Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzytomowy cykl popularnonaukowy Był sobie król... to dopiero drugie po słynnej trylogii Pawła Jasienicy literackie opowiadanie o dziejach dawnej Polski. Wzorowane na dziele Mistrza, ale skierowane do szerszego grona zainteresowanych historią ojczystą i dlatego jeszcze więcej w nim ciekawostek. Są tu też legendy i szczypta humoru, a przede wszystkim - kapitalne ilustracje Zuzy Wollny. To lektura dla każdego i na całe życie, do czytania i oglądania przez całą rodzinę!
W drugiej części Pocztu królów wybieranych dochodzimy do końca epoki królów elekcyjnych, a
zarazem do kresu istnienia dawnej Rzeczypospolitej. Koniec był wprawdzie żałosny, lecz po drodze
trafiło się jeszcze największe zwycięstwo polskiego oręża, ustanowienie pierwszej w Europie
konstytucji, a oprócz momentów tragicznych nie brakowało także komicznych, jak w życiu.
W niniejszym tomie poznamy sześciu nowych władców, czterech krajowców – „Piastów” oraz dwóch
cudzoziemców – Sasów. Tylko jeden z tej szóstki był postacią wybitną – Jan III Sobieski, znakomity
wódz, za którego sprawą nastąpił największy tryumf oręża polskiego – wiktoria wiedeńska, czyli
rozgromienie potęgi tureckiej zagrażającej światu chrześcijańskiemu. Co nie znaczy, że pozostała
piątka nie miała na koncie żadnych godnych uwagi osiągnięć. Miała, tylko innego rodzaju i jakby
mniejszego kalibru. Michał Korybut Wiśniowiecki i August III Otyły bili rekordy obżarstwa – ten
pierwszy potrafił na jednym posiedzeniu pochłonąć 1000 pomarańczy (!), a umarł objadłszy się
korniszonami, zaś ten drugi codziennie spożywał obiad złożony z dwudziestu tłustych dań. August II
Mocny lubił popisywać się swoją siłą (łamał w rękach podkowy) i mocną głową (w pijackich
pojedynkach przegrywał jedynie z carem Piotrem I), Stanisław Leszczyński pobił wszystkie stare
rekordy Łokietka w dziedzinie ucieczek i unikania zamachów na swoje życie, a pseudonimami i
przebraniami, których w tym celu używał, dałoby się obdzielić co najmniej kilku tajnych agentów. Z
kolei jego imiennik Stanisław Poniatowski zdobył sobie wiele mówiący przydomek „męża stu żon”
oraz zasłużony tytuł „najbardziej zadłużonego króla Europy”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 412
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Moim kochanym: żonie Róży i siostrze Renacie
Podziękowania dla Pawła Kowalskiego za udostępnienie bogatego księgozbioru oraz dla Beaty Bogacz za niestrudzone szperanie w internecie.
Z serca dziękuję także współtwórcom niniejszej edycji cyklu Był sobie król…: córkom Zuzce (za przepiękne ilustracje) i Jance (za redakcję i korektę), Patrykowi Stolarzowi (za zaprojektowanie i skład) oraz chrześniakowi Maćkowi Kowalskiemu (za fachowe i efektywne przeprowadzenie wszystkich akcji crowdfundingowych).
Bez Was Był sobie król… nigdy by się nie ukazał w całości.
Był sobie król… Poczet królów wybieranych
Copyright © Mariusz Wollny, Zuza Wollny
Wydawca: JAMA Mariusz Wollny
Kraków 2019
Książkę napisał: Mariusz Wollny
Zilustrowała: Zuza Wollny - iluilu.pl
Zredagowała i korektę naniosła: Janka Wollny
Zaprojektował i złożył: Patryk Stolarz - turnedog.com
Wydała: JAMA Mariusz Wollny, Grabówki 121 a, 32-020 Wieliczka
Wydrukował: Zakład Graficzny „Colonel” S.A., ul. Nad Drwiną 4b, 30-741 Kraków
Konwersja do formatu EPUB/MOBI Koobe Sp. z o.o., właściciel księgarni
ISBN 978-83-947673-5-8
Partner: Miasto Kraków
www.kacperryx.pl
Sprzedaż bezpośrednia:Skład Towarów Rarytnych U Kacpra Ryksa, plac Mariacki 3, 31-042 Kraków
Sklep internetowy:www.sklep.kacperryx.pl
Telefon kontaktowy: +48 12 426 45 49
Podziękowania dla wszystkich, którzy biorąc udział w przedsprzedaży internetowej prowadzonej na portalu wspieram.to umożliwili wydanie tej książki, a zwłaszcza nadzwyczaj hojnym sponsorom umieszczonym na okładce oraz niżej wymienionym prywatnym mecenasom: Jackowi Jąkale, Bartłomiejowi Walczakowi, Piotrowi Szczałbie, Helenie Jaskowskiej-Kowalskiej, Ewie i Waldemarowi Tomankiewiczom oraz Monice i Grzegorzowi Wasowskim.
Był sobie król, był sobie paź i była też królewna.
Żyli wśród róż, nie znali burz, rzecz najzupełniej pewna.
(ze starej kołysanki; tekst Janina Porazińska, melodia tradycyjna)
-
Uczeni rzadko, niestety, troszczą się o przekonanie plebsu, że prawda jest piękna, o wiele piękniejsza od fikcji. Pomoc w tym względzie nadciągnąć im może z pogranicza, na którym proza naukowa styka się, a czasem przeplata, z literacką.
Istota różnicy pomiędzy uczonym historykiem, a parającym się historią literatem polega na oględności pierwszego i dochodzącym nieraz do awanturnictwa ryzykanctwie drugiego.
(Paweł Jasienica, Tylko o historii)
Drodzy Czytelnicy!
To już ostatni odcinek naszej opowieści o polskich władcach. W cyklu Był sobie król… czytaliście poprzednio o królach i książętach z rodzimej dynastii Piastów oraz tych z litewskiego rodu Jagiellonów, a także o pierwszych władcach wybieranych, tudzież o szlacheckiej „złotej wolności”. Teraz nadszedł czas, by się dowiedzieć, jak dalej potoczył się ten niefortunny eksperyment, czyli dojść do kresu dawnej Polski i całej i Rzeczypospolitej.
Koniec wprawdzie był żałosny, lecz po drodze trafiło się jeszcze największe zwycięstwo polskiego oręża, ustanowienie pierwszej w Europie konstytucji, a oprócz momentów tragicznych nie brakowało także komicznych, jak w życiu. Historia to podobno nauczycielka życia, więc warto poznać nie tylko chwalebną, lecz również wstydliwą, czasem przykrą prawdę, bo tylko wtedy w przyszłości być może uda nam się uniknąć kosztownych błędów naszych przodków.
Jednak na razie po prostu bawcie się dobrze podczas lektury, czego życzy Wam
Autor
—
W kontynuacji tej księgi poznamy następców niefortunnych królów ze szwedzkiego rodu Wazów – dwóch kolejnych władców elekcyjnych, tym razem krajowców zwanych Piastami. O ile pierwszy z nich niczym się nie odznaczył oprócz żarłoczności, to drugi, Jan iii Sobieski, był jednym z naszych najwybitniejszych koronowanych wodzów.
To za jego sprawą nastąpił największy tryumf oręża polskiego – wiktoria wiedeńska, czyli rozgromienie potęgi tureckiej zagrażającej światu chrześcijańskiemu. A Król Zwycięzca, jak go powszechnie nazywano, ostatni tryumfator na polskim tronie, za jednym zamachem nie tylko ocalił całą chrześcijańską Europę przed islamem, ale zdołał także zapewnić słabnącej Rzeczypospolitej jeszcze sto lat istnienia.
1629–1696, panował od 1674
W przeciwieństwie do swych poprzedników, Wazów i króla Michała, Jan III hołdował krajowej modzie i zwyczajom, które określa się mianem sarmackich. Za jego panowania niemal wyszły z mody peruki. Nosił się bowiem tylko po polsku – głowa podgolona, wielkie wąsy, strój tradycyjny (to znaczy swego czasu zapożyczony od Włochów, Węgrów i Turków): spodni żupan i wierzchni kontusz przepasany pysznym pasem tureckim, perskim lub słuckim (wyrabiane w „persjarni” w Słucku na Polesiu, miały ponad 4 m długości i szerokość od 30 do 40 cm), u boku ozdobna szabla-karabela. A że był przystojnym, postawnym mężczyzną, stanowił wzór prawdziwego Sarmaty.
Szlachta polska wierzyła (co było wierutną bzdurą), że wywodzi się od tego wymarłego ludu starożytnego, który rzekomo podbił słowiańskich prostaczków-kmiotków. Sarmaci mieli przechować wszystkie cnoty starożytnych Rzymian, zwłaszcza waleczność. Wierzono, że wygnany przez cesarza z Rzymu sławny poeta starożytny Owidiusz przybył do kraju nad Wisłą i nauczył tubylców łaciny. Dlatego szlachta mawiała dumnie: Eques Polonus sum, latine loquor – jestem polskim szlachcicem, mówię po łacinie. Chętnie chwaląc się swym męstwem i uważając za jedynych obrońców ojczyzny, nie chciała płacić podatków na zawodowe wojsko, ale do walki się nie kwapiła, miłując z czasem pokój tak bardzo, że wrogowie bezkarnie pustoszyli Rzeczpospolitą. Siedzenie w domu na wsi, doglądanie gospodarstwa i pędzenie chłopów do niewolniczej pracy uważano za jedyne godne szlachcica zajęcia. W wolnych chwilach ucztowano z zapałem, zrywano sejmy, krytykowano króla i strzeżono „złotej wolności” jak źrenicy oka.
Uważając się za tak wyjątkowych, gardziła szlachta nie tylko mieszczanami i chłopami, ale też wszystkim co obce, ponad wszystko wynosząc własne obyczaje, strój i sposób życia, a także ustrój państwa oparty na wolnych elekcjach i liberum weto, jedyny taki w świecie. A że tak dziwaczny, szkodliwy i wyśmiewany przez wszystkich obcych oraz wykorzystywany przez wrogów, tego już nie chciano widzieć. Uparcie też pokutowało przekonanie, że „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”, choć od dawna (a bodaj nigdy) nie odpowiadało ono prawdzie. Wierzono, że każdy „szlachetnie” urodzony (nawet skończony głupiec i nieudacznik) z tejże racji może i powinien oczekiwać królewskiej łaski. Jednak za króla Sarmaty i takie cuda czasami się zdarzały…
Imaginacja 18
Pewien szlachetka z Podlasia, ufając, że szlachcic na zagrodzie (jak on) równy wojewodzie, umyślił sobie wystarać się u króla jeśli nie o urząd wojewodziński (przydałyby się towarzyszące stanowisku apanaże, gdyż z samej równości trudno się wyżywić), to choć wójtostwo albo i jakąś wioszczynę w dzierżawę.
Udał się zatem do stolicy (w innej wersji – do Jaworowa). Nieopodal Marymontu ustała mu nędzna szkapa, której dosiadał, a i jej pan postanowił się wzmocnić. Wstąpił tedy na popas do przydrożnej karczmy. Wszystkie miejsca zajmował wszak ze swą świtą jakiś możny pan, widać bawiący na łowach, bo z myśliwska szaro odziany. Jednak grzecznie pozwolił gościowi dosiąść się do siebie. Przekonał się zatem ubogi szlachcic, że porzekadło o równości nie kłamie. Wprawiło go to w dobry humor, a w jeszcze lepszy – ochotnie wychylane garnce syconego miodu, fundowanego przez hojnego kompana.
– Dokąd to, panie bracie? – spytał go uprzejmie przygodny towarzysz.
– Do Warszawy.
– Do kogo i po co?
– Do króla. Jestem ubogi szlachcic, mam kilkoro dzieci. Będę prosił, żeby mi król też dał jakąś królewszczyznę, to jest wioskę. Albo i wójtostwo w Łukowie, bom z Łukowskiego rodem.
– A jak król nie da nic? Toć prosi go wielu i choćby chciał, wszystkim nie wygodzi – zauważył wielmoża.
– To mu powiem, żeby moją kobyłę pod ogon pocałował! – zuchowato odparł zaperzony szarak, trzaskając w zawieszoną na sznurku szablę i tupiąc energicznie w glinianą polepę, aż mu się słoma z dziurawego buta wysypała.
W izbie karczemnej zaległa nagle cisza i wszyscy popatrzyli na postawnego magnata, gdy jednak ten podkręcił sarmackiego wąsa i pierwszy zaczął się śmiać na całe gardło, gruchnął śmiech tak wielki, że aż zarżała kobyłka uwiązana przed gospodą.
– Chciałbym to widzieć – rzekł możny pan, podnosząc się do wyjścia.
– To bądź waść jutro na zamku! – rzucił za nim szlachciura.
Nazajutrz wczesnym rankiem zgłosił się na królewskich przedpokojach i ustawił na końcu kolejki oczekujących na audiencję. Wreszcie się doczekał. Wszedł do gabinetu i zdębiał, ujrzawszy za biurkiem… wczorajszego kompana od dzbana.
– No i jesteśmy, mój panie. Wiemy już, czego chcesz od króla. Strasznieśmy ciekawi, co będzie, gdy ci odmówimy – powitał go Jan III, skrywając uśmiech pod wąsem.
Jegomość stracił cały animusz, zaczął drżeć jak osika i miąć w rękach czapkę, którą zdjął z uszanowaniem, ale przełykając ślinę, odparł rezolutnie:
– Słowo się rzekło, Najjaśniejszy Panie – kobyłka u płota. Może Wasza Królewska Mość sam sprawdzić.
Podszedł król Jan do okna i faktycznie – na zamkowym dziedzińcu, uwiązana do ogrodzenia, smętnie sterczała chabeta mociumpana, akurat wypiąwszy zadek w stronę patrzącego. Roześmiał się na ten widok dobry król tak głośno jak wtedy w karczmie i obrócił łaskawe oblicze w stronę wystraszonego szlachcica.
– Mój panie, rad pleciesz, co ci ślina na język przyniesie. Ale też nie wypierasz się swych słów, choćby cię to miało na nasz królewski gniew narazić. Umiesz dotrzymywać słowa i jesteś odważny, a nie o każdym wyżej od ciebie postawionym da się to samo powiedzieć. Masz swoje wójtostwo.
Rymsnął do nóg królewskich wdzięczny szlachcic, który ponoć nazywał się Jakub Zaleski. On zyskał, co chciał, a my nowe porzekadło: Słowo się rzekło – kobyłka u płota. Dlatego trzeba zawsze zważać na to, co się mówi i nie pleść byle czego, bo potem trzeba słowa dotrzymać, a nie każdy rozmówca jest tak łaskawy jak dobry król Jan.
Coraz bardziej zadowolona z siebie szlachta zaczęła lekceważyć rzetelną wiedzę, czemu sprzyjał upadek Akademii Krakowskiej. Zaś szkoły jezuickie wypuszczały fanatyków religijnych i nie uczyły myślenia, zamiast tego – klepanie z pamięci mów na różne okazje. Popsuła się też łacina. Coraz częściej mieszano język polski z łacińskim przekręcając oba, co nosi miano makaronizmu. Magnaci udawali się za granicę już nie aby odbywać poważne studia, jak to bywało w „złotym wieku”, ale raczej pokręcić się trochę po obcych dworach i poduczyć języków.
Obecny w stroju i w piśmiennictwie, występował też sarmatyzm w sztuce barokowej (taki styl, pełen przesadnego przepychu, wciąż obowiązywał w całej Europie), czego najlepszym przykładem są galerie przodków w dworkach szlacheckich, malowane przez podrzędnych artystów na jedno kopyto. A także nieznane gdzie indziej portrety trumienne przedstawiające nieboszczyka (w stroju narodowym), malowane na blasze i umieszczane w szczycie trumny, aby zmarły mógł się przyjrzeć, kto i jak oddaje mu ostatnią posługę, a potem wpasowywane w płyty nagrobkowe lub zawieszane w kościele.
Szerzyła się dewocja i prześladowanie innowierców, a także palenie na stosach heretyków i „czarownic”, co na szczęście nigdy nie osiągnęło w Polsce takich rozmiarów (za to trwało najdłużej) jak na Zachodzie, gdzie całymi dziesiątkami potrafiono palić lub topić nieszczęsne kobiety, z byle powodu oskarżane o konszachty z szatanem.
Pielęgnując swojskie zwyczaje, a zwłaszcza modę, był przy tym król prawdziwym światowcem. Chętnie naśladował sławnego króla francuskiego Ludwika XIV, zwanego Królem Słońce, który stał się wzorem dla wszystkich monarchów europejskich. Nie małpował jednak Jan bezmyślnie obcych wzorów, gdyż poza naturalną u władcy ambicją uświetnienia swej osoby i panowania, naprawdę był miłośnikiem nauki, sztuki i w ogóle kultury.
Na wzór Wersalu zbudował sobie pod Warszawą (za którą nie przepadał i sejmy walne wolał zwoływać do Grodna na Litwie) wspaniałą letnią rezydencję – pałacyk myśliwski w Wilanowie (Villa Nova), dzieło spolszczonego Włocha Augustyna Locci. Był to istny „mały Wersal”, najpiękniejszy pałac barokowy w Polsce. Pewien zachwycony Francuz nazwał go miniaturowym „polskim Wersalem”, „pięknym jak małe cacko”. Cieszył się nim jednak Jan zaledwie parę lat i to pod koniec życia, gdyż w stolicy i jej okolicach źle się czuł, o wiele chętniej bawiąc w rodzinnych stronach – Jaworowie i Żółkwi. Ozdobą pałacyku były wspaniałe dywany i opony (zasłony) zakupione po angielskim przywódcy Cromwellu (skazał na śmierć swego króla), ale krótko, bo wnet padły łupem złodziei.
Przebudował też pałac w ulubionym Jaworowie, zamki w rodzinnej Żółkwi i we Lwowie, wnętrza na Zamku Królewskim w Warszawie (głównie salę sejmową) i na Wawelu. Na wzgórzu w podwarszawskim Pólkowie postawił dla żony siedzibę nazwaną Marymontem, a sama Marysieńka zbudowała sobie na dzisiejszym placu Teatralnym pałacyk Marywil, pierwszy polski supermarket z bogatą ofertą towarów. Za sprawą króla powstał w Warszawie przy Miodowej kościół Kapucynów (których sprowadził do Polski po wiktorii wiedeńskiej, zaś krakowskim kapucynom jego syn Jakub podarował piękny ojcowski sekretarzyk, przerobiony na boczny ołtarz w Kaplicy Loretańskiej) oraz kościół sióstr sakramentek, ufundowany przez Marysieńkę jako wotum dziękczynne za wiktorię wiedeńską. Przebudowano katedrę św. Jana. Za panowania króla Jana ksiądz Papczyński założył w Polsce zakon marianów, którzy oprócz oddawania czci Matce Boskiej zajęli się oświatą wśród prostego ludu, czego nie czynili jezuici ani pijarzy.
Wspierał król rozmaitych uczonych i artystów, z których najwybitniejszy był Tylman z Gameren, Holender zadomowiony w Polsce i zwany swojsko Gamerskim, mianowany królewskim architektem jeszcze przez króla Michała. To on zaprojektował wspaniałe budowle barokowe – kościół Bernardynów na warszawskim Czerniakowie, ów kościół Sakramentek na rynku Nowego Miasta czy przepiękny akademicki kościół św. Anny w Krakowie, a także pałac Krasickich w Warszawie oraz pałace w Puławach i Nieborowie.
Popierał Jan zdolnego inżyniera i architekta, Krzysztofa Mieroszewskiego herbu Ślepowron, który chciał przy Akademii Krakowskiej założyć instytut inżynierii wojskowej, ale uniwersyteccy mędrcy nie życzyli sobie żadnych nowinek w omszałych murach. Na dworze królewskim przebywał wybitny matematyk i bibliotekarz, wileński jezuita Adam Kochański, który pierwszy w Polsce znał rachunek różniczkowy i całkowy, projektował łódź podwodną i samolot. Wspierał hojnie Jan astronomiczne prace sławnego gdańszczanina Heweliusza (odwiedzając Gdańsk zawsze zaglądał do pracowni astronoma i prowadził z nim długie dyskusje naukowe, zamówił sobie u niego instrumenty do obserwacji nieba, zwolnił też jego browar z podatków), który z wdzięczności jeden z gwiazdozbiorów nazwał Scutum Sobiescianum (Tarczą Sobieskiego), zadedykował królowi jedno ze swych dzieł, a swój atlas nieba nazwał Firmamentum Sobiescianum. Szeroko czytana na zachodzie The History of Poland O’Connora rozsławiła imię polskiego króla.
Lekarz i biograf króla Irlandczyk Bernard O’Connor w swojej znakomitej historii Polski napisał o Janie, że „jest bardzo przyjemny, wielce dla wszystkich przystępny, wielu świetnymi ozdobiony przymiotami, nie tylko w sztuce wojennej, lecz w naukach, literaturze niepospolicie biegły”. A pewien Francuz dodał: „Jest on bez wątpienia po królu [Ludwiku XIV] najlepiej wykształconym monarchą Europy, ma wiele dzieł literackich, mówi znakomicie po łacinie, francusku i turecku”. A także niemiecku i włosku.
Miał Jan naprawdę otwarty umysł i wyborną pamięć. Posiadał ogromną bibliotekę, liczącą aż 1390 dzieł w 7000 tomach, w tym wiele rzadkich i cennych, kupionych i odziedziczonych po pradziadku Stanisławie Żółkiewskim oraz Karolu Chodkiewiczu. Były tam dzieła z wszystkich dziedzin wiedzy (geografii, astronomii, nawet medycyny) i kultury, ale najwięcej historycznych: 370 ksiąg z dziejów starożytnych i współczesnych, a 70 ksiąg o wojskowości, w tym najnowsze, jakie wtedy wyszły. Co więcej, Jan nie tylko zbierał książki, ale czytał je namiętnie i wszędzie – w domu i podróży, na wojnie i podczas pokoju, w zdrowiu i chorobie. Najczęściej romanse, ale poważniejsze też. Wystarał się nawet o papieskie pozwolenie na czytanie ksiąg zakazanych przez Kościół. Ku podziwowi Francuza Duponta po przekroczeniu pięćdziesiątki zabrał się do nauki hiszpańskiego, żeby móc czytać w tym języku. Miał też zwyczaj podkreślania ołówkiem w książce co bardziej zajmujących fragmentów, co wskazuje, że nie robił tego „po łebkach”.
Interesowały go wszelkie nowinki, odkrycia, wynalazki, zawsze był gotów o czymś nowym się dowiedzieć (np. o pszczelarstwie), z wiekiem coraz bardziej gorączkowo. Pociągały go nowe pomysły, zagadki, osobliwości różnego rodzaju. Znano tę jego pasję i obdarowywano go rozmaitymi dziwami: w Jaworowie po dziedzińcach spacerowały strusie, inne egzotyczne zwierzęta trzymano w klatkach, a pan Pasek musiał królowi podarować swą oswojoną wydrę. Z tą wydrą to była cała historia, z początku wcale ucieszna…
Imaginacja 19
Jan Chryzostom Pasek, człek wojenny i od polityki niestroniący, na stare lata zaszył się na wsi, pisał pamiętnik, doglądał jak mu zboże rośnie i z upodobaniem oswajał dzikie zwierzęta. Chowały się pospołu w jego domu, krzywdy sobie nie czyniąc. Dziwowali się ludziska, że liszka (lisica) bawi się z psami, zając włazi psu na łeb i lisicy paraduje koło nosa, hasa po domu oswojona kuna i jaźwiec (borsuk). W czasie łowów ułożony kruk zamiast latać wolał wozić się na psie, a domowy zając razem z psami gonił swych dzikich pobratymców. Ale najukochańszym stworzeniem pana Paska była oswojona wydra Robak.
Woził ją ze sobą pan Chryzostom w podróży, bo gdzie tylko była woda, zaraz łapała i przynosiła mu ryby na zwołanie: Robak, hul! hul!, więc mógł zaoszczędzić na wyżywieniu albo post nakazany zachowywać, gdy w karczmie akurat brakło śledzi. Tak samo, gdy pana Paska odwiedzali goście i trzeba było świeżą rybę podać na stół. Sypiała często ze swym panem w jednym łóżku, nikomu nie pozwalając do niego podejść. Załatwiała się tylko do wyznaczonego naczynia. Stołowała się przy pańskim stole i nie ruszyła niczego surowego – wszystko musiało być odpowiednio przyrządzone z jarzynami. Przyjaźniła się z pokojowym pieskiem, ale innych czworonogów za próg nie puszczała.
O tej wydrze dowiedział się król Jan i koniecznie postanowił ją zdobyć. Przysłał więc do pana Paska dworzanina Straszowskiego z prośbą, ponieważ wiedział jak niechętnie pan Chryzostom pozbyłby się ulubienicy: Qui cito dat, bis dat (kto prędko daje, dwa razy daje). Chcąc nie chcąc, podarował zacny szlachcic królowi wydrę razem z instrukcją, jak z nią postępować. I nie przyjął dwóch pysznych koni tureckich z bogatymi rzędami ofiarowanych w zamian.
Jednak podkrakowska wydra źle się czuła w Warszawie i gryzła każdego, kto próbował jej dotknąć. W końcu zdecydował się zaryzykować sam król, nieustraszony pogromca Turków, Tatarów i wszelkiej dziczy, mówiąc zuchowato, jak na bohatera przystało:
– „Marysieńku, odważę się ja pogłaskać ją”.
Próbowała mu królowa perswadować, ale Jan się uparł:
– „To sobie będę miał za dobry znak, jeżeli mię nie ukąsi; jeżeli też ukąsi, o to mniejsza, pisać tego nie będą po gazetach”.
I proszę!, wydra dała się Janowi pogłaskać. Ucieszył się więc, dał jej posłanie ze złotogłowiu i nawet zdołał sprawić, że trochę zjadła. Na trzeci dzień rzekł król do królowej:
– „Marysieńku, nie będę jutro jadł ryby, tylko co mi ta wydra ułowi; pojedziemy jutro, da Pan Bóg, do Wilanowa i tam ją będziemy próbować, jeżeli się tam pozna z rybami”.
Pojechali więc, ale nie zastosowali się do instrukcji pana Paskowej – źle przywiązali wydrze smycz, ta zrzuciła obrożę i wybrała się na wycieczkę. Jednak nie znała okolicy i błąkała się, nie mogąc trafić do domu. Rano spotkał ją jakiś żołnierz i myśląc, że dzika, zabił, po czym na futro sprzedał Żydowi.
Wkrótce słudzy królewscy, wysłani na poszukiwanie wydry, schwytali winowajców i razem ze skórką biednego Robaka przywiedli do króla. A ten ryczał jak zarzynany w strasznym gniewie:
– „Zabij, kto cnotliwy! Zabij, kto w Boga wierzy!”
Taki zwykle dobrotliwy, wpadł w szewską pasję i kazał rozstrzelać pechowego dragona, ale na prośbę biskupów zmienił wyrok i „ułaskawił” nieboraka, każąc mu przejść 15 razy przed szpalerem 1500 żołnierzy, którzy zatłukli nieszczęśnika kijami, bijąc „nad prawo” mocno, chyba wbrew intencjom króla. Tak to smutno skończyła się ta historia, którą pan Pasek opisał pod datą: Rok Pański 1680.
Lubił Jan towarzystwo uczonych mężów (wykorzystywali to różni wygadani pseudouczeni, zwłaszcza Włosi i Francuzi, których sporo pętało się na dworze) i znajdował przyjemność w dysputach z nimi, a i sam często wszczynał takie dyskusje. Na takie posiedzenia naukowe zwykle bywał zapraszany królewski ulubieniec O’Connor, biskupi i pomniejsi duchowni, w tym szara eminencja na dworze królewskim, bystry jezuita, spowiednik i sekretarz króla oraz wychowawca jego młodszych synów, ojciec Vota, tajny agent austriacki.
Jan, zupełnie nie jak Sarmata i prawy Polak, uczył się i kształcił niemal do końca życia. Doskonale znał się także na gospodarowaniu. Mimo że bardzo pochłaniały go obowiązki najpierw hetmańskie, potem monarsze, zawsze znalazł czas, by dopilnować swych licznych dóbr. Bo i był skrzętny nad podziw (Sobek!), żeby nie rzec – wręcz chciwy i pazerny na pieniądze (ale i tak nie bardziej od Marysieńki). Ponoć zdołał zgromadzić niesamowitą sumę 10 czy 11 milionów zł (rocznie oszczędzając, a nie marnotrawiąc jak inni!, po pół miliona), co było wówczas sumą niewyobrażalną i z czego zawistni nie omieszkali mu czynić wyrzutów, gdyż takim bogaczem (zresztą jak na króla przystało) nie dało się pomiatać jak biednym niczym mysz kościelna Michałem Korybutem.
Poza tym hetman, a potem król Jan nigdy nie wahał się sięgnąć do własnej szkatuły, gdy ojczyzna tego potrzebowała i często opłacał wojsko z własnej kieszeni. Jak przystało na prawdziwego patriotę, których nawet wśród magnatów jeszcze się spotykało, choć rzadko.
Drodzy i Wierni Czytelnicy! Ta książka, podobnie jak Poczet Piastów, Poczet Jagiellonów i Poczet królów wybieranych CZ.1, ma wielu wydawców, którzy wzięli udział w trwającej we wrześniu tego roku na platformie wspieram.to akcji crowdfundingowej, dzięki czemu udało się zebrać środki na wydanie niniejszej pozycji. Na szczególne podziękowania, oprócz wymienionych na początku książki mecenasów i zamieszczonych na okładce sponsorów, zasługują (kolejność losowa):
Izabela Banaś, Teofil Gatlik, Paweł Chałupczak, Katarzyna Owczarek, Agata Obernikowicz, Wojciech Bednarek, Michał Wójtowicz, Marcin Stachula, Maciej Książkiewicz, Ewelina Michalska, Waldemar Wołyński, Tomasz Zaucha, Jarosław Kuczaj, Daniel Porada, Ewa Baran, Zbigniew Gudyka, Wojciech Czerny, Kamila Follprecht, Aneta Polak, Ewa Głazek, Tomasz Chojna, Karolina Matysik, Piotr Biesikirski, Tomasz Owsianko, Barbara Wiechniak, Konrad de Lehenstein-Filip, Maria Dyjas, Danuta Porembska, Jadwiga Falkowska, Anna Sobich-Kamińska, Robert Ciombor, Katarzyna Mędrykiewicz, Aneta Łaz-Jurkowska, Paweł Zaremba, Łukasz Pakuła, Anna Pieniążek, Dariusz Jakubowski, Adam Szymonowicz, Dorota Socha, Kryspin Świtlicki, Jan Mitkowski, Paweł Nejranowski, Katarzyna Oramus, Grzegorz Dąbrowiecki, Michał Żmuda, Agnieszka Smagowicz, Monika i Sławomir Koćma, Elżbieta Grzesiak-Niespodziewany, Agnieszka Zaborska-Jagiełło, Dawid Gostomski, Damian Cogiel, Magdalena Niedzielska, Joanna Pędzich, Anna Pyzik, Małgorzata Nożykowska, Irma Podosek, Magdalena Rychlak, Sylwia Dudzicz, Marcin Nowak, Łukasz Pawlak, Weronika Salwa, Artur Cirocki, Igor Bednarski, Agnieszka Hawranek, Justyna Styś, Hanka Feczko, Bartosz Boczkowski, Barbara Wiechniak, Radosław Górski, Piotr Filipecki, Marcin Pazdyga, Szymon Jaśniak, Maria Salak-Warda, Alina Kamińska, Krzysztof Peciwa, Maciej Wachowiec, Anna Jędrzejczyk, Magda Balakowska, Katarzyna Zych, Anna Porczak, Anna Skubisz, Łucja Świetlińska, Urszula Franczak, Ewa Czerwień, Magdalena Wódkiewicz, Patrycja Strączyńska, Piotr Bosak, Kinga Drężek.
Mariusz Wollny
Cykl popularnonaukowy Był sobie król... to drugie po słynnej trylogii Pawła Jasienicy literackie opowiadanie o dziejach dawnej Polski. Wzorowane na dziele Mistrza, ale skierowane do szerszego grona zainteresowanych historią ojczystą i dlatego jeszcze więcej w nim ciekawostek. Są tu też legendy i szczypta humoru, a przede wszystkim - kapitalne ilustracje. To lektura dla każdego i na całe życie, do czytania i oglądania przez całą rodzinę.
W ostatniej części dochodzimy do końca epoki królów elekcyjnych, a zarazem do kresu istnienia dawnej Rzeczypospolitej. Koniec był wprawdzie żałosny, lecz po drodze trafiło się jeszcze największe zwycięstwo polskiego oręża, ustanowienie pierwszej w Europie konstytucji, a oprócz momentów tragicznych nie brakowało też komicznych, jak w życiu.