Broken Wings - Irmina Maria - ebook + książka

Broken Wings ebook

Irmina Maria

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Historia relacji internetowej, która istniała naprawdę…
…naprawdę, jeśli mówić o ludziach z krwi i kości.
Ale czy faktycznie może istnieć coś, co jest jedynie zbiorem wiadomości z WhatsAppa, kilku spotkań wideo i paru rozmów telefonicznych?
Czy jakikolwiek związek dziewczyny i chłopaka, dwóch dziewczyn czy dwóch chłopaków, bez względu na formalny status – przyjacielski bądź romantyczny – może powstać bez dotyku rąk, zapachu włosów i spojrzenia oczu?
Oto historia opowiedziana z perspektywy dwojga młodych ludzi – Liwii i Antona, o byciu, odkrywaniu siebie, o marzeniach, przyjaźni, miłości i dramatycznych wyborach u progu życia.
Liwia, uczennica ostatniej klasy liceum, zapisuje się na internetowy kurs „wyzwól artystę”. Podczas pierwszych zajęć zwraca na nią uwagę Anton, młody fotograf i model. Wymieniają się numerami telefonu i rozpoczynają pozakursowe rozmowy na WhatsAppie. Liwia jest zaaferowana bezpośredniością chłopaka oraz jego modelową urodą. Wchodzi w tę relację coraz głębiej. Mocniej i szczerzej niż planowała na początku.
 Anton, aspirujący fotograf i model, uczeń ostatniej klasy liceum, samotnik wygrywa w konkursie fotograficznym miejsce na kursie „wyzwól artystę”. Na pierwszych zajęciach dostrzega Liwię i jej fantastyczne rude loki. Natychmiast rodzi się w jego głowie pomysł zaproszenia jej na sesję zdjęciową, która może stać się przepustką do wielu nagród i utorować mu dalszą drogę w karierze fotograficznej. Od dawna poszukiwał ciekawej twarzy i to za darmo.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 385

Oceny
4,1 (17 ocen)
8
5
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AnnaAbramowska
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Tytuł: „Broken Wings” Autorka: @irmina_maria_autorka Wydawnictwo: @harperya_pl Nie zapomnę, jak kończyłam czytać „Broken Wings” w kawiarni, a w kącikach moich oczu szkliły się łzy! Napisałam wtedy do Irminy, że „takiej literatury potrzebuje teraz młodzież: mądrej, motywującej do spełniania marzeń i dającej nadzieję”. I zdania nie zmienię… 💜 „Broken Wings” to debiut, który absolutnie mnie oczarował! Irmina Maria stworzyła historię, która nie tylko wciąga od pierwszych stron, ale także zaskakuje swoją dwustronnością. Pisana jest bowiem z perspektywy Liwii i Antona. Opowieść o internetowej relacji głównych bohaterów jest prawdziwa i pełna emocji – tak jak życie. Czy możliwa jest miłość oparta tylko na wiadomościach z WhatsAppa, kilku rozmowach wideo i kontakcie telefonicznym? Autorka daje nam odpowiedź, wciągając nas w losy swoich bohaterów. Z jednej strony mamy Liwię, uczennicę ostatniej klasy liceum z marzeniami o byciu scenarzystką, która zapisuje się na internetowy kurs „Wyzwól a...
00
Ema_czyta

Nie oderwiesz się od lektury

<☆☆☆☆☆/𝟓 𝐀𝐮𝐭𝐨𝐫𝐤𝐚: @irmina_maria_autorka 𝐖𝐲𝐝𝐚𝐰𝐧𝐢𝐜𝐭𝐰𝐨: @harperya_pl 𝐖𝐢𝐞𝐤: +𝟏𝟑 Bardzo długo rozmyślałam nad przeczytaniem tej książki a teraz szczerze mogę powiedzieć że jest to jedna z moich ulubionych książek. „Broken wings” to odkrycie miesiąca. Tak jak już wspomniałam przy recenzji wwwm kocham poetycki język Pani Irminy a w tej książce jest również „wpleciony”. Książkę super się czyta jest lekka ale nie nudna, są tam niespodziewane zwroty akcji, w których się zakochałam. Książka jest bardzo komfortowa i napewno warta polecania. Książka jest napisana z dwóch perspektyw: Liwi czyli dziewczynie która mieszka w dużym mieście - Warszawie oraz mieży się z oczekiwaniami swojej Mamy. Oraz Antonego który na codzień mieży się z trudnym dzieciństwem. Poznają się przez Internet dzięki kursowi „wyzwól artystę”. Rozmawiają przez WhatsApp ale czy przez pojedyncze rozmowy przez internet można kogoś naprawdę poznać? Czy można być w związku z kimś kogo nie zna się napraw...
00
natalia_x_x_x

Nie oderwiesz się od lektury

O jejku jaka to jest DOBRA KSIĄŻKA! Zaczęłam czytać z perspektywy Liwii i zdecydowanie jestem #teamLiwia. Trochę utożsamiam się z główną bohaterką. W niektórych kwestiach miałyśmy podobne myślenie. Ale teraz coś o Antonie.: Z jego perspektywy wszystko wyglądało inaczej. Miałam łzy w oczach. Naprawdę. A końcówka... ryczałam. Autentyczne nie mogłam dojść do siebie. Polecam każdemu! I młodzieży i dorosłym.
00
kasiamarkiewicz13

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny pomysł na przedstawienie fabuły z dwóch stron książki. Pewnie jak większość z Was zaczęłam czytać od strony Liwii. Historia jest ciekawa,każda z perspektyw inna, jak życie i doświadczenia głównych bohaterów. Dwa różne miasta,duża Warszawa i mały Olkusz.Dwa światy tak od siebie oddalone. Świat nastolatków,ich problemy, rozterki,marzenia kontra realia życia jakie ich otaczają.Tu zdecydowanie trudniej miał Anton,któremu wiatr wieje przeważnie w oczy.Liwia dla mnie trochę za bardzo infantylna. Końcówka wycisnęła łzy wzruszenia 🥺 Jestem #teamanton bo zawsze bardziej mi po drodze z chłopakami.
00
anna1sosna

Dobrze spędzony czas

Czytam młodzieżówki od osiemnastu lat, nic nie może mnie zaskoczyć. Przynajmniej tak myślałam, dopóki w moje ręce nie wpadła książka "Broken Wings", którą miałam okazję przeczytać w ramach booktouru. Nie mam tu na myśli tylko nietypowej konstrukcji, chociaż i ona zasługuje na wspomnienie. BW zostało napisane z dwóch POV i to od nas zależy, do którego zaczniemy. Z tego, co zauważyłam, większość zaczyna od różowiutkiego frontu Liwii, podobno tak też autorka rozpoczęła pisanie. Ja natomiast poszłam trochę pod prąd, zaczęłam od Antona. I całe szczęście, bo przynajmniej nie znienawidziłam go do reszty. Anton nie jest bowiem typowym, kryształowym bohaterem młodzieżówek i książek new adult. No, może jest przystojny i ma ciężko w życiu, ale na tym podobieństwa się kończą. Bywa mizoginem. Przejawia zachowania fatfobiczne i wydaje się okropnym egoistą. Bardzo przedmiotowo traktuje ludzi. Dzięki temu, że możemy wejść do jego głowy, wiemy jednak, że to nie zawsze jego wina, że ukształtowały go ...
00

Popularność




Opracowanie graficzne okładki

[email protected]

Ilustracja na okładce

[email protected]; Adobe Stock

Redaktor prowadząca

Alicja Oczko

Opieka redakcyjna

Hanna Adamkowska

© 2023 by Irmina Szadkowska-Filipowicz

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.

Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

ul. Domaniewska 34a

02-672 Warszawa

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-050-9

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

Kochana Czytelniczko, drogi Czytelniku, kolejność czytania części Liwii i Antona jest dowolna, wiedz jednak, że najpierw napisałam Liwię.

PS Sama jestem ciekawa, jak odebrałabym tę historię, poznając ją z drugiej strony.

↪ Liwia

↪ Anton

Moim skarbom: Grzesiowi, Eryce i Hugo

Liwia

Rozdział 1

Poznaliśmy się przez internet. Jego uśmiech przeniknął monitor i odmienił całe moje uporządkowane życie.

* * *

– Nie lubię zakończeń! Nie lubię, gdy kończy się książka, film czy serial! Nie lubię! Nie lubię! Dzięki Bogu, życie tak szybko się nie kończy. – Ze łzami w oczach wyłączyłam Wichrowe wzgórza z Juliette Binoche w roli głównej. – Ech… – Z erknąwszy na zegarek, podeszłam do szuflady z kosmetykami. Miałam jeszcze kilka minut do rozpoczęcia kursu. Ucisk w żołądku przypominał mi o tym lepiej niż budzik. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Rdzawe loki zaświeciły w słońcu jak żarówki solarne. Lewą ręką ugniotłam dwa pasma, zwiększając ich sprężystość. Przysłoniłam nimi policzek, na którym rumieniec zdradzał narastający stres.

– To tylko monitor! Tych ludzi nie będzie naprawdę! Są jak aktorzy w moich scenariuszach! – powiedziałam do siebie, nie odrywając wzorku od odbicia warg w lustrze. Pełne i czerwone jak u gwiazd Hollywood. Idealnie symetryczne połówki, wygięte niczym gimnastyczki w mostku, kończyły się wąskimi kreskami. Usta. Taka mała rzecz, a tak ważna. Sięgnęłam po bezbarwny błyszczyk i wysunęłam z niego aplikator. Na bezdechu przesmarowałam dolną i górną linię, a potem złączyłam je razem w silnym uścisku. Cmok. Przesłałam sobie całusa i mrugnęłam okiem.

Po sekundzie poczułam gęsią skórkę na rękach.

– Idiotka! – wzgardziłam swoim pseudouwodzicielskim gestem.

Wszystko, co robiłam, powodowało zawstydzenie, palpitację serca i wstrzymany oddech.

Powiodłam wzrokiem po sypialni. Jasny pokój skąpany promieniami słonecznymi, obłożony książkami, toną nieudanych scenariuszy i biografii filmowców i aktorów, cieszył serce. Koił. Uspokajał.

Z lewej strony parapetu stało łóżko z zagłówkiem, narzutą i ozdobnymi poduszkami wybrane przez matkę. Na wprost wisiało lustro bez ramy, a z boku tkwiło biurko z tak zwanym „klasycznym nieładem”. Kilka kubków po kawie, pudełko chusteczek i świeca zapachowa coral peony tłoczyły się na podłodze koło grzejnika. Spod łóżka wystawały japonki w kolorze morza, rączka od walizki i broszury wyższych szkół filmowych.

Tak wyglądał mój idealny świat.

Bezpieczny, spokojny i niezbuntowany.

– Mamo, za chwilę zaczynam kurs! Nie przeszkadzajcie mi! – krzyknęłam, sadowiąc się ponownie na łóżku z ukochanym, obklejonym nalepkami laptopem na kolanach. Serce pukało głośno jak metronom, a oddech nie chciał się wyrównać.

Matka nie odpowiedziała.

Otworzyłam laptopa. Tapeta z Lazurowym Wybrzeżem przenosiła mnie myślami do wakacji spędzonych w Nicei. Szybko odszukałam aplikację Zoom. Uzupełniłam dane do logowania i – biorąc głęboki wdech, kliknęłam. Z lekko przymkniętymi oczami jakby mnie miało porazić światło, wyczekiwałam dołączenia przez prowadzącego. Czułam, że moje dłonie robią się wilgotne, a w ustach zaczyna zasychać. Zapach świecy, którą niedawno zgasiłam, wciąż docierał do głębi nosa. Trochę zaczynało mnie mdlić. Trudno powiedzieć od czego: zapachu czy nerwów.

Po co ja to robię?! Po co się tu zapisałam?! – pomyślałam i sięgnęłam po letnią już kawę. Okienko Zooma wciąż informowało, że host niedługo mnie dołączy. Na monitorze pulsował napis: WYZWÓL W SOBIE TWÓRCĘ. Jak poznać i pokonać wewnętrznego cenzora? – spotkanie pierwsze. Program kursu brzmiał jak banalny przepis na szarlotkę: obierzesz jabłka ze zbyt grubej skórki, pokroisz je w cienkie plastry, dosypiesz mąki, dodasz jajka, wyrzucając skorupki. Jeszcze mleko, szczypta soli, cynamon dla wzmocnienia smaku, potem wstawisz do gorącego piekarnika i wyjmiesz gotowy produkt. Ciasto jak marzenie. Wyrośnięte. Pachnące. Zachwycające. Każdy będzie chciał go spróbować. Otoczyć się jego doskonałością.

Oniemiałam na myśl, że mogłabym stać się taką artystyczną szarlotką. Przed oczami stanął mi czerwony dywan Hollywood. Ja w długiej seledynowej sukni. Cienkie ramiączka, przód całkowicie zasłaniający dekolt, i to bardzo głębokie wycięcie z tyłu odsłaniające niemalże całe plecy aż do tego zalotnego wgłębienia w dole tuż nad kością ogonową. W dłoni trzymam czarną kopertówkę, w której nic się nie mieści, nawet telefon, ale wygląda fantastycznie, kontrastując z czerwonymi paznokciami. Usta są również czerwone i mocno błyszczące. Na oczach tylko nieśmiała kreska i czarny tusz na rzęsach. „Naturalnie piękna” – tak o mnie piszą w czołówkach najświeższych magazynów, gazet i w internecie. „Odkrycie roku!”. „Talent na skalę Sofii Coppoli”. Oczywiście wszystko po amerykańsku.

– Mamooo! – zza ściany wrzasnął mój brat. Podskoczyłam przestraszona. Boże, jak mi zaczęło dudnić w uszach. Przysunęłam kubek do ust. Wielki łyk kawy okazał się zbyt wielki. Zachłysnęłam się. Kasłałam, plując kawą, nie widząc, że jestem już na wizji. Czarna ciecz spływała po twarzy, niszcząc dobre pierwsze wrażenie i równo nabłyszczone usta. Osiem par oczu spoglądało na mnie z rozbawieniem. Zastygłam i natychmiast wyłączyłam kamerkę. Od stóp do głów przeszył mnie dreszcz. Koniuszki palców pulsowały, rozgrzewając się niczym grillowe węgielki.

Sięgnęłam po pudełko chusteczek higienicznych i wytarłam się dokładnie.

Ale obciach! Co robić? Co robić?! Chyba nie dam rady tam wrócić! – Utkwiłam spojrzenie w ścianie, na której wisiały plakaty filmowe. Zagryzłam palec tak mocno, że poczułam powracającą rzeczywistość. – Muszę! Muszę wyjść ze strefy komfortu! – Wstrzymując oddech, ponownie włączyłam kamerkę.

– Dzień dobry… – wydukałam. Pominęłam wszelkie tłumaczenia i słowo przepraszam. To jedno zapamiętałam ze szkolnych spotkań z psychologiem: „Nigdy nie przepraszaj!” – dziwne i odmienne od tego, czego uczyli mnie rodzice, ale działało. Naprawdę działało.

– Dzień dobry, Liwio – Kobieta o wymuskanej fryzurze niczym dziennikarka wiadomości wieczornych i głosie głębokim jak u spikera radiowego powitała mnie profesjonalnie i poważnie. Ukryła rozbawienie, które dla odmiany biło od reszty uczestników. – Powiesz nam coś o sobie?

Chrząknęłam dwa razy i chybotliwym głosem zaczęłam od przedstawienia się. Język plątał mi się jak za długie sznurowadło, co w połączeniu z zacinającym się internetem dawało efekt stopklatki w filmie.

– A dlaczego wybrałaś ten kurs? – Prowadząca uśmiechnęła się szeroko, zachęcając mnie do kontynuowania.

– Chcę zostać scenarzystką. Chcę iść na studia filmowe i liczę, że ten kurs mnie wzmocni i mentalnie przygotuje do tego – wypowiedziałam to na głos. Jeny, jak dobrze to zabrzmiało! Jak dumnie! Jak niesamowicie! Jak gong przyszłości. Ale nie byłam w stanie wydukać nic więcej. „Mniej znaczy więcej” – zawsze powtarzał mój przyjaciel Greg, który od początku liceum zajmował miejsce w ławce obok mnie.

Miny reszty grupy nie zdradzały nic poza znudzeniem. Ale czego tu się spodziewać? Każdy tu jest dla siebie. Ze swoich egoistyczno-dysfunkcyjnych pobudek. Każdy chce się rozwinąć jako artysta, poczuć wiatr w żaglach, nabrać pewności, że jest najlepszym twórcą wszech czasów! Okej… nie wiem, czy każdy. Tak mam ja. Przyszłam na ten kurs, bo zbyt długo czułam się jak księżniczka zamknięta w wieży swoich kompleksów. Zbyt długo nie wierzyłam w siebie i swoje talenty. A przecież jeśli chcę być kimś, chcę by mnie poważano, by się ze mną liczono, by mnie szanowano, doceniano, to muszę robić coś ważnego, prestiżowego i możliwego do nazwania: nauczyciel… lekarz… prawnik… SCENARZYSTA!

– Wspaniale, że jesteś z nami. Kto następny, może Anton? – Pani Marta, coach specjalizująca się w kursach odblokowujących wenę, wypędzających z wnętrza wrednego cenzora, wywołała niebieskookiego blondyna z nosem jak kartofel.

Odetchnęłam z ulgą i zablokowałam mikrofon. Nad skroniami czułam silny puls i naprawdę słyszałam bicie swojego serca. Było to jednak bicie zagrzewające do walki. Do walki, w której planowałam stanąć oko w oko ze swoimi słabościami, tchórzostwem i niskim poczuciem własnej wartości. O dziwo głos pani Marty podziałał na mnie bardzo pozytywnie. Głos, a raczej to, co i jak mówiła. Kop energetyzującej siły przeszył moje ciało, przez co odruchowo zaczęłam się uśmiechać. „NAJTRUDNIEJ JEST ZACZĄĆ…” – napisałam wielkimi literami w notesie na kołowrotku i podkreśliłam fioletowym mazakiem. Fiolet – kolor artystów. Od kiedy o tym przeczytałam, otaczałam się tą barwą. Fioletowe poduszki. Fioletowe zeszyty. Fioletowe majtki.

Wyłączając się z aktywnego słuchania, dyskretnie sięgnęłam po komórkę i skrobnęłam wiadomość do Grega:

Możesz być ze mnie dumny! Właśnie tkwię przed laptopem na kursie dla przyszłych artystów. Będę wielka! I sławna! – Wysłałam. Treść zakończyłam emotką z wystawionym językiem.

Przed kamerą wciąż produkował się chłopak, który był częściowo przysłonięty ciemnym światłem. Ciężko mi było ocenić czy jest przystojny, bo pierwszy plan zajmował jego wielki nos. Odgarnięta do tyłu przydługa grzywka, przyciśnięta cienką opaską, zdradzała artystyczny styl.

Wzięłam łyk kawy. Zdążyła całkiem wystygnąć. Słodkogorzki smak rozszedł się po języku, policzkach i podniebieniu. Gdy minął największy stres, wyostrzyły mi się zmysły. Ogarnęło mnie przyjemne uczucie, że ten kurs rozpuści wewnętrzne blokady.

Bzzz… Bzzz… – Telefon zawibrował. Odpowiedź od Grega przyszła szybko:

G: No pięknie! Nie mogę się doczekać aż będę chodził do kina na Twoje filmy. A póki co może skoczymy na nową produkcję Smarzowskiego? A potem na bilard?

Przeczytałam, ale nie odpisałam od razu. Wzrok utkwiłam w blondynce z czerwonymi ustami i mocno wytuszowanymi rzęsami. Nina Kaja, dwuimienna uczestniczka opowiadała o swoich artystycznych aspiracjach i planach na przyszłość. Jej pasja to rzeźba. Wytwarzała odlewy gipsowe z odciśniętymi suszonymi roślinami. Zdobiła je, malowała i dorabiała do nich poetyckie opisy. W przyszłości chciałaby wydać tomik poezji ilustrowany swoimi kompozycjami.

Rzeźbiarka i poetka, no proszę – pomyślałam z uznaniem i odrobiną zazdrości. Słuchałam dalej.

Nagle, w dole panelu Zooma, zaświeciła się mała czerwona ikonka.

Hm…? – Zaciekawiłam się. Pewnie pani Marta nam coś przesłała i za chwilę o tym opowie. Kliknęłam i zdumiałam się. To nie od prowadzącej. Poczułam gorąco rozchodzące się od serca ku reszcie ciała.

Anton? Czego może ode mnie chcieć? – Omiotłam nieśmiało wzrokiem miniaturki wyświetlane z boku ekranu i dostrzegłam niewinny uśmiech. Spotkaliśmy się oczami. Ponownie uderzyła mnie fala ciepła, tym razem na pewno zaczerwieniły mi się policzki. Potrząsnęłam lekko głową, by loki opadły na większą część twarzy. To był mój stały trik na chowanie się przed światem. Chłopak dyskretnie pokiwał palcem, wskazując na coś w dole. Pewnie klawiaturę. Zmarszczyłam brwi i odczytałam wysłaną mi wiadomość.

A: Z jakiego jesteś miasta?

On tak na serio?!

Do pokoju wciąż wpadało słońce, i to coraz ostrzejsze, przedpołudniowe. Za oknem drzewa zdradzały nadchodzące chłody. Machały gołymi gałęziami i ostrzegały o potrzebie noszenia czapki. Udając niewzruszoną, odwróciłam twarz od monitora i wyprostowałam plecy. Marszcząc usta, odpisałam szybko:

L: Warszawa. A Ty skąd stukasz?

Właśnie produkowała się ostatnia osoba. Krzysiu, chłopak o nieco większych rozmiarach, z kozią bródką i grubo oprawionymi, czarnymi okularami na nosie:

– Marzę o tym, by zostać architektem. Nie jest to całkiem artystyczne, prawda? Ale przecież architekt musi mieć bujną wyobraźnię, prawda? I dlatego pomyślałem, że tutaj się zapiszę, prawda? Zwłaszcza, że kreślenie planów domów to trochę jak rysowanie, prawda?

Czekając na odpowiedź Antona, uśmiechałam się. Choć pokerowa twarz była moją ulubioną maską, teraz czułam się naprawdę miło. Poznawanie nowych osób sprawiało mi trudność. Naprawdę się ucieszyłam, że on pierwszy się odezwał.

A: Stukam? Ha, ha. Nie słyszałem takiego zwrotu od czasu podstawówki. Mieszkam w Olkuszu.

Trzy kropki wciąż się poruszały. Czekałam, aż Anton jeszcze coś napisze. Zbyłam śmiechem jego kąśliwą uwagę o moim zacofaniu.

Cała grupa dziewięciu osób skończyła się przedstawiać. Wszyscy od lat rozwijali swoje pasje, zdobywali różne nagrody, zdobili swoją przyszłą karierę dyplomami, a mimo to trafili na ten kurs. Mieli różne talenty, ale jednak czegoś im brakowało. Coś nie pozwalało im czuć się najlepszymi wersjami siebie. Dokładnie tak jak mnie.

– Ech! – westchnęłam. Czeka nas dziesięć spotkań, które mają uczynić cud. Przemianę z brzydkich kaczątek w łabędzie.

A: Używasz WhatsAppa? – Przyszła wiadomość od Antona. Serce zabiło mi mocniej. Czy on właśnie poprosił o mój numer telefonu?!

Nim zdążyłam odpisać, komunikator ponownie się zaświecił.

A: 606 711 222 – to mój numer. Warto się wymienić telefonami w ramach zajęć… jakaś praca domowa czy coś:D.

– No tak… praca domowa… – szepnęłam do siebie i odruchowo kiwnęłam głową do monitora, choć najchętniej skupiłabym się na tym „czy coś:D”.

Anton podchwycił mój uśmiech i odwzajemnił go.

Hollywoodzki look! – pomyślałam lekko oszołomiona jego boskim wyglądem i natychmiast wyobraziłam go sobie w jakimś moim filmie.

L: 594 595 393. Tak, używam WhatsAppa, możesz mnie też znaleźć na Facebooku i Messengerze. Dobry pomysł z tą wymianą numerów.

A: Spoko. Nie mam prywatnego konta na Facebooku i rzadko używam Messengera. Na FB mam tylko profil fotograficzny pod nazwą „cliche”. Wrzucam tam zdjęcia, zajrzyj jak chcesz.

L: Ok., dzięki. Zajrzę na pewno! – I to już za moment, dodałam w myślach.

Pani Marta omawiała właśnie nasze zadania, które będziemy wykonywać w domu, zwane „dziennikiem twórcy”.

– Polecam prowadzić codziennie zapiski z waszego wnętrza. Piszcie wszystko, co wam przyjdzie do głowy. Oczyścicie tym umysł. Pozbędziecie się „śmieci”, które odwracają uwagę od tworzenia. Nie zastanawiajcie się nad ortografią, nad przecinkami, nad niczym. Po prostu wylewajcie z siebie słowa. Słowo za słowem. A wraz z nimi złość, gniew, radość, szczęście, nadzieje.

A: Chętnie bym Ci zrobił zdjęcia. Masz piękne włosy i usta.

Zadrżałam. Ale koleś! Takiej bezpośredniości się nie spodziewałam nawet w filmie! W żołądku mnie załaskotało. Czy on ze mną flirtuje? Sięgnęłam po telefon i zamiast pisać na wklepałam jego numer do książki adresowej, tytułując: Anton kurs. Następnie szybko wybrałam nowy czat na WhatsAppie i skleciłam odpowiedź:

L: Tu Liwia. Z tymi zdjęciami, to byłbyś rozczarowany, bo jestem bardzo niefotogeniczna.

A: Każda tak mówi:D A potem dziękuje mi za boski efekt.

Jezu! KAŻDA MU DZIĘKUJE..! Splash! Jakby mnie ktoś spoliczkował. Poczułam się jak ostatnia dziewica świata.

W tym momencie wychylił się z cienia, przesunął na środek monitora, ukazując wyraźnie całą twarz i umięśnione barki. Przepiękne lodowato-niebieskie oczy i zaczesane do góry potargane blond włosy przyciśnięte cienką sportową opaską odwróciły uwagę od kartoflowego nosa. Właściwie teraz nos wcale nie wydał mi się taki kartoflowaty. Pasował mu. Jezu, jaki to piękny chłopak.

Nagle poczułam zazdrość w stosunku do wszystkich dziewczyn, które widują go na żywo, na co dzień, które pozowały mu do zdjęć i Bóg wie, jak dziękowały; które patrzyły w te jasne oczy i zanurzały palce w gęstwinie włosów; które całymi godzinami rozmawiały z nim o filozofii i sztuce, które szły z nim na kawę i przesiadywały do zamknięcia; które odsłaniały swoje sekretne tatuaże, pieprzyki i inne znamiona. Znamionaaa… Tak… Mruknęłam do siebie z dezaprobatą i położyłam dłoń na korpusie. Przesunęłam powolnie od mostka w stronę pępka, wyczuwając kostropatą linię.

Wstrzymałam oddech.

Ucisk w skroniach zmieszał się z dawnym postanowieniem, że nigdy się nie rozbiorę przed chłopakiem! Że nigdy nie zobaczy mnie nago!

I nagle, tak zupełnie z kosmosu, jak wystrzał fajerwerków, ogarnęła mnie rozluźniająca mięśnie ulga. Niespodziewana i uwalniająca napięcia z karku i ramion. Ulga a wraz z nią myśl. Wow. Teraz doszedł jeszcze przypływ ekscytacji podbijany dodatkowymi uderzeniami tętna i gorąca odczuwalnego w całym ciele. Dotarło coś do mnie. Trafiła mnie myśl niczym strzała i ugodziła prosto w serce. Prawdopodobnie to najlepsza myśl, jaka mnie naszła od czasu operacji. Od momentu, gdy moje życie (przynajmniej towarzyskie) zawisło na włosku.

Myśl. Pomysł. Idea.

Jako przyszła scenarzystka jestem gotowa na każdy scenariusz.

Zacisnęłam mocno usta, zrobiłam krążenie głową, raz w lewo, raz w prawo i zdecydowałam: zdobędę chłopaka przez internet! Wejdę w wirtualny związek!

Onlinowy flirt dobrze mi zrobi. I lepiej, że Anton jest daleko ode mnie, bo pozna mnie na moich warunkach, tak jak ja sobie tego życzę! Pozna mnie taką, jaką zawsze chciałabym być! Piękną, fascynującą i niewybrakowaną. Ogarnął mnie przypływ takiego powera, że chciałam wstać i rzucić komputerem przez okno, a potem zatańczyć na łóżku do muzyki rozkręconej na cały regulator! Pani Marta kończyła już pierwsze zajęcia, podsumowywała, jak istotna jest uważność, postrzeganie świata, mówiła o codziennym spacerze wyzwalającym ducha, a ja już czułam się wyzwolona! Uskrzydlona i natchniona! Po raz pierwszy od dawna miałam ochotę lecieć i nie oglądać się za siebie. Uśmiechnięta od ucha do ucha pożegnałam wszystkich kursantów. Opuściłam spotkanie i tylko z ciekawości odpaliłam mapę, zaznaczając trasę z Warszawy do Olkusza. W najkrótszej linii dwieście trzydzieści kilometrów. Phi. A przez internet zero kilometrów. O ile bliżej!

Radość rozpromieniła mnie od środka i na zewnątrz. Będę mieć chłopaka online! Będziemy rozmawiać, śmiać się i żartować. Wysyłać sobie zdjęcia i buziaczki. Może zaliczymy fazę drugą i nagramy sobie intymne części ciała, hi, hi. W Photoshopie zrobię fotomontaż, usunę blizny, wysmuklę talię i dodam efektowny filtr.

Odłożyłam szybko laptopa i podeszłam do lustra. Byłam ciekawa, czy zobaczę w sobie tę nagłą przemianę, czy poznam się, czy ujrzę choćby błysk w oku. Przyjrzałam się sobie uważniej niż zwykle. Wciągnęłam policzki robiąc rybkę. Wyciągnęłam w górę szyję, napięłam podbródek. Wypięłam piersi, uwydatniając ich kształt.

– Hej, Liwi. Będziesz mieć chłopaka z Olkusza. Co ty na to?

To moja jedyna szansa na związek. I to idealny!

* * *

Usiadłam w kawiarni pod oknem. Szybę znaczyły krople gęstego deszczu. Padało od rana. Lubiłam taką pogodę. Naprawdę. Wlepiłam wzrok w jedną strużkę wody. Turlała się i turlała, a moja głowa podążała za nią. W dole rozmyła się i zniknęła.

Zupełnie jak moje pomysły.

Oczywiście poza tym jednym. Poza planem zdobycia Antona.

Hm… Ciekawe czy mi się uda?

Zmarszczyłam nos. Jasne, że mi się uda! Przecież będę uosobieniem kobiecości, piękna i elokwencji. Zrobię wszystko, by nie mógł oderwać rąk od telefonu. I to będzie mój sekret. Mój i jego.

– Duże latte z podwójnym espresso na sojowym. – Barista zamachał do mnie. Za nim buchnęła para i uniosła się do góry jak chmura. Wstałam, zostawiając rzeczy przy stoliku. Twarda podeszwa moich sztybletów sygnalizowała każdy pokonany krok. Zapach świeżo zmielonej kawy ochoczo pobudzał zmysły. Im byłam bliżej, tym więcej śliny gromadziło mi się w ustach. Oblizałam wargę.

– Dziękuję – odrzekłam i sięgnęłam po kubek z grubym uchem. Momentalnie ciepło ogrzało palce. Aromat cynamonu, imbiru i pomarańczy z herbaty, którą właśnie minęłam, zmieszał się z moją kawą. Hm… Zwolniłam kroku. Postukałam paznokciem o porcelanę i zawróciłam. Starszy pan z brodą sięgającą klatki piersiowej, spojrzał na mnie znad gazety. Podeszłam do przybornika z cukrem i dodatkami. Postawiłam ostrożnie napój i posypałam czekoladą. Co jak co, ale do kawy czekolada pasuje najbardziej.

Wróciłam na swoje miejsce i rozsiadłam się wygodnie na tapicerowanym fotelu. Wyjęłam laptopa. Otworzyłam dokument, nad którym ostatnio pracowałam. Zaczęłam czytać:

Tytuł: brak

SCENA 1

(Jezioro. Ośrodek turystyczny)

(MARGO, IZA)

MARGO

Jezioro Marzenie?

(Margo rozgląda się. Zza pleców słyszy głos.)

IZA

Nazwali je tak, bo ponoć spełniają się tu marzenia. Zabobon nic więcej.

(Iza odchodzi.)

SCENA 2

(Domek letniskowy)

(MARGO, ALDONA, MAJA, ADA)

(Margo staje w progu domku. W domku są już trzy współlokatorki.)

MARGO

Cześć, jestem Margo!

ALDONA

Siema! Ostrzegam! Pościel jest wilgotna!

MARGO

Yhm!

ALDONA

Jestem Aldona, a to są Maja i Ada.

Bzz… Bzz… Bzz…

– Cześć, mamo, co tam? – Odebrałam telefon, opadając plecami na oparcie fotela. Nim cokolwiek powiedziała, ton jej głosu zdradził, że to koniec pracy na dziś. Wysłuchałam wywodu i odpowiedziałam cicho: – Jasne, pomogę mu. – Zrobiłam długi, powolny wydech. Spojrzałam na zegarek. Metalowy sekundnik przeskakiwał rytmicznie po miętowym cyferblacie. – Będę za piętnaście minut. – Następnie wyłączyłam komputer i spakowałam rzeczy do torby.

– Mogę prosić kubek na wynos?

Naciągnęłam kaptur na głowę i opuściłam mój ulubiony kawiarniany gwar.

* * *

– To czego się dziś uczymy? Historii? – Zaszłam brata od tyłu i położyłam mu ręce na ramionach. Siedział wgapiony w monitor i studiował mapę polityczną świata.

– Polskiego. – Odwrócił w moją stronę. Jego duże, brązowe oczy spojrzały błagalnie. – Na początek frazeologizmy-idiotyzmy – prychnął i podsunął mi podręcznik ósmoklasisty.

Jego pokój pachniał boiskiem i męską szatnią. Uchyliłam okno. Chłodne, deszczowe powietrze owiało włosy. Wciągnęłam nosem ten błogi i rześki zapach. A potem przysiadłam się do drugiego brzegu biurka. Stało tam krzesło z moim imieniem wyskrobanym na boku. Stali bywalce. Ja. I krzesło. Los bezpłatnego korepetytora.

Mimo, że Mati miał już czternaście lat, wciąż wyglądał uroczo i na swój sposób bezradnie. Lubiłam, gdy wsuwał ołówek do ust. Obracając nim w palcach, ogryzał go dookoła. Im więcej się nad czymś głowił, tym silniej nagryzał ołówki.

– To co to są te frazeologizmy? – Nie miałam pojęcia, czy czeka nas tylko powtórka materiału czy wkuwanie wszystkiego od początku. Mati podrapał się po głowie, a potem ręką zasłonił oczy. Nie było dobrze.

Czyli dziś już nie napiszę ani jednego słowa scenariusza.

Siedzieliśmy prawie do północy.

Jutro poniedziałek.

Dobranoc.

Buu! Jednak nie zasnęłam. Ciało marzyło o odpoczynku, a jednak nie mogłam usnąć. Leżałam w pościeli w otwartymi oczami i liczyłam gwiazdy na suficie. Małe, fluorescencyjne gwiazdy, które kilka lat temu tata nakleił mi, bym skupiała na nich myśli, gdy budziły mnie nocne koszmary. Trzydzieści jeden… trzydzieści dwa… trzydzieści trzy… Przekręciłam się na bok i przykryłam ucho drugą poduszką. Zamknęłam oczy. Niestety, myśli jak na orbicie krążyły wokół głowy i nie dawały odsapnąć.

Boże. Zabierz je! Ten nadmiar wszystkiego! Przekręciłam się na drugi bok. Skopałam kołdrę. Naciągnęłam ponownie kołdrę. Przekręciłam ją na drugą stronę. Ugniotłam poduszki. Przekręciłam poduszki. Usiadłam i napiłam się wody. Odstawiłam szklankę. Podciągnęłam rękawy piżamy. Opuściłam rękawy piżamy. Wstałam. Zrobiłam dziesięć przysiadów. Wróciłam do łóżka. Znów nakryłam się kołdrą, układając wygodnie na poduszce. Tym razem na brzuchu.

– Grrr! – fuknęłam i kolejny raz usiadłam. Sięgnęłam po telefon, by zobaczyć, która jest godzina. Dwunasta czterdzieści jeden. Już zaczęłam odkładać z powrotem komórkę, już prawie spoczęła na komodzie, gdy zobaczyłam nieodebraną wiadomość WhatsApp sprzed kilku godzin. Hm… Kliknęłam szybko, by się nie rozbudzić zanadto.

A: Byłaś na twórczym spacerze? Napisałaś coś w kursowym pamiętniczku? Podeślij mi swoje zdjęcie, to ustawię sobie w telefonie.

Wytrzeszczyłam oczy. O spaniu nie było już mowy. Trudno. Będę spała po śmierci. Zakładając, że Anton odczyta to rano, bez wahania odpisałam:

L: Poszłam dziś do kawiarni popracować nad scenariuszem. Czy to się liczy jako twórczy spacer? Szłam w deszczu przez trzy minuty. Zdjęcie? Serio?

Włączyłam nocną lampkę. Różowe matowe światło okryło pokój. Niechętnie, ale z nutką ekscytacji zaczęłam wertować zdjęcia z komórce. Selfie miałam sporo, ale żadne nie nadawało się jako portretówka dla Antona. Z buziaczkiem nad morzem? Z buziaczkiem na tle szkoły? Z buziaczkiem na tle lasu? Z buziaczkiem w kawiarni? Ło matko. Właśnie do mnie dotarło, że wszędzie mam taką samą minę i ten sam świńsko-ryjkowy buziaczek. Załamka. Kobieta osiemnaście lat, a pozuje jak turystka z Azji. Brakuje tylko dwóch palców na znak pokoju.

Bzz… Bzz…

O shit! Anton! Obudziłam go!!! Zagryzłam mocno usta. Zafalowałam palcami i kliknęłam, prawie odwracając wzrok od ekranu, jakby miało mnie sparaliżować od tego, co napisał.

A: Ja bym zaliczył. A jak poszła praca nad scenariuszem? O czym piszesz?

O! Nie wygląda na sennego. Usta rozjechały mi się na boki.

L: Czyli zaliczone. LOL. Niestety nie napisałam słowa. O czym piszę… o czym piszę… Akcja dzieje się na obozie. Latem. O młodzieży musicalowej biorącej udział w konkursie o bilet na Broadway.

A: Czyli piszesz musical?

L: Nie, bo to film z narracją zwaną podwójna podróż. Równolegle będzie jeszcze drugi obóz komputerowy.

A: Będą rywalizować ze sobą?

Kurczę, ale on ciekawski.

L: Nie… jeszcze nie dopracowałam wszystkiego. Raczej chodziło mi o kontrast społeczności. Dwa różne środowiska. Sama nie wiem…

Zaczyna mnie to irytować. Wypuściłam głośno powietrze nosem.

A: Sądzę, że musical byłby fajny. Pomyśl o tym. Skoro i tak będą występować musicalowi aktorzy, to przecież powinni śpiewać, tańczyć i takie tam… prawda?

L: No… tak… Chyba tak…

Odłożyłam komórkę na kołdrę i złapałam się obiema rękami za kark. Przez wnikliwość Antona, skurczyłam się. Opadły mi ramiona i przygarbiły się łopatki. Coś też zaczęło ściskać w klatce piersiowej, a potem prześlizgnęło się ku górze i ulokowało na skroniach. Nie planowałam musicalu. Musical rządzi się innymi prawami, potrzebne są piosenki, muzyka, najlepiej skomponowana specjalnie w tym celu. To o wiele większe przedsięwzięcie. Ja nie jestem muzykalna. Nie gram na żadnym instrumencie. Nie umiem nawet śpiewać. Ale… Anton zasiał ziarnko niepokoju. Czy rzeczywiście film o grupie uzdolnionych musicalowo dzieciaków nie prosi się o stworzenie musicalu? Może popełnię faux pas i przez to nikt nie spojrzy nawet na taki scenariusz?!

Telefon dwa razy zabzyczał. Bez entuzjazmu kliknęłam. Złapałam się na tym, że całkiem zapomniałam o moim postanowieniu, by zrobić z Antona mojego chłopaka na odległość. Romantyczne myśli odleciały jak ptaki na zimę.

A: To co z tym Twoim zdjęciem?:)

A: Oto moje.

Wow! Załączył swój wymuskany portret bez koszulki! Proste blond włosy zaczesane do tyłu, kończące się przed karkiem. Mięśnie ramion wypracowane jakby codziennie robił z dwieście pompek. Kaloryfer. Jak model z okładek tanich romansów. Kurcze, chłopak nie ma kompleksów. Znów pojawił mi się uśmiech na twarzy. Uśmiech i nie tylko. Zapragnęłam wsunąć dłoń w te jego gęste włosy. Olać jego wścibskość. Ważne, że wygląda!

A: To z sesji zdjęciowej dla Guess’a.

Okej, czyli fotograf i model jednocześnie. Popularny, seksowny i zdolny. Już widzę go na sesjach zdjęciowych sterującego modeleczkami, które pozują mu w bieliźnie, a potem zostawiają swoje numery telefonów na odwrocie portfolio.

– Inny świat – westchnęłam smutno.

Owinęłam na palec pasmo swoich rudych włosów i pociągnęłam mocno. Chciałam się poczuć. Poczuć, że ja też jestem. Że ja też się liczę, choćby tylko dla siebie.

Liczę się.

Liczę… się…

Osunęłam się na poduszkę. Powieki zaczęły mi ciężko opadać…

Liczę…

Rozdział 2

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Liwia
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Anton
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4