Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jurek Miller to detektyw Wydziału Kryminalnego Policji, który balansując pracą i życiem prywatnym, stara się odnaleźć miejsce na swoją pasję do komiksów i superbohaterów. Gdy zostaje mu przydzielona sprawa nietypowego włamania, zauważa to, co każdemu innemu wydałoby się zbyt nieprawdopodobne. Ryzykując utratę zaufania żony, reputacji w pracy i swoich zdrowych zmysłów, postanawia rozwiązać zagadkę i wyśledzić postać, która na zawsze zmieni jego życie.
Sprawą interesuje się ABW i tajemnicza organizacja, której złe zamiary wpłyną nie tylko na życie Jurka, ale także najbliższych mu osób…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 389
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla mojego przyjaciela, Kamila – ściany, od której odbijałem pomysły.
– Przywiozłam kolejne pudła z aktami, gdzie je położyć? – zapytała kobieta stojąca w drzwiach.
– Gdziekolwiek – rzucił Jurek, nie przerywając czytania.
Podniósł wzrok znad biurka i rozejrzał się po słabo oświetlonym pokoju w poszukiwaniu wystarczająco niezagraconego miejsca. Nie widział nic prócz szarych, zakurzonych pudeł, porozkładanych na każdym skrawku podłogi i wysokich regałach sięgających sufitu. Przy wejściu stała stażystka z wózkiem.
– Zostaw je na korytarzu.
Jurek ponownie pochylił się nad leżącym przed nim segregatorem, ale kątem oka widział, jak młoda dziewczyna wygląda na korytarz, rozgląda się i po chwili odwraca ponownie w jego stronę.
– A czy to przypadkiem nie narusza nowych regulacji o ochronie danych osobowych, nie wspominając o wewnętrznej procedurze dostępu do…
Przerwał jej wywód, podnosząc wzrok znad przeglądanej kartki papieru. Dziewczyna zmieszała się, poprawiła sklejone taśmą okulary i cicho zaczęła rozładowywać pudła.
Kiedy jej kroki umilkły, Jerzy odsunął od siebie dokumenty i wychylił do tyłu na fotelu. Siedział w tej jamie już trzeci dzień, a do końca jego haniebnego wygnania pozostało co najmniej drugie tyle, oceniając po coraz to przybywających stertach akt. Wyciągnął z kieszeni telefon i po raz kolejny tego dnia skarcił się w myślach. Jego obecne lokum mizernie odbierało jakikolwiek sygnał i każda próba wyjrzenia na świat kończyła się nieustającym komunikatem o wczytywaniu danych. Wygasił ekran telefonu i zobaczył w nim swoje odbicie. Wyglądał dokładnie tak, jak się czuł. Podkrążone oczy, twarz poznaczona smugami kurzu, nierówny zarost, włosy w nieładzie. Trzydziestopięcioletni obraz zmęczenia, nędzy i rozpaczy.
Nie tylko siedzenie w piwnicy z aktami przyczyniło się do jego wyglądu i kiepskiego samopoczucia. W domu czeka na niego żona z siedmiomiesięcznym, ząbkującym dzieckiem, któremu kolejny dzień z rzędu Jurek nie był w stanie wytłumaczyć, jak bardzo sen jest potrzebny ludziom do funkcjonowania. Jak na złość, w ciągu dnia Tomek nie miał żadnego problemu ze spaniem, dzięki czemu Amelia mogła nadrabiać nieprzespane noce. Jurek natomiast nie mógł spać ani w nocy, ani za dnia. Nawet gdyby miał gdzie się położyć pomiędzy kartonami, to co jakiś czas zaglądają tutaj tak zwani koledzy, którzy przyczynili się do jego banicji. Alternatywnie przysyłają stażystkę z nowymi dostawami, przy której też nie wypadało dać się złapać na drzemce.
Odłożył telefon, oparł się łokciami na stole i ukrył twarz w dłoniach.
– Sam sobie jestem winien, naiwniak pieprzony.
Jurek nie siedział w tej ciemni z powodu kary czy niełaski ze strony przełożonego. Można powiedzieć, że trafił tutaj na własne życzenie. Przegrał zakład.
Sprawa podpalenia wydawała się dość prosta. Właściciel małej knajpy pewnego dnia zastał swój przybytek w trakcie kończącej się akcji gaśniczej. Temat został przypisany Jurkowi, który zabrał się do oględzin miejsca i przesłuchania wszystkich zainteresowanych. Okazało się, że kilka razy podczas poprzedzających miesięcy w lokalu awanturowała się grupka, która oferowała odpłatną ochronę nieruchomości. Pan Wiesław, obchodzący niedawno sześćdziesiąte urodziny, nie dał się zastraszyć. Siedząc przed biurkiem Jerzego, wysnuł jakże przekonującą opowieść o rzezimieszkach i przekonywał o rozpaczy, którą przeżywał po utracie dorobku swojego życia.
Po pierwszych przesłuchaniach Jurek był skłonny człowiekowi uwierzyć. Nie widział, lub też nie chciał jeszcze widzieć, żadnego powodu, aby tego nie robić. Andrzej, który przysłuchiwał się całej procedurze, od razu stwierdził, że dziad podpalił budynek, żeby odzyskać kasę z ubezpieczenia. W tym to momencie padł zakład: przegrany miał odwalić klasyfikację akt w archiwum, którą wszyscy zaniedbywali od ładnych kilku miesięcy. Na wyniki ekspertyzy z laboratorium nie trzeba było długo czekać, a słodki, starszy pan podczas aresztowania potrafił rzucić takim epitetem, że wyjadacze działu prewencji by się nie powstydzili.
Nie pierwszy raz Jerzy padł ofiarą zbytniej ufności wobec ludzi. Lata wcześniej zdarzało się to w miarę regularnie. Na szczęście służbowo nie przełożyło się to nigdy na czyjąś krzywdę, ale w życiu prywatnym Jurek na każdym kroku był wykorzystywany przez swoją naiwność. Poproszony o pomoc w przeprowadzce przez Anię z sekretariatu, całą robotę musiał odwalić sam, bo szanownej pani przyszło akurat na chwilę wyskoczyć z domu. Gdy sąsiad pożyczył stówkę, Jurek nigdy więcej jej nie zobaczył. Nawet kiedy organizował zrzutkę na urodziny kolegi z biurka obok, musiał wyłożyć kasę za połowę działu i większości z tej kwoty już nigdy nie odzyskał. Za każdym z podobnych zdarzeń Jurek nabierał coraz większego dystansu do innych, aż wreszcie odgrodził się on tarczą sarkazmu i cynizmu, która miała chronić go przed dalszymi wpadkami. Zazwyczaj tarcza działała skutecznie.
Po raz kolejny tego dnia westchnął ciężko i zaklął pod nosem nad swoją obecną sytuacją. Zerknął na zegarek i z ulgą stwierdził, że jeszcze tylko dwie godziny i wyjdzie z tej nory. Zacisnął zęby, spojrzał ponownie na nowe wytyczne odnośnie do archiwizacji dokumentacji i sięgnął po kolejne pudło.
W końcu zgasił lampkę, wstał od biurka, złapał marynarkę z oparcia krzesła i slalomem między pudłami wyszedł z pokoju. Prawie wywalił się o pudła z aktami, pozostawione przez stażystkę przed drzwiami. Jego oczy dłuższą chwilę przyzwyczajały się do światła na jasnym korytarzu i klatce schodowej. Wolnym krokiem pokonał szeroki korytarz i duży hol z recepcją, aż wreszcie dotarł do hal garażowych. Podchodząc do szklanych drzwi wyjściowych, zobaczył odbicie zakurzonego, zmęczonego człowieka.
– Jeszcze tylko dwa–trzy dni – mruknął pod nosem i ruszył do auta.
Gdy szklane drzwi zatrzaskiwały się za nim, wydało mu się, że ktoś zawołał jego imię, ale udał, że nie słyszy. Cokolwiek by to było, musiało poczekać do jutra. Jego czarny volkswagen, zazwyczaj zadbany ponad normę wyznaczoną przez kolegów z pracy, teraz stał ponuro pod ścianą hali, w stanie niewiele lepszym niż jego użytkownik. Wygodny fotel był miłą odmianą od koślawego krzesła w archiwum, ale Jurek i tak nie mógł doczekać się tego, czekającego na niego w domu.
Do przejechania miał niewiele ponad piętnaście kilometrów, ale mogło mu to zająć równie dobrze dwadzieścia minut, jak i godzinę.
Tego dnia droga do domu trwała niespełna półtorej godziny.
Wypadek na dość newralgicznym skrzyżowaniu sparaliżował sporą część miasta i przyczynił się do pogłębienia ponurego nastroju Jurka. Gdy po kilkudziesięciu minutach żmudnej jazdy, wreszcie dojechał do miejsca zdarzenia, zobaczył groteskową scenerię kilku rozbitych aut – jedno z nich zostało zmiażdżone między autobusem a tirem. Na miejscu było kilka radiowozów, dwa zastępy strażaków i dwie karetki. Nigdzie nie było widać krwi ani czarnych worków. Wydało się to Jurkowi dziwne, bo tam gdzie powinien siedzieć kierowca, zmiażdżony samochód miał silnik.
Przejeżdżając obok znajomych mundurowych, kiwnął im na przywitanie. Zobaczył też olbrzymią sylwetkę swojego kolegi, Roberta, a kawałek dalej przejeżdżał obok kilku poszkodowanych osób, nad którymi uwijali się ratownicy medyczni. Wszyscy uczestnicy wypadku wyglądali na bardziej zmęczonych niż rannych. Jedna kobieta była wyjątkowo blada, a mimo to zdawała relację ze zdarzenia, żwawo gestykulując. Jurek zanotował w pamięci, żeby zadzwonić do kolegi z drogówki i zapytać, co dokładnie się wydarzyło.
Gdy Jerzy podjeżdżał pod dom, zrobiło się już ciemno. Lampy na jego osiedlu świeciły nieprzyjemnym żółtym światłem, a poza przebiegającym czarnym kotem na zewnątrz nie było żywej duszy. Pilotem otworzył bramę i drzwi garażowe. Parkując samochód, wziął głęboki oddech i przygotował się do wejścia we wrzask małego Tomka. Przez chwilę delektował się względną ciszą, po czym zgasił auto, wcisnął na pilocie przycisk zamknięcia bram i wysiadł. Przeszedł kilka kroków w ciemności i otworzył drzwi do domu.
Ku jego absolutnemu zdziwieniu nie usłyszał kakofonii płaczu. Po cichu ściągnął buty, odłożył marynarkę na wieszak i wszedł w głąb domu. Gdy zajrzał do salonu, uśmiechnął się do siebie, boleśnie rozbudzając mięśnie twarzy, które wcześniejszą część dnia spędziły w pozycji permanentnego grymasu.
Zastał Amelię śpiącą na kanapie z jedną nogą wyciągniętą do wózka Tomka. Najwidoczniej bujała małego, aby go uspokoić i sama zasnęła w tym czasie. Jurek delikatnie opuścił jej nogę z rączki wózka i przykrył drobne ciało kocem. Uwielbiał patrzeć na Amelię nawet, a może zwłaszcza wtedy, kiedy spała. Burza jasnych włosów opadała jej na twarz, a zgrabne usta mimowolnie rozchylały się. Zawsze, gdy spała, towarzyszył jej dźwięczny, niemalże koci pomruk, który i w tamtym momencie rozbrzmiewał w cichym pokoju. Jurek pochylił się nad żoną, odgarnął włosy z jej czoła i złożył na nim delikatny pocałunek. Odwrócił się i zajrzał do wózka.
– Matko, jaki ty jesteś piękny, jak nie wrzeszczysz – szepnął i pocałował synka w główkę.
Opuścił salon i wyszedł na korytarz. Skoro miał chwilę dla siebie postanowił zajrzeć do ulubionego miejsca w domu, którego odwiedzenie Tomek skutecznie uniemożliwiał mu przez ostatnie dni.
Wszedł do ciemnego pokoju i usiadł na wygodnym fotelu do grania. Ten dzień dał mu się wyjątkowo we znaki. Gdyby palił papierosy, to już pewnie miałby jednego w dłoni. Dotknął małego przełącznika na biurku, a dookoła niego rozbłysły lampki podświetlające szeregi półek z komiksami, figurkami i najróżniejszymi gadżetami z gier, filmów i komiksów. Mimo gęsto zastawionych regałów, nic w pokoju nie leżało na przypadkowym miejscu. Każdy drobiazg ulokowany był według skomplikowanych kryteriów znanych dokładnie tylko Jurkowi. Nad biurkiem wisiało kilka replik broni, od samurajskich mieczy po strzelby laserowe, a w rogu stał kostium szturmowca z Gwiezdnych Wojen w skali 1:1. Właściwie to gdyby sytuacja finansowa tego wymagała, a Jurek obawiał się, że wkrótce może to nastąpić, mógłby sprzedać część gratów z tego pokoju i spłacić jakąś część ich kredytu na dom. Tak, mógłby to zrobić. Przecież ze złamanym sercem też da się żyć.
Najobszerniejszą część kolekcji stanowiły jednak komiksy. Miał kilka wyjątkowo rzadkich okazów wyeksponowanych na honorowych miejscach, z tymi najbardziej wartościowymi, zamkniętymi nawet w specjalnych hermetycznych pojemnikach. Najliczniejszą grupę kolekcjonowanych zeszytów stanowił Spider-Man, z którym bardzo utożsamiał się za młodu i którego przygody nadal regularnie śledził.
Jurek od zawsze fascynował się superbohaterami, ich motywacjami i szczerą potrzebą niesienia pomocy. Przez sporą część dzieciństwa nie marzył o niczym innym, niż zostać napromieniowanym falą kosmicznej energii, ugryzionym przez radioaktywnego pająka czy dostać magiczną moc od starego mędrca, który oznajmi mu jego przeznaczenie. Niestety nigdy nie było mu dane doznać żadnej nadprzyrodzonej interwencji, a jedynym wspólnym mianownikiem pomiędzy nim a większością swoich ulubionych bohaterów był brak rodziców.
Jurek miał zaledwie cztery lata, gdy opiekę nad nim przejęli dziadkowie i choć nie traktowali go źle, to brak rodziców mocno przełożył się na jego stosunek do świata i samego siebie. Trudno mu było nawiązać kontakt z innymi dziećmi, a jeszcze trudniej rozmawiać o swoich problemach z dziadkami, którzy mieli już swoje lata i wydawali mu się zupełnie oderwani od rzeczywistości. Dalsze wyobcowanie wynikało z tego, że jego rodzice zmarli na skutek przedawkowania. Dorośli z najbliższego otoczenia Jurka nie krępowali się wykazywać pogardy nawet wobec osieroconego dziecka, które nic z narkotykami nie miało wspólnego.
Na szczęście, mimo podeszłego wieku, dziadkowie starali się mu pomóc i to dzięki nim Jurek poznał uroki świata komiksów. Jak tylko dobrze opanował sztukę czytania, dziadek zabrał go do sklepu z komiksami. Okazało się, że superbohaterowie, oprócz tego, że poświęcają znaczną część swojego życia na walkę ze złem, musieli też zajmować się bardzo przyziemnymi kwestiami, takimi jak problemy z rówieśnikami, pieniędzmi czy obowiązkami. Mimo wszystkich ich problemów i niedociągnięć, zawsze starali się zrobić to, co było właściwe. Nie chodzili na skróty, moralność przedkładali nad możliwość zarobku, a co najważniejsze, pomagali wszystkim, począwszy od dużych organizacji, na bezdomnych kończąc. Nawet narkomani mogli liczyć na superbohaterów.
Ten bezwarunkowy altruizm bardzo imponował Jurkowi i mimo że bohaterowie byli zmyśleni, to idee przez nich reprezentowane mocno wpłynęły na młodego chłopca. W pewnym momencie Jurek postanowił pójść w ślady swoich idoli. Po długim rozważaniu na temat tego, gdzie będzie w stanie pomóc najwięcej, wybrał policję. Przez całą ścieżkę dążącą do wstąpienia w szeregi służb mundurowych Jurek miał przed oczami kolejne kadry ze swoich komiksów: łapanie przestępców, nawracanie kłopotliwej młodzieży na właściwie tory, odzyskiwanie skradzionych oszczędności starszych pań czy wyciąganie rannych z płonących wraków samochodów.
Czego Jurek jednak nie dostrzegał w tamtym czasie to system przepełniony korupcją i biurokracją, gdzie jest miejsce dla wszelkich degeneratów, a nie ma go dla chęci szczerego pomagania innym ludziom. Początki w policji były dla niego bardzo trudne. Zderzenie jego idealistycznego podejścia z chaosem wydziału prewencji o mało nie zaowocowało porzuceniem policji, ale postanowił brnąć przez system mimo wszystko. Miał zamiar pomagać, gdzie się da i tyle, na ile wypaczona formacja mu na to pozwalała. Liczył na to, że po jakimś czasie uda mu się wpłynąć na strukturę jako całość i zmienić niechlubne oblicze organizacji z poziomu wyższego szczebla. Nigdy nie wziął łapówki ani nie nadużył stanowiska dla materialnych korzyści, a z takimi sytuacjami w policji miał nieraz do czynienia. Jego podejście nie przysporzyło mu zbyt wielu przyjaciół w służbach, ale gdy tylko pojawiła się okazja, postanowił ubiegać się o stanowisko w wydziale kryminalnym, pozostawiając uchybienia swoich kolegów za sobą.
Z czasem marzenia i nadzieje Jurka przerodziły się w gorycz dnia codziennego, a z chęci pomocy pozostała tylko mała iskierka, każdego dnia przysłaniana przez coraz większy płomień zasilany typowo egoistycznymi pobudkami. Zrobić swoje, dostać wypłatę, przeżyć miesiąc. Jeżeli udało mu się komuś pomóc przy okazji, uważał to za zwycięstwo. Jedyne, co pozostało z młodzieńczych lat, to zamiłowanie do czytania komiksów, nostalgia wobec superbohaterów i w dalszym ciągu brak rodziców.
Obecność w pokoju ze swoimi trofeami zawsze go uspokajała. Było to jedyne miejsce, gdzie mógł się czuć prawdziwie sobą. W pracy raczej nie ujawniał się ze swoimi pasjami. Amelia tolerowała fanaberie męża, ale również nie przejawiała nadmiernego entuzjazmu. Jeszcze kilka lat temu miała nadzieję, że mu przejdzie z wiekiem, ale w końcu się z tym pogodziła.
Pomiędzy pracą, małżeństwem i małym dzieckiem Jerzy nie miał zbyt wiele czasu na zajmowanie się sobą. Zdarzało mu się zagrać w jakąś grę późnym wieczorem, gdy Tomek już spał, ale najczęściej budził się potem na fotelu nad ranem, z obolałym karkiem i nie pamiętając, czy faktycznie udało mu się w cokolwiek zagrać. To oczywiście pod warunkiem, że mały nie miewał akurat gorszej nocy i zamiast grać czy spać, trzeba go było nosić na rękach.
Jurek obrócił się na fotelu w stronę biurka i wcisnął kolejny przycisk, po czym zapaliła się obudowa komputera i monitor. Po chwili mruczenia jego oczom ukazał się ekran startowy. Cały dzień był odcięty od internetu, więc postanowił nadrobić zaległości. Zapowiedzi nowych komiksów, zwiastun nowego filmu superbohaterskiego, przegląd Facebooka i Twittera.
Podczas przeglądania wydarzeń lokalnych zauważył wzmiankę o mijanym przez niego wypadku. News potwierdzał, że faktycznie nikomu nic się nie stało. Rzucił okiem na listę innych wiadomości: rozbój, gwałt, strzelanina. To wszystko podczas jednej imprezy w śródmieściu. Oprócz tego włamanie do mieszkania, skradzione samochody i kolejne podpalenie.
– Mam nadzieję, że pan Wiesław nadal siedzi – mruknął pod nosem.
Postanowił odpalić jakąś grę. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, chwycił za kontroler i następne, co poczuł, to aromat świeżo zaparzonej kawy pomieszany z zapachem upieczonego tosta. Przetarł dokładnie oczy i się rozejrzał. Robiło się jasno, on siedział na fotelu przykryty kocem. Na biurku przed nim stała kawa i śniadanie.
– Anioł, nie kobieta – szepnął, uśmiechając się do siebie.
W tle usłyszał ciche gaworzenie Tomka i delikatny głos Amelii. Wypił łyk kawy, wziął tost i wyszedł z pokoju. Po drodze spojrzał na zegar w korytarzu i uzmysłowił sobie, że musi wyjść najpóźniej za dwadzieścia minut. Zaczął pod nosem szpetną wiązankę, ale przerodziło się to w przywitanie żony, która wyłoniła się zza rogu.
– Ja pie… -eeeęęęknie wyglądasz kochanie! – Uśmiechnął się szeroko.
– Widzisz, przespana noc czyni cuda. – Odwzajemniła uśmiech. – Wiesz, że zaraz musisz wyjść?
– Wezmę prysznic i uciekam. Tomkowi już lepiej?
– Dwójka już na wierzchu, a humor od wczorajszego wieczoru mu dopisuje.
– Czyli mamy spokój do następnego ząbka.
Pocałował ją i popędził do łazienki. Wziął szybki prysznic, ogolił się i był gotów do drogi. Wszedł jeszcze do salonu i podniósł Tomka.
– Hej, bobas!
Odpowiedziało mu wesołe gaworzenie.
– Czyli potrafisz też być uroczy, kiedy nie śpisz?
Mały, jak gdyby to rozumiał, pokazał mu język.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Kiedy ledwo rok temu zaczynałem pisać swoją pierwszą powieść, nie miałem ani wizji, ani nawet pewności, czy byłbym w stanie ją ukończyć. Dokładnie 17 października 2018 coś zaiskrzyło, wpadłem na pomysł i zacząłem pisać.
Bardzo skromny zarys fabuły konsultowałem na bieżąco z moim przyjacielem, któremu powieść tę dedykuję i któremu ponownie chcę podziękować za całe wsparcie. Kamil cierpliwie zapoznawał się z nowym materiałem, a jego uwagi zawsze czyniły książkę lepszą. Teraz Twoja kolej!
Kolejne podziękowanie należy się mojej żonie. Kiedy powiedziałem jej, że zacząłem pisać książkę, zareagowała w najdziwniejszy możliwy sposób – przyjęła to po prostu do wiadomości. Aneta była pierwszą czytelniczką, na której testowałem kolejne rozdziały, i której wrażenia miały dla mnie największe znaczenie. Podczas czytania przeprowadzała też pierwszą korektę, bez której nie wypadałoby tej powieści pokazać komukolwiek innemu.
Dziękuję też innym osobom, które przeczytały tę książkę, zanim nabrała ona swojego ostatecznego kształtu, Anicie Chojnackiej, Monice Jarce, Ewelinie Majkowskiej, Asi Wielguszewskiej, Ewelinie Janczak, a także członkom grupy „Jak wydać książkę”.
Serdecznie dziękuję swojej, jakże licznej, grupie wsparcia, ze szczególnym uwzględnieniem kilku wyjątkowych osób. Moja nieoceniona kuzynka, Agata Lisiecka-Szymkowiak jako pierwsza podeszła do technicznej strony mojej powieści i dzięki niej pozbyłem się najpoważniejszych błędów. Tomek Sawka zapewniał największy doping i, skutecznie zwalczając moje wątpliwości, kierował mnie w stronę wydawnictw. Aga Miela, pierwsza naprawdę niezależna czytelniczka, oferowała nie tylko ciepłe słowa, ale także pomoc, z której korzystam do dziś. Dziękuję Wam!
Koniec jednej drogi, tej związanej z tworzeniem, był też początkiem innej, wydawniczej. Bardzo dziękuję, Rafałowi i Piotrowi ze Skarpy Warszawskiej za to, że uwierzyli we mnie i moją powieść. Dziękuję całej ekipie wydawnictwa i wszystkim osobom, które w jakikolwiek sposób były zaangażowane w prace nad „Błyskiem”. Szczególnie chciałbym podziękować Pawłowi Wielopolskiemu, redaktorowi tej powieści. Przez cały okres naszej pracy nad książką nie mogłem pozbyć się wrażenia, że po prostu nadajemy na tych samych falach.
Wreszcie dziękuję moim rodzicom. Podobnie jak Aneta, nigdy we mnie nie zwątpili i zawsze wspierali w realizacji nawet tych najbardziej szalonych pomysłów. Mam nadzieję, że moi synowie znajdą u mnie co najmniej takie wsparcie, jakie ja nadal mam w swoich rodzicach.
Artur Chojnacki Rumia, 17 listopada 2019
RedakcjaPaweł Wielopolski
KorektaBożena Sigismund
Projekt graficzny okładkiDawid Boldys
Skład i łamanieAgnieszka Kielak
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2020 © Copyright by Artur Chojnacki Warszawa 2020
Wydanie pierwsze ISBN: 978-83-66195-57-8
Wydawca Agencja Wydawniczo-Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o. ul. Borowskiego 2 lok. 24 03-475 Warszawa tel. 22 416 15 81 [email protected] www.skarpawarszawska.pl
Dystrybutor Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 e-mail: [email protected]