Alias Emma - Glass Ava - ebook + audiobook + książka

Alias Emma ebook

Glass Ava

4,3
37,50 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Świeżo upieczona agentka specjalna Emma Makepeace tuż po zakończeniu szkolenia otrzymuje poważne zadanie. Chcąc służyć ojczyźnie i udowodnić swoją wartość, bez wahania rzuca się na głęboką wodę: musi przejść przez miasto niezauważona, prowadząc ze sobą Michaela, niechętnego do współpracy syna rosyjskich dysydentów. Jednak korzystanie z autobusów, samochodów i pociągów jest wykluczone. Na piechotę, bez telefonów i kart kredytowych, które zdradziłyby ich lokalizację, mają dwanaście godzin, żeby przed świtem dotrzeć do celu. Zadanie wymaga więcej niż tylko wiedzy i sprytu agentki, szczególnie gdy jej przełożony nagle znika w tajemniczych okolicznościach i nie zostaje nikt, komu mogłaby zaufać. Emma zdaje sobie sprawę, że jeśli popełni najmniejszy błąd, ona i Michael zginą… „Wciągająca bez reszty dzięki perfekcyjnemu połączeniu fascynujących bohaterów, zaskakujących zwrotów akcji i mrożącego krew w żyłach pościgu na ulicach Londynu”. Lisa Gardner „Turbodoładowane tempo, wspaniałe wyczucie miejsca i niezapomniane postaci składają się na thriller przez duże T”. Jonathan Kellerman „Pasjonująca historia z błyskotliwie naszkicowanymi postaciami, trzymającą w ciągłym napięciu fabułą i wieloma zwrotami akcji”. Lisa Jewell

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 356

Oceny
4,3 (64 oceny)
33
22
7
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja! Bardzo dobra książka, nie można się oderwać . polecam zdecydowanie
20
Miron74

Nie oderwiesz się od lektury

Nie jest to jakiś genialny pomysł, ale na tle zalewu książek sensacyjnych, wyróżnia się dobrze zbudowaną akcją, mającą sens i logikę, postaciami z którymi można się polubić i zdarzającymi się scenami z napięciem. Nie będzie to zmarnowany czas.
20
Artur1968mar

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna
20
breeAnna

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna sensacyjna książka a takie to rzadkość
10
aaneczka1986

Nie oderwiesz się od lektury

Naprawdę świetna!
10

Popularność




Alias Emma

Copyright © 2022 Moonflower Books Ltd

Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2023 for the Polish translation by Paweł Cichawa

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński/monikaimarcin.com

Zdjęcia na okładce: © NeoStock LTD i Manuel Hernandez Moya/iStock

Zdjęcie autorki:

Redakcja: Mariusz Kulan

Korekta: Joanna Habiera, Iwona Wyrwisz, Kinga Dolczewska

ISBN: 978-83-8230-678-1

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2023

1

Słońce zaczęło zachodzić nad jedną z najdroższych ulic świata. Wtedy nadeszli zabójcy.

Kamery monitoringu przy skrzyżowaniu w centrum Londynu zarejestrowały dwóch mężczyzn na tle poprzecinanych smugami złotego światła wapiennych fasad. Jakby niewidzialni przemknęli pod ścianami niezauważeni przez nianię pchającą wózek spacerowy i trzy wysportowane kobiety, wiotkie niczym zjawy, zajęte rozmową w drodze na siłownię.

Był piękny jesienny dzień, ale mężczyźni szli ze spuszczonymi głowami, kamery nie uchwyciły więc rysów ich twarzy, gdy wyszli z cienia, żeby podejść do sześciokondygnacyjnego budynku, w którym ostatni wolny apartament sprzedano za czternaście milionów funtów. Kamera nad wejściem zarejestrowała, jak jeden z nich staje na czatach, odwrócony plecami do obiektywu, a drugi pochyla się nad klamką. Po chwili zamek w drzwiach ustąpił.

W innej części miasta zapewne natrafiliby na portiera albo ochroniarza, ale mieszkańcy tej dzielnicy nigdy nie chcieli, żeby ktoś obserwował, jak załatwiają swoje sprawy, dlatego najdroższe budynki od dawna projektowano tak, aby od drzwi frontowych do własnego mieszkania dało się przejść, nie spotykając po drodze żywej duszy. Tak było i tutaj. Ominąwszy windę z kabiną w stylu art déco – i zamontowaną w niej nowoczesną kamerę –mężczyźni wspięli się po wyłożonych czerwonym dywanem schodach niezatrzymani przez nikogo.

Na samą górę.

Tymczasem eleganckie życie dzielnicy Knightsbridge toczyło się jak zwykle. Szkarłatne lamborghini cicho pomrukiwało na czerwonym świetle. Tuż za nim przystanął samochód dostawczy i kierowca pożerał wzrokiem zmysłowe kształty supersamochodu. Trzy kobiety zmierzające na siłownię dotarły do rogu i czekały na zielone światło. Szum pojazdów na głównej ulicy chyba zagłuszył odgłosy szamotaniny w budynku za ich plecami, bo żadna nie podniosła głowy, gdy z okna apartamentu na ostatnim piętrze runął człowiek. Spadł z nieba z przedziwną gracją, jakby uskrzydlony łopocącymi połami białego szlafroka, na dach samochodu dostawczego, uderzając weń z takim impetem, że furgon zatrząsł się na kołach. Powietrze rozdarł przeraźliwy trzask wyginanej blachy i łamiących się kości.

Później żadna z trzech kobiet nie pamiętała swojej reakcji, ale na nagraniu monitoringu widać, jak krzyczą i uciekają z miejsca masakry, instynktownie chwytając się za ręce.

W zamieszaniu, które zapanowało, gdy samochody na głównej ulicy zaczęły hamować, kierowcy dostawczaka i lamborghini wysiedli z aut, mówiąc coś i szeroko gestykulując, trzy pochlipujące kobiety pokazywały coś palcami, a niania zatrzymała wózek, żeby odwrócić głowę, nikt nie zauważył, jak dwaj mężczyźni oderwali się od bladej fasady budynku, zamknąwszy za sobą drzwi, i ze spuszczonymi głowami szybko odeszli w przeciwnym kierunku.

Zadanie zostało wykonane.

2

W sklepie z T-shirtami unosił się nieznośny zapach paczuli. Emma przysiadła na stołku przy kasie i zaczęła się zastanawiać, czy ta słodka piżmowa woń kiedykolwiek zniknie z jej ubrań.

– Położysz je tam w rogu? – Raven wyciągnął w jej stronę pęk transparentów i przechylił głowę w stronę zaplecza sklepu mieszczącego się za stertą podkoszulków z pacyfistycznymi hasłami, koralików na żyłce i rzeźbionych w drewnie symboli.

– Pewnie, już idę. – Skoczyła na równe nogi i podbiegła do niego. Wręczył jej około piętnastu transparentów, na których ledwie wyschła farba. Kołysały się po drodze na tyły niewielkiego pomieszczenia, ukazując przypadkowe słowa: KLĘSKA, ZAGROŻENIE, STRAJK.

Było już po godzinach, ale Raven poprosił ją, żeby została dłużej i pomogła mu w przygotowaniach do marszu protestacyjnego, który miał się odbyć w weekend. Pracował jako kierownik tego niewielkiego sklepiku w północnym Londynie, a resztę czasu poświęcał na organizowanie lewicowych protestów. Był prawdziwym fanatykiem. Miał trzydzieści trzy lata, ale dzięki gęstej, kudłatej czuprynie i licznym tatuażom wyglądał młodziej. Urodził się jako David Lees, przed ośmiu laty jednak zmienił nazwisko na bardziej wpadające w ucho: Raven Hawkhurst. Podczas ulicznych protestów był aktywistycznym odpowiednikiem boksera wagi lekkiej: nieduży, ale nieustępliwy, zawzięcie machał czerwono-czarnymi flagami anarchistów przed nosem policjantów z oddziałów prewencji, skrywając twarz za kraciastą chustą. Prywatnie był drażliwym paranoikiem, przekonanym, że władze chcą go dopaść.

Bo, szczerze mówiąc, chciały.

Emma potrzebowała kilku tygodni pracy operacyjnej, żeby się dostać do kręgu jego znajomych, znacznie dłużej jednak musiała pracować na jego zaufanie. W końcu je zdobyła i zaraz potem uznała, że Raven nie stanowi poważniejszego zagrożenia. Nie był dość bystry ani systematyczny, żeby doprowadzić do rewolucji, o której marzył. Lubił dramę i emocje przepychanek z policją, ale na terrorystę się nie nadawał.

Powtarzała to swoim szefom kilka razy, ale nie chcieli słuchać. Uparli się, żeby została i pogrzebała głębiej. Grupa Ravena pozyskiwała w internecie zaskakująco dużo funduszy z kilku różnych źródeł, ale wszystkie brały początek w Rosji. I tak oto Emma wylądowała z naręczem transparentów na zapleczu dusznym od paczuli.

Odwróciła się, odłożywszy transparenty na podłogę.

– Sobotni marsz dobrze się zapowiada. Przyjdzie mnóstwo ludzi. – Wcielając się w swoją postać, samogłoski wymawiała płasko z wyraźnym północnym akcentem. Raven wierzył, że jest aktywistką z Manchesteru.

Parsknął śmiechem.

– Masz pojęcie, ile osób mieszka w tym mieście? – Nie zaczekał na odpowiedź. – Czternaście milionów. Gromadzisz na proteście dziesięć tysięcy? Żaden sukces! To żałosna porażka. – Chwycił resztę transparentów i zaniósł je na zaplecze, nie czekając na jej pomoc. – Ludzie nadal będą wozić dzieciaki do prywatnych szkół swoimi SUV-ami, bo wolą się łudzić, że uratują klimat, rezygnując z plastikowych słomek.

Zawsze miał ponury nastrój przed protestem. Emma zostawiła go, żeby sobie ponarzekał, a sama sięgnęła po spray z farbą, żeby się zabrać do pracy. Raven tymczasem nakręcał się własnymi słowami. Dotarł do „Naprawdę się przejmą, kiedy zabierzemy im domy” i wtedy zawibrował jej telefon.

Wyciągnęła go z kieszeni, żeby spojrzeć na wyświetlacz. Pokazywał tylko jedno słowo: „Dom”.

– Posłuchaj, muszę odebrać. – Podniosła głos, żeby przekrzyczeć jego stałą litanię. – Zaraz wrócę.

Nastąpiła pełna oburzenia pauza, po czym usłyszała, jak mruknął pod nosem: „No tak, typowe!”.

Emma pośpiesznie wyszła na ulicę i gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, odebrała połączenie.

– Makepeace jeden, zero, siedem, pięć – rzuciła do słuchawki, gdy tylko zamknęły się za nią drzwi.

Odezwał się nieznajomy kobiecy głos:

– Cześć, Emmo. Mam wiadomość z domu. Możesz ją odebrać teraz?

Rozejrzała się wokół siebie. Nikogo nie dostrzegła.

– Tak, mogę.

– Wiadomość brzmi: „Twoja matka zachorowała. Musisz się z nią zobaczyć jak najszybciej”. Czy mam powtórzyć?

Serce zabiło jej gwałtowniej, ale opanowała emocje.

– Nie, dziękuję. Zrozumiałam.

Wróciła do sklepu. Raven kończył sprzątać farbę.

– Przepraszam, ale muszę jechać do domu. Pilna sprawa. – Popędziła za ladę po swoją torebkę.

Emanując milczącym potępieniem, świdrował ją wzrokiem.

– Chodzi o moją mamę – wyjaśniła, nie zapominając o zmartwieniu w głosie. – Jest chora i nie ma kto się nią zająć. Muszę jechać.

– Świetnie. – Powiódł dookoła ramieniem, na którym od nadgarstka do łokcia ciągnął się wytatuowany napis NIE MA SPRAWIEDLIWOŚCI. – A ja to wszystko będę robił sam? Z radością!

Udając, że nie zrozumiała sensu jego słów, posłała mu pełen wdzięczności uśmiech.

– Dzięki. Jesteś wielki. Na razie.

Wypadła na zewnątrz odprowadzana jego słowami: „To był sarkazm”. Zanim wybrzmiały, biegła już w stronę głównej ulicy Camden, stukając o chodnik obcasami glanów.

Raven obchodził ją tyle co zeszłoroczny śnieg. Została pilnie wezwana do centrali.

W niewiele ponad pół godziny dotarła do Westminsteru, wciąż w koszulce z wezwaniem do alarmu klimatycznego, podartych dżinsach i z niebieskimi wpinkami we włosach. Nie miała czasu się przebrać. Niejedna brew uniosła się na jej widok, gdy po wyjściu ze stacji metra przebiegła na czerwonym przez przejście przy eleganckiej Rochester Row, ale Emma zbyt się śpieszyła, żeby zwracać uwagę na drobiazgi.

Na spokojnej ulicy zakrzywionej jak janczarski bułat przystanęła przed budynkiem z cegły. Nic się w nim nie rzucało w oczy: wyglądał dokładnie tak jak czterokondygnacyjne biurowce w sąsiedztwie, wyróżniał go tylko niebieski napis umieszczony nad nijakim wejściem: Instytut Vernona.

Emma weszła do środka. W pustym georgiańskim holu pewnym krokiem podeszła do drzwi z matowego szkła, które blokowały dostęp do reszty budynku. W odróżnieniu od frontowych te były nowoczesne i kuloodporne. Na ścianie obok nich zamontowano lśniącą skrzynkę. Emma pochyliła się nad nią, przez chwilę wpatrywała się w odbicie swojej tęczówki. Trzykrotnie błysnęła dioda: najpierw czerwona, później żółta i na końcu zielona. Wraz z trzecim błyskiem szczęknął odblokowany zamek. Otworzyła drzwi. Prowadziły do nowoczesnego biura.

Kobieta przy biurku w recepcji oderwała wzrok od papierów.

– Jest na górze – rzuciła.

Emma weszła po schodach. Na pierwszym piętrze czekał na nią Ripley, z rękami w kieszeniach spodni garniturowych i obojętnością na długiej, skomplikowanej twarzy.

– Dotarłam najszybciej, jak mogłam – rzuciła zdyszana. – Co się stało?

Wiadomość, którą jej przekazano, była sygnałem alarmowym, który ustalił Ripley, gdy pierwszy raz zlecał Emmie tajną misję. Przez dwa lata jej pracy w agencji odebrała go tylko raz. Wtedy Ripley od razu jej oznajmił, że to jedynie test. Teraz jeszcze zanim się odezwał, wiedziała, że nie chodzi o próbny alarm.

Wskazał na drzwi za swoimi plecami.

– Musimy porozmawiać – powiedział poważnie.

Charles Ripley miał najwyżej sześćdziesiąt lat, nieco ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, szczupłą sylwetkę, silnie zarysowaną żuchwę i krótkie, siwiejące na skroniach włosy. Jego garnitur z porządnej granatowej wełny nie był ani tani, ani drogi. Setki tysięcy takich garniturów widuje się w Londynie każdego dnia. Nosił buty z gatunkowej skóry, choć nie polerował ich nadmiernie, niezbyt drogi zegarek i nieprzesadnie wykrochmaloną koszulę. Prawdę powiedziawszy, tak bardzo nie rzucał się w oczy, że ktoś, kto się z nim widział tylko przez chwilę, miałby poważny problem, żeby go opisać pięć minut później. Jak powiedział jej na początku ich wspólnej pracy, niewidzialność to największy atut szpiega.

Przez trzydzieści pięć lat służby dla rządu nauczył się ukrywać swoje myśli, ale idąc za nim do gabinetu, Emma wyczuwała, że coś go trapi.

Ripley wprowadził ją do przestronnego pokoju z zakurzonymi dębowymi panelami na ścianach i wysokim, łukowym oknem. Oprócz biurka z dodatkowym krzesłem, dwóch sfatygowanych foteli obitych skórą i niskiego stolika gabinet był pusty. Żadnych obrazów na ścianie. Nic, co mogłoby sugerować, kto w nim pracuje albo że w ogóle pracuje ktokolwiek.

Gestem zaprosił, żeby usiadła, i przeszedł na drugą stronę biurka.

– Było kolejne morderstwo. Tym razem w Knightsbridge. – Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął czarną papierośnicę. Późnopopołudniowe słońce wpadało ukosem przez kuloodporną szybę, nie widziała więc jego miny, gdy sięgnął po mocno wysłużoną zapalniczkę. – Profesjonalna robota, tak samo jak poprzednio. Dwóch sprawców. – Przerwał, żeby zapalić papierosa, i ostatnie słowa otoczył strumień dymu. – Wyrzucenie przez okno. Żadnych śladów DNA. Żadnych ujęć twarzy na monitoringu.

O zabójstwach wiedzieli wszyscy w tajnych służbach. Sprawcy działali bezczelnie, zazwyczaj w biały dzień, otoczeni ludźmi, ale z zastosowaniem czystych i skutecznych metod. Każde kolejne morderstwo było jednoznacznym przekazem dla brytyjskiego rządu od GRU, rosyjskiego wywiadu wojskowego: robimy, co chcemy, nie możecie nas powstrzymać.

Emma policzyła w myślach.

– To już czwarte, prawda?

Ripley opuszką palca przesunął popielniczkę bliżej siebie po blacie biurka.

– Zgadza się. Czterech rosyjskich naukowców. Wszyscy korzystali z ochrony rządu Jej Królewskiej Mości. Wszyscy zabici w ciągu ostatnich dwóch tygodni w taki sposób, żeby to wyglądało na samobójstwa. W Whitehall już się rozpętała wokół tego gównoburza, a moim zdaniem będą kolejne przypadki. – Zmierzył ją spokojnym wzrokiem. – Wycofuję cię ze sprawy anarchistów z Camden. Od dzisiaj pracujesz nad tymi zabójstwami.

– Bogu dzięki! – Osunęła się na oparcie krzesła, nie próbując nawet ukryć ulgi. Nigdy więcej transparentów. Nigdy więcej paczuli.

Przez jego posępną twarz szybko przebiegł dyskretny uśmiech, zniknął jednak tak samo szybko i dyskretnie.

– Może powinnaś się wstrzymać ze świętowaniem, dopóki nie przeczytasz wytycznych. To nie będzie łatwa sprawa.

Schylił się do leżącej na podłodze przy biurku czarnej teczki, wyjął z niej zdjęcie i przesunął po blacie. Przed Emmą pojawiła się podobizna krępego mężczyzny z rzednącymi, szpakowatymi włosami. Jasnoniebieskie oczy patrzyły w obiektyw spomiędzy fałdów tłuszczu.

– Wczorajsza ofiara. – Ripley postukał w zdjęcie swoim długim palcem wskazującym. – Jurij Siemienow. Rosjanin, specjalista inżynierii atomowej. Wyemigrował piętnaście lat temu. Przekazał nam bezcenne informacje o rosyjskich planach budowy broni jądrowej.

– W chwili śmierci nadal pracował dla nas? – zapytała.

Ledwie widoczny przeczący ruch głową.

– Lata temu wydobyliśmy z niego wszystko, co chcieliśmy. Z pozostałych też.

Podniosła wzrok.

– Nie rozumiem. Po co to robią?

– No właśnie, po co. – Ripley zabrał zdjęcie Siemienowa, po czym wyjął kolejne. – Ofiary mają dwie wspólne cechy. Wszystkie przeszły na naszą stronę i wszystkie blisko współpracowały z tymi dwojgiem. – Podsunął jej kolejną fotografię.

Kobieta na zdjęciu była wysoka, miała ciemne włosy i przenikliwe, inteligentne oczy. Obok niej stał mężczyzna jeszcze wyższy i tak chudy, że wręcz wychudzony. Między siebie wzięli chłopaka w wieku około szesnastu lat, który wyglądem po trosze przypominał ich oboje: miał oczy matki i wydatną szczękę ojca. Każde z rodziców trzymało rękę na jego ramieniu, ale nie tylko dlatego Emma wyczuwała łączące ich uczucie. Emocjonalne więzy między nimi musiały być silne.

– Kim są? – zapytała.

– Jelena i Dimitrij Primałowowie, fizycy nuklearni. Obydwoje zajmowali wysokie stanowiska w rosyjskim programie jądrowym, obydwoje bardzo cenni dla MI6, dopóki ktoś ich nie zdradził. Uciekli do Wielkiej Brytanii dwadzieścia lat temu. Od tamtej pory są bardzo pomocni w naszej pracy, zwłaszcza Jelena. – Usiadł prosto, wciąż z dymiącym papierosem w jednej ręce. Światło padające z okna uwydatniało rysy jego twarzy i dopiero teraz Emma zauważyła, jak bardzo jest zmęczony. Zmarszczki wydawały się głębsze niż zazwyczaj. – Przypuszczamy, że Rosjanie próbują dopaść właśnie ją.

Emma znów spojrzała na zdjęcie, jakby szukała wskazówek w kościstych rysach tej wysokiej kobiety. W jej zamyślonej twarzy było jakieś piękno. Ogień tlący się za ciemnymi, tajemniczymi oczami.

– Dlaczego myślisz, że ona się za tym kryje?

Ripley przesunął po blacie biurka kartkę opatrzoną dużymi czarnymi literami stempla ŚCIŚLE TAJNE. Napisany zwięzłym, pozbawionym emocji językiem dokument wyjaśniał, że Jelena Primałowa była wynalazczynią kilku części wirówki używanej przez Rosjan do szybszego pozyskiwania plutonu o zastosowaniach militarnych. Miała też na koncie inne wynalazki. Stała się twarzą rosyjskiego programu nuklearnego, ponieważ często występowała w telewizji.

Emma przeciągle wypuściła powietrze. Ripley nie przesadzał: swego czasu wybitna fizyczka była na tyle blisko z władzami swojego kraju, że zapraszano ją na prywatne przyjęcia do domu prezydenta. Jej zdrada musiała zaboleć.

Nie ulegało wątpliwości, że Primałowa należała do najważniejszych nabytków MI6. W zamian za informacje, których dostarczyła, jej rodzina otrzymała obywatelstwo brytyjskie i pełną ochronę. Od prawie dwóch dekad mieszkali anonimowo na wiejskich obszarach Hampshire.

– Rozumiem, dlaczego Rosjanie mogli się wściec, że ją stracili – oględnie oznajmiła Emma oschłym tonem. – Ale skąd pewność, że to właśnie ona jest głównym celem całej operacji?

Słońce przesycało wnętrze gabinetu ciepłym, morelowym blaskiem, który w chłodnym, realistycznym otoczeniu wydawał się nie na miejscu. Przez szybę przebijał odległy zgiełk, który się nasilił, gdy godziny szczytu wyhamowały ruch uliczny w całym mieście.

– Konsultowaliśmy się z naszymi sojusznikami. Wygląda na to, że już od roku grupa zabójców GRU namierza i likwiduje zbiegłych rosyjskich naukowców na całym świecie – wyjaśnił. – Wszyscy, których zabili, mieli jakieś związki z Jeleną Primałową. Jurij Siemienow dzielił z nią kiedyś gabinet. – Zamyślił się. – Akurat tego morderstwa nie mogę zrozumieć. Dzień wcześniej spotkał się ze swoim oficerem prowadzącym w Secret Service. Wiedzieliśmy, że niebezpieczeństwo jest duże, został więc przeniesiony do nowego lokalu. Do tamtego apartamentu wprowadził się tydzień temu. Umieściliśmy go tam po to, żeby zapewnić mu bezpieczeństwo. – Niecierpliwym gestem zdusił papierosa, wyraźnie poirytowany. – Przydzielam do tej sprawy, kogo się da. Musimy ich powstrzymać.

Okazywanie złości w sprawach zawodowych nie było w jego stylu. Emma odczekała chwilę, zanim podjęła rozmowę.

– Dziwne. To wszystko stare sprawy. Po co Rosjanie podejmują takie olbrzymie ryzyko? Chodzi o zemstę?

– Nie jestem pewien – odpowiedział. – Cała ta operacja nie ma dla mnie sensu. Jest zbyt bezczelna. Zbyt ekstremalna. Obawiam się, że…

Ktoś zapukał do drzwi. Ripley przerwał w pół zdania.

– Wejść!

Drzwi się otworzyły i do środka wszedł wysoki mężczyzna ze starannie ułożonymi włosami.

– Rip, chciałem tylko… – Zobaczywszy Emmę, zmienił zamiar. – Przepraszam, stary. Myślałem, że jesteś sam. Cześć, Emma.

– Cześć, Ed – odpowiedziała.

Ed Masterson był zastępcą Ripleya. Zajmował się przede wszystkim utrzymywaniem kontaktów z rządowymi oficjelami, którzy pokrywali wydatki agencji. Jej działania przekraczały wiele rządowych granic między MI5, MI6 i Ministerstwem Spraw Zagranicznych, musiała więc zachowywać wielką ostrożność, żeby nie zakłócić którejś z operacji prowadzonych przez tamte. Masterson dbał, aby do tego nie doszło.

Ripley wskazał na Emmę ruchem głowy.

– Właśnie referowałem Emmie sprawę Siemienowa.

Masterson się skrzywił.

– Cholerny koszmar. – Popatrzył na nią i dodał: – Życzę powodzenia. – Podniósł teczkę, którą trzymał w ręce, żeby pokazać ją Ripleyowi. – Te same co zwykle marudy z dowództwa mają kilka pytań w związku z tą sprawą. Daj mi znać, kiedy będziesz wolny.

– Dam, oczywiście – rzucił Ripley z lekkim zniecierpliwieniem.

Zastępca wyszedł i Emma posłała szefowi pytające spojrzenie.

– Te zabójstwa wywołały spore poruszenie w kancelarii rządu. Naciskają, żeby jak najszybciej rozwiązać sprawę, ja też tego chcę. Właśnie dlatego tu jesteś. – Popatrzył jej w oczy. – Mamy powody przypuszczać, że nasi rosyjscy przyjaciele zaplanowali już atak na Jelenę Primałową i jej najbliższych. Dlatego ich przenosimy. Całą rodzinę. I tym razem nie będzie żadnych pomyłek.

Czyli szybko pójdzie, pomyślała nie bez rozczarowania. Odbierze ich, a potem pozamyka wszystkie drzwi. Ale zadanie było ważne, no i uwalniało ją od pracy w sklepie Ravena.

– Co mam zrobić? – zapytała.

– Oto twój cel. – Ripley podsunął jej jeszcze jedno zdjęcie. Przedstawiało mężczyznę o gęstych brązowych włosach i silnie zarysowanej szczęce. Jego ciemne, zamyślone oczy wydały się Emmie znajome, ale dopiero po chwili uświadomiła sobie, gdzie je widziała.

– To ten dzieciak? Syn Primałowów? – zapytała.

Ripley skinął głową.

– Michaił Primałow, a raczej Michael, bo takie imię teraz nosi. Rodziców przeprowadziliśmy do nowego miejsca dzisiaj rano. Są już bezpieczni w domu pod Londynem. Chcieliśmy, żeby dołączył do nich także Michael, ale odmówił. Nie chce ochrony. Jak się domyślasz, jego rodzice odchodzą od zmysłów. Jelena… – Zawiesił głos. – Oznajmiła nam, że nie podda się ochronie specjalnej, jeśli nie obejmiemy nią także Michaela. A my naprawdę musimy ją ochraniać.

Dziwna nuta pobrzmiewała w jego głosie, gdy wymawiał imię tej kobiety, jakby zaborczość. Emma zaczęła się zastanawiać, czy to możliwe, że on i Jelena nie są sobie całkiem obcy.

Ponownie obejrzała fotografię.

– Dlaczego odmawia ochrony? Oszalał? Agenci GRU zapewne nie mogą się doczekać, kiedy wyrzucą go przez okno.

– Wyjaśnił, że to, co robi jako lekarz, jest dla niego zbyt ważne. Nie chce porzucić swoich pacjentów. To gorzej niż szaleniec. To męczennik.

– I chcesz, bym go przekonała, że nasza pomoc jest mu potrzebna?

– Wszystko wskazuje na to, że będzie martwy w ciągu dwudziestu czterech godzin, jeśli nie pozwoli sobie pomóc – odrzekł bez ogródek. – Rosjanie odkryją, że rodzice trafili pod nasze skrzydła i natychmiast zaczną szukać jego. Rodzice uwielbiają Michaela. Jest jedynakiem. Jeśli Rosjanie dorwą go w swoje łapy, Jelena zrobi wszystko, czego zażąda od niej Moskwa. I nikt nie będzie musiał wyrzucać jej przez okno. Sama wyskoczy.

Głos miał spokojny i opanowany, tylko jego oczy zdradzały zaciekłą nieugiętość.

– Jelena należy do naszych najcenniejszych zasobów, dlatego Michael znaczy dla nas tak wiele. Musimy jak najszybciej umieścić go w bezpiecznym miejscu. Zrób, co będzie konieczne, żeby go przekonać do przyjęcia naszej ochrony. Zaprzyjaźnij się z nim. Pozyskaj jego zaufanie. Bez względu na metody. Zapewnij mu bezpieczeństwo, zanim go zabiją.

3

Następnego ranka o siódmej Emma próbowała nie zmarznąć na skraju parku Clissold w północnej części Londynu. Niebieskie wpinki zniknęły z jej włosów, a podkoszulek i glany zamieniła na czarne legginsy do biegania i ciepły granatowy polar zasunięty pod szyję dla ochrony przed chłodem wczesnej jesieni. Długie do ramion, ciemne włosy spięła w kucyk z tyłu głowy. Przypadkowy przechodzień uznałby ją za młodą przedstawicielkę wolnych zawodów, która postanowiła pobiegać przed pracą.

Czekając, rozciągała zesztywniałe mięśnie. Do późna czytała akta Michaela Primałowa. Jeśli faktycznie Rosjanom zależało na nim tak bardzo, jak przypuszczał Ripley, powierzona jej operacja wymagała precyzji i szybkości.

Ratowanie kogoś, kto nie chce dać się uratować, nie jest łatwe. Emma musiała znaleźć sposób, żeby jej uwierzył i dobrowolnie poszedł za nią. Oby tylko chwycił przynętę, dalej plan był już prosty: agencja wydeleguje jednostkę, która przewiezie go do pilnie strzeżonego domu z dala od Londynu. Stamtąd cała rodzina uda się do nowej kryjówki i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie.

Pod warunkiem, że przyprowadzi go do firmy.

Przez całą noc ekscytacja walczyła w niej z obawą. Nigdy wcześniej Ripley nie powierzył jej tak ważnego zadania, a ona wciąż nie wiedziała, dlaczego wybrał właśnie ją. Pracowała w agencji od dwóch lat. Najpoważniejszą tajną misją, którą wykonała dotychczas, było rozpracowanie grupy Ravena.

Podczas spotkania poprzedniego dnia Ripley powiedział: „Wysyłaliśmy do niego bardziej doświadczonych agentów. Próbowali rozmawiać, ale wylatywali za drzwi. Jesteś prawie jego rówieśniczką. Może ciebie posłucha”.

Naciskała na niego, domagając się szczegółów, ale zakończył rozmowę, wręczając jej plik dokumentów.

– Naucz się tego na pamięć – polecił. – Primałow nie należy do tych, których do podjęcia decyzji da się zmusić prośbą albo groźbą. To bystry i uparty facet. Żeby zdobyć jego zaufanie, będziesz musiała go przekonać. Dotychczas nikomu z naszych ludzi to się nie udało.

Przez całą noc zagłębiała się w życie Michaela. Dowiedziała się wszystkiego o latach jego szkolnej edukacji, niewiarygodnie wysokich ocenach na studiach i szybkich postępach kariery medycznej. Wiedziała, że zrobił specjalizację z pediatrii i rok temu przeniósł się do nowego szpitala, żeby pracować z małymi pacjentami. Zapoznała się ze wszystkim, co agencja zebrała na jego temat, włącznie z awersją do bakłażanów i alergią na kodeinę. Miała nadzieję, że tyle wystarczy.

Zerknęła na zegarek, podskoczyła kilka razy, by pobudzić krążenie krwi, po czym dołączyła do fali biegaczy i rowerzystów przekraczających wykutą z żelaza bramę, za którą rozciągała się gładka i równa ścieżka. Mimo wczesnej pory w parku było tłoczno. Emma utrzymywała powolne tempo, obserwując twarze wokół siebie: kobieta z dzieckiem, które nie chciało się uspokoić, wyraźnie znużona popychaniem ciemnogranatowego wózka na przekór zawodzącym, coraz bardziej męczącym protestom; wysoka brunetka biegnąca miarowo ze wzrokiem skierowanym przed siebie. Ale w większości byli to ludzie w drodze do pracy, którzy przecinali park, ściskając w rękach papierowe kubki z kawą.

I ani śladu Michaela.

Po dziesięciu minutach Emma zeszła ze ścieżki pod pozorem chęci rozciągnięcia się i obserwowała mijający ją tłum. On musiał gdzieś tu być! Facet, którego poznała z lektury akt, postępował według utartych schematów. Biegał codziennie nie tylko o tej samej porze, ale też tą samą trasą. Siedem dni w tygodniu przez pięćdziesiąt dwa tygodnie w roku.

Właśnie zamierzała wrócić na ścieżkę, gdy przed oczami przemknął jej mężczyzna biegnący w przeciwnym kierunku. Miał potargane, ciemne włosy i twarz wilgotną od potu, ale nocą wpatrywała się w jego zdjęcie dość długo, żeby teraz rozpoznać go natychmiast.

Bogu dzięki za twoją przewidywalność, pomyślała, zawróciła i pobiegła za nim.

Ale to nie było łatwe. Michael Primałow poruszał się naprawdę szybko. Musiała się wysilić, żeby za nim nadążyć. Po kilku minutach się zasapała.

On przebiegał tę trasę codziennie, podczas gdy ona przez trzy miesiące udawała wegankę, stojąc za ladą sklepu w Camden.

Jakoś musiała go spowolnić.

W oddali dostrzegła skrzyżowanie dwóch ścieżek. Wykorzysta je, jeśli dobiegnie tam na czas.

Spuściła głowę i wyprzedziła Michaela. Na skrzyżowaniu gwałtownie skręciła w prawo, po czym przyklęknęła na jedno kolano, ściskając się za kostkę.

– Cholera! – zaklęła.

Najpierw przebiegł obok, ledwie ją dostrzegając, potem jednak zwolnił tempo i odwrócił głowę. Zobaczywszy, że przygarbiona trzyma się za nogę, przystanął i wyjął z uszu słuchawki.

Chwilę później, tak jak się spodziewała, podbiegł do niej.

– Dzień dobry. – Przykucnął przy niej, odsuwając z czoła potargane włosy. – Coś się stało?

Mówił jak rdzenny mieszkaniec północnego Londynu. Bez jakichkolwiek rosyjskich naleciałości.

Udając zażenowanie, wskazała na swoją nogę.

– Coś z kostką, ale jestem pewna, że to nic poważnego. Pewnie tylko ją skręciłam. Zaraz przejdzie. – Uniosła się, jakby chciała wstać, i z sykiem wypuściła powietrze między zaciśniętymi zębami. – Cholernie boli.

Spoważniał.

– Lepiej sprawdzę. – Nie bez zakłopotania wskazał na siebie. – Jestem lekarzem. Tak się składa.

– Naprawdę? – Spojrzała na niego z podziwem. – Jejku, to takie krępujące.

W kącikach jego ust na chwilę pojawił się dyskretny uśmiech.

– Nie ma co się wstydzić. Takie rzeczy się zdarzają.

W aktach nie znalazła ani jednego zdjęcia, na którym by się uśmiechał. Uśmiech zupełnie zmieniał jego twarz. Stawała się chłopięca i zdecydowanie bardziej przystępna.

– To wszystko moja wina. Za szybko weszłam w zakręt. – Niepewnie wyprostowała nogę.

– Wystarczy chwila nieuwagi. Na tym skrzyżowaniu leży sypki żwir. Potrafi być zdradliwy. Biegam tutaj codziennie, więc wiem, że trzeba uważać. – Delikatnie opuścił jej skarpetkę, żeby obejrzeć kostkę. – Boli, gdy uciskam?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

Ucisnął delikatnie kilka innych miejsc wokół kostki.

– Nie ma opuchlizny. – Podniósł głowę. Spojrzała prosto w duże brązowe oczy, które znała ze zdjęć w jego aktach. Jeszcze się nie golił i jego policzki ocieniał delikatny zarost. – Dasz radę iść?

– Chyba tak.

Podniósł się, po czym pomógł jej wstać. Przytrzymał ją jedną ręką i pokuśtykała ostrożnie, jakby sprawdzała nadwerężoną nogę. Wykorzystała sposobność, żeby się rozejrzeć. Byli zupełnie sami – widziała jedynie znikającego w oddali rowerzystę.

– Przenieś na nią ciężar ciała – zasugerował Michael, nie przestając obserwować jej stopy.

Emma postawiła ją pewnie na ziemi, uznawszy, że pora zrezygnować z tej maskarady.

– Prawdę mówiąc, nic sobie nie zrobiłam – wyznała szybko. – Muszę z tobą porozmawiać.

Otworzył usta, ale zaraz je zamknął, a nad jego oczami pojawiła się pełna wątpliwości zmarszczka.

– Nazywam się Emma Makepeace. Pracuję dla agencji rządowej, której polecono cię chronić. Mamy powody uważać, że cała twoja rodzina jest zagrożona. Zadbam o twoje bezpieczeństwo, jeśli mi na to pozwolisz.

Jego twarz stężała, a ręka oderwała się od jej ramienia, jakby ją parzyło.

– Odbiło ci? Dlaczego udawałaś kontuzję?

– Bo wiedziałam, że przystaniesz, by udzielić pomocy, i dzięki temu będę mogła nawiązać rozmowę bez wzbudzania niczyich podejrzeń – wyznała szczerze. – Nie zdajesz sobie sprawy, jak wielkie niebezpieczeństwo ci grozi. Chcą cię dopaść, a skoro ja cię znalazłam, to oni też mogą.

– Oni? – rzucił lekceważąco. – Jacy oni?

– Rosyjskie służby specjalne. Polują na ciebie. Wykorzystają cię, żeby dotrzeć do twoich rodziców.

– Och, daj spokój… – zaczął, ale nie pozwoliła mu skończyć.

– Posłuchaj mnie uważnie – powiedziała stanowczo. – Jeśli wpadniesz w ich łapy, są dwa możliwe scenariusze: albo pozwolą ci żyć, ale poddadzą cię torturom, które sfilmują, żeby przesłać nagranie twojej matce, albo cię zabiją i prześlą jej na pamiątkę twoje oczy. W każdym wypadku przegrasz. Przegrają twoi rodzice. Wszyscy przegramy. Chyba że teraz pójdziesz ze mną. Zdany tylko na siebie, zginiesz. Po prostu.

Przez ułamek sekundy na jego twarzy gościł strach, potem jednak znów stała się nieprzenikniona.

– Boże, brzmisz jak moja matka. To ona cię przysłała? – Nie czekał na odpowiedź. – No cóż, możesz jej przekazać, że jestem już dużym chłopcem. Ją przewieźliście w bezpieczne miejsce, tatę też, i tylko to się liczy. Bo ja przed niczym uciekać nie zamierzam.

Emma wiedziała, że właśnie tego może się spodziewać. Michael od dziecka słyszał opowieści rodziców o brutalności Rosjan i świecie szpiegów, ale w pewnym momencie uznał, że te historie nie mają z nim nic wspólnego. Nie chciał wierzyć, że jest w potrzasku, choć już w niego wpadł. Przegrał bitwę, a jeszcze nawet nie stanął do walki.

Uwagę Emmy zwrócił ruch w oddali. Ktoś biegł w ich kierunku. Siedemdziesiąt metrów od nich. Mężczyzna. Nie widziała jego twarzy w ostrym świetle poranka.

– Doktorze Primałow, musi pan mi uwierzyć, pańskie życie jest zagrożone – przekonywała naglącym tonem. – Proszę iść ze mną. Niech pan pozwoli sobie pomóc.

Ale Michael tylko się cofnął, podnosząc ręce.

– Nie wiem, kim jesteś, ale widzę, że się starasz, tyle że to nie zmienia mojej decyzji. Powiedz swoim przełożonym, że nie chcę przyjąć tego, co mi oferują. I niech zostawią mnie w spokoju. – Zamilkł na chwilę, po czym dodał: – Powiedz mojej matce, żeby się nie martwiła. I zostaw mnie, proszę.

Biegnący mężczyzna był teraz trzydzieści metrów od nich. Ponadprzeciętny wzrost, ciemne włosy. Na oko nie stanowił zagrożenia, ale przecież ona też nie wyglądała groźnie.

– Dobrze – skwitowała, nie odrywając wzroku od biegacza. Dwadzieścia metrów. – Decyzja należy do ciebie. Ale mam prośbę. – Wręczyła mu wizytówkę, na której widniał tylko numer telefonu. – Jeśli zmienisz zdanie albo znajdziesz się w kłopotach, zadzwoń. Nie ryzykuj.

Na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie, jakby oczekiwał, że będzie stawiała większy opór. Wsunął kartonik do kieszeni.

– Nie zadzwonię – zapowiedział.

– A powinieneś – odrzekła, cofając się. – Bo mogę ci uratować życie.

Miała wrażenie, że to go wzburzyło, i przez chwilę się wahał, potem jednak się wzdrygnął, jakby chciał strząsnąć z siebie jej ostrzeżenie, i pobiegł dalej.

Emma stała na skrzyżowaniu parkowych ścieżek, obserwując, jak jej obiekt się oddala. Zamierzała ruszyć za nim, ale nie chciała żadnych scen, musiała więc zachować sporą odległość.

Kiedy czekała, z porannej mgiełki wyłoniło się dwoje ludzi w porządnych strojach biegowych, które jednak niczym specjalnym się nie wyróżniały. Niby wydawali się zwyczajni, ale coś ją w nich zaniepokoiło. Z początku nie potrafiła sobie uświadomić co. Byli doskonałymi biegaczami. Poruszali się z wielką łatwością i niesamowitą wręcz koordynacją ruchów. Mężczyzna był wysoki i umięśniony. Kobieta miała prostą sylwetkę z niemal niewidocznymi piersiami i długie, szczupłe nogi.

Niewątpliwie znali teren. Poruszali się szybko, nie patrząc pod nogi. Dopiero po chwili Emma zdała sobie sprawę, co jest nie tak. To nie wygląd wzbudził jej niepokój. Chodziło o to, jak biegli. Poruszali się z niezwykłą dokładnością. Idealnie zsynchronizowani. Każdy kolejny krok miał tę samą długość. Ten rodzaj perfekcji wpajany jest w wojsku.

Emma przykucnęła, jakby chciała zawiązać sznurówki, i ukradkiem obserwowała parę biegaczy. Ich słuchawki wyglądały na zwyczajne, ale to nic nie znaczyło; jej dwukierunkowe słuchawki też miały niewinny wygląd.

Byli już blisko. Trzymali szybkie tempo. Emma zajęła się sznurówkami, ale w rzeczywistości nasłuchiwała rytmicznego dudnienia ich idealnie zsynchronizowanych stóp, gdy przebiegali obok.

Po chwili ją minęli, wtedy się podniosła i pobiegła za nimi.

Jej podejrzenia wzbudził tylko sposób, w jaki biegli, nic więcej. Zadziałał instynkt. Jeśli ją zawiódł, traciła cenny czas. Mimo to nie zmieniła decyzji.

Ramię w ramię para przemknęła obok kępy drzew przy dużym trawniku i zaraz potem Emma dostrzegła ciemne włosy i czarną bluzę Michaela.

Dwoje biegaczy wymieniło spojrzenia. Kobieta skinęła głową, jakby potwierdzając jakiś milczący przekaz.

Mężczyzna potarł ucho gestem, który wydałby się przypadkowy niemal każdemu przygodnemu obserwatorowi, ale Emma widziała, że mężczyzna coś przy tym powiedział. Kobieta nie odrywała oczu od Michaela, jedną rękę luźno trzymając przy kieszeni bluzy.

Żebra Emmy zacisnęły się wokół jej płuc.

Intuicja jej nie zawiodła. Zsynchronizowani biegacze byli wszystkim, czego się obawiała.

I teraz ktoś gdzieś mówił im, co mają robić.

Z wysiłkiem zachowała równe tempo.

Jej umysł błyskawicznie analizował możliwe scenariusze. Czy się odważą działać tutaj, w ruchliwym parku w biały dzień? Byłby to międzynarodowy incydent. Miałby poważne konsekwencje polityczne, gdyby wyszedł na jaw. Ale ostatnio stare reguły szpiegostwa nie powstrzymały Rosji przed bezkarnym mordowaniem ludzi. Zresztą już wcześniej jej agenci atakowali w parkach i innych miejscach publicznych na terenie Wielkiej Brytanii. W sielankowych, prowincjonalnych miasteczkach. Na spokojnych ulicach.

W odróżnieniu od brytyjskiej Secret Service rosyjska agencja wywiadowcza GRU funkcjonuje w strukturach wojskowych. Trafiają do niej ludzie po starannej selekcji, o których się mówi, że to najwierniejsi z najwierniejszych. Jako żołnierze są gotowi oddać życie, jeśli tego wymaga wykonanie zadania. Spośród nich typuje się garstkę i szkoli na zabójców. Ta garstka agentów sieje postrach na całym świecie.

Rosja nigdy nie zapomina ani nie wybacza.

Tak, byliby zdolni zabić Michaela Primałowa pośrodku tego parku, gdyby otrzymali taki rozkaz. I nawet by się nie zorientował, że nadchodzą.

Nagle styl ich biegu się zmienił. Teraz podążali za swoją ofiarą z dziką zaciętością, niczym wilki, które wyczuły rannego jelenia.

Instynktownie Emma przyśpieszyła. Zaraz jednak zmusiła się, żeby zwolnić i biec spokojnym tempem.

Nie mogła dopuścić do otwartej konfrontacji, chyba że nie miałaby innego wyjścia. Mieli przewagę liczebną i najprawdopodobniej byli uzbrojeni. Agenci wywiadu brytyjskiego nie nosili broni na co dzień. Gdyby chciała wziąć z magazynu pistolet, papierkowa robota zajęłaby jej cały dzień, a i tak na koniec Ripley nie wyraziłby zgody.

Potrzebowała lepszego planu. Takiego, który nie doprowadzi do strzelaniny w północnym Londynie o siódmej rano.

Wciąż się zastanawiała, co robić, gdy dwoje podejrzanych biegaczy nagle się zatrzymało.

Przystanęli tak szybko, że nie miała czasu zareagować. Jeszcze przed chwilą byli w pełnym biegu, a teraz stali nieruchomo, a ona pędziła prosto na nich.

Poślizgnęła się na ścieżce, usiłując przyhamować. Mężczyzna odwrócił się i spojrzał prosto na nią. Jego niebieskie oczy były beznamiętne i drapieżne jak u rekina.

Po błyskawicznej analizie sytuacji Emma warknęła „Moglibyście uważać!” i skręciła gwałtownie, żeby go ominąć.

Biegła dalej, chociaż serce jej dudniło. Raptowne hamowanie to klasyczny ruch, sama często go używała, żeby sprawdzić, czy ktoś jej nie śledzi. Mogła się spodziewać takiego posunięcia. Trzymała się zbyt blisko. Była zbyt zamyślona.

Stało się, widzieli jej twarz. Następnym razem na pewno ją rozpoznają.

Gdyby zostały jej jakiekolwiek wątpliwości dotyczące profesji tych dwojga, ten manewr rozwiałby je do reszty. Przeprowadzili go perfekcyjnie.

Biegła dalej sztywnym krokiem, czując na sobie świdrujące, zimne jak lód spojrzenie. Gdzie jak gdzie, ale za plecami zabójców GRU mieć nie chciała.

Tymczasem Michael biegł daleko z przodu nieświadomy dramatu, który się rozgrywał za nim. Jego widok pomógł jej wziąć się w garść. To on był jej celem. To na nim powinna się skupić.

Stopniowo zaczęła redukować tempo, jakby zaczynało jej brakować sił. Michael oddalał się coraz bardziej. Za sobą słyszała rosyjskich agentów, którzy pędzili, żeby go dogonić. Mimo to konsekwentnie zwalniała, trzymając się za żebra i ciężko dysząc. Po chwili Michael prawie zniknął jej z oczu.

Podejrzana para przemknęła tuż obok, nie oglądając się na nią. Emma pozwoliła im odbiec spory kawałek, by po chwili zawzięcie podążyć ich śladem.

Adrenalina dodała jej energii. Z każdym kolejnym krokiem starała się odgadnąć następne posunięcie Rosjan. Czy zamierzali pojmać Michaela po wyjściu z parku? Czy planowali zabójstwo na oczach przechodniów? Zrobią pokazówkę, czy raczej wepchną go do czekającego samochodu?

Gdy zbliżyli się do wyjścia z parku, Emma wzmogła uwagę, gotowa na to, co miało się wydarzyć. Rosjanie znaleźli się tuż za Michaelem, na tyle blisko, że mogliby wbić nóż między jego żebra.

Nie uprowadzili go jednak ani nie zastrzelili, ani nie zasztyletowali. Zamiast tego skręcili łagodnie w boczną ścieżkę i zaczęli się oddalać. Zaskoczona już drugi raz w ciągu dziesięciu minut, Emma podążyła za nimi zdumionym wzrokiem.

Co jest, do cholery?

Ale nie miała czasu na rozmyślania o tym, co się stało. Michael wybiegł już z parku. Otarła rękawem pot z czoła i popędziła za nim.

Ruch uliczny dudnił i warczał wokół niej, ale prawie tego nie zauważała. Upłynęło pięć nieskończenie długich sekund, odkąd wypatrzyła go w tłumie przechodniów, między którymi się przeciskał, jakby nie dotyczyły go żadne troski tego świata.

Westchnęła ciężko i ruszyła jego śladem. Po drodze usiłowała zrozumieć, co właściwie się stało. Dwoje Rosjan w parku nie zamierzało porwać Michaela, a zatem zbierali tylko informacje. Dlatego niespodziewanie stanęli jak wryci. Sprawdzali, czy ma obstawę.

Przypomniała sobie grozę tych kilku sekund, kiedy Rosjanin się odwrócił, żeby na nią spojrzeć. Czy w tak krótkim czasie zdołał ją rozgryźć?

Raczej nie. Udawana złość była dobrym posunięciem. I to, że powtórzyła ich manewr, nieoczekiwanie stając w miejscu. Z całą pewnością się nabrali, bo później nawet na nią nie zerknęli, przebiegając obok.

Ten wniosek wywołał niespodziewany przypływ euforii. Wyprowadziła w pole zespół rosyjskich zabójców! I to w pojedynkę. Teraz jednak potrzebowała wsparcia.

Nie odrywając oczu od Michaela, który wreszcie zwolnił do spaceru, sięgnęła do kieszeni po telefon i zadzwoniła pod bezpieczny numer.

Odezwał się rześki kobiecy głos.

– Instytut Vernona.

– Mówi Makepeace. Muszę rozmawiać z R.

Zapadła długa cisza jak po wrzuceniu kamyka do studni – agencja nie umila oczekiwania muzyką – po czym usłyszała głos Ripleya.

– Masz go?

– Nie. Odrzucił moją ofertę. No i mamy towarzystwo. Przyjechali przyjaciele z dawnej ojczyzny. Robi się tłoczno.

– Ilu? – zapytał oschle.

– Widziałam dwoje, ale trzeba się liczyć z większą liczbą.

– Z całą pewnością tak. Jesteś spalona?

– Nie. Ci, których widziałam, wycofali się bez podejmowania działań. Myślę, że inwigilację przejął ktoś inny. Przydałaby mi się tutaj jakaś pomoc.

– Nie mogę zaoferować ci żadnej pomocy – odrzekł beznamiętnym głosem. – To twoja sprawa.

Tak ją to zaskoczyło, że zareagowała dopiero po chwili.

– Nawet jeśli działali tylko we dwójkę, to i tak mają przewagę liczebną, a sam pan mówił, że z całą pewnością będzie ich więcej. Nie dam rady sama.

Chłodne milczenie, które nastąpiło, trwało wystarczająco długo, żeby ją ścisnęło w dołku. Gdy w końcu się odezwał, w jego głosie pobrzmiewało zniecierpliwienie.

– Nie wybrałbym cię do tego zadania, gdybym nie wierzył, że jesteś w stanie się z niego wywiązać bez zarzutu. Po to cię szkoliłem przez całe twoje życie. Jesteś gotowa od dawna. Musisz sobie poradzić w pojedynkę.

Emma nie była pewna, jak to przyjąć. Pochlebiała jej taka opinia, ale przecież miała przeciwko sobie Moskwę. Spodziewała się, że do akcji wyruszy co najmniej czteroosobowy zespół. Powinna dostać więcej sprzętu, więcej ludzi – więcej wszystkiego.

Michael właśnie skręcał w swoją ulicę. Nie zauważyła, żeby ktoś go śledził, ale z jakiegoś powodu była pewna, że Rosjanie gdzieś tu są. Wyczuwała niebezpieczeństwo tak, jak kot z daleka wyczuwa obecność lisa.

– Ogarnę to – zapewniła z rezerwą, choć Ripley chyba nie zauważył jej wahania.

– Doskonale! Teraz słuchaj uważnie. Wiedzieliśmy, że obiekt najprawdopodobniej odrzuci ofertę, spodziewaliśmy się też naszych rosyjskich przyjaciół. Nie zdarzyło się nic, co mogłoby cię zaskoczyć. – Do jego głosu wrócił spokój. – Jesteś dokładnie tam, gdzie powinnaś. Trzymaj się blisko, ale na razie bez kontaktu. Ponowisz próbę we właściwym czasie. Zostawiliśmy ci trochę zaopatrzenia, szczegóły dostaniesz od Marthy. Gdy go przejmiesz, dzwoń po transport i zabierzemy was obydwoje.

Duża ciężarówka przetoczyła się obok i przez sekundę warkot silnika zagłuszał głos Ripleya. Emma przysłoniła telefon dłonią akurat na czas, żeby usłyszeć jego kolejne zdanie:

– Zrób, co będziesz musiała, żeby zapewnić mu bezpieczeństwo. Masz moje pełne poparcie. – Kierowca ciężarówki nacisnął klakson i gwałtownie gestykulował, wściekając się na faceta, który zatrzymał auto na podwójnej żółtej linii. Emmie się zdawało, że Ripley powiedział coś jeszcze, ale nie zrozumiała co. Gdy po chwili klakson ucichł, wyraźnie wybrzmiały ostatnie słowa jej przełożonego. – Liczę na ciebie.

Połączenie zostało zakończone.

4

Właściwie od zawsze marzyła, żeby zostać szpiegiem. Odkąd dorosła na tyle, żeby zrozumieć, na czym polega ten zawód, nie chciała wykonywać innego.

Każdy, kto poznał prawdę o rodzinie Emmy, zrozumiałby tę obsesję. Bądź co bądź jej pierwszym wspomnieniem z dzieciństwa były opowieści o bardzo szczególnym szpiegu – jej ojcu.

Już jako mała dziewczynka słyszała o nim od swojej matki. Przed zaśnięciem, leżąc już w ciepłym łóżku, gdy inne dzieci emocjonowały się losem głodnych gąsienic albo niedźwiedzi uwielbiających miód, ona poznawała życie swojego ojca.

Dowiedziała się, że pracował dla władz rosyjskich, ale zdradził swój kraj w burzliwym okresie po zakończeniu zimnej wojny, przekazując różne tajemnice agentom brytyjskim.

– Zależało mu na pokoju i demokracji w Rosji – tłumaczyła jej matka. – Chciał, żeby jego działania przyniosły coś dobrego.

Ale nic dobrego się nie wydarzyło.

Przez cztery lata przekazywał MI6 cenne informacje, aż ktoś nabrał podejrzeń. Co dokładnie zwróciło na niego uwagę, nigdy mu nie powiedziano. Wiedział tylko, że pewnego razu wszystko się zmieniło. Nie było to oczywiste, ale nagle zauważył, że codziennie po pracy jest śledzony. Któregoś dnia matka Emmy, wówczas w zaawansowanej ciąży z pierwszym dzieckiem, po powrocie ze sklepu zauważyła, że ktoś wchodził do mieszkania, bo kilka rzeczy stało inaczej niż wcześniej. Tylko trochę. Różnice były niewielkie. Gdyby nie jej pedantyczność, mogłaby ich nawet nie zauważyć.

– To były drobiazgi. Gazeta na stole leżała do góry nogami, a byłam pewna, że nie tak ją zostawiłam – wspominała matka ze śpiewnym akcentem, którego nigdy się nie pozbyła. – Szuflada z bielizną niby wyglądała dobrze, wszystko starannie poukładane. Ale nie w takiej kolejności. – Podniosła ręce. – I już wiedziałam.

Od tamtego dnia ojciec skupił całą swoją energię na wywiezieniu ciężarnej żony za granicę.

– Dobrze wiedział, że to koniec. W Rosji nikt nie dostaje drugiej szansy – opowiadała matka.

– Dlaczego nie wyjechał razem z tobą? – dopytywała się Emma. – Dlaczego tam został?

Wtedy matka gładziła delikatne, proste włosy swojej córki, kierując spojrzenie na jakiś odległy punkt, którego Emma nie widziała.

– Bo gdyby uciekł, posłaliby za nim pościg i wszyscy zostalibyśmy zatrzymani na granicy. Został, żeby ocalić swoją rodzinę. Żeby ocalić ciebie.

– Dlaczego nie dojechał później? – pytała Emma płaczliwym głosem, a jej matka zawsze odpowiadała z typową rosyjską bezceremonialnością.

– Bo wtedy już nie żył, córeczko.

Tę historię matka opowiadała wiele razy, jakby musiała powtarzać ją na głos, żeby zrozumieć jej sens. Przed ukończeniem szóstego roku życia Emma mogła recytować ją z pamięci, słowo w słowo.

Tak właśnie się dowiedziała, że pewnego dnia jej ojciec wrócił z pracy do domu wyraźnie poruszony. Mówił szybko, miał bladą skórę i lśniącą od potu twarz, jakby złapał grypę.

– Odwiedzisz swoją kuzynkę w Paryżu – oznajmił, po czym wyjął z szafy walizkę i wrzucał do niej ubrania swojej żony, podczas gdy ona chodziła za nim po ich małym moskiewskim mieszkaniu, próbując zrozumieć, co się dzieje. – Długo się nie widziałyście. Uprzedziłem ją, że przyjedziesz. Jest szczęśliwa, że przyjedziesz, jeszcze zanim urodzi się dziecko.

Matka Emmy próbowała oponować.

– Co ty wygadujesz? Nie mogę wyjechać…

Zamknął jej usta dłonią i bez słowa wskazał na sufit, żeby przypomnieć, że w ich mieszkaniu prawdopodobnie założono podsłuch.

– Nawet nie próbuj protestować. Mają tam ośrodek, który się specjalizuje w prowadzeniu trudnych ciąż – powiedział dobitnie, patrząc jej prosto w oczy. – Pomogą ci na twoje problemy.

Dopiero kiedy skinęła głową na potwierdzenie, że rozumie, ojciec Emmy zabrał dłoń.

– Może też byś się wybrał? – zapytała błagalnym głosem, kurczowo ściskając rękaw jego marynarki. – Za tobą też na pewno się stęskniła, no i wiesz, nie znoszę podróżować samotnie.

Dotknął wargami jej czoła i powiedział:

– Nie mogę sobie pozwolić na urlop. Mamy teraz bardzo dużo pracy.

Zawsze w tym momencie matka Emmy wypowiadała to samo zdanie:

– I wtedy do mnie dotarło, że już go nie zobaczę.

Nie było jednak czasu na dyskusje. Niespełna godzinę po jego powrocie z pracy obydwoje siedzieli w taksówce. Podtrzymywał beztroską rozmowę, gdy auto przemierzało ulice Moskwy, klekocąc silnikiem. Obawiał się, że nawet taksówkarz może być szpiegiem.

Dopiero kiedy wyszli z taksówki i wmieszali się w tłum na lotnisku, ojciec Emmy spoważniał.

– Na lotnisku we Francji odbierze cię dwóch brytyjskich agentów – zapowiedział. – Od razu zabiorą cię do Anglii.

– Ale co z tobą? Kiedy do mnie dołączysz? – Zatrzymała go, chwytając za ramię, i szukała na jego twarzy choć cienia nadziei.

Wytrzymał jej spojrzenie ze spokojem.