Bękarty pańszczyzny - Rauszer Michał - ebook + książka

Bękarty pańszczyzny ebook

Rauszer Michał

4,5

Opis

Do czego doprowadzić mogą głód i ciężka praca? I kiedy wyzysk staje się nie do zniesienia? W swojej najnowszej książce Michał Rauszer odpowiada na te i inne pytania, a także analizuje historyczny fenomen buntów chłopskich. Wykorzystując interdyscyplinarne narzędzia, przygląda się wybuchającym w całej Europie antyfeudalnym wojnom chłopskim i dziewiętnastowiecznej rabacji galicyjskiej.

Rauszer nie rozpatruje tych wydarzeń w kategoriach spontanicznych czy zorganizowanych wystąpień politycznych, nie ogranicza się również do stworzenia kroniki walki klasowej. Bunty chłopskie okazują się bowiem jednym z kluczowych procesów konstruowania kultury oporu, która w swoich zróżnicowanych i determinowanych historycznie przejawach może być inspirująca także dzisiaj.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 379

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (69 ocen)
43
20
5
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ponitka

Dobrze spędzony czas

Podnieść głowę
00
bicyklkrzych

Nie oderwiesz się od lektury

Chłop to potęga i basta. Bez nich żaden rząd nie może się czuć pewnie, muszą zawładnąć ich duszami. Kto tego nie zrozumie, długo nie porządzi. Warto poznać walkę tej przeważającej grupy o wyzwolenie spod pańszczyzny, utożsamienie z krajem w którym żyją, walką o wpływy polityczne, równouprawnienie..
00
FranciszekBranica12

Nie oderwiesz się od lektury

Taka historia jest znacznie ciekawsza
00
Andrzej_Schonthaler

Nie polecam

słabo. bardzo słabo.
01

Popularność




Bękarty pańszczyzny

Michał Rauszer

Copyright © 2020 by Michał Rauszer

This edition copyright © 2020 by Wydawnictwo RM

Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25 [email protected] www.rm.com.pl

Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób.

Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli.

Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.

W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: [email protected]

ISBN 978-83-8151-341-8 ISBN 978-83-8151-342-5 (ePub) ISBN 978-83-8151-343-2 (mobi)

Redaktor inicjująca i prowadząca: Aleksandra Żdan, Marta StochmiałekRedaktor merytoryczny serii: Przemysław WielgoszRedakcja: Anna WojczyńskaKorekta: Aleksandra Żdan, Marta StochmiałekProjekt okładki: Agata MuszalskaKoordynacja produkcji wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikacja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec

Spis treści

Wstęp

Rozdział I. Pańszczyzna

Rozdział II. Codzienny opór

Rozdział III. Głos podporządkowanych

Rozdział IV. Kobiety, czary i walka klas

Rozdział V. Bękarty pańszczyzny

Rozdział VI. Zbójnicy i ludowa sprawiedliwość

Rozdział VII. Powstania chłopskie

Rozdział VIII. Rabacja galicyjska

Rozdział IX. Uwłaszczenie

Zakończenie

Wstęp

Książ­ka ta po­wsta­ła ze zło­ści i fru­stra­cji. Wy­cho­wa­łem się na wsi i przez wie­le lat na­ucza­nia hi­sto­rii na róż­nych eta­pach edu­ka­cji mia­łem nie­ustan­ne po­czu­cie, że cze­goś mi bra­ku­je. Coś z hi­sto­rią mo­je­go kra­ju było nie tak. Z jed­nej stro­ny wie­dzia­łem, że moi przod­ko­wie byli chło­pa­mi i ro­bot­ni­ka­mi, ra­czej mało ma­jęt­ny­mi. Mój pra­dzia­dek emi­gro­wał z Kró­le­stwa Pol­skie­go na Śląsk w po­szu­ki­wa­niu lep­sze­go ży­cia. Moja bab­cia po­ka­zy­wa­ła mi wie­lo­ro­dzin­ny dom, w któ­rym się wy­cho­wa­ła, opo­wia­da­ła o przed­wo­jen­nym gło­dzie i cięż­kiej pra­cy. Tym­cza­sem na lek­cjach hi­sto­rii i na ję­zy­ku pol­skim do­wia­dy­wa­łem się o wspa­nia­ło­ściach dwo­rów kró­lew­skich i ma­gnac­kich, o prze­bie­głych po­li­ty­kach, od­da­nych dy­plo­ma­tach, o kul­tu­rze szla­chec­kiej, kul­tu­rze spo­koj­ne­go dwor­ku na wsi, w któ­rym to­czy się sie­lan­ko­we ży­cie upły­wa­ją­ce pod dyk­tan­do uczt, ob­co­wa­nia ze sztu­ką, po­lo­wań i plo­tek. Poza miesz­kań­ca­mi dwor­ku nikt wo­kół nie miesz­kał, nikt nie upra­wiał pól, nie przy­go­to­wy­wał po­sił­ków, nie opo­rzą­dzał go­spo­dar­stwa. Kra­jo­braz pol­skiej wsi w tych opo­wie­ściach poza szlach­tą nie obej­mo­wał żad­nych in­nych lu­dzi. Opo­wie­ści o okre­sie przed­wo­jen­nym spro­wa­dza­ją się w za­sa­dzie do wspa­nia­ło­ści re­pre­zen­ta­cyj­nych ulic War­sza­wy, ży­wio­ło­wych dys­ku­sji li­te­ra­tów w ka­wiar­niach, po­wol­nych prze­cha­dzek Kra­kow­skim Przed­mie­ściem. Ni­g­dzie w tych miej­scach nie było mo­ich przod­ków.

Na­ucza­nie o pańsz­czyź­nie czy sy­tu­acji chło­pów ma i mia­ło for­mę ra­czej dość ogra­ni­czo­ną. Wspo­mi­na się o sy­tu­acji chło­pów, ale do­mi­nu­je nar­ra­cja o hi­sto­rii z per­spek­ty­wy szlach­ty. Kie­dy po­zna­je­my spo­so­by ży­cia w Rze­czy­po­spo­li­tej, kuch­nię, wy­strój wnętrz, a więc wszyst­ko to, co sta­no­wi o pa­mię­ci prze­szło­ści, otrzy­mu­je­my hi­sto­rię spo­so­bów ży­cia i wy­stro­ju wnętrz szlach­ty. Ży­cie chło­pów wy­glą­da­ło zu­peł­nie ina­czej. Po la­tach do­sze­dłem do wnio­sku, że taka opo­wieść jest jak­by pro­te­zą przy­szy­tą w miej­sce koń­czy­ny, któ­rą stra­ci­łem, na­wet o tym nie wie­dząc. Do­brze ob­ra­zu­je ist­nie­nie tej pro­te­zy wi­zy­ta w do­wol­nej re­stau­ra­cji z przy­miot­ni­kiem „pol­ska” czy „chłop­ska” w na­zwie i za­mó­wie­nie w niej ja­kiejś wa­ria­cji „chłop­skie­go ja­dła”. Otrzy­ma­my pół­mi­sek z prze­róż­ny­mi mię­sa­mi, ki­szo­ną ka­pu­stą, kieł­ba­sa­mi. Nasi chłop­scy przod­ko­wie ta­kich rze­czy nie je­dli, a je­że­li już, to od wiel­kie­go świę­ta. Ich po­ży­wie­nie skła­da­ło się głów­nie z po­traw mącz­nych, ka­pu­sty, kasz i mle­ka omasz­cza­nych tłusz­czem. Kie­dy do­sta­je­my „chłop­skie ja­dło”, do­sta­je­my szla­chec­ką „pro­te­zę” ta­kie­go po­sił­ku.

Opo­wieść o hi­sto­rii Pol­ski jest opo­wie­ścią o zwy­cię­skich i prze­gra­nych bi­twach, zdra­dach, tar­go­wi­cy, kon­fe­de­ra­tach, za­bój­stwach, spi­skach, za­ma­chach, wal­ce dy­plo­ma­tycz­nej. Tym­cza­sem hi­sto­ria re­la­cji mię­dzy chło­pa­mi i szlach­tą jest sie­lan­ko­wą hi­sto­rią rów­no­rzęd­nych i sza­nu­ją­cych się part­ne­rów, któ­rzy zgod­nie ze swoi­mi ra­cjo­nal­ny­mi in­te­re­sa­mi ne­go­cju­ją wza­jem­ne re­la­cje. Hi­sto­ria pańsz­czy­zny jest hi­sto­rią wza­jem­nej mi­ło­ści mię­dzy chło­pa­mi i szlach­tą, w któ­rej szlach­ta nie my­śla­ła o ni­czym in­nym, jak tyl­ko o do­bru swo­ich chło­pów. Tak nie było. Pańsz­czy­zna była sys­te­mem pra­cy nie­wol­nej, w któ­rym chło­pi, poza pła­ce­niem czyn­szów i po­dat­ków, mu­sie­li pra­co­wać za dar­mo na pań­skim polu przez okre­ślo­ną przez pana licz­bę dni. Pan w do­brach pry­wat­nych miał nad chło­pa­mi wła­dzę ab­so­lut­ną: mógł ich bez­kar­nie za­bić, a chłop­kę zgwał­cić. W swo­ich do­brach sąd spra­wo­wał on sam. Pań­szczy­zna po­dob­nie jak nie­wol­nic­two opie­ra­ła się na pod­dań­stwie oso­bi­stym. W prze­ci­wień­stwie do np. pra­cy w fa­bry­ce, gdzie ro­bot­nik od­da­je swo­ją pra­cę w za­mian za wy­na­gro­dze­nie, w sys­te­mach typu pańsz­czyź­nia­ne­go li­czy­ła się oso­bi­sta pod­le­głość wzglę­dem pana. Nie bez przy­czy­ny pod­pi­sa­na 7 wrze­śnia 1956 roku w Ge­ne­wie Uzu­peł­nia­ją­ca kon­wen­cja w spra­wie znie­sie­nia nie­wol­nic­twa, han­dlu nie­wol­ni­ka­mi oraz in­sty­tu­cji i prak­tyk zbli­żo­nych do nie­wol­nic­twa wy­mie­nia pańsz­czy­znę w ra­mach „In­sty­tu­cji i prak­tyk zbli­żo­nych do nie­wol­nic­twa”. Tego jed­nak na lek­cjach hi­sto­rii ni­g­dy się nie do­wie­dzia­łem. Nie jest jed­nak tak, że hi­sto­rii chło­pów w na­ucza­niu w ogó­le nie ma, hi­sto­rie te są, ale naj­czę­ściej roz­pro­szo­ne, przy­kry­te dzia­łal­no­ścią wiel­kich mę­żów sta­nu, po­li­ty­ków, wład­ców i ry­ce­rzy.

W XIX wie­ku, ale nie tyl­ko, to­czy­ły się dys­ku­sje nad tym, czy pańsz­czy­znę na­le­ży utrzy­mać, czy znieść. Wie­lu au­to­rów do­cho­dzi­ło do wnio­sku, że chłop jest isto­tą z na­tu­ry bar­dziej pry­mi­tyw­ną, nie­zdol­ną do wol­no­ści i ra­cjo­nal­ne­go dzia­ła­nia, dla­te­go musi być kie­ro­wa­ny przez pana, któ­ry wie le­piej. Do­wo­dem na wro­dzo­ną niż­szość chło­pów miał być fakt, że się nie bun­to­wa­li, tak jak ro­bi­li to wie­lo­krot­nie chło­pi na Za­cho­dzie. Wszyst­kie te wy­bie­gi sto­so­wa­ne wo­bec zwy­kłych lu­dzi, czy ludu po pro­stu, po­ka­zu­ją­ce chło­pów jako głup­szych, bar­dziej pry­mi­tyw­nych, nie­na­da­ją­cych się do sa­mo­dziel­ne­go ży­cia, mia­ły w prze­szło­ści je­den cel – za­bez­pie­cza­nie funk­cjo­no­wa­nia pańsz­czy­zny. Prze­ko­ny­wa­ło to eli­ty i in­nych be­ne­fi­cjen­tów sys­te­mu, że ta nie­wol­na pra­ca chło­pów i zy­ski z niej im się po pro­stu na­le­żą. Bo są lep­si, bar­dziej kul­tu­ral­ni, wy­kształ­ce­ni, stwo­rze­ni do rzą­dze­nia, szla­chet­ni, peł­ni cnót i ho­no­ro­wi. Lud, a więc wszy­scy ci, któ­rzy nie są czę­ścią rzą­dzą­cej eli­ty, mają po­słusz­nie i z wdzięcz­no­ścią wy­ko­ny­wać roz­ka­zy. Kie­dy przyj­rzy­my się bli­żej tej spra­wie, oka­zu­je się jed­nak, że chło­pi ani tacy głu­pi nie byli, ani tym bar­dziej po­kor­nie z wła­dzą szlach­ty się nie go­dzi­li. Po­tra­fi­li na róż­ne spo­so­by wal­czyć o swo­je pra­wa.

Książ­ka ta nie jest jed­nak o tym, czym była pańsz­czy­zna. Jej opis ogra­ni­czam do form ko­niecz­nych do zro­zu­mie­nia oma­wia­nych prze­ze mnie wy­da­rzeń. Moim za­ło­że­niem nie było opi­sa­nie prze­mo­cy i pod­po­rząd­ko­wa­nia, ja­kie ten sys­tem za sobą niósł. Tego typu opis, w uprosz­cze­niu, opie­rał­by się na po­ka­za­niu, jak bied­ni i ucie­mię­że­ni byli chło­pi. Po­dej­ście ta­kie jed­nak wy­da­je mi się pa­ter­na­li­stycz­ne, od­wra­ca­ją­ce po pro­stu to, co do­tych­czas o pańsz­czyź­nie pi­sa­no. Za­miast tego chcia­łem się ra­czej sku­pić na tym, jak chło­pi na tę pańsz­czyź­nia­ną, sys­te­mo­wą prze­moc re­ago­wa­li, jak w sy­tu­acji pod­po­rząd­ko­wa­nia po­tra­fi­li nie tyl­ko sta­wiać opór czy się bun­to­wać, ale bu­do­wać kul­tu­rę, któ­ra na prze­kór sys­te­mo­wi da­wa­ła im po­czu­cie wła­snej war­to­ści.

W trak­cie mo­ich ba­dań nad bun­ta­mi chłop­ski­mi w cza­sach pańsz­czy­zny cią­gle to­wa­rzy­szy­ło mi py­ta­nie: co dzia­ło się z pie­niędz­mi i zy­ska­mi z pańsz­czy­zny? Jako że nie był to za­sad­ni­czy wą­tek mo­ich ba­dań, py­ta­nie to ra­czej po­zo­sta­ło w prze­gród­ce z na­pi­sem: „do roz­wa­że­nia w przy­szło­ści”. Spra­wa jest o tyle cie­ka­wa, że sto­pa zy­sku z pańsz­czy­zny w ska­li rocz­nej wy­no­si­ła sta­bil­ne 5%. Eko­no­mi­ści wska­zu­ją, że ta­kim pro­cen­tem zy­sku od­zna­cza­ją się tyl­ko naj­lep­sze przed­się­bior­stwa. Pańsz­czy­zna opie­ra­ła się na za­sa­dzie, że chłop na swo­im polu pra­cu­je na swo­je utrzy­ma­nie, a na pań­skim pro­du­ku­je nad­wyż­ki, któ­re pan póź­niej sprze­da­je. Co się sta­ło z tym ma­jąt­kiem? Nie był prze­zna­czo­ny ani na in­we­sty­cje, ani na roz­wój tech­no­lo­gicz­ny. Fol­war­ki opie­ra­ły się na pra­cy na­rzę­dzia­mi i zwie­rzę­ta­mi na­le­żą­cy­mi do chło­pów. Nie gro­ma­dzo­no ich ani nie in­we­sto­wa­no w przed­się­bior­stwa, pro­duk­cję czy eks­port prze­two­rzo­nych to­wa­rów. Nic ta­kie­go się nie wy­da­rzy­ło. Tym bar­dziej nie prze­zna­cza­no tych kwot na in­we­sty­cje w kra­ju czy roz­bu­do­wę. Od­po­wiedź uka­za­ła się nie­daw­no w książ­ce eko­no­mi­sty Ban­ku Świa­to­we­go Mar­ci­na Piąt­kow­skie­go Eu­ro­pej­ski li­der wzro­stu. Pol­ska dro­ga od eko­no­micz­nych pe­ry­fe­rii do go­spo­dar­ki suk­ce­su (2019). Otóż po ana­li­zie wie­lu do­stęp­nych da­nych po­ka­zał on, że zy­ski z pra­cy nie­wol­nej chło­pów były po pro­stu przez szlach­tę prze­ja­da­ne i trwo­nio­ne na bo­gac­twa, za po­mo­cą któ­rych bu­do­wa­ła ona swój wi­ze­ru­nek. Od ta­kich bo­gactw i wi­ze­run­ku za­le­ża­ły po­zy­cja i po­czu­cie wła­snej war­to­ści.

W pra­cach ba­da­czy pro­ce­sów, ja­kie za­szły mię­dzy XV i XIX wie­kiem, uży­wa się po­ję­cia „aku­mu­la­cja pier­wot­na”. Ozna­cza ono pro­ces za­gar­nię­cia ja­kie­goś za­so­bu: zie­mi, bo­gactw na­tu­ral­nych, pra­cy nie­wol­ni­ków, dzię­ki któ­re­mu uda­je się zbić po­kaź­ny ma­ją­tek. To jest wła­śnie ten przy­sło­wio­wy „pierw­szy mi­lion”, któ­ry po­zwa­la póź­niej bu­do­wać trwa­łe przed­się­bior­stwa. Ist­nie­ją dwa nur­ty opi­su dróg roz­wo­ju świa­to­wej go­spo­dar­ki mię­dzy XV i XIX wie­kiem. Je­den nurt wska­zu­je nie­by­wa­ły po­stęp, uprze­my­sło­wie­nie, roz­wój me­dy­cy­ny, jaki się wte­dy do­ko­nał, dzię­ki po­zy­ska­nym w wy­ni­ku od­kryć geo­gra­ficz­nych czy roz­wo­ju nauk środ­kom. Dru­gi nurt wska­zu­je, że środ­ki te zo­sta­ły zdo­by­te dzię­ki wy­własz­cze­niom zwy­kłych lu­dzi, ich de­gra­da­cji eko­no­micz­nej na rzecz wą­skiej eli­ty, wy­zy­sko­wi nie­wol­ni­ków, ra­bun­ko­wej go­spo­dar­ce, ko­lo­nia­li­zmo­wi i in­nym. Te dwa nur­ty ście­ra­ją się. Pierw­szy kła­dzie na­cisk na po­stęp, jaki się dzię­ki tej prze­mo­cy do­ko­nał, dru­gi sta­ra się przy­po­mi­nać cenę tego po­stę­pu. W Pol­sce od XVI wie­ku na­stą­pi­ła „ko­lo­ni­za­cja” chło­pów przez szlach­tę, ta „pier­wot­na aku­mu­la­cja szlach­ty” nie pro­wa­dzi­ła jed­nak do po­stę­pu i roz­wo­ju, ale jak po­ka­zał to Piąt­kow­ski, była po pro­stu prze­ja­da­na.

Z sa­mym po­ję­ciem ludu wią­że się spo­ro nie­ja­sno­ści. W Pol­sce uży­wa się go w spo­sób dwo­ja­ki. Albo w od­nie­sie­niu do cza­sów PRL, albo jako po­ję­cia opi­su­ją­ce­go lu­dzi ze wsi – chło­pów. 15 li­sto­pa­da 1989 roku przed po­łą­czo­ny­mi izba­mi ame­ry­kań­skie­go kon­gre­su wy­stą­pił Lech Wa­łę­sa. Za­czął on sło­wa­mi: „My na­ród”, co od­no­si­ło się do pierw­szych słów ame­ry­kań­skiej kon­sty­tu­cji, „We the pe­ople”, i tak też zo­sta­ło prze­tłu­ma­czo­ne. The pe­ople w ję­zy­ku an­giel­skim zna­czy po pro­stu „lud”. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych po­ję­cie to ukształ­to­wa­ło się w okre­sie walk o nie­pod­le­głość i ozna­cza­ło wszyst­kich, któ­rzy uza­leż­nie­ni byli od woli an­giel­skie­go kró­la Je­rze­go III, a któ­rzy chcie­li sami o so­bie sta­no­wić. W XVIII wie­ku w za­chod­niej Eu­ro­pie okre­śle­nia „lud” uży­wa­no, wła­śnie ma­jąc na my­śli lu­dzi, któ­rzy nie mie­li udzia­łu w rzą­dze­niu, nie spra­wo­wa­li ani nie mo­gli spra­wo­wać wła­dzy, na­wet po­ten­cjal­nie. Waż­ne jest tu­taj to, że war­stwa spra­wu­ją­ca wła­dzę nie ogra­ni­cza­ła się wy­łącz­nie do rzą­dzą­cej ary­sto­kra­cji, obej­mo­wa­ła rów­nież bo­ga­tych zie­mian, wyż­sze du­cho­wień­stwo, ad­mi­ni­stra­cję. Po­dob­nie też „ludu” nie sta­no­wi­li wy­łącz­nie chło­pi, dla­te­go że po­dzia­ły sta­no­we od śre­dnio­wie­cza nie były w Eu­ro­pie Za­chod­niej tak szczel­ne, a wła­dza nie opie­ra­ła się wy­łącz­nie na nich. Na lud skła­da­li się wszy­scy ci, któ­rzy nie mo­gli być ani nie byli czę­ścią tej war­stwy, któ­ra spra­wo­wa­ła wła­dzę po­li­tycz­ną, eko­no­micz­ną i du­cho­wą. Choć oczy­wi­ście zda­rza­ły się awan­se.

W XIX wie­ku jako lud po­strze­ga­no chło­pów, ro­bot­ni­ków, lum­pen­pro­le­ta­riat i wie­le in­nych grup. W Pol­sce po­ję­cie to dość ściś­le łą­czy się z war­stwą chłop­ską z przy­czyn hi­sto­rycz­nych wła­śnie. Trwa­ły po­dział na szlach­tę, któ­ra jako je­dy­na mo­gła spra­wo­wać wła­dzę, w za­sa­dzie prze­trwał do XIX wie­ku; szlach­ta była też war­stwą, któ­ra jako je­dy­na przez dłu­gi czas mia­ła wy­łącz­ne pra­wo włas­no­ści, na przy­kład zie­mi. W za­chod­nich mo­nar­chiach ab­so­lu­ty­stycz­nych wład­cy bar­dzo dba­li o to, żeby zrów­no­wa­żyć zna­cze­nie szlach­ty jako gru­py, two­rząc ad­mi­ni­stra­cję pań­stwo­wą, war­stwę ku­piec­ką, a i mię­dzy sa­my­mi chło­pa­mi ist­nia­ły też prze­pa­ści pod wzglę­dem eko­no­micz­nym. War­stwa rzą­dzą­ca była więc zło­żo­na i mo­gły ją two­rzyć tak­że oso­by nie­po­cho­dzą­ce ze szlach­ty. W Pol­sce to szlach­ta mia­ła mo­no­pol na wła­dzę, za­bez­pie­cza­jąc swój byt przez ści­słe po­łą­cze­nie chło­pów z zie­mią i przy­wią­za­nie ich do sie­bie. In­ny­mi sło­wy, po­dział na wła­dzę i lud od­po­wia­dał nie­omal­że ide­al­nie po­dzia­ło­wi na szlach­tę i chło­pów. Pańsz­czy­zna i przy­wią­za­nie wszyst­kich in­nych (poza miesz­cza­na­mi) do szlach­ty po­wo­do­wa­ły, że każ­dy chłop, nie­za­leż­nie od sta­nu ma­jąt­ku i po­sia­da­nej zie­mi, był w ta­kim sa­mym stop­niu od­cię­ty od kon­tro­li nad wła­dzą. Stąd też po­dział na war­stwę rzą­dzą­cą i lud nie­ja­ko au­to­ma­tycz­nie tłu­ma­czył się przez ten wcze­śniej­szy po­dział. Przez to też, pa­ra­dok­sal­nie, kie­dy chło­pi jako gru­pa prze­sta­li się wy­róż­niać od in­nych (miesz­czan), za­czę­ło się w Pol­sce uwa­żać, że „lud” znik­nął.

Na po­ję­ciu „ludu” cią­ży do­dat­ko­wo sko­ja­rze­nie z PRL, a my­ślę, że do­brze by­ło­by prze­my­śleć to po­ję­cie na nowo. Cho­ciaż­by dla­te­go, że współ­cze­sne ru­chy po­pu­li­stycz­ne są ru­cha­mi osób, któ­re uwa­ża­ją, że róż­nie ro­zu­mia­ne eli­ty ode­bra­ły im pod­mio­to­wość i wal­czą o jej od­zy­ska­nie. Pi­szą­cy o po­pu­li­zmie prze­ści­ga­ją się w cha­rak­te­ry­zo­wa­niu tych ru­chów na prze­róż­ne spo­so­by, pod­czas gdy tym, co łą­czy te bar­dzo róż­ne gru­py lu­dzi, jest wy­łącz­nie po­czu­cie, że utra­ci­li kon­tro­lę nad wła­dzą i tym, co wła­dza robi z ich ży­ciem, lub prze­ko­na­nie, że ni­g­dy tej kon­tro­li nie mie­li. Nie­za­leż­nie od tego, czy bę­dzie­my uwa­żać, że pod­mio­ty te mają ra­cję, czy się mylą, czy bę­dzie­my z nimi sym­pa­ty­zo­wać i uzna­wać ich słusz­ność, w ich wła­snym mnie­ma­niu utra­ci­ły one kon­tro­lę nad wła­dzą, a par­tie i ru­chy po­pu­li­stycz­ne ich zda­niem im tę kon­tro­lę przy­wra­ca­ją. Jest to wą­tek, któ­ry po­ka­zu­je, jak lata pańsz­czy­zny wpły­wa­ją na nas do dzi­siaj.

Ho­ward Zinn w słyn­nej lu­do­wej hi­sto­rii Sta­nów Zjed­no­czo­nych zwró­cił uwa­gę na fakt, że hi­sto­ria jest bar­dzo czę­sto hi­sto­rią państw jako or­ga­ni­zmów po­li­tycz­nych, kie­ro­wa­nych przez pew­ną war­stwę. Je­że­li jed­nak zde­cy­do­wa­nie naj­więk­sza część lud­no­ści nie mia­ła wpły­wu na to pań­stwo, rzą­dzą­ca eli­ta za­bra­nia­ła im się na­wet z tym pań­stwem utoż­sa­miać jako na­ród, a do tego utrzy­my­wa­ła się z pra­cy tej więk­szo­ści, to czy za­wsze po­win­ni­śmy utoż­sa­miać hi­sto­rię pań­stwa z hi­sto­rią wszyst­kich jego miesz­kań­ców? W 1496 roku Jan Ol­bracht w po­dzię­ce za wspar­cie w wy­pra­wie na Moł­da­wię udzie­lił szlach­cie przy­wi­le­ju, któ­ry przy­wią­zy­wał chło­pów do zie­mi. Z per­spek­ty­wy pań­stwa był to zna­ko­mi­ty ruch: za­pew­niał rzą­dzą­cej szlach­cie sta­bil­ność siły ro­bo­czej, po­zwa­lał jej za­bez­pie­czyć się przed za­ku­sa­mi ab­so­lu­ty­zmu. Ale czy ruch ten był tak samo do­bry dla po­zo­sta­łych 80% miesz­kań­ców ziem pol­skich, któ­rzy byli chło­pa­mi? To tak, jak­by pi­sać hi­sto­rię okre­su mię­dzy 1948 a 1989 ro­kiem i po­ka­zy­wać ten czas wy­łącz­nie przez pry­mat de­cy­zji par­tii oraz nie­wąt­pli­wych suk­ce­sów w al­fa­be­ty­za­cji, uprze­my­sło­wie­niu kra­ju, dar­mo­wej opie­ki zdro­wot­nej czy do­stę­pu do miesz­kań.

Bę­kar­ty pańsz­czy­zny nie są jed­nak ani hi­sto­rią pańsz­czy­zny, ani tego, co szlach­ta ro­bi­ła z chło­pa­mi. Książ­ka ta ma po­ka­zać, w jaki spo­sób nasi przod­ko­wie wy­ra­ża­li swo­ją nie­zgo­dę na sys­tem, któ­ry w ich prze­ko­na­niu był nie­spra­wie­dli­wy. Po­wo­dem na­pi­sa­nia tej książ­ki jest chęć po­ka­za­nia, że moi przod­ko­wie i przod­ko­wie zde­cy­do­wa­nie więk­szej czę­ści Po­la­ków i Po­lek wca­le tacy głu­pi, po­tul­ni, bez­wol­ni i bez­ro­zum­ni, jak to się zwy­kło uwa­żać, nie byli. Świad­czyć ma o tym wła­śnie fakt, że w nie­sprzy­ja­ją­cych wa­run­kach, w ja­kich żyli, sta­wia­li opór na wszel­kie moż­li­we spo­so­by, two­rzy­li wła­sną kul­tu­rę i sztu­kę.

Książ­ka ta jest po­pu­lar­no­nau­ko­wą wer­sją mo­jej książ­ki na­uko­wej do­ty­czą­cej ba­dań nad bun­ta­mi chłop­ski­mi pt. Siła pod­po­rząd­ko­wa­nych. An­tro­po­lo­gia chłop­skie­go opo­ru cza­sów pańsz­czy­zny XVI–XIX wiek. Wy­ko­rzy­sta­łem tu ma­te­riał źró­dło­wy oraz pew­ne po­my­sły in­ter­pre­ta­cyj­ne za­war­te w pra­cy na­uko­wej. Za­sad­ni­czo jed­nak sta­ra­łem się, żeby książ­ka ta mia­ła for­mę ese­ju hi­sto­rycz­ne­go czy an­tro­po­lo­gicz­ne­go, któ­ry jak chciał­bym o tym my­śleć, może do­trzeć do szer­sze­go niż książ­ka na­uko­wa gro­na od­bior­ców. Nie cho­dzi o to, że któ­raś pra­ca jest lep­sza, a któ­raś gor­sza; po pro­stu pra­ca na­uko­wa wy­ma­ga apa­ra­tu­ry me­to­do­lo­gicz­nej i teo­re­tycz­nej, któ­ra może być nu­żą­ca dla ko­goś z nią nie­obe­zna­ne­go.

War­to w tym miej­scu wska­zać na wy­ko­rzy­sta­ne prze­ze mnie ma­te­ria­ły. Kil­ka prac o hi­sto­rii chło­pów, jak ta Hi­po­li­ta Gryn­wa­se­ra, uka­za­ło się jesz­cze przed woj­ną. Te­ma­ty­ka chłop­ska, czy też lu­do­wa, tak na­praw­dę jed­nak sta­ła się pro­gra­mo­wo mod­na w okre­sie sta­li­now­skim. Wte­dy to po­wsta­ło naj­wię­cej prac z tego za­kre­su, tak­że trak­tu­ją­cych o bun­tach. Opra­co­wa­nia te, kie­dy po­mi­ja się zwy­cza­jo­we wstę­py i inne frag­men­ty po­świę­co­ne „wo­dzom re­wo­lu­cji” i ich dzie­łom, swo­im po­zio­mem nie od­bie­ga­ły od stan­dar­do­wych prac na­uko­wych. Poza wy­daw­nic­twa­mi po­pu­lar­ny­mi, w któ­rych chłop­skie bun­ty rze­czy­wi­ście są po­ka­zy­wa­ne za po­mo­cą sta­li­now­skiej do­gma­ty­ki, pra­ce ta­kie, jak cho­ciaż­by Ste­fa­na Kie­nie­wi­cza o ru­chu chłop­skim w Ga­li­cji, do dzi­siaj są wzor­co­we w te­ma­cie. Po okre­sie sta­li­ni­zmu te­ma­ty­ka chłop­ska wła­ści­wie prze­sta­ła być mod­na, je­że­li moż­na się tak wy­ra­zić, nie sta­no­wi­ła ona głów­ne­go nur­tu w hi­sto­rii. Z oczy­wi­stych wzglę­dów na­to­miast spo­ro miej­sca hi­sto­rii chło­pów po­świę­ca­ła et­no­gra­fia, choć – tak­że ze wzglę­du na ko­niunk­tu­ra­lizm – naj­czę­ściej kon­cen­tro­wa­ła się na kul­tu­rze ma­te­rial­nej i kul­tu­rze chło­pów przed­sta­wia­nej tak, jak­by była ona sa­mot­ną wy­spą, chłop­skim ar­chi­pe­la­giem, od­dzie­lo­nym od in­nych grup spo­łecz­nych i kon­tek­stu hi­sto­rycz­ne­go.

Nie­któ­rych czy­tel­ni­ków i czy­tel­nicz­ki może za­sta­na­wiać ty­tuł. Otóż jego hi­sto­ria jest dość pro­sta, bo na­wią­zu­je do ty­tu­łu fil­mu Qu­en­ti­na Ta­ran­ti­no Bę­kar­ty woj­ny (In­glo­rio­us Ba­stards, 2009). Ty­tu­ło­we „bę­kar­ty” to ży­dow­ski od­dział, któ­ry uda­je się do Eu­ro­py pod wo­dzą gó­ra­la z Ap­pa­la­chów i pół­krwi Apa­cza Aldo Ra­ine’a. Od­dział ten ma w Eu­ro­pie wal­czyć z na­zi­sta­mi. Choć pod wzglę­dem te­ma­ty­ki dużo bar­dziej sy­tu­acji chło­pów od­po­wia­dał­by Djan­go z tej sa­mej try­lo­gii ze­msty, to jed­nak „bę­kar­ty” wy­da­ły się od­po­wied­niej­sze z kil­ku wzglę­dów. Pierw­szym, oczy­wi­stym, jest to, że imię Djan­go w pol­skim kon­tek­ście jest nie­czy­tel­ne i ni­jak nie daje się wpa­so­wać w ty­tuł. Po dru­gie, „bę­kar­ty” są sza­lo­ne w swej od­wa­dze i wie­dzą, że są na stra­co­nych po­zy­cjach. Ba­da­cze bun­tów chłop­skich, nie tyl­ko w Pol­sce, pod­kre­śla­ją, że jaw­ne bun­ty wy­bu­cha­ły spo­ra­dycz­nie, dla­te­go że naj­czę­ściej był to akt sa­mo­bój­czy. Sta­nie na cze­le chłop­skie­go bun­tu, samo wzię­cie w nim udzia­łu wią­za­ło się cza­sem z bar­dzo przy­kry­mi kon­se­kwen­cja­mi. Mimo to chło­pi się bun­to­wa­li. Po trze­cie wresz­cie, szlach­ta po­strze­ga­ła chło­pów jako gor­szych od sie­bie, co mia­ło jej da­wać po­czu­cie wyż­szo­ści uza­sad­nia­ją­ce wy­ko­rzy­sty­wa­nie pra­cy chło­pów. Dużo ła­twiej jest wy­zy­ski­wać ko­goś, o kim my­śli­my, że jest gor­szy i głup­szy. Je­den z ide­olo­gów ta­kie­go po­dej­ścia do spra­wy – Wa­le­rian Ne­kan­da Trep­ka – w swo­jej słyn­nej pra­cy Li­ber cha­mo­rum, nie chcąc się po­wta­rzać, uży­wa w sto­sun­ku do chło­pów okre­śleń ta­kich jak: „baj­struk”, „bu­haj”, „dryś”, „gno­jek”, „kun­del”, „nad­mi­du­pa”, „po­my­je”, „suka”, „zło­dziej” oraz – „bę­kart”[1]. Te bę­kar­ty jed­nak w sy­tu­acji skraj­nie nie­sprzy­ja­ją­cej po­tra­fi­ły się pa­nom po­sta­wić, nie tyl­ko przej­mo­wa­ły ka­te­go­rie po­strze­ga­nia pa­nów, lecz tak­że po­ptra­fi­ły ob­ró­cić je prze­ciw nim.

Pra­ca ta nie po­wsta­ła­by, gdy­by nie po­moc i wspar­cie kil­ku osób. Przede wszyst­kim po­dzię­ko­wa­nia na­le­żą się mo­jej żo­nie, dr hab. Elż­bie­cie Du­rys, za wspar­cie in­te­lek­tu­al­ne i każ­de inne. Po­nad­to dzię­ku­ję Prze­my­sła­wo­wi Wiel­go­szo­wi, prof. Woj­cie­cho­wi Bursz­cie, dr. hab. Mi­ro­sła­wo­wi Pę­cza­ko­wi, dr. hab. Grze­go­rzo­wi Stud­nic­kie­mu, dr. Pio­tro­wi Ma­jew­skie­mu, pra­cow­ni­kom i pra­cow­ni­com Wy­dzia­łu Pe­da­go­gicz­ne­go Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go. Dzię­ku­ję Ro­dzi­com, Ja­no­wi i Mał­go­rza­cie Rau­sze­rom, sio­strze Ka­ri­nie Haw­rył i jej mę­żo­wi Zbysz­ko­wi Haw­ry­ło­wi. Dzię­ku­ję tak­że ko­le­gom z dru­ży­ny Le­ser Siti – prze­rwy na pił­kar­skie me­cze i tre­nin­gi mia­ły zba­wien­ny wpływ na moją kon­dy­cję psy­chicz­ną w trak­cie pi­sa­na. W pro­ce­sie tym po­ma­ga­ło mi słu­cha­nie wcze­sne­go Mis­fits, The Oath, Hel­la­cop­ters, Mo­tör­he­ad oraz Haunt.

Rozdział I

Pańszczyzna

Szla­chec­kość ma w pol­skiej kul­tu­rze i pa­mię­ci sta­tus wy­jąt­ko­wy. Jest ro­dza­jem cią­gle po­wra­ca­ją­ce­go wid­ma lub, by od­wo­łać się do dra­ma­tu Sta­ni­sła­wa Wy­spiań­skie­go, cho­cho­ła. Nie przy­mie­rza­jąc, ogrom­na część współ­cze­snych pol­skich bo­lą­czek, pro­ble­mów, po­ra­żek, ale też suk­ce­sów i zwy­cięstw ma swo­je ko­rze­nie w sar­ma­ckiej Pol­sce. Kie­dy mó­wi­my o so­bie, że je­ste­śmy dum­nym na­ro­dem, po­brzmie­wa w tym duma szla­chec­ka. Kie­dy pod­kre­śla­my na­szą otwar­tość i to­le­ran­cję, wska­zu­je­my na wie­lo­kul­tu­ro­we tra­dy­cje Rzecz­po­spo­li­tej Oboj­ga Na­ro­dów. Kie­dy chce­my uza­sad­nić zna­cze­nie na­sze­go kra­ju w re­gio­nie na płasz­czyź­nie geo­po­li­tycz­nej, po­wo­łu­je­my się na wiel­kość przed­ro­zbio­ro­we­go im­pe­rium. Od­no­sząc się do kwe­stii spo­łecz­no-kul­tu­ro­wych, wska­zu­je­my na wspa­nia­łość ma­gnac­kich po­sia­dło­ści na kre­sach i na tam­tej­sze ży­cie.

Kie­dy z ko­lei za­cho­wa­nie ja­kiejś gru­py w Pol­sce nam się nie po­do­ba i skom­pli­ko­wa­ne ana­li­zy nie wszyst­ko w tym te­ma­cie wy­jaś­nia­ją, za­wsze moż­na prze­cież stwier­dzić, że w za­sa­dzie ta gru­pa wy­wo­dzi się od chło­pów, a więc cha­mów i pro­sta­ków. Z sa­me­go uro­dze­nia jest więc gor­sza, plu­ga­wa, głup­sza, bo ma inne niż my po­cho­dze­nie. Do­brze ob­ra­zo­wał to sto­su­nek do wsi w okre­sie po trans­for­ma­cji ustro­jo­wej 1989 roku. Róż­ne ana­li­zy po­ka­zy­wa­ły, że to lu­dzie na wsi (ale też ro­bot­ni­cy z li­kwi­do­wa­nych za­kła­dów, np. włók­niar­ki ma­so­wo zwal­nia­ne w Ło­dzi) sami są so­bie win­ni, bo są zbyt mało przed­się­bior­czy. Słyn­ny film do­ku­men­tal­ny Ari­zo­na z 1997 roku w re­ży­se­rii Ewy Bo­rzęc­kiej ten stan rze­czy po­twier­dzał. Lud ze wsi jest w nim po­ka­za­ny jako zde­ge­ne­ro­wa­na, brud­na i wiecz­nie pi­ja­na ban­da nie­ro­bów, przy­głu­pów, nie­zdol­nych do sa­mo­dziel­ne­go ży­cia. In­ny­mi sło­wy, o tych, któ­rych trans­for­ma­cja wy­rzu­ci­ła za bur­tę, mó­wio­no jak o in­nej ra­sie. Zu­peł­nie ina­czej trak­to­wa­no na­to­miast tych, któ­rym się po­wio­dło. W la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych bar­dzo po­pu­lar­ne, szcze­gól­nie wśród no­wo­bo­gac­kich, było bu­do­wa­nie czy aran­żo­wa­nie domu w sty­lu zie­miań­skie­go dwor­ku. Ko­niecz­nie ze skrzy­żo­wa­ny­mi sza­bla­mi nad ko­min­kiem i por­tre­ta­mi przod­ków, ewen­tu­al­nie Mar­szał­ka. Nie jest tyl­ko pol­ski wy­na­la­zek, że opo­wieść o suk­ce­sie po­ka­zu­je, iż lu­dzie po­raż­ki ule­pie­ni są z in­nej gli­ny. W za­sa­dzie każ­dy kraj swo­je nie­rów­no­ści opo­wia­da we wła­ści­wy so­bie spo­sób. Pod­sta­wą pol­skiej opo­wie­ści jest to, że za­wsze gdzieś w tle po­ja­wia­ją się szlach­cic i chłop.

Moż­na by po­wie­dzieć, że funk­cją pra­wie wszyst­kich prze­mian w Pol­sce jest to, że kie­dy sys­tem krzep­nie, po­ja­wia­ją się nowa kla­sa wyż­sza i nowi prze­gra­ni, bu­dzi się szla­chec­ki cho­choł. W koń­cu lat sie­dem­dzie­sią­tych nie­zwy­kłą po­pu­lar­no­ścią cie­szy­ły się w Pol­sce ekra­ni­za­cje pro­zy Hen­ry­ka Sien­kie­wi­cza. Wte­dy też po­ja­wi­ło się coś, co nie kto inny, jak Jó­zef Ti­sch­ner okre­ślił mia­nem „cho­cho­ła sar­mac­kiej me­lan­cho­lii”. Po kil­ku sto­sun­ko­wo krót­kich la­tach, kie­dy ide­olo­dzy PZPR pró­bo­wa­li bu­do­wać opo­wieść o in­nej Pol­sce, oka­za­ło się, że wszyst­kim ja­koś ta sar­mac­kość zno­wu od­po­wia­da. Po­gląd o tym, że ist­nie­je w Pol­sce gru­pa wy­jąt­ko­wa, któ­ra jest pre­de­sty­no­wa­na do rzą­dze­nia, znaj­do­wał po­słuch wśród dzia­ła­czy par­tyj­nych. Duma z sar­mac­kiej i szla­chec­kiej prze­szło­ści, gdy lud znał swo­je miej­sce w hie­rar­chii, też była na miej­scu. Poza tym dla spo­rej czę­ści lu­dzi nie­iden­ty­fi­ku­ją­cych się z wła­dzą ko­mu­ni­stycz­ną opo­wieść o sar­ma­tach mia­ła wy­miar po­cie­sza­ją­cy, być może była na­wet for­mą opo­ru, za­ka­za­ne­go owo­cu wo­bec ofi­cjal­ne­go uwiel­bie­nia ludu pra­cu­ją­ce­go i kla­sy ro­bot­ni­czej. W każ­dym ra­zie sar­ma­tyzm był w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych w mo­dzie.

Po raz ko­lej­ny moda na sar­ma­tyzm po­ja­wi­ła się w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych, szcze­gól­nie da­jąc o so­bie znać pod ko­niec de­ka­dy, gdy nowy sys­tem za­czął krzep­nąć. Wy­kry­sta­li­zo­wa­na wów­czas kla­sa wyż­sza po­trze­bo­wa­ła no­we­go ro­dza­ju opo­wie­ści o so­bie. Po raz ko­lej­ny oka­za­ło się, że taką funk­cję może speł­nić wła­śnie sar­ma­tyzm. W do­brym gu­ście sta­ło się „od­na­le­zie­nie” szla­chec­kie­go przod­ka. Za­czę­to więc ich za­wzię­cie po­szu­ki­wać. Wy­spe­cja­li­zo­wa­ni w ba­da­niach ar­chi­wal­nych hi­sto­ry­cy za­kła­da­li fir­my ofe­ru­ją­ce (re)kon­struk­cję drze­wa ge­ne­alo­gicz­ne­go. Cel­nie po­ka­zał to Zyg­munt Mi­ło­szew­ski w po­wie­ści kry­mi­nal­nej Ziar­no praw­dy (2011). Pierw­szą ofia­rą za­bój­cy gra­su­ją­ce­go w San­do­mie­rzu jest Ro­man My­szyń­ski, za­mor­do­wa­ny w trak­cie po­szu­ki­wa­nia „szla­chec­kich przod­ków” pew­nej ro­dzi­ny.

Szla­chec­two ma moc uwznio­śla­nia i nada­wa­nia sen­su eg­zy­sten­cji lu­dziom w Pol­sce w co naj­mniej trzech wy­mia­rach. Po pierw­sze, do­wo­dzi wyż­szo­ści spo­łecz­nej i ją le­gi­ty­mi­zu­je. Po dru­gie, jest jak „du­sza” wkła­da­na w ludz­kie cia­ło. Po trze­cie, sta­no­wi ro­dzaj pro­te­zy pa­mię­cio­wej. Bo­ha­ter po­pu­lar­ne­go sit­co­mu Świat we­dług Kiep­skich (1999–2020) co rusz chwa­li się swo­im szla­chec­kim po­cho­dze­niem. Na ścia­nie jego miesz­ka­nia w ka­mie­ni­cy wisi por­tret no­bli­we­go przod­ka. Fer­dy­nand Kiep­ski jest bez­ro­bot­nym al­ko­ho­li­kiem, czło­wie­kiem po­zba­wio­nym wła­ści­wo­ści, pie­nię­dzy i per­spek­tyw. Od lat utrzy­mu­je go żona. Je­dy­ną rze­czą, któ­rą po­zwa­la mu za­cho­wać god­ność i któ­rą wy­trwa­le pie­lę­gnu­je, jest sta­tus po­tom­ka zna­mie­ni­te­go rodu.

Szla­chec­two Po­la­ków w dość nie­ocze­ki­wa­ny spo­sób po­ja­wia się w przy­pad­ku roz­mów z oso­ba­mi z mar­gi­ne­su. Znaj­du­ją oni jak­by ostat­nie po­twier­dze­nie tego, że jed­nak są tak­że ludź­mi war­to­ścio­wy­mi w tym kur­czo­wym i kom­pul­syw­nym trzy­ma­niu się „kro­pli” szla­chec­kiej krwi w so­bie. Szlach­ta bar­dzo czę­sto uza­sad­nia­ła swo­ją wyż­szo­ścio­wą po­zy­cję tym, że chło­pi nie do koń­ca są ludź­mi, że od zwie­rząt nie­wie­le ich róż­ni. Tym sa­mym „czło­wie­kiem” we wła­ści­wym sen­sie był wła­śnie szlach­cic. Po­dob­ny pro­ces moż­na było ob­ser­wo­wać w sto­sun­ku do czar­no­skó­rych nie­wol­ni­ków. Byli oni ludź­mi, ale po­zba­wio­ny­mi „du­szy”. Tę du­szę lu­dziom wy­klu­czo­nym, zmar­gi­na­li­zo­wa­nym cza­sem daje wła­śnie wy­obra­żo­ne po­czu­cie, że mają ja­kie­goś szla­chec­kie­go przod­ka, że być może dzi­siaj oni sami nie sa w naj­lep­szej for­mie, ale za to ich przod­ko­wie…

Szla­chec­two bywa też ro­dza­jem pro­te­zy pa­mię­ci. Bar­dzo czę­sto oso­by nie z mar­gi­ne­su, ale cięż­ko pra­cu­ją­ce, szcze­gól­nie na wsiach, przy­wo­łu­ją pa­mięć o ja­kichś rze­ko­mych szla­chec­kich przod­kach. W trak­cie wy­wia­du z jed­nym z miesz­kań­ców wsi gra­ni­czą­cej z Cze­cha­mi na Gór­nym Ślą­sku roz­mów­ca prze­ko­ny­wał mnie, że jego przod­ko­wie byli szlach­ci­ca­mi i na­zy­wa­li się von Dziu­ra­wiec. Wła­śnie tego ro­dza­ju wa­riant od­wo­ła­nia się do szla­chec­kiej prze­szło­ści na­zwał­bym pro­te­zą pa­mię­ci.

W Pol­sce z róż­nych wzglę­dów nie wy­kształ­ci­ły się po­zy­tyw­ne wzor­ce kul­ty­wo­wa­nia lu­do­wo­ści. Lu­do­wość ma for­mę skan­se­nu lub prze­nie­sio­ne­go żyw­cem z PRL paź­dzie­rza. Brak u nas ży­wej tra­dy­cji lo­kal­no-lu­do­wej, tak jak ma to miej­sce w Niem­czech, gdzie lo­kal­ny strój i swo­ista duma z „lu­do­wej” prze­szło­ści są żywe, czy w Cze­chach, gdzie swoj­skość, lu­do­wość i lo­kal­ność są istot­ny­mi skład­ni­ka­mi toż­sa­mo­ści. W Pol­sce ta duma z chłop­skiej prze­szło­ści zo­sta­ła wy­ma­za­na i mu­sia­ło tak się stać, bo wią­za­ła się ze sko­ja­rze­niem „pol­sko­ści” z pańsz­czy­zną. W związ­ku z tym nie mamy po­zy­tyw­nych wzor­ców pa­mię­ci o lu­do­wo­ści czy też ist­nie­ją one w stop­niu ogra­ni­czo­nym, z pew­no­ścią nie ma­so­wym. Bar­dzo czę­sto więc na miej­sce tej „wy­par­tej” i „wy­ma­za­nej” pa­mię­ci o chłop­skiej, zwią­za­nej z kul­tu­rą lu­do­wą prze­szło­ści przy­wo­łu­je się wy­obra­żo­ną pa­mięć o prze­szło­ści szla­chec­kiej. Od­cię­tą koń­czy­nę kul­tu­ry lu­do­wej za­stę­pu­je­my pro­te­zą pa­mię­ci szla­chec­kiej.

Jak to na­praw­dę jest z na­szy­mi przod­ka­mi? Czy wszy­scy, a przy­naj­mniej więk­szość z nas, wy­wo­dzi­my się ze szlach­ty? Czy chło­pi też byli Po­la­ka­mi? Dla­cze­go w sy­tu­acjach spo­łecz­ne­go iskrze­nia za­wsze po­ja­wia się od­nie­sie­nie do po­dzia­łu na chło­pów i ich pa­nów?

Chłop, szlachcic, Polak

Nie dys­po­nu­je­my peł­ny­mi i wia­ry­god­ny­mi da­ny­mi na te­mat de­mo­gra­fii Pol­ski pańsz­czyź­nia­nej. Pra­ce hi­sto­ry­ków po­zwa­la­ją jed­nak stwo­rzyć pe­wien ob­raz tego, ile tak na­praw­dę nas było i jak by­li­śmy po­dzie­le­ni. Ce­za­ry Ku­klo, au­tor naj­bar­dziej mia­ro­daj­nych prac o de­mo­gra­fii Pol­ski przed­ro­zbio­ro­wej, twier­dzi, że mię­dzy XVI a XVIII wie­kiem licz­ba lud­no­ści Pol­ski oscy­lo­wa­ła mię­dzy 7,5 mi­lio­na w 1580 roku i 12,3 mi­lio­na w 1771 roku. Cho­ciaż dane te nie są pre­cy­zyj­ne, mo­że­my stwier­dzić, że w Ko­ro­nie Kró­le­stwa Pol­skie­go (mię­dzy XIV a XVIII wie­kiem) szlach­ta sta­no­wi­ła 5,5% ogó­łu lud­no­ści. Du­cho­wień­stwo (ka­to­lic­kie i pra­wo­sław­ne) obej­mo­wa­ło 1%, miesz­cza­nie to zaś 20% po­pu­la­cji. Naj­więk­szą gru­pę spo­łecz­ną w tym okre­sie sta­no­wi­li chło­pi. Ostroż­ne sza­cun­ki mó­wią o nie­co po­nad 70% ogó­łu miesz­kań­ców Pol­ski. Pro­blem po­le­ga jed­nak na tym, że licz­ba ta nie uwzględ­nia po­kaź­nej licz­by bez­rol­nych czy tzw. lu­dzi luź­nych. Gdy­by­śmy mie­li od­po­wied­nie dane, od­se­tek ten znacz­nie by się zwięk­szył.

Wróć­my raz jesz­cze do cyfr. Je­że­li w 1580 roku licz­ba lud­no­ści wy­no­si­ła 7,5 mi­lio­na, to szlach­ty było wte­dy w Rzecz­po­spo­li­tej nie­co po­nad 410 ty­się­cy, chło­pów na­to­miast 5 mi­lio­nów 250 ty­się­cy. W 1771 roku szlach­ty było nie­ca­łe 680 ty­się­cy, na­to­miast chło­pów – 8 mi­lio­nów 610 ty­się­cy. Jak wi­dać, szlach­ta sta­no­wi­ła uła­mek ogól­nej licz­by lud­no­ści. Bio­rąc do­dat­ko­wo pod uwa­gę, że spo­ra część szlach­ty na­le­ża­ła do tzw. szlach­ty drob­nej – czę­sto nie mia­ła wła­sno­ści albo mia­ła wca­le nie więk­szą niż chło­pi – oka­za­ło­by się, że zna­czą­cej szlach­ty, któ­ra two­rzy­ła i eks­plo­ato­wa­ła sar­mac­ki mit, było jesz­cze mniej. Gdy­by­śmy do sa­mej szlach­ty przy­ło­ży­li słyn­ny współ­czyn­nik Gi­nie­go, ba­da­ją­cy nie­rów­no­ści, oka­za­ło­by się, że pod wzglę­dem zna­cze­nia i ma­jąt­ku li­czy­ło się tak na­praw­dę za­le­d­wie kil­ka ro­dów. Zna­my je jako rody ma­gnac­kie. Od­se­tek szlach­ty pa­nu­ją­cej w Rzecz­po­spo­li­tej mię­dzy XIV a XVIII wie­kiem był więc bar­dzo mały. Przy pew­nej do­zie ostroż­no­ści moż­na więc za­ło­żyć, że za­sad­ni­czo wszy­scy je­ste­śmy po­tom­ka­mi chło­pów pańsz­czyź­nia­nych.

Jak to się sta­ło, że po­dział ten w Pol­sce przy­brał taką, a nie inną for­mę? Jak do­szło do wy­kształ­ce­nia i utrwa­le­nia tak nie­ludz­kich nie­rów­no­ści oraz upar­te­go trwa­nia przy nich? Wszyst­ko za­czę­ło się na prze­ło­mie XV i XVI wie­ku. Wów­czas do Eu­ro­py za­czę­ły do­cie­rać krusz­ce (szcze­gól­nie sre­bro) wy­do­by­wa­ne z nie­ek­splo­ato­wa­nych do­tąd złóż w obu Ame­ry­kach. W re­zul­ta­cie na Sta­rym Kon­ty­nen­cie po­ja­wił się po­pyt na pol­skie pło­dy rol­ne – zbo­że, ale nie tyl­ko, gdyż jed­nym z eks­por­to­wych su­row­ców było też drew­no. Choć han­del nie po­trze­bu­je no­bi­li­to­wa­nej pie­czę­ci, to w Pol­sce tyl­ko szlach­ta po­sia­da­ła pra­wo wła­sno­ści ziem­skiej oraz pra­wa po­li­tycz­ne, co da­wa­ło jej na ryn­ku prze­wa­gę. Dzię­ki temu mo­gła umoc­nić swo­ją wła­dzę nad chło­pa­mi. W re­zul­ta­cie na prze­ło­mie XV i XVI wie­ku wy­ło­ni­ło się pol­skie nie­wol­nic­two, czy­li pańsz­czy­zna.

Sama pańsz­czy­zna ist­nia­ła już wcze­śniej, bo wpro­wa­dzo­na zo­sta­ła w XIII wie­ku. Nie mia­ła jed­nak wów­czas ta­kie­go zna­cze­nia i była wy­ko­rzy­sty­wa­na w za­sa­dzie wy­łącz­nie do utrzy­ma­nia dwo­ru. W XV wie­ku, wraz z za­po­trze­bo­wa­niem na ryn­ku za­chod­nim, roz­wi­nął się w Pol­sce ro­dzaj pro­to­za­kła­du pro­duk­cji rol­nej – był nim fol­wark. Fol­wark sta­no­wi­ły zie­mie i za­bu­do­wa­nia na­le­żą­ce do dwo­ru, na któ­rych chło­pi od­by­wa­li pra­cę nie­wol­ną. Uzy­ski­wa­ne w ten spo­sób pro­duk­ty w prze­wa­ża­ją­cej czę­ści były eks­por­to­wa­ne. Dla szlach­ty był to układ ide­al­ny: chło­pi do­star­cza­li dar­mo­wej pra­cy. Poza tym zo­bo­wią­za­ni byli do pła­ce­nia prze­róż­nych da­nin, po­dat­ków i czyn­szów z dzie­się­ci­ną na cze­le, czy­li od­da­wa­niem dzie­sią­tej czę­ści plo­nów na rzecz Ko­ścio­ła. Chło­pom taki układ z pew­no­ścią po­do­bał się mniej. Naj­czę­ściej sprze­ci­wia­li się mu, „gło­su­jąc no­ga­mi”, a więc ucie­ka­jąc na wschód, na mniej za­lud­nio­ne zie­mie, gdzie mo­gli li­czyć na ulgi i zwol­nie­nia ze świad­czeń. Ów spo­sób wy­ra­ża­nia pro­te­stu stał się na tyle po­wszech­ny, że z koń­cem XV wie­ku szlach­ta pod­ję­ła sze­reg dzia­łań ma­ją­cych za­pew­nić jej do­stęp do nie­wol­nej pra­cy chło­pów i zmi­ni­ma­li­zo­wać ry­zy­ko kon­ku­ren­cji na ryn­ku z ich stro­ny.

Wpro­wa­dzo­ne w 1496 roku przez Jana Ol­brach­ta sta­tu­ty piotr­kow­skie przy­wią­za­ły chło­pa do zie­mi. Od­tąd nie miał on pra­wa opusz­czać wsi bez zgo­dy pana. 7 stycz­nia 1520 roku Zyg­munt Sta­ry wy­dał przy­wi­lej, któ­ry zwięk­szał pańsz­czy­znę z kil­ku dni rocz­nie do kil­ku dni ty­go­dnio­wo. W ko­lej­nych la­tach od­da­no wła­dzę są­dow­ni­czą nad chło­pa­mi w ręce ich pa­nów. Chło­pi znik­nę­li jako stan z pra­wo­daw­stwa i po­ja­wia­li się wy­łącz­nie jako wła­sność pań­ska. Pa­no­wie fak­tycz­nie mo­gli w swo­ich do­brach wy­zna­czać do­wol­nie pańsz­czy­znę i cza­sem wy­no­si­ła ona np. dzie­sięć dni w ty­go­dniu. Jako że ty­dzień ma tyl­ko sie­dem dni, od­ra­biać ją mu­sie­li po­zo­sta­li człon­ko­wie ro­dzi­ny lub na­ję­ci przez chło­pów pa­choł­ko­wie. Choć mó­wi­my o pro­ce­sie, a nie po­je­dyn­czym wy­da­rze­niu, któ­re zmie­ni­ło sy­tu­ację chło­pów, hi­sto­ry­cy okre­śla­ją go mia­nem „wtór­ne­go pod­dań­stwa” czy „za­ostrzo­nej pańsz­czy­zny”. Za­ostrzo­na pańsz­czy­zna nie zo­sta­ła wpro­wa­dzo­na wszę­dzie w tym sa­mym cza­sie. Kon­sty­tu­cja z 1520 roku usank­cjo­no­wa­ła ją pod wzglę­dem praw­nym, ale do­pie­ro po stu la­tach ob­ję­ła ona zie­mie Rze­czy­po­spo­li­tej nie­mal­że w ca­ło­ści. W do­brach pry­wat­nych jej wpro­wa­dze­nie za­le­ża­ło od de­cy­zji wła­ści­cie­la, czy­li kon­kret­ne­go szlach­ci­ca. Sys­tem ten jed­nak z per­spek­ty­wy szlach­ty wy­da­wał się ide­al­ny. Oto poza czyn­sza­mi i da­ni­na­mi pa­no­wie otrzy­my­wa­li jesz­cze dar­mo­we­go pra­cow­ni­ka, z któ­re­go pra­cy na fol­war­ku cały zysk po­zo­sta­wał do ich dys­po­zy­cji.

Na te­re­nie Rze­czy­po­spo­li­tej ist­nia­ły dwa ro­dza­je dóbr: wspo­mnia­ne do­bra pry­wat­ne i tzw. kró­lewsz­czy­zna. Do­bra pry­wat­ne na­le­ża­ły w ca­ło­ści do ich wła­ści­cie­li, czy­li szlach­ty. Na tym te­re­nie pan miał prak­tycz­nie nie­ogra­ni­czo­ną wła­dzę. Dość po­wie­dzieć, że do 1768 roku za za­bi­cie chło­pa we wła­snych do­brach gro­zi­ła wy­łącz­nie kara grzyw­ny. W tym sa­mym roku w trak­cie ob­rad sej­mu zwa­ne­go rep­ni­now­skim prze­gło­so­wa­no pra­wa okre­śla­ne mia­nem „kar­dy­nal­nych”. Po­twier­dza­ły one wol­ność szla­chec­ką, li­be­rum veto, wol­ną elek­cję oraz pra­wo wy­po­wie­dze­nia po­słu­szeń­stwa kró­lo­wi. Sta­no­wi­ły tym sa­mym po­twier­dze­nie sta­tu­su praw­ne­go Rze­czy­po­spo­li­tej. Czymś no­wym był ar­ty­kuł XIII tych praw, któ­ry po­twier­dził wła­dzę pa­nów nad chło­pa­mi, ale za­bro­nił za­bi­ja­nia chło­pów. Ar­ty­kuł ten brzmiał w in­te­re­su­ją­cym nas frag­men­cie tak: „za za­bi­cie chło­pa nie przy­pad­ko­we, ale roz­myśl­ne i do­bro­wol­nie po­peł­nio­ne, za de­la­cją czy­jąż­kol­wiek w są­dzie przy­zwo­itym do­wie­dzio­ne, kara śmier­ci na­wet na dzie­dzi­ca roz­cią­gnio­na bę­dzie”. Po raz pierw­szy szlach­cic nie mógł bez­kar­nie za­bić chło­pa. Pra­wo to za­wie­ra­ło jed­nak kru­czek: zbrod­nia mu­sia­ła być do­wie­dzio­na. W prak­ty­ce ozna­cza­ło to, że mor­der­cę na­le­ża­ło schwy­tać na go­rą­cym uczyn­ku i o uczyn­ku tym mu­sie­li za­świad­czyć dwaj szlach­ci­ce. Je­że­li wa­run­ki te nie zo­sta­ły do­peł­nio­ne, po­dej­rza­ny o za­bi­cie chło­pa pła­cił je­dy­nie grzyw­nę.

W do­brach pry­wat­nych pan miał za­tem fak­tycz­nie nad chło­pem wła­dzę ab­so­lut­ną. Spo­sób jego po­stę­po­wa­nia ogra­ni­cza­ły wy­łącz­nie roz­są­dek i ewen­tu­al­nie pre­sja eko­no­micz­na lub opór chło­pów. Pro­wa­dzi­ło to do ujaw­nie­nia czę­sto ogrom­nych róż­nic mię­dzy po­szcze­gól­ny­mi pa­na­mi. Bez tru­du mo­że­my wy­szu­kać wie­le przy­kła­dów ra­cjo­nal­ne­go za­rzą­dza­nia pańsz­czy­zną, spra­wo­wa­nia nad chło­pa­mi fak­tycz­nej opie­ki, a w sprzy­ja­ją­cych wa­run­kach na­wet uwłasz­cze­nia. Przy­kład taki dał choć­by Adam Za­moy­ski, któ­ry był pio­nie­rem oczyn­szo­wa­nia chło­pów w la­tach 1760–1770. In­nym cie­ka­wym przy­pad­kiem był fe­no­men Rzecz­po­spo­li­tej Paw­łow­skiej, utwo­rzo­nej w 1769 roku przez księ­dza Paw­ła Brzo­stow­skie­go. Oczyn­szo­wał on chło­pów, utwo­rzył dla nich szko­ły, sa­mo­rząd i pro­pa­go­wał no­wo­cze­sne tech­ni­ki upra­wy.

Jed­no­cze­śnie moż­na przy­wo­łać mrocz­ne po­sta­cie, jak cho­ciaż­by sta­ro­sta Mi­ko­łaj Po­toc­ki, o któ­rym Ju­lian Ur­syn Niem­ce­wicz pi­sał w swo­ich pa­mięt­ni­kach, że ka­zał chłop­skim ba­bom wła­zić na ja­błoń i ku­kać jak ku­kuł­ki. Strze­lał wte­dy do nich ze śru­tów­ki i za­śmie­wał się, gdy spa­da­ły. Czy Sta­ni­sław War­szyc­ki, któ­ry za po­wta­rza­nie ry­mo­wan­ki: „Pan War­szyc­ki wy­ssał ko­by­le cyc­ki” ka­zał ro­ze­rwać dow­cip­ni­sia czte­re­ma koń­mi. Ka­rał też swo­ich chło­pów za naj­mniej­sze prze­wi­nie­nia. Jego ulu­bio­nym spo­so­bem było na­ka­zy­wa­nie win­ne­mu, by po­ło­żył się na zie­mi, i zle­ca­nie in­ne­mu, by okła­dał go drą­ga­mi gru­bo­ści ręki. Pod­czas wy­mie­rza­nia kary War­szyc­ki lu­bił sta­wać obok, li­czyć razy, a kie­dy ich licz­ba zbli­ża­ła się do koń­ca, uda­wał, że się myli, i ka­zał bić jesz­cze raz. Co wię­cej, szy­dził z bi­tych i na­po­mi­nał sto­ją­cych, żeby pro­si­li Boga o wy­trzy­ma­łość dla tych bied­nych lu­dzi[1].

Poza do­bra­mi pry­wat­ny­mi ist­nia­ły też kró­lewsz­czy­zny. Do­bra te na­le­ża­ły do kró­la i on za­rzą­dzał nimi przez wy­zna­czo­nych urzęd­ni­ków lub od­da­wał je w dzier­ża­wę. Z dóbr tych utrzy­my­wa­no pań­stwo. Sy­tu­acja chło­pów w kró­lewsz­czy­znach róż­ni­ła się zna­czą­co od tej w do­brach pry­wat­nych. W kró­lewsz­czy­znach chło­pi mie­li moż­li­wość skła­da­nia na urzęd­ni­ków czy dzier­żaw­ców skarg do sądu re­fe­ren­dar­skie­go. Dzię­ki temu dys­po­nu­je­my in­for­ma­cja­mi o tym, co się w tych do­brach dzia­ło. Choć fak­tycz­nie sądy te dzia­ła­ły w dość spe­cy­ficz­ny spo­sób, cza­sem wy­da­wa­ły wy­ro­ki na ko­rzyść chło­pów. Na­le­ży jed­nak mieć świa­do­mość, że bar­dzo czę­sto pa­no­wie tych wy­ro­ków nie re­spek­to­wa­li. Chło­pi mimo wszyst­ko z moż­li­wo­ści skła­da­nia skarg skwa­pli­wie ko­rzy­sta­li. Na­wet nie­przy­chyl­ny im wy­rok po­wo­do­wał cza­sem, że dzier­żaw­ca ustę­po­wał, co już samo w so­bie było spo­rym osią­gnię­ciem.

Pańsz­czy­zna była pra­cą wy­ko­ny­wa­ną przez chło­pów na rzecz wła­ści­cie­la ziem­skie­go w za­mian za udo­stęp­nie­nie ka­wał­ka pola i moż­li­wo­ści jego użyt­ko­wa­nia. Była więc ro­dza­jem dłu­gu. Od wiel­ko­ści pola za­le­ża­ło, ile pańsz­czy­zny chłop bę­dzie wy­ko­ny­wał. Tak wy­glą­da­ła pańsz­czy­zna w teo­rii. W prak­ty­ce by­wa­ło róż­nie. Chło­pi w do­brach kró­lew­skich spi­sy­wa­li umo­wy lo­ka­cyj­ne, któ­re okre­śla­ły, ile do­sta­ją grun­tu i ile za ten grunt mają pra­co­wać w fol­war­ku.

Naj­bar­dziej po­pu­lar­na była pańsz­czy­zna ty­go­dnio­wa. Na pań­skim na­le­ża­ło pra­co­wać w wy­zna­czo­ne dni ty­go­dnia. W nie­któ­rych re­jo­nach pańsz­czy­zna by­wa­ła po­po­łu­dnio­wa. Wów­czas rano chło­pi pra­co­wa­li na swo­im, a po­po­łu­dnia­mi na pań­skim. Ist­nia­ły po­nad­to tzw. dar­mo­chy, da­remsz­czy­zny. W okre­sach in­ten­syw­nych prac po­lo­wych, jak za­siew czy zbio­ry, chło­pi byli zo­bo­wią­za­ni do do­dat­ko­wej pra­cy, nie­wli­cza­nej do pańsz­czy­zny. Wo­ła­no wte­dy „na tło­ki” lub „po­wa­by” (sta­no­wi­ły one za­zwy­czaj kil­ka dni rocz­nie), co ozna­cza­ło, że do pra­cy mu­sie­li wy­cho­dzić wszy­scy w go­spo­dar­stwie. Pańsz­czy­znę od­by­wa­no na dwa spo­so­by: pie­szo lub sprzę­ża­jem. Pie­szo ozna­cza­ło pańsz­czy­znę w opar­ciu o włas­ną siłę, sprzę­ża­jem – pańsz­czy­znę od­ra­bia­ną zwie­rzę­ta­mi, np. wo­łem czy ko­niem. Co waż­ne, go­spo­dar­stwa fol­warcz­ne nie po­sia­da­ły swo­ich na­rzę­dzi ani zwie­rząt do pra­cy na polu. Chło­pi zo­bo­wią­za­ni za­tem byli do wy­ko­ny­wa­nia pra­cy wła­sny­mi na­rzę­dzia­mi i z po­mo­cą wła­snych zwie­rząt. Poza pra­cą na pań­skim polu chło­pi od­ra­bia­li pańsz­czy­znę na wie­le róż­nych spo­so­bów. Jed­nym z nich były pod­wo­dy, czy­li obo­wią­zek prze­wo­zu zbo­ża czy in­nych dóbr pro­du­ko­wa­nych w fol­war­ku do miej­sca sku­pu. Chło­pi mu­sie­li cza­sem trans­por­to­wać zbo­że na ol­brzy­mie od­le­gło­ści, np. do Gdań­ska, co przy sta­nie ów­cze­snych dróg po­tra­fi­ło być spo­rym wy­zwa­niem. Poza tym nie­któ­rzy chło­pi od­de­le­go­wa­ni byli do pra­cy w trans­por­cie na sta­łe, jak chło­pi zaj­mu­ją­cy się spła­wem, czy­li fli­sa­cy. Do obo­wiąz­ków chło­pa na­le­ża­ły tak­że tzw. stró­że, czy­li pil­no­wa­nie pań­skie­go do­byt­ku.

Je­że­li my­śli­my, że być może pańsz­czy­zna fak­tycz­nie była ro­dza­jem za­pła­ty za użyt­ko­wa­nie zie­mi, to mu­si­my so­bie uświa­do­mić, że poza pańsz­czy­zną chło­pi pła­ci­li na rzecz dwo­ru rów­nież czyn­sze, któ­re cza­sem się zwięk­sza­ły. Poza tym chło­pi win­ni byli uisz­czać wie­le po­mniej­szych opłat i da­nin w na­tu­rze, choć nie we wszyst­kich do­brach i nie w jed­na­ko­wym za­kre­sie. Wiec­ne (na rzecz są­dów na wsi), łącz­ne, ga­jo­we, le­śne, żo­łęd­ne, łu­czyw­ne, kar­czo­we, bu­do­we (opła­ty oka­zjo­nal­ne np. przy bu­do­wie domu czy zbio­rze drew­na w le­sie), młyn­ne – to tyl­ko kil­ka z tych opłat. W cza­sie, kie­dy pan prze­by­wał we wsi, chło­pi pła­ci­li na jego po­byt tzw. sta­cyj­ne. W na­tu­rze od­da­wa­no tzw. sep czy osyp. Wy­no­sił on od jed­ne­go do kil­ku kor­ców owsa, parę ka­pło­nów lub gęsi, sery czy jaja. Gęsi od­da­wa­no na św. Mar­ci­na, stąd zwy­czaj ja­da­nia 11 li­sto­pa­da gę­si­ny. Po­nad­to wszy­scy chło­pi zo­bo­wią­za­ni byli od­da­wać na rzecz Ko­ścio­ła spe­cjal­ny po­da­tek – dzie­się­ci­nę, czy­li dzie­sią­tą część swo­ich zbio­rów ozi­mych i ja­rych. We wsiach zbie­ra­no też opła­tę na utrzy­ma­nie ple­ba­na, tzw. mesz­ne; wy­no­si­ła ona zwy­kle je­den ko­rzec zbo­ża. Po od­da­niu Bogu, co bo­skie, na­le­ża­ło jesz­cze od­dać ce­sa­rzo­wi, co ce­sar­skie. Na rzecz pań­stwa chło­pi od­da­wa­li dwa ro­dza­je po­dat­ku: po­da­tek grun­to­wy, czy­li po­bór, oraz od 1629 roku po­dym­ne – po­da­tek od do­mów za­miesz­ka­łych, a od 1662 roku po­głów­ne, czy­li po­da­tek oso­bi­sty. W do­brach kró­lew­skich od po­ło­wy XVII wie­ku po­bie­ra­no też hi­ber­nę, czy­li po­da­tek na rzecz zi­mu­ją­cej ar­mii.

Chłop, czyli niewolnik

Sys­tem fol­warcz­ny do­mknię­ty zo­stał na prze­ło­mie XVI i XVII wie­ku i utrzy­mał się aż do uwłasz­cze­nia, któ­re na­stą­pi­ło w XIX wie­ku. Choć pańsz­czy­zna pod wzglę­dem for­mal­nym nie jest nie­wol­nic­twem, to pod­pi­sa­na przez pol­ski rząd w 1956 roku w Ge­ne­wie kon­wen­cja okre­śla pańsz­czy­znę jako „in­sty­tu­cję i prak­ty­kę zbli­żo­ną do nie­wol­nic­twa”. In­ne­go zda­nia była jed­nak sama szlach­ta. Naj­bar­dziej zna­czą­cą sym­bo­licz­ną zmia­ną w XVI wie­ku było upo­wszech­nie­nie się na­zwy „chłop” na okre­śle­nie lud­no­ści rol­ni­czej. Przed XVI wie­kiem sto­so­wa­no ra­czej okre­śle­nia ta­kie jak „kmieć”, czy­li rol­nik dys­po­nu­ją­cy zie­mią. Na­le­ży przy tym pa­mię­tać, że zie­mia była w po­sia­da­niu chło­pów w for­mie tzw. wła­sno­ści za­leż­nej, de fac­to na­le­ża­ła więc do szlach­ty.

Samo okre­śle­nie „chłop” po­cho­dzi od ro­syj­skie­go wy­ra­zu ozna­cza­ją­ce­go nie­wol­ni­ka, przy czym w ory­gi­na­le nie­ko­niecz­nie cho­dzi­ło o rol­ni­ka. Ta­kim „chło­pem” mógł stać się szlach­cic, któ­ry utra­cił wol­ność za dłu­gi. Po ich od­da­niu wra­cał do swo­je­go sta­nu. Wspo­mnia­ny już przy­wi­lej byd­go­ski wy­da­ny przez Zyg­mun­ta Sta­re­go w 1520 roku jako je­den z pierw­szych do­ku­men­tów mówi o „chło­pach”. Sta­tu­ty piotr­kow­skie z 1496 roku, któ­re przy­wią­zy­wa­ły chło­pów do zie­mi, mó­wi­ły przede wszyst­kim o kmie­ciach. We wcze­śniej­szych do­ku­men­tach uży­wa­no ra­czej okre­śle­nia „wieś­niak”. Rów­no­le­gle z wpro­wa­dza­niem za­ostrzo­nej pańsz­czy­zny za­czę­to w sto­sun­ku do chło­pów uży­wać okre­śle­nia ozna­cza­ją­ce­go nie­wol­ni­ka. Co cie­ka­we, to pier­wot­ne zna­cze­nie w XIX wie­ku się za­tar­ło i słu­ży obec­nie po pro­stu jako po­tocz­ne okre­śle­nie męż­czy­zny.

Wraz z od­kry­ciem dla Eu­ro­py Ame­ry­ki i póź­niej z roz­wo­jem atlan­tyc­kie­go nie­wol­nic­twa wy­kształ­ci­ły się też w XVI i XVII wie­ku pew­ne wzor­ce sto­sun­ku do lu­dzi pod­po­rząd­ko­wa­nych. Znie­wo­le­niu rdzen­nej lud­no­ści to­wa­rzy­szy­ła re­flek­sja nad jej po­cho­dze­niem. Eu­ro­pej­czy­cy wy­ka­za­li się nie­zwy­kłą hi­po­kry­zją. Sta­ra­li się pod­po­rząd­ko­wa­nie lo­kal­nej lud­no­ści uza­sad­nić jej od­mien­nym (gor­szym) po­cho­dze­niem. We­dług bi­blij­nej tra­dy­cji miesz­kań­cy Zie­mi wy­wo­dzą się od trzech sy­nów No­ego: Ja­fe­ta, Cha­ma i Sema. Sem dał po­czą­tek lu­dom se­mic­kim, Ja­fet – in­do­eu­ro­pej­skim, Cham zaś miesz­kań­com pół­noc­nej Afry­ki. Po­cho­dze­nie Cha­ma wią­za­no z czar­nym ko­lo­rem skó­ry i dość po­pu­lar­nym sko­ja­rze­niem czer­ni z ja­kąś ska­zą. Pre­dys­po­zy­cje do by­cia nie­wol­ni­kiem wy­wo­dzo­no od we­wnętrz­nej „czar­no­ści” po­tom­ków Cha­ma, prze­klę­te­go i ska­za­ne­go na nie­wol­nic­two za sprze­ci­wia­nie się woli ojca. Co cie­ka­we, na te­re­nach dzi­siej­szej Ukra­iny pol­scy pa­no­wie okre­śla­li bied­nych chło­pów jako „czerń”, w Ga­li­cji zaś chło­pów po­wszech­nie na­zy­wa­no „czer­nia­wą”.

W Pol­sce w sto­sun­ku do pew­nej gru­py lud­no­ści po raz pierw­szy okre­śle­nia „cham” uży­to wła­śnie w XVI wie­ku. Ter­min „cham” nie wy­stę­po­wał w słow­ni­kach pol­sz­czy­zny z po­ło­wy XVI wie­ku, jak w słow­ni­ku Bar­tło­mie­ja z Byd­gosz­czy, Słow­ni­ku po­znań­skim czy słow­ni­ku Jana Mą­czyń­skie­go. Jed­no z pierw­szych ofi­cjal­nych użyć okre­śle­nia „cham” w sto­sun­ku do chło­pów po­ja­wia się w utwo­rze Go­niec cno­ty Ma­cie­ja Stry­kow­skie­go z po­ło­wy XVI wie­ku. Sło­wo „cham” wy­stę­pu­je w nim wła­śnie na okre­śle­nie chło­pa. In­te­re­su­ją­cy nas frag­ment brzmi tak: „Ty, Cham, orz rolę, rób, strzeż każ­dy tego […] Nie czyń się, Cha­mie, Ja­phe­tem, strzeż ro­ley […]”[2]. Czy­li: rób cha­mie w polu i nie uda­waj szlach­ci­ca. Cham i chłop to nie­je­dy­ne sło­wa ob­cią­żo­ne spe­cy­ficz­ną ko­no­ta­cją, któ­re mia­ły słu­żyć pod­kre­śle­niu od­mien­no­ści tej gru­py. Mi­ko­łaj Rej w swo­im cza­sie pi­sał: „To dziw, kie­dy­by kto pu­cha­cza spo­ro­śne­go bia­ło­rzy­ta w so­ko­lem gnieź­dzie zna­lazł”. Mi­ko­łaj Sęp Sza­rzyń­ski w po­dob­nym sty­lu stwier­dził, że „męż­na or­li­ca go­łę­bi nie ro­dzi”, z ko­lei Jan Chry­zo­stom Pa­sek za­wy­ro­ko­wał: „w pa­ra­gon nie wcho­dzi z or­łem pu­chacz”[3]. Ta­kie or­ni­to­lo­gicz­ne po­rów­na­nia były dość po­pu­lar­ne i czę­sto wy­stę­po­wa­ły w szla­chec­kich pa­mięt­ni­kach i zbio­rach zło­tych my­śli – si­lva re­rum. Róż­ni­ce mię­dzy chło­pa­mi i szlach­tą sta­ra­no się po­ka­zać za po­mo­cą róż­nic mię­dzy pta­ka­mi god­ny­mi i po­spo­li­ty­mi. Teo­ria or­ni­to­lo­gicz­na by­ła­by więc pol­skim wkła­dem w bio­lo­gicz­ny ra­sizm.

Je­że­li chło­pi wy­wo­dzą się od Cha­ma, to skąd wy­wo­dzi się szlach­ta? Dla każ­de­go ów­cze­sne­go szlach­ci­ca ja­sne było, że z ta­jem­ni­cze­go i wo­jow­ni­cze­go ple­mie­nia Sar­ma­tów, któ­re przy­wę­dro­wa­ło na zie­mie Rzecz­po­spo­li­tej gdzieś z oko­lic dzi­siej­sze­go Ira­nu. W mi­cie tym hi­sto­ria Pol­ski to hi­sto­ria pod­bo­ju. Ple­mię Sar­ma­tów mia­ło przy­być na zie­mie pol­skie i pod­bić miej­sco­wą lud­ność, czy­niąc ją swo­imi nie­wol­ni­ka­mi. Mit ten sfor­mu­ło­wa­no w XVI wie­ku, uza­sad­nia­jąc za jego po­mo­cą od­mien­ne po­cho­dze­nie szlach­ty. Pi­sa­ne w tym cza­sie hi­sto­rie ple­mie­nia sar­mac­kie­go, któ­re dzi­siaj okre­śli­li­by­śmy jako fake, sta­ły się zresz­tą pod­sta­wą do two­rze­nia po­pu­lar­nych dzi­siaj mi­tów o ja­kimś przed­wiecz­nym im­pe­rium Le­chi­tów.

Ile kosztował chłop?

Jed­ną z za­sad­ni­czych cech de­fi­niu­ją­cych nie­wol­nic­two jest po­zba­wie­nie nie­wol­ni­ka pod­mio­to­wo­ści praw­nej. Ra­zem z za­ostrza­niem pańsz­czy­zny chło­pi jako stan znik­nę­li z pra­wo­daw­stwa, jed­nak nie do koń­ca. Na­dal mu­sie­li pła­cić po­dat­ki na rzecz pań­stwa, byli re­kru­to­wa­ni do ar­mii oraz pła­ci­li dzie­się­ci­nę. Fak­tycz­nie jed­nak cała wła­dza nad chło­pa­mi w do­brach pry­wat­nych była w rę­kach pana. To pan de­cy­do­wał o tym, ile chłop ma od­dać da­nin, ile pra­co­wać w for­mie pańsz­czy­zny, a ile w for­mie dar­moch. Pan de­cy­do­wał też o tym, czy chłop może się oże­nić i z kim. Nie opła­ca­ło mu się wy­da­wać zgo­dy na oże­nek poza swo­imi wło­ścia­mi, bo tra­cił­by w ten spo­sób siłę ro­bo­czą i zie­mię. Chy­ba że otrzy­my­wał za ta­kie­go chło­pa gra­ty­fi­ka­cję. Mó­wiąc wprost: chy­ba że taki chłop zo­stał za­ku­pio­ny.

W Rzecz­po­spo­li­tej nie było tar­gów nie­wol­ni­ków, jed­nak kwitł han­del „ży­wym to­wa­rem”. Chło­pa moż­na było ku­pić lub sprze­dać, i nie cho­dzi­ło wy­łącz­nie o trans­ak­cje za­ku­pu zie­mi, do któ­rej chłop był przy­wią­za­ny. Trans­ak­cje kup­na zie­mi wią­za­ły się ze spi­sem wszyst­kie­go, co się na tych zie­miach znaj­do­wa­ło. Je­że­li ktoś ku­po­wał zie­mię, to ra­zem z nią ku­po­wał wszyst­kie czę­ści da­nej zie­mi, ta­kie jak: pola, łąki, rze­ki, sta­wy, wszyst­kie domy i sprzę­ty oraz pod­da­nych. Je­że­li pan chciał so­bie ja­kie­goś chło­pa za­cho­wać, to wy­łą­czał go z trans­ak­cji. Moż­na się do­my­ślić, że ta­kim przy­kła­dem był chłop Ma­ciej. Kie­dy szlach­cic Je­zier­ski w 1642 roku sprze­da­wał zie­mię, wy­łą­czył Ma­cie­ja, któ­ry naj­wy­raź­niej przy­padł mu do gu­stu z trans­ak­cji i na­stęp­nie prze­ka­zał go swo­je­mu sy­no­wi. Han­del chło­pa­mi nie był praw­nie usank­cjo­no­wa­ny i od­by­wał się za po­mo­cą do­na­cji (do­na­tio ma­nu­alis). Kie­dy pa­no­wie do­szli do po­ro­zu­mie­nia, spi­sy­wa­li akt i prze­ka­zy­wa­li go do urzę­du grodz­kie­go, dzię­ki cze­mu trans­ak­cja zy­ski­wa­ła ofi­cjal­ną sank­cję. Sprze­daż chło­pa wią­za­ła się z prze­ka­za­niem pra­wa wła­sno­ści na in­ne­go szlach­ci­ca. Te pra­wa wła­sno­ści ogó­łem okre­śla­no jako „pań­stwo”. Skła­da­ły się one ze zwierzch­no­ści (do­mi­nium), wła­sno­ści (pro­prie­tas) czy wła­dzy ry­cer­skiej (he­ro­ica po­te­stas). Chło­pi byli wła­sno­ścią szlach­ty, co po­twier­dza za­pis po­czy­nio­ny przez Jana Klu­ga ze wsi Nie­part w 1792 roku: „Ni­żej pod­pi­sa­ny, zo­staw­szy dóbr Nie­par­tu z przy­le­gło­ścia­mi dzie­dzi­cem, a prze­to i pod­dań­stwa wła­ści­cie­lem…”[4].

Chło­pów sprze­da­wa­no naj­czę­ściej z całą ro­dzi­ną i do­byt­kiem. Naj­bar­dziej po­żą­da­nym to­wa­rem byli oczy­wi­ście spe­cja­li­ści, tacy jak bro­war­ni­cy, ko­wa­le, rze­mieśl­ni­cy czy karcz­ma­rze. Fa­chow­cy od trun­ków opła­ca­li się naj­bar­dziej, gdyż szlach­ta naj­pew­niej­szy zysk czer­pa­ła z chłop­skie­go pi­jań­stwa, czy­li przy­mu­su pro­pi­na­cyj­ne­go. Po­le­gał on na tym, że w cią­gu roku chło­pi mu­sie­li za­ku­pić od­po­wied­nią ilość trun­ków w pań­skich go­rzel­niach czy karcz­mach. Drob­niej­sza szlach­ta ku­po­wa­ła ra­czej mniej­sze „ilo­ści” chło­pów, ce­lu­jąc wła­śnie w fa­chow­ców. Za­moż­niej­sza ku­po­wa­ła cza­sem całe wsie. Wo­je­wo­da smo­leń­ski Piotr Sa­pie­ha sprze­dał Bar­ba­rze Kwi­lec­kiej 37 ro­dzin. Jan Prze­ben­dow­ski w wy­ni­ku ugo­dy z Ma­rian­ną Ra­doń­ską otrzy­mał 68 lu­dzi za kwo­tę 4 000 zło­tych. Cza­sem do­cho­dzi­ło też do sy­tu­acji co naj­mniej dzi­wacz­nych. Kie­dy w 1593 roku zmarł oj­ciec Ka­spra i Ma­cie­ja Skrzy­dlew­skich, w wy­ni­ku po­dzia­łu ma­jąt­ku oka­za­ło się, że jed­ne­go chło­pa bra­cia dzie­dzi­czą po po­ło­wie. Na szczę­ście uda­ło im się po­ro­zu­mieć i Ka­sper zrzekł się swo­jej po­ło­wy chło­pa w za­mian za po­rę­cze­nie dłu­gu w wy­so­ko­ści 130 zł i do­pła­tę w wy­so­ko­ści 50 zł. Po­ło­wa chło­pa kosz­to­wa­ła więc oko­ło 180 zł. Sy­tu­acja taka nie była wca­le rzad­ka, po po­ło­wie chło­pa odzie­dzi­czy­li też An­drzej Bo­guc­ki i Alek­sy Go­dziant­kow­ski. Tym chło­pem był Mar­cin Mi­chal­czyk. Go­dziant­kow­ski po pro­stu sprze­dał swo­ją po­ło­wę Mi­chal­czy­ka ra­zem z jego dzieć­mi i ca­łym do­byt­kiem.

In­for­ma­cje te zna­leźć moż­na w księ­gach grodz­kich. Oprócz nich wie­le do­wia­du­je­my się o han­dlu chło­pa­mi z ksiąg są­do­wych. Do spo­rów są­do­wych do­cho­dzi­ło, kie­dy wbrew umo­wie chło­pa nie prze­ka­za­no lub za nie­go nie za­pła­co­no. Jed­na z za­no­to­wa­nych w księ­dze są­do­wej sy­tu­acji do­brze od­da­je dra­ma­ty zwią­za­ne z han­dlem ludź­mi na zie­miach pol­skich. Otóż w po­wie­cie wrze­śnień­skim pra­cu­ją­ca Kla­ra uro­dzi­ła dziec­ko. Dziew­czy­na była bar­dzo bied­na i nie­za­męż­na. Te oko­licz­no­ści spra­wi­ły, że zo­sta­ła zmu­szo­na do sprze­da­ży swo­je­go dziec­ka panu Trąmp­czyń­skie­mu. Trąmp­czyń­ski nie chciał dziec­ka po­cząt­ko­wo ku­pić, nie po­ma­ga­ły bła­ga­nia ze stro­ny mat­ki. Ugiął się do­pie­ro, kie­dy ta za­gro­zi­ła, że bę­dzie mu­sia­ła dziec­ko „za­rżnąć”. Trąmp­czyń­ski dał Kla­rze za dziec­ko tro­chę zbo­ża, ale nie chciał trzy­mać dziec­ka u sie­bie i dał je w pre­zen­cie mał­żeń­stwu Brow­skich. Tym­cza­sem Kla­rze uda­ło się ure­gu­lo­wać swo­je spra­wy, wy­szła za mąż i po­sta­no­wi­ła od­zy­skać cór­kę. W nocy, pod nie­obec­ność wła­ści­cie­li, wy­kra­dła małą Do­ro­tę i ucie­kła do swo­jej wsi, któ­rej wła­ści­cie­lem był Su­cho­rzew­ski. Kie­dy spra­wa wy­szła na jaw, Trąmp­czyń­ski za­żą­dał od Su­cho­rzew­skie­go zwro­tu swo­jej wła­sno­ści. W są­dzie mu­siał sta­wić się wła­ści­ciel wsi, w któ­rej miesz­ka­ła Kla­ra, bo jako chłop­ka nie mia­ła oso­bo­wo­ści praw­nej i po­zew sfor­mu­ło­wa­ny był prze­ciw „wła­sno­ści” Su­cho­rzew­skie­go. Spra­wa ta, za­wi­kła­na i roz­cią­gnię­ta w cza­sie, uka­zu­je jed­nak bru­tal­ność sy­tua­cji. Naj­czę­ściej spo­ry są­do­we do­ty­czy­ły nie­do­sza­co­wa­nia lub prze­sza­co­wa­nia ceny „to­wa­ru” bę­dą­ce­go przed­mio­tem trans­ak­cji.

Han­del chło­pa­mi nie był ja­kimś od­osob­nio­nym przy­pad­kiem. An­drzej Frycz Mo­drzew­ski pi­sał:

A my, któ­rzy się praw­dzi­wej ku Bogu wia­ry dzier­ży­my, nie wsty­da­my się mieć nie­wol­ni­ka­mi lu­dzi tej­że wia­ry, co i my.

Nie mó­wię, żeby kto za jaką spra­wie­dli­wą przy­czy­ną nie miał być w nie­wo­lą ska­zan, jako Noe Cha­ma syna dla jego wy­stęp­ku w nie­wo­lą ska­zał. Ale mó­wię o tej zwy­czaj­nej nie­wo­li, któ­rej pa­no­wie nad pod­da­ny­mi okrom wsze­la­kie­go ich wy­stęp­ku uży­wa­ją, odej­mu­jąc im zie­mię i ma­jęt­ność gdy się jed­no spodo­ba, a jako się w nie­któ­rych po­wie­ciech za­cho­wu­je, przeda­wa­jąc je jako by­dło”[5].

Jed­ną z osób, któ­re pró­bo]wały ten pro­ce­der usank­cjo­no­wać, był ksiądz Teo­dor Ostrow­ski. Pi­sał on tak: „Stan ni­niej­szy pod­dań­stwa na­sze­go, z praw i zwy­cza­jów wy­pły­wa­ją­cy, w na­stę­pu­ją­cych za­my­ka się punk­tach: Pod­da­ni na roli osia­dli i pańsz­czy­znę od­by­wa­ją­cy nie tyl­ko sami, ale i z po­tom­stwem swym są wła­snoś­cią dzie­dzi­ca, tak że ich da­ro­wać, przedać, na inną rolę lub wieś prze­nieść praw­nie wo­len”[6]. W pew­nym stop­niu uda­ło się to zro­bić i w ko­re­spon­den­cji mię­dzy księ­ciem Jó­ze­fem Paw­łow­skim a An­to­nim Le­wan­dow­skim moż­na wy­czy­tać, że w oko­li­cach 1731 roku praw­nie usta­lo­na cena za chło­pa wy­no­si­ła 120 grzy­wien, a za chłop­kę 60 grzy­wien[7].

Naród polski bez chłopów

Na tym jed­nak cała hi­sto­ria re­la­cji chło­pów i szlach­ty się nie koń­czy. Po pod­pi­sa­niu unii lu­bel­skiej i po­wsta­niu im­pe­rium Rze­czy­po­spo­li­tej Oboj­ga Na­ro­dów w 1569 roku po­ja­wił się pro­blem: jak or­ga­ni­zo­wać po­li­ty­kę w tak zróż­ni­co­wa­nym et­nicz­nie, re­li­gij­nie, kul­tu­ro­wo i po­li­tycz­nie or­ga­ni­zmie? Co może sta­no­wić czyn­nik spa­ja­ją­cy lud­ność? W im­pe­rium oto­mań­skim kry­te­rium umoż­li­wia­ją­cym do­stęp do pu­blicz­nych sta­no­wisk i pra­wa gło­su była re­li­gia: is­lam. Je­że­li w ra­mach im­pe­rium chcia­ło się funk­cjo­no­wać na przy­kład w ad­mi­ni­stra­cji pań­stwo­wej, na­le­ża­ło stać się wy­znaw­cą is­la­mu. Po­dob­nym kry­te­rium w Rzecz­po­spo­li­tej Oboj­ga Na­ro­dów, a więc im­pe­rium po­wsta­łym z po­łą­cze­nia wiel­kie­go Księ­stwa Li­tew­skie­go i Rze­czy­po­spo­li­tej, była na­ro­do­wość, a do­kład­nie: na­ro­do­wość pol­ska. Mó­wiąc wprost, żeby uzy­skać pra­wa po­li­tycz­ne, któ­re uda­ło się wy­wal­czyć w toku dzie­jów pol­skiej szlach­cie, na­le­ża­ło stać się Po­la­kiem. Je­że­li było się szla­chet­nie uro­dzo­nym, dro­ga do tego była bar­dzo pro­sta. Szlach­ta z ziem, któ­re sta­ły się czę­ścią im­pe­rium, sku­szo­na pol­ski­mi przy­wi­le­ja­mi i po­li­tycz­ną wol­no­ścią, za­czę­ła okre­ślać się mia­nem „Po­la­ków”.

Po­wsta­ło coś, co moż­na by okre­ślić jako „pol­skość szla­chec­ką”, bo była ona za­re­zer­wo­wa­na wy­łącz­nie dla szlach­ty. Uku­to wte­dy po­ję­cie „gen­te Ru­the­nus, na­tio­ne Po­lo­nus”, ozna­cza­ją­ce: „z uro­dze­nia Ru­sin, z na­ro­do­wo­ści Po­lak”[8]. Jan z Ko­szy­czek w 1542 roku pi­sał, że jest Po­la­kiem „wmiesz­ka­nym”, a nie uro­dzo­nym[9]. Pod­czas sej­mu ko­ron­ne­go po­wsta­ło za­mie­sza­nie w związ­ku z tym, że do przy­się­gi nie wpi­sa­no Pru­sa­ków: „na co po­wstał krzyk ogól­ny: Je­ste­ście Po­la­ka­mi, Po­la­ka­mi! Wszy­scy po­sło­wie pru­scy, człon­ko­wie ziem pru­skich bez wzglę­du na po­cho­dze­nie pol­skie lub nie­miec­kie”[10]. By­cie „Po­la­kiem” wy­ni­ka­ło z szla­chec­kie­go uro­dze­nia i ozna­cza­ło kon­kret­ne pra­wa i przy­wi­le­je po­li­tycz­ne, jak pra­wo wła­sno­ści, wol­ność oso­bi­sta czy pra­wo wy­bo­ru kró­la.

Gdy­by­śmy spoj­rze­li na tę spra­wę wy­łącz­nie z per­spek­ty­wy szlach­ty, był­by to nie­by­wa­ły po­stęp w sto­sun­ku do ab­so­lu­ty­stycz­nych mo­nar­chii Za­cho­du. De­mo­kra­cja szla­chec­ka zrów­ny­wa­ła w pod­sta­wo­wych pra­wach i wol­no­ściach wszyst­kich szla­chet­nie uro­dzo­nych. Jako jed­no z pierw­szych na świe­cie państw wpro­wa­dzi­li­śmy za­sa­dę wier­no­ści „na­ro­do­wi”, któ­ra prze­kra­cza­ła feu­dal­ne zo­bo­wią­za­nia i bez­względ­ne po­słu­szeń­stwo kró­lo­wi. Waw­rzy­niec Go­ślic­ki w De opti­mo se­na­to­re twier­dził, że wła­dza nie tkwi w tro­nie, ale w spo­łe­czeń­stwie, a kon­kret­niej w se­na­cie[11]. Moż­na było być Ru­si­nem, wy­zna­wać pra­wo­sła­wie, mó­wić ję­zy­kiem ro­syj­skim bądź ja­kim­kol­wiek in­nym, pod wzglę­dem praw­nym jed­nak, je­że­li było się szla­chet­nie uro­dzo­nym, po­li­tycz­nie sta­wa­ło się „Po­la­kiem”. Pro­blem po­le­gał jed­nak na tym, że ten po­stęp do­ty­czył wy­łącz­nie 5,5% miesz­kań­ców ziem Rzecz­po­spo­li­tej.

Z oczy­wi­stych wzglę­dów w tym sen­sie chłop nie miał pra­wa być „Po­la­kiem”: nie miał wol­no­ści oso­bi­stej, pra­wa wy­bo­ru kró­la, udzia­łu w se­na­cie ani na­wet pra­wa wła­sno­ści. Nie był roz­po­zna­wa­ny jako czło­nek sta­nu. Po­ję­cie po­wszech­nej „pol­sko­ści” dla każ­de­go miesz­kań­ca ziem pol­skich na­ro­dzi­ło się do­pie­ro pod ko­niec XVIII wie­ku. Po raz pierw­szy chło­pi po­ja­wi­li się w pra­wie do­pie­ro w Kon­sty­tu­cji 3 maja oraz w uni­wer­sa­le po­ła­niec­kim Ta­de­usza Ko­ściusz­ki. I choć spra­wa jest dys­ku­syj­na, to moż­na się za­sta­no­wić, na ile szlach­ta pol­ska go­to­wa była zre­zy­gno­wać z wol­no­ści na­ro­do­wej na rzecz za­bor­ców, byle tyl­ko za­cho­wać pańsz­czy­znę i swo­ich chło­pów, któ­rych Ko­ściusz­ko i au­to­rzy Kon­sty­tu­cji chcie­li suk­ce­syw­nie uwal­niać. Wie­le zna­czą­cych po­sta­ci oraz ro­dów ma­gnac­kich i szla­chec­kich, jak Szczę­sny Po­toc­ki, Ksa­we­ry Bra­nic­ki, Czar­to­ry­scy i inni, skła­da­li hoł­dy Ka­ta­rzy­nie Wiel­kiej, byle tyl­ko po­zwo­li­ła im za­cho­wać ma­jąt­ki i pra­wa. Ka­ta­rzy­na wy­da­ła na­wet w 1785 roku ode­zwę na­zwa­ną Gra­mo­ta praw, wol­no­ści i przy­wi­le­jów, w któ­rej gwa­ran­to­wa­ła szlach­cie za­cho­wa­nie ma­jąt­ków, przy­wi­le­jów i wła­dzy nad chło­pa­mi. Zresz­tą wład­czy­ni Ro­sji uwa­ża­ła, że Kon­sty­tu­cja 3 maja to nic in­ne­go tyl­ko ja­kiś ro­dzaj wpły­wu fran­cu­skich ja­ko­bi­nów.

Szlach­ta uwa­ża­ła, że „pol­skość” nie tyl­ko jest czymś, z czym się ro­dzi­my, ale łą­czy się tak­że z ogła­dą, wy­kształ­ce­niem, oczy­ta­niem czy zna­jo­mo­ścią pew­ne­go ka­no­nu. W słyn­nym Li­ber cha­mo­rum Wa­le­rian Ne­kan­da Trep­ka tro­pił chło­pów pod­szy­wa­ją­cych się pod szlach­tę, pięt­nu­jąc nie­do­cią­gnię­cia w wy­glą­dzie oraz za­cho­wa­niu i okre­śla­jąc je jako pro­stac­kie. Je­den amant wy­słał lu­bej kwiat na pół­mi­sku, dru­gim go przy­kryw­szy – jak pi­sał Trep­ka – od razu po tym było wia­do­mo, że to chłop i za­lo­ty od­rzu­co­no.

Chło­pi nie tyl­ko nie po­sia­da­li od­po­wied­nich cech, przy­wi­le­jów i wol­no­ści, żeby zo­stać „Po­la­ka­mi”. Oni się pie­kiel­nie „Po­la­ków” bali. Pol­skość ko­ja­rzy­ła się im bo­wiem ze znie­na­wi­dzo­ną pańsz­czy­zną, cze­mu dali wy­raz w trak­cie ra­ba­cji ga­li­cyj­skiej (1846), wy­ko­rzy­stu­jąc po­wsta­nie na­ro­do­we do roz­pra­wie­nia się z pa­na­mi Po­la­ka­mi. Jesz­cze pod ko­niec XIX wie­ku w wie­lu chło­pach Pol­ska wzbu­dza­ła spo­re oba­wy. Win­cen­ty Wi­tos tak pi­sał w swo­im pa­mięt­ni­ku: „O świa­do­mo­ści na­ro­do­wej nie mo­gło być pra­wie żad­nej mowy, bo i skąd? […] Chło­pi w swo­jej ma­sie bali się Pol­ski nie­sły­cha­nie, wie­rząc, że z jej po­wro­tem przyj­dzie na pew­no pańsz­czy­zna i naj­gor­sza szla­chec­ka nie­wo­la. Po­wsta­nia [na­ro­do­we – MR] uwa­ża­li za ja­kąś po­twor­ną zbrod­nię, któ­rej na­wet nie umie­li na­zwać ani okre­ślić, a po­wstań­ców za dzi­kich, po­my­lo­nych zbrod­nia­rzy, bę­dą­cych pla­gą ludz­ko­ści i nie­szczę­ściem dla chło­pów”[12]. W sy­tu­acji gdy nie­pod­le­głość ma­ja­czy­ła na ho­ry­zon­cie, wie­lu z nich za­da­wa­ło so­bie py­ta­nie: a co je­śli ra­zem z Pol­ską wró­ci pańsz­czy­zna?

Lud i szlachta

Po­pu­lar­ność mitu o szla­chec­kim po­cho­dze­niu wy­ni­ka nie z tego, że rze­czy­wi­ście więk­szość z nas może ta­kie po­cho­dze­nie mieć, ale z fak­tu, że „szla­chec­kość” sta­ła się w Pol­sce hi­sto­rycz­nie po­żą­da­na. Od­po­wied­nie ko­rze­nie w cza­sach Pol­ski pańsz­czyź­nia­nej sta­no­wi­ły pod­sta­wę praw po­li­tycz­nych i gwa­ran­to­wa­ły wol­ność oso­bi­stą. To szlach­tę ce­cho­wał wy­su­bli­mo­wa­ny gust, to ona wie­dzia­ła, jak po­słu­gi­wać się no­żem i wi­del­cem, jak za­cho­wy­wać się na sa­lo­nach i po­ru­szać w świe­cie. Chło­pi nie mie­li o tym po­ję­cia, co czę­sto bez­li­to­śnie wy­kpi­wa­no w róż­nych tek­stach – cho­ciaż­by w utwo­rze Wa­cła­wa Po­toc­kie­go Pan Ku­rek pan­nę Ma­glow­ni­cę. Ko­mizm w tym wier­szu po­le­ga na ze­sta­wie­niu dwóch, ma­ją­cych nie przy­sta­wać do sie­bie świa­tów: szla­chec­kie­go i chłop­skie­go. Oto pew­na szlach­cian­ka za­bie­ra ze sobą w go­ści­nę „kmiot­kę”, prze­bie­ra­jąc ją wcze­śniej w zgrzeb­ną ko­szu­lę. Chłop­ka, mimo na­po­mnień i szcze­gó­ło­wych in­struk­cji, nie po­tra­fi się jed­nak za­cho­wać i w klu­czo­wym mo­men­cie po­ry­wa z pół­mi­ska ca­łe­go ka­pło­na, po­że­ra go „jako pies przy­stą­piw­szy nogą”. Zda­niem szlach­cian­ki chłop­ka nie tyl­ko nie mo­gła po­zbyć się ty­po­wych chłop­skich przy­war, ale i w pań­skiej ko­szu­li wy­glą­da­ła jak „kocz­ko­dan”. Do tego utwo­ru jesz­cze po­wró­ci­my.

Ta­kich utwo­rów w okre­sie pańsz­czyź­nia­nym było wie­le. Mia­ły one po­ka­zy­wać chło­pów jako głu­pich, nie­sto­sow­nie ubra­nych, brud­nych, nie­zna­ją­cych pod­sta­wo­wych za­sad kul­tu­ry i nie­ma­ją­cych ogła­dy, za­co­fa­nych i oczy­wi­ście we wszyst­kim tym śmiesz­nych. Szla­chec­ki ko­mizm sy­tu­ował chło­pów w ze­sta­wie­niu z kul­tu­ral­nym, bę­dą­cym ze wszyst­kim na cza­sie i po­wścią­gli­wym dwo­rem. Do dzi­siaj moż­na ten ro­dzaj ko­mi­zmu za­ob­ser­wo­wać w po­pu­lar­nych ka­ba­re­tach, w któ­rych za ko­mizm ucho­dzi wy­śmie­wa­nie się z ko­goś gor­sze­go, głup­sze­go, a więc kla­so­wo niż­sze­go. Wy­star­czy wspo­mnieć po­stać Ma­riol­ki z ka­ba­re­tu Pa­ra­nie­nor­mal­ni czy skecz Bździ­sze­wo ka­ba­re­tu Smi­le. Ob­śmie­wa­ni są w nim po­prze­bie­ra­ni w chłop­skie ko­żu­chy miesz­kań­cy ty­tu­ło­wej miej­sco­wo­ści, któ­rej na­zwa wy­wo­dzi się od od­gło­su pusz­cza­nia wia­trów. W tle tego wszyst­kie­go tkwi­ło oczy­wi­ście wy­obra­że­nie o bo­gac­twie i wła­dzy szlach­ty oraz bie­dzie chło­pów. Szla­chec­kie po­cho­dze­nie da­wa­ło też spój­ną opo­wieść i za­ko­rze­nie­nie w prze­szło­ści. Pa­mięć szlach­ty, choć­by tyl­ko wy­obra­żo­na, się­ga­ła wie­lu wie­ków wstecz. Pa­mięć chłop­ska – wy­łącz­nie dwóch, może trzech po­ko­leń, bo była pa­mię­cią prze­ka­zy­wa­ną ust­nie.

Szlach­ta pod wzglę­dem hi­sto­rycz­nym od za­wsze mia­ła w Pol­sce do­brą pra­sę. Nie zmie­ni­ły tego na­wet lata PRL. Poza krót­kim okre­sem sta­li­ni­zmu za­sad­ni­czo nie bu­do­wa­no ide­olo­gii pań­stwo­wej na afir­ma­cji lu­do­wo­ści. Je­że­li już, to lu­do­wość była szy­tym gru­by­mi nić­mi, sta­tycz­nym do­dat­kiem do uro­czy­sto­ści pań­stwo­wych. Ta­kim ko­żu­chem, któ­ry czy­nił kwia­tek bar­dziej „lu­do­wym”. Wy­obraź­nię hi­sto­rycz­ną opa­no­wy­wa­ły ra­czej szla­chec­kie dwor­ki, za­jaz­dy, pra­wa po­li­tycz­ne, wa­lecz­ność i ho­no­ro­wość Kmi­ci­ca, zde­cy­do­wa­nie i otwar­tość Ja­giel­lo­nów, szla­chet­ne oby­cza­je i sto­ły ugi­na­ją­ce się od mię­siw i trun­ków. Dużo ła­twiej i przy­jem­niej jest nam iden­ty­fi­ko­wać się z ży­ją­cą peł­nią ży­cia szlach­tą, niż zdać so­bie spra­wę, że o wie­le bli­żej nam do wal­czą­cych o co­dzien­ne prze­trwa­nie i cięż­ko pra­cu­ją­cych chło­pów. Nie bar­dzo chce­my rów­nież pa­mię­tać o tym, że mimo wszyst­ko roz­wi­nę­li oni bo­ga­tą, zło­żo­ną i za­ska­ku­ją­cą kul­tu­rę bun­tu, opo­ru, drwi­ny, szy­der­stwa i po­czu­cia wła­snej war­to­ści.

Pańszczyzna i dominacja

Czę­sto w dys­ku­sjach o pańsz­czyź­nie przy­wo­łu­je się dość pa­ra­dok­sal­ny ar­gu­ment, że inni mie­li go­rzej. Po­da­je się jako przy­kła­dy więk­szość państw w Eu­ro­pie, w któ­rych chło­pi mie­li mniej praw lub ich sy­tu­acja była gor­sza. Pro­blem po­le­ga na tym, że tak wy­glą­da­ła sy­tu­acja do­mi­na­cji i pod­po­rząd­ko­wa­nia do XIX wie­ku w ogó­le, nie­za­leż­nie, czy do­ty­czy­ło to pol­skie­go chło­pa, czy czar­ne­go nie­wol­ni­ka na San Do­min­go. Od XVI wie­ku, wraz z tzw. wiel­ki­mi od­kry­cia­mi geo­gra­ficz­ny­mi, w Eu­ro­pie i obu Ame­ry­kach (choć nie tyl­ko) roz­po­czę­ła się era za­sad­ni­czych zmian na świe­cie. Po­ja­wił i roz­wi­jał się glo­bal­ny ry­nek, roz­wi­ja­ła się kon­sump­cja i ma­so­wa pro­duk­cja, na przy­kład zbo­ża na wscho­dzie Eu­ro­py, mię­sa w Ar­gen­ty­nie, trzci­ny cu­kro­wej na Ha­iti i Do­mi­ni­ka­nie czy póź­niej ba­weł­ny na po­łu­dniu dzi­siej­szych Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Wraz z roz­wo­jem glo­bal­ne­go ryn­ku otwo­rzy­ły się nowe szan­se, ale też za­gro­że­nia. Świat się zmie­niał, po­ja­wia­ły się nowe gru­py spo­łecz­ne wśród ob­rot­nych han­dla­rzy, kup­ców, ban­kie­rów. Pań­stwa ta­kie jak Hisz­pa­nia, Fran­cja, An­glia czy Ho­lan­dia co­raz czę­ściej kie­ro­wa­ły swo­ją uwa­gę na te nowo po­wsta­ją­ce ryn­ki, an­ga­żu­jąc się w mię­dzy­na­ro­do­wy han­del i ob­rót to­wa­ro­wo-pie­nięż­ny. W wy­ni­ku tych prze­mian we wspo­mnia­nych kra­jach co­raz wię­cej osób zaj­mo­wa­ło się ob­słu­gą no­wych ryn­ków, kon­stru­ując stat­ki, an­ga­żu­jąc się w han­del, pro­du­ku­jąc na uży­tek woj­ska i eks­pe­dy­cji, za­rzą­dza­jąc no­wy­mi ob­sza­ra­mi czy ich ochro­ną. Wszyst­ko to spra­wia­ło, że do­tych­cza­so­wa feu­dal­na struk­tu­ra za­czę­ła się roz­pa­dać. Jed­no­cze­śnie naj­waż­niej­sza z jej cech – pod­dań­stwo – prze­trwa­ła, ale w zmie­nio­nej for­mie.

Cały ten nowo po­wsta­ją­cy sys­tem po­trze­bo­wał dwóch rze­czy, i to na ska­lę ma­so­wą: dar­mo­wej pra­cy oraz to­wa­rów (mię­sa, mi­ne­ra­łów, sre­bra, zło­ta, zbo­ża, drew­na, tka­nin). W przy­pad­ku dar­mo­wej pra­cy moż­na było wy­ko­rzy­stać odzie­dzi­czo­ne po feu­da­li­zmie za­leż­no­ści, w któ­rych jed­na oso­ba ma prak­tycz­nie nie­ogra­ni­czo­ną wła­dzę nad in­ny­mi. Im ta­niej dany to­war się wy­pro­du­ko­wa­ło i wpro­wa­dzi­ło na świa­to­wy ry­nek, tym więk­szy osią­ga­ło się zysk. A nic tak nie po­mna­ża zy­sku jak dar­mo­wa pra­ca. Za­sad­ni­czą kwe­stią było jed­nak to, jaki ta pra­ca bę­dzie mia­ła cha­rak­ter. Czy uda się ob­jąć ko­goś w nie­wo­lę cał­ko­wi­tą i wte­dy po­nie­sie­my tyl­ko mi­ni­mum kosz­tów utrzy­ma­nia, czy też coś jed­nak bę­dzie trze­ba za tę pra­cę za­pła­cić, ja­koś się z pod­da­ny­mi uło­żyć?

Pol­ska pańsz­czy­zna na świa­to­wym tle nie sta­no­wi­ła wy­jąt­ku. W okre­sie bę­dą­cym przed­mio­tem na­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia, czy­li mię­dzy XVI a XIX wie­kiem, na ca­łym świe­cie nie­ustan­nie ście­ra­ły się po­rzą­dek do­mi­na­cji i ludz­kie pra­gnie­nie wol­no­ści; chęć cał­ko­wi­te­go uza­leż­nie­nia ko­goś z opo­rem tej oso­by. Cały świat w tym cza­sie był are­ną wal­ki pod­po­rząd­ko­wa­nych z róż­ny­mi sys­te­ma­mi do­mi­na­cji. Nie­za­leż­nie, czy sys­tem ten był bru­tal­ny i bez­względ­ny, jak atlan­tyc­kie nie­wol­nic­two, nie­co bar­dziej zło­żo­ny, choć tak­że bru­tal­ny, jak pol­ska pańsz­czy­zna czy pańsz­czy­zna nie­miec­ka, cze­ska, ro­syj­ska, nie­wol­nic­two bli­skow­schod­nie, czy bez­po­śred­ni, jak sys­tem ka­sto­wy w In­diach. Je­że­li chce­my co­kol­wiek zro­zu­mieć z tego, co się we wspo­mnia­nym okre­sie dzia­ło w Pol­sce, mu­si­my mieć świa­do­mość, że po­dob­ne pro­ce­sy za­cho­dzi­ły wów­czas na ca­łym świe­cie.

W XVI wie­ku nie ist­nia­ły jesz­cze za­kaz han­dlu ży­wym to­wa­rem, ko­deks pra­cy, ubez­pie­cze­nia so­cjal­ne, pra­wo do eme­ry­tu­ry, płat­ne nad­go­dzi­ny, opie­ka zdro­wot­na. Całe masy ludz­kie były wy­ję­te spod pra­wa i nie mia­ły moż­li­wo­ści de­cy­do­wa­nia o so­bie. Nie my­śla­no w ka­te­go­riach pod­sta­wo­wych praw czło­wie­ka. Wszyst­ko to zo­sta­ło zdo­by­te w wy­ni­ku dłu­gie­go pro­ce­su opo­ru i walk po­mię­dzy zdo­mi­no­wa­ny­mi a tymi, któ­rzy im swo­ją do­mi­na­cję na­rzu­ca­li. Pol­scy chło­pi, tak jak i każ­da inna zdo­mi­no­wa­na w tym cza­sie gru­pa, nie mo­gli w ca­ło­ści o so­bie de­cy­do­wać. Chło­pi nie mo­gli uczest­ni­czyć w po­dej­mo­wa­niu de­cy­zji po­li­tycz­nych. Za­sad­ni­czą ce­chą sy­tu­acji tego cza­su, i to na ca­łym świe­cie, jest to, że pod­po­rząd­ko­wa­ni mo­gli do­ma­gać się swo­ich praw po­li­tycz­nych i wol­no­ści wy­łącz­nie za po­mo­cą opo­ru i wy­bu­chów jaw­nej prze­mo­cy.

Czar­no­skó­rzy nie­wol­ni­cy w Bar­ba­da­nie, bę­dą­cym czę­ścią Bar­ba­do­su, w 1815 roku roz­pu­ści­li mię­dzy sobą plot­kę, że król bry­tyj­ski zniósł nie­wol­nic­two, a lo­kal­ni wła­ści­cie­le trzy­ma­ją to przed nimi w se­kre­cie. W wy­ni­ku tej plot­ki wy­bu­chła jed­na z naj­więk­szych an­ty­nie­wol­ni­czych re­be­lii na Ka­ra­ibach, zna­na jako re­be­lia Bus­sy od na­zwi­ska nie­wol­ni­ka, któ­ry sta­nął na jej cze­le. Nikt nie chciał dać nie­wol­ni­kom wol­no­ści, mu­sie­li za­tem wy­wal­czyć ją so­bie sami.

We fran­cu­skiej czę­ści Ha­iti i San Do­min­go po­dob­ne plot­ki roz­cho­dzi­ły się już wcze­śniej. Na Ha­iti pod ko­niec XVIII wie­ku po­ja­wi­ły się po­gło­ski, że lud fran­cu­ski zrzu­ca jarz­mo ab­so­lu­ty­zmu. W la­tach 1790–1804 do­szło tam do re­wo­lu­cji, któ­ra znio­sła nie­wol­nic­two. Na jej cze­le sta­nął „czar­ny ja­ko­bin” To­us­sa­int L’Ouver­tu­re. Tu­taj tak­że nie­wol­ni­cy wal­czy­li o swo­ją wol­ność. Fran­cu­zom, mimo de­kla­ra­cji re­wo­lu­cjo­ni­stów i oświe­ce­niow­ców, nie do koń­ca po­do­ba­ło się jed­nak od­cię­cie tak znacz­ne­go źró­dła do­cho­dów. Na­po­le­on wy­słał na Ha­iti od­dzia­ły, któ­re mia­ły stłu­mić po­wsta­nie. W 1802 roku wy­lą­do­wa­li tam mię­dzy in­ny­mi żoł­nie­rze z 3. pół­bry­ga­dy pol­skiej. Po­la­cy bar­dzo szyb­ko uzmy­sło­wi­li so­bie zbież­ność swo­ich ce­lów z ce­la­mi czar­nych nie­wol­ni­ków i wie­lu szyb­ko prze­szło na ich stro­nę. Część zo­sta­ła w wy­ni­ku walk wzię­ta do nie­wo­li, ale po uwol­nie­niu po­sta­no­wi­li zo­stać na wy­spie. Wspól­nym mia­now­ni­kiem była wal­ka o wol­ność. Jean J. Des­sa­li­nes po re­wo­lu­cji przy­jął na Ha­iti ty­tuł ce­sa­rza i za­bro­nił prze­by­wać na niej wszyst­kim bia­łym z wy­jąt­kiem Po­la­ków (i Niem­ców). Do dzi­siaj na San­to Do­min­go daje się usły­szeć pol­skie sło­wa, któ­re prze­trwa­ły w lo­kal­nym ję­zy­ku.

Od re­wo­lu­cji fran­cu­skiej po­dob­ne re­be­lie wy­bu­cha­ły w róż­nych miej­scach na świe­cie tam, gdzie lu­dzie chcie­li zrzu­cić jarz­mo do­mi­na­cji, nie­za­leż­nie od tego, jak na­zwa­li­by­śmy tę do­mi­na­cję. W An­glii od cza­sów re­wo­lu­cji an­giel­skiej zwy­kli lu­dzie pro­wa­dzi­li re­gu­lar­ny opór prze­ciw­ko moż­no­wład­com. Jak ob­ra­zo­wo wy­ra­żo­ne to zo­sta­ło w jed­nym z ano­ni­mo­wych pism wy­sła­nych do wła­ści­cie­li ziem­skich w XVIII wie­ku: „nie bę­dzie­cie urzą­dzać so­bie po­lo­wań na lisy, kie­dy my gło­du­je­my”. Prak­tycz­nie przez cały wiek XVIII wy­bu­cha­ły tam tzw. bun­ty gło­do­we. Lu­dzie sprze­ci­wia­li się spe­ku­la­cjom ce­no­wym na żyw­no­ści i tłum­nie na­pa­da­li tar­go­wi­ska, domy kup­ców, mły­na­rzy i bo­ga­tych far­me­rów, prze­mo­cą wy­mu­sza­jąc na nich „spra­wie­dli­we” ceny, usta­la­jąc mię­dzy sobą ich wy­so­kość, żeby każ­dy mógł ku­pić chleb, oraz blo­ku­jąc wy­wóz­kę zbo­ża i in­nej żyw­no­ści na eks­port w sy­tu­acji, kie­dy na lo­kal­nym ryn­ku były nie­do­bo­ry. In­cy­den­tów, w któ­rych lu­dzie do­ma­ga­li się uczci­wych cen i ro­bi­li to z uży­ciem prze­mo­cy, w XVIII wie­ku i do po­ło­wy XIX wie­ku było w An­glii bar­dzo wie­le. Ich kul­mi­na­cję sta­no­wi­ło po­wsta­nie pra­cow­ni­ków prze­ciw­ko ma­szy­nom i złym wa­run­kom pra­cy zna­ne jako po­wsta­nie ka­pi­ta­na Swin­ga, któ­re wy­bu­chło w 1830 roku.

Po­dob­ne bun­ty ży­wie­nio­we zda­rza­ły się w tym sa­mym cza­sie dość po­wszech­nie w ca­łej Fran­cji. W wy­ni­ku klę­ski gło­du lu­dzie or­ga­ni­zo­wa­li się, żeby prze­ciw­dzia­łać wy­wo­zo­wi zbo­ża na han­del i spe­ku­la­cjom cen. Wie­le z tych bun­tów wy­bu­cha­ło w imie­niu kró­la. Chło­pi twier­dzi­li, że dzia­ła­ją z jego ra­mie­nia, a tak na­praw­dę wpro­wa­dza­li ko­rzyst­ne dla sie­bie roz­wią­za­nia. Mia­ło to nadać ich dzia­ła­niom po­zór le­gal­no­ści. Fak­tycz­nie było do­kład­nie od­wrot­nie, król nie do­ma­gał się spra­wie­dli­wych cen. Ad­mi­ni­stra­cja fran­cu­ska za­chę­ca­ła ra­czej bo­ga­tych rol­ni­ków i wła­ści­cie­li ziem­skich do eks­por­tu, żeby za­peł­nić skar­biec. Chło­pom i zwy­kłym lu­dziom ob­wiesz­cza­no, że ceny chle­ba mu­szą wzro­snąć, mia­ło to ich zresz­tą za­chę­cić do upra­wia­nia więk­szej ilo­ści zbo­ża[13]. Wśród chło­pów za­czę­to się za­sta­na­wiać: sko­ro ogól­ny in­te­res wy­ma­ga po­świę­ce­nia, to dla­cze­go po­świę­cać się mu­szą tyl­ko oni? Chło­pi za­sta­na­wia­li się nad tym co­raz in­ten­syw­niej, aż w re­ak­cji rząd za­ka­zał eks­por­tu i wpro­wa­dził sub­sy­dia dla im­por­tu zbo­ża. Ceny jed­nak da­lej ro­sły, a lu­dzie wi­dzie­li, że zbo­że wę­dru­je po tar­gach mimo za­ka­zu. Fak­tycz­nie cho­dzi­ło o to, żeby prze­wieźć zbo­że na lo­kal­ny ry­nek, sprze­dać na pa­pie­rze i uzy­skać do­pła­tę za im­port. Co się z tym zbo­żem dzia­ło da­lej, to już inna spra­wa. Chło­pi i zwy­kli lu­dzie w mia­stecz­kach wi­dzie­li, że ich oszu­ka­no. W po­łą­cze­niu z nie­uro­dza­jem i na­wra­ca­ją­cy­mi klę­ska­mi gło­du była to mie­szan­ka wy­bu­cho­wa. Bar­dzo szyb­ko w ca­łej Fran­cji ro­ze­szła się plot­ka, ba­zu­ją­ca na świa­do­mo­ści oszustw z sub­sy­dia­mi, że moż­ni, wła­ści­cie­le ziem­scy, bo­ga­cze i król spi­sku­ją prze­ciw­ko zwy­kłym lu­dziom, żeby wy­nisz­czyć ich gło­dem. Plot­ka ta lo­tem bły­ska­wi­cy ro­ze­szła się po wsiach, chło­pom tyl­ko zna­ny­mi dro­ga­mi, i wy­wo­ła­ła gi­gan­tycz­ną pa­ni­kę, zwa­ną przez hi­sto­ry­ków Wiel­ką Trwo­gą (prze­łom lip­ca i sierp­nia 1789). W re­zul­ta­cie tej pa­ni­ki w ca­łej Fran­cji wy­bu­chła wiel­ka chłop­ska re­wo­lu­cja, któ­ra zmio­tła, choć nie na za­wsze, mo­nar­chię. W re­wo­lu­cji tej po­łą­czy­ły się krą­żą­ce w Pa­ry­żu ten­den­cje oświe­ce­nio­we i re­wo­lu­cyj­ne, z rosz­cze­nia­mi zwy­kłych lu­dzi. Taka mie­szan­ka in­spi­ro­wa­ła ru­chy re­wo­lu­cyj­ne w in­nych czę­ściach świa­ta, jak cho­ciaż­by na wspo­mi­na­nym już Ha­iti.

Wie­ści z Fran­cji do­cie­ra­ły nie tyl­ko na Ha­iti, ale tak­że na Śląsk. Chło­pi w ca­łych Pru­sach, idąc za przy­kła­dem chło­pów fran­cu­skich, za­czę­li szem­rać mię­dzy sobą o wol­no­ści i znie­sie­niu pańsz­czy­zny. Król pru­ski Fry­de­ryk Wil­helm III wy­stra­szył się po­wtór­ki z Fran­cji i w 1807 roku wy­dał de­kret (za­ło­żo­no, że wej­dzie w ży­cie po trzech la­tach), któ­ry miał za­ra­dzić nie­po­ko­jom na wsi. De­kret ten da­wał chło­pom pew­ne wol­no­ści, zno­sił przy­wią­za­nie do zie­mi i obie­cy­wał dal­sze re­for­my. Chło­pom same obiet­ni­ce jed­nak nie wy­star­czy­ły. Po trzech la­tach w re­jo­nie rol­ni­czym Gór­ne­go Ślą­ska chło­pi po­wszech­nie prze­sta­li od­ra­biać pańsz­czy­znę. Wła­ści­cie­le ziem­scy do­wia­dy­wa­li się, że chło­pi dzia­ła­ją w opar­ciu o wspo­mnia­ny de­kret, choć on sam ni­cze­go ta­kie­go nie prze­wi­dy­wał. Co wię­cej, zo­stał wy­da­ny po nie­miec­ku, któ­re­go po­słu­gu­ją­cy się ję­zy­kiem pol­skim chło­pi nie ro­zu­mie­li. O tym, co w nim było, do­wia­dy­wa­li się z plo­tek, a plot­ki do­sto­so­wy­wa­ły za­war­tość de­kre­tu do ocze­ki­wań chło­pów. Plot­ka mó­wi­ła więc, że król zniósł pańsz­czy­znę, a pa­no­wie to przed chło­pa­mi ukry­wa­ją. Po­gło­ska ta sta­ła się punk­tem za­pal­nym i w re­zul­ta­cie chło­pi z oko­ło 170 gmin w oko­li­cach Psz­czy­ny i Ra­ci­bo­rza wznie­ci­li bunt. Jego po­cząt­kiem był zjazd chłop­ski w Twor­ko­wie, od któ­re­go bunt ten okre­śla się mia­nem „zmo­wy twor­kow­skiej” (1811). Na cze­le zjaz­du sta­nę­li rzeź­nik Ma­ciej Gra­ca i chłop na­zwi­skiem Do­bry. Chło­pi ob­wie­ści­li, że są „wol­ni i nie da­dzą się zmu­sić żad­ną prze­mo­cą do ja­kich­kol­wiek pańsz­czyzn, że sprzy­mie­rzy­li się z sobą i chęt­niej po­zwo­lą się po­sie­kać na ka­wał­ki niż da­lej od­ra­biać ro­bo­ci­zny”[14].

Zburz­ka, bo tak chło­pi na­zy­wa­li ten bunt, roz­la­ła się po ca­łym pa­sie od Ra­ci­bo­rza aż po Psz­czy­nę. Chło­pi for­mo­wa­li od­dzia­ły li­czą­ce na­wet po kil­ka ty­się­cy osób. Taki od­dział miał przy­być we­dług na­ocz­ne­go świad­ka do Ryb­ni­ka. Wła­ści­cie­le fol­war­ków ucie­ka­li w po­pło­chu z ca­łe­go re­gio­nu. Ci, któ­rzy po­zo­sta­li, jak de­pu­to­wa­ny po­wia­tu psz­czyń­skie­go von Schlut­ter­bach z Bo­ry­ni Gór­nej, pró­bo­wa­li się bro­nić. W Bo­ry­ni do­szło do star­cia z cze­la­dzią dwor­ską i je­den z pra­cow­ni­ków de­pu­to­wa­ne­go – Ja­kub Span­del – po­bił śmier­tel­nie Fran­cisz­ka Her­dę. Chło­pi zdo­ła­li jed­nak opa­no­wać dwór, a von Schlut­ter­bach mu­siał im usłu­gi­wać i na­bi­jać faj­ki. Je­den z naj­groź­niej­szych od­dzia­łów sfor­mo­wał się w miej­sco­wo­ści Ba­ra­no­wi­ce, li­czył 500 osób i skła­dał się z chło­pów z oko­licz­nych wsi, po dro­dze do­łą­cza­li do nie­go jesz­cze inni. Od­dział ten roz­po­czął marsz w stro­nę Mi­ko­ło­wa, zaj­mu­jąc dwo­ry, upo­ka­rza­jąc wła­ści­cie­li i zmu­sza­jąc ich do pod­pi­sy­wa­nia re­wer­sów o zrze­cze­niu się po­win­no­ści pańsz­czyź­nia­nych. Sta­łym wąt­kiem wszyst­kich bun­tów chłop­skich jest pró­ba le­ga­li­za­cji. Bun­tow­ni­cy wie­dzie­li, że prę­dzej czy póź­niej spo­tka­ją się z prze­wa­ża­ją­cy­mi si­ła­mi. Po­wo­ła­nie się na de­kret kró­la lub wska­za­nie, że ma się ja­kieś pa­pie­ry, mo­gło ich uchro­nić przed karą. Chłop­ski od­dział z Ba­ra­no­wic sta­le się po­sze­rzał i roz­po­czął swo­ją wę­drów­kę. Po dro­dze za­ję­to i splą­dro­wa­no dwór w Ro­goź­nej. W Gar­da­wi­cach wła­ści­ciel­ka dwo­ru pró­bo­wa­ła ucie­kać, zła­pa­no ją jed­nak i zmu­szo­no do re­zy­gna­cji ze świad­czeń feu­dal­nych oraz wy­pła­ce­nia 36 ta­la­rów, któ­re chło­pi roz­da­li mię­dzy sobą. Z Gar­da­wic bun­tow­ni­cy cof­nę­li się nie­co do Wosz­czyc i cały od­dział po­szedł w stro­nę Ru­dzicz­ki. Po­dob­ne od­dzia­ły wę­dro­wa­ły po ca­łym pa­sie od Ra­ci­bo­rza do Psz­czy­ny. Do pa­cy­fi­ka­cji zre­wol­to­wa­nych chło­pów wy­sła­no spo­re od­dzia­ły woj­ska, któ­rym uda­ło się w koń­cu opa­no­wać sy­tu­ację.

Zburz­ka do­cze­ka­ła się swo­jej lu­do­wej pie­śni, któ­ra brzmia­ła tak:

Co się stało w Tworkowie, posłuchejcie tego, Roku tysiąc ośmset i jedynastego, Masorz, jakiś filozof, czyto w krowim brzuchu, Że kożdy człowiek panem, co chodzi w kożuchu; A co byli panami, chcąc chlebiczka użyć, mieli se robić sami, abo chłopom służyć[15].

Bunt osta­tecz­nie stłu­mio­no, a przy­wód­ców uka­ra­no, ale jego za­sad­ni­czy efekt, tak jak w przy­pad­ku każ­de­go bun­tu pod­po­rząd­ko­wa­nych, był taki, że chło­pi wy­raź­nie po­ka­za­li, co są­dzą o sys­te­mie. Do XIX wie­ku pod­po­rząd­ko­wa­ni, chło­pi, nie­wol­ni­cy czy drob­ni ro­bot­ni­cy nie mie­li żad­nych praw po­li­tycz­nych. Je­dy­ną moż­li­wo­ścią, żeby ich głos zo­stał usły­sza­ny, była prze­moc. In­ny­mi sło­wy, wol­ność i pra­wa mu­sie­li so­bie wy­wal­czyć.

Je­że­li więc chce­my do­wie­dzieć się cze­go­kol­wiek o pańsz­czyź­nie, to mu­si­my ją roz­pa­try­wać w kon­tek­ście glo­bal­nym. Mu­si­my mieć świa­do­mość za­cho­dzą­cych zmian, opo­ru wo­bec nich i tego, jak wie­le osób żyło wów­czas w sys­te­mach do­mi­na­cji, nie­wol­nic­twa i pół­nie­wol­nic­twa – tego, że prak­tycz­nie ich ży­cie nie za­le­ża­ła od nich. A to, że obec­nie jest ina­czej, że kie­dy dzie­je się nam krzyw­da, mo­że­my pro­te­sto­wać, że mamy pra­wa, któ­re nas chro­nią, że mo­że­my do­ma­gać się spra­wie­dli­wo­ści, jest wy­ni­kiem lat walk, opo­ru i po­świę­ceń tych zwy­kłych lu­dzi.