Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
19 osób interesuje się tą książką
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 400
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
DLA MOJEJ BABCI
Za to,że zaszczepiłaś we mnie miłość do książek, zanim odeszłaś.
Już jako dzieciak czułam się samotna, niezrozumiana, przez każdego niechciana i odtrącana. Nikt mnie nigdy nie słuchał, a jeśli już, to miałam wrażenie, że tylko dlatego, że tak wypadało. Nikogo sobą nie interesowałam i gdyby się tak nad tym zastanowić, dlaczego bym miała? Byłam bezbarwna, nie miałam żadnego kształtu, a moja osoba odbijała się echem od pustych ścian korytarzy. Przestałam wierzyć w siebie i w to, że mogę coś osiągnąć. Potykałam się o każdą kłodę pod nogami, bo nie umiałam jej omijać. A z czasem już przestało mi się chcieć to robić.
Przesiąkłam tymi myślami na tyle, że stały się nieodłączną częścią mojego nudnego życia. Budziły mnie każdego dnia i zasypiałam nimi otulona. Towarzyszyły mi też we śnie, nawet na chwilę nie pozwalając dać o sobie zapomnieć. Niejednokrotnie myślałam o tym, żeby odebrać sobie życie. Bo dlaczego mam pozostać w świecie, w którym nikt mnie nie słucha? I to nie dlatego, że było mi na tyle źle. Ja do tego świata nie pasowałam i nie miałam też do nikogo o to żalu. Nawet do samej siebie, że nie potrafiłam się wpasować. Podejmowałam próbę naprawy siebie tysiące razy, ale za każdym razem kończyła się fiaskiem.
A kiedy miałam się już zupełnie oddać najczarniejszym myślom chwytającym mnie swoimi grubymi mackami za nogi, zobaczyłam jego. Wykrzykiwał moje imię i prosił, żebym go nie zostawiała. Widziałam dobrze kontur twarzy i ten kolor tęczówek, który nie pozwalał mi opaść na samo dno. Krzyczał i krzyczał, nie puszczając mojej dłoni. Do ostatniego tchu do mnie mówił, nie pozwalając mi umierać. Bo on był najgorszym i najlepszym, co mi się w życiu przydarzyło, ale ja jeszcze o tym nie wiedziałam. Najgorszym, bo nie potrafiłam już bez niego żyć, a najlepszym, bo dał mi coś, czego nie widziałam nawet w najdalszym wyobrażeniu, i uczynił mnie najsilniejszą kobietą na świecie.
Miałam oddać duszę mężczyźnie, który nigdy miał mi już jej nie zwrócić. Ja czekałam na niego całe moje krótkie, marne osiemnastoletnie życie, a on czekał na mnie, a przy okazji walczyłam z jego wrogiem, który okropnie mnie skrzywdził. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, jak bardzo.
Boston, Massachusetts, koniec maja 2019
Często czekamy na coś, co nie istnieje. Oczekujemy głupich, zwariowanych, paranoicznych, a nawet niemożliwych rzeczy. Gonimy za tym, co doskonałe, sami próbując się tacy stać. Myślimy o rzeczach małostkowych, zbytecznych i takich, które w dorosłym życiu nie będą miały dla nas znaczenia. Płaczemy za tym, co jest mało warte i mizerne, całkowicie pomijając to, co piękne. Nie doceniamy nic, bo przecież na nic nie zasługujemy, ale o tym nawet nie wiemy. Nie zastanawiamy się tyle, ile powinniśmy. Płacimy za swoje błędy, których można było uniknąć. W nastoletnim życiu zanikają nam receptory, które odpowiadają za myślenie, co jest przecież głupstwem, bo rozwijamy się wtedy najbardziej. Spotykamy po drodze mnóstwo blokad, które sprawiają, że nie możemy ruszyć dalej. Tkwimy w tym samym miejscu, bojąc się postawić krok w przód. Boimy się cierpienia, odrzucenia, martwimy się poczuciem winy i samotnością, która często do nas zagląda. Przestajemy ufać i wierzyć, nawet samym sobie. Obwiniamy siebie za coś, co przecież nie istnieje. Przeżywamy żal, cierpienie i utrapienie, które jest naturalne i dobre. Każdy z nas potrzebuje czasu i własnego cierpienia. Każdy z nas musi przejść swoją drogę, by móc odpocząć w miejscu, do którego zmierzał całe swoje popieprzone życie. I w końcu ją znajdziemy, uśmiechniemy się i zrozumiemy, jak bardzo było nam to wszystko potrzebne. Dziś nie musimy tego rozumieć. Bo jesteśmy tylko głupimi i łatwowiernymi nastolatkami, którzy myślą, że wszystko im się należy. I to najwspanialsza i najgorsza cecha, jaką może posiadać każdy z nas.
Dawno się nie czułam taka zmęczona i senna. Wyglądałam, jakbym nie zaznała snu od jakichś pięćdziesięciu godzin, co było dla mnie niemożliwe do wykonania. Podkrążone oczy błyszczały się, wręcz wołając o to, żeby je w końcu zamknąć na dłużej niż cztery godziny. Ostatnie dni przeżyłam na najwyższych obrotach. Uczyłam się sumiennie do końcowych egzaminów, które miały odbyć się w najbliższym czasie. Męczyłam fortepian dniami i nocami, doprowadzając tym do szału mojego starszego brata. Wcale mu się nie dziwiłam, bo czasami podczas komponowania nowych utworów nic nie miało sensu i brzmiało, jakbym właśnie rozjechała kota. Wówczas go przepraszałam, a on mi wybaczał i komentował to jedynie wywracaniem oczami, bo chyba tak bardzo we mnie wierzył. W przeciwieństwie do mnie. To nie tak, że byłam w tym beznadziejna. Lubiłam to robić, wychodziło mi prawie zawsze, ale presja przez ostatnie miesiące była nie do zniesienia. Nie zliczyłam, ile wypiłam herbat uspokajających i ile brałam tabletek. Z nimi czasem przesadzałam, bo usypiały mnie i lądowałam głową na klawiszach.
Dzisiejszy dzień też nie zapowiadał się lekko, ponieważ miałam oficjalnie poznać nową partnerkę mojego ojca. Po trzech latach postanowił dać sobie szansę, a ja mu w tym ochoczo przyklaskiwałam. Zależało mi na tym, żeby w końcu kogoś znalazł i zaczął cieszyć się życiem, bo on na to zwyczajnie zasługiwał. Po odejściu mamy bardzo dużo czasu poświęcał pracy. Tata mnie i mojemu bratu o Eveline trochę mówił. W jego opowiadaniach kobieta wychodziła na empatyczną i ciepłą osobę, która była równie skrzywdzona przez los co on. Początkowo ciężko było mi się oswoić z myślą, że przy jego boku będzie ktoś inny niż mama. Zachowywałam się egoistycznie przez pierwszych kilka dni, bo się bałam. Tłumaczyłam sobie ten strach tym, że nasz ojciec nas zostawi i odejdzie do nowej partnerki, ale tak nie miało się nigdy stać. Wyszłam więc ze swojej strefy komfortu i dałam Eveline szansę, bo sama wierzyłam, że każdy na nią zasługuje. Chciałam mieć ten dzień po prostu za sobą. Mimo mojej sympatii do Eveline, której jeszcze osobiście nie poznałam, stresowałam się.
– Frances, wszystko w porządku?
Na dźwięk swojego imienia obróciłam się w stronę blondynki. Wymusiłam uśmiech, w który ona z pewnością mi nie uwierzyła, bo przyjrzała się mojej twarzy, wyraźnie przy tym smutniejąc. Lizzie położyła mi dłoń na ramieniu, łagodnie zaciskając palce, a ten subtelny gest z jej strony dodał mi trochę odwagi i poczucia, że ją przynajmniej w najmniejszym stopniu interesuję.
Pokiwałam kilkakrotnie głową, wyciągając z szafki podręcznik do matematyki, na którego widok chciało mi się rzygać.
– Ty wiesz, jaki jest dziś dzień – odparłam bez entuzjazmu. – Tak zwany jeden z najgorszych – dodałam, kiedy ściągnęła brwi, dając mi tym do zrozumienia, że nie wie, o czym mówię. – Oblałam dziś egzamin z matmy, wstałam o czwartej rano, wylałam sobie w samochodzie sok z buraka i mam dziś poznać dziewczynę mojego taty. Aha, a jakby było mało, dzisiaj są urodziny Davida, na które nie mam ochoty iść. Wspaniały piątek, Lizzie.
– Ale na to wszystko da się coś zaradzić! – odparła z zadowoleniem, opierając się plecami o szkolną szafkę i przekręcając głowę w moim kierunku. – Test poprawisz, Danielle ci pomoże z matmy, jest z niej dobra. Samochód wyczyści ci brat, a na tej imprezie się zrelaksujesz. A dziewczyną ojca się nie przejmuj. Najwyżej mu powiesz, że ci nie odpowiada, i może kopnie ją w tyłek.
– Mam się zrelaksować na imprezie pełnej pijanych nastolatków? – zakpiłam, posyłając jej sarkastyczny uśmiech. Zamknęłam szafkę, chowając do niej wcześniej kilka zeszytów, które wyciągnęłam z torebki, ciesząc się, że wrócę tu dopiero w poniedziałek. – Jeszcze gdybym mogła pić, to jakoś bym to zniosła, ale będę tam chyba jedyną trzeźwą osobą. Każdy będzie mnie tam denerwować. Mogę nie iść? – spytałam ją błagalnym tonem.
– Nie. Nie wkurzaj mnie. Ja też nie będę piła, bo dalej biorę antybiotyk. To zapalenie gardła mnie wymęczyło. Siedziałam przez tydzień w domu i ślęczałam nad fortepianem całe dnie. Chciałabym gdzieś dziś wyjść. Poza tym mamy już dla niego prezent. Nie musisz tam długo siedzieć. Odwiozę cię z powrotem, jakbyś się źle poczuła, dobra?
– Skoro muszę. – Westchnęłam, poprawiając na ramieniu torebkę, i odbiłam się plecami od niewygodnej metalowej szafki, zaczynając podążać pustym korytarzem w stronę wyjścia.
O tej godzinie moje liceum świeciło już pustkami. Było około szóstej po południu i gdyby nie dodatkowe lekcje z matematyki, byłabym już dawno w domu i pomagała w przygotowaniu kolacji tacie i bratu.
– To o której mogę po ciebie przyjechać? – Z zamyślenia wyrwał mnie ponownie wysoki głos mojej przyjaciółki, na którą przeniosłam zmęczony wzrok, kiedy stanęłyśmy już pod budynkiem szkoły. – Ile wam zejdzie z tą kolacją? Dziewiąta?
– Może być. Nie przewiduję, żeby Sam chciał spędzić w towarzystwie Eveline więcej czasu niż dwie godziny. Wiesz, on nie ma takiego nastawienia jak ja. Nie bardzo umie się z tym pogodzić.
– Być może jak już ją pozna, to zmieni o niej zdanie. Często oceniamy kogoś zbyt pochopnie. To głupie. Przekaż mu, że chętnie się z nim dzisiaj zobaczę. Jedziesz prosto do domu?
– Nie. – Pokręciłam głową. – Muszę jechać do supermarketu. Tata mnie poprosił jeszcze o jakieś warzywa, bo zapomniał, więc uciekam. I tak wpadnę w gigantyczne korki. No i przy okazji też kupię jakiś odplamiacz do tego buraka.
– Nie potowarzyszę ci, bo sama zawijam na chatę. Jeszcze po drodze muszę wymyślić, jak wytłumaczyć mamie moją kolejną pałę z matmy. Do zobaczenia potem.
Niebieskooka dziewczyna uśmiechnęła się ostatni raz w moją stronę, a za moment ucałowała mnie w policzek i uciekła do swojego samochodu, chowając się pod jednym z zeszytów, bo zaczęło padać. Dziś w Bostonie spadł deszcz. I tak bardzo mi się to podobało, bo ten skutecznie koił moje nerwy.
Gdy tylko otworzyłam drzwi do samochodu, przywitał mnie intensywny zapach buraka. Rzuciłam na fotel obok torebkę, szybko chowając się przed nasilającym się deszczem, i wywróciłam pierwszy raz tego dnia oczami, bo byłam na siebie wściekła za ten przeklęty sok. Byłam przekonana, że Sam mnie za to udusi, bo on też jeździł tym samochodem, i im dłużej o tym myślałam, tym bardziej traciłam dobry humor.
Pod supermarketem było tyle ludzi, że miałam ochotę się powiesić. Na parkingu nie potrafiłam znaleźć żadnego miejsca, a jak już jakieś dostrzegłam, to szybko rezygnowałam przez jego wielkość. Nie zmieściłabym się. I wcale nie chodziło o rozmiar samochodu, bo mój mercedes był mały, ale o to, że ja nie byłam zbyt dobrym kierowcą.
Znalazłam jednak odpowiednie miejsce. Nie ubolewałam nad tym, że jest na samym końcu placu i że będę musiała iść z tymi zakupami taki kawał. Nie tylko na parkingu było mnóstwo osób, lecz także w środku. Z trudem odnalazłam produkty, o które prosił mój tata, a przy okazji kupiłam kilka rzeczy dla siebie na wieczór. Miałam plan szybko wyjść z tych urodzin i wrócić do łóżka, by spędzić w nim całą noc, dlatego też śpieszyłam się z zakupami, jak tylko potrafiłam. W kolejce stałam dobre dwadzieścia minut i już bolały mnie nogi, a oczy same mi się zamykały, biorąc pod uwagę to, o której wstałam.
Gdy już doczołgałam się z torbami na parking, to się załamałam, bo mój samochód został przez kogoś przyblokowany. Momentalnie zrobiło mi się słabo. Za mną stało jeszcze jedno auto, które wyglądało na bardzo drogie, i cholernie się bałam, że w nie uderzę, kiedy będę manewrowała.
Usiadłam za kierownicą i się przeżegnałam. No i niepotrzebnie, bo skupiłam się tak bardzo na ominięciu samochodu przede mną, że zagapiłam się i uderzyłam w czarnego mercedesa, który stał zaparkowany za mną. Krew odpłynęła mi z twarzy, a ręce zaczęły dygotać. Gdy usłyszałam dźwięk uderzenia, zatrzymałam się w sekundę i zamknęłam oczy, mocno zaciskając usta. Po chwili popatrzyłam w lusterko i czym prędzej wyskoczyłam z samochodu, żeby obejrzeć, co narobiłam. I faktycznie, zapieprzyłam tyłem w zderzak auta, które wyglądało jak z salonu.
Przestraszyłam się tak bardzo, że nie wiedziałam, co robić. Nie wyglądało to jakoś bardzo źle, ale i tak w pierwszej chwili miałam ochotę uciekać. Jednak to nic by mi nie dało, bo parking był monitorowany. Ochrona z pewnością zobaczyłaby mnie i moje auto i pogoniła mnie policją, a wtedy miałabym przejebane.
Wstrzymałam oddech, rozglądając się dookoła, i kiedy już chciałam się cofnąć, zderzyłam się plecami z twardym torsem. Jak oparzona się odsunęłam i odwróciłam, mocno zadzierając głowę, żeby móc spojrzeć na wkurzoną twarz młodego chłopaka.
– Co ty, kurwa, zrobiłaś?
Zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco, kiedy zobaczyłam jego tęczówki, które wręcz emanowały wściekłością. I to nie dlatego, że był przystojny, bo to przyznać musiałam, ale dlatego, że nikt nigdy na mnie nie patrzył tak wkurzonym wzrokiem. Bo on mnie nim zabijał. Schowałam trzęsące się dłonie za siebie, robiąc krok w tył, i w mgnieniu oka zlustrowałam chłopaka przede mną, nie dowierzając, że jest aż tak wysoki. Ja miałam niecałe metr sześćdziesiąt pięć, a on z pewnością ponad metr dziewięćdziesiąt.
Ściągnął czarną czapkę z daszkiem, uwalniając przy tym burzę ciemnobrązowych włosów, kręcących mu się w niektórych miejscach. Kilka niesfornych kosmyków opadło mu na czoło, ale te szybko odgarnął ręką. Blada skóra bruneta mocno kontrastowała z jego czarną bluzą i tego samego koloru dresowymi spodniami, czyniąc go chyba najbledszą osobą, jaką widziałam. Musiałam przestać się na niego tak obsesyjnie gapić, bo miałam wrażenie, że zaraz mnie zabije.
– Jak się nazywasz? – spytał mnie wkurzonym tonem, czemu absolutnie się nie dziwiłam, bo zarysowałam mu ten pieprzony samochód.
Przełknęłam drażniącą mi ściany gardła ślinę, cudem nie dostając przy tym tachykardii, tak bardzo się zdenerwowałam.
– Głucha jesteś? Bo ślepa to na pewno. Jak się nazywasz?
– Anfrew. Francessa Anfrew.
Brunet zrobił kwaśną minę na dźwięk mojego imienia, jakby mu się nie podobało, i bez przerwy wwiercał się we mnie tymi mocno brązowymi tęczówkami, na których widok robiło mi się słabo. Rozglądałam się nerwowo po okolicy, tak jakby miało mi to w czymś pomóc i sprawić, bym mogła zniknąć, ale tak nie miało się stać. Spociły mi się ze stresu dłonie i czoło i z pewnością przypominałam przestraszonego chomika, który nie potrafi mówić. Zrobiłam krok w stronę mercedesa chłopaka, ale od razu tego pożałowałam, bo gdy ujrzałam mocne zarysowanie zderzaka, prawie upadłam twarzą na beton.
– J-ja naprawdę przepraszam. Nie mogłam wyjechać i się zestresowałam, a potem pomyliłam hamulec ze sprzęgłem i nic nie widziałam w lusterku, i jeszcze jakiś typ mi zastawił drogę, a ja już w ogóle nic nie zobaczyłam i…
Moje głupie tłumaczenia przerwał śmiech bruneta. Zirytowałam się, bo chłopak wyglądał, jakby w ogóle nie słuchał, co do niego mówię. Wsunął sobie dłonie do kieszeni dresów, spoglądając na mnie kpiąco.
– Pomyliłaś sprzęgło z hamulcem? A kierunkowskazów czasem nie mylisz? Wiesz, która to prawa i lewa ręka?
– Dlaczego jesteś taki niemiły? – zapytałam go, odnajdując w sobie trochę odwagi, ale szybko ona uciekła, kiedy chłopak znowu spojrzał na mnie gniewnym wzrokiem.
– Zapieprzyłaś mi samochodem w zderzak. Masz pojęcie, ile kosztował? Nie jestem materialistą, ale na tym aucie mi zależy, a ty głupio pytasz, dlaczego jestem niemiły.
– W porządku, ro-rozumiem. Naprawdę przepraszam. To było niechcący. Nie chciałam. Celowo bym tego nie zrobiła, ale ja się zestresowałam, bo ten pajac zastawił mi wyjazd, a nie czuję się jakoś pewnie za kierownicą. Serio, j-ja, j-ja…
Zaczęłam się jąkać jak ostatnia debilka. A on się już nie śmiał. Przechylił głowę w bok, mrużąc oczy, i przypatrywał mi się jakiś czas, przez co zaczęłam czuć się nieswojo.
– Jak się nie czujesz pewnie za kółkiem, to po co za nie wsiadasz?
– A co, mam chodzić na nogach? – odpysknęłam na jego warknięcie, ale tego pożałowałam. – Przepraszam. Możemy spisać oświadczenie i później się za to rozliczymy. Naprawdę nie chciałam. Nie chciałam sprawić ci kłopotów. Zdaję sobie sprawę, że twój samochód musiał być bardzo drogi, więc jeśli pozwolisz, to…
– Nie – przerwał mi. – Nie chcę od ciebie pieniędzy. Jeśli chcesz mi się jakoś odpłacić, to nie wchodź mi w drogę, a już na pewno obok mnie nie przejeżdżaj, bo następnym razem ja skasuję ciebie. I weź posprzątaj w tym samochodzie, bo jebie burakiem. Na razie.
– Ty jesteś burak! – krzyknęłam za nim, ale on mnie już nie słyszał, bo wsiadł do swojego samochodu i tak po prostu mnie nim minął. Chciałam jeszcze zobaczyć, jaką ma minę, bo byłam pewna, że się głupio do siebie uśmiecha, ale czarne jak smoła szyby mercedesa mi na to nie pozwoliły.
Spojrzałam na swój samochód i załamałam się, ale tylko na chwilę, bo gdy chłopak zniknął z parkingu, ja mogłam swobodnie wyjechać. Chciałam się na niego jeszcze pogniewać, lecz przypomniałam sobie o tym pieprzonym buraku i kolejne minuty spędziłam na czyszczeniu foteli, przy okazji nie oszczędziłam sobie gadania do siebie i wyzywania przed chwilą poznanego bruneta.
Podjeżdżając pod dom, byłam dziwnie spokojna, a przecież jeszcze przed chwilą prosiłam samą siebie, żeby się nie rozpłakać. Nie miałam więc czasu do stracenia, bo zapewne za godzinę znów będę miała na to ochotę. Prędko wyszłam z samochodu, zasłaniając sobie głowę jednym z podręczników.
Gdy tylko przekroczyłam próg domu, przywitał mnie intensywny zapach przypraw, dosłownie uderzający do głowy. Zamknęłam za sobą drzwi, kładąc zakupy pod nogami, i odłożyłam zmoknięty podręcznik na niewielki taboret w korytarzu. Ściągnęłam z siebie przemoczoną, letnią kurtkę.
– Hej, Frances. Zmokłaś? – Głos mojego taty rozbrzmiał w całej kuchni. – Jak matematyka? Poradziłaś sobie?
Wyprostowałam plecy, ściągnąwszy przed chwilą buty, i spojrzałam na wysokiego mężczyznę przede mną, który opierał się barkiem o framugę. Mówili, że jestem jego kopią, nie licząc wzrostu, i ja się z tym zgadzałam w stu procentach, nad czym momentami ubolewałam. Włosy mojego ojca mieniły się w czekoladowym odcieniu, a oczy tej samej barwy płonęły ze szczęścia za każdym razem, gdy na mnie patrzył. Niejednokrotnie też stałam przed lustrem, próbując sobie wyobrazić, jak bym wyglądała w jasnych włosach i niebieskich oczach, jakie miała moja mama, i raz mi się udało do niej upodobnić, farbując włosy i zakładając szkła kontaktowe. Wyglądałam jak po wylewie.
– Lubię, kiedy pada, ale niekoniecznie w maju. I nie, nie poradziłam. Tato, ja w ogóle tego nie rozumiem. Nie mam pojęcia, jak mam rozwiązać te zadania. Patrzę na to i sobie myślę, że jestem jakimś kretynem, skoro nie rozumiem tak prostej rzeczy.
– Córcia, matematyka nie jest prosta – odparł spokojnym tonem, przechodząc ze mną do salonu. – Nie każdy ją rozumie, ale nie należy się od razu tak surowo oceniać. Jedni są lepsi z matematyki, a inni z języków. To, że wymaga ona więcej twojej pracy i cierpliwości, nie definiuje cię jako kretyna. Nie mów tak. Dziękuję za zakupy, zabiorę je.
– Tato, ty wiesz, że dzisiaj są urodziny Davida, prawda? – spytałam ostrożnie, przysiadając na barowym krześle i obserwując ojca. – Już dawno obiecałam, że przyjdę. Nie będę mogła zostać długo z wami na kolacji.
– Pamiętam, ale was nie zawiozę. Masz z kim jechać? Aha, Samuel jedzie z tobą?
Zapomniałam dodać, że nasz ojciec zawoził nas prawie na każdą imprezę. O każdej wiedział i również nas z nich odbierał, nie robiąc problemów nawet o to, że mój brat był nietrzeźwy.
– Tak.
– Francessa, mam do ciebie zasadnicze pytanie – zaczął tata, opierając się dłońmi o blat i nachylając w moim kierunku. – Czy ty wiesz, co to jest sen? Chodzisz jak zombie. I nawet tak wyglądasz, nie umniejszając twojej urodzie. Nie możesz spać? Wizyty u doktor cię męczą?
– Nie. Jest OK – natychmiast ucięłam temat, zeskakując z krzesła. – Miałam dużo nauki, to wszystko. W czymś ci pomóc?
Na moje pytanie ojciec pokręcił głową.
– Więc mogę iść na górę? Chciałabym prosto z kolacji iść na te urodziny.
– Możesz. Nie robiłem nic specjalnego. Eve coś ma przynieść. Przekaż bratu, żeby mi przyniósł wodę z garażu, jeśli może. Eveline będzie za jakąś godzinę. I nie zamartwiaj się tą matematyką, znajdę ci kogoś do pomocy, jeśli będziesz chciała.
– Dziękuję, pomyślę nad tym.
Ostatni raz spojrzałam za ramię, obrzucając spojrzeniem salon i mojego ojca, a później pobiegłam na górę, prawie skręcając sobie kostkę na schodach. Nie byłam najlepsza w koordynacji ruchowej. Głośno zapukałam do drzwi pokoju brata. Wywróciłam oczami, kiedy ten mi nie odpowiadał. Zaryzykowałam i przekręciłam klamkę.
– Co robisz? – zapytałam. – Mogę wejść?
Wsadziłam głowę między drzwi a framugę i spojrzałam na łóżko. Sam leżał rozwalony na całym materacu. Wyjątkowo panował tam porządek, powodując u mnie poczucie wstydu, bo u mnie przez ostatni czas wcale tak nie było. Wszędzie plątały się notatki, zeszyty, fiszki, ubrania i wiele innych rzeczy. Wiedziałam, że posprzątanie mojego pokoju to plan na pierwszy tydzień wakacji.
– No chodź. Co tam? – Brat odłożył telefon na bok i zrobił mi miejsce na łóżku. Siadłam obok, krzyżując nogi, i chwyciłam jedną z poduszek, przytulając ją do siebie. – Jak minął dzień? Podoba ci się jadalnia? – zaśmiał się i położył dłonie na brzuchu, a następnie je splótł. – Nie musisz dziękować. Pomogłem ojcu. I tak nic nie robiłem.
– I tak dzięki. Uratowałeś mi życie – przyznałam szczerze. – Dzisiejszy dzień to jest jakaś masakra. Ostatnie, czego chciałam, to szykować kolację. – Westchnęłam, wlepiając wzrok w wyłączony telewizor.
– Muzyka, chłopak, który ci się naprzykrza, czy matematyka? Gadaj.
– Muzyka, kolacja, impreza. Matma. Ledwo zdałam ten egzamin. Tak jak z praktycznym nie miałam żadnego problemu, tak teoria mnie zabija. Naprawdę mam dość.
Westchnęłam ciężko po raz kolejny i zsunęłam się plecami niżej. Moja głowa opierała się o poduszkę, a kaptur opadł, przykrywając czoło.
– Mam nadzieję, że praktyczny zdałaś, bo inaczej bym ci tego nie wybaczył. Grałaś na tym gównie od rana do wieczora, więc byłoby słabo, gdybyś tego nie zdała. Poza tym świetnie ci idzie. Mama byłaby dumna.
– Jakoś to będzie. Dam radę. Zawsze daję radę – powiedziałam krótko i nie zmieniłam pozycji chociażby na chwilę.
Nie rozmawialiśmy już więcej. Leżeliśmy tak z dobre trzydzieści minut i miałam poczucie, że zasnęłam.
– Dobra, Franc, idziemy.
Zamrugałam nerwowo, słysząc głos brata.
– Tata pewnie kończy, a my musimy się ogarnąć. W końcu dziś ta impreza. Muszę się ładnie ubrać, bo będzie na niej ta blondynka, która mi się tak podoba.
Z początku nie zajarzyłam, o kim mówił, bo mojemu bratu co chwilę podobała się nowa dziewczyna, natomiast po krótkiej chwili przypomniałam sobie, o kogo chodzi.
– Jak możesz z nią rozmawiać? – spytałam go, ściągając brwi. Wstałam, podeszłam do drzwi i oparłam się o nie plecami. – Nie jestem nigdy za tym, żeby oceniać ludzi po wyglądzie, ale Sam – spojrzałam na niego wymownie – ona wygląda, jakby pracowała nocami w burdelu.
– A tam, pieprzysz. – Zlekceważył mnie, machając na mnie ręką, i już na mnie nie patrzył, bo utknął głową w szafie, wyrzucając z niej ubrania. – Jest ładna, mądra. Polubiłabyś ją, gdybyś chciała, ale ty nie chcesz. Upierasz się, że nie znajdziecie wspólnego języka.
Uniosłam brwi, słysząc te głupstwa.
– Nie. Nie mam zamiaru poznawać się z kimś, kto nie odróżnia trójkąta od kwadratu. Nie sądzę, żebyśmy się dogadały, ale jeśli ty ją lubisz, to powodzenia.
Skierowałam się w stronę mojego pokoju. Otworzyłam drzwi i weszłam, a w zasadzie ledwo do niego weszłam przez stertę papierów, które plątały się na podłodze. Przez otwarte okno i wiatr zmieniły swoje położenie. Kucnęłam i zaczęłam zbierać notatki. Szło mi to dość sprawnie, dlatego po paru minutach leżały z powrotem poukładane na biurku.
Spojrzałam w stronę fortepianu i westchnęłam. Już dzisiaj nie chciało mi się na nim grać, a i tak nie miałam czasu. Dodatkowo zbierało mi się na wymioty, kiedy na niego zerkałam. Pozbierałam najpotrzebniejsze rzeczy i poszłam do łazienki. Mogłabym siedzieć w niej godzinami, ale teraz nie miałam na to czasu.
Niechętnie wzięłam krótki prysznic, który wcale nie pomógł mi się rozluźnić. To samo było z wybieraniem ciuchów, bo to stresowało mnie jeszcze mocniej. Nigdy nie umiałam się dobrze ubrać. Od tego miałam Aarona, który zawsze dzielnie mi pomagał. Ale tym razem musiałam poradzić sobie sama, chociaż najchętniej wybrałabym dresy i bluzę. Postawiłam na czarne jeansy z wysokim stanem, które optycznie zmniejszyły moje szerokie biodra, i biały dopasowany golfik z krótkim rękawem. Założyłam też duży, złoty łańcuszek, pasujący do kolczyków. Włosy dokładnie rozczesałam i wysuszyłam. Nie musiałam ich prostować, bo były proste jak druty. Nigdy nie potrafiłam się dobrze malować, więc i teraz nie chciałam tego robić. Postanowiłam, że mój makijaż będzie się składał z podkładu, tuszu do rzęs, matowej ciemnej szminki i delikatnych kresek. Nie ruszałam się bez nich z domu. Wyczesałam na końcu brwi i spojrzałam ostatni raz w lustro. Uznałam, że jest znośnie, a i tak nie miałam tego wieczoru nastroju na malowanki i przebieranki.
Gotowa wyszłam z pokoju i spojrzałam na Sama, z którym spotkałam się na górze schodów. Ten wyglądał obłędnie, o ile można mówić w ten sposób o swoim bracie. Zaczesał jasne włosy na jedną stronę. Poprawił nerwowo srebrny łańcuszek i zerknął na mnie.
– Wiedziałem, że założysz spodnie – skwitował ze śmiechem.
– A co miałam założyć? Przestań mnie wkurzać, bo już jeden dziś mnie zdenerwował. Właśnie, Sam. Słuchaj, bo ja na śmierć o czymś zapomniałam ze stresu przed tą kolacją z Eveline – szepnęłam, ciągnąc go za rękę do łazienki.
– Co ty robisz? Pogięło cię?
– Słuchaj. Dziś na parkingu uderzyłam samochodem w auto jakiegoś typa. Uszkodziłam mu zderzak – powiedziałam, ignorując morderczy wzrok brata. – I to było drogie auto. Mercedes, ale nie taki jak nasz. On wyglądał na bardzo drogi samochód. Ten typ nie chciał ode mnie żadnego oświadczenia ani kasy.
– Jaki mercedes? AMG?
– Co? Nie wiem! Nie znam się na autach. To nie o to chodzi, bo już mam to w dupie, ale jak tata to zobaczy, to mi zabierze kluczyki. Proszę, Sam… – Złożyłam dłonie jak do modlitwy. – Mógłbyś coś z tym zrobić? Już dziś tego nie zobaczy, ale jak…
– Mam się przyznać, że to ja, co nie?
– Tak – odpowiedziałam od razu, na co on złapał się za czoło. – Proszę. Tobie prędzej uwierzy, że nie zrobiłeś tego celowo. Masz przecież kolegę mechanika. Ja za to zapłacę z kieszonkowego, ale błagam. Tata mnie udusi.
– Miał taki drogi samochód i nie chciał od ciebie kasy? To kim on jest? Jakiś stary, kasiasty typ?
– Właśnie nie. Wyglądał mi na trochę starszego ode mnie. Nie przypatrywałam się za bardzo.
– Francessa, ty mnie kiedyś wpędzisz do grobu – zakomunikował Sam, wypychając mnie z łazienki. – Zgoda, ale chcę dodatkowe trzydzieści dolców za milczenie.
– Dobrze.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, a następnie wyciągnęłam ku niemu dłoń. Złapał ją i powoli zeszliśmy na dół, słysząc głos Roberta i Eve.
***
– Robert mi wspominał, w jakiej szkole jesteś, Francessa, no i na jakie studia się wybierasz. To bardzo ambitne i przyszłościowe.
Kobieta odezwała się i uniosła kieliszek wina, które zaczęła popijać. Była naprawdę śliczna. Około czterdziestki, wysoka, szczupła. Miała krótkie, czarne włosy i bardzo ciemne oczy. Zupełne przeciwieństwo mojej mamy, co mnie zasmucało i uszczęśliwiało w jednym.
Kończyliśmy właśnie kolację i naprawdę dobrze nam się rozmawiało. Zapomniałam na chwilę o imprezie, która na mnie nieubłaganie czekała. Eve była bardzo żywą osobą. Z entuzjazmem opowiadała, jak poznała tatę. Mówiła również o pracy – pracuje w banku jako konsultant. Jest po rozwodzie i nie ma dzieci. Widziałam wzrok taty, kiedy coś mówiła i się śmiała. Patrzył na nią z fascynacją, z czułością, troską.
Kiedy ja podczas tego wieczoru czułam się dobrze, mój brat przeciwnie. Kopał mnie kilkakrotnie pod stołem, dając znać, że mamy już wyjść.
– Tata wszystko zdążył ci już opowiedzieć, prawda? – Odłożyłam nóż i widelec na pusty talerz i uśmiechnęłam się łagodnie.
– Ach, tylko trochę. Chciałam, żebyśmy się osobiście poznały.
– Na pewno jeszcze będziecie miały okazję, ale musimy już iść – wtrącił mój brat, wyglądając na bardzo zniecierpliwionego. Założył na usta udawany uśmiech i wstał od stołu, spoglądając na tatę. – Jesteśmy już spóźnieni.
Kłamał, bo mieliśmy jeszcze kilkanaście minut.
– Nie możesz zostać jeszcze chwilę? – zapytał go ojciec.
– Nie. Przyjaciel na mnie czeka i przyjeżdża po nas Lizzie. Innym razem. Wybacz, Eveline.
– W porządku. Robert wspominał, że jesteście umówieni, nic się nie dzieje. Z pewnością będziemy mieli jeszcze czas, żeby porozmawiać. Było mi bardzo przyjemnie was poznać. Uważajcie na siebie, będzie już ciemno.
– A wy będziecie coś robić? Macie jakieś plany? – zapytałam, wstając od stołu.
– Chcielibyśmy pójść na spacer do centrum. Ma nie padać – odpowiedziała kobieta. – W tym roku maj ma wahania nastroju. Chcemy skorzystać z ładnego wieczoru.
Pokiwałam głową z uśmiechem, przechodząc do korytarza, w którym spotkałam brata. Sam stał już przy drzwiach, co mi się nie spodobało, i trzymał klamkę, wyraźnie mnie tym popędzając. Słowem się nie odezwał.
Podeszłam do niego i założyłam czarne adidasy, a później sięgnęłam po torebkę, w której znajdował się telefon i klucze od domu. Spojrzałam kolejny raz w stronę jadalni i kolejny raz tego dnia postanowiłam się uśmiechnąć.
– Dzięki jeszcze raz! Posprzątam po kolacji, jak wrócę! Obiecuję!
– Idź i baw się dobrze. Naprawdę. Aha, Frances… – Ojciec spojrzał na mnie i zawahał się nad pytaniem, ostatecznie jednak postanawiając je zadać przy wszystkich, co mnie tylko rozzłościło. – Masz ze sobą tabletki?
– Mhm – odruchowo odpowiedziałam i od razu przeszłam przez próg, mijając Sama.
– I co? – zapytał mnie brat, kiedy stanęliśmy na końcu chodnika pod naszym domem. Tu nie było widać nas z okna. – Co o niej myślisz? Ale tak szczerze. Jak brat z siostrą.
Wyciągnął z kieszeni spodni paczkę fajek i czarną zapalniczkę. Skierował pudełko ku mnie, a ja wyjęłam z niego jednego papierosa. Włożyłam go do ust, brat pomógł mi odpalić. Zaciągnęłam się i spojrzałam na swoją wibrującą komórkę.
Lizzie:
Wyszliście? Zaraz będziemy.
Westchnęłam i schowałam telefon do torebki, spoglądając na brata zaciągającego się dymem.
– To za mało, żebym mogła stwierdzić – odparłam. – Wydaje się empatyczna, kochana i przede wszystkim nie sprawia wrażenia ostatniej suki. A ty?
Długo nie odpowiadał. Zdążyłam wypalić papierosa, którego niedopałek rzuciłam na betonowe płytki i przydeptałam. Pogoniłam Sama ręką, zauważając zbliżający się w naszą stronę samochód. Samuel dopalił fajkę, rzucając peta w to samo miejsce co ja, i popatrzył mi w oczy tym swoim szczerym spojrzeniem.
– Nie chce mi się nawet o tym gadać. Moja opinia nie jest ważna. Potrzebowałem wiedzieć tylko, co ty myślisz. Chcę jechać na te urodziny, napić się i mieć wszystko w dupie. No, oprócz ciebie. Ty masz mi dawać znać co godzinę, czy wszystko OK. Dobrze?
Chwilę się tak we mnie wgapiał, a ja tylko skinęłam głową. Delikatnie uniósł kąciki ust w górę, a następnie podszedł do auta i otworzył tylne drzwi, kiedy samochód stanął obok nas. Słychać było stłumione rozmowy dziewczyn i muzykę.
– To dawaj. Właź. – Dłonią wskazał na fotel, zapraszając mnie tym do środka.
Nie potrafiłam nic powiedzieć. Znowu nastrój mi się zmieniał, więc odwzajemniłam uśmiech i weszłam do środka, zaciągając się zapachem owoców, unoszącym się w samochodzie Lizzie.
– A ty co tu robisz? – Danielle wychyliła swoją rudą czuprynę w naszą stronę. Miała bardzo mocny makijaż, ale ten jej pasował. Czerwona szminka dobrze zgrywała się zielonymi oczami i piegami dziewczyny. Zawsze wyglądała dla mnie jak postać z bajki lub filmu.
Uśmiechnęłam się i zapięłam pasy, patrząc na moje przyjaciółki, a następnie ruszyłyśmy spod domu.
– Anfrew, mówię do ciebie. Ty też tam jedziesz?
– Dlaczego mam nie jechać? – spytał Sam. – Przecież to też mój kolega. A ty, rudasie? Po co tam jedziesz? Żeby się znowu upodlić jak świnia? Znowu rozpieprzysz gitarę i nie będziesz miała czym grać.
– Zamknij się, bo mam dzisiaj okres i możesz z łatwością dostać w mordę.
– Ty masz codziennie okres – dogryzł jej. – Znam cię od gówniarza i mam wrażenie, że pierwszy okres dostałaś w wieku siedmiu lat.
– Po co ją tak denerwujesz? – wtrąciła Lizzie, zerkając w lusterko.
– Bo to szajbus.
– Sam jesteś szajbus!
Wyłączyłam się, odczuwając łagodny spadek nastroju i ból głowy.
Drogę do domu Davida pokonaliśmy w niecałe dziesięć minut. Równie dobrze mogliśmy iść wszyscy na nogach, ale Lizzie musiała jechać później po swoją mamę, więc i tak nie mogła pić. Poza tym w dalszym ciągu była chora. Parę dni temu namawiałam ją, żeby sobie tę imprezę odpuściła, ale nie chciała mnie wcale słuchać, więc nie dyskutowałam z nią dłużej.
Zatrzymaliśmy się pod wielkim domem chłopaka. Było tak głośno, że nawet na zewnątrz słyszałam muzykę. Na werandzie zataczało się mnóstwo pijanych nastolatków. Połowa stała i paliła papierosy, reszta całowała się na schodach, a za krzakiem zauważyłam jasnowłosą dziewczynę, która wymiotowała jak kot. Rany boskie – pomyślałam i już w ogóle wszystkiego mi się odechciało.
– Dzięki za podwózkę, O’Kelly. Lecę, bo ziomek na mnie czeka z blantem. – Sam odpiął pasy i nie czekając na odpowiedź Lizzie, wyszedł z auta, delikatnie zamykając za sobą drzwi.
– No to chodźmy. Prezent dla Davida macie? – zapytałam, odpinając pasy i poprawiając golf.
– Prezent dał już Aaron. My tylko idziemy na życzenia i wódkę. Strasznie chcę się napić. Twój brat miał rację. Nie mam nastroju. Wszystko mnie wkurza, więc co mi szkodzi przy piątku się nawalić. – Danielle poprawiała makijaż, patrząc w tylne lusterko.
– A ja co mam powiedzieć? Cały tydzień siedziałam w domu – pożaliła się Lizzie, a następnie wygramoliła się z auta.
Wszystkie trzy wyszłyśmy z samochodu i skierowałyśmy się w stronę wielkiego domu. Dwie dziewczyny przez cały czas o czymś rozmawiały, a ja chciałam tylko tam wejść i wyjść, i szybko wrócić do swojego pokoju. Gdy tylko poczułam klimat panujący w domu, miałam ochotę odwrócić się na pięcie i uciec. To nie tak, że byłam jakimś sztywniakiem, tylko z racji ostatnich wydarzeń w moim życiu i całego stresu, który mnie oplątywał, niczego mi się nie chciało.
Na progu domu złapał nas pijany solenizant, lustrując od góry do dołu. Śmiał się i potykał o własne nogi. Nie byłam pewna, czy w ogóle zapamiętał życzenia od nas, ale już o to nie dbałam. Przepchnęłyśmy się przez tłum ludzi z mojego rocznika, których kojarzyłam, ale dostrzegłam też zupełnie mi nieznane twarze. Muzyka była tak głośna, że zagłuszała wszelkie moje myśli. Ludzi przyszło mnóstwo, a wiele osób było już naprawdę mocno pijanych. Obok gdzieś całowała się blondynka z brunetką, pod doniczkami obok telewizora rzygał brunet. Kuchenne blaty były przepełnione wódką, sokami, chipsami i innymi rzeczami. W salonie stały trzy ogromne czarne sofy. Dwie były już zajęte, więc zajęłyśmy tę ostatnią, przy oknie. Nigdzie nie mogłam dostrzec Sama i jego znajomych, więc założyłam, że palą trawkę gdzieś za domem przy basenie.
Usiadłam zrezygnowana na jednej z kanap. Mój przyjaciel, Aaron Lewis, śmiał się z tego, jak mu nie poszedł egzamin na saksofonie, i że przez to rodzice wywalą go z domu. Czarnoskóry chłopak wypił już parę piw, a to rozplątało mu język. Żartował ze swoich stopni i gry, ale jak dla mnie grał cudownie. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy na wszystkie tematy. Pili wszyscy oprócz mnie i Lizzie i wcale nie czułam się z tym niekomfortowo. I nawet przez chwilę zapomniałam, że wcale nie chciałam tu być.
– Jestem w jakimś pieprzonym szoku, że jeszcze żyję. No, biorąc pod uwagę to, jak bardzo ciężki był. – Aaron przystawił do ust kolejny kieliszek i wypił go za jednym razem, po czym się skrzywił. – Ja już nie mogłem się doczekać. Mógłbym pić sam w domu, ale to pierwszy krok do alkoholizmu. Tak gadają.
– Weź nie gadaj. Ja tak potrzebuję alkoholu, że o mało nie wypiłam litra pod szkołą. – Pola, fioletowowłosa dziewczyna, do której miałam zawsze neutralny stosunek, również wzięła do ust piwo, podczas gdy ja patrzyłam na nią, popijając sok pomarańczowy. – Ta głupia baba od teorii mnie wkurza. Wiecie, że powiedziała, że dobrze gram, ale moja teoria to gówno?
Jej krzyk został stłumiony przez śmiechy dziewczyn, które siedziały na kanapie obok.
– Jak ci mogła tak powiedzieć? Chyba ją pogięło. – Na tę wiadomość Aaron oderwał dłonie od alkoholu i spojrzał na dziewczynę, przybierając oburzony wyraz twarzy. – Wiesz, że to już przesada? Przecież jak grasz zajebiście, to po co ci teoria?
– Nie wiem. Bo jest powalona. Zresztą Franc coś o tym wie, bo sama musi nadrobić teorię, a też gra dobrze.
Dziewczyna popatrzyła na mnie i ułożyła się wygodniej na kanapie. Wzięła do ręki piwo i zaczęła ponownie je pić. Jak dla mnie to dużo za szybko. Oczy wszystkich skierowane były w moją stronę, jakby oczekiwały odpowiedzi, ale ja wzruszyłam tylko na to ramionami, bo nie chciało mi się podejmować takich rozmów na piątkowej imprezie.
– No tak – odpowiedziałam w końcu, bo nikt nie dawał za wygraną, tylko obsesyjnie się na mnie patrzył. – Jestem zmuszona nadrobić w poniedziałek. Muszę się uczyć, więc dziś nie siedzę długo. Tak, Lizzie? – Spojrzałam na blondynkę błagalnym tonem, a ona ukazała swój aparat na zęby, ciepło się uśmiechając i rozumiejąc, o co mi chodzi.
– Jasne.
– Dobra! Ej, wszyscy! – Z rozmowy wyrwał nas krzyk solenizanta, który ledwo stał na swoim dużym stole w salonie, a w dłoni mocno ściskał plastikowy kubek. – Gramy w butelkę! Musimy rozstawić kanapy i wszyscy gramy za dosłownie minutę! Ale nie w całowanie, tylko w prawdę czy wyzwanie!
– Dobra! Morda! – wydarł się wysoki blondyn, którego wcześniej nie widziałam.
David machnął na niego ręką, stuknął palcem w zegarek, a następnie zszedł ze stołu i zaczął przesuwać z innymi kanapy. Została tylko nasza. Wszyscy z niej zeszliśmy i stanęliśmy obok, czekając, aż zacznie się cyrk, na który nie miałam najmniejszej ochoty.
Zostało zaledwie kilka minut do północy, a to był znak, że za chwilę powinnam wziąć tabletki. Gdy na początku terapii farmakologicznej pani doktor prosiła, abym wyznaczyła sobie godzinę dawkowania, od razu wiedziałam, jaką wybiorę. Północ jest odpowiednią godziną. Zakończenie dnia i rozpoczęcie nowego. Wybrałam ją też dlatego, że gdy czułam się otumaniona po lekach, kładłam się spać i jakoś to przesypiałam.
Spojrzałam na kanapę przed sobą, lecz nigdzie nie mogłam dostrzec swojej torebki. Spanikowana spojrzałam na Lizzie, ale ona tylko położyła rękę na moim ramieniu, a w drugiej dłoni machała mi przed nosem kluczykami od samochodu.
– Zostawiłaś w moim aucie – zakomunikowała. Uśmiechnęła się i podała mi kluczyki, które od niej zabrałam z przepraszającą miną. – Mam przy sobie zapasowe, gdybyś chciała uciec z jakimś chłopakiem.
Puściłam tę uwagę mimo uszu, lekceważąc też jej złośliwy uśmiech.
– Za chwilę wracam – obiecałam i ruszyłam w stronę wyjścia.
Zdziwiłam się, kiedy przed domem nikogo nie zastałam. Założyłam, że wszyscy poszli grać w butelkę. Mimo kiepskiego humoru zaśmiałam się cicho pod nosem. Spojrzałam na zegarek. Miałam jeszcze parę minut, żeby przyjąć leki. Co prawda nic by się nie stało, jeśli zażyłabym je parę minut później, ale panika wzięłaby nade mną górę i czułabym się z tym źle. Miałam niepoukładane w głowie, głupio i naiwnie wierzyłam w to, że przyjmowane tabletek o dokładnej godzinie pomoże w uporządkowaniu myśli. I jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam.
Od paru ładnych godzin nie widziałam Sama, więc zamiast iść prosto do auta, skręciłam w lewo, żeby zajrzeć do ogrodu nad basenem, czy nie ma w nim mojego brata. Podeszłam bliżej, mając nadzieję, że zaraz go tu zobaczę, lecz tak się nie stało. W zamian za to poczułam mocny zapach, który blondyn często za sobą zostawiał. Wiedziałam więc, że tu był, no a przynajmniej zakładałam, chociaż pewności mieć nie mogłam, bo jarał tu co drugi dzieciak.
– Jestem taka zmęczona, że zaraz strzelę sobie w łeb – mruknęłam do siebie, przysiadając na jednym z leżaków i przeczesując palcami długie włosy. – Potrzebuję zapalić i iść spać.
Wzięłam głęboki oddech, zaciągając się świeżym powietrzem, którego mi brakowało. Przymknęłam oczy, opierając się łokciami o kolana, i wbiłam wzrok w taflę basenu. Zrobiło mi się zimno. Na zewnątrz jednak wcale tak nie było. Panowała ciepła majowa noc, a łagodny wiatr rozwiewał moje kosmyki, oblepiając nimi niezdrowo spoconą twarz. To była chwila, kiedy mogłam zebrać myśli i wrócić na imprezę z nowym nastawieniem i nastrojem.
Tak się jednak nie stało.
– To chodź zapalić z nami. Co tak sama siedzisz?
Obróciłam się za siebie, słysząc męski głos, który był niski i nieprzyjemny. Wstałam natychmiast i zobaczyłam za sobą trzech wysokich chłopaków. Nie znałam żadnego z nich, więc było pewne, że nie chodzili do naszego liceum. Jeden z nich podszedł bliżej mnie, a ja mogłam spojrzeć mu wtedy w oczy, co okazało się błędem. Jego źrenice były tak wielkie, że mimowolnie drgnęłam, robiąc krok w tył. Nie słyszałam już tego, co się dzieje w środku. I znowu głupio tłumaczyłam sobie moją narastającą panikę tym, że nie wzięłam co do minuty tych pierdolonych tabletek.
– Co tu robisz? Nie grasz w te sprośne rzeczy? Wszyscy tam są. Dlaczego nie ty? Nie interesują cię? Wolisz grę indywidualną? – Pytania z ust drugiego chłopaka wydobywały się niczym pociski z karabinu.
Zacisnęłam dłonie w pięści, w jednej ściskając kluczyk od samochodu, prawie łamiąc sobie przy tym paznokcie, które i tak były krótkie. Przeleciałam wzrokiem nietrzeźwe twarze chłopaków, dokładając wszelkich starań, żeby zachować odrobinę pewności siebie i uwagi, której bardzo często mi brakowało. Dyskretnie wzięłam głęboki wdech, próbując poluzować dłonie, bo zaczęły boleć mnie palce.
– Nie, nie bardzo – odpowiedziałam.
– Poważnie? – zakpił chłopak stojący najbliżej mnie, robiąc krok w przód. – Dlaczego? Ja byłem przekonany, że każda nastolatka lubi grać w te gówna. Dlaczego więc ty nie?
Podszedł do mnie bliżej, przez co byłam zmuszona stanąć na skraju basenu. Popatrzyłam przez ramię, jak blisko lodowatej wody jestem, i zmroziło mnie. Nienawidziłam basenów, bo jaka by nie panowała temperatura na zewnątrz, dla mnie woda zawsze była zimna.
Obserwowałam, jak trzech chłopaków zbliża się w moją stronę, a jeden z nich przysiada na tym samym leżaku, na którym siedziałam wcześniej. Pił piwo i lustrował moje nogi. Zrobiło mi się niedobrze. Drugi, niższy chłopak stanął obok i pił wódkę, która wyjątkowo drażniła mnie zapachem, jednak w ogóle nie sprawiła, że chłopak się krzywił. Najbardziej przerażający był ten przede mną i tym, czego się przestraszyłam, nie był sam jego wzrost, bo ten z pewnością sięgał ponad sto osiemdziesiąt pięć centymetrów, ale oczy, które wręcz wysyłały mi znaczące sygnały.
Z trudem przełknęłam gorzką ślinę. Czułam, jak się pocę i jak moje kreski na powiekach się rozmazują. Miałam wrażenie, że zaraz moja panika mnie przerośnie, chociaż tak naprawdę nic się nie działo. Po prostu w tym momencie byłam frajerką, którą nigdy nie chciałam być. Dopadło mnie też niesamowite zmęczenie, znużenie, zirytowanie i ten pieprzony strach.
– No co tak nic nie mówisz? – zapytał chłopak znajdujący się najbliżej mnie, wymachując w moją stronę butelką wódki. – Nie masz języka w buzi?
I nagle odnalazłam w sobie odwagę, ale musiałam naprawdę mocno się skupić, żeby wypowiedzieć chociażby jedno słowo.
– Mam. Spieprzaj – warknęłam, mając nadzieję, że ten nie słyszy w moim tonie narastającej paniki.
– A dlaczego od razu tak agresywnie? – zadał mi pytanie szatyn siedzący na leżaku.
Przeniosłam wzrok na pijanego chłopaka, ale ten skrzyżował ręce na piersi, śmiejąc mi się w twarz.
– Zazwyczaj tak jest, że dużo szczekają ci najsłabsi – odpowiedział mu za mnie kolega.
– No to ją ucisz i przestanie szczekać. Nawet nikt nie zauważy.
– Masz dwie opcje – zwrócił się do mnie chłopak stojący przede mną, a ja na to postawiłam mały krok w tył, coraz bardziej zbliżając się do basenu. – Albo zaliczysz wpadkę do wody, albo pójdziesz z nami. I ta, i ta opcja sprawi, że będziesz wilgotna.
– Jest jeszcze trzecia! – krzyknął bełkoczącym głosem ich kolega. – Możesz zacząć biec, ale szybko biegam.
– To co, idziesz z nami? Czy wybierasz jednak basen?
Zamknęłam oczy, chociaż tak naprawdę nie wiedziałam dlaczego, bo przecież wcale nie miało mi to pomóc. Przez te kilka sekund rozważałam opcję ucieczki, lecz z pewnością któryś z nich by mnie złapał. Mogłam też rzucić się do tego basenu, ale tylko bym się w nim utopiła. Język mi się niemiłosiernie kleił do gardła i ilekroć próbowałam go odkleić, ten mnie zajebiście bolał. Serce napieprzało mi tak szybko i mocno, że czułam je w mózgu. I wtedy usłyszałam ten głos, którego nie znałam, jednak wydawał mi się znajomy.
– Ajajaj. Nie słyszałeś, że powiedziała „nie”? Dlaczego ludzie mają taki problem ze zrozumieniem prostych słów? Wypierdalać.
Otworzyłam szeroko oczy. Przed sobą wciąż widziałam trzech wysokich chłopaków, ale z lewej strony dostrzegłam jeszcze jedną twarz, której dziś się przez kilka chwil już przyglądałam. Brunet odbił się plecami od murku odgradzającego posesję mojej przyjaciółki od sąsiada i poprawił czapkę z daszkiem, przekręcając go sobie do tyłu. Wsunął jedną dłoń do kieszeni dresów, tego samego koloru co parę godzin wcześniej, i leniwym krokiem ruszył w naszym kierunku, w drugiej ręce trzymając odpalonego papierosa.
Odważyłam się oderwać od niego wzrok i przenieść na chłopaków przed sobą. Ich wyraz twarzy zmienił się diametralnie. Z pewnych siebie mężczyzn zrobili się małymi chłopcami, wyglądającymi, jakby mieli zesrać się w gacie. Jak na gwizdek odsunęli się ode mnie, pozwalając mi na nowo oddychać.
– Czy ja mówię dzisiaj niewyraźnie?
– Sorry, Dominic – odezwał się jeden z nich. Pociągnął za sobą kolegów w bardzo szybkim tempie, znikając za jednym z żywopłotów. Żaden się nie odwrócił za siebie ani mnie nie przeprosił. Po prostu uciekli, zostawiając mnie sam na sam z chłopakiem, którego dzisiaj już widziałam.
Po raz setny przełknęłam gulę w gardle, ale ta nie bolała mnie już tak bardzo, i wolnym ruchem głowy przeniosłam spojrzenie na wysokiego bruneta, spotykając się z nim wzrokiem. On opuścił rękę, w której trzymał papierosa, i przechylił głowę w bok, bardzo łagodnie mrużąc oczy. Jasna poświata basenu tylko podkreśliła niesamowicie ciemny kolor tęczówek chłopaka, przyprawiając mnie przy tym o następne szmery w sercu, ale ono też mnie już nie bolało.
– Cześć, buraku. Posprzątałaś samochód?
– A więc Dominic – zwróciłam się do chłopaka łamliwym głosem. Zrobiłam krok w przód, zwiększając dystans między sobą a cholernym basenem. – Bardziej pasuje ci Burak. Nie myślałeś o tym, żeby zmienić imię?
Brunet wywrócił oczami, przysiadając na jednym z leżaków, i westchnął dyskretnie, przeczesując sobie włosy palcami. Uniósł głowę, patrząc prosto na moją twarz, a za chwilę zlustrował mnie całą, zawieszając wzrok na nogach. Odchrząknęłam znacząco, zwracając tym na siebie jego uwagę, i skrzyżowałam ręce na piersi, wpatrując się w zmęczoną i bladą twarz chłopaka.
– Nie denerwuj mnie, Anfrew. Jestem śpiący i nie mam zamiaru się z tobą przekomarzać. Już wystarczająco mnie wkurwiłaś, wjeżdżając mi w samochód. Nigdy ci tego nie wybaczę.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Droga Czytelniczko,
serdecznie zapraszamy Cię do polubienia naszego profilu WydawnictwoAMARE. Dzięki temu jako pierwsza dowiesz się o naszych nowościach wydawniczych, przeczytasz i posłuchasz fragmentów powieści, a także będziesz miała okazję wziąć udział w konkursach i promocjach.
Przyłącz się i buduj z nami społeczność, która uwielbia literaturę pełną emocji!
Beginning moon
ISBN: 978-83-8313-582-3
© Jedersafe i Wydawnictwo Amare 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Amare.
REDAKCJA: Marta Grochowska
KOREKTA: Anna Jakubek
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://wydawnictwo-amare.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk