Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rozpoczynający cykl Poczet Piastów opowiada o przygodach pierwszych polskich władców. Niektóre z tych przygód, awantur i wybryków są tak niesamowite, że aż niewiarygodne, a jednak prawdziwe. Przekonajcie się o tym sami!
Trzytomowy cykl popularnonaukowy Był sobie król... to dopiero drugie po słynnej trylogii Pawła Jasienicy literackie opowiadanie o dziejach Polski. Wzorowane na dziele Mistrza, ale skierowane do początkujących miłośników historii ojczystej, młodych i starszych, i dlatego jeszcze więcej w nim ciekawostek, są tu też legendy i szczypta humory, a przede wszystkim - kapitalne ilustracje Zuzy Wollny. To lektura dla każdego i na całe życie, do czytania i oglądania przez całą rodzinę.
Rozpoczynający cykl Poczet Piastów opowiada o przygodach pierwszych polskich władców. Niektóre z tych przygód, awantur i wybryków są tak niesamowite, że aż niewiarygodne, a jednak prawdziwe. Przekonajcie się o tym sami!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 445
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Był sobie król… Poczet Piastów
Copyright © Mariusz Wollny & Zuza Wollny
Wydawca: JAMA Mariusz Wollny
Kraków 2016
Książkę napisał: Mariusz Wollny
Zilustrowała: Zuza Wollny
Zredagowała i korektę naniosła: Janka Wollny
Zaprojektował i złożył: Patryk Stolarz
Wydała: JAMA Mariusz Wollny, Grabówki 121 a, 32-020 Wieliczka
Wydrukował: Zakład Graficzny „Colonel” S.A., ul. Nad Drwiną 4b, 30-741 Kraków
Konwersja do formatu EPUB/MOBI Koobe Sp. z o.o., właściciel księgarni
ISBN 978-83-939004-9-7
Książka została złożona pierwszym polskim krojem pisma zaprojektowanym od podstaw: Antykwą Półtawskiego autorstwa Adama Półtawskiego.
Partnerzy: Miasto Kraków & Fundacja Szablą i Piórem
Sprzedaż bezpośrednia:Skład Towarów Rarytnych U Kacpra Ryksa, plac Mariacki 3, 31-042 Kraków
Sklep internetowy:www.sklep.kacperryx.pl
Telefon kontaktowy: +48 12 426 45 49
Córkom-muzom: Zorce, Jance i Zuzce,
a także pamięci wspaniałych kobiet: Ireny Barbary Jaskowskiej (w pewnym sensie spiritus movens tej książki) oraz Halusi Kowalskiej-Kossobudzkiej (za fachowe i życzliwe uwagi).
Podziękowania dla Pawła Kowalskiego za udostępnienie bogatego księgozbioru i inspirujące dyskusje.
Podziękowania dla wszystkich ludzi dobrej woli, którzy przyczynili się do powstania tej książki.
Szczególna wdzięczność należy się Januszowi Skalskiemu za ambasadorowanie internetowej akcji pozyskiwania środków na tę edycję, patronom i sponsorom wymienionym na okładce, a także naszym niezawodnym mecenasom: Janowi Mitkowskiemu, Helenie Jaskowskiej-Kowalskiej, Ewie i Waldemarowi Tomankiewiczom oraz Dariuszowi Kościelniakowi.
Był sobie król, był sobie paź i była też królewna.
Żyli wśród róż, nie znali burz, rzecz najzupełniej pewna.
(ze starej kołysanki; tekst Janina Porazińska, melodia tradycyjna)
-
Nie rości sobie ona najmniejszych pretensji do godności dzieła naukowego, nie jest też podręcznikiem. Polska Piastów to tylko swobodne, literackie opowiadanie o tym rozdziale naszych dziejów.
W takim opowiadaniu na pierwszym planie stać muszą żywi ludzie, aktorzy konkretnych wydarzeń. Losy po imieniu nazwanego człowieka stanowią bowiem wieczny przedmiot zainteresowania literatury – bez względu na to, czy ów człowiek naprawdę kiedyś istniał, czy też jest tworem wyobraźni pisarza. Problemy i zagadnienia ukazują się w przeżyciach osób.
Postępować odwrotnie – to znaczy stawiać na pierwszym miejscu problem, a człowieka gdzieś w głębi – może tylko piśmiennictwo naukowe. Ono jedno ma do tego prawo.
(Paweł Jasienica, z posłowia do Polski Piastów)
Nie lękaj się – ta książka nie jest podręcznikiem historii Polski. Podręcznik lubi bowiem być nudnawy i trudny, i mało kto ma ochotę czytać go do poduszki. A wszystko przez to, że w dzisiejszych czasach książki historyczne piszą bardzo mądre i śmiertelnie poważne panie i panowie historycy.
Kiedyś bywało inaczej. Dawno temu o historii pisali kronikarze. Historia zawarta w kronikach pełna jest szczęku oręża i scen wzruszających, pościgów i ucieczek, czynów podłych i szlachetnych, momentów komicznych i przerażających, postaci dobrych i złych. Historia wedle dawnych kronikarzy jest tak zajmująca również dlatego, że jej autorom czasem mieszała się prawda (czyli historia) z fikcją (czyli legendą), co współczesnym historykom (poniekąd słusznie) raczej się nie zdarza.
Ta książka zawiera opowieści dawnych kronikarzy, również (a może przede wszystkim) i te nieprawdopodobne, odrzucone przez poważnych historyków i włożone między bajki albo zgoła nieznane. Wiele z nich przytoczono dosłownie, tak jak zostały zapisane, opatrzono je jedynie niezbędnym objaśnieniem zgodnym z obecnym stanem naszej wiedzy historycznej po to, aby z połączenia legendy i prawdy wyłonił się arcyciekawy obraz tradycji narodowej.
Na koniec autor musi wyznać, że nie mógł się powstrzymać, by tu i ówdzie nie wtrącić swoich fantazji (imaginacji) na ten i ów temat, ale są one wyraźnie oddzielone od reszty tekstu i poważny Czytelnik łatwo może je pominąć bez szkody dla ciągłości opowiadania.
Tak więc można powiedzieć, że książkę tę w równym stopniu tworzyli dawni kronikarze (takim znakiem: „…”, czyli cudzysłowem, będziemy oznaczać ich teksty), współcześni historycy oraz życzący przyjemnej lektury
Autor
—
W księdze tej będzie mowa o pierwszych historycznych władcach Polski; tych, którzy ją stworzyli, obronili przed wrogami i umocnili. O ich dokonaniach opowie nam przede wszystkim kronikarz Gall, ale również Jan Długosz, a także dziejopisowie obcy – arabski podróżnik Ibrahim ibn Jakub oraz niemiecki biskup Thietmar.
Jeśli Piast rzeczywiście był piastunem synów Popiela, to przy okazji zapewne piastował także urząd wojewody, czyli zastępcy władcy i głównodowodzącego w razie potrzeby. A wówczas jego syn Ziemowit wychowywałby się na książęcym dworze razem z młodymi następcami tronu. A że z pewnością przewyższał ich zdolnościami i biegłością w rycerskim rzemiośle, mógł go Popiel postawić na czele swej zbrojnej drużyny.
W ten sposób ojciec i syn piastowali znaczące stanowiska w państwie, a na dodatek cieszyli się wśród ludu o wiele większą popularnością od znienawidzonych Popielidów. To oni zapewne stanęli na czele buntowników, którzy przegnali Popiela tam, skąd być może jego przodkowie przybyli do Polan, to znaczy do plemienia Goplan. Dlatego legenda powiada, że śmierć dopadła Popiela daleko od Gniezna, w Kruszwicy nad Gopłem. A potem, jak wiadomo, z woli ludu władcą został Piast, choć inni uważają, że to Ziemowita obwołano księciem, a nie jego ojca. A w ogóle, to opowiedziana tu historia jest tylko jedną z możliwych wersji zaistniałych wówczas wypadków, ponieważ niestety nie znano u nas wtedy pisma. Dlatego wspomnianych 200 lat później przez Galla Ziemowita, Leszka i Ziemomysła traktujemy co prawda jako postacie istniejące naprawdę, czyli historyczne, ale tak na 90%, a nie 100.
Kronikarz Gall chwalił Ziemowita, że „osiągnąwszy godność książęcą, młodość swą spędzał nie na rozkoszach i płochych rozrywkach, lecz oddając się wytrwałej pracy i służbie rycerskiej zdobył sobie rozgłos zacności i zaszczytną sławę, a granice swego księstwa rozszerzył dalej niż ktokolwiek przed nim”. Przypuszczalnie to on, przepędzając Popiela, niejako z rozpędu za jednym zamachem uwolnił Polan od zależności od Goplan (albo innych sąsiadów), podbił ich państwo i przyłączył do swojego.
„Po jego zgonie na jego miejsce wstąpił syn jego Lestek, który czynami rycerskimi dorównał ojcu w zacności i odwadze (…) Po śmierci Lestka nastąpił Siemomysł, jego syn, który pamięć przodków potroił zarówno urodzeniem, jak godnością.”
Podobno zaś imię Ziemomysł (Siemomysł) oznacza: zadumany nad losem rodziny (siemii), a w szerszym znaczeniu: zatroskany o swój lud.
Ziemomysł faktycznie potroił i dziedzictwo przodków, i własną rodzinę, dorobił się bowiem aż trzech synów i córki, (prawdopodobnie) Adelajdy.
Ziółko było z tej Adelajdy, że hej! Nazywano ją Białą Knehinią, „to znaczy w słowiańskim języku piękna pani, używała trunków ponad miarę i ujeżdżała konno jak rycerz. Raz nawet zabiła w przystępie gwałtownego gniewu mężczyznę”. Tak z podziwem pisał o niej niemiecki kronikarz Thietmar, z którym się jeszcze nieraz zetkniemy. Adelajda zaś, wyszedłszy za mąż za węgierskiego księcia Gejzę, nawróciła go na chrześcijaństwo, a ich syn Stefan został pierwszym królem Węgier i świętym!
Wracając do Ziemomysła, to rozciągnął on granice państwa Polan od Odry po Bug, podbijając wszystkie bratnie plemiona lechickie z wyjątkiem Pomorzan na północy i uzależnionych od Czechów Wiślan na południu.
Po nim na tron wstąpił Mieszko I, budowniczy Polski, postać całkowicie historyczna.
ok. 930–992, panował od 960
Powszechnie wiadomo z baśni, że przy narodzinach dzieci z królewskich rodów asystują dobre wróżki, ofiarujące swym podopiecznym niesłychane dary.
A mały Mieszko nie dość, że nic takiego nie dostał, to jeszcze urodził się ślepy. Od samego początku z jego powodu panowało w zamku wielkie zamieszanie. Biedny malec błąkał się po komnatach, stale się o coś potykając, wpadając ludziom pod nogi, a na dodatek, ponieważ Słowianie przez siedem lat od urodzenia w ogóle chłopców nie strzygli i Mieszko z obu stron wyglądał jednakowo, zapewne zdarzało się, że matka przy karmieniu go nie trafiała łyżką do ust. Podobno dlatego właśnie wołano na chłopca Mieszko, co rzekomo oznaczało: powodujący zamieszanie. Bardzo się tym martwił Ziemomysł, gdyż w tamtych nieoświeconych czasach kalectwo uważano za karę boską i rzecz wyjątkowo hańbiącą, a już zwłaszcza w rodzinie książęcej.
Aż nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko się odmieniło, o czym tak napisał kronikarz Gall:
„Gdy zaś dobiegała siódma rocznica jego urodzin, ojciec zwoławszy wedle zwyczaju zebranie komesów i innych swoich książąt, urządził obfitą i uroczystą ucztę; a tylko wśród biesiady skrycie z głębi duszy wzdychał nad ślepotą chłopca, nie tracąc z pamięci swej boleści i wstydu. A kiedy inni radowali się i wedle zwyczaju klaskali w dłonie, radość dobiegła szczytu na wiadomość, że ślepy chłopiec odzyskał wzrok. Lecz ojciec nikomu z donoszących mu o tym nie uwierzył, aż matka, powstawszy od biesiady, poszła do chłopca i położyła kres niepewności ojca, pokazując wszystkim biesiadnikom patrzącego już chłopca. Wtedy na koniec radość stała się powszechna i pełna, gdy chłopiec rozpoznał tych, których poprzednio nigdy nie widział i w ten sposób hańbę swej ślepoty zmienił w niepojętą radość.”
Do dziś nie wiadomo, jaka to choroba spowodowała ślepotę Mieszka i dlaczego ustąpiła tak nagle, lecz w żadnym razie nie należy z tej historii wyciągać pochopnego wniosku, że długowłosi gorzej widzą. A imię Mieszko najprawdopodobniej nie pochodzi od żadnego zamieszania, tylko oznacza niedźwiedzia, miśka.
Mieszko miał dwóch młodszych braci: Czcibora (albo Ścibora) i drugiego, dla którego historia nie była łaskawa i nie zachowała jego imienia. Dlaczego więc, mając dwóch zdrowych synów, Ziemomysł aż tak rozpaczał nad kalectwem Mieszka? Otóż w rodzie Piastów obowiązywało prawo, że na tron po ojcu zawsze wstępował pierworodny syn. Było to bardzo dobre prawo (acz nie zawsze przestrzegane), gdyż dzięki niemu unikano w kraju zamieszania po śmierci starego władcy. Jego synowie nie musieli się bić (choć czasami bywało inaczej) między sobą, żeby pokazać, który jest godniejszy korony, jak to bywało w innych krajach.
Ziemomysł umarł w mocno podeszłym wieku, a gdy jego ciało, jak kazał pogański obyczaj, spłonęło na wielkim ofiarnym stosie, na tron wstąpił Mieszko.
Po ojcu odziedziczył Mieszko duże państwo i silne wojsko, złożone z trzech tysięcy pancernych na koniach i jeszcze więcej pieszych tarczowników. Powiadali dawni kronikarze, że setka takich, doskonale uzbrojonych Mieszkowych drużynników, znaczyła tyle, co 10 setek innych wojowników. Całą drużynę trzymał książę w grodzie i co miesiąc płacił im żołd.
„Daje on tym mężom odzież, konie, broń i wszystko, czego tylko potrzebują. A gdy jednemu z nich urodzi się dziecko, on każe mu wypłacać żołd od chwili urodzenia, czy będzie płci męskiej, czy żeńskiej.”
Tak zanotował podróżnik arabski, trochę kupiec, a trochę szpieg kalifa, czyli króla z arabskiej wówczas Hiszpanii, Ibrahim ibn Jakub, który dość dokładnie opisał państwo Mieszka, a niewykluczone, że osobiście je odwiedził, bo któż inny sprzedałby Mieszkowi słynnego wielbłąda, którego nasz książę podarował niemieckiemu cesarzowi, wprawiając w osłupienie obecnych przy tym dostojników.
Miał Mieszko bardzo ambitne plany. Chciał podbić mieszkających nad morzem Pomorzan, a zwłaszcza opanować bardzo bogaty port Wolin. Pragnął powstrzymać Czechów, atakujących go od południa, a gdyby się dało, to przy okazji odebrać im państwo Wiślan. Na koniec miał zamiar wyruszyć za Odrę i podbić Połabian, bratni lud słowiański, zanim uczynią to Niemcy, mocno naciskający od zachodu. Ci Połabianie, a zwłaszcza najpotężniejsi z nich – Wieleci (Lucice), byli bardzo niebezpieczni, szczególnie odkąd dowodził nimi pokłócony z cesarzem rycerz niemiecki Wichman, i już dwa razy pokonali Mieszka, zabijając mu nawet brata, tego nieznanego z imienia.
Miał też Mieszko jeszcze jeden kłopot. Koniecznie chciał się pozbyć żon, które swym jazgotem i nieustannymi swarami zatruwały mu życie, już i tak dość ciężkie. Tylko nie wiedział, jak to zrobić. A było ponoć tych żon aż siedem, na każdy dzień tygodnia inna.
Imaginacja 4
Siedział sobie akurat Mieszko w świetlicy książęcego dworu w Gnieźnie, pił grzane piwo z dzbana i dumał ponuro o swych kłopotach, gdy opona, czyli zasłona zawieszona u wejścia uchyliła się i do izby z hałasem wbiegło wszystkich siedem żon Mieszka.
– Mieszku! – wołały jedna przez drugą. – Nie masz pojęcia, jakie wspaniałości były dzisiaj na targu! Nowo przybyły kupiec, Ibrahim ibn Jakub, otworzył kram z rzeczami, jakich dotąd u nas nie oglądano!
– Ja kupiłam sobie ten piękny naszyjnik! – pochwaliła się pierwsza, najstarsza żona.
– A ja suknię z zamorskiej tkaniny – rzuciła druga.
– Ja bransolety.
– Ja zwierciadło.
– Ja zausznice.
– Ja ten cudny pierścień.
– A ja, mój luby Misiaczku – zaświergotała siódma, najmłodsza żona Mieszka – musiałam wziąć na borg (znaczy: kredyt) to boskie futro z lampartów, bo zabrakło nam pieniędzy…
Mieszko, który słuchając czerwieniał coraz bardziej, teraz już nie wytrzymał:
– Zabrakło wam pieniędzy? MOICH denarów! – ryknął jak zraniony lew, gdyż ponoć to on jako pierwszy w Polsce zaczął wybijać swoje monety i był do nich bardzo przywiązany. – I to jeszcze żeby zostały w kraju, ale nie! Dałyście je jakiemuś Saracenowi czy Maurowi na przepadek! A za tysiąc lat archeolodzy znajdą ledwie kilka MOICH denarów i obsmarują mnie przed potomnymi, że ze skąpstwa mało monet biłem! Że łatwiej było u nas o monety arabskie, rzymskie nawet, albo po prostu mienialiśmy towar za towar. Niedoczekanie wasze, tym razem przebrałyście miarę!
Miał rację, bo do dziś na świecie uchowało się ponoć zaledwie 47 denarów Mieszka I (o ile nie są to monety bite przez jego wnuka, Mieszka II).
Zerwał się z ławy, wzuł ciżmy, przypasał miecz i tocząc wokół wściekłym wzrokiem wypadł z komnaty, rzucając nie na wiatr:
– Marny wasz los, jak wrócę!
Po czym szybkim krokiem udał się w stronę targowiska, na poszukiwanie kupca Ibrahima.
Tymczasem Ibrahim ibn Jakub, arabski Żyd z Hiszpanii, skończył pieścić sakiewkę z denarami wpłaconymi przez książęce małżonki i wyciągnął rulon pergaminu. Był bowiem nie tylko kupcem, ale i podróżnikiem, kronikarzem, no i po trosze szpiegiem. Zanurzył gęsie pióro w kałamarzu, podumał i zaczął pisać śmiesznymi esami-floresami od prawej strony do lewej, arabskim obyczajem:
„A co się tyczy kraju Meszko, to jest on najrozleglejszy z ich krajów [znaczy – słowiańskich]. Obfituje on w żywność, mięso, miód i rolę orną…”
Tu przerwał, gdyż do namiotu wpadł sam książę Mieszko we własnej osobie i w stanie wskazującym na silne zdenerwowanie. Na ten widok kupiec padł księciu do nóg i tłukąc głową o ziemię, jak kazał wschodni obyczaj, tak wołał:
– Allach bismillach! Na brodę proroka, szczęsny to dzień, kiedy pan mój, potężny komes Meszko, oby żył wiecznie, raczył przekroczyć progi domostwa swego niegodnego sługi, Ibrahima, syna Jakuba! By Allach nie szczędził ci swej opieki, zaś ciemności wiekuiste, świerzb, trąd i szarańczę zesłał na twych wrogów! Mów, czego żądasz od twego podnóżka Ibrahima, panie? Mój semicki nos podpowiada mi, że pieniędzy. Zgadłem?
– Nie – warknął Mieszko. – Pierwotnie istotnie tak było, ale zmieniłem zamiar. Interesuje mnie to dziwaczne bydlę uwiązane przed namiotem.
Kupiec i książę wyszli na zewnątrz.
– U nas w Arabii używa się ich na równi z końmi – wyjaśnił podróżnik.
– Ale pokraka! – skrzywił się Mieszko.
– Owszem, to wybryk natury, błąd w sztuce stworzenia. Acz wielce użyteczny.
– Wielki błąd… Mam! Będzie się nazywał wielbłąd!
W tym momencie ospałe dotąd zwierzę łypnęło na księcia złośliwie i nagle strzyknęło nań śliną, chybiając ledwo o włos. Ibrahim rozdarł na sobie szaty i zwiesił głowę, aby książę mu ją ściął w pomście za zniewagę. Ale Mieszko tylko się zaśmiał i zatarł ręce.
– Obraził się na mnie, czy on tak zawsze? – zapytał.
– Niestety – jęknął Maur. – Takie są szkaradne obyczaje wielbłądziego plemienia.
Mieszko rozpromienił się jeszcze bardziej.
– W takim razie biorę go! Poślę tę zaślinioną pokrakę cesarzowi niemieckiemu w prezencie – powiedział, bo nie lubił cesarza. – No, Saracenie, jesteśmy skwitowani.
I odjechał wiodąc ze sobą wielbłąda. A kupiec wzniósł oczy w górę i zawołał żałośnie:
– O Allachu i Mahomecie, proroku jego! Gdzieście byli, gdy szejtan podkusił mnie handlować z tymi niewiernymi?!
Po czym zasiadł do pisania i tak zanotował: „Na ogół biorąc, Słowianie są skorzy do zaczepki i gwałtowni…”
A Mieszkowi w drodze powrotnej przyszedł do głowy wspaniały pomysł na pozbycie się wszystkich kłopotów.
Koniec końców, po długich rozmyślaniach, znalazł książę idealne rozwiązanie, które za jednym zamachem usuwało wszystkie kłopoty, jak ręką odjął. Postanowił mianowicie ożenić się z czeską księżniczką Dobrawą z rodu Przemyślidów, córką Bolesława I Srogiego, i równocześnie przyjąć chrzest. Jako chrześcijanin miałby spokój od Niemców (bo co innego napadać na pogan, a co innego wojować z chrześcijanami) i od pogańskich żon, gdyż błogosławiona religia chrześcijańska zezwala na jedną tylko żonę na raz. Jako zaś zięć księcia czeskiego miałby zapewniony spokój od południowej granicy i pomoc teścia przeciw uprzykrzonym Wieletom.
Podjąwszy decyzję Mieszko szybko rozpoczął budowę kamiennego pałacu w Poznaniu (albo na Ostrowie Lednickim), dokąd postanowił przenieść się po zaślubinach, gdyż Gniezno za bardzo przesiąknęło pogaństwem. Na podgrodziu zaczęto wznosić murowaną katedrę, pierwszą w Polsce. Dwadzieścia kroków przed wejściem do kościoła wkopano wielką kamienną misę osłoniętą daszkiem, która miała służyć za chrzcielnicę.
Prace budowlane postępowały szybko, zaś Mieszko wysłał dziewosłębów (swatów) do Czech, po księżniczkę Dobrawę. Jej ojciec, chociaż Srogi (zwany też Okrutnym, gdyż kazał zamordować starszego brata, świętego Wacława), bardzo się ucieszył na widok polskich posłów, zwłaszcza gdy się dowiedział, że Mieszko nie zamierza mu odebrać kraju Wiślan, a jedynie córkę, z którą i tak nie miał co zrobić. Dobrawa zaś, co najmniej stara panna (może nawet w podeszłym wieku 20 lat!), jeśli nie wdowa albo rozwódka, uradowała się jeszcze bardziej i chętnie zgodziła się na małżeństwo z Mieszkiem, jednak pod warunkiem, że „książę polski porzuci szpetne bożyszcza i odrodzi się wodą chrztu”. Zmówiny (ubicie małżeńskiego interesu) i zrękowiny (zaręczyny) odbyły się zatem w Pradze.
Gdy się o tym Mieszko dowiedział, natychmiast popędził ku granicy z czeskim wówczas Śląskiem, by tu czekać na narzeczoną., po czym w otoczeniu wielkiej świty dostojników polskich i czeskich oblubieńcy przybyli do Poznania (albo na Ostrów Lednicki). Księżna przywiozła ze sobą nieprzebrane skarby jako swój posag.
Dobrawa, zdaniem Niemca Thietmara, „okazała się w rzeczywistości taka, jak brzmiało jej imię. Nazywała się bowiem po słowiańsku Dobra”. Choć nie najmłodsza (wtedy wydawano za mąż dziewczęta 12-letnie!), wyglądała bardzo ładnie, gdyż bardzo dbała o swój wygląd.
Wesele przebiegało w radosnym nastroju. Jan Długosz tak je opisał: „Urządzono wiele zabaw i widowisk celem uświetnienia odbywających się uroczystości. Gdy je ukończono, sąsiedni książęta oraz baronowie i dostojnicy czescy, uczczeni przez Mieszka kosztownymi podarkami, powróciwszy w ojczyste strony, szeroko powszechnie rozpowiadali o hojności księcia Mieszka, o jego łaskawości i bogactwie”.
Teraz pozostało już tylko czekać, by Mieszko zechciał się ochrzcić, jak obiecał. A tu tymczasem Mieszkowi zdążyło się zrobić żal starych bogów i coraz rzadziej przebąkiwał o chrzcie.
Dobrawa, choć mąż kochał ją bardzo i pieszczotliwie nazywał Dąbrówką, bardzo się tym trapiła. Próbowała w różny sposób przekonać Mieszka do nowej wiary, wszystko na próżno. Szczególną niechęć żywił Mieszko do postu, jako że dawni chrześcijanie pościli o wiele częściej niż dziś, on zaś lubił sobie obficie podjeść i popić, zaś umiarkowanie w tym względzie uważał za dziwactwo szkodliwe dla zdrowia.
Zrozpaczona zatwardziałością męża, Dobrawa chwyciła się podstępu.
Imaginacja 5
Było to podczas Wielkiego Postu. Siedzieli w świetlicy nowego poznańskiego pałacu i jedli wieczerzę. Dobrawa wstrzemięźliwie, Mieszko aż mu się trzęsły uszy.
Nagle na księżnę spłynęło natchnienie. Już wiedziała, co robić.
– Służba! – zawołała. – Dajcie no tu nowy półmisek mięsiwa, a żywo!
Mieszko aż usta rozdziawił ze zdumienia ujrzawszy, jak szybko żona uwinęła się z górą mięsa, prosząc o jeszcze.
– Duszko – wyjąkał. – Nie pościsz?
– A nie. Znudziło mi się.
I zawinszowała sobie kolejną porcję. Mieszko oczy przecierał, nie bardzo im dowierzając, a wtedy Dobrawa, z rzadka sama przekąszając, ukradkiem rzucała jadło pod stół, gdzie czekały wygłodniałe psy. Zaś między jednym kęsem a drugim tak przygadywała mężowi:
– Mieszku, co z tobą? Nie wstyd ci, że słaba niewiasta więcej zjada od ciebie?
Mieszkowi było wstyd, więc zjadał za dwóch, potem za trzech, wreszcie za czterech. Wkrótce i on, i psy pękali z przejedzenia, podstoli nie nadążał wnosić pełnych półmisków, a Dąbrówka ciągle wołała o jeszcze.
– Już nie mogę – jęczał Mieszko – niedobrze mi. Zmiłuj się, duszko, i pofolguj nieco!
– Ani myślę – odpowiadała Dobrawa, własnoręcznie pakując mężowi do ust wyjątkowo tłusty kawałek.
– Poddaję się – wymamrotał książę pozieleniawszy na twarzy.
– A fe, Mieszku, wydziwiasz jak ochrzczony! – droczyła się z nim żona.
Ale Mieszkowi było już wszystko jedno, uciekł bowiem od stołu, by nie zachować się nieobyczajnie.
Lecz nazajutrz było tak samo i następnego dnia też i kolejnego, aż Mieszko zaczął cierpieć na niestrawność, a i tak nigdy nie zdołał przelicytować małżonki w jedzeniu. W końcu nie wytrzymał i walnąwszy pięścią w stół oznajmił kategorycznie:
– Dość tego obżarstwa! Doprawdy wstyd, żeby chrześcijanka zachowywała się tak niehigienicznie! Od dziś koniec z tym. Postanowiłem nieodwołalnie – zostaję chrześcijaninem i osobiście dopilnuję, żebyś post nakazany zachowywała!
Ona zaś uśmiechała się w duchu, bo przecież od początku o to jej szło.
Kronikarz Thietmar opisał to tak:
„Dobrawa widząc swego męża pogrążonego w wielorakich błędach pogaństwa, zastanawiała się usilnie nad tym, w jaki sposób mogłaby go pozyskać dla swej wiary.
Umyślnie postępowała ona przez jakiś czas zdrożnie, aby potem móc długo działać dobrze. Kiedy mianowicie po zawarciu wspomnianego małżeństwa nadszedł okres Wielkiego Postu i Dobrawa starała się złożyć Bogu dobrowolną ofiarę przez wstrzymywanie się od jedzenia mięsa i umartwianie swego ciała, jej małżonek namawiał ją słodkimi obietnicami do złamania postanowienia. Ona zaś zgodziła się na to w tym celu, by z kolei móc tym łatwiej zyskać u niego posłuch w innych sprawach. Jedni twierdzą, że jadła ona mięso w okresie jednego wielkiego postu, inni zaś, że w trzech takich okresach”.
Ale warto się było poświęcić, bo gdy już Mieszko coś postanowił, to działał szybko i zdecydowanie. Tak więc, na Wielkanoc albo na Zielone Świątki roku Pańskiego 966 książę Mieszko I przystąpił do sakramentu chrztu świętego.
W wyznaczonym dniu przed katedrą poznańską zaroiło się od uczestników uroczystości oraz gapiów. Był oczywiście bohater dnia, Mieszko, wraz z całą rodziną, byli dostojnicy państwowi oraz cały zastęp księży zaproszonych z Czech. Mieszko celowo nie zaprosił duchownych niemieckich, nie chciał bowiem, by Kościół polski uzależnił się od niemieckiego. Dlatego, między innymi, pełno w naszym języku, choć o tym mało kto wie, słów pochodzenia czeskiego, jak ołtarz, chrzest, krzyż, papież, a nawet (z przeproszeniem) diabeł.
Ubrany jedynie w białe giezło, czyli koszulinę ledwo do kolan sięgającą, musiał Mieszko marznąć na wiosennym ostrym powietrzu, ale dzielnie wszedł do wypełnionej wodą, zadaszonej misy wkopanej przez katedrą.
Chrztu udzielał specjalnie przysłany do Polski przez papieża biskup misyjny Jordan (Włoch?), we wspaniałym ornacie, mitrze na głowie i z pastorałem w ręku. W drugiej ręce trzymając naczynie z wodą, polewał nią dodatkowo głowę księcia, wyrzekając te sakramentalne słowa:
– Ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego i nadaję ci imię…
Żebyśmy to wiedzieli, jakie. Czy Dagobert, czy Dago, a może Dagome? Z czego niektórzy wywiedli fałszywie, że Mieszko wcale nie był rodzimego chowu, tylko przybyłym zza morza wikingiem Dagonem albo Waregiem (Szwedem) Björnem (imię skandynawskie oznaczające niedźwiedzia), którego tubylcy obwołali swym księciem niczym Rusini niejakiego Ruryka. Zresztą Mieszko i tak na co dzień używał starego imienia, nowym podpisując jedynie dokumenty państwowe, a tylko jeden taki dochował się do naszych czasów.
Kiedy już wszyscy towarzyszący księciu dostojnicy też zostali ochrzczeni, biskup Jordan zaintonował litanię Kyrie elejson, którą Mieszko znał całą, możni tylko refren, gdyż, jak przystało, byli mniej pojętni od księcia, zaś lud zgromadzony na wałach mamrotał przekręcając Kierlesz, gdyż nowe słówko zdawało się pospólstwu jakimś potężnym zaklęciem.
Tak oto odbył się przesławny chrzest Polski (tyle że tak naprawdę, to nie wiadomo gdzie – raczej na pewno w Poznaniu, może jednak w grodzie na Ostrowie Lednickim, gdzie Mieszko wzniósł pałac dla Dobrawy), ale jeszcze 200 lat miało minąć, nim chrześcijaństwo zwyciężyło, gdyż brakowało kościołów i księży i nie miał kto uczyć ludzi nowej religii.
Trzeba jednak przyznać, że Mieszko uczynił dobry początek. Natychmiast po swoim chrzcie w towarzystwie misjonarzy (zapewne przysłanych z Bawarii przez życzliwego Mieszkowi cesarza Ottona I Wielkiego) zaczął objeżdżać cały kraj i wszystkich poddanych na chrześcijaństwo nawracać. Rąbali Mieszkowi woje święte gaje, aż leciały wióry, palili chramy albo gontyny, czyli świątynie pogańskie, przepędzali żerców, czyli kapłanów ich strzegących i obalali posągi starych bogów. Legł Światowid o czterech obliczach i trójgłowy Trygław, i Swaróg, i Jarowit, i Dażbóg, i Łada, i Żywia, i wiele, wiele innych bożków.
Jednak w niedostępnych ostępach leśnych lub na wierzchołkach wysokich gór długo jeszcze oddawano cześć starym bogom, a i w otoczeniu księcia niektórym nie podobała się nowa religia, gdyż jeszcze bardziej umacniała ona władzę panującego.
Najważniejsze było jednak to, że owego pamiętnego roku, poprzez akt chrztu świętego, włączył Mieszko siebie i swój kraj do wielkiej rodziny władców i państw chrześcijańskich, przez co nikt już nie miał prawa napadać na Polskę pod pozorem jej nawracania.
Już rok później okazało się, jak dobrze być pod opieką Pana Boga. Oto niemiecki renegat i wichrzyciel Wichman znów na czele Wieletów napadł na państwo Mieszka i doszedł dość daleko. Lecz Mieszko, któremu tym razem pomagali Czesi, najpierw otoczył wrogów, by potem sprytnie wciągnąć ich w pułapkę i rozbić w puch. Wichmanowi co prawda udało się zbiec z pobojowiska, ale gdy przedzierał się przez puszczę, zdybali go chłopi i zatłukli maczugami.
Po pokonaniu Wieletów Mieszko już bez przeszkód zajął dwa bogate porty – Szczecin i Wolin.
Niezbyt podobało się to wszystko Niemcom. Cesarz niemiecki, którego wszyscy chrześcijańscy władcy musieli słuchać jak synowie ojca, nawet lubił Mieszka, który przysyłał mu prezenty (nazywało się to trybut i było, niestety, obowiązkowe) w brzęczącej monecie. Ale cesarz na ogół siedział w Rzymie, pilnując swych cesarskich spraw, a jego margrabiowie, czyli wojewodowie, siedzący przy granicy ze Słowianami, robili, co chcieli. Jeden z nich, margrabia Hodo, na własną rękę postanowił dać Mieszkowi srogą nauczkę.
Zebrawszy mnóstwo rycerzy niemieckich, przeprawił się Hodo przez Odrę i obległ gród Cedynię (inaczej Cydzynę). Czekała go tu jednak przykra niespodzianka, bo nagle z grodu wyskoczył Mieszko, prowadząc tarczowników, a od tyłu na kompletnie zaskoczonych napastników napadł na czele pancernej konnicy brat Mieszka, Czcibor. I razem taką zadali klęskę wrogom, że z całej wrogiej armii ocalał jedynie sam graf Hodo oraz jeszcze jeden rycerz imieniem Zygfryd. Nawet dobrze, że ten Zygfryd uszedł z życiem, bo potem miał co opowiadać swemu synowi Thietmarowi, który wiele lat po opisanych wypadkach został biskupem i napisał kronikę. A choć Polaków, co zrozumiałe, nie lubił, to zawdzięczamy mu wiele cennych wiadomości o czasach Mieszka i jego syna Bolesława.
Bitwa pod Cedynią w 972 r. należy do największych tryumfów polskiego oręża. Innego zdania był jednak cesarz, kiedy mu Hodo poskarżył się na Mieszka. W obawie, żeby bicie Niemców nie weszło Polakom w nawyk, cesarz Otto I kazał sobie przysłać Mieszkowego syna, Bolka, jako zakładnika, bo chciał w ten sposób zmusić polskiego księcia do posłuszeństwa. Lecz umarło się cesarzowi rok później, Bolko wrócił do taty, a Mieszko natychmiast zajął całe Pomorze, przyłączył je do Polski i oddał w zarząd swemu bratu Czciborowi. Od razu rozpoczęto budowę Gdańska, obwiedzionego potężnymi wałami szerokimi na 14 a wysokimi na 10 metrów, w obrębie których mogło się pomieścić aż 250 domostw.
A kiedy umarła poczciwa Dobrawa i Mieszko nie mógł już jej sprawić przykrości, zaraz (za zgodą nowego cesarza) odebrał Czechom Śląsk i państwo Wiślan i wcielił je do swego państwa.
Tylko w jednym mu się nie poszczęściło. Oto potomkom Rusa udało się zająć kilka grodów nad Bugiem, na wschodnim końcu Polski.
Dobrawa umarła (w 977 r.) zostawiwszy Mieszkowi syna Bolka i córkę Świętochnę, istne diablę w spódnicy, która później została królową strasznych wikingów, piratów z Północy. Pod imieniem Sygrydy Storrady, czyli Sygrydy Dumnej budziła strach w najdzielniejszych wojownikach (jednego z zalotników, zbyt niskiego jej zdaniem pochodzenia, kazała spalić za zuchwalstwo). Ale to już całkiem inna historia jak bajka, choć warto wspomnieć, że była Sygryda królową najpierw Szwecji, potem Danii (tam zwano ją Gunhildą) i Norwegii, zaś jej syn Kanut Wielki został królem Danii, Norwegii i Anglii.
Kiedy tylko Mieszko owdowiał, Niemcy natychmiast postanowili wydać za niego jakąś niemiecką księżniczkę, żeby go ugłaskała i przychylnie usposobiła do zachodnich sąsiadów. Pechowo jednak brakowało akurat wolnych księżniczek odpowiednich dla polskiego księcia, bo jedne były powydawane, drugie za stare, trzecie za szpetne. Mieszko na wszystkie wybrakowane kandydatki kręcił nosem i wielce wybrzydzał. Wreszcie dowiedział się, że jest całkiem niebrzydka i w miarę młoda margrabianka imieniem Oda, tylko że, bagatelka, siedzi w klasztorze, była bowiem mniszką, i dlatego panowie niemieccy nie chcieli jej dać Mieszkowi. Ale książę się uparł i zapachniało wojną. Wtedy przestraszeni Niemcy wykradli dla Mieszka Odę z klasztoru. I w samą porę to zrobili, bo niedługo potem Połabianie napadli na ów klasztor i spalili go.
Mieszkowi bardzo spodobała się nowa żona i na jej cześć uwolnił wszystkich niemieckich jeńców wojennych przetrzymywanych dotąd w lochach, oni zaś wrócili do Niemiec, wysławiając Mieszka pod niebiosa.
Nowy cesarz, Otto II, zaczął Mieszka nazywać swym przyjacielem, a kiedy umarł zostawiając tron małemu synkowi Ottonowi III, Mieszko sprezentował młodemu cesarzowi wielbłąda, czym zadziwił cały niemiecki dwór.
Z małżeństwa z Odą doczekał się Mieszko trzech synów: Mieszka, Świętopełka i Lamberta.
Umarł Mieszko w 12 lat po swoim powtórnym ożenku. Przed śmiercią powierzył całe państwo opiece papieża.
Był pierwszym polskim władcą historycznym, to znaczy takim, o którym pisano w jego czasach. Jego imię znane jest też z bitych przez niego (ale raczej jego wnuka, Mieszka II) srebrnych denarów z napisem MISICO.
Mówi się o nim często Mieszko I Budowniczy Polski, bo zjednoczył wszystkie plemiona lechickie. On też stworzył Polskę, nazwaną tak od jego rodzimego plemienia Polan, państwo prawie dokładnie w takich granicach jak dzisiejsza Polska – od Bałtyku po Tatry i od Odry po Bug. Obronił to państwo przed wszystkimi wrogami, a przyjmując chrześcijaństwo uczynił je równym innym państwom europejskim.
Przypuszczalnie został pochowany przed katedrą poznańską we wspaniałym grobowcu z zielonego kamienia.
Że w życiu bywa jak w bajce, to wiecie Państwo z tej książki. Nie tylko w bajce marzenia się spełniają. Podobno jako dziecko chciałam ilustrować książki („…tylko kto mi je będzie czytał?”). Nie sądziłam jedynie, że przyjdzie mi pracować z własnym ojcem.
Oboje rodziców dostarczało mi i moim siostrom coraz to nowych lektur i zachęcało do korzystania z domowej biblioteki. Ojciec czytał nam codziennie do poduszki i na ten rytuał czekałyśmy cały wieczór. Zasypiałyśmy przy stukocie maszyny do pisania dobiegającym zza ściany. W mojej wyobraźni postacie z książek na zawsze splotły się nierozerwalnie z obrazami Szancera, Orłowskiej-Gabryś, Butenki, Musierowicz i wielu innych.
Ojciec z wielkim uporem wciskał wydawcom moje pierwsze niewprawne rysunki, i choć teraz najchętniej bym się ich wyparła, to widzę, że dał mi pewność siebie niezbędną do rozwoju plastycznego. Dziękuję. Tak oto dotarliśmy do momentu, w którym mogłam całkiem świadomie podjąć współpracę raz jeszcze.
Ci z czytelników, którzy znają wcześniejsze wydania tej książki, z pewnością dostrzegą echa rysunków ojca w moich ilustracjach. Niekiedy trudno wyobrazić sobie inaczej scenę, którą ktoś przed nami już narysował. Tak samo trudno wyplenić ze świadomości wizerunki władców Polski wykreowane przez Jana Matejkę – jego także Państwo zobaczycie „między wierszami.” Oto dowód na potęgę ilustracji. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że i moje obrazki spełnią swoją rolę.
Zuza Wollny
Drodzy Czytelnicy! Ta książka ma wielu wydawców, którzy wzięli udział w trwającej w październiku i listopadzie 2016 roku akcji crowdfundingowej na platformie wspieram.to, dzięki czemu udało się zebrać fundusze na wydanie tej pozycji. Niniejszym bardzo dziękuję wszystkim, którzy zaangażowali się w to przedsięwzięcie. Na szczególne podziękowania zasługują (kolejność losowa):
Paweł Zaremba, Waldemar Wołyński, Radosław Górski, Jadwiga Falkowska, Paulina Szelerewicz-Gładysz, Jan Kurek, Anna Jędrzejowska, Robert Tomuń, Michał Kołdras-Ptak, Mirosław Stolarz, Michał Wójtowicz, Magdalena Rychlak, Karolina, Michał i Zosia Galera, Ewa Tucznio, Maciej Laskowski, Andrzej Borkiewicz, Waldemar Renda, Łukasz Pakuła, Monika i Grzegorz Wasowscy, Wojciech Uchto, Krzysztof Peciwa, Łukasz Romanowski, Aneta Więch, Renata Rokicka, Grzegorz Kotuła, Krzysztof Czarnecki, Rafał Matusik, Michał Tomaszewski, Kinga Grygowicz, Hania Bania, Bartłomiej Walczak.
Mariusz Wollny
Mariusz Wollny jest również autorem innych książek przeznaczonych do rodzinnego czytania:
Tropem smoka – to niezwykły przewodnik po Krakowie dla każdego (jest też wersja angielska Tracing the dragon).
Jak Lolek został papieżem – to popularna biografia Wielkiego Polaka, papieża Jana Pawła ii, doskonały prezent pod choinkę lub na i Komunię.
Bardzo bzdurne bajdurki – to zbiór zabawnych i zwariowanych historyjek, idealna lektura na ponure dni i kiepski nastrój.
A także książek dla dorosłych:
Czterotomowego cyklu powieściowego o Kacprze Ryksie, XVI-wiecznym inwestygatorze (detektywie) królewskim, rozwiązującym autentyczne sprawy kryminalne i afery polityczne wstrząsające Krakowem i Rzeczpospolitą w ii połowie Złotego Wieku. Cykl jest również dostępny w formie słuchowiska (audiobooków) na płytkach CD. Świetnym uzupełnieniem powieści (i kilku wydanych osobno opowiadań) o Ryksie jest niezwykły przewodnik Z Kacprem Ryksem po renesansowym Krakowie.
Trylogii (cykl Krwawa jutrznia albo Kroniki dymitriad) o synu Ryksa, Kacprze Turopońskim, której akcja toczy się na początku XVII w. podczas dymitriad i wojny z Rosją.
Dostępne są także dwie odrębne powieści historyczno-sensacyjne Krew Inków i Oblicze Pana
Oraz:
Aplikacji mobilnej (www.kacperryxapp.com) na systemy IOS, darmowego interaktywnego przewodnika po historycznym Krakowie (w rolę Ryksa oprowadzającego po swoim mieście wciela się sławny Grzegorz Wasowski!).
Emocjonującej gry planszowej o „łotrzykowskim” Krakowie Kacper Ryx i Król Żebraków (szczegóły na www.krolzebrakow.com).
Wszystkie zaprezentowane powyżej pozycje są do nabycia w Składzie Towarów Rarytnych „U Kacpra Ryksa” (plac Mariacki 3, 31-042 Kraków) albo w sklepie internetowym (www.sklep.kacperryx.pl).
Zapraszamy również na spotkania i spacery autorskie z Mariuszem Wollnym! Szczegóły na stronie internetowej www.kacperryx.pl, do której odwiedzenia serdecznie zachęcamy.
Trzytomowy cykl popularnonaukowy Był sobie król... to dopiero drugie po słynnej trylogii Pawła Jasienicy literackie opowiadanie o dziejach dawnej Polski. Wzorowane na dziele Mistrza, ale skierowane do początkujących miłośników historii ojczystej, młodych i starszych, i dlatego jeszcze więcej w nim ciekawostek, są tu też legendy i szczypta humoru, a przede wszystkim - kapitalne ilustracje. To lektura dla każdego i na całe życie, do czytania i oglądania przez całą rodzinę.
Rozpoczynający cykl Poczet Piastów opowiada o przygodach pierwszych polskich władców. niektóre z tych przygód, awantur i wybryków są tak niesamowite, że aż niewiarygodne, a jednak prawdziwe. Przekonajcie się o tym sami!