64,99 zł
Jedna z najciekawszych historii II wojny światowej, wstrząsająca i inspirująca. Opowieść o walce o wolność, odwadze, kobiecej przyjaźni i wyjątkowej woli przetrwania. Dynamiczny
i emocjonalny portret zbiorowy zapomnianych bohaterek, młodych żydowskich kobiet, które stały się bojowniczkami ruchu oporu.
Judy Batalion – wnuczka polskich Żydów ocalałych z Holokaustu – przenosi czytelników
i czytelniczki do 1939 roku, aby przedstawić Renię Kukiełkę, przemytniczkę broni i kurierkę, która ryzykując życie, podróżowała po okupowanej Polsce pieszo i pociągiem. Opisuje inne młode Żydówki: kurierki, uzbrojone bojowniczki, agentki wywiadu i sabotażystki, które wykonując swoje misje, nieustannie narażały się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Autorka podąża za swoimi bohaterkami przez likwidowane getta, areszty i gestapowskie więzienia aż po obozy koncentracyjne. Z zaangażowaniem i czułością śledzi losy tych kobiet, które miały szansę przeżyć czas Zagłady, aż do początku XXI wieku.
Blask nowych dni, owoc kilku lat intensywnej pracy badawczej i reporterskiej Judy Batalion, osiągnął status bestsellera i zdobył liczne nagrody. Został przetłumaczony na ponad dwadzieścia języków. Prawa do ekranizacji książki nabył Steven Spielberg.
Książkę polecają: Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN i Muzeum Getta Warszawskiego
„Te „dziewczyny z getta” opłacały gestapowskich strażników, ukrywały pistolety w bochenkach chleba i pomagały budować system podziemnych schronów. Flirtowały z nazistami, przekupywały ich ciastkami, winem i wódką, po czym niepostrzeżenie zabijały. Szpiegowały dla Moskwy, rozprowadzały fałszywe dokumenty i ulotki, informowały o tym, co naprawdę dzieje się z Żydami. Pomagały chorym i uczyły dzieci, wysadzały niemieckie linie kolejowe, a w Wilnie – także sieć energetyczną. Udawały chrześcijanki, pracowały jako służące po aryjskiej stronie i pomagały Żydom w ucieczce z getta kanałami i przewodami kominowymi, przez dziury w murach i po dachach domów. Dawały łapówki oprawcom, pisały podziemne biuletyny radiowe, dbały o morale grupy, negocjowały z Polakami, potrafiły nakłonić gestapowców, żeby nosili im walizki z bronią, zainicjowały utworzenie wśród nazistów grupy oporu wobec Hitlera i, rzecz jasna, zajmowały się większością konspiracyjnej administracji.” (Fragment książki)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 782
Rok wydania: 2025
Pamięci mojej bobe Zeldy.
Dla moich córek, Zeldy i Billie.
Ledor wedor... Chazak weemac.
W hołdzie wszystkim żydowskim kobietom w Polsce,które sprzeciwiły się nazistowskiemu reżimowi.
Warszawa z zapłakaną twarzą,
Z grobami na rogach ulic,
Przetrwamy przemoc wrażą,
Ujrzymy blask nowych dni.
Fragment piosenki poświęconej powstaniu w getcie warszawskim, która zdobyła główną nagrodę w gettowym konkursie. Napisana przed śmiercią przez młodą żydowską dziewczynę, opublikowana w antologii Freuen in di Ghettos w 1946 roku.
BOHATERKI OPOWIEŚCI
(W kolejności pojawiania się)
Renia Kukiełka: urodzona w Jędrzejowie, łączniczka Droru w Będzinie.
Sara Kukiełka: starsza siostra Reni, członkini Droru, opiekunka żydowskich sierot w Będzinie.
Cywia Lubetkin: urodzona w Byteniu, przywódczyni Droru, członkini dowództwa Żydowskiej Organizacji Bojowej (ŻOB), uczestniczka powstania w getcie warszawskim.
Frumka Płotnicka: urodzona w Pińsku, członkini Droru, organizatorka ruchu oporu w Będzinie.
Chańcia Płotnicka: młodsza siostra Frumki, jedna z liderek Droru i łączniczka.
Tosia Altman: instruktorka Ha-Szomer ha-Cair i jedna z najaktywniejszych łączniczek warszawskich.
Władka Meed (z domu Fejgele Peltel): kurierka Bundu w Warszawie.
Chajka Klinger: instruktorka Ha-Szomer ha-Cair i działaczka ruchu oporu w Będzinie.
Gusta Dawidson Draenger: łączniczka i liderka Akiby w Krakowie.
Hela Rufaisein-Schüpper: łączniczka Akiby w Krakowie.
Bela Jaari Chazan: łączniczka Droru w Grodnie, Wilnie i Białymstoku. Współpracowniczka Lonki Koziebrodzkiej i Temy Sznajderman.
Chasia Bielicka i Chajka Grossman: łączniczki Ha-Szomer ha-Cair, członkinie antyfaszystowskiego podziemia w Białymstoku.
Różka Korczak: instruktorka Ha-Szomer ha-Cair, członkini Zjednoczonej Organizacji Partyzanckiej (Farejnikte Partizaner Organizacje, FPO) w Wilnie, następnie dowódczyni leśnego oddziału partyzanckiego.
Witka Kempner: instruktorka Ha-Szomer ha-Cair, członkini Zjednoczonej Organizacji Partyzanckiej w Wilnie, dowódczyni leśnego oddziału partyzanckiego.
Zelda Treger: łączniczka Ha-Szomer ha-Cair w Wilnie, następnie w partyzantce.
Faye Schulman (Fajna Łaziebnik): fotografka, sanitariuszka w oddziałach partyzanckich i bojowniczka.
Anna Heilman: członkini Ha-Szomer ha-Cair z zasymilowanej rodziny warszawskiej, członkini ruchu oporu w Auschwitz.
POLSKA W CZASIE DRUGIEJ WOJNY ŚWIATOWEJ
WPROWADZENIE
KOBIETY Z ŻELAZA
W czytelni British Library pachniało starymi książkami. Spoglądałam na stertę zamówionych prac poświęconych historii kobiet. „Wcale nie za dużą – przekonywałam się w duchu – wcale nie przytłaczającą”. Najbardziej niezwykła leżała na samym dole: twarda oprawa, wytarte niebieskie płótno, pożółkłe wystrzępione brzegi. Otworzyłam ją i zobaczyłam niemal dwieście stron drobnego druku w jidysz. Znałam ten język, ale nie używałam go od ponad piętnastu lat.
Już miałam odłożyć książkę na bok bez czytania, ale coś ciągnęło mnie do lektury. Zerknęłam na kilka stron. A potem na kilka dalszych. Spodziewałam się nudnych hagiograficznych lamentów i mętnych talmudycznych dywagacji na temat siły i męstwa kobiet. Tymczasem – kobiety, akcje dywersyjne, karabiny, przebieranki, dynamit. Odkryłam thriller.
Czy to możliwe?
Byłam oszołomiona.
Szukałam silnych żydowskich kobiet.
Na początku XXI wieku, gdy miałam dwadzieścia kilka lat, mieszkałam w Londynie, za dnia pracując jako historyczka sztuki, a wieczorami dorabiając jako stand-uperka. W obu tych sferach moja żydowska tożsamość stanowiła problem. Dwuznaczne żarciki na temat semickiego wyglądu i semickich zwyczajów były na porządku dziennym zarówno wśród pracowników uczelni czy galerii, jak i wśród publiczności, osób, z którymi występowałam na scenie, producentów. Stopniowo zaczęłam rozumieć, że tym, co tak drażniło Brytyjczyków, były otwartość i swoboda, z jakimi demonstruję swoją żydowskość. Dorastałam w bardzo zżytej społeczności żydowskiej w Kanadzie, później poszłam do college’u w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych i w żadnym z tych miejsc moje pochodzenie nikogo nie dziwiło. Nie miałam dwóch różnych person – prywatnej i publicznej. Ale w Anglii tak otwarte „obnoszenie się” z innością... cóż, wydawało się bezczelne i powodowało dyskomfort. Kiedy to sobie uświadomiłam, przeżyłam szok, który podziałał na mnie paraliżująco. Nie bardzo wiedziałam, co z tym zrobić. Zignorować? Odpowiadać żarcikami? Zachowywać większą ostrożność? Reagować ostro? Nie reagować? Ukryć swoją tożsamość? Przyjąć podwójną? Uciekać?
Pomocy w rozwiązaniu tego dylematu postanowiłam poszukać w sztuce i badaniach. Przygotowałam publikację na temat tożsamości żydowskiej kobiety i emocjonalnego dziedzictwa traumy przekazywanego z pokolenia na pokolenie. Moim wzorem była Hanna Szenes, jedna z niewielu bojowniczek z czasów drugiej wojny światowej, które nie zniknęły w mrokach niepamięci. Jako dziecko chodziłam do świeckiej szkoły żydowskiej – jej filozofia tkwiła korzeniami w ruchach żydowskich, które narodziły się w Polsce – gdzie poznawałam hebrajską poezję i powieści w języku jidysz. W piątym roku nauki jidysz czytaliśmy o Hannie, która wyemigrowała do Palestyny, w wieku dwudziestu jeden lat dołączyła do jednostki brytyjskich spadochroniarzy, a następnie wróciła do Europy, żeby wspomóc tamtejszy ruch oporu. Misja ta wprawdzie się nie powiodła, ale za to Hannie udało się natchnąć innych odwagą. Przed egzekucją nie chciała, by zasłonięto jej oczy, uparła się, że będzie patrzeć śmierci w twarz. Umiała stawić czoło prawdzie, żyła i umarła, broniąc swoich przekonań, z dumą także demonstrowała swoją tożsamość.
Tamtej wiosny w 2007 roku wybrałam się do British Library w poszukiwaniu informacji o Hannie Szenes. Szukałam bardziej zniuansowanych opinii na jej temat. Okazało się, że nie ma o niej zbyt wielu książek, zamówiłam więc wszystkie, w których pojawiało się jej nazwisko. Przypadkiem się zdarzyło, że jedna z nich była w jidysz. Omal nie odłożyłam jej na bok.
Coś mnie jednak podkusiło i zaczęłam przeglądać Freuen in di Ghettos (Kobiety w gettach), zbiór tekstów opublikowany w Nowym Jorku w 1946 roku[1]. W tej liczącej sto osiemdziesiąt pięć stron antologii o Hannie wspomniano tylko w ostatnim rozdziale. Pierwszych sto siedemdziesiąt stron zajmowały opowieści o innych kobietach – dziesiątkach nieznanych młodych Żydówek, które działały w ruchu oporu i walczyły z nazistami głównie w gettach na terenie Polski. Te „dziewczyny z getta” opłacały gestapowskich strażników, ukrywały pistolety w bochenkach chleba i pomagały budować system podziemnych schronów. Flirtowały z nazistami, przekupywały ich ciastkami, winem i wódką, po czym niepostrzeżenie zabijały. Szpiegowały dla Moskwy, rozprowadzały fałszywe dokumenty i ulotki, informowały o tym, co naprawdę dzieje się z Żydami. Pomagały chorym i uczyły dzieci, wysadzały niemieckie linie kolejowe, a w Wilnie – także sieć energetyczną. Udawały chrześcijanki, pracowały jako służące po aryjskiej stronie i pomagały Żydom w ucieczce z getta kanałami i przewodami kominowymi, przez dziury w murach i po dachach domów. Dawały łapówki oprawcom, pisały podziemne biuletyny radiowe, dbały o morale grupy, negocjowały z Polakami, potrafiły nakłonić gestapowców, żeby nosili im walizki z bronią, zainicjowały utworzenie wśród nazistów grupy oporu wobec Adolfa Hitlera i, rzecz jasna, zajmowały się większością konspiracyjnej administracji.
Mimo wielu lat żydowskiej edukacji nigdy nie spotkałam się ze świadectwami, które tak szczegółowo pokazywałyby niezwykłość i codzienność kobiecej walki. Nie miałam pojęcia, że aż tyle Żydówek było zaangażowanych w działania ruchu oporu.
Teksty te nie tylko mnie zdumiały, ale także osobiście poruszyły, wywracając do góry nogami to, co wiedziałam na temat własnej historii. Pochodzę z rodziny polskich Żydów ocalałych z Holokaustu. Moja bobe Zelda (po której imię nosi moja starsza córka) nie należała do ruchu oporu. Jej udana, choć tragiczna ucieczka ukształtowała sposób, w jaki postrzegałam losy ocalałych. Babka, która ze swoimi wydatnymi kośćmi policzkowymi i spiczastym nosem nie wyglądała na Żydówkę, uciekła z okupowanej Warszawy, przepłynęła niejedną rzekę, ukrywała się w klasztorze, uratowała się dzięki flirtowi z nazistą, przedostała się na wschód w ciężarówce pełnej pomarańczy, wreszcie przekradła się do Rosji, gdzie udało jej się ocalić życie dzięki – o ironio – przymusowej pracy w obozie na Syberii. Moja bobe była silna jak wół, ale straciła rodziców i trzy z czterech sióstr, ponieważ wszyscy oni zostali w Warszawie. Tę koszmarną historię opowiadała mi wzburzona, ze łzami w oczach, każdego popołudnia, gdy zajmowała się mną po szkole. Moja żydowska społeczność w Montrealu składała się w większości z osób ocalałych z Zagłady – rodziny obojga moich rodziców, a także sąsiadów miały za sobą podobną przeszłość, pełną bólu i cierpienia. Moje geny zostały naznaczone – nawet odmienione, jak uważają dziś przedstawiciele neuronauki – przez traumę. Dorastałam wśród wspomnień prześladowań i strachu.
Na stronach Freuen in di Ghettos miałam jednak przed sobą inną wersję wojennej historii kobiet. Te opowieści o sprawczości były dla mnie wstrząsem. Kobiety, o których czytałam, z wściekłością rzucały się w wir działań, wykazywały się hartem ducha, niekiedy nawet brutalnością. Zajmowały się szmuglem, zbierały informacje wywiadowcze, podejmowały działania dywersyjne, a także brały udział w walce i były dumne ze swojego zapału. Autorki tekstów zebranych we wspomnianej antologii nie domagały się współczucia – sławiły męstwo i dzielność. Mimo głodu i tortur były śmiałe i bezczelne. Kilka z nich mogło uciec, a jednak zostały, niektóre nawet wróciły i stanęły do walki. Bobe była moją bohaterką, ale co by się stało, gdyby postanowiła zaryzykować życie i została, żeby walczyć? Prześladowało mnie pytanie, co ja zrobiłabym w podobnej sytuacji. Walczyłabym czy uciekłabym?
Początkowo myślałam, że tych kilkadziesiąt bohaterskich kobiet, o których mowa we Freuen in di Ghettos, to wszystko. Ale gdy tylko zajęłam się tym tematem, niezwykłe opowieści o żydowskich bojowniczkach zaczęły nagle wyglądać ze wszystkich kątów: z archiwów, z katalogów, z maili nieznajomych, którzy dzielili się ze mną swoimi historiami rodzinnymi. Znalazłam dziesiątki kobiecych wspomnień opublikowanych w małych wydawnictwach i setki świadectw pisanych od lat czterdziestych do dziś – po polsku, rosyjsku, hebrajsku, w jidysz, po niemiecku, francusku, holendersku, duńsku, grecku, włosku i angielsku.
Badaczki i badacze Holokaustu debatują nad tym, co należy uznać za akt żydowskiego oporu[2]. Wielu przyjmuje najszerszą definicję – uznają za opór każde działanie, które potwierdza człowieczeństwo, każdy akt, dzięki któremu wspólnie lub w pojedynkę Żydzi nawet mimowolnie przeciwstawiali się nazistowskiej polityce czy ideologii, w tym także po prostu pozostanie przy życiu. Inni sądzą, że ta zbyt ogólna definicja umniejsza zasługi tych, którzy narażali życie, by aktywnie sprzeciwiać się reżimowi, i że należy odróżnić opór czynny i bierny.
Akty sprzeciwu, które odkryłam wśród młodych Żydówek w Polsce – kraju, na którym się skupiałam – obejmowały pełną gamę działań: takie, które wiązały się z całościowym planowaniem i ze skomplikowanymi kalkulacjami (jak podkładanie ładunków wybuchowych), i takie, które rodziły się spontanicznie, były proste, wręcz slapstickowe, a wiązały się z przebierankami, biciem i drapaniem oprawców oraz wyślizgiwaniem się z rąk nazistów. Dla części kobiet, o których czytałam, celem było ratowanie Żydów, dla innych – godność w obliczu śmierci pozostawiona w spuściźnie potomnym. Antologia Freuen in di Ghettos zwraca uwagę na aktywność „gettowych bojowniczek” – członkiń podziemia, które rekrutowały się z żydowskich ruchów młodzieżowych i działały na terenie getta. Dziewczyny te były żołnierkami, wydawczyniami biuletynów i społecznicami. To głównie one pełniły funkcję łączniczek, niezwykle istotną z punktu widzenia podziemnych operacji. Kursowały między gettami i miastami, udając chrześcijanki, przerzucając oprócz ludzi także pieniądze, dokumenty, informacje i broń, które często same zdobywały.
Walczyły jednak nie tylko w gettach – uciekały do lasu, gdzie zaciągały się do oddziałów partyzanckich, brały udział w akcjach dywersyjnych i operacjach szpiegowskich. Część ich aktów oporu miała charakter „niezorganizowanych” działań jednorazowych. Kilka polskich Żydówek dołączyło do zagranicznego ruchu oporu, inne współpracowały z polskim podziemiem. Kobiety te tworzyły sieci[3] pomagające ratować ukrywających się lub uciekających Żydów. Ich opór miał wreszcie wymiar moralny, duchowy i kulturalny – chroniły swoją tożsamość, dystrybuowały żydowskie książki, w czasie transportów opowiadały dowcipy, żeby złagodzić strach, tuliły towarzyszki z baraków, by zapewnić im ciepło[4], organizowały jedzenie dla sierot. Działalność ta miała niekiedy charakter zorganizowany, publiczny i niezgodny z prawem, kiedy indziej zaś prywatny i osobisty.
Po wielu miesiącach badań zyskałam zarazem skarb i wyzwanie dla pisarki: zgromadziłam więcej niezwykłych historii, niż mogłam sobie wyobrazić. Jakim cudem miałam teraz ograniczyć ten materiał i wybrać główne postacie?
Ostatecznie postanowiłam podążyć za swoją pierwszą inspiracją, to znaczy za Freuen in di Ghettos, która koncentruje się na bojowniczkach pochodzących z żydowskich organizacji młodzieżowych Dror (Wolność) i Ha-Szomer ha-Cair (Młody Strażnik). Autorką najważniejszego i najdłuższego tekstu w zbiorze była łączniczka podpisana jako „Renia K.”. Wydawała mi się szczególnie bliska, choć nie dlatego, że była bardzo znana, waleczna czy charyzmatyczna – wręcz przeciwnie. Renia nie była ani idealistką, ani rewolucjonistką, tylko bystrą dziewczyną z klasy średniej, która nagle obudziła się w środku bezlitosnego koszmaru. Kierując się poczuciem sprawiedliwości i gniewem, stanęła na wysokości zadania. Zafascynowały mnie jej niezwykłe opowieści o przekradaniu się przez granicę i szmuglowaniu granatów, szczegółowe opisy tajnych misji. W wieku dwudziestu lat nadała doświadczeniom minionego pięciolecia formę zrównoważonej, refleksyjnej prozy, którą ożywiają bystre spostrzeżenia, szczerość wrażeń, a nawet dowcip.
Z czasem odkryłam, że tekst zamieszczony w antologii Freuen in di Ghettos stanowił część dłuższych wspomnień, które Renia spisała po polsku, a następnie opublikowała po hebrajsku w Palestynie w 1945 roku[5]. Jej książka była jedną z pierwszych całościowych relacji osobistych dotyczących Holokaustu (niektórzy twierdzą nawet, że pierwszą[6]). W 1947 roku prasa żydowska w Nowym Jorku opublikowała wersję angielską ze wstępem znakomitego tłumacza[7]. Wkrótce jednak książka i jej świat popadły w zapomnienie. Sama natknęłam się na Renię tylko w pobieżnych wzmiankach i komentarzach naukowych. A teraz wydobywam jej historię z przypisów i przenoszę do tekstu głównego, aby pokazać tę anonimową dziewczynę i jej zdumiewającą odwagę. W opowieść o Reni wplotłam historie żydowskich bojowniczek z rozmaitych organizacji podziemnych w Polsce, wykonujących różne zadania, a wszystko po to, by ukazać ogrom i głębię kobiecej odwagi.
Tradycja żydowska obfituje w opowieści o zwycięstwach słabszych nad silniejszymi: o Dawidzie, który wygrał z Goliatem, o Izraelitach, którym udało się wywieść w pole faraona, o braciach Machabeuszach, którzy pokonali Greków.
Ta historia taka nie jest.
W kategoriach sukcesu militarnego czy ofiar po stronie nazistów i liczby ocalonych Żydów trudno powiedzieć, by żydowski ruch oporu na ziemiach polskich odniósł zwycięstwo[8]. Podejmowany wysiłek był jednak znacznie większy, a działania – bardziej zorganizowane niż podejrzewałam, wręcz kolosalne w porównaniu z opowieściami, które słyszałam w dzieciństwie. Żydowskie grupy zbrojne działały w ponad dziewięćdziesięciu gettach w Europie Wschodniej[9]. „Małe akcje” i powstania organizowano nie tylko w Warszawie, ale także w Będzinie, Wilnie, Białymstoku, Krakowie, we Lwowie, w Częstochowie, Sosnowcu i Tarnowie[10]. Zbrojny opór stawiano co najmniej w pięciu głównych obozach koncentracyjnych i obozach zagłady – między innymi w Auschwitz, Treblince i Sobiborze – oraz w osiemnastu obozach pracy przymusowej[11]. Do oddziałów partyzanckich w lasach zaciągnęło się trzydzieści tysięcy Żydówek i Żydów[12]. Sieć wsparcia finansowego obejmowała dwanaście tysięcy osób ukrywających się w Warszawie[13]. A wszystko to obok podejmowanych bez końca codziennych aktów sprzeciwu.
Dlaczego – pytałam wciąż siebie – nigdy o tym nie słyszałam? Dlaczego nie słyszałam o setkach, a nawet tysiącach żydowskich kobiet, które brały udział we wszystkich tych formach oporu i często nimi kierowały? Dlaczego antologia Freuen in di Ghettos była tytułem zapomnianym, a nie klasyczną pozycją na liście lektur dotyczących Holokaustu?
Z czasem zaczęłam zdawać sobie sprawę, że na rozwój narracji o Zagładzie wpłynęło wiele czynników, i to zarówno osobistych, jak i politycznych. Nasza pamięć zbiorowa została ukształtowana przez wszechogarniający opór przed oporem. Milczenie pozwala skrzywić perspektywę i zmienić układ sił – przez dziesięciolecia na różne sposoby było to wykorzystywane w Polsce, Izraelu i Ameryce Północnej. Jest również metodą radzenia sobie z traumą, umożliwia dalsze życie.
A jeśli nawet ktoś się wyłamywał i zaczynał opowiadać o oporze, niewiele miejsca poświęcał kobietom[14]. W tych niezwykłych sytuacjach, gdy włączał do swojej historii kobiece postacie, zwykle przedstawiał je zgodnie ze stereotypowymi tropami narracyjnymi. W fascynującym filmie telewizyjnym Powstanie z 2001 roku, poświęconym powstaniu w getcie warszawskim, bojowniczki wprawdzie uwzględniono, ale klasycznie wypaczono ich rolę. Przywódczynie ukazano jako postacie drugoplanowe, „dziewczyny” bohaterów. Jedyną główną postacią kobiecą jest Tosia Altman, a choć film wspomina o tym, że odważnie przemycała broń, przedstawiono ją jako śliczne, nieśmiałe dziewczątko, które troszczy się o chorego ojca i potulnie przyjmuje rolę bojowniczki, robiąc przy tym wielkie oczy. W rzeczywistości Tosia jeszcze przed wojną była instruktorką Ha-Szomer ha-Cair i, jak podkreśla jej biografka, uchodziła za zadziorną „strojnisię”, wręcz „gorszycielkę”[15]. Pisząc na nowo jej historię, film nie tylko wypacza jej charakter, ale także wymazuje cały świat edukacji i pracy żydowskich kobiet, który ją stworzył.
Oczywiście nie oznacza to, że żydowski ruch oporu w Polsce był radykalną misją feministyczną, w której brały udział wyłącznie kobiety. Mężczyźni byli bojownikami, instruktorami i dowódcami, ale ze względu na swoją płeć i umiejętne kamuflowanie pochodzenia kobiety szczególnie nadawały się do realizowania ważnych i niebezpiecznych zadań, zwłaszcza do pełnienia funkcji łączniczek. Jak ujęła to Chajka Grossman, „żydowskie dziewczyny były ośrodkiem nerwowym ruchu”[16].
Emanuel Ringelblum, niezwykły kronikarz getta warszawskiego, tak pisał wówczas o łączniczkach: „Podejmują się najniebezpieczniejszych zadań bez słowa sprzeciwu, bez chwili wahania. [...] Ile razy zaglądały śmierci w oczy? [...] Kobieta żydowska zapisała piękną kartę w dziejach Żydów podczas obecnej wojny światowej”[17].
W 1946 roku celem antologii Freuen in di Ghettos było zapoznanie amerykańskich Żydów z niewiarygodnym wysiłkiem podejmowanym przez kobiety w gettach. Część autorek zebranych w niej tekstów zakładała, że nazwiska tych kobiet staną się powszechnie znane – sugerowały przyszłym historyczkom i historykom sporządzenie mapy tego niezwykłego terytorium. Bojowniczka Różka Korczak pisała, że opowieści o kobiecym oporze są „największym skarbem naszego narodu” i powinny stać się istotną częścią żydowskiej tradycji[18].
Siedemdziesiąt pięć lat później te bohaterki wciąż są właściwie nieznane, a ich stronice w księdze wiecznej pamięci[19] – niezapisane. Do dziś.
PROLOG
PRZEBŁYSKI PRZYSZŁOŚCI – BRONIĆ SIĘ CZY RATOWAĆ?
Z lotu ptaka to małe miasteczko z lśniącym zamkiem i pastelowymi budynkami przy cukierkowych uliczkach można by omyłkowo wziąć za czarodziejskie królestwo. Istniejący od IX wieku Będzin został wzniesiony jako gród obronny, który postawiono na straży starożytnego szlaku handlowego łączącego Kijów z Zachodem[20]. Tak jak w wypadku wielu średniowiecznych miast w Polsce, zwłaszcza tych na południu kraju, wśród lasów, Będzin jest położony wyjątkowo malowniczo. Ostatnią rzeczą, z jaką mogłaby się kojarzyć bujna zieleń wokół, są podziały i śmierć, ciągła walka i okrutne wyroki. Z daleka nikt by nie powiedział, że to królewskie miasto zwieńczone złotą wieżyczką stało się symbolem niemal całkowitej zagłady Żydów.
Będzin w Zagłębiu Dąbrowskim był domem dla Żydów przez setki lat. Pracowali tu i żyli dostatnio od XIII stulecia. Pod koniec XVI wieku król przyznał im prawo do wznoszenia bożnic, kupowania nieruchomości, prowadzenia nieograniczonej działalności handlowej, uboju zwierząt i rozprowadzania alkoholu. Przez ponad dwieście lat, dopóki płacili podatki, dopóty byli bezpieczni i tworzyli silną sieć relacji handlowych. Pod koniec XVIII wieku miasto przeszło pod panowanie surowych Prusaków, później, w XIX wieku – Rosjan, ale grupy miejscowych sprzeciwiały się obcym rządom i opowiadały się za braterstwem polsko-żydowskim. W XX wieku nastąpił rozkwit gospodarczy, utworzono nowoczesne szkoły i Będzin otworzył się na nowe idee, zwłaszcza socjalizm. Te nurty wywoływały w łonie żydowskiej społeczności namiętne debaty i twórcze różnice zdań. Jak grzyby po deszczu wyrastały żydowskie partie polityczne, gazety i ośrodki edukacyjne. Podobnie jak w wielu miastach w całym kraju Żydzi stanowili rosnący odsetek ludności i nieodłączny element element codziennego życia. Mówiący w jidysz mieszkańcy tworzyli zrąb populacji w regionie, a życie w Zagłębiu stało się integralną częścią ich tożsamości.
W 1921 roku Będzin nazywano „Jerozolimą Zagłębia Dąbrowskiego”. Żydzi stanowili prawie połowę mieszkańców miasta[21], z czego w sporej części dobrze sytuowanych: lekarzy, prawników, kupców i właścicieli przedsiębiorstw produkcyjnych. Byli właścicielami sześciuset dwudziestu siedmiu fabryk i warsztatów. Tworzyli liberalną grupę świeckich zwolenników umiarkowanego socjalizmu, która bywała w kawiarniach, miała domy letniskowe w górach, lubiła tańczyć tango, słuchać jazzu, jeździć na nartach i czuła się Europejczykami. Dobrze powodziło się również klasie robotniczej i Żydom religijnym – działały dziesiątki synagog i wiele stronnictw, na które można było głosować. W 1928 roku w wyborach do władz samorządowych wystartowały dwadzieścia dwa komitety, z czego siedemnaście żydowskich. Żydem był wiceburmistrz miasta. Oczywiście nikt nie miał pojęcia, że dynamiczny świat, który stworzyli Żydzi, wkrótce ulegnie całkowitemu zniszczeniu, a oni będą musieli walczyć zarówno o swoje dziedzictwo, jak i o własne życie.
We wrześniu 1939 roku armia niemiecka zajęła Będzin. Naziści doszczętnie spalili wspaniałą neoromańską synagogę – budynek dumnie wznoszący się u podnóża zamku – i zamordowali wielu żydowskich mieszkańców[22].
Trzy lata później dwadzieścia tysięcy osób noszących na ręku opaskę z gwiazdą Dawida przesiedlono do małej dzielnicy na obrzeżach, gdzie w zrujnowanych chałupach i pojedynczych pokojach gnieździło się po kilka rodzin. Ludzie, którzy przez setki lat cieszyli się względnym spokojem, dostatkiem i społeczną integracją, których kultura przez stulecia kwitła, zostali ściśnięci w kilku nędznych kwartałach. W Będzinie pojawił się nowy zakątek. Mroczny, zimny i wilgotny. Getto.
Getta w Zagłębiu Dąbrowskim należały do ostatnich w Polsce przeznaczonych do „likwidacji” – „ostateczne rozwiązanie” miało się tu dopełnić później[23]. Zamiast natychmiastowej wywózki do obozów zagłady, mieszkańców, którzy mieli pozwolenie na pracę, wysyłano do przymusowej pracy w fabrykach broni i warsztatach w Niemczech. W Będzinie wciąż działała poczta – można się było kontaktować z Rosją, ze Słowacją, z Turcją, ze Szwajcarią i innymi niearyjskimi krajami. I nawet w tych najmroczniejszych zakątkach pojawiały się komórki żydowskiego ruchu oporu.
Wśród zatłoczonych domów, w których panowała atmosfera paniki, nerwowości i terroru, wyróżniał się jeden budynek. Stał mocno nie tylko dzięki solidnym fundamentom (w rzeczywistości wkrótce opierał się już na sieci podziemnych schronów), lecz przede wszystkim dzięki swoim mieszkańcom – ich umysłom, sercom i mięśniom. To tu mieściła się kwatera główna żydowskiego ruchu oporu. Oporu, który narodził się z filozofii syjonizmu pracy, ceniącego sprawczość, uprawę ziemi, socjalizm i równość. Członkinie i członkowie ruchu – „towarzysze” – wzrastali w kulcie pracy fizycznej i równouprawnienia kobiet. Tutaj znajdowało się centrum Droru.
W lutym 1943 roku mróz trzymał getto w żelaznym uchwycie, powietrze było ciężkie jak ołów. W tętniącym zwykle życiem budynku panowała wyjątkowa cisza. Umilkł codzienny zgiełk zajęć organizowanych przez Dror – kursów językowych, koncertów, seminariów na temat związku między sercem a ziemią. Żadnego gwaru głosów, żadnego śpiewu.
Renia Kukiełka, osiemnastoletnia członkini żydowskiego podziemia, wyszła z pralni i ruszyła na spotkanie, które odbywało się przy wielkim stole na parterze. Tam zwykle obmyślano najważniejsze plany. Dobrze znała to miejsce.
– Udało się zdobyć papiery dla kilku osób – oznajmił Herszel.
Wszyscy westchnęli. To była przepustka pozwalająca wydostać się z Polski i przeżyć.
Dziś miała zapaść decyzja[24].
Frumka Płotnicka stała u szczytu stołu, ciemne oczy patrzyły bystro spod zmarszczonych brwi. Gdy jako introwertyczna nastolatka z biedniej religijnej rodziny z Pińska dołączyła do ruchu, wniosła ze sobą powagę i zdolność analitycznego myślenia. Szybko zyskała szacunek i wkrótce po wybuchu wojny została jedną z przywódczyń podziemia.
Herszel Springer, kolejny lider będzińskiego „oddziału”, znajdował się po drugiej stronie stołu. Uwielbiany przez wszystkich, miał „tyle ludowości żydowskiej”[25], że potrafił wdać się w szczerą rozmowę z każdym, od furmana po rzeźnika, i rozmawiać na temat najdrobniejszych spraw. Ciepły, prostoduszny uśmiech Herszla był kojącą siłą, która przeciwstawiała się potwornościom wokół. W coraz bardziej wyludnionym getcie już tylko pustka niosła się echem.
Renia zajęła miejsce między nimi, wraz z resztą młodych.
Często łapała się na tym, że przebłyski rzeczywistości wprawiały ją w osłupienie. W ciągu zaledwie kilku lat straciła rodziców, przepadło też sześcioro jej braci i sióstr. Nie miała pojęcia, czy nadal żyją ani gdzie mogą być. Razem z całą rodziną uciekała przez zaścielone ciałami pola. Później błąkała się całkiem sama. Przed kilkoma miesiącami wyskoczyła z pociągu i jako polska chłopka najęła się do pomocy w polsko-niemieckiej rodzinie. Uparła się, że dla niepoznaki będzie chodzić ze wszystkimi do kościoła, ale za pierwszym razem cały czas się trzęsła – bała się, że nie będzie wiedziała, kiedy powinna stać, kiedy usiąść ani jak się przeżegnać. Z nastolatki przemieniła się w aktorkę, która przez cały czas była na scenie. Polubiła ją pani domu – chwaliła, że jest czysta, zaradna, a nawet kulturalna. „Pochodzę z inteligenckiej rodziny. – Tylko po części skłamała Renia. – Byliśmy zamożni. Ale kiedy rodzice umarli, musiałam iść do pracy”.
Traktowano ją dobrze, lecz gdy tylko udało jej się potajemnie skontaktować ze swoją siostrą, Sarą wiedziała, że musi do niej dołączyć – chciała być z rodziną, z tymi, którzy z niej ocaleli. Sara zorganizowała przerzut Reni do Będzina, gdzie mieściło się centrum Droru, organizacji, do której należała.
Renia pracowała teraz jako praczka. Była tu nielegalnie, intruzka wśród intruzów. Naziści podzielili podbitą Polskę na części. Renia miała dokumenty, które upoważniały ją do pobytu wyłącznie na terenie Generalnego Gubernatorstwa, obszaru mającego służyć jako „rasowe śmietnisko”[26] – to stamtąd bez końca czerpano niewolniczą siłę roboczą i tam ostatecznie doszło do masowej eksterminacji europejskich Żydów. Nie miała zezwolenia na pobyt w Zagłębiu, które włączono do Trzeciej Rzeszy.
Po prawej stronie Reni siedziała Chańcia, siostra i zarazem całkowite przeciwieństwo Frumki – jej entuzjazm i niesłabnący optymizm rozświetlały zalegający w sali mrok. Chańcia uwielbiała opowiadać, jak to udając katoliczkę, wodziła Niemców za nos. Oprócz niej były również obecne Sara, z rzeźbioną twarzą, wydatnymi kośćmi policzkowymi i przeszywającym spojrzeniem ciemnych oczu[27], i Aliza Zitenfeld, dziewczyna Herszla, która wspólnie z Sarą opiekowała się sierotami w getcie. Niewykluczone, że przy stole znalazła się również Chajka Klinger, szczera i zadziorna przywódczyni siostrzanej grupy, gotowa walczyć o swoje ideały: prawdę, działanie i godność.
– Udało się zdobyć papiery dla kilku osób – powtórzył Herszel.
Papiery oznaczały wstęp do obozu dla internowanych – i życie. Były to fałszywe paszporty krajów sprzymierzonych, w których przetrzymywano pojmanych Niemców. Posiadaczy takich paszportów naziści umieszczali w specjalnym obozie, by wymienić ich na schwytanych współobywateli – jeden z wielu sposobów ucieczki, o jakich Żydzi słyszeli w ostatnich latach[28]. Może akurat ten okaże się skuteczny. Zorganizowanie i zdobycie dokumentów zajęło im wiele miesięcy, wymagało ogromnego nakładu środków i było niebezpiecznym procesem, który obejmował przesyłanie fałszerzom zaszyfrowanych wiadomości ze zdjęciami. Kto je teraz dostanie?
A może nikt nie powinien ich brać?
Bronić się czy się ratować? Walczyć czy uciekać?
Debatowali nad tym już wcześniej. Kilkoro Żydów z jeszcze mniejszą liczbą pistoletów nie pokona nazistów, jaki więc sens stawiać opór? Czy walczyli, bo chcieli umrzeć z godnością? W imię zemsty? Honoru? Czy po to, żeby siać zniszczenie, ratować i chronić? A jeśli tak, to kogo? Jednostki czy organizację? Dzieci czy dorosłych? Artystów czy przywódców? Czy Żydzi powinni walczyć w getcie, czy w lasach? Jako Żydzi czy razem z Polakami?
Teraz nadszedł czas, by wreszcie podjąć decyzję.
– Frumka! – zawołał Herszel, patrząc jej prosto w oczy.
Odpowiedziała stanowczym spojrzeniem, choć nie odezwała się ani słowem.
Herszel wyjaśnił, że wytyczne przyszły z Warszawy, od Cywii Lubetkin, przywódczyni, którą wszyscy poważali. Z fałszywym paszportem Frumka miała się przedostać na Zachód, aby przedstawić tam sprawę Żydów, powiedzieć światu, co się z nimi dzieje. Później czekała ją podróż do Palestyny, gdzie miała zaświadczyć o potwornościach popełnianych przez nazistów.
– Mam jechać? – spytała Frumka.
Renia spojrzała na koleżankę, serce waliło jej jak młotem. Wyczuwała, że pod maską spokoju trybiki bystrego umysłu Frumki kręcą się jak oszalałe. Frumka była ich przywódczynią, opoką dla wszystkich, kobiet i mężczyzn. Kto pojedzie razem z nią? Co zrobią bez niej?
– Nie – odparła Frumka stanowczo, ale łagodnie. – Skoro mamy zginąć, lepiej zginąć razem. Tylko – zamilkła na moment – niech to będzie bohaterska śmierć.
Słysząc te słowa, pewność w jej głosie, wszyscy zebrani westchnęli. I nagle, jakby wróciło im życie, zaczęli tupać, a nawet się uśmiechać. Frumka walnęła pięścią w stół.
– Nadszedł czas. Pora brać się do dzieła.
Podjęli jednomyślną decyzję: będą się bronić.
Renia, zawsze gotowa, zerwała się z krzesła.
PRZYPISY