Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Opowieść o kobiecie, która w imię miłości ma odwagę przeciwstawić się szaleńcowi terroryzującemu jej najbliższych
Życie Reeny Hale naznaczył pożar rodzinnej pizzerii, który widziała jako jedenastolatka. Już wtedy postanowiła, że zostanie oficerem śledczym do spraw podpaleń. Ciężko pracuje, aby spełnić swoje marzenie. Ale pożary towarzyszą jej nie tylko w sferze zawodowej. Osoby bliskie Reenie nagle znajdują się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a zagrożenie ma zawsze związek z ogniem. Jest jeszcze ktoś, kogo fascynuje śmiercionośny żywioł…
Nora Roberts - amerykańska autorka powieści, w których są mistrzowsko połączone wątki romansowe, sensacyjne i przygodowe. Jej książki cieszą się ogromną popularnością i wszystkie trafiają na listę bestsellerów "New York Timesa".
Roberts jest jedną z najpopularniejszych pisarek współczesnych.
"The Washington Post Book World"
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 592
Dokładne miejsce, w którym narodził się ogień
Zły plon bezprawia Nowym się tylko bezprawiem poprawia.
William Szekspir przeł. Józef Paczkowski
Ogień narodził się w żarze, dymie i blasku. Niczym nadprzyrodzona bestia, torująca sobie szponami drogę z łona, wyrwał się do życia z rechotem, który przeistoczył się w ryk.
I odmienił wszystko w jednej wspaniałej chwili.
Jak owa bestia prześlizgnął się wężowym ruchem po drewnie, żłobiąc potężnymi, usmolonymi palcami wszystko, co było dotąd czyste i jasne.
Ogień miał oczy, czerwone i wszystkowidzące, a umysł tak błyskotliwy, tak kompletny, iż znał na pamięć każdą z otaczających go rzeczy.
On postrzegał tę bestię jako żywą istotę, złocistego, karmazynowego boga, który pojawił się tylko po to, żeby siać zniszczenie, i pochłaniał wszystko, co chciał, bez skruchy i bez litości, z wielką żarłocznością.
Wszystko przed nim padało na kolana jak błagalnicy, oddający mu cześć nawet wtedy, gdy ich pożerał.
Ale to on tego dokonał, on go stworzył. A więc był bogiem ognia. Potężniejszym niż płomienie, sprytniejszym od żaru, bardziej odurzającym niż dym.
Bestia nie istniała, dopóki nie powołał jej do życia.
Patrząc, jak się rodzi, zakochał się w niej.
Blask płomieni igrał na jego twarzy, lśnił w pełnych zachwytu oczach. Wypił łyk piwa, delektując się mrożącym zimnem spływającym przełykiem, podczas gdy skórę oblewały fale żaru.
Czuł podniecające mrowienie w brzuchu, zachwyt przepełniał mu umysł. W miarę jak ogień piął się smugami po ścianach, wyobraźnia podsuwała mu coraz to nowe możliwości.
Ogień był piękny. Ogień był potężny. Ogień był przezabawny.
Patrząc, jak rośnie, rósł sam. Oto dopełniało się jego przeznaczenie, odciskając się piętnem w sercu i duszy.
Baltimore 1985
Dzieciństwo Catariny Hale skończyło się pewnej parnej sierpniowej nocy, kilka godzin po tym, jak na stadionie Memorial Orioles rozgromili Rangersów, kopiąc ich teksańskie tyłki – jak to określił tata dziewczynki – dziewięć do jednego. Jej rodzice rzadko brali wolny wieczór, żeby zabrać całą rodzinę na mecz, ale wtedy zwycięstwo ich drużyny było podwójnie słodkie. Przeważnie wieczorami jedno z nich, a najczęściej oboje pracowali długie godziny w Sirico’s, pizzerii, którą przejęli od ojca matki Catariny. Tam właśnie przed osiemnastu laty spotkali się jej rodzice. Jak głosiła rodzinna opowieść, matka, tryskająca życiem i energią osiemnastolatka, była w lokalu, kiedy do środka wmaszerował dumnie dwudziestoletni Gibson Hale.
– Wszedłem na pizzę – zwykł mawiać – a spotkałem włoską boginię.
Jej ojciec często używał dziwacznych zwrotów, ale Reena bardzo lubiła go słuchać.
Gibson przejął pizzerię po dziesięciu latach, kiedy Poppi i Nuni doszli do wniosku, że już najwyższy czas wyruszyć w świat. Bianca, najmłodsze z pięciorga ich dzieci i jedyna dziewczyna, dołączyła do swego Giba, zwłaszcza że żaden z jej braci nie był zainteresowany prowadzeniem lokalu.
Dziadek Reeny uruchomił pizzerię w baltimorskiej Małej Italii ponad czterdzieści trzy lata temu. Sirico’s była więc starsza nawet od Gibsona, co dziewczynkę niezmiernie zadziwiało. Obecnie jej ojciec, który nie miał w żyłach nawet kropli włoskiej krwi, prowadził Sirico’s razem z żoną – Włoszką z krwi i kości.
W pizzerii prawie zawsze panował duży ruch i było mnóstwo pracy, ale Reena nie miała nic przeciwko temu, nawet jeśli musiała pomagać rodzicom. Jej starsza siostra Isabella skarżyła się, że czasami musi tam pracować nawet w sobotnie wieczory, zamiast iść na randkę lub spotkać się ze znajomymi. Ale Bella nieustannie na coś narzekała.
Najbardziej złościło ją to, że ich najstarsza siostra, Francesca, miała własną sypialnię na drugim piętrze, podczas gdy ona musiała dzielić pokój z Reeną. Własny pokój miał też Xander, ponieważ był jedynym chłopcem, choć najmłodszym z rodzeństwa.
Dzielenie pokoju z siostrą nie przeszkadzało Reenie, a czasami bywało nawet fajne, dopóki Bella nie stała się nastolatką. Doszła wtedy do wniosku, że jest już wystarczająco dorosła, żeby rozmawiać wyłącznie o chłopakach, przeglądać magazyny z modą oraz poświęcać dużo czasu swoim fryzurom.
Reena miała jedenaście lat i dziesięć miesięcy. Oznaczało to, iż za czternaście miesięcy sama zostanie nastolatką. Ostatnio było to jej prawdziwą obsesją, która zdominowała wcześniejsze marzenia – na przykład, żeby zostać zakonnicą lub poślubić Toma Cruise’a.
Owej gorącej i parnej sierpniowej nocy, kiedy Reena miała jedenaście lat i dziesięć miesięcy, w ciemności obudziły ją silne i bolesne skurcze brzucha. Skuliła się w kłębek niczym kuleczka i zagryzła wargi, żeby powstrzymać jęk. Po drugiej stronie pokoju, w ustawionym najdalej jak się dało łóżku, spała Bella. Miała już czternaście lat i bardziej niż młodsza siostra interesowały ją wymyślne fryzury. Teraz lekko pochrapywała.
Reena pomasowała bolący brzuch i pomyślała o tych wszystkich hot dogach, popcornie i cukierkach, które spałaszowała podczas meczu. Mama uprzedzała ją, iż może tego żałować.
Czy jej mama nie mogłaby choć raz się pomylić?
Próbowała złożyć ból w ofierze, jak zawsze mawiały zakonnice, żeby jej cierpienia pomogły jakiemuś biednemu grzesznikowi. Ale wciąż bolało i bolało!
A może to nie od hot dogów? Może to od ciosu w brzuch, jaki zadał jej Joey Pastorelli. Za uderzenie, którym przewrócił ją na ziemię, porwanie bluzki i nazwanie słowem, którego nie rozumiała, znalazł się później w niezłych tarapatach. Pan Pastorelli i Gibson wdali się w kłótnię, gdy jej tata udał się do jego domu, aby „przedyskutować sprawę”.
Słyszała, jak na siebie krzyczeli. Jej ojciec nigdy tego nie robił… no, bardzo rzadko. Za to matka wrzeszczała często, gdyż była stuprocentową Włoszką i miała temperament.
Ale tym razem to on się wydzierał na pana Pastorellego. A po powrocie do domu bardzo mocno przytulił córkę do siebie.
Później poszli na mecz.
Niewykluczone, że ból był karą za to, że cieszyła się, iż Joey Pastorelli zostanie ukarany. I może za to, iż była trochę zadowolona, że przewrócił ją na ziemię i podarł bluzkę, ponieważ później poszli na mecz i na własne oczy widziała, jak Orioles rozgromili Rangersów.
A jeśli doznała jakichś wewnętrznych urazów?
Z ulubionych przez nią i Xandra programów Emergency wiedziała, że to się zdarza, a człowiek może nawet w ich wyniku umrzeć.
Na samą myśl o tym dostała jeszcze silniejszego skurczu, aż do oczu napłynęły jej łzy. Wstała z łóżka – chciała pójść do mamy – a wtedy poczuła między udami wilgoć.
Pociągając nosem, zawstydzona, że mogła sobie zmoczyć majtki jak dzidziuś, cichutko wyszła z sypialni i ruszyła korytarzem do łazienki. Weszła do pomieszczenia z różową wanną i kafelkami, po czym podciągnęła do góry koszulkę z napisem Ghostbusters.
Na widok zakrwawionych ud dziewczynkę oblała gorąca fala przerażenia. Umierała. Zadzwoniło jej w uszach. Gdy poczuła kolejny skurcz w brzuchu, otworzyła usta do krzyku.
I wtedy pojęła, co się dzieje.
Nie umieram – pomyślała. To nie żadne wewnętrzne urazy. Miała po prostu okres. Swój pierwszy okres.
Mama już jej wszystko wyjaśniła: o jajeczkach, o cyklach i o stawaniu się kobietą. Obie siostry przechodziły okres co miesiąc, podobnie jak Bianca.
W szafce pod umywalką były podpaski. Mama pokazała jej, jak ich używać, a Reena zamknęła się kiedyś w łazience, żeby wypróbować. Teraz więc bardzo dokładnie się umyła, czując się już kobietą. Sam widok krwi wcale nie wzbudzał obaw dziewczynki, najbardziej trapiło ją to, skąd ona płynęła.
Ale była już dorosła – w każdym razie na tyle, żeby poradzić sobie z czymś, co jak mama powiedziała, jest naturalną, kobiecą sprawą.
Ponieważ całkowicie się wybudziła i stała się prawdziwą kobietą, postanowiła zejść do kuchni i napić się imbirowej oranżady. W domu panował upał: kanikuła – mawiał o takich dniach tato. Poza tym miała tyle do myślenia o tym, kim się teraz stała. Wyszła ze szklanką na zewnątrz i przysiadła na marmurowych stopniach, pijąc napój.
Panowała taka cisza, że słyszała astmatyczne poszczekiwanie psa Pastorellich. Paliły się uliczne latarnie. Wszystko to sprawiało, że czuła się, jakby tylko ona jedna na całym świecie nie spała. Bo przecież tylko ona jedna na całym świecie wiedziała, co stało się wewnątrz jej ciała.
Pociągnęła ze szklanki łyk napoju i pomyślała, jak to będzie, gdy za miesiąc wróci do szkoły. Ile innych dziewcząt dostało tego lata pierwszego okresu?
Teraz powinny zacząć jej rosnąć piersi. Popatrzyła na klatkę piersiową, zastanawiając się, jak to będzie. Co będzie czuła. Człowiek nie czuje, jak rosną mu włosy lub paznokcie, ale może czuje rosnące piersi.
Ciekawe, bardzo ciekawe.
Jeśli zaczną rosnąć teraz, będzie już je miała do czasu, gdy w końcu zostanie nastolatką.
Siedziała na marmurowych schodkach – wciąż jeszcze dziewczynka o płaskiej piersi i z obolałym brzuchem. Jej blond włosy o miodowym odcieniu skręcały się w wilgotnym powietrzu. Podłużne powieki żółtobrązowych oczu robiły się ciężkie. Nad kącikiem górnej wargi z prawej strony miała pieprzyk, na zębach aparat korekcyjny.
Tej parnej, gorącej nocy teraźniejszość wydawała jej się całkowicie bezpieczna, ale przyszłość była mglistym marzeniem.
Ziewnęła i zamrugała sennie oczami. Wstała, zamierzając już wrócić do domu, i wzrokiem pobiegła w stronę Sirico’s, która stała tam, jeszcze zanim urodził się ojciec. W pierwszej chwili błysk światła w wielkim, frontowym oknie wzięła za jakieś odbicie. Ładne – pomyślała.
Ściągnęła usta, z uwagą spoglądając w tamtą stronę, i uniosła głowę ze zdumieniem. To wcale nie wyglądało ani na refleks świetlny, ani na pozostawione przez kogoś przez nieuwagę zapalone światła wewnątrz lokalu.
Zaciekawiona, ściskając w dłoni szklankę, wyszła na chodnik przed domem.
Zbyt zaintrygowana, aby myśleć o tym, że matka dałaby jej w skórę za pałętanie się w środku nocy nawet po ich ulicy, ruszyła chodnikiem.
Serce zaczęło dziewczynce walić jak młotem, gdy do jej omroczonego snem umysłu dotarło, co naprawdę widzi. Z otwartych drzwi frontowych buchały kłęby dymu. A światło, które widziała, to były płomienie.
– Pożar – szepnęła z początku, po czym krzycząc to na całe gardło, wbiegła do domu.
*
Do końca życia już nie zapomni, jak stała ze swoją rodziną i patrzyła na płonącą Sirico’s. Ryk ognia wypluwanego przez rozbite okna i wzbijającego się do góry złocistymi słupami dudnił jej w uszach. Wycie syren, chlust wody lejącej się strumieniami z ogromnych sikawek, ludzkie szlochy i krzyki. Ale nad tym wszystkim górował przerażający huk ognia.
Jej brzuch czuł teraz huk płomieni jak bolesne skurcze. Pulsował zdumieniem i grozą, chłonąc straszliwe piękno pożogi.
Jak jest tam w środku, gdzie weszli strażacy? Gorąco i ciemno? Duszno i jasno? Płomienie przypominały ogromne jęzory, wysuwające się i zwijające znów do środka; zupełnie jakby smakowały tego, którego pożerały.
Kłęby dymu wznosiły się pióropuszami. Łzawiły jej oczy, kręciło w nosie, choć taniec płomieni olśniewał. Wciąż była boso i asfalt parzył jej stopy niczym rozgrzane węgle. Ale nie mogła ruszyć się z miejsca, nie potrafiła oderwać wzroku od szalonego, nieujarzmionego widowiska.
Coś eksplodowało, znów rozległy się krzyki. Strażacy w hełmach i umorusanych sadzą twarzach krążyli w oparach dymu jak duchy. Przypominają żołnierzy – pomyślała Reena. Jakby oglądała wojenny film.
A jednak nawet bijące powietrze strugi wody rzucały urokliwe świetliste błyski.
Zastanawiała się, co się dzieje w środku. Co ci mężczyźni tam robią? Jak się zachowuje ogień? Jeśli toczył wojnę, to czy krył się, żeby ponownie zaatakować znienacka, jasny i złocisty?
Z nieba spadały spopielone drobiny jak czarny śnieg. Jak zahipnotyzowana dała krok do przodu. Matka natychmiast chwyciła ją za rękę i przyciągnęła do siebie, przytulając jeszcze mocniej.
– Stój tutaj – mruknęła. – Musimy trzymać się razem.
A ona chciała tylko popatrzeć. Z uchem przy sercu matki, słyszała, jak ono bije mocno i gwałtownie. Odwróciła głowę i popatrzyła w górę. Chciała zapytać, czy mogą podejść bliżej. Tylko troszeczkę.
Ale w twarzy matki nie dostrzegła żadnego podniecenia. W jej oczach próżno szukała zachwytu, widziała tylko błyszczące łzy.
Była piękną kobietą; wszyscy to mówili. Ale teraz twarz Bianki wyglądała jak wykuta z twardego kamienia, z głęboko wyrytymi liniami. Jej oczy poczerwieniały od łez i dymu. We włosach miała szary popiół.
Obok stał Gibson, obejmując ją ramieniem. Reena ze zgrozą spostrzegła, że i w jego oczach lśniły łzy. Odbijał się w nich blask pożogi, jakby sam ogień dostał się do jego wnętrza.
To nie był film; wszystko działo się naprawdę. Coś, co do nich należało przez całe życie, na jej oczach znikało w ogniu. Poprzez hipnotyzujące światło ruchliwych płomieni dostrzegała czarne smugi na ścianach Sirico’s, widziała warstwę mokrej sadzy pokrywającej schodki z białego marmuru, odłamki potrzaskanego szkła.
Na ulicy i chodnikach stali sąsiedzi; większość ich w nocnych strojach. Z dziećmi na ręku lub obok siebie. Niektórzy płakali.
Nagle Reena przypomniała sobie, że w niewielkim mieszkanku nad pizzerią mieszkał Pete Tolino z żoną i malutkim dzieckiem. Serce jej się ścisnęło, gdy spojrzała w górę i zobaczyła dym bijący z okien.
– Tato! Tato! Pete i Theresa!
– Nic się im nie stało. – Wziął córkę na ręce, gdy odsunęła się od matki, tak jak to robił, gdy była małą dziewczynką, i przytulił twarz do jej szyi. – Nikomu nic się nie stało.
Zawstydzona, wtuliła twarz w ramię ojca. Nie pomyślała wcale o ludziach, nie pomyślała nawet o tych wszystkich rzeczach: o obrazkach na ścianach i taboretach, o serwetach na stołach i wielkich piekarnikach.
Myślała jedynie o ogniu, o jego blasku i ryku, jaki wydawał.
– Przepraszam – chlipała z twarzą wtuloną w nagie ramię ojca. – Przepraszam.
– Już cicho, wszystko doprowadzimy do porządku – odparł chrapliwym głosem, jakby krztusił się dymem. – Ja sam to wyremontuję.
Pocieszona, popatrzyła sponad ramienia ojca na otaczające ją twarze i na pożar. Ujrzała przytulone do siebie siostry i matkę trzymającą na rękach Xandra.
Stary pan Falco siedział na stopniach swego domku i w sękatych palcach przesuwał różaniec. Mieszkająca w sąsiednim domu pani DiSalvo otaczała ramieniem plecy swojej matki. Z ulgą dostrzegła też Pete’a; siedział na krawężniku jezdni z twarzą w dłoniach. Obok żona tuliła dziecko.
Potem dostrzegła Joeya. Stał, kołysząc biodrami, z kciukami wsuniętymi w przednie kieszenie spodni, i gapił się na ogień. Na jego twarzy malowało się jakieś radosne uniesienie, jak na jej świętych obrazkach męczenników.
Mocniej przytuliła się do ojca.
W tej samej chwili Joey odwrócił głowę, spojrzał na nią i szyderczo wyszczerzył zęby.
– Tato – szepnęła, ale w tej samej chwili pojawił się jakiś człowiek z mikrofonem i zaczął zadawać pytania.
Kiedy ojciec postawił ją na ziemi, nie chciała się od niego oderwać. Joey wciąż się na nią gapił i szczerzył zęby. Było to bardziej przerażające niż sam ogień. Ale Gibson popchnął ją w stronę sióstr.
– Fran, zabierz brata i siostry do domu! – polecił.
– Ale ja chcę zostać z tobą. – Reena uczepiła się jego rąk. – Muszę zostać z tobą.
– Wracajcie do domu! – Przykucnął, tak że jego zaczerwienione oczy znalazły się na wysokości twarzy córki. – Już prawie po wszystkim. Dogaszają ogień. Powiedziałem, że wszystko doprowadzę do porządku, i dotrzymam słowa. – Pocałował ją w czoło. – Wracaj do domu. My też tam niebawem wrócimy.
– Catarino! – Matka przyciągnęła ją z powrotem do siebie. – Pomóż siostrom przygotować kawę i coś do jedzenia dla ludzi, którzy nam pomagali. Tylko tyle możemy zrobić.
Przygotowywanie jedzenia to dla dzieci nic nowego. Termosy z kawą, dzbany z mrożoną herbatą, wielkie kanapki. Ale tym razem w kuchni nie było żadnych sprzeczek między siostrami. Bella nieustannie chlipała, ale Fran nie miała o to do niej pretensji. A kiedy Xander oświadczył, że zaniesie jeden dzbanek, nikt nie zwrócił mu uwagi, iż jest za mały.
W powietrzu unosił się odór, który Reena zapamiętała na zawsze. Światła latarni przesłaniała brudna zasłona dymu. Ale dzieci rozstawiły na chodniku przed domem stół na termosy z kawą, dzbanki z herbatą i kanapki. Wsuwały w usmolone dłonie kubki i chleb.
Część sąsiadów wróciła do domów, odgradzając się w ten sposób od dymu i smrodu spalenizny, od unoszącego się w powietrzu popiołu, który osiadał cienką warstwą na samochodach i ziemi niczym brudny śnieg. Nie było już jasnego ognia i nawet z daleka Reena widziała poczerniałe cegły, czarną sadzę i ciemne dziury, które były kiedyś oknami.
Donice z kwiatami na białych stopniach, które wiosną pomagała mamie sadzić, teraz leżały potłuczone, zadeptane, martwe.
Rodzice stali ze splecionymi dłońmi na ulicy przed Sirico’s. Ojciec miał na sobie tylko dżinsy, które wciągnął, kiedy ich obudziła, matka jasnoczerwony szlafrok. Dostała go na urodziny zaledwie w zeszłym miesiącu.
Stali tak jeszcze, nawet gdy wielkie wozy odjechały.
Podszedł do nich mężczyzna w strażackim hełmie i rozmawiał z obojgiem przez dłuższy czas. Następnie rodzice odwrócili się i trzymając się ciągle za ręce, ruszyli w stronę domu.
Mężczyzna w hełmie poszedł w stronę tego, co zostało z Sirico’s. Włączył ręczny reflektor i zniknął w ciemnościach wypalonego budynku.
Wspólnie przenieśli do domu resztki jedzenia i napojów. Reena pomyślała, że wszyscy wyglądają jak ocaleni bohaterowie z wojennych filmów: brudne włosy, zmęczone twarze. Kiedy już schowano jedzenie, matka zapytała, czy ktoś chce spać.
Bella znów wybuchnęła płaczem.
– Jak możemy spać? Co my teraz zrobimy?
– To, co zwykle. Jeśli nie chce ci się spać, idź się umyć. Ja zajmę się śniadaniem. No, idź. Kiedy się umyjemy i coś przekąsimy, nasze myśli będą jaśniejsze.
Jako trzecia pod względem wieku Reena była zawsze trzecia w kolejce do kąpieli. Poczekała więc do chwili, aż usłyszała, że łazienkę opuszcza Fran, a jej miejsce zajmuje Bella. Wtedy wyślizgnęła się ze swego pokoju i zapukała do sypialni rodziców.
Ojciec skończył właśnie mycie włosów, były jeszcze wilgotne. Włożył czyste dżinsy i koszulę. Ale jego twarz wyglądała tak jak wtedy, gdy przechodził ciężką grypę.
– Siostry okupują łazienkę? – zapytał z lekkim uśmiechem, który jednak nie pojawił się w jego oczach. – Tym razem możesz skorzystać z naszej.
– Reena, a gdzie twój brat? – zainteresowała się matka.
– Zasnął na podłodze.
– Ach. – Założyła opaskę na wilgotne włosy. – No dobrze. Idź pod prysznic. Przyniosę ci czyste ubranie.
– Dlaczego ten strażak wszedł do środka, kiedy wszyscy inni już wyszli?
– To inspektor – wyjaśnił ojciec. – Będzie się starał ustalić przyczynę pożaru. Gdyby nie ty, przybyliby znacznie później. Ale najważniejsze, że Pete’owi i jego rodzinie nic się nie stało. Reena, a co ty robiłaś na ulicy w środku nocy?
– Ja… – Zaczerwieniła się po czubki uszu na wspomnienie okresu. – Muszę coś powiedzieć mamie.
– Nie będę się gniewał.
Spuściła głowę i wbiła wzrok w czubki stóp.
– Proszę, to osobista sprawa.
– Gib, czy mógłbyś zacząć przygotowywać wędliny? – zapytała od niechcenia Bianca. – Za chwilę do ciebie dołączę.
– Dobrze, dobrze – burknął i przetarł dłońmi oczy. – Ale ja bym się nie gniewał – powtórzył i zostawił je same.
– O czym nie chciałaś rozmawiać z ojcem? Dlaczego ranisz jego uczucia w tak trudnej chwili?
– Nie chciałam… Obudziłam się, bo… strasznie bolał mnie brzuch.
– Jesteś chora? – zapytała Bianca, odwracając się w stronę córki, i przyłożyła jej dłoń do czoła.
– Zaczął mi się okres.
– Och, moja mała dziewczynko! – Bianca przyciągnęła Reenę do siebie i mocno przytuliła. Zaczęła szlochać.
– Mamo, nie płacz.
– Nie… Ja tylko tak, chwilę. Tyle rzeczy, wszystko naraz. Moja mała Catarina. Tyle strat, tyle zmian. Moja bambina. – Lekko się odsunęła. – Dzisiejszej nocy zmieniłaś się i dzięki temu uratowałaś innym życie. Dziękujmy Bogu za to, co zdołaliśmy ocalić, a ze stratami damy sobie radę. Jestem z ciebie bardzo dumna.
Ucałowała Reenę w oba policzki.
– Czy brzuszek ciągle cię boli? – Kiedy dziewczynka skinęła głową, matka znów ją uściskała. – Weź teraz prysznic, a później ciepłą kąpiel w mojej wannie. Od razu poczujesz się lepiej. Czy chcesz mnie jeszcze o coś zapytać?
– Wiem, co robić.
Bianca uśmiechnęła się, ale w jej oczach malował się cień smutku.
– Idź teraz pod prysznic, pomogę ci.
– Mamo, nie mogłam tego powiedzieć przy tatusiu.
– Oczywiście, że nie. Masz rację. To sprawy kobiece.
Sprawy kobiece. Słysząc te słowa, poczuła się kimś lepszym, a ciepła kąpiel sprawiła, że ból ustąpił. Kiedy zeszła na dół, cała rodzina była już w kuchni. Gdy ojciec delikatnie pogłaskał ją po włosach, Reena zrozumiała, że też już wie o wszystkim.
Przy stole panowała posępna atmosfera, cisza wynikająca ze zmęczenia. Ale przynajmniej Bella najwyraźniej – jak na razie – wypłakała już wszystkie łzy.
Ojciec wyciągnął rękę i położył na dłoni mamy. Ścisnął ją i zaczął mówić.
– Musimy zaczekać na wiadomość, że pogorzelisko jest już bezpieczne. Wtedy zaczniemy sprzątanie. Nie znamy jeszcze rozmiaru zniszczeń, nie wiemy też, ile czasu upłynie, zanim ponownie otworzymy naszą pizzerię.
– Będziemy teraz biedni. – Usta Belli zadrżały. – Wszystko zniszczone, a my nie mamy pieniędzy.
– Czy nie miałaś kiedyś dachu nad głową, jedzenia na stole i ubrania na grzbiecie? – zapytała gniewnie Bianca. – Tak się zachowujesz, kiedy spadły na nas kłopoty? Płacz i skargi?
– Cały czas płakała – zauważył Xander, bawiąc się grzanką.
– Nie pytałam cię o to, widzę sama. Wasz ojciec i ja pracowaliśmy codziennie przez piętnaście lat, żeby uczynić z Sirico’s miejsce miłe i ważne w najbliższym otoczeniu. A mój ojciec i matka budowali to miejsce przez więcej lat, niż sobie wyobrażacie. To boli. Ale przecież nie spaliła się rodzina, tylko lokal. Odbudujemy go.
– Ale co my zrobimy? – zaczęła znów Bella.
– Cicho bądź, Isabello! – zgromiła siostrę Fran.
– Chodzi mi o to, co zrobimy najpierw – ponownie odezwała się Bella.
– Sirico’s jest ubezpieczone. – Gibson popatrzył na stojący przed nim talerz jakby zdziwiony, że jest na nim jedzenie. Ale natychmiast sięgnął po widelec i zaczął jeść. – Za te pieniądze wszystko odbudujemy i wyremontujemy. Mamy własne oszczędności. Nie będziemy biedni – dodał, patrząc surowo na średnią córkę. – Ale dopóki nie skończymy, musimy żyć bardzo oszczędnie. Nie będziemy mogli pojechać we wrześniu na weekend na plażę, jak zamierzaliśmy. Jeśli ubezpieczenie nie wystarczy, sięgniemy do naszych oszczędności lub nawet weźmiemy pożyczkę.
– Nie zapominaj też – stwierdziła Bianca – że zatrudnieni u nas ludzie stracili pracę, przynajmniej do chwili, aż ponownie uruchomimy lokal. Niektórzy z nich mają rodziny. Nie tylko nas dotknęło to nieszczęście.
– Pete, Theresa i ich dziecko – odezwała się Reena. – Zostali bez niczego. Bez ubrań, bez mebli. Moglibyśmy im coś dać.
– Tak. To dobrze, że o nich pomyślałaś. Alexander, jedz jajka – dodała.
– Wolałbym kulki kakaowe.
– A ja wolałabym futro z norek i brylantowy diadem. Jedz. Czeka nas wiele pracy. Każdy będzie miał swój zakres obowiązków.
– Ale nikt, absolutnie nikt – oświadczył Gibson, wskazując palcem Xandra – nie wchodzi do środka bez pozwolenia.
– Poppi – bąknęła Fran. – Musimy mu powiedzieć.
– Jeszcze za wcześnie, żeby telefonować do niego z takimi wiadomościami – wtrąciła Bianca, przesuwając jedzenie na talerzu. – Ale wkrótce to zrobię. Zadzwonię też do moich braci.
– Jak mogło do tego dojść? – spytała Bella. – Jak oni to wykryją?
– Nie wiem. To ich sprawa. My musimy poskładać to wszystko z powrotem do kupy. – Gibson podniósł kubek z kawą. – I poskładamy.
– Drzwi były otwarte.
Gibson skierował wzrok na Reenę.
– Co takiego?
– Frontowe drzwi były otwarte.
– Jesteś pewna?
– Widziałam. Na pewno się nie mylę. Było jasno… z okna buchał ogień. Może to Pete zapomniał je zamknąć.
Tym razem to Bianca chwyciła męża za rękę. Ale zanim zdążyła się odezwać, zadźwięczał dzwonek u drzwi.
– Otworzę. – Podniosła się z miejsca. – Mamy dziś przed sobą długi dzień. Kto jest zmęczony, powinien się przespać.
– Skończcie jedzenie – polecił Gibson. – Pozmywajcie naczynia.
Szesnastoletnia Fran wstała razem z nim, obeszła stół i przytuliła się do ojca. Była szczupła i miała dużo wdzięku, a także kobiecości, którą Reena dostrzegała i zazdrościła siostrze.
– Wszystko będzie dobrze. Urządzimy to jeszcze lepiej niż przedtem.
– Cała moja córka. Liczę na ciebie. Na was wszystkich – dodał. – Reeno, pozwól ze mną na chwilę.
Gdy razem wyszli z kuchni, usłyszeli, jak Bella warknęła:
– Święta Francesca.
Gibson westchnął w duchu i poprowadził Reenę do pokoju telewizyjnego.
– Hm, posłuchaj dziecko. Jeśli źle się czujesz, zwolnię cię z kuchennych obowiązków.
W pierwszej chwili chciała podskoczyć z radości, ale poczucie winy wzięło w niej górę.
– Nic mi nie jest.
– Ale jeśli coś… będzie, po prostu powiedz.
Z roztargnieniem poklepał ją po ramieniu i wyszedł przed dom.
Reena patrzyła na ojca. Zawsze wydawał jej się taki wysoki, ale teraz miał przygarbione ramiona. Chciała zrobić to samo, co Fran – objąć go, powiedzieć coś rozsądnego – ale było już za późno.
Zamierzała być grzeczna tak jak Fran i natychmiast wrócić do kuchni. Ale usłyszała Pete’a i wydało jej się, że młody mężczyzna płacze. Do Reeny dobiegł też głos ojca, ale nie mogła rozróżnić poszczególnych słów.
Cichutko ruszyła w stronę salonu.
Pete nie płakał, choć wyglądał tak, jakby w każdej chwili mógł wybuchnąć płaczem. Siedział z pochyloną nisko głową, patrząc na zaciśnięte dłonie, które trzymał na kolanach, a długie włosy opadały mu na twarz.
Niedawno skończył dwadzieścia jeden lat. Wyprawili na jego cześć niewielkie przyjęcie, tylko w gronie rodzinnym. Zaczął pracować w Sirico’s, gdy skończył piętnaście lat, należał więc do rodziny. Kiedy Theresa zaszła w ciążę i musieli się pobrać, rodzice Reeny wynajęli mu za symboliczną kwotę mieszkanie na piętrze.
Dziewczynka wiedziała o tym, gdyż podsłuchała rozmowę swojej matki z wujem Paulem. Za takie „przestępstwo” musiała zawsze odprawiać dużą pokutę, ale uważała, że warte jest to dwóch dodatkowych zdrowasiek.
Zauważyła teraz, że matka siedzi obok Pete’a, trzymając dłoń na jego kolanie. Ojciec przysiadł na stoliku do kawy – coś, co było im kategorycznie zabronione – i patrzył na chłopaka. Mówił tak cicho, że Reena wciąż nie mogła dosłyszeć jego słów, a Pete cały czas kręcił głową.
Po chwili uniósł głowę, oczy mu błyszczały.
– Przysięgam, wszystko pozamykałem. Przypominałem sobie to już z tysiąc razy. Każdy swój krok. Boże, Gib, przyznałbym się, gdybym coś schrzanił. Musisz mi uwierzyć, że niczego nie ukrywam. Theresa i dziecko… gdyby coś im się stało…
– Na szczęście wszystko jest w porządku. – Bianca ujęła jego dłoń.
– Tak się wystraszyła. Wszyscy się wystraszyliśmy. Kiedy zadzwonił telefon… – Popatrzył na Biancę. – Gdy zadzwoniłaś i powiedziałaś, że się pali i musimy uciekać, myślałem, że to zły sen. Złapaliśmy tylko dziecko i w nogi. Gib, nie czułem nawet dymu, dopóki się nie pojawiłeś, żeby nam pomóc w ucieczce.
– Pete, chcę, żebyś sobie dokładnie wszystko przypomniał. Czy zamknąłeś drzwi?
– Oczywiście, ja…
– Nie – potrząsnął głową Gibson. – Nie tak, mówisz odruchowo. Pomyśl po kolei. Często rutyna sprawia, że człowiek działa automatycznie, a później nic nie pamięta. Wróćmy więc jeszcze raz. Ostatni klienci?
– O Boże! – Pete przeciągnął dłonią po włosach. – Jamie Silvo z dziewczyną. Nową. Zjedli pepperoni i wypili po piwie. I Carmine. Został prawie do końca i próbował namówić Toni, żeby się z nim umówiła. Lokal opuścili mniej więcej o tej samej porze – około jedenastej trzydzieści. Toni, Mike i ja dokończyliśmy sprzątanie. Zrobiłem kasę… Boże wielki, Gib, koperta bankowa została na piętrze. Ja…
– O to się teraz nie martw. Czy ty, Toni i Mike opuściliście pizzerię razem?
– Nie. Pierwszy wyszedł Mike. Toni jeszcze chwilę została, czekając, aż skończę porządki. Dochodziła północ, a ona woli, żeby ktoś patrzył, jak wraca do domu. Wyszliśmy na zewnątrz i pamiętam… pamiętam, jak wyciągnąłem klucze, a ona powiedziała, że kółko do nich jest po prostu milusie. Theresa włożyła do niego zdjęcie Rosy. Mówiła, że jest słodkie, właśnie jak zamykałem drzwi. Zamknąłem drzwi! Gib, naprawdę je zamknąłem! Możesz zapytać Toni.
– W porządku. O nic cię nie obwiniam. Gdzie się zatrzymałeś?
– U moich rodziców.
– Czy czegoś potrzebujesz? – zapytała Bianca. – Może pampersów dla dziecka?
– Moja mama przechowuje takie rzeczy dla naszej małej. Wstąpiłem, żeby chwilę z wami porozmawiać. Chciałbym wiedzieć, co mam robić. Przechodziłem tamtędy. Nie można wejść do środka. Wszystko zablokowane. Ale wygląda to okropnie. Chciałbym jednak wiedzieć, co mam robić. Z pewnością do czegoś się przydam.
– Kiedy dostaniemy się w końcu do środka, będzie co robić. Zaczniemy od sprzątania. A teraz wracaj już do żony i dziecka.
– Jeśli będziesz czegokolwiek ode mnie potrzebował, dzwoń do matki. O każdej porze. Zawsze okazywaliście mi – nam – tyle serca. – Mocno uścisnął Giba. – Zrobię wszystko, żeby wam pomóc.
Gib poszedł w stronę drzwi, odwracając się jeszcze do Bianki.
– Muszę tam iść, rzucić na wszystko okiem.
Reena wpadła do pokoju.
– Pójdę z tobą. Pozwól mi pójść.
Gib otworzył usta i Reena już wyczytała w jego twarzy odmowę. Ale Bianca potrząsnęła głową.
– Dobrze, idź z tatą. A kiedy wrócicie, porozmawiamy o podsłuchiwaniu cudzych rozmów. Poczekam na was, a potem dopiero zadzwonię do rodziców. Może będziemy wiedzieli coś więcej. A nuż nie wygląda to aż tak źle, jak myślimy.
Wyglądało jednak o wiele gorzej – przynajmniej w oczach Reeny. W świetle dnia poczerniałe cegły, potłuczone szkło, przesiąknięte wilgocią rumowisko sprawiały koszmarne wrażenie. A jeszcze gorszy był smród. Wydawało się wręcz niewiarygodne, żeby ogień mógł w tak krótkim czasie dokonać tylu zniszczeń. Ogrom szkód ujrzała przez roztrzaskane wielkie frontowe okno, gdzie przedtem na szybie widniała wymalowana farbą pizza. Zwęglone rumowisko jaskrawopomarańczowych ławek i starych stolików, poskręcane z żaru, spalone krzesła. Zniknęła słonecznej barwy farba, którą wymalowano pomieszczenie, a także wielka tablica z jadłospisem wisząca przy wejściu do otwartego pomieszczenia kuchennego, gdzie, ku uciesze gości, jej ojciec i czasami matka ugniatali ciasto.
Ze środka wyłonił się mężczyzna w strażackim hełmie i z masywną latarką. W ręku trzymał też jakąś skrzynkę z narzędziami. Był starszy od ojca Reeny; poznała to po jego twarzy porytej głębokimi zmarszczkami i wysuwających się spod kasku prawie siwych włosach.
Zanim wyszedł, obrzucił ich bacznym spojrzeniem. Gibson Hale był wysoki i szczupły – jak ludzie, którzy raczej nie tyją. Miał gęste, kędzierzawe włosy w kolorze piaskowym, jaśniejsze na końcach. Lubił przebywać na słońcu i nie wkładał nic na głowę. Po ciężkiej nocy wyglądał gorzej niż zwykle.
John Minger nie tylko badał przyczyny pożaru, ale również przyglądał się osobom, które miały z nim związek.
Dziewczynka – mimo zapuchniętych od niewyspania oczu – była śliczna jak obrazek. Włosy miała ciemniejsze niż jej ojciec, ale również kręcone. John ocenił, że pod względem wzrostu i budowy zapewne pójdzie w ślady ojca.
Widział ich minionej nocy, kiedy przybył na miejsce pożaru. Cała rodzina trzymała się razem – jak grupa rozbitków ocalałych z katastrofy statku. Żona Gibsona miała klasę. Piękność, jaką rzadko spotyka się poza ekranem. Według niego najbardziej przypominała matkę najstarsza córka. Średniej tylko niewiele brakowało do tej doskonałości. Chłopiec też był urodziwy, choć nie wyszedł jeszcze z wieku dziecięcego.
Towarzysząca ojcu dziewczynka miała długie nogi pokryte zadrapaniami i siniakami. Zapewne więcej czasu spędzała na uganianiu się z bratem po dworze niż na zabawie lalkami.
– Panie Hale, niestety, nie mogę pana jeszcze wpuścić do środka.
– Chciałem tylko popatrzeć. Czy pan… czy ustalił pan, w którym dokładnie miejscu było ognisko pożaru?
– O tym właśnie chciałbym najpierw porozmawiać z panem. A to kto? – zapytał, z uśmiechem wskazując na Reenę.
– To moja córka, Catarina. Przepraszam, wiem, że pan już mi się przedstawił, ale…
– Jestem Minger. Inspektor John Minger. Wspomniał pan, że to jedna z pańskich córek zauważyła ogień i obudziła was.
– To ja – pisnęła Reena. Zdawała sobie sprawę, że grzeszy, pyszniąc się swoimi zasługami. Ale zapewne był to grzech wybaczalny. – Ja pierwsza zobaczyłam płomień.
– O tym też chciałbym porozmawiać. – Spojrzał w stronę policyjnego radiowozu, który właśnie zatrzymał się przy krawężniku. – Proszę chwileczkę zaczekać – rzekł i nie czekając na odpowiedź, podszedł do samochodu, gdzie przez chwilę rozmawiał o czymś z siedzącymi w środku policjantami. – Czy jest tu jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy w spokoju porozmawiać? – zapytał po powrocie.
– Mieszkamy tuż obok.
– Świetnie. Jeszcze tylko chwila. – Podszedł do innego auta, gdzie ściągnął z siebie strój roboczy. Pod spodem miał zwykłe ubranie. Wrzucił kombinezon, kask i skrzynkę z narzędziami do bagażnika, po czym zamknął samochód i skinął głową w stronę policjanta.
– Co jest w tej skrzynce z narzędziami? – chciała wiedzieć Reena.
– Różne rzeczy. Jeśli chcesz, kiedyś ci pokażę. Panie Hale, mogę pana poprosić na chwilę? Zaczekasz tu na nas, Catarino?
I znów, nie czekając na odpowiedź, odszedł kilka kroków.
– Jeśli ma pan mi coś do powiedzenia… – zaczął Gibson.
– Dojdziemy i do tego. – Wyciągnął paczkę papierosów i zapalniczkę. Zaciągnął się głęboko dymem i wsunął zapalniczkę z powrotem do kieszeni. – Muszę porozmawiać z pańską córką. To naturalny odruch, że próbowałby pan odpowiadać za nią, naprowadzać. Lepiej, żeby tak nie było. Dlatego prosiłbym, żeby pozwolił mi pan porozmawiać z nią samą.
– Jasne, nie ma sprawy. Reena jest bardzo spostrzegawcza.
– Doskonale. – Inspektor wrócił do dziewczynki. Zauważył, że ma oczy bardziej bursztynowe niż brązowe. Choć były podkrążone, patrzyły bystro. – Czy zauważyłaś ogień z okna swojej sypialni? – spytał, idąc teraz z nią.
– Nie, ze schodków. Siedziałam na schodkach mojego domu.
– Już trochę po tym, jak wszyscy poszli spać, co?
Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią tak, żeby nie ujawnić krępujących spraw prywatnych, a jednocześnie nie skłamać.
– Panował upał. Obudziłam się, bo nie najlepiej się czułam – powiedziała. – Nalałam sobie w kuchni szklankę imbirowej oranżady i wyszłam przed dom. Usiadłam na schodkach i piłam.
– W porządku. Czy możesz mi pokazać dokładnie miejsce, w którym siedziałaś w chwili, gdy dostrzegłaś pożar?
Dobiegła do domu i posłusznie usiadła na białych marmurowych stopniach, tam gdzie siedziała w nocy. Patrzyła w ulicę i czekała, aż obaj mężczyźni podejdą.
– Tutaj było chłodniej niż na górze. Ciepło zawsze ucieka do góry. Uczono nas o tym w szkole.
– To prawda. A więc – Minger usiadł obok niej i tak jak ona popatrzył w ulicę – siedziałaś tu, popijając imbirową oranżadę i zobaczyłaś ogień?
– Zobaczyłam światła. Właściwie blask świateł na szybie. Nie wiedziałam, co to takiego. Pomyślałam, że może Pete zapomniał zgasić w środku, ale to wcale tak nie wyglądało. Te światła się ruszały.
– Jak?
Wzruszyła ramionami, czując się trochę głupio.
– Jakby tańczyły. To było śliczne. Ciekawiło mnie, co to może być, więc trochę podeszłam w tamtą stronę. – Zagryzła usta i popatrzyła niepewnie na ojca. – Wiem, że nie powinnam tak robić.
– O tym porozmawiamy później – mruknął Gib.
– Chciałam tylko zobaczyć. Jestem zbyt ciekawska, żeby dbać o własne interesy, jak mówi babcia Hale. Musiałam się przekonać, co to takiego.
– Jak daleko zaszłaś? Możesz mi pokazać?
– Jasne.
Podniósł się wraz z dziewczynką i idąc obok niej, próbował sobie wyobrazić, co by czuł, gdyby był dzieckiem wędrującym w upalną noc ciemną ulicą. Ekscytacja. Zakazany owoc.
– Zabrałam ze sobą oranżadę i trochę popijałam, idąc w stronę światła. – W skupieniu zmarszczyła brwi, usiłując przypomnieć sobie każdy krok. – Myślę, że doszłam chyba do tego miejsca, jakoś tutaj, bo widziałam, że drzwi były otwarte.
– Jakie drzwi?
– Drzwi frontowe sklepu. Widziałam, że są otwarte, i w pierwszej chwili pomyślałam, że to ta święta krowa Pete zapomniał ich zamknąć, za co dostanie solidną burę od mojej mamy. W naszym domu to ona łoi skórę. Ale zaraz zobaczyłam ogień i dym. Buchały przez otwarte drzwi. Przestraszyłam się. Wrzasnęłam z całych sił i pędem wróciłam do domu. Wbiegłam na piętro, wciąż chyba krzycząc, bo tata zdążył już wstać i wkładał spodnie, a mama sięgała po szlafrok. I wszyscy wrzeszczeli. Fran pytała na okrągło: „Co, co się pali? Nasz dom?”. Ale ja mówiłam: „Nie, nie, pali się sklep”. My tak przeważnie nazywamy Sirico’s. Sklep.
Ona to wszystko dokładnie przemyślała – stwierdził John. Poukładała sobie w głowie wszystkie zapamiętane szczegóły.
– Bella zaczęła płakać. Ona dużo płacze, bo tak robią wszystkie nastolatki – oprócz Fran. Tata wyjrzał przez okno i kazał mamie zadzwonić do Pete’a – on mieszka nad sklepem – i powiedzieć mu, żeby natychmiast uciekał z całą rodziną. Pete ożenił się z Theresą i w czerwcu urodziło im się dziecko. Kazał, żeby powiedziała Pete’owi, iż sklep się pali i ma natychmiast uciekać z mieszkania, a potem zadzwonić po straż pożarną. Mówiąc to, już zbiegał na dół po schodach. I powtórzył, żeby zadzwoniła pod dziewięćset jedenaście, ale mama już to zrobiła.
– Bardzo dobry raport.
– Pamiętam więcej. Pobiegliśmy wszyscy w stronę pożaru, ale tata był najszybszy. Biegł przez całą drogę. Ogień stawał się coraz większy. Widziałam to. Trzasnęły szyby w oknach i wydobył się na zewnątrz. Ogień. Tata ominął jednak front budynku. Bałam się, że tam pójdzie i może mu się stać coś złego, że go poparzy, ale on pobiegł do tylnych schodów, prowadzących do mieszkania Pete’a.
Umilkła na chwilę, zaciskając wargi.
– Żeby pomóc im się wydostać – pomógł jej John.
– Bo oni są dla niego ważniejsi niż sklep. Pete trzymał dziecko, a tata ciągnął za rękę Theresę. Zbiegli po schodach. Ludzie zaczęli wychodzić z domów. Wszyscy wrzeszczeli i krzyczeli. Myślę, że tata chciał jeszcze biec do środka, tam gdzie był ogień, ale mama chwyciła go mocno za ramię. „Nie! Nie!” – wrzasnęła i pozostał na miejscu. Stanął obok niej i powiedział: „O Chryste, kochanie”. Tata czasem tak nazywa mamę. Później usłyszałam wycie syren i przyjechały wozy strażackie. Wyskoczyli z nich strażacy i zaczęli rozwijać sikawki. Tata powiedział im, że w środku nikogo nie ma. Ale i tak kilku z nich tam weszło. Nie wiem, jak oni to zrobili, w tym ogniu i dymie, ale weszli. Wyglądali jak żołnierze. Jak żołnierze-zjawy.
– Wszystko zapamiętałaś!
– Mam pamięć słonia.
John zerknął w stronę Giba i wyszczerzył zęby w pełnym uznania uśmiechu.
– Ma pan tu prawdziwy karabin maszynowy, panie Hale – powiedział.
– Gib, po prostu Gib. Tak, to prawda.
– W porządku. Reena, czy mogłabyś mi powiedzieć, co jeszcze widziałaś, gdy siedziałaś na tych schodach, zanim zobaczyłaś ogień? Usiądź znów na stopniach i spróbuj sobie wszystko przypomnieć.
Gib popatrzył w stronę sklepu i ponownie skierował wzrok na Johna.
– Czy to nie czysty wandalizm?
– Dlaczego tak twierdzisz? – zapytał John.
– Drzwi. Otwarte drzwi. Rozmawiałem z Pete’em. Zeszłej nocy on zamykał sklep, gdyż ja z rodziną wybraliśmy się na mecz.
– Nasze ptaszki sprawiły baty Rangersom.
– Ha! – Gib zmusił się do uśmiechu. – Pete zamknął lokal w towarzystwie innego mojego pracownika. Doskonale to pamięta, gdyż w tym czasie rozmawiał z Toni – Antonią Vargas – o kółku, na którym trzyma klucz. Nigdy zresztą nie zdarzyło mu się nie zamknąć drzwi. Skoro więc później były otwarte, ktoś musiał je wyłamać.
– O tym też porozmawiamy. – Ponownie przysiadł się do Reeny. – Tak, to sympatyczne miejsce. Wymarzone na zimny napój w upalną noc. Może pamiętasz, która była wtedy godzina?
– Hm, mniej więcej dziesięć po trzeciej. Wiem, bo gdy brałam z kuchni imbirową oranżadę, zerknęłam na zegar.
– Przypuszczam, że o tej porze wszyscy w sąsiedztwie już spali.
– W żadnym z domów nie paliło się światło. Jedynie w ogrodzie Castosów świeciła się lampa, ale oni prawie zawsze zapominają ją zgasić. Maleńkie światełko zauważyłam też w oknie pokoju Mindy Young. Zawsze sypia przy włączonej nocnej lampce, choć ma już dziesięć lat. Słyszałam też szczekanie psa. Myślę, że był to Fabio, pies Pastorellich. Chyba był czymś zaniepokojony, ale szybko przestał szczekać.
– Czy ulicą przejeżdżały jakieś samochody?
– Nie, ani jeden.
– O tak późnej godzinie, w takiej ciszy z pewnością usłyszałabyś, gdyby gdzieś dalej w ulicy ruszał samochód lub trzasnęły zamykane drzwi.
– Było całkiem cicho. Tylko parę razy zaszczekał ten pies. Słyszałam nawet cichutki szum klimatyzatora w sąsiednim domu. Dobrze pamiętam, że nie było żadnych innych hałasów. Nawet później, kiedy już szłam w stronę sklepu.
– W porządku, Reeno. Sprawiłaś się na medal.
Otworzyły się drzwi i John ponownie zachwycił się urodą gospodyni.
– Gib, czemu rozmawiacie na zewnątrz? Nie zaproponujesz panu chłodnego napoju? – zapytała z uśmiechem Bianca. – Prosimy do środka. Przygotowałam świeżą lemoniadę.
– Dziękuję. – John w jednej chwili zerwał się na nogi. Bianca była z tych kobiet, które budzą respekt w mężczyznach. – Nie mam nic przeciwko temu, żeby wypić coś chłodnego i zająć państwu jeszcze trochę czasu.
Salon był pełen kolorów. John pomyślał, że ostre barwy bardzo pasują do takich kobiet jak Bianka Hale. W pokoju panował nieskazitelny porządek, meble nie były nowe, ale niedawno wyczyszczone, jeszcze wydzielały zapach olejku cytrynowego. Na ścianach wisiały portrety członków rodziny oprawione w skromne ramki, wykonane węglem i pastelami. Twórca miał bardzo dobre oko i wprawne dłonie.
– Kto jest autorem?
– Ja – odparła Bianca, nalewając lemoniadę do szklanek z kostkami lodu. – To moje hobby.
– Piękne.
– Mamy rysunki wisiały też w sklepie – wtrąciła Reena. – Najbardziej lubiłam portret taty. Na głowie miał wielką czapkę szefa kuchni i ugniatał pizzę. Już go nie ma, prawda? Spłonął.
– Narysuję inny. Jeszcze lepszy.
– I był tam też stary dolar. Mój dziadek umieścił w ramce pierwszy banknot, który zarobił po otwarciu Sirico’s. I mapa Włoch, a także krzyż babci, który poświęcił sam papież, i jeszcze…
– Catarino! – Bianca uniosła rękę, przerywając potok słów córki. – Kiedy coś stracimy, lepiej jest myśleć o tym, co nam jeszcze pozostało i jak można to wykorzystać.
– Ktoś celowo podłożył ogień. W nosie miał twoje obrazki, krzyż i wszystko inne. Nawet Pete’a i Theresę z dzieckiem, którzy byli w środku.
– Słucham? – Bianca zacisnęła palce na poręczy krzesła. – Co pan mówi? Czy to prawda?
– Trochę wybiegamy naprzód. Inspektor do spraw podpaleń będzie…
– Podpaleń? – Bianca opadła na krzesło. – O mój Boże! O słodki Jezu!
– Pani Hale. Przekazałem swoje pierwsze spostrzeżenia wydziałowi policji do spraw podpaleń. Moje zadanie polega na inspekcji budynku i ustaleniu, czy trzeba prowadzić śledztwo na ewentualność podpalenia. Ktoś z tego wydziału zbada pogorzelisko i podejmie odpowiednie czynności.
– A dlaczego nie pan? – zapytała Reena. – Przecież pan to wykrył.
John popatrzył w zmęczone i inteligentne, miodowe oczy dziewczynki. Tak – pomyślał – on to wykrył.
– Jeśli ogień został podłożony celowo, jest to przestępstwo i prowadzenie sprawy przejmuje policja – powiedział.
– Ale przecież pan to wykrył – nalegała Reena.
Nie, to dziecko już mi nie odpuści – stwierdził.
– Skontaktowałem się z policją, ponieważ podczas inspekcji budynku natknąłem się na ślady wyłamania drzwi wejściowych. Wykrywacze dymu zostały zdemontowane. Odkryłem też wiele przypuszczalnych źródeł zapłonu.
– Co to są źródła zapłonu? – zainteresowała się Reena.
– To znaczy, że ogień został zaprószony w więcej niż jednym miejscu. A ze wzorów wypaleń, ze sposobu, w jaki ogień poznaczył pewne partie podłogi, ściany i meble, pozostawiając na nich sadzę, można wywnioskować, że jako materiału podpalającego użyto benzyny i czegoś, co nazywamy lontami. Ogień podsycały również stare gazety, woskowany papier i opakowania zapałek. Wszystko wskazuje na to, że ktoś się włamał i porozkładał lonty po całej sali i w kuchni. Na zapleczu znajdowały się inne materiały łatwopalne: opakowania pod ciśnieniem, drewniane szafki, framugi w całym lokalu, stoliki i krzesła. Podpalacz najprawdopodobniej oblał benzyną podłogi, meble oraz ściany. Gdy Reena wyszła przed dom, ogień już trawił wnętrze lokalu.
– Ale kto to mógł zrobić? I to z rozmysłem? – Gib pokręcił głową. – Rozumiem, grupa głupkowatych dzieciaków włamuje się dla draki do sklepu i przez nieuwagę zaprósza ogień; ale pan mówi o celowym podpaleniu naszego sklepu – i mieszkającej na piętrze rodziny. Kim mógł być ten drań?
– O to właśnie chcę was zapytać. Czy ktoś może żywić jakąś urazę do pana lub pańskiej rodziny?
– Nie, nie. Broń Boże. Mieszkamy w tej dzielnicy od piętnastu lat. Bianca tu się wychowała. Sirico’s jest tu wrośnięta w krajobraz.
– A konkurencja?
– Znam wszystkich restauratorów w okolicy. Jesteśmy w bardzo dobrych stosunkach.
– Może więc jakiś dawny pracownik? Ktoś, kogo musiał pan ukarać?
– Absolutnie nie. Mogę przysiąc.
– Czy z kimś pan, ktoś z pańskiej rodziny lub pracowników się pokłócił? Może któryś z klientów?
Gib przeciągnął dłońmi po twarzy, po czym dźwignął się z krzesła i podszedł do okna.
– Nie. Nikt taki nie przychodzi mi na myśl. Jesteśmy lokalem rodzinnym. Od czasu do czasu miewamy jakieś skargi, ale nie da się tego uniknąć. To jednak nie mogłoby nikogo skłonić do podpalenia.
– Może któryś z pańskich pracowników miał jakąś sprzeczkę, nawet poza godzinami pracy. Proszę mi podać nazwiska personelu. Wszyscy muszą zostać przesłuchani.
– Tato?
– Reeno, nie teraz. Staraliśmy się być dobrymi sąsiadami i prowadziliśmy ten lokal tak samo jak rodzice Bianki. Musieliśmy go trochę zmodernizować, ale dusza sklepu nie uległa zmianie. – W głosie Gibsona pobrzmiewał smutek, przez który jednak przebijał gniew. – To solidne miejsce. Wymaga ciężkiej pracy, ale zapewnia godziwe życie. Nie znam nikogo, kto mógłby to zrobić nam i naszej pizzerii.
– Przez cały ranek urywał się u nas telefon – wtrąciła Bianca, bo właśnie znów zadzwonił. – W naszym imieniu rozmawia najstarsza córka. Ludzie wyrażają współczucie, oferują pomoc. Chcą z nami sprzątać, przynieść nam jedzenie, proponują pomoc w odbudowie. Ja tutaj dorastałam w Sirico’s. Ludzie uwielbiają Giba. Zwłaszcza Giba. Trzeba strasznej nienawiści, żeby zrobić coś takiego. Nikt nie żywi tu do nas nienawiści.
– Mnie nienawidzi Joey Pastorelli.
– Catarino! – Bianca przeciągnęła zmęczonym ruchem dłoni po twarzy córki. – Joey wcale cię nie nienawidzi. Jest po prostu łobuzem.
– Dlaczego twierdzisz, że cię nienawidzi? – chciał wiedzieć John.
– Przewrócił mnie na ziemię, uderzył i podarł bluzkę. Jakoś tak mnie nazwał, ale nikt mi nie chce powiedzieć, co to słowo znaczy. Xander z kolegami zauważyli, co się dzieje, i pobiegli na pomoc, a Joey uciekł.
– Joey to trudne dziecko – wtrącił Gib. – I to była próba… – Popatrzył Johnowi w oczy i coś sobie przekazali, czego Reena nie rozumiała. – To było irytujące. Powinien być przynajmniej pod opieką psychologa. Ale ma przecież tylko dwanaście lat. Nie sądzę, by dwunastolatek włamał się do sklepu i zrobił to, o czym pan mówił.
– Niemniej warto się temu przyjrzeć. Reeno, powiedziałaś, że kiedy wyszłaś przed dom, usłyszałaś szczekanie psa Pastorellich.
– Myślę, że to ich pies. Jest trochę straszny i groźnie szczeka. Zupełnie jak zdzierający gardło kaszel.
– Gib, gdyby jakiś łobuziak poturbował mi córkę, zamieniłbym z nim kilka słów, a następnie udałbym się do jego rodziców.
– Tak właśnie zrobiłem. Byłem w pracy, gdy pojawili się Reena, Xander i kilkoro innych dzieci. Reena płakała, a ona rzadko kiedy płacze. Od razu zrozumiałem, że ktoś ją skrzywdził. Miała podartą bluzkę. Kiedy opowiedziała, co się wydarzyło… aż się we mnie zagotowało. No i…
Powoli popatrzył w stronę żony, z lekkim strachem w oczach.
– O mój Boże, Bianco.
– I co zrobiłeś, Gib? – wrócił do tematu John.
– Natychmiast poszedłem do Pastorellich. Pete był akurat w pobliżu, więc udał się ze mną. Drzwi otworzył Joe Pastorelli. Prawie przez całe lato nie miał pracy. Wkroczyłem ostro.
Gib mocno zacisnął oczy.
– Byłem wkurzony i potwornie zdenerwowany. Przecież Reena jest małą dziewczynką. Miała poszarpaną bluzkę i skaleczoną do krwi nogę. Oświadczyłem, że mam już serdecznie dosyć jego rozwydrzonego synalka molestującego moje dziecko i czas położyć temu kres, że tym razem Joey posunął się za daleko i myślę o zawiadomieniu policji. Skoro on nie potrafi utrzymać w ryzach swego syna, z pewnością uczynią to stróże prawa. Zaczęliśmy na siebie krzyczeć.
– Powiedział, że jesteś pierdolonym dupkiem, który próbuje na siłę naprawiać cały świat, choć powinien się zajmować własnymi gównianymi interesami.
– Catarino! – wykrzyknęła ostro Bianca. – Nigdy więcej nie używaj w tym domu takich słów!
– Powtarzam tylko jego słowa. Do raportu. Powiedział też, że nasz tata wychowuje bandę zasmarkanych, płaczliwych bachorów, które nie potrafią się same obronić. Potem jeszcze więcej przeklinał, a ojciec odpowiadał mu podobnie.
– Nie pamiętam dokładnie, co powiedziałem ani co on na to odrzekł. – Gib przeciągnął palcem po grzbiecie nosa. – Nie mam w głowie takiego magnetofonu jak Reena. Ale atmosfera była gorąca i łatwo mogło dojść do rękoczynów. I może by doszło, gdyby nie widok stojących przed sklepem dzieci. Nie chciałem wszczynać bijatyki na ich oczach, tym bardziej że sam interweniowałem w sprawie pobicia mojej córki.
– Powiedział też, że ktoś powinien dać ci lekcję. Tobie i całej twojej rodzinie – wtrąciła Reena. – I strasznie klął. A kiedy tata i Pete wychodzili, za ich plecami robił brzydkie gesty. Widziałam też Joeya, gdy staliśmy przy płonącym sklepie. Przesłał mi paskudny, złośliwy uśmiech.
– Czy Pastorelli ma więcej dzieci?
– Nie, tylko Joeya. – Gib przysiadł na krawędzi fotela żony. – W zasadzie powinno się dziecku współczuć, bo stary Pastorelli najwyraźniej jest dla niego bardzo brutalny. Ale też ten chłopak to okropny zbir. – Znów popatrzył na Reenę. – Może jeszcze gorszy, niż się wszystkim wydaje.
– Jaki ojciec, taki syn – mruknęła Bianca. – Myślę, że on regularnie bije swoją żonę. Nieraz widywałam siniaki na jej twarzy. Biedaczka trzyma się z daleka od ludzi, więc nie znam jej zbyt dobrze. Mieszkają tu chyba od dwóch lat, ale rozmawiamy ze sobą bardzo rzadko. Kiedyś, zaraz po tym, jak wyrzucili go z pracy, zjawiła się u niego policja. Wezwał ją sąsiad, który usłyszał dobiegające z domu Joego krzyki i płacz. Ale Laura, pani Pastorelli, oświadczyła, że nic złego się nie dzieje, a ona uderzyła się o drzwi.
– No to niezły z niego magik. Policja będzie chciała go przesłuchać. Bardzo wam współczuję z powodu tego wszystkiego.
– Kiedy możemy tam wejść i zacząć sprzątanie?
– To jeszcze trochę potrwa. Ekipa od podpaleń musi zrobić, co do niej należy. Konstrukcja budynku jest nienaruszona, a drzwi przeciwpożarowe nie dopuściły do rozprzestrzenienia się pożaru na piętro. Pogorzelisko musi także obejrzeć wasza firma ubezpieczeniowa. To wszystko zajmie sporo czasu, ale postaramy się, na ile to tylko będzie możliwe, sprawę przyspieszyć. Byłoby nam jednak o wiele trudniej, gdyby nie to wasze Sokole Oko. – Wstając, puścił oko do Reeny. – Przepraszam za kłopot. Dopilnuję, żeby informowano was o wszystkim na bieżąco.
– Czy pan tu jeszcze wróci? – spytała Reena. – Miał mi pan pokazać zawartość tej skrzynki z narzędziami i powiedzieć, do czego one służą.
– Będę o tym pamiętał. Naprawdę bardzo mi pomogłaś.
Wyciągnął do dziewczynki rękę i po raz pierwszy w jej oczach pojawiła się nieśmiałość. Podała inspektorowi dłoń, którą uścisnął.
– Dziękuję za lemoniadę, pani Hale. Gib, czy możesz mnie odprowadzić do samochodu?
Razem wyszli z domu.
– Nie wiem, dlaczego od razu nie pomyślałem o Pastorellim. Właściwie wciąż nie mieści mi się w głowie, że mógł się posunąć tak daleko. Jeśli w moim świecie ktoś cię tak mocno wkurzy, dostaje pięścią.
– Bezpośrednie podejście. Gdyby rzeczywiście był w to zamieszany, prawdopodobnie chciał uderzyć w wasze życie: w jego fundamenty, w waszą tradycję, waszą pracę. On jest bezrobotny, ty masz pizzerię. No, a teraz kto został bez pracy?
– Wielki Boże!
– Ty i twój pracownik stanęliście z nim twarzą w twarz. Widziały to na własne oczy twoje dzieci zgromadzone przed restauracją. Pewnie też i sąsiedzi.
Gib zamknął oczy.
– Tak. Tak. Powychodzili przed domy.
– A więc podpalenie i zniszczenie miejsca twojej pracy ma być dla ciebie nauczką. Gdzie on mieszka?
– Tam, po prawej – wskazał Gib. – Ten dom z zaciągniętymi zasłonami. Mamy dziś upalny dzień, więc zasłania okna. Sukinsyn.
– Powinieneś teraz trzymać się od niego z daleka. Powstrzymaj w sobie chęć konfrontacji. Czy Pastorelli ma samochód?
– Półciężarówkę. Starego forda. Tego niebieskiego.
– O której mniej więcej poszedłeś do niego z Pete’em?
– Tak po drugiej. Tłum na lunch już się u nas przewinął.
Gdy szli ulicą, kilka osób się zatrzymało, otwierały się niektóre drzwi lub pojawiały się głowy w oknach i wołano Giba. W domu Pastorellego zasłony nadal były zasunięte.
Przed pizzerią zebrał się niewielki tłumek gapiów, więc John zatrzymał się, gdy byli jeszcze na tyle daleko, że nikt ich nie słyszał.
– Sąsiedzi pewnie chcą z tobą pogadać, zadać parę pytań. Ale najlepiej nie wspominaj o tym, o czym rozmawialiśmy.
– Nie wspomnę – odparł Gib i westchnął głęboko. – Cóż, myślałem trochę o odnowieniu lokalu. Myślę, że teraz będzie na to odpowiedni czas.
– Po uprzątnięciu pogorzeliska stwierdzisz duże szkody, wiele z nich wyrządziła sama akcja pożarnicza. Ale fundamenty i konstrukcja budynku zachowały się w stanie idealnym. Daj nam jeszcze kilka dni, a kiedy wszystko zrobimy, przyjdę i osobiście cię tam wprowadzę. Gib, masz bardzo sympatyczną rodzinę.
– Dzięki. Jeszcze nie wszystkich widziałeś, ale to prawda.
– Obserwowałem was wszystkich ubiegłej nocy. – John wyjął kluczyki od samochodu, cicho podzwaniały mu w ręku. – Widziałem, jak twoje dzieciaki częstowały strażaków kanapkami. Ludzie, którzy w ciężkich dla nich czasach potrafią również myśleć o innych, są dobrzy. O, właśnie nadjeżdża ekipa od podpaleń. – Pokazał głową na parkujący samochód. – Pójdę z nimi zamienić słowo – rzekł, wyciągając rękę.
John podszedł do detektywów wychodzących po obu stronach z samochodu, uśmiechając się do nich szeroko.
– Hej, Minger?
– Witam ponownie – odparł. – Coś mi się zdaje, że odwaliłem za was prawie całą robotę. – Wyciągnął papierosa i zapalił go. – Lepiej od razu przejdźmy do szczegółów.
Nie trwało to nawet kilku dni. Następnego popołudnia przyjechała policja i zabrała pana Pastorellego. Reena widziała to na własne oczy, gdy wracała do domu w towarzystwie Giny Rivero, najbliższej przyjaciółki od czasów drugiej klasy.
Kiedy dotarły do rogu, na którym znajdowała się Sirico’s, zatrzymały się. Policja i straż ogniowa zablokowały przejście taśmami z napisami ostrzegawczymi i ustawiły metalowe bariery.
– Wygląda na taki opuszczony – powiedziała cicho Reena.
Gina położyła jej dłoń na ramieniu.
– Mama powiedziała, że przed niedzielną mszą zapalimy przy ołtarzu wszystkie świece w intencji ciebie i twojej rodziny.
– To miło z waszej strony. Odwiedził nas w domu ksiądz Bastillo. Mówił o sile, jaką należy się wykazać wobec przeciwności losu, i o tym, że wyroki boskie są niezbadane.
– Bo są – przytaknęła pobożnie Gina, dotykając krzyżyka, który nosiła razem z medalikiem.
– Moim zdaniem należy palić świece i modlić się, ale znacznie lepiej jest coś robić. Na przykład prowadzić śledztwo, znaleźć sprawcę i poznać jego motywy oraz upewnić się, że poniósł odpowiednią karę. Jeśli będziesz tylko siedzieć i zanosić modły, niewiele wskórasz.
– To bluźnierstwo – szepnęła Gina i rozejrzała się pospiesznie, czy Anioł Boży nie szykuje się już do ciosu.
Reena wzruszyła ramionami. Nie rozumiała, dlaczego otwarte wyrażanie swoich myśli od razu musi być bluźnierstwem, ale faktycznie Frank, starszy brat Giny, nie bez powodu nazywał ją ostatnio Siostrą Maryją.
– Inspektor Minger i dwóch detektywów przynajmniej coś robią. Zadają pytania, szukają dowodów. Przynosi to jakiś efekt. Trzeba podejmować takie działania i czegoś się dowiedzieć. Żałuję, że nic nie zrobiłam, kiedy Joey Pastorelli przewrócił mnie na ziemię i uderzył. Ale tak bardzo się bałam, że nie mogłam się nawet obronić.
– Jest większy od ciebie. – Gina wolną ręką objęła przyjaciółkę w pasie. – I wredny. Frank uważa, że to głupi gnojek i ktoś powinien skopać mu tyłek.
– Tyłek to chyba nie jest brzydkie słowo, można tak mówić. Zobacz, detektywi od podpaleń.
Rozpoznała zarówno mężczyzn, jak i samochód. Ale teraz ubrani byli w garnitury z krawatami – jak biznesmeni. Gdy pracowali na pogorzelisku wewnątrz Sirico’s, mieli na sobie kombinezony i kaski.
Byli już u nich w domu i rozmawiali z Reeną, podobnie jak inspektor Minger. Ogarnęła ją fala podniecenia i gorąca, gdy policjanci wysiedli z auta i ruszyli w stronę domu Pastorellich.
– Idą do domu Joeya.
– Rozmawiali też z moim tatą. Poszedł popatrzeć na zgliszcza Sirico’s i tam go zagadnęli.
– Cicho, popatrz! – Teraz ona też objęła Ginę w pasie i cofnęły się nieco za róg, gdy pani Pastorelli otworzyła funkcjonariuszom drzwi.
– Nie chce wpuścić ich do środka.
– Dlaczego?
Zachowanie tajemnicy wymagało wielkiej siły woli, ale Reena jedynie potrząsnęła głową.
– Pokazują jej jakiś papier.
– Wygląda na przestraszoną, a oni wchodzą do domu.
– Poczekamy tu – oświadczyła Reena. – Zobaczymy, co się będzie działo. – Przeszła kawałek w dół ulicy i usiadła na krawężniku między dwoma zaparkowanymi samochodami. – Tu jest dobre miejsce.
– Ale miałyśmy przecież wracać prosto do ciebie do domu.
– Sytuacja się zmieniła. To ty pójdziesz do nas i powiesz o wszystkim mojemu tacie. – Spojrzała na Ginę. – Musisz. Ja tu zaczekam i popatrzę.
Kiedy Gina pobiegła chodnikiem, Reena skierowała wzrok na zasłony w oknach, dziś również zaciągnięte. Obserwowała.
Zerwała się na nogi, gdy przyszedł ojciec.
Gdy spojrzał córce w oczy, przede wszystkim przyszła mu do głowy myśl, że to już nie dziecko na niego patrzy. Zobaczył w nich chłód, surowy chłód, jaki można dostrzec tylko w oczach dorosłych.
– Próbowała ich nie wpuścić, ale oni pokazali jakiś papier. Myślę, że był to nakaz aresztowania, taki jak w Policjantach z Miami. Wtedy weszli.
Ojciec wziął ją za rękę.
– Powinienem odesłać cię do domu. Nie masz nawet dwunastu lat i nie powinnaś brać udziału w takich historiach.
– Ale nie odeślesz mnie.
– Nie odeślę. – Westchnął. – Twoja mama robi wszystko na swój sposób. Jest głęboko wierząca, ma temperament oraz cudowne serce i twardo stąpa po ziemi. Fran… też ma wiarę i serce. Wierzy, że ludzie są z natury dobrzy. To znaczy, że bardziej naturalne jest być dobrym niż złym.
– To nie dotyczy wszystkich.
– Nie. Nie wszystkich. Bella… teraz jest dość skoncentrowana na sobie samej. To chodzące emocje i fakt, czy ludzie są dobrzy, czy źli, nie jest dla niej w tej chwili taki ważny – chyba że dotyczy to jej osobiście. Z pewnością w końcu to Belli przejdzie, ale zawsze będzie się kierowała najpierw uczuciem, a dopiero później rozumem. A Xander ma najsłoneczniejszą naturę z was wszystkich. Szczęśliwy dzieciak, który z nikim nie będzie się brał za łby.
– Przyszedł mi z pomocą, kiedy na mnie napadł Joey. Zmusił go do ucieczki, a ma przecież tylko dziewięć i pół roku.
– To też część jego natury. Zawsze pospieszy z pomocą, zwłaszcza kiedy kogoś krzywdzą.
– Bo jest taki jak ty.
– Miło mi to słyszeć. A ty, mój skarbie… – Pochylił się i pocałował jej palce. – Ty najbardziej przypominasz mamę. Ale masz w sobie coś wyjątkowego – naturę badacza. Zawsze rozkładałaś różne rzeczy na części, żeby sprawdzić nie to, jak działają, ale jak do siebie pasują. Kiedy byłaś malutka, nie sposób było ci wytłumaczyć, że tego lub tamtego nie wolno ruszać. Musiałaś wszystkiego dotknąć, poczuć, zobaczyć, co się wydarzy. Nigdy nie wierzyłaś na słowo. Musiałaś wszystko sprawdzić sama.
Oparła głowę na jego ramieniu. Panował oblepiający, senny upał. Gdzieś z oddali dobiegł odgłos grzmotu… Reena zapragnęła mieć jakiś swój prywatny, głęboki i mroczny sekret, którym mogłaby się podzielić z ojcem. Wiedziała, że w tym momencie powierzyłaby mu najgłębszą tajemnicę.
W domu po drugiej stronie ulicy otworzyły się drzwi. Pan Pastorelli został wyprowadzony przez dwóch detektywów, trzymających go z obu stron. Miał na sobie dżinsy i biały, spłowiały podkoszulek. Głowę trzymał nisko, z zawstydzeniem, ale widziała dół jego twarzy i zaciśnięte usta. Gniewa się – pomyślała.
Jeden z policjantów niósł wielki, czerwony kanister, a drugi dużą plastikową torbę.
Pani Pastorelli głośno szlochała, stojąc w drzwiach domu. W ręku trzymała jaskrawożółtą ścierkę, w którą chowała twarz.
Na nogach miała białe tenisówki; w lewym bucie rozwiązało jej się sznurowadło.
Z okolicznych domów znów powychodzili ludzie i patrzyli. Stary pan Falco siedział na schodkach w czerwonych szortach. Jego kościste, białe łydki były prawie niewidoczne na tle śnieżnobiałego kamienia. Pani DiSalvo przystanęła na chodniku, trzymając za rękę swego małego synka Christophera. Dzieciak jadł lody winogronowe na patyku, które lśniły purpurowo. W ostrym słonecznym blasku wszystko jawiło się w żywych kolorach.
Panowała taka cisza, że do uszu Reeny docierał chrapliwy oddech pani Pastorelli między jednym a drugim szlochem.
Jeden z detektywów otworzył tylne drzwi samochodu, a drugi, chwytając pana Pastorellego za głowę, wepchnął go do środka. Kanister – teraz dopiero Reena spostrzegła, że to pojemnik na benzynę – oraz zieloną plastikową torbę wrzucili do bagażnika.
Ciemnowłosy detektyw z kilkudniowym zarostem, przypominający Sony’ego Crocketta, powiedział coś do swego kompana i przeszedł na drugą stronę ulicy.
– Panie Hale?
– Tak, detektywie Umberio.
– Aresztowaliśmy Pastorellego pod zarzutem podpalenia. Zabieramy go do aresztu i zabezpieczamy pewne dowody.
– Przyznał się do winy?
Umberio się uśmiechnął.
– Jeszcze nie, ale to tylko kwestia czasu. Mamy niezbite dowody. Zawiadomimy pana. – Popatrzył za siebie, w stronę, gdzie w progu domu siedziała pani Pastorelli i zawodziła w żółtą ścierkę. – Ma sińce pod oczami, a jeszcze za nim ryczy. Ludzie bywają dziwni.
Zasalutował dwoma palcami do czoła i wrócił przez jezdnię do samochodu. Gdy odjeżdżali od krawężnika, z domu wybiegł Joey.
Ubrany był jak jego ojciec w dżinsy i koszulkę – równie spraną i poszarzałą. Biegnąc za odjeżdżającym samochodem, wykrzykiwał obrzydliwe słowa. Z lekko ściśniętym sercem Reena dostrzegła łzy w oczach chłopaka. Biegł za radiowozem, płacząc za swoim ojcem i zaciskając pięści.
– Wracajmy, dziecinko – mruknął Gib.
Reena szła do domu z ojcem za rękę. Wciąż jeszcze słyszała rozpaczliwe krzyki biegnącego za swoim ojcem Joeya.
Wieść rozeszła się w okamgnieniu. Była równie szybka jak ogień gnający na oślep przez rozgrzaną upałem dzielnicę. Głębokie oburzenie, niczym bomba zapalająca, roznosiło płomienie po całym sąsiedztwie. Płomień ten wdzierał się do mieszkań, domów, sklepów, grasował na ulicach i w parkach.
Zasłony w oknach domu Pastorellich pozostały szczelnie zaciągnięte, jakby ten cienki materiał stanowił tarczę ochronną.
Reenie wydawało się, że drzwi jej domu ani na chwilę się nie zamykały. Nadciągały całe procesje sąsiadów z naczyniami jedzenia. Przychodzili z pociechą i wsparciem oraz z coraz to nowymi plotkami.
Czy wiecie, że nie było go stać nawet na kaucję?
Ona nie chodzi na niedzielne msze.
Benzynę sprzedał mu Mike ze stacji Sunoco!
Mój kuzyn, prawnik, twierdzi, że mogą mu postawić zarzut usiłowania morderstwa.
Wszystkim tym plotkom i spekulacjom najczęściej towarzyszyły słowa: Wiedziałem, wiedziałam, że to niebezpieczny człowiek.
Wrócili Poppi i Nuni. Przyjechali swym winnebago aż z Bar Harbor w stanie Maine. Zatrzymali się na podjeździe u wuja Sala w Bel Air, gdyż był on najstarszy i miał największy dom.
Wujowie, kilku kuzynów i ciotki gromadnie udali się do Sirico’s. Wyglądało to jak parada, tylko że bez kostiumów i muzyki. Wyszło również kilku sąsiadów, ale ci przez szacunek trzymali się w sporej odległości.
Poppi był stary, ale zdrowy i krzepki; tak właśnie określała go większość ludzi. Miał gęstą, siwą czuprynę, takie same wąsy, wydatny brzuch i masywne szerokie ramiona. Nosił koszulki golfowe z wizerunkiem aligatora na kieszonkach. Tego dnia włożył czerwoną.
Stojąca obok niego Nuni wyglądała na bardzo drobną. Oczy skrywała za słonecznymi okularami.
Dużo rozmawiano – po włosku i po angielsku. W tym pierwszym języku najwięcej rozprawiał wuj Sal. Mama twierdziła, że sam uważa się bardziej za Włocha niż manicotti.
Reena dostrzegła wuja Larry’ego – kto chciał się z nim podrażnić, nazywał go Lorenzo – gdy podszedł do mamy i położył jej rękę na ramieniu, a ona nakryła jego dłoń swoją. Wuj Larry był najspokojniejszym, a jednocześnie najmłodszym z rodzeństwa.
Wuj Gio wciąż patrzył w stronę zasłoniętych kotarami okien domu Pastorellich. Był on w gorącej wodzie kąpany. Reena słyszała, jak mruczy po włosku coś, co brzmiało jak przekleństwa. A może groźby? Ale wuj Paul – Paolo – kręcił tylko głową. On z kolei był zawsze bardzo poważny.
Poppi bardzo długo się nie odzywał i Reena zastanawiała się, o czym myślał. Czy wspominał czasy, kiedy jego włosów nie pokryła jeszcze biel, a brzuch nie był taki pokaźny, i gdy razem z Nuni robili pizzę, a pierwszego, samodzielnie zarobionego dolara oprawili w ramki?
A może rozpamiętywał chwile, kiedy jeszcze przed narodzeniem Bianki mieszkali na pięterku nad pizzerią, albo jak pewnego razu do ich lokalu przyszedł posilić się sam burmistrz Baltimore. Albo jak wuj Larry zbił szklankę i rozciął sobie dłoń, a doktor Trivani przerwał jedzenie bakłażana z parmezanem, żeby zabrać go do swojego gabinetu na końcu ulicy, gdzie założył mu szwy.
Poppi i Nuni często wspominali dawne czasy. Reena uwielbiała słuchać tych opowieści, choć wiele z nich znała już prawie na pamięć. Więc pewnie i teraz rozpamiętywał spędzone tu szczęśliwe chwile.
Prześliznęła się przez tłum kuzynów i ciotek, podeszła do Poppiego i wsunęła rękę w jego dłoń.
– Tak mi przykro, dziadziu – szepnęła.
Lekko ścisnął palcami jej drobne paluszki i ku zdumieniu dziewczynki energicznie odsunął jedną z metalowych zapór. Serce biło Reenie jak młotem, gdy poprowadził ją po schodkach. Stojąc przed taśmą, dostrzegła zwęglone, czarne drewno, a na podłodze kałuże brudnej wody. Siedzenie jednego z wysokich krzeseł stopiło się w dziwaczny kształt. Wszędzie widziała ślady wypaleń, a podłoga, tam gdzie całkiem nie spłonęła, pełna była wybrzuszeń.
Ze zdumieniem zauważyła wbitą w ścianę, niczym wystrzeloną z armaty, puszkę po aerozolu. Ani śladu po ślicznych kolorach, żadnych butelek ze świecami i spływającym po ich ściankach woskiem, żadnych obrazów narysowanych ręką matki.
– Catarino, widzę tu duchy przeszłości. Dobre duchy. Ogień nie przeraża duchów. Gibson? – Odwrócił się i ujrzał ojca Reeny wchodzącego przez lukę w zaporze. – Jesteś ubezpieczony?
– Tak. Już tu byli i oglądali. Nie będzie z tym żadnego problemu.
– Czy przeznaczysz pieniądze z odszkodowania na odbudowę?
– Oczywiście. Może już jutro będziemy mogli wejść do środka.
– Od czego chcesz zacząć?
Wuj Sal otworzył usta, żeby coś powiedzieć. On zawsze miał na wszystko dobrą radę. Ale Poppi uniósł palec. Zdaniem matki Reeny tylko on był w stanie zamknąć usta bratu.
– Sirico’s należy do Gibsona i Bianki. To oni zadecydują, co należy zrobić i jak. W czym może wam pomóc rodzina?
– Bianca i ja jesteśmy właścicielami Sirico’s, ale ciebie uważamy za korzeń, z którego ona wyrosła. Potrzebuję twojej rady.
Reena widziała, jak uśmiech rozjaśnia twarz dziadka, unosi jego gęste, siwe wąsy, odpędza z oczu wyraz smutku.
– Jesteś moim ulubionym zięciem – stwierdził.
Powiedziawszy ów tradycyjny, rodzinny żart, zszedł ze schodków z powrotem na chodnik.
– Wracajmy do domu. Tam porozmawiamy – zwrócił się do wszystkich.
Gdy wracali znów całą gromadą do domu, Reena zauważyła, że zasłony w oknach domu Pastorellich się poruszyły.
„Rozmowa” to bardzo delikatne słowo na określenie spotkania całej rodziny w jednym miejscu. Należało przygotować ogromne ilości jedzenia i wyznaczyć starsze dzieci do opieki nad młodszymi. Doprowadziło to do sprzeczek i jawnych wojen. W zależności od nastroju strofowano najmłodszych członków rodziny lub obracano wszystko w żart.
Dom przepełniał zapach czosnku i bazylii świeżo naciętej przez Biancę w przykuchennym ogródku. Panował gwar.
Kiedy Poppi oświadczył Reenie, że ma się udać razem z dorosłymi na rodzinną naradę do jadalni, poczuła w brzuchu łaskotanie.
Do stołu dosunięto wszystkie dodatkowe blaty, ale wciąż jeszcze był za mały dla wszystkich. Większość dzieci ulokowano pod gołym niebem, rozstawiając dla nich składane stoliki i rozścielając na trawie koce. Kobiety dyżurowały przy tej trzódce. Ale Reena została w jadalni razem z mężczyznami, matką i ciotką Meg, która była bardzo zdolną prawniczką.
Poppi osobiście sięgnął do wielkiej misy i nałożył na talerz Reeny porcję makaronu.
– A więc ten chłopiec, ten Joey Pastorelli, uderzył cię.
– Walnął mnie w brzuch, przewrócił na ziemię i znów uderzył.
Poppi zaczął groźnie sapać – a nos miał tak wielki, że dźwięk ten przypominał wydawany przez nozdrza byka przed atakiem.