Antidotum - Robert Zajkowski - ebook

Antidotum ebook

Robert Zajkowski

3,2

Opis

Chciał ukryć się przed światem, ale ten miał dla niego gorszy plan

Odległa Islandia wydawała się idealną kryjówką dla Maksa Zubera, byłego oficera operacyjnego Polskich Sił Zbrojnych. Film, który mężczyzna nagrał podczas katastrofy samolotu w Smoleńsku, szybko stał się łakomym kąskiem dla dowódców agencji FBI i KGB. Zuber postanowił więc zaszyć się na odludziu, by uciec od świata tajnych służb oraz międzynarodowych intryg… Ale ten nigdy o nim nie zapomniał.

Teraz jedni pragną go zlikwidować, a drudzy wykorzystać w brudnej, politycznej grze. Jakby tego było mało, niespodziewanie w życiu Maksa pojawia się prawniczka, Katie Callahan, która całkowicie wywraca jego świat do góry nogami.

Mężczyzna zaczyna marzyć o spokojnej codzienności u jej boku, wie jednak, że miłość nie może rozkwitnąć bez prawdy. A ta bywa brutalna i często budzi żądzę zemsty…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 559

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (5 ocen)
0
2
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
elakoza

Całkiem niezła

Sama fabuła może niezła, ale język którym jest napisana to język z romansów dla nastolatek. Przebrnęłam, ale z trudem. To chyba jakiś mocno początkujący autor.
10

Popularność




Robert Zajkowski

Antidotum

For

Evelyn, Angelica & Nell

Wstęp

Czasem świat jest za szybki i nie zawsze nadążamy za zachodzącymi na nim zmianami. Kiedy jednak coś nas dopadnie, stawiamy klasyczne pytanie: „Dlaczego to ja tego doświadczam?”. No i w głębi duszy użalamy się nad sobą. Czasem nawet z powodu swoich drobiazgowych grzechów, bo tak jest najwygodniej dla naszej świadomości. Jakże komfortowo jest ludzkiej naturze narzekać w odrętwiającej sytuacji. Bo, niestety, aby coś zmienić, potrzeba ruchu, jednak nie tylko tego fizycznego, lecz także ruchu mózgu. To on bowiem zarządza naszymi posunięciami. Tak, to nasze decyzje, zarówno te błędne, jak i te właściwe, budują nasze codzienne życie. Pozostaje zatem tylko wiara w siebie. Trzeba się też dniem dzisiejszym umieć dzielić, dopóki go mamy, bo szybko i bezpowrotnie odpłynie. Niestety życie bez wyobraźni to powtarzający się monolog na zakrętach naszej świadomości. Pozostają ostanie pytania: ile razy okłamałem samego siebie? i co jest prawdą, a co jest kłamstwem?

W jakim stopniu decyduje o tym codzienne życie, a w jakim my?

Ocenę pozostawiam twojemu sumieniu.

Rozdział 1

Iceland

Styczeń

Zimny ląd Islandii został pokryty przez śnieg i jedynie miejscami porywisty wiatr poodkrywał połacie kamienistych urwisk. Renifery zeszły z gór w dolinę, szukając suchych źdźbeł traw. Mróz otulił płaszczem zmarzliny Cieśniny Duńskiej, co umożliwiało czasem niedźwiedziom polarnym przedostanie się z Grenlandii. Głodne, przemieszczały się w poszukiwaniu pożywienia, pokonując wiele mil. Niejednokrotnie rybacy, pływający kutrami, widywali je dryfujące na krze, która topniała, zasilając wody oceanu obmywającego tę wyspę. Miejscami wściekłe fale uderzały z głuchym łoskotem o skalisty brzeg lądu, pieniąc się przy tym tak, że zagłuszały mroźny wiatr. Gdzieś w głębi, na jednej kamienistej plaży, lód czarował swą niebieskością ludzkie oko, a majestatyczne, świecące białością szczyty gór królowały nad całym lądem. To tu krystalicznie czyste powietrze wpadające do płuc dotleniało wyobraźnię.

Małe miasteczko Fjarðabyggð, położone we wschodniej części Islandii, zimą wyglądało na wymarłe. Budynki mieniące się bielą, brązem i czerwienią, a z rzadka żółto-niebiesko-szarawe, z zaparkowanymi przed frontowym wejściem autami, były najczęstszą dekoracją na tym lądzie. To jakieś sto osiemdziesiąt otulonych śniegiem zamieszkałych domów, w większości rozciągniętych wzdłuż głównej drogi numer dziewięćdziesiąt dwa, tworzyło jakże bajkowy krajobraz. Lecz to złudzenie spokoju zgubiło już niejednego turystę, po którym zostały tylko hotelowe bagaże. Tu miasteczka nocą tonęły we śnie. Lato było jedynym okresem na bezpieczne, jeśli można tak to określić, zwiedzanie tego pięknego zakątka świata. Cóż poradzić, gdy piękno matki natury zachwycało wszystkich, oczarowując swą dzikością, a czasem bezwietrzną ciszą.

W jednym z domów na obrzeżu tegoż miasteczka od kilku lat mieszkał Max Zuber. Był mężczyzną nieco po trzydziestce, średniego wzrostu, o spokojnym usposobieniu i z typowym, obojętnym wyrazem twarzy. Gdy mijający sąsiedzi próbowali go zagadnąć na przywitanie, automatycznie w odpowiedzi otrzymywali jedynie skinienie głowy i ciepły uśmiech wypływający z zarośniętej twarzy, jednak po przejściu kilku kroków ginął on niczym mgła po wschodzie słońca. Mijał ich milcząco, a oni nie zakłócali jego domowego zacisza. W stagnacyjnej ciszy wtapiał się w otoczenie, gdyż nie lubił współczesnego zgiełku ani natarczywej cyfrowej cywilizacji.

Islandzka kultura to także spokój i bardzo stabilny tryb życia, szczególnie w maleńkich miejscowościach. Około jednej mili od miasteczka znajdowała się fabryka przeróbki metali, zatrudniająca większość ludzi z tej części lądu. Max właśnie tam pracował na zmiany, gdyż uważał, że łatwiej mu będzie się rozpłynąć w niewielkim tłumie. Jego zmiennikiem był Gunnar, który stał się jedynym kolegą, jakiego ten miał… lub może do siebie dopuścił. Ich jakże przyjacielsko-męskie pogawędki zawężały się najczęściej do tematu pracy i pogody. Obaj czuli się dość komfortowo w swoim towarzystwie. Gunnar respektował tajemniczość Maksa, a nawet lubił go za to, gdyż on sam nie zadawał mu żadnych zbędnych pytań, lecz raczej wysłuchiwał w skupieniu monologu, na końcu udzielając jakiejś rady lub okazując braterskie zrozumienie zwyczajnym skinieniem głowy. Czasem było na odwrót. Zdarzało się, że to Max delikatnie uspokajał Gunnara, kiedy trochę nadmiernie zrzędził na swoją żonę, lądującą co jakiś czas w wariatkowie. Miewała bowiem takie dni, że nawet leki jej nie pomagały, i przy dziecku stawała się nieobliczalna. Po zażyciu pigułek trudno było do niej dotrzeć, wydawała się otumaniona i półprzytomna. Chodziła po domu ze wzrokiem martwej osoby, szepcząc coś pod nosem sama do siebie. Jednakże Wiking na co dzień był wesołym człowiekiem o pogodnym usposobieniu, a Max postrzegał go jako niezawodnego przyjaciela. Na tym niby bezludziu można było nie tylko się wyciszyć, ale także odkryć samego siebie, gdyż tam, w głębi duszy, siedziało prawdziwe ja. A jak wiemy, najtrudniej jest odkryć swoją prawdziwą osobowość oraz pogodzić się z drzemiącą dziką naturą ukrytą tak głęboko, z dala od wszystkich, nawet od samego siebie. Tu, na wyspie, czas płynął wolniej i chwilami następowały momenty zwątpienia. W końcu jednak przychodziło olśnienie: „I oto jestem, pragnę skosztować prawdziwego smaku życia, a nie tylko tego, co znajdę po drodze, maszerując wolno krętymi ścieżkami własnego zamkniętego świata”. To był ten moment, w którym zaczynamy powoli podnosić ciężką, ołowianą głowę. Szukanie samego siebie to także odkrywanie drugiego człowieka, gdyż wszystkich nas łączy ludzka, czasami dzika natura. Pamiętajmy, że potrzeba do tego odrobiny czasu, ponieważ każde ziarno wymaga odpowiedniej gleby, aby wykiełkować i osiągnąć stan pełnej dojrzałości. Trzeba nieraz wielokrotnie odszukiwać miłość w sobie samym, by móc potem podzielić się nią z innym człowiekiem, pragnącym w głębi serca tego samego. Nie można ciągle żyć tylko goryczą tego padołu.

W takim stanie zwątpienia samotny mężczyzna skazywał się na samozatracenie, żyjąc jedynie ponurą przeszłością. Zapewne szukając przebaczenia i odkupienia w jednym. Można przyznać, że w odcinaniu się od świata Max został swego rodzaju specjalistą. W pewnym momencie brutalnie odebrano mu sens życia, a wtedy zachwiała się jego wiara w dobro i sprawiedliwość. Kiedy wreszcie zrozumiał swój problem, najważniejsze pytanie, które zadawał sobie każdego poranka, brzmiało: czy to on odnajdzie szczęście, czy ono odnajdzie jego? Takie zamknięte koło, napędzane jedynie długimi przemyśleniami. Nawet nie próbował zmienić swoich przyzwyczajeń, ubranych przez codzienność we wczorajszą rutynę. Max wydawał się zamknięty w sobie wyłącznie na własne życzenie, jak gdyby oczekując w poczekalni na nadejście wybawienia znikąd. To tak, jakby na biegunie północnym wyczekiwał na jednostkę ratunkową, jednocześnie budując olbrzymią lodową ścianę, która po ukończeniu zostałaby wraz z nim przysypana grubym, zimnym śniegiem.

Zuber, jak przystało na banitę, mieszkał sam w niewielkim domu, stojącym na krawędzi wzgórza u brzegu fiordu, ze wspaniałym widokiem przez duże okno, takim za milion dolarów. Nie uznawał telefonu ani komputera, więc jedyny kontakt ze światem zapewniał mu telewizor z satelitą skierowaną w dół, na obrany punkt na horyzoncie, gdzie lustrzany ocean spotyka się z błękitnym niebem. Dziwnym trafem osiedlił się na dobre w Islandii, bo nie był pewny, czy to ona go adoptowała, czy on ją. A czas spędzony tutaj mijał mu powoli i żałośnie, ponieważ był żywym dowodem na to, że rany kłute serca tak szybko się nie goją. Najgorsza była w tym śmierć nadziei, którą tak starannie pielęgnował. W grobie jego serca zapanowała kompletna pustka. Nie chciał już słuchać pięknych słów, które dziś nie niosły żadnej treści, gdyż pod skórą miał zasianą blokadę. Nie czuł się z tym jakoś lepiej, ale nauczył się z tym żyć. Kiedy dopadał go smak tej goryczy, w ciszy wykrzywiał usta, a jego zimny wzrok zastygał w martwym punkcie. Czasem jednak wspomnienia wydostawały się samowolnie z jego oczu i płynęły w ciszy po policzkach. Żywe, powracające emocje zamykały go od środka. Przez ten czas odosobnienia znalazł sposób na życie z samym sobą. Nie wyłączając myślenia, jakoś samoistnie wyłączył się z obiegu własnego, realnego życia. Jak wiadomo, strach jest mentalnością, która hamuje wszystkie emocje i posunięcia życiowe, ale on nie miał tego problemu. Pustka w sercu odebrała mu sens wyobrażania sobie jutrzejszego dnia. Zamienił swoje życie w szept sumienia. I tak czekał w samotności na uczucie ulgi. Miał swego rodzaju poczucie, że wszyscy są zbędni i że w izolacji może uśpić swą świadomość. Przebywając tylko ze sobą, stał się nudną osobą na własne życzenie.

Ani za dnia, ani w nocy nie chciało mu się gadać do pustych ścian, więc milczał i trzymał się jedynie tego, co tu i teraz. Z resztką nadziei chciał iść przed siebie. Jego złamane serce nie mogło zaakceptować danej sytuacji. Ten świat, który pamiętał, odjechał i nie zabrał go ze sobą, zostawiając go samego z setką dręczących myśli. Odnosiło się wrażenie, jakby był odrobinę wycofany życia przez rozpamiętywanie wspomnień, których nikt nie wskrzesi, za żadną cenę. Czasem się zdarzało, że pod presją przemyśleń musiał schłodzić czymś mocnym swój przegrzany umysł, bo zamknięte wzruszenie czuł jedynie wewnątrz – i zatapiał je wysokoprocentową czystą – a elektryzujący ból mógł go od wewnątrz zabić. Dlatego etapowo chował swe emocje, nie dając im szansy ujścia. Dzieje się tak, gdy zmarli odchodzą, a spalona ziemia ciągle ich opłakuje, bo życie zmarłych jest skrzętnie przechowywane jedynie w pamięci żyjących. Zło nie powstało wczoraj, a męska obojętność Maksa tylko je wzmacniała. Niełatwo opróżnić serce z bólu.

Pewnego dnia przesiadywał przed oknem, co jakiś czas popijając czarną kawę posłodzoną jedną łyżką brązowego cukru, i obserwował tęczowe chmury płynące po bajecznie błękitnej drodze. Rozmyślając, spojrzał bezwiednie w stronę sąsiedniego domu i zauważył, że wprowadza się do niego nowa lokatorka z około jedenastoletnim synem. Nie mieli ze sobą zbyt dużo bagażu, raczej wyglądało to na nagłą przeprowadzkę. Kobieta wydawała się zmartwiona, ale za to małolat z radosnym uśmiechem na twarzy był naprawdę ciekawy świata.

Następnego dnia, gdy wrócili z pobliskiego sklepu, chłopak wyskoczył pierwszy z mocno przechodzonego auta i podbiegł pod okno Maksa. Zatrzymał się dopiero krok przed skuterem śnieżnym. Zapewne pragnął obejrzeć go przez moment, zupełnie nie zważając na nawoływania matki.

– Magnus! Magnus, chodź tutaj!

Młokos zaczął kopać prawą stopą w płozę pojazdu, zagadkowo rozglądając się wokół siebie. Najwidoczniej nie mógł powstrzymać tlącego się pragnienia, gdyż po chwili wskoczył na skuter i szybko otrzepał prawą dłonią śnieg z zegarów. Odważnie chwycił za obie rączki kierownicy i niemal natychmiast świergotliwym głosem zaczął naśladować warkot silnika, przy czym wykręcał usta tak, jakby zimny śnieg niesiony wiatrem muskał jego blade policzki. Na zastygłej twarzy Maksa, przyglądającego się temu z drugiej strony szyby, w pewnej chwili pojawił się lekki uśmieszek w lewym kąciku ust. Taka mała iskierka, która potrafi rozniecić potężny płomień ludzkiego życia.

Lekko wzburzona matka podbiegła do pojazdu z zakupami w dłoniach i nerwowo, niezdarnie szarpiąc syna za ramię, krzyknęła:

– Zejdź z niego!

– Kiedy mi taki kupisz?! – odkrzyknął młokos, kurczowo trzymając się kierownicy.

– To nie jest nasz skuter, zejdź z niego! Proszę – warknęła, ukradkiem zerkając po oknach.

– Ja tak tylko sobie siedzę – odburknął nerwowo, obrzucając matkę niechętnym spojrzeniem.

– Tu ktoś mieszka, zaraz wyjdzie i cię pogoni!

W tym momencie coś skrzypnęło i z okna drugiego piętra wyjrzał Max, dając znaki dłońmi, że mu to zupełnie nie przeszkadza.

Matka, nieco speszona tą żenującą sytuacją, wymamrotała:

– Herra[1], przepraszam za syna.

– Magnus, kiedyś cię na nim przewiozę – odparł zarośnięty mężczyzna, spoglądając przychylnie na chłopaka.

– Enn aftur[2], dziękuję panu… panie…! – zawołał zadowolony malec.

Wtedy nieznany mu mężczyzna schował się do środka i zamknął pospiesznie okno.

– Synku, chodź, to nieładnie bawić się tak czyimiś rzeczami.

– Ale słyszałaś, ja mu nie przeszkadzam!

– Tak wiem, wieeem!

– I powiedział, że mnie na nim przewiezie! – wystrzelił z dziecięcym entuzjazmem.

– Hm… widzę, że czekają mnie tu z tobą same kłopoty – stwierdziła stanowczo matka, kręcąc przy tym głową na boki, co powodowało, że jej długie blond włosy, rozwiewane także przez lekki wiatr, odbijały drobne promienie słońca, przyciągając swym blaskiem otępiały wzrok Maksa niczym magnes.

Magnus powolnym krokiem oddalił się wraz z matką pod swój dom, jednak co jakiś czas zerkał przez ramię na błyszczący czarny skuter.

Minęło kilka ciężkich tygodni pracy w fabryce. Niemal każdy miał nadgodziny, toteż Zuber przychodził do domu jedynie po to, by wziąć prysznic i się przespać. Czasem sny nie dawały mu spokoju, wtedy budził się spocony, niejednokrotnie krzycząc. Pewnego poranka wstał wcześniej i nieco ospale wszedł do łazienki. Od razu odkręcił kran z zimną wodą i przypatrywał się w lustrze swej zarośniętej twarzy. Obiema dłońmi zaczerpnął lodowatej wody, aby przemyć zaspane oczy, przy czym parskał niczym mors. W pewnej chwili usłyszał pukanie do frontowych drzwi – delikatnie przekręcił głowę na bok, uważnie nasłuchując. Wydawało mu się, że się przesłyszał. Gdy pukanie się powtórzyło, podszedł do drzwi i bez wahania prawą ręką nacisnął klamkę, zaś lewą przekręcił zamek. Powoli otworzył, bacznie spoglądając przed siebie w przekonaniu, że to kolega z pracy, lecz ku jego zdziwieniu ukazał mu się Magnus z podniesionym czołem i ciepłym uśmiechem. Młokos nieco z żalem wydusił z siebie kilka słów na przywitanie:

– Wreszcie pana zastałem.

– Coś się stało?

– Tak, obiecałeś mi przejażdżkę.

– Okej, ale ja zaraz idę do pracy.

– Już jedenaście razy tu przychodziłem, bo nie mogłem cię zastać – nie dawał za wygraną chłopak.

– Mały, sorry, muszę pracować jak wszyscy inni.

– Sąsiedzi mi powiedzieli, że wychodzisz raniutko, no i dlatego dziś wyszedłem dużo wcześniej, czekając przed domem, aż zapali się światło u ciebie w oknie.

– To miło z twojej strony, że dałeś mi się chociaż wyspać.

– Musimy pogadać.

– Naprawdę paliło ci się do tej gadki – rzucił Max, ziewając.

– Więc kiedy?

– Kiedy… co? – zapytał nieco ospale Max.

– Kiedy mnie zabierzesz!?

– Hm… wiem, gdzie mieszkasz, to może za dwa tygodnie w weekend? Mój kolega z pracy ma syna chyba w twoim wieku i też się wybiera, więc mamy już paczkę skompletowaną.

– Na sto procent?

– W sobotę, słowo wikinga. – Max podniósł prawą rękę na znak obietnicy.

– A dotrzymujesz przysięgi? Bo na wikinga mi nie wyglądasz.

– Ha! A dasz mi szansę?

– Nie zmarnuj jej!

– Przyjaciół nie zawodzę.

– Dzięki, panie… panie?

– Max, po prostu Max.

– Dobrze, Max, za niecałe dwa tygodnie. Tak!

– A wytrzymasz tak długo?

– My, synowie wikingów, przeczekamy wszystko.

– O ile pogoda dopisze!

– Max, pogoda jest zawsze, będę czekał – odparł nieco zbulwersowany malec.

– Okej, tylko spytaj się matki, mądralo!

Chłopak podniósł prawą rękę na pożegnanie i zniknął za rogiem domu. Zuber wychylił na moment głowę za drzwi, sprawdzając, czy nie było jeszcze kogoś z nim. Nie dostrzegł żywej duszy. Magnus zapewne przyszedł sam, najwidoczniej matka jeszcze śpi, nie zdając sobie sprawy, jakiego bystrego ma syna. Zamykał drzwi, kręcąc przy tym wesoło głową. Mały naprawdę go rozbawił. Gdy tego samego dnia spotkał się ze swoim zmiennikiem, opowiedział mu tę poranną historię, nadmieniając jeszcze kilka słów o samotnej matce.

– Zabierz go z nami – stwierdził, uśmiechając się z lekka, Gunnar.

– Jeśli jego matka pozwoli – rzekł zakłopotany Max.

– Sam mam syna i wiem coś o tym. Dzieciaki są wrażliwe, no to i pragnienia mają silniejsze. Nie przejmuj się, weź go ze sobą, a chłopaki na pewno się polubią – zachęcał go ciepłym głosem.

– Jednak powtórzę: ciekawe, co ona na to powie?

– Pogadaj z nią, jesteś przecież samotny, to może ciebie też zaadoptuje. Haaa… ha!

– Myślę, że jak ją zobaczysz, to sam oddasz się jej w bezwarunkową niewolę i to ja wtedy będę się śmiał.

– To może jednak ja odbiorę małego? – zapytał zaintrygowany Gunnar.

– Prokreację masz we krwi, co?

– Trudno, żeby tak wspaniałe geny zalegały. To ponoć niezdrowe.

– Okej, ogierze, to jesteśmy umówieni.

– Gdybyś nie miał o czym z nią pogadać, to pogadaj o mnie. Haaa… ha!

– W tym momencie nie przychodzą mi do głowy żadne superlatywy odnośnie do ciebie.

– To wymyśl coś.

– Kobiety to kochają, a ty zgarniesz za jednym zamachem główną nagrodę. He!

– W tym tkwi cały sekret, heee, hee!

– Z rana już miałem takiego cwaniaka. Moja babcia powiadała, że pech przychodzi dwukrotnie tego samego dnia.

– To nie pech, to przyjacielskie wybawienie z opresji.

– Okej. Hae[3].

Sobotniego półmrocznego poranka Max spakował torbę, zabierając odrobinę żywności, termos z herbatą oraz łuk, który był jego jedyną pamiątką po ojcu. Wyszedł przed dom, aby zamocować plecak na tyle skutera. Odpalił swojego czarnego „mustanga”, chcąc dać mu trochę czasu na rozgrzanie silnika, zanim ruszą. Spokojnie sprawdzał wszystkie śruby, paski, chciał się upewnić, że wszystko gra na sto procent. Spojrzał na zegarek i powolnym krokiem udał się pod drzwi domu Magnusa. Stanął w lekkim rozkroku i dwukrotnie zapukał, nasłuchując dźwięków muzyki dochodzących z wnętrza domu. Po chwili drzwi otworzyła matka chłopaka, ubrana jedynie w cienką niebieską koszulkę sięgającą jej ledwo do uda. Tak zwiewny strój działał pozytywnie na męską wyobraźnię. Max podniósł prawą dłoń na przywitanie, wyduszając dwa słowa:

– Hae, hi!

– Hi, Magnus już na ciebie czeka.

– Nie masz nic przeciwko?

– A czy mam jakiś wybór, żyjąc z małym terrorystą pod jednym dachem?

– Hee, hee, pewnie nie! – odparł żartobliwie Max.

– Mam nadzieję, że nie sprawi ci kłopotu.

– Skądże – stwierdził stanowczo, kręcąc przy tym głową na boki.

– Ile jestem ci winna za paliwo?

Lewą ręką wyciągnęła zza gumki białych majteczek zrulowane banknoty i próbowała wręczyć je Maksowi.

– Przestań! – odmówił stanowczo. Błyskawicznie prawą dłonią przytrzymał drobną piąstkę ze zwiniętymi banknotami i ją cofnął. – Nie potrzebuję pieniędzy, robię to z czystej sąsiedzkiej życzliwości.

Dziewczyna się uśmiechnęła, ukazując śliczne białe zęby. Zimny wiatr delikatnie falował jej koszulką, chwilami przyciskając ją tak mocno do ciała, że można było dokładnie dostrzec zarys sprężystych piersi. Dojrzałe, ale dziewczęce oczy niczym szafiry błyszczały na mrozie. Rozchyliła usta.

– Masz na imię Max? – zapytała.

– Tak. A ty?

– Reynir.

– Ładnie. To taki kwiat?

– Letnia róża. A ty, Max, powiadasz…

– Max Aurochs, tak się nazywam i mieszkam, jak wiesz, nieopodal – odparł nieco niezdarnie.

– Moj syn nie mógł się doczekać dzisiejszego dnia.

– No i niech już dziś to jego marzenie się spełni – zaśmiał się lekko, wypatrując przez otwarte drzwi w głębi domu młokosa.

Ten pojawił się, taszcząc ze sobą mały plecak.

– Nie czekaj z kolacją, bo wrócimy po zmroku, prawda, Max? – poinformował matkę.

– Ój’a[4]. – Zapytany przybrał poważny ton.

– Zabrałem trochę jedzenia, więc w drogę! – bąknął niby męskim głosem młokos.

– Nie marnujmy tak pięknego dnia, Magnusie – palnął na odchodne Zuber, naprężając pierś i z dłońmi głęboko wciśniętymi w kieszenie spodni moro.

Matka pocałowała syna w czuprynę, dając ostry nakaz:

– Pamiętaj, słuchaj starszych, a jeśli usłyszę choć jedną skargę, to jest to twój ostatni wyjazd!

– Okej, mamo, przecież nie jestem już dzieckiem.

– Pewnie, że nie, hee, hee!

Max, patrząc w oczy pięknej kobiety, o bardzo szczupłej i wysportowanej sylwetce, pragnął w kilku słowach uspokoić jej zaniepokojone serce.

– Będę miał na niego oko, postaram się dać mu trochę frajdy, to może jutro będziesz miała spokojniejszą niedzielę, Reynir.

– Ha, ha, fajnie by było, dziękuję. – Przewróciła oczami. – Przyjemnie było cię poznać, to znaczy miło. – Stała najzupełniej swobodnie w otwartych drzwiach, nie zważając na chłodny powiew wiatru.

Max, klepiąc po barkach chłopaka, chwycił mały, ale nieco ciężki plecak. Magnus mocno przytrzymał swój „skarb”, patrząc ze zdziwieniem prosto w oczy swemu towarzyszowi, jak przystało na mężczyznę.

– Daj mi go, to przymocuję obok swojego – szepnął Max.

– Tak, hm… Proszę, weź to – odparł niby obojętnie.

Po przejściu kilkunastu kroków Zuber szybko doczepił plecak do skutera i spojrzał na chłopca.

– Będzie jeszcze z ciebie Thor.

Reynir machała dłonią, żegnając ich obu, drugą zaś przymykała drzwi, gdyż zimno dawało jej już o sobie znać.

– Magnusie, wskakuj za mnie! – krzyknął twardo Max, sadowiąc się na swym czarnym „mustangu”.

Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Chłopak z małpim sprytem wskoczył na skuter, obejmując w pasie swego nowego kolegę. Wesoły kierowca dodał gazu, a silnik, wydając metaliczny dźwięk, uniósł swą mocą pasażerów i pędził niczym orzeł nad śniegiem.

– To ma kopa! – krzyknął Magnus, nie mogąc powtrzymać podekscytowania.

– Zaczekaj, kiedy dojedziemy do wzgórz, a potem ruszymy w dół!

– Haa, haa!

Skuter w śniegu prowadził się świetnie, przecinając bezproblemowo śnieżno-asfaltową drogę, a potem kolejną dolinę. Większość lądu była pokryta śniegiem, a jedynie gdzieniegdzie połacie ostrych skał poodkrywał wiatr, informując o zagrożeniu. Należało znać bezpieczną trasę, aby nie wpaść w szczelinę lodowcową, z której uwolnić mogły jedynie wiosenne roztopy.

W umówionym miejscu Max, z odległości nieco ponad stu metrów, dostrzegł kolegę z pracy. Dodał gazu i zręcznie balansując ciałem, wymijał drobne śnieżne przeszkody. Zatrzymał się z impetem przed samym nosem Gunnara, wyrzucając wierzchni płat śniegu spod płóz na czekających przyjaciół. Kolega, rozbawiony tym manewrem, przybił z nim braterską piątkę, wesoło żartując.

– Widzę, że masz wreszcie porządnego przewodnika.

– Zejdź i poznaj prawdziwych wikingów! – zawołał Max, spoglądając na wciąż siedzącego Magnusa.

Chłopak podszedł trochę niepewnie, ale przybił piątkę jak dorosły facet. Gunnar, potrząsając głową młokosa, w kilku słowach dodał mu otuchy:

– Idź, poznaj się lepiej z moim synem, on także dziś będzie miał pierwsze lekcje jazdy.

Magnus żwawo podszedł do chłopaka siedzącego na czerwonym skuterze. Po niespełna pięciu minutach widać było, że młodzi wikingowie znaleźli wspólny temat.

– Widziałeś jakieś ślady po drodze? – zagadnął cicho Max, patrząc na kolegę.

– Nie, ale jakieś pół godziny stąd wczoraj widziano ponoć małe stado.

– To sprawdzimy, kto będzie szybszy?

– Chyba zapominasz, że znam ten teren od dziecka.

– A ja mam zakodowane perfekcyjne posługiwanie się łukiem.

– Zobaczymy?

– Ta twoja jednostrzałówka po dziadku powinna zawisnąć na ścianie już na stałe jako egzemplarz muzealny, hee, hee.

Mężczyźni podeszli do siebie i na znak potwierdzenia zakładu wymienili stalowe uściski dłoni. Gunnar, nie mogąc się powstrzymać, z błyskiem w oczach spytał:

– Tym razem o co?

– Jeśli wygrasz – w tym momencie Max skinął głową na Magnusa – jego matka, Reynir, pozna twoją baśniową stronę.

– A jeśli przegram?

– Będziesz trzymał się od niej dwa kilometry i pogodzisz się wreszcie ze swoją żoną.

– Skąd wiesz, że znów wyprowadziła się do swojej matki?

– Twoje świecące jak latarnia oczy zdradziły cię w nocy i to nie po raz pierwszy.

– Hm, chyba już pracujemy ze sobą trochę czasu, hee.

– Hee!

– W drogę! – krzyknął Gunnar, zerkając na młokosów.

Po kilku sekundach dwa śnieżne skutery pędziły do miejsca, w którym mężczyźni mogli bezpiecznie przeszkolić chłopców. Gdy dotarli do niewielkiej doliny, zamienili się miejscami z młodym pokoleniem i to im oddali stery, udzielając podstawowej instrukcji jazdy. Chłopcy rwali się do kierownicy, nie ukrywając wielkiego podekscytowania. Po półgodzinie młoda krew szalała, próbując urządzać podejrzane popisy, lecz nie wszystko im jeszcze wychodziło. Z pozoru proste manewry wymagają wielu godzin praktyki, a oni mieli przecież na to całe życie. Magnus przed skokiem w małą zaspę przylgnął do kierownicy, próbując utrzymać bardziej stabilną pozycję, lecz niestety utknął. Delikatnie cofnął, po czym dodał gazu, co umożliwiło wyjechanie z zaspy, a lekki, puszysty, rozbryzgiwany spod gąsienicy śnieg tworzył małą chmurę. Max, widząc, że młokosy dobrze sobie radzą, krzyknął do Gunnara:

– Niech sami jeżdżą, a my pogadamy!

– Okej! – Kolega skinął głową. Zsiadając, potrząsnął lekko za podbródek syna i przekazał mu jeszcze ostatnie rady, lecz ten tylko posłał mu dziecięcy uśmiech.

Mężczyźni powolnym krokiem ruszyli w kierunku niewielkiego wzgórza, bacznie obserwując raz chmury, a raz szalejących w dole młodych wikingów.

– Max, jak myślisz, pogoda się nie zmieni?

– O ile czas pozwoli nam coś wytropić – zawyrokował, spoglądając na zegarek.

– Mam GPS, nie zgubimy się po zmroku.

– Też mam, ale matka małego… Może…?

– Jeszcze damy im godzinkę, zjemy, no i polowania czas.

– Haa, haa!

Stojąc w lekkim rozkroku, ruszali ramionami, aby pobudzić krążenie krwi, gdyż w bezruchu niska temperatura stawała się dokuczliwa. Gunnar wyciągnął lornetkę. Z wolna przykładając ją do oczu, rozglądał się po wzgórzach, wypatrując reniferów. Po niespełna kwadransie Max z niego zażartował.

– Ani żywego ducha. Chyba postrzelamy sobie do śnieżnych kul.

– Nie będzie tak źle, znam taką jedną cichą dolinkę.

– Chodźmy już na dół, czas coś przegryźć.

– Okej, też nieco zgłodniałem.

Powolnym krokiem schodzili wąskim przejściem pomiędzy głazami, rozglądając się wokół.

– Max, tym razem zaprowadzę cię w ciekawe miejsce.

– Zdam się na ciebie, choć nie wiem, czy to dobry pomysł!

Gunnar, zatrzymując się pomiędzy dwoma skuterami, krzyknął do zajętych sobą chłopaków:

– Koniec zabawy, teraz coś przegryziemy!

Jednak nie ruszyło to młodej, rozpalonej krwi.

Max podszedł do Magnusa, nawiązał z nim kontakt wzrokowy, na co chłopak zareagował błyskawicznie, gasząc silnik.

– Przepraszam – wyszeptał nieco zmieszany.

– Nie chcę, żeby to się powtórzyło, rozumiesz?

– Rozumiem.

– Magnusie, odpowiadam za ciebie. Jeśli chcesz tu być na moich zasadach, to jest okej, a jeśli nie… to myślę, że to nasz ostatni wypad.

– Przepraszam – powtórzył, spuszczając głowę.

– Jesteś niegłupi chłopak, tylko brak ci ogłady, a ja nie jestem twoją pobłażliwą matką.

– Zrozumiałem, Max. Teraz może coś zjemy?

– No już dobrze… Mam coś w plecaku. Może ci posmakuje.

Drugi chłopak siedział bokiem na skuterze i wcinał sporą kanapkę z sviðasulta, czyli z salcesonem z owczej głowy. Gunnar, odłamując dwa kawałki skyru, czegoś w rodzaju białego sera, podzielił się z kolegami. Max w podzięce dał kawałek wędzonego solonego boczku, który zamówił kilka tygodni temu od znajomego Polaka mieszkającego tu na stałe. Magnus, trzymając kanapkę obiema dłońmi, pałaszował ją, spoglądając wesoło na dobroczyńcę. Gunnar, dzieląc się z synem nowym przysmakiem, szepnął:

– Spróbuj, a nie zapomnisz tego smaku do końca życia. Jeśli nie wierzysz, to spójrz na Magnusa.

Cała czwórka huknęła gromkim śmiechem, jedząc i popijając gorącą herbatę.

Po kwadransie się spakowali i obierając północno-zachodni kierunek, ruszyli w nieco wyższe partie gór. Gunnar bezpiecznie doprowadził ich do miejsca, w którym kiedyś często polował ze swoim ojcem. Gdy zsiadali ze skuterów, Max kazał młodym, aby trzymali się z tyłu i szli za nimi krok w krok. Obaj przytaknęli, ze zdziwieniem obserwując, jak Gunnar wyciąga długą broń myśliwską pamiętającą jeszcze czasy jego dziadów. Max chwycił za łuk, ciągle tkwiący w czarnym worku, i od razu zarzucił go z pękiem strzał na plecy. Natomiast małe plastikowe pudełko z metalowymi grotami wsadził do bocznej kieszeni spodni. Zabierali ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy, a jedną z nich był fabryczny wymysł obu przyjaciół: trzyczęściowy, skręcany drążek. Zostawiwszy skutery pod zboczem, ruszyli w ślad za Gunnarem, a Max w ostatniej chwili wydobył z kieszeni GPS i zapisał lokalizację pozostawionego sprzętu. Po około dwudziestu minutach przystanęli, rozglądając się za żywym celem.

– Max, teraz ruszymy we dwójkę, a chłopaki zostaną tu sami, bo jesteśmy już bardzo blisko.

– Okej, ja zabieram drążek.

– Jesteś święcie przekonany, że nie wrócimy z pustymi rękami, co?

– A jak z twoimi modłami do Odyna?! – Zuber uśmiechnął się szeroko.

– Nie wiem, czy ich wysłuchał.

– Wiesz co, moja lodówka zieje pustką i nie mam wyjścia.

– Haa, ha. – Cichy chichot pozostałej trójki zakończył jałową dyskusję.

Wreszcie łaskawy Odyn naprowadził ich na trop zwierząt.

Żwawo kroczyli niemal ramię w ramię, co jakiś czas przystając, by uważnie się przyjrzeć pozostawionym w śniegu dobrze im znanym śladom reniferów. Odciski racic wprawiły ich w dobry humor. Max, w czasie drogi, delikatnie dokręcał metalowe i bardzo ostre groty do strzał. Po pięciu minutach mężczyźni się rozdzielili, szybko maszerując na północ. Max zwolnił kroku, sprawdził kierunek wiatru, po czym zaczął okrążać szerokim łukiem pobliskie wzgórze. Z daleka widział, jak Gunnar, lekko przygięty niczym puma, biegł, przytrzymując długą broń przy piersi, jakby gotował się do strzału. Max zdjął łuk i delikatnie wyciągnął strzałę z kołczanu, przykładając ją od razu do cięciwy. Momentalnie naprężył ramiona, wsłuchując się w otaczające go dźwięki. Lubił tak samo jak jego kolega tę towarzyszącą im adrenalinę, a owcze mięso już mu naprawdę zbrzydło. Przeczuwając coś, zwolnił, jakby podpowiadał mu to instynkt. Bezszelestnie zmierzał na drugą stronę wzgórza, gdy w pewnym momencie ujrzał małe stado dorodnych reniferów. Szybko przylgnął do ziemi, jeszcze bardziej zwalniając kroku. Delikatnie przesuwał stopami puszysty śnieg, nie spuszczając oka ze stada. Wielki samiec zaczął charczeć, zerkając w przeciwnym kierunku. Cała grupka, kierując się za przewodnikiem, powoli zaczęła przesuwać się w kierunku Maksa. Gunnar, gdy zrozumiał, że go wyczuły, wskoczył na krawędź skały, przykładając broń do skroni, i w sekundzie padł strzał… lecz w tej chwili spłoszone stado zaczęło biec, a dystans stał się zbyt duży, by wypuścić kolejny, tym razem śmiertelny pocisk. Max zauważył, jak dorodna samica delikatnie utyka, pozostawiając czerwone plamy na śniegu. Wiedział, że ranne zwierzę nie przeżyje, i musiał je obrać za cel. Podniósł się i zaczął z wolna biec w jej kierunku, a następnie przyspieszył, przygotowując się do strzału. Widział, jak mięśnie samicy się napinają, ponieważ próbowała szybkim krokiem dołączyć do stada, lecz zraniona przednia noga spowalniała ją coraz bardziej. Napiął cięciwę łuku, zatrzymując się na niewielkim wzniesieniu, przyłożył oko do celownika i przymierzył się do strzału. Wstrzymał na chwilę oddech, po trzech sekundach poluzował nasadkę, lotki zaszumiały, kierując grot wprost w pierś zranionego renifera. Strzała przebiła skórę, wchodząc bardzo głęboko, prawie po same lotki. Białawo-bura sierść zaczerwieniła się wokół strzały, a po chwili krew zaczęła lać się ciurkiem z powstałej rany. Zwierzę opadło na przednie golenie, rozwierając szeroko pysk. Max biegł już w jego kierunku, rzucając łuk na puszysty śnieg lewą ręką, podczas gdy prawą dłonią wyciągnął nóż zza pasa, by oszczędzić samicy cierpienia. Dobiegł, przyklęknął nad głową renifera, patrząc prosto w jego oczy, i błyskawicznie przeciągnął ostrzem przez pokryte sierścią gardło. Widział, jak duże, błyszczące źrenice powoli przygasają, a pierś przestaje falować.

– Ho! Kechci Manitou![5] – wyrzekł Max. Z podniesionymi rękoma wypowiadał słowa modlitwy, których słuchający z tyłu przyjaciel nie mógł zrozumieć.

Nie przerywał mu, ale przyglądał się rytuałowi myśliwego po zdobyciu trofeum.

Max wypowiadał słowa do Wielkiego Ducha Manitou, prosząc go o przebaczenie za to, że odebrał życie zwierzęciu, oraz dziękował mu za pożywienie. Gdy przerwał modlitwę, Gunnar nie wytrzymał:

– W jakim to języku? Nie w słowiańskim? – zapytał przyjaciela z wielkim zaciekawieniem.

– Algonkins, plemienia Fox.

– Fox, z jakiego państwa?

– Ameryka Północna. People of the red earth, Indians[6].

– Skąd ją znasz?

– Ojciec mojej matki tak czynił, a Indianie przez pokolenia oddawali cześć naturze.

– Jesteś mieszańcem! – wykrzyknął Gunnar.

– Anikwa[7], tak na mamę wołał dziadek, choć moja babka była Polish highlander[8].

– My, wikingowie, ponoć też mamy domieszkę krwi ludzi z całego świata. A co zaniosło twoją babkę tak daleko?

– To, co kobiety gubi najbardziej… Ciekawość, a potem przyszło gorące uczucie.

– To ostatnie ciągle figuruje na górze mojej listy – rzekł Gunnar.

– Haa, ja kiedyś też je miałem… ale mi je bezpowrotnie odebrano!

– Może kiedyś mi o tym opowiesz?

– Hm, może pewnego dnia, jak znajdę antidotum na utraconą miłość?

– Czas leczy rany w sercu.

– Rany w sercu tak! Ale nie umysł.

– Musimy o tym pogadać, bo brzmi intrygująco.

– Może i jest, ale tymczasem skręć ten drążek i zabierajmy się do roboty, bo noc nas zaskoczy.

– Tego to chyba nie unikniemy – stwierdził z powątpiewaniem w głosie Gunnar.

Obaj sprawnie wypatroszyli renifera, pozostawiając wnętrzności na miejscu. Związali cztery kopyta razem i przeciągnęli drążek pomiędzy nimi, podtrzymując dwa końce na swoich barkach. Szli powoli, twardo stąpając po ziemi, gdyż potknięcie jednego myśliwego mogło spowodować upadek drugiego. Z daleka młodzi wikingowie, ujrzawszy, że starsi taszczą zwierzę, zaczęli biec w ich kierunku, wykrzykując coś niezrozumiale, a gdy dobiegli, nie mogli wyjść z podziwu.

– Big WOW!

Mężczyźni szczęśliwie dotarli do skuterów. Gunnar zdjął przymocowany z boku siedzenia plastikowy ślizgowiec, coś w rodzaju sań. Był on płaski, szeroki na dwie stopy i długi na cztery, z silnym mocowaniem na froncie, aby zaczepić go do tyłu skutera. Położyli na nim zwierzę, mocno obwiązując je sznurami, które tak przytroczone było gotowe do transportu. Ściemniało się, więc czas naglił. Gunnar prowadził, trzymając się wskazówek GPS-u, Z tyłu asekurował go Max. Było już ciemno, gdy dojechali do domu przewodnika. W garażu szybko zdjęto skórę z upolowanego trofeum i poćwiartowano mięso. Zmęczony Magnus pomagał pakować Maksowi dziczyznę na tył skutera, niemal powłócząc nogami, lecz nie narzekał.

– Nie przejmuj się, młody, za dwadzieścia minut będziemy w domu.

– A dostanę kawałek?

– Pewnie!

– Super! – Na umęczonej twarzy chłopca pojawił się słaby uśmiech.

– Byłeś częścią wyprawy! – dodał pochlebnie Gunnar.

– Komu w drogę, temu czas – szepnął Max, patrząc na zegarek.

Pożegnali się męskimi uściskami, z zadowoleniem dodając starym myśliwskim zwyczajem:

– Do następnego razu!

Magnus wskoczył na siedzenie z tyłu, mocno obejmując opiekuna. Twarz zakrył wcześniej szalikiem po same oczy. Tak schowany za jego plecami, zmarznięty i zmęczony dotarł do domu.

Zatrzymali skuter pod oknem Maksa, który po rozprostowaniu kości wyjął z bocznej sakwy spory kawałek mięsa i wręczył go młodemu przyjacielowi. Odprowadził chłopaka pod drzwi i pukając w nie dwukrotnie, spoglądał na roześmianą twarz młokosa. Drzwi mieszkania otworzyły się szeroko, ukazując smukłą Reynir z ulgą witającą syna.

– Gdzieś zginął? Martwiłam się.

– Mamo, przyniosłem coś dla nas!

– Pokaż. – Mocno chwyciła obiema dłońmi podane zawiniątko, rozwinęła papier, przypatrując się czerwonej dziczyźnie. – Sporo tego, prawdziwy z ciebie mężczyzna! – stwierdziła po chwili z entuzjazmem.

Max, nieco już zmęczony, uśmiechnął się i delikatnie kładąc prawą rękę na ramieniu chłopaka, półżartem wymamrotał:

– Magnus dziś na to zasłużył, to jego uczciwe wynagrodzenie.

– Ha, ha, dziękuję, ale co ja z tym zrobię?

– Poporcjuj i do zamrażarki, na obiady będzie jak znalazł.

Kobieta uśmiechała się kącikiem ust, obserwując sąsiada z wielkim zainteresowaniem, co zdążył zauważyć także jej syn, prezentując nieśmiały, dziecinny uśmieszek.

Reynir wzięła głęboki wdech.

– Pewnie masz rację, gdzieś mam parę dobrych przepisów moich dziadków, sporo czasu do nich już nie zaglądałam.

– Tylko nie wkładaj dziś mięsa do lodówki.

– Wiem, mój mąż też lubił polować. To może w nagrodę dasz zaprosić się na obiad?

– Nie daj się prosić, ona świetnie gotuje. – Magnus kiwał twierdząco głową.

– Haa, czemu nie!

– To może w niedzielę? – rzucili niemal jednocześnie matka z synem.

– Vafalaust[9] – odpowiedział Max, pokazując szeroki uśmiech.

Magnus zrobił krok do przodu i po chwili z wdzięcznością objął nowego kolegę. Max, widząc wzruszenie na twarzy chłopaka, przytulił go nieco mocniej, cicho szepcząc mu do ucha:

– Dzięki za towarzystwo.

– To ja dziękuję, był to jeden z moich najlepszych dni, odkąd się tu przeprowadziliśmy.

– Jeszcze wszystko przed tobą.

Reynir, nieco wzruszona tym miłym gestem ze strony sąsiada, niepewnie wyszeptała:

– Max, może wejdziesz?

– Nie, czeka mnie jeszcze sporo pracy przy mięsie, ale na obiad przyjdę bardzo chętnie.

– Okej, w takim razie do niedzieli.

– Do niedzieli – potwierdził Max, przez moment obejmując wzrokiem całą postać kobiety, która, zauważywszy to, przesłała mu kolejny gorący uśmiech. – Dziękuję.

Reynir przytuliła syna, wciągając go do domu, i delikatnie zamknęła za sobą drzwi.

– Mamo, Max jest super.

– Wiem, ale jest też bardzo tajemniczy.

– Hm, to najlepszy kolega, jakiego miałem.

Jeszcze tego samego wieczora Zuber porcjował dziczyznę i zanosił wszystko do chłodniejszego pomieszczenia na noc, aby mięso wystygło i skruszało. Około północy wziął prysznic i opadł na łóżko niczym ścięta kłoda drzewa.

Zimny wiatr przeszedł przez śpiące miasteczko, zatrzymując się u szczytu lodowatych gór. Max spał spokojnie, a w jego świadomości zaczęły przewijać się obrazki z przeszłości. Jego policzki zaczęły drgać, jakby chciał coś powiedzieć, ale usta, jakby na amen zaciśnięte, uniemożliwiały wydobycie głosu. Niebawem, jak we mgle, ujrzał postać młodej, szczupłej blondynki. Podchodziła ostrożnie, aż zatrzymała się tuż przed nim. Na jej licu widniał gorący uśmiech, mogący rozpalić najbardziej zlodowaciałe serca. Błękitne oczy błyszczały tak, że mógł dostrzec w nich odbicie własnej twarzy. Po jego mokrym czole zaczęły spływać krople potu, a pięści się zacisnęły, gdy z jej lekko rozwartych różowych ust usłyszał namiętne słowa: „Max, kocham cię, kocham”. W tym momencie zaczął się wiercić zamkniętymi oczami, jakby leżał w żarze. Po chwili cały rozemocjonowany usiadł, wybudzając się własnym okrzykiem:

– Maya! – Ciało mężczyzny drżało. Rozglądał się nerwowo, badając otaczającą go rzeczywistość. Był sam w pokoju, to tylko kolejny sen, który go wybudził, przywołując wspomnienia i doprowadzając serce niemal do palpitacji. To nie był lęk, lecz ciągle żywe uczucie. Jednak straszniejsza była samotność mężczyzny.

Spokojnie wstał i włożył palce prawej dłoni w czuprynę, próbując otrzeć wilgotne czoło. Wszedł do kuchni, wypatrując butelki z wodą, a gdy nie mógł jej znaleźć, sięgnął do lodówki po następną, zimną i gazowaną. Błyskawicznie odkręcił nakrętkę, przyłożył do ust szyjkę, przechylił i wysączył całą zawartość za jednym podejściem, jakby był spragniony od kilku dni. Zamknął lodówkę, a po zgnieceniu plastikowej butelki wrzucił ją do kosza na śmieci. Powolnym niedźwiedzim krokiem wrócił do łóżka, zdjął mokrą koszulkę i z ciężkim westchnieniem opadł na mebel niczym kawałek kłody. Pamięć o bardzo bliskich mu osobach powracała co jakiś czas podczas snu, nie pozwalając o nich zapomnieć i zerwać z okropną historią. Ciągle krwawiące serce spowodowało obojętność na płeć przeciwną, ale nie zabijało uczuć. Nadal był tym samym człowiekiem, choć z zamkniętymi drzwiami do niektórych emocji. Tak jakby ponosił karę za czyjeś grzechy. Bo jeśli nieustającą miłość można nazwać grzechem, to Max Zuber w tym wypadku był winny kary.

Gdy obudził się następnego dnia, zaczął masować obolały od drążka bark – trzeba przyznać, że renifer trochę ważył. Kolejne dni mijały i gdy zbliżała się niedziela, poczuł pewien niepokój. W sobotę wieczór zasnął jak zwykle, ale niebieskooka blondynka znów przyszła, przypatrując się z pewnej odległości, jakby chciała go przytulić, lecz coś na kształt szyby oddzielało ją od ukochanego. Obraz dziewczyny zniknął, a zastąpił go cichy odgłos komórki. Max pospiesznie odebrał połączenie, patrząc na obraz wyświetlający imię „Maya”. Powoli przyłożył telefon do ucha, próbując się wsłuchać.

– Halo… Max? – Usłyszał.

– Tak… tak, Maju.

– Jak wyląduję na miejscu, to znajdziesz chwilę, aby ze mną porozmawiać?

– To coś ważnego?

– Nie na telefon, kochanie.

– Ja będę tu na miejscu zabezpieczał teren, odpowiadam za prezydenta. Chyba będzie lepiej przesunąć tę rozmowę na później, w domu?

– Jak wolisz.

– W samolocie będzie mój ojciec, no to masz swą dziennikarską wtyczkę najbliżej, jak to jest możliwe, a tu robi się mgliście i jeśli nie przejdzie, nie wiem, jak wy wylądujecie. Więc może zostań tam, na miejscu?

– Maya Stela, prowadząca telewizyjne sprawozdanie na żywo w Katyniu, chyba nie z balkonu swego mieszkania!

– Czy wiesz, co oznacza twoje imię i nazwisko w kulturze Majów? Zabiorę cię kiedyś do Meksyku.

– Jeśli będziesz pracował jak twój ojciec, to nie wiem.

– To jego ostatnie dni służby, widziałem podanie o przeniesienie na emeryturę.

– Hee, twoja mama czekała na ten moment prawie czterdzieści lat!

– Kocha go bardzo i… czeka.

– Ja nie mogłabym z tobą inaczej.

– Poczciwy stary Zenon Zuber będzie ochraniał prezydenta pewnie po raz ostatni?

– Szczególnie dziś na terenie Rosji, to jego specjalność.

– Już czas, aby ojczyzna oddała go mamie, bo to ona jest jego pierwszą miłością, a ty jesteś moją, Maju.

– A ojczyzna drugą, czasem może pierwszą?

Próbował powiedzieć „kocham cię”, gdy nagle sygnał został przerwany. To były ostatnie słowa, które od niej usłyszał. Wyrwał się ze snu, dotykając prawą dłonią mokrej od potu koszulki. Czuł, jak krew w nim wrze niczym ogniste płomienie wypalające go od środka. Wszedł do łazienki, odkręcił kurek z zimną wodą, gdyż potrzebował dobrego prysznica. Odkręcił drugi kurek, regulował temperaturę, jednocześnie przyglądając się swojej zarośniętej, zmęczonej twarzy.

– Chyba potrzebuję żyletki. I zaczynam, jak mój stary, gadać sam ze sobą.

Usłyszał swój wewnętrzny głos: „Weź się w garść, Zuber, to już niedziela i masz dziś zaproszenie na obiad”. Powoli pokrył pianką policzki i brodę, po czym maszynką delikatnie usuwał zarost z twarzy, co jakiś czas opłukując pod kranem żyletkę.

Wyprostowany, elegancko ubrany i ogolony czuł się trochę nieswojo, stojąc tuż przed drzwiami Reynir. Nie zdążył zapukać, gdy otworzył je Magnus i machnięciem dłoni zaprosił, aby wszedł dalej.

– Hello, friend!

– Halló, vinur[10] przechodź do kuchni.

– To chyba dzisiaj skosztuję tego przysmaku?

– Ója[11], sam nie mogę się doczekać, mama od rana nie pozwala sobie pomóc.

– Ha, ha!

Reynir wychyliła głowę do przedpokoju.

– Max, przejdź do pokoju gościnnego! – zawołała głośno.

– Gegnum[12], thanks!

Magnus wskazał palcem pokój, jednocześnie dyskretnie zaglądając do matki – wyglądał jak niedźwiedź czający się obok ula. Zuber powoli przeszedł dalej, a następnie zasiadł wygodnie na sofie i rozejrzał się wokół po pokoju. Nie było tu za dużo mebli ani obrazów lub zdjęć. Prawdopodobnie wszystko zostało po poprzednich lokatorach. Siedząc tak przez około dziesięć minut, poczuł głód pod wpływem dochodzących zapachów z kuchni. Wesoło, choć nieco oficjalnie, zagadnął krzątającą się gospodynię:

– Pani Reynir… Nie potrzebujesz tam pomocy, gdyż wydaje mi się, że mógłbym co nieco wnieść do twej kuchni?

– Jakoś sobie poradzę, ale to już niedługo, zaraz podam przystawki.

– Wystawiasz na próbę mój żołądek walczący ciągle z kwasami.

– Pięć minut… Daj mi chwilkę na sprawdzenie pieczeni.

Magnus przyniósł szklanki, wino, chłodny napój i rozstawił wszystko dość zręcznie na niewielkim stole.

– Widzę, że masz kelnera.

– O tak, sam się zadeklarował, jak nigdy.

– Haa, ha!

Po kwadransie wszystko zostało podane na stół i trójka nowych przyjaciół radośnie do niego zasiadła, spoglądając na siebie. Magnus zauważył, że matka darzy dużą sympatią sąsiada, co przyjął z wielkim zadowoleniem. Poznał to po spojrzeniach, jakimi obdarzała Maksa.

– Max, pierwszy raz widzę cię ogolonego, wyglądasz dużo młodziej – powiedziała z osobliwym wdziękiem Reynir.

– Haa, miałem okazję doprowadzić się do porządku.

– Noo… całkiem, całkiem – podsumowała i potrząsnęła przy tym głową, zarzucając grzywkę do góry.

– A ja wolę go z brodą i z wąsami – wtrącił szybko Magnus.

– Na to nie będziesz musiał długo czekać, daj mi tydzień.

Prowadząc wesołą rozmowę, częstowali się specjałami przyrządzonymi przez gospodynię, a na szczególną uwagę zasługiwała dziczyzna, która była nie za słodka i nie za ostra. Max mógł teraz dokładnie przyjrzeć się kobiecie, jej uśmiechom, gestom. Po kilku toastach wzniesionych białym winem atmosfera stała się nieco bardziej luźna, a bariera nieśmiałości opadła. Magnus, obserwował, jak dorośli flirtują, pozostawiając go z boku.

– Max, mama myśli, że jesteś bardzo tajemniczy, ale to nieprawda – wtrącił w pewnej chwili.

– Miałam na myśli nieśmiałość – sprostowała błyskawicznie Reynir.

– Może i jestem – stwierdził łagodnie, wzruszając ramionami.

– Skąd tu przybyłeś? – zapytała kobieta.

– Z Europy.

– Słyszę po akcencie, ale z jakiego państwa?

– Z Polski.

– Znam wielu twoich rodaków. Jedna rodzina z trójką dzieci mieszka dwie ulice stąd, pracuję z nimi.

– To prawda, jest nas tu sporo, a ja, tak jak pewnie wszyscy, przyjechałem za pracą.

– Jesteś sam, nie masz nikogo na Starym Kontynencie?

– Tam już na mnie nikt nie czeka.

– Zacząłeś tu nowe życie… – stwierdziła z wielkim zadowoleniem.

– Hm… Można tak powiedzieć.

– Długo już tu jesteś?

– Kilka lat, może trochę dłużej.

– Moje drzwi zawsze będą dla ciebie otwarte.

– Dosyć tych pytań o mnie, teraz powiedzcie coś o sobie, strangers[13] – wydusił z siebie niby żartem Max, gestykulując przy tym, jakby odganiał muchy.

Reynir nieco na moment spoważniała, wyglądała, jakby próbowała wydobyć coś z pamięci.

– Wiesz, Max, ostatnie lata to nic ciekawego.

– Mój tata zginął – oznajmił żałośnie Magnus, spoglądając na smutną, milczącą matkę.

– Przepraszam, gdybym wiedział, nie zaczynałbym tego tematu.

– W porządku, to ja zaczęłam. Nie jest żadną tajemnicą, pisano o nim w wielu gazetach – odparła nieco odważniej spokojnym, nostalgicznym tonem.

– Jeśli nie chcesz, nie musisz tego dziś wyciągać. Opowiesz mi o tym innym razem, przy okazji.

– Nie, wolę mieć to już za sobą.

– Mój ojciec, Thór Kristmundsson, był w grupie ratowników Landsbjórg – ruszył z odpowiedzią i dumą w głosie Magnus.

– W ICE-SAR? – dodał szybko Max.

– Tak – potwierdziła Reynir. – Ta praca była jego pasją, za każdym razem, gdy komuś pomógł albo gdy wielokrotnie ratował ludziom życie, wracał potwornie zmęczony, ale jego oczy błyszczały szczęściem, tak jak twoje, kiedy się uśmiechasz. Po prostu radość z codziennego życia.

– Być może kiedyś ją miałem.

– Nie! Jest tam ciągle gdzieś głęboko.

– Może, a jak ty sobie z tym radziłaś?

– Jeśli chodzi o mojego męża, to z miłości do niego nie mogłam mu tego odebrać.

– Jak zginął?

Biorąc głębszy wdech, cicho zaczęła:

– Grupa turystów na skuterach, zimą, zapędziła się zbyt daleko i wpadła w szczelinę lodową. Był najbliżej, więc dotarł na miejsce bardzo szybko. Miał jeepa wranglera z umocowaną z przodu wyciągarką, dlatego spuścił linkę i zszedł po nich.

– Jeśli byli przytomni, to dlaczego tylko im jej nie spuścił, a sam nie pozostał na górze?

– Mieli liczne złamania, a pozycje, w których się znajdowali, ograniczały ich ruchy.

– Domyślam się, że zrobił to bez chwili namysłu?

– Tak… Podczepił pierwszego dość szybko i wciągnięto go bardzo sprawnie, tak opowiadał jeden z przyjaciół męża. Za to drugi był dużo głębiej i linka wyciągarki okazała się za krótka.

– Zapewne odczepił się i zszedł głębiej?! – stwierdził ze smutkiem Max.

Magnus, pragnąc dodać coś od siebie, niemal krzyknął:

– Jeden ratownik z ICE-SAR opowiadał, jak pomimo ostrzeżeń odczepił się od linki i zamocował kolejną, a następnie zszedł na pomoc drugiemu angielskiemu turyście. – W tym momencie chłopak zamilkł.

Reynir zaczęła z lekkim przygnębieniem kontynuować rozpoczętą historię:

– Wciągnął tego młodego człowieka o własnych siłach na lodową półkę, która od ciężaru ich obu zaczęła pękać.

– Sytuacja była gorąca, ale on umiał zapanować nad adrenaliną – wyszeptał Max.

– Nie zważając na niebezpieczeństwo, podczepił mężczyznę do pierwszej linki, ale wiązanie nie pozwoliło mu na doczepienie siebie i sam musiał użyć drugiej do manewrowania ciałem, aby Brytyjczyk z otwartym złamaniem mógł bezpiecznie zostać wciągnięty bez dodatkowych uderzeń. Gdy wciągnięto półprzytomnego turystę, górna część nasypu z lodu załamała się, przysypując szczelinę, i zabrała mojego męża głębiej.

– Nigdy nie odnaleziono jego ciała?

– Nie, nikt nie wiedział, jak głęboko może się znajdować. Dalsze poszukiwania zagrażały życiu jego kolegów, a ja, znając ich żony, nie chciałam, aby za wydobycie ciała mojego męża któryś z nich zapłacił najwyższą cenę.

W tym momencie Max dostrzegł, jak krople łez spływają po jej policzkach jakby u osieroconej dziewczynki.

– Reynir, on był bohaterem! – Pochylił się nad nią, próbując lewą dłonią otrzeć jej policzki.

– Nie, nie trzeba, ja jakoś się trzymam. To było prawie dziesięć lat temu.

– Przepraszam – szepnął, spoglądając z dumą, jak młody Thórson podszedł i objął matkę ramieniem.

– Magnus nawet nie pamięta ojca, miał zaledwie roczek – szepnęła nieco drżącym głosem Reynir, spoglądając na syna. – A ty nie masz za co przepraszać, to świadczy tylko o tym, że jesteś wrażliwym i dobrym człowiekiem.

– Teraz wiem, po kim Magnus odziedziczył ten upór. – Max rozłożył szeroko ręce. – Haa, ha!

Cała trójka zachichotała.

– Dziękuję, że przyszedłeś – szepnęła Reynir, wpatrując się w siedzącego obok mężczyznę.

– Nie ma za co, to ja dziękuję. Renifer był pyszny.

– Fajnie się z tobą gada.

– Ponoć nie należę do gadatliwych.

– Będę musiała zmienić o tobie zdanie.

– Może wcale nie jestem taki zły, na jakiego wyglądam.

– Haa, ha! Miłe zaskoczenie, pozory mylą – stwierdziła kobieta.

Śmiech wypełniał mieszkanie, dając ukojenie obu niezabliźnionym sercom. Rozkoszując się słodkim deserem, zrobionym specjalnie na tę okazję, żartowali w trójkę do późna. Max, czując, że nadszedł czas, aby udać się do siebie, zerknął na zegarek.

– Trochę późno się zrobiło…

– Zostań jeszcze – powiedziała z nutką żalu Reynir.

– Daleko przecież nie masz – wsparł matkę Magnus.

– Haa… ha, no nie! Zostanę jeszcze trochę, ale muszę iść wcześnie spać. Jutro rano ruszam do pracy. Przecież to nie ostatni nasz wieczór, chyba że macie mnie już dosyć.

– Nie! – zaprotestowali oboje jednocześnie.

– Następnym razem spotykamy się u mnie, ale ostrzegam, ja nie gotuję tak świetnie.

Matka z synem wybuchnęli śmiechem, widać, że dawno nie byli w tak dobrych humorach. Ich radosny chichot topił powoli zastygłą lodową skorupę na samotnym męskim sercu.

Odprężony Max, siedząc tak z nimi, czuł, jak od nowa budzi się w nim chęć do życia. Kiedy wychodził, jej dłoń przytrzymała go na chwilę, a ciche i dźwięczne „dziękuję” zmieniło jego dotychczasowy sposób myślenia na ten sprzed katastrofy. Odczuwając to przyjemne ciepło wokół swego serca, radośnie odparł:

– Nie, to ja wam dziękuję. Naprawdę dziękuję. – Po czym wyszedł z ich domu z szerokim uśmiechem.

Reynir sprzątała w domu tak, jakby nie mogła znaleźć sobie miejsca. Wspomnienia z poprzedniego wieczoru, a szczególnie niektóre chwile, przypominały się jej bez końca. Szczere uśmiechy sąsiada potrafiły urzec, szczególnie dźwięk jego głosu, taki nieco ochrypły, ale łagodny, jakoś magicznie ją uspokajał, nie zawierając przy tym obietnic, próśb ani przechwałek – można nawet było wyczuć pewien dystans. Teraz Max wydawał się jej naturalnie delikatny, no i mimo wszystko taktowny, zwracający uwagę na szczegóły. Serce Reynir delikatnie przyspieszało na myśl o Maksie. Magnus siedział w swoim pokoju zajęty grami wideo, nie zdając sobie sprawy, że jego matka się zakochała, a może po prostu był za młody, aby to zrozumieć. Kobieta co jakiś czas spoglądała przez okno, wypatrując czegoś lub kogoś. Jednak gdy robiła to już trzecią godzinę z rzędu, jej syn nie wytrzymał.

– Spodziewamy się kogoś?

– Nie, dlaczego pytasz?

– Dziś sporo czasu spędziłaś w oknie, a tam, wyobraź sobie, zimą nie mamy kwiatów.

– Hej, mały cwaniaku! Sprawdzam tylko, czy nie pada śnieg.

– Słaba wymówka.

– Dowcipniś dzisiaj z ciebie.

Magnus zaczął się domyślać, o co chodzi matce.

– Ten kwiatek przyjeżdża o piątej czerwonym subaru – wydusił, przybierając obojętny ton głosu.

– Hej, bystrzaku!

– Mamo, przestań – rzekł z nutą ironii.

– Hej, hej! Dobra, rozszyfrowałeś mnie, Sherlocku Holmesie.

– To kiedy się do niego wprowadzamy?

– Jest tylko naszym sąsiadem.

– Dzisiaj jeszcze tak, ale jutro?

– Nie bój się, nie będę taka naiwna jak w przypadku Borga.

– No właśnie, ciekawe, co powie Borg, jak nas tutaj znajdzie?

– Nie znajdzie – dodała cicho.

– Ostatnio, w lipcu, kiedy wszedł i zobaczył, że Rafnar mieszka z nami, to tak go pobił, że ten aż ze strachu zabrał wszystkie swoje rzeczy.

– Pewnie musi przemyśleć parę spraw – bąknęła niby od niechcenia Reynir.

– To mu trochę schodzi.

– Nie pozwolę mu wrócić do naszego życia. Nie!

– Zawsze to powtarzasz – stwierdził ze zwątpieniem w głosie chłopak.

– Tym razem będzie inaczej.

– Pobił was oboje, a ty przez trzy tygodnie miałaś siniaki. Przecież Rafnar nadal nie odbiera twoich telefonów.

– Źle wybrałam, wiem, ale zrozum, trudno mi znaleźć kogoś, kto by ci zastąpił ojca.

– Nie pytasz mnie wcale o zdanie, a może ja nie chcę! – odparł odrobinę rozgoryczony Magnus.

– Samotnej matce jest trudno, wiesz? – wydusiła to z siebie po raz pierwszy ze łzami w oczach.

Chłopak ze wzruszenia podszedł powoli i objął matkę.

– Nie musisz tego robić dla mnie, zostaw tak, jak jest.

– Wiem, ale kilka lat temu byłeś dzieckiem.

– Mam dwanaście lat, nadal nim jestem, ale nie za taką cenę! – próbował ją pocieszyć.

– A Max, co o nim myślisz?

– Ma charakter, chyba jednak jest za spokojny, a na pewno nie wytrzyma konfrontacji z Borgiem.

– Max jest czuły, może dobrze mieć przyjaciela u boku.

– Gdyby co, zawsze możemy schować się u niego przed twoim byłym wariatem – rzekł uradowany Magnus.

– Dobrze mieć dorosłego mądralę.

Wraz z przypływem północnych frontów atmosferycznych nadeszły mroźne dni. Wysoki śnieg, skrzypiący pod stopami, pokrył miasto i całą okolicę zmarzliną, uniemożliwiając przez kilka dni jakikolwiek transport. Całonocna zamieć śnieżna zablokowała wszystkich, jedynie z rzadka przejeżdżały skutery. Z pozoru ospałe miasto tętniło własnym życiem, ludzie, przyzwyczajeni do takich trudnych warunków, sami piekli chleb, przygotowywali potrawy, spędzali po parę godzin dziennie na odkopywaniu zasypanych domostw. Magnus niejednokrotnie ukradkiem wymykał się do Maksa, gdzie spędzał długie wieczory. Pewnego późnego popołudnia odrobinę zbulwersowana matka osobiście się pofatygowała, aby odebrać syna. Przed odwiedzinami jednak nie zapomniała przebrać się w bardziej szykowną sukienkę, spryskała się również drogimi perfumami. Zanim wyszła, stanęła na minutkę przed lustrem i poprawiła fryzurę niczym modelka przed wyjściem na wybieg. W głębi serca zależało jej na czymś więcej niż tylko na zrobieniu dobrego wrażenia. Stanęła przed drzwiami Maksa i zadzwoniła dwa razy – jeszcze przez moment poprawiała się tu i ówdzie. Sąsiad otworzył drzwi i z serdecznością w głosie zawołał:

– Proszę, wejdź! Na zewnątrz jest bardzo zimno.

– Nie, dlaczego, da się wytrzymać – odparła, wchodząc do środka, po czym spojrzała na swe lekko ośnieżone buty.

– Nie przejmuj się, to ja tu sprzątam.

– Haa! – Jej delikatny, kobiecy śmiech był lustrzanym odbiciem twarzy sąsiada.

– Daj mi swoją kurtkę.

– Ja tylko na minutkę. Chyba nieźle się bawicie, bo Magnus prawie u ciebie nocuje.

– Dołącz do nas! – Rozbawiony synek wychylił się z pokoju.

– No nie wiem, to chyba takie typowe męskie grono, nie jestem pewna, czy kobietom wypada w nim uczestniczyć – powiedziała trochę bez przekonania, więc Max pomógł po prostu sąsiadce w zdjęciu wierzchniego okrycia.

– Jakichś żelaznych zasad nie mamy, więc chętnie cię przyjmiemy. Prawda, Magnus? – zażartował.

– Skoro już jest, no to… – Chłopak wypowiedział to w prawdziwie męskim tonie.

– Haa, ha! – Max i Reynir wybuchnęli w przedpokoju śmiechem.

– W takim razie, czym się zajmujecie, panowie? – zapytała kobieta, czując się już swobodnie.

– Mamy niezłą komedię. – Magnus był wpatrzony w telewizor.

– Jaki tytuł?

– Madame, Monsieur, Jaś Fasola.

Max ruchem ręki zaprosił koleżankę, aby przeszła dalej i zasiadła wygodnie na sofie. Chłopaki usiedli po turecku na dywanie przed telewizorem. Przegryzali małe kanapki. Gospodarz podniósł talerz, aby poczęstować sąsiadkę.

– Proszę, weź, to coś nowego, zapewne jeszcze tego nie jadłaś – powiedział ciepłym głosem.

– A nawet się skuszę. – Chwyciła delikatnie kanapkę.

– I jak? – zapytał po chwili Max.

– Dobre, nawet bardzo dobre, może ja też przeniosę się tutaj jak mój syn – skomplementowała z lekkim uśmieszkiem, delikatnie zerkając na mężczyznę.

– Haa… dobrze, że ci smakuje. – Max poczuł się podbudowany.

– A co to jest, jeśli mogę zapytać?

– Przekąski, taki stary przepis, jeszcze mojej babci.

– Fajnie mieć faceta z dobrze zaopatrzoną lodówką.

– Nie zawsze tak bywa. Kiedyś odcięli mi prąd w domu. Otwieram lodówkę, a tam ciepło jak w maju i wszystko kwitnie.

Reynir siedziała tuż za nimi. Przyglądała się, jak chłopaki żartując, momentami przepychali się nawzajem, jakby byli rówieśnikami. Była u Maksa pierwszy raz, a czuła się jak u siebie w domu. Delikatnie zerkała wokół, szukając zdjęcia czy obrazka, cóż – nadaremnie. Przechyliła się w tył i spojrzała wzdłuż korytarza, lecz telefonu ani laptopa też nie zauważyła.

– Może następnym razem przedzwonisz, jak się zasiedzicie?

Max obrócił się z dziwnym spojrzeniem.

– Pewnie cię zaskoczę… ale ja nie mam telefonu ani komputera.

– Żartujesz? – zapytała z lekkim zdziwieniem.

– Nie, poważnie!

– Hm… A jak kontaktujesz się z rodziną lub z miejscem pracy, gdy zachorujesz?

– Nie choruję, a rodzina… rodzina odeszła.

– Jak to „odeszła”?!

– Nie żyją.

– Przepraszam, czasami jestem bezmyślnie natarczywa.

– Pomimo upływu lat ciągle nie potrafię o tym mówić.

– Okej.

– Nie jestem taki silny jak ty, Reynir.

– Tylko ci się tak wydaje. Dobrze, że mam Magnusa.

– To prawda, masz mądrego syna.

– Jest moim jedynym skarbem.

Max delikatnie prawą dłonią potrząsnął czupryną chłopaka.

– Chciałbym być na twoim miejscu, lecz dobry Bóg mi ich zabrał. Zazdroszczę ci tej radości w oczach, kiedy na niego patrzysz.

– Jesteś jeszcze młodym mężczyzną, Max…

Max czuł, jak Reynir niebezpiecznie świdruje go wzrokiem, spoglądając na niego z lekko przechyloną głową, co było dość przyjemne. W pewnym momencie jej twarz zastygła z tym słodkim uśmiechem.

– Sąsiadko, nie napijesz się czegoś ciepłego lub mocniejszego?

– Może herbatę… poproszę.

– To zrobię od razu nam wszystkim, co Magnus?

– Pewnie! – odezwał się młody z entuzjazmem.

Gospodarz podniósł się i skierował swe kroki do kuchni. Po chwili za plecami usłyszał kobiecy głos:

– Pomogę ci.

– Nie, dam sobie radę – odrzekł dość swobodnie.

– No to ci pomogę.

– Boisz się, że przypalę wodę?

– Albo gorzej!

– Hee!

Magnus rozłożył się wygodnie na sofie z nosem wetkniętym w telewizor i co jakiś czas wybuchał śmiechem. Wcinał łapczywie chipsy, oczekując przez dłuższą chwilę na herbatę, lecz gdy ta się nie pojawiała, chrząknął pod nosem:

– Hej, towarzystwo w kuchni, nie wiecie, co tracicie. – Lecz nie uzyskał odpowiedzi od żadnego z dorosłych, usłyszał jedynie dochodzący donośny chichot matki. Wiedział, że nie powinien im przeszkadzać, a film był wystarczająco dobry, aby nie zawracać sobie nimi głowy.

Max, stojąc oparty o kuchenne szafki, pilnował czajnika, co chwilę rzucając dobry żart. Rozbawiona sąsiadka stała tuż obok, co jakiś czas ze śmiechu opierając się lewą dłonią o silne męskie ramię. Gospodarz postawił trzy kubki na kuchennym blacie i wrzucił do każdego po małej torebce herbaty. Czuł, że kobieta lgnie do niego, lecz zdawał sobie sprawę, że jeśli wykona jeden ruch, stanie się jak z układanką: nie przestaniesz, dopóki nie skończysz. W tym wypadku – w łóżku, a na to jeszcze nie był psychicznie gotowy. Mimo że pragnął ją przytulić, coś go powstrzymywało. Reynir, widząc nieśmiałość sąsiada, pierwsza objęła go wpół, zerkając hipnotyzująco w jego oczy.

– Dziękuję ci, że spędzasz tyle czasu z moim synem.

– Ależ przestań, nie czuj się zobowiązana.

– Dobrze jest mieć oddanych przyjaciół? – spytała niezwykle łagodnie.

– Pewnie – odparł, próbując odeprzeć jej zniewalający wzrok. Na swym boku czuł jej przyciśnięte piersi i szybko bijące serce, co powodowało lekkie mrowienie w pewnych częściach ciała. W głębokim dekolcie jej sukienki można było dojrzeć, że nie ma pod spodem stanika. Przez dłuższą chwilę stała tak, wtulona w niego, kiedy w końcu on sam zdobył się na przełamanie lodów i objął ją mocno ramieniem, całując delikatnie w skroń. Z trudnością przyszło mu rozważne myślenie.

– Reynir, jesteś wspaniałą kobietą, aleeee… hm.

– Ale?

– Ja straciłem kogoś i ciągle… ciągle do niej wracam myślami.

– Odeszła?

– Tak, na drugą stronę, tam gdzie jest twój mąż. Kiedyś i my pewnie do nich dołączymy.

– Nie czujesz się z tym samotnie?

– Nie, kiedy o niej myślę.

– Wiem, to pomaga przetrwać.

– Trochę tak, ale na krótko.

– Lubię cię, Max, a ty mnie… choć tak trochę?

– Ja po skosztowaniu twych kuchennych pyszności miałbym problem, aby temu zaprzeczyć.

– Haa, ha! – Szeroki uśmiech ukazał białe zęby otoczone namiętnymi ustami, gotowymi na gorący pocałunek.

Dopiero w tym momencie zrozumiał, że brakuje mu takiej kobiecej czułości, dotyku. Wydawało się mu, że jest twardy i odporny jak idealnie ociosany przez lata kamień. Lecz teraz krew krążyła w nim dużo szybciej, powodując przyspieszone bicie serca, mimo że był wielokrotnie w takiej jednoznacznej sytuacji – i to z różnymi kobietami. Lecz ta „jedna” zmieniła wszystko. Reynir nie dawała za wygraną. Czuł, że w jednej sekundzie mógłby ją schrupać na tym kuchennym stole. Wewnątrz kierowało nim dzikie, namiętne uczucie, chęć zawładnięcia rozgrzanym ciałem i z jedynie sobie znaną żądzą pragnął ją posiąść. Reynir z rumieńcem na twarzy czuła w duszy, że czyta jej kosmate myśli. W powietrzu dało się wyczuć tak mocny zapach podniecenia, że jeśli zamieniłoby się go w gaz, w jednej sekundzie, po pierwszym zaiskrzeniu, dom stanąłby w płomieniach.

– Reynir, jesteś cała rozpalona – wydobył z siebie głos Max.

– Wiem. – W odpowiedzi dostał cichy, namiętny szept do ucha.

Momentalnie spojrzała w stronę pokoju, w którym jej syn wygodnie leżał na kanapie, rozbawiony filmem. Przez chwilę zastygła w bezruchu, jakby o czymś myślała.

– O czym tak dumasz, Reynir? – zainteresował się Max.

– Wiesz, jesteś prawdziwym facetem – stwierdziła bez namysłu.

– Tak mi się zawsze zdawało.

– Haa… a ja mam szalony pomysł.

– Szalony? Przy takim „mrozie” można nawet zwariować.

– Hee, tak myślałam… może pójdźmy do mnie?

– We trójkę?

– Nie, tylko ty i ja.

– Hm, jesteś jak plaster miodu: krystalicznie idealna i lepisz się od cukru.

– Wow! Jeszcze takiego komplementu nie dostałam.

– Nie, bo nigdy nie poznałaś prawdziwego niedźwiedzia.

– Nie! – zaprzeczyła, namiętnie zwilżając przy tym usta, a po chwili przekornie dodała: – A bardzo tego pragnę.

Max, nabierając w płuca wymieszanego z jej perfumami powietrza, wycedził:

– Ostrzegam, misie są bardzo groźne. W gwałtownych momentach mogą skrzywdzić.

– Ja już nie jestem małą dziewczynką, nie bałabym się… – Zamrugała swymi gęstymi rzęsami, pragnąc bardziej przykuć jego uwagę. – A gdyby pod wpływem emocji gwałtownie zerwał ze mnie sukienkę, nawet bym nie krzyknęła – dodała ponętnie.

– Hee! – Naprężył mięśnie, aż żyły pojawiły się na jego dłoniach niczym zarysy rzek na mapie. Następnie rozluźnił ciało, poruszając jedynie policzkami, jakby coś przeżuwał. Wreszcie, z rozsądku i próbując odrobinę ostudzić sytuację, wydusił:

– Jesteś bardzo bezpośrednia.

– Tak, jestem, nie chcę zaczynać znajomości z tobą od kłamstw. Wiesz, kiedy seks jest najbezpieczniejszy?

Odpowiedziała jej cisza.

– Kiedy uprawiasz go ze świadomą kobietą.

– Niezwykle gorącą kobietą… – powiedział ochrypłym, męskim głosem.

– Chodź do mnie, a sprawdzisz wszystkie moje najgorętsze punkty.

– Haa, uwierz mi, kwiatuszku, nie pominąłbym żadnego.

– Pod tym względem jestem w stanie ci zaufać – szepnęła.

Przytulony, czuł, jak jej ciało delikatnie drżało z podniecenia.

– Przy tobie można się zapomnieć – wypowiedział te słowa z lekkim westchnieniem.

– To chyba dobrze… – stwierdziła, poruszając delikatnie różowymi ustami.

Wtulili się w siebie niczym dwa splecione warkocze. Czuł, jak jej sutki stwardniały, a wargi przygotowały się do namiętnego pocałunku. W porywie namiętności pocałował sąsiadkę w oba przymrużone oczęta.

– To co, Max? – zapytała z pewnością siebie.

Przesunął dłonie z jej bioder po aksamitnej sukience na pośladki, gdzie wyczuł majteczki obszyte koronkową gumką. Zebrał wszystkie siły, co przyszło mu z wielką trudnością, i spoglądając w jej niemal dziewczęce oczy, wydobył z siebie nieco przytłumiony głos:

– Jesteś niesamowita, ale wolałbym, abyśmy się trochę lepiej poznali. Nie chcę, żeby zawładnęła nami tylko żądza posiadania ciała drugiej osoby.

– Właśnie do tego zmierzam – odparła bardzo swobodnie.

– Nie w taki sposób.

– A jaki? – zapytała nieco zdziwiona.

– Kiedyś, gdy byłem młodszy, przyznaję, miałem niejednokrotnie krótkie przygody. – W tym momencie przerwał i odwrócił głowę w bok, jakby szukając wsparcia dla swego wyznania.

Jednak sąsiadka swymi drobnymi dłońmi delikatnie przysunęła jego twarz do swojej, aż ich oczy znalazły się na jednym poziomie w kilkucentymetrowej odległości.

– Jestem uzależniona od ciebie – powiedziała namiętnie i pocałowała go żarliwie, przytrzymując jego głowę. Oderwała się na moment. – No i co?

– Ja już wyrosłem z harcerstwa – odparł niezręcznie Max.

– Z tego nigdy się nie wyrasta, to nie piżama – rzekła rozpromieniona. Jej łagodny śmiech czynił niesamowitą otoczkę, trzeba było przyznać, że umiała uwodzić.

Zuber, próbując wycofać się z jednokierunkowej drogi, szybko szukał mocnych argumentów.

– Reynir, mam do ciebie głęboki szacunek.

– Jesteś czuły i uwielbiam delikatny dotyk twoich dłoni – rzekła półszeptem.

– Jakoś nie potrafię tak od razu wskoczyć z tobą do łóżka. I to jest problem ze mną, przepraszam.

– Nie masz za co, ty ciągle przepraszasz. Może zrób coś, żeby mieć naprawdę za co?

– Może to dobry pomysł, ale nie dziś. Nie!

– Hm, twardy orzech z ciebie.

– Czyżby wcześniej ci się to nie zdarzyło?

– Nawet odrobina bezczelności w twoich ustach brzmi słodko. Chyba cię nie wystraszyłam?

– Mnie raczej trudno przestraszyć, ale na pewno mnie zaskoczyłaś.

– Czym? – zapytała z niemal dziewczęcym zainteresowaniem w głosie.

– Myślałem raczej o spokojnej, nieco wystraszonej kobiecie, ale w twoich oczach ujrzałem promieniejącą chęć życia.

– Pozytywnie mnie odebrałeś?

– Hm…

W tym momencie szturchnęła go delikatnie łokciem, wymuszając wyczekiwaną odpowiedź.

– Taak!

– Haa! Cieszę się z naszego spotkania. – Swymi różowymi ustami wpiła się pomiędzy wąsy a brodę Maksa. – Słodki jesteś, sąsiedzie.

– Schlebiasz mi.

– Troszeczkę, kiedy jednak następnym razem przyjdę na obiecany obiad, już wiem, co chcę na deser.

– Zamówienia przyjmuję już dziś – stwierdził z pewnością siebie Zuber.

– Ależ proszę, on znajduje się przede mną.

– Hee, zawsze osiągasz, co chcesz?

– Ty jesteś dowodem, że przychodzi mi to z wielkim trudem. Wiem, że pragniesz tego samego, co ja.

– Dziś może poprzestańmy na herbacie?

– Okej, Romeo.

– No nie wiem, czy na jego imię dziś sobie zasłużyłem.

– Po tym, co widzę w twoich oczach, i po tym, czego odrobinę skosztowałam, stwierdzam, że jesteś wart grzechu.

– Czytasz ze mnie jak z otwartej księgi. Co jeszcze tam widzisz?

– Siebie samą, serce nie kłamie.

– Wierzę ci, kwiatuszku.

– Nie jestem taka otwarta dla wszystkich – dodała z bardzo głębokim spojrzeniem.

– Zapewne tak jest, moja pszczółko – wyszeptał bardzo poważnie.

Objęci, z uśmiechem na ustach wpatrywali się w siebie, pragnąc odczytać, co dzieje się w głowie drugiej osoby.

– To bierzmy tę herbatę do pokoju, a ty weź też coś słodkiego – zadecydowała Reynir, widząc, że nic nie wskóra.

Max chwycił czajnik, aby zalać trzy kubki gorącą wodą.

– Ale nie wiem, czy będzie tak słodka jak ty – rzucił półgłosem.

– Nie szkodzi, najwyżej co jakiś czas dorzucisz buziaka. – Reynir delikatnie poluzowała uścisk.

– Haa, ha! – Oboje chwycili dymiące kubki z herbatą, wymieniając się gorącymi spojrzeniami.

Przez kolejnych kilka tygodni Reynir nie zaczepiała sąsiada, oczekując raczej na jego „niespodziewaną” wizytę. Lecz ten najwidoczniej wcale się nie spieszył. Pewnego piątkowego wieczoru zauważyła, jak Magnus robi sobie kanapki na następny dzień. Zdziwiło ją to, gdyż w soboty nie chodził do szkoły, więc spytała go wprost:

– Gdzie się wybierasz?

– Max zabiera mnie na cały dzień, będę doskonalił jazdę skuterem – powiedział nieco speszony chłopak.

– Max, powiadasz?

– Tak.

– A ja? Co z moim zdaniem?

– Przecież nie masz nic przeciwko niemu!

– No tak, ale ja w ogóle się nie liczę. Przynajmniej poinformuj mnie, gdy będziesz się do niego przeprowadzał na stałe – zażartowała z grymasem.

– Nigdy, mamo! – odparł stanowczo.

– Hm… dlaczego?

– Max powiedział, że ty jesteś najważniejszą osobą w moim życiu.

– Hm, tak Max uważa!

– Ja cię nigdy, mamo, nie opuszczę!

– A niby czemu?

– Bo cię kocham. – Nadal jeszcze dziecięce oczka zamrugały radośnie.

Podeszła do syna i objęła rękoma jego głowę.

– Kocham cię, kocham cię, synku, ponad wszystko – szepnęła mu do ucha. Delikatnie ucałowała chłopaka w czuprynę, ukradkiem ocierając rękawem matczyną łezkę radości.

– Mamo, ja nie uciekam.

– Wiem, synku, wiem. Idź już spać, a ja zrobię ci na jutro kilka specjałów.

– Thanks, mama.

– Nie ma za co, przedzwoń do kolegi i powiedz mu, żeby niczego ze sobą nie zabierał. Wystarczy tego wiktu dla was obu.

– Ale mamo, on przecież nie ma… wiesz…

– Telefonu, hm. Trochę dziwny człowiek, ale serce ma dobre – stwierdziła Reynir.

– Mamo, jesteś kochana.

– Wiem, mądralo, a teraz idź spać.

Sobotniego poranka, tuż po pierwszym przebłysku słońca, Reynir, leżąc w łóżku, usłyszała donośne pukanie do frontowych drzwi. Czekała na dzwonek budzika, ale komuś najwidoczniej się spieszyło. Jeszcze zaspana powoli schodziła na dół, delikatnie przytrzymując się poręczy. Ostrożnie przekręciła zamek, po czym zakryła dłonią ziewającą buzię. Odczekawszy kilka sekund potrzebnych na poprawę fryzury, otworzyła drzwi na oścież. W jakie przerażenie wpadła, gdy zamiast Maksa ujrzała Borga z wielkim plecakiem przewieszonym przez lewe ramię. Stał w lekkim rozkroku, dumnie się uśmiechając, zadowolony ze sprawionej niespodzianki. Jego twarz przybrała szelmowski, fałszywy wyraz.

– No co, nie wpuścisz starego przyjaciela? Chyba stęskniłaś się nieco, prawda?

Zesztywniała, jakby lodowaty chłód dochodzący z zewnątrz zamroził jej ciało. Usta zamarły, a serce zaczęło dygotać na myśl o nieproszonym gościu. Mężczyzna z pewnością siebie wszedł do środka i rozejrzał się wokół uważnie, jakby coś tu zostawił. Nie cierpiała go, a sam jego widok przyprawiał ją o mdłości. Straciła dwa lata, wycięte z jej życia przez niego i to, co z nią robił. Bydlę w ludzkiej skórze. Do dziś nosi blizny i na ciele, i w swoim wnętrzu. Na samą myśl o czekającej ją konfrontacji przeszły ją lekkie dreszcze, lecz zebrała się w sobie, przybierając ostry ton.

– Czego tu szukasz, Borg?

– Nie czego, tylko kogo. A po drugie, powiedz, dlaczego wyprowadziłaś się z Keflaviku?

– Jak cię aresztowali, to była dobra okazja, aby zacząć nowe życie!

– Ten ostatni koleś, z którym cię nakryłem, wziął już ślub, ale z kim? Bo nie z tobą, słoneczko!

– Dlaczego tu przyjechałeś i czego ode mnie chcesz, Borg?

– Myślałem, że stęskniłaś się za mną, kotku.

– To źle myślałeś!

– Kochanie, ja jestem twoim przeznaczeniem.

Kobieta, wpadając w lekką złość, podniosła nocną koszulę, ukazując półnagie ciało z kilkoma przebarwieniami od przypalania papierosami na brzuchu i na żebrach.

– To, co mi zrobiłeś, wstydzę się komukolwiek pokazać! – wydusiła z siebie gniewnym głosem, pokazując palcem ślady krzywdy.

– Kochanie, to było w porywach namiętności. – Mężczyzna szeroko rozłożył ręce. Przy tym bezczelnie się uśmiechał, powoli zrzucając z ramienia plecak na podłogę.

– Borg, zabieraj się stąd, bo zadzwonię na policję! – krzyknęła.

„Wiking” podszedł do drzwi i zamknął je z hukiem, aż futryna zadrżała.

– Przestań się zgrywać i zrób coś do jedzenia. Przecież wiemy, że potrafisz mi dogodzić nie tylko w tym. Hee! – żachnął się obruszony.

W tym momencie podszedł i spróbował objąć ją ramieniem, lecz kobieta, zaciskając zęby, nerwowo odepchnęła go od siebie.

– Co jest, mała, zapomniałaś już, jak było nam kiedyś dobrze razem? – odezwał się nieco zbulwersowany jej reakcją, a nie dostając odpowiedzi, dodał: – Pozwól mi, a znów będzie miło.

– Nie z tobą, bydlaku!

– Dziewczyno, jakie ty masz fajne ramionka. – Nie dawał za wygraną.

– Za to ty po prostu jesteś taki mały chujek. Przestań być cynicznym kundlem.

– Co za tragedia cię trapi, dziewczynko?

– Ty po prostu jesteś nieczułym skurwysynem!