Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Do komisariatu zgłasza się zgwałcona kobieta. Okoliczności tego wydarzenia w dziwny sposób łączą się z zabójstwem młodej kobiety sprzed trzydziestu lat.
Czy to możliwe, żeby obu czynów dokonał ten sam sprawca? Czy ofiar w ciągu tych trzech dekad było więcej?
Klara i Antoni muszą jak najszybciej rozwikłać zagadkę dawnej sprawy, a tym samym także współczesnej, by uchronić przed gwałcicielem i mordercą kolejne kobiety, ale poszlaki są nikłe, a podejrzanych – wielu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 135
Był dwudziesty piąty stycznia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku. Czwartek. Imieniny obchodzili Miłosz, Paweł oraz Tatiana. Słońce wstało o szóstej czterdzieści sześć, a zaszło o szesnastej dwanaście.
Listonosz Mieczysław Terlecki miał dzisiaj małe opóźnienie. Ale to wyłącznie przez pogodę, która jak zwykle spłatała wszystkim figla. Jeszcze wczoraj termometry wskazywały temperaturę powyżej zera, śnieg trochę odpuścił i wreszcie przestało padać. Ale dzisiaj nad ranem znowu rozpętało się prawdziwe piekło. Z nieba sypało jak z rozprutej pierzyny, a słupek rtęci spadł do pięciu poniżej zera. Od rana panował chaos, ludzie ślizgali się na ulicach i chodnikach, samochody były oblodzone, a na drogach potworzyły się zaspy. Mieczysław Terlecki uparł się jednak, że pojedzie do pracy rowerem, był bowiem przekonany, że ośnieżone drogi i tak uda mu się pokonać szybciej tym właśnie środkiem lokomocji niż samochodem. Częściowo miał rację, chociaż kiedy śnieg zaczynał padać mu prosto w oczy, musiał się zatrzymywać i chować przed śnieżycą, bo nie był w stanie utrzymać równowagi. Z tego też powodu większość przesyłek oraz listów dostarczył znacznie później niż zwykle.
Na koniec został mu jeszcze dom Wiesławy Miękosz, która po rozwodzie od kilku lat mieszkała sama. Lubił ją odwiedzać, bo chętnie częstowała go własnoręcznie upieczonym ciastem. Nie dalej jak przedwczoraj dostał kawałek sernika z polewą czekoladową, którego smak pamiętał do dzisiaj.
– Może dam się zaprosić na kawę? – mruknął do siebie, zatrzymując się przed jej domem i otrzepując służbową kurtkę ze śniegu.
Nie miał już na dzisiaj żadnych listów do doręczenia, więc mógłby pozwolić sobie na przyjemność wypicia z kimś kawy. W domu świeciło się światło, a zatem gospodyni była w środku. Listonosz zadzwonił jeden raz, następnie drugi i trzeci, a potem kilkukrotnie zastukał pięścią w drzwi. Byłoby niedobrze, gdyby nie udało mu się dzisiaj dostarczyć przesyłki, ostatecznie był to zasiłek z urzędu gminy.
Nikt mu nie otwierał, co bardzo go zdziwiło. Próbował zajrzeć przez okno, ale zobaczył tylko słabo oświetloną kuchnię, stół przykryty ceratą w niebieską kratkę oraz cztery krzesła w kolorze ciepłego brązu. Już chciał wzruszyć ramionami i z żalem stąd odejść, kiedy jego wzrok padł na stojący na gazie garnek. Widać było, że coś z niego kipi. To chyba niemożliwe, żeby kobieta tego nie słyszała. Zapukał zatem w szybę, ale nadal nikt mu nie odpowiedział.
Gdyby Mieczysław Terlecki miał później wyjaśnić, dlaczego włamał się do środka, pewnie nie umiałby na to pytanie odpowiedzieć. To był impuls. Jakiś krzyk w jego głowie, że powinien natychmiast wejść i zobaczyć, co się stało z Wiesławą Miękosz.
Kiedy policja przyjechała na miejsce, listonosz nadal stał w sypialni z telefonem w ręku, opierał się o ścianę i patrzył tępo przed siebie. Był blady jak kreda. Potrzebował kilku minut, żeby dotarło do niego, że nie jest już sam i że powinien stąd jak najszybciej wyjść. W sypialni, na podłodze, w kałuży krwi leżało ciało kobiety. Jej głowa była przepołowiona, zupełnie jakby ktoś uderzył w nią dużym, ciężkim narzędziem.
W trakcie przeprowadzonych później czynności okazało się, że czterdziestodziewięcioletnia Wiesława Miękosz została zamordowana godzinę do dwóch przed przyjściem Terleckiego. Sprawca dostał się do domu prawdopodobnie przez otwarte okno od podwórka. Wszedł do sypialni, w której znajdowała się kobieta, i tam ją zaatakował, zadając silne ciosy pięściami w twarz i brzuch, co później stwierdził lekarz medycyny sądowej. Jej głowę zmasakrował najprawdopodobniej siekierą. Dodatkowo ustalono, że znajdującą się w stanie agonalnym kobietę przestępca zgwałcił. Medyk orzekł, że bezpośrednią przyczyną śmierci były rozległe obrażenia głowy.
Na miejscu zbrodni zebrano wiele śladów – krew, włosy, odciski palców, ślady po butach odciśnięte na śniegu. Przesłuchano kilkudziesięciu świadków, udało się nawet wytypować wstępnie podejrzanych (tych, którzy widzieli Miękosz po raz ostatni), a ich domy, gospodarstwa, a nawet samochody zostały szczegółowo przeszukane. Przeprowadzono szereg ekspertyz z zakresu medycyny sądowej, daktyloskopii, mechanoskopii oraz traseologii. Wydawało się, że ta sprawa nie może być szczególnie trudna, chociażby ze względu na ilość znalezionych śladów. A jednak, mimo intensywnego dochodzenia, mordercy nie udało się wytropić. Mniej więcej po siedemnastu miesiącach od znalezienia ciała Wiesławy Miękosz prokuratura umorzyła śledztwo.
ROZDZIAŁ
1
Klara Majewska od kilku tygodni chodziła wściekła jak osa. Próbowała nad sobą zapanować, słuchała nawet jakichś cholernych medytacji, żeby tylko wyciszyć umysł i nie skupiać się na bzdurach. Ale nic nie mogła na to poradzić, że Antoni Praszyński, jej nowy partner w pracy, był skończonym seksistowskim dupkiem. Nie pamiętała, ile dokładnie czasu minęło od dnia, w którym nagle do niej podszedł i po prostu pocałował, jakby była jego własnością. Znała takich typów. Przekonanych o swojej zajebistości, przeświadczonych, że są najbardziej rasowymi i seksownymi samcami na świecie i że każda kobieta na ich widok pieje z zachwytu.
Czasami odnosiła wrażenie, że ta walka nigdy się nie skończy, a już z całą pewnością szala zwycięstwa nie przechyli się na stronę kobiet. Bo zawsze znajdzie się jakiś dupek, który dojdzie do wniosku, że jest lepszy, mądrzejszy, silniejszy i ma prawo brać wszystko bez pytania. Owszem, Praszyński próbował ją przeprosić, powiedział, że to było chwilowe zaćmienie, że po prostu strasznie mu się podoba i że nie powinien był tego robić, ale Klara była pewna, że nie mówił z przekonaniem. Zupełnie jakby próbował się wybielić, żeby tylko nie robiła dramy z nic nieznaczącego incydentu. Możliwe, że dla niego był on mało istotny, ale Klara aż się zagotowała z wściekłości.
Nie przywaliła mu wtedy z liścia, chociaż powinna, natomiast z całej siły odepchnęła, aż poleciał na ścianę i wybałuszył na nią ze zdziwienia oczy.
– Odpierdoliło ci? – zapytała tylko, a potem go wyminęła i pojechała do domu. Przez ten idiotyczny incydent nie mogła nawet cieszyć się z zakończonego sukcesem śledztwa, chociaż sprawa z puszką po cukierkach i zaginionym przed laty chłopakiem wcale nie była taka prosta. Tymczasem Praszyński wszystko spieprzył tym swoim beznadziejnym zachowaniem, a na dodatek nic nie wskazywało na to, żeby czuł się z tego powodu jakoś wybitnie głupio. Najgorsza zaś była świadomość, że nadal musi z nim pracować, chociaż wcale jej się to nie uśmiechało.
Początkowo zastanawiała się, czy nie powiedzieć o wszystkim Leszkowi, swojemu mężowi, ale ostatecznie machnęła ręką. Faceci są dziwni, nawet jej mąż, który zawsze ją wspierał i rozumiał, mógłby to jakoś opacznie zrozumieć. Nie było sensu drążyć tematu, najważniejsze, że dobitnie wyjaśniła Praszyńskiemu, że nie jest zainteresowana ani jego jęzorem, ani ustami, ani jakąkolwiek inną częścią ciała, i życzyłaby sobie, żeby w przyszłości skupili się wyłącznie na pracy, a nie tanich zalotach.
– Dobra, zrozumiałem. – Antoni kiwnął głową. – Powiedziałem już, że mnie poniosło, po prostu zapomnijmy.
Jasne. Dupek pewnie zapomni do następnego razu, a potem znowu powie, że nic się nie stało. Beznadziejny przypadek, od razu wyczuła, że jest skończonym bucem, ale niestety jej szef się uparł, żeby go jej przydzielić. Po pierwsze, facet był rzekomo dobry w swoim fachu, a po drugie, Klara straciła właśnie partnerkę, bo Iza postanowiła sprawdzić się w innej roli niż policjantka śledcza i zostać matką.
Majewska siedziała teraz w biurze i przeglądała jakieś notatki, kiedy do jej pokoju zajrzała Kaśka, młoda policjantka, którą niedawno przenieśli do nich z komisariatu na Wildzie.
– Chyba mam coś dla ciebie – powiedziała podekscytowanym tonem.
Klara uśmiechnęła się pod nosem. Przypomniała sobie siebie z początków pracy, kiedy miała tak samo rozpalone spojrzenie, a każdy nowy temat, który pojawiał się na tapecie, wywoływał w niej ciarki podniecenia. Teraz też ciągle jeszcze czuła dreszczyk emocji, zwłaszcza kiedy sprawa, nad którą pracowała, powoli zaczynała się wyjaśniać i widać było jej koniec. Tu nie było mowy o rutynie.
– No to mów, bo widzę, że aż cię rozsadza energia. – Puściła do młodej oko.
Kaśka usiadła naprzeciwko niej i wyciągnęła teczkę z dokumentami.
– Przyszła do nas kobieta i powiedziała, że została zgwałcona. Miała obdukcję lekarską, liczne siniaki na udach oraz brzuchu, a także zadrapania na całym ciele. Nie przyjechała na policję od razu, podobno przez kilka dni rozpatrywała wszystkie za i przeciw, bo bała się, że nikt z tym nic nie zrobi.
– Dlaczego? – zdumiała się Klara.
Kaśka wzruszyła ramionami.
– Powiedziała, że sporo naczytała się o policjantach, którzy zadają jakieś głupie pytania w stylu „jak była pani ubrania i czy nie prowokowała pani napastnika” i pomyślała, że nie ma na to najmniejszej ochoty. Ale po jakimś czasie doszła do wniosku, że nie może z tym dłużej żyć i że nigdy nie wybaczy sobie, iż przynajmniej nie spróbowała. Była o tyle przytomna, że obdukcję wykonała dość szybko, a potem przekonała lekarza, że na policję zgłosi się sama, dlatego nie musi nikogo informować.
– No okej, ale co ta sprawa ma wspólnego ze mną? – zainteresowała się Klara.
– Już mówię. Otóż wyobraź sobie, że lekarz w szpitalu znalazł w jej ciele ślady spermy, ale po sprawdzeniu wszystkiego przez techników okazało się, że to DNA jest już w naszych aktach. Chociaż nadal nie wiadomo, do kogo należy. Po prostu to samo DNA zostało znalezione prawie trzydzieści lat temu w miejscowości pod Poznaniem. Chodzi o sprawę Wiesławy Miękosz, zamordowanej kobiety, której ktoś rozciął głowę siekierą, a kiedy umierała – zgwałcił. Wtedy nie udało się złapać sprawcy, chociaż zebrano wyjątkowo dużo śladów. Najwyraźniej to jest ta sama osoba – powiedziała tryumfalnie Kaśka i spojrzała znacząco na Klarę.
Policjantka poczuła ciarki na całym ciele. Sprawca ujawnił się po trzydziestu latach? Czyżby istniała szansa, że uda im się go złapać właśnie teraz? Technika zrobiła tak duży postęp, że dziś było to o wiele bardziej prawdopodobne, a zatem pojawiła się nadzieja, że skurwysyn odpowie za to, co zrobił w latach dziewięćdziesiątych. Klara pomyślała, że ten temat niejako spadł jej z nieba. Przynajmniej nie będzie zawracać sobie głowy Praszyńskim. Ale chwilę później pojawiła się refleksja, że to właśnie z nim musi poprowadzić to śledztwo.
– Kurwa – mruknęła pod nosem i dopiero po zdumionej minie Kaśki zorientowała się, że powiedziała to na głos.
*
Magdalena Dworzak cały czas przygryzała dolną wargę i mocno zaciskała dłonie w pięści. Była drobniutka, mimo swoich czterdziestu siedmiu lat wyglądała na nastolatkę. Klara aż nie mogła uwierzyć, kiedy zobaczyła jej datę urodzenia. Kobieta miała maleńkie usta, niewielki nos i gładką, jasną cerę. Gdyby nie okoliczności, Majewska chętnie zapytałaby ją o receptę na wieczną młodość, ale to zdecydowanie nie był odpowiedni moment.
– Przepraszam, że wcześniej do was z tym nie przyszłam – wyszeptała kobieta, a Klara natychmiast zaprotestowała:
– Proszę nie przepraszać, naprawdę panią rozumiem.
Dobrze, że Praszyński się spóźniał. Ofiara z całą pewnością chętniej opowie raz jeszcze o tym, co jej się przydarzyło, drugiej kobiecie. Obecność mężczyzny mogłaby tylko niepotrzebnie ją blokować.
Klara posłała jej krzepiący uśmiech, żeby zachęcić ją do zwierzeń.
– Chodzi o to, że tacy gwałciciele rzadko są łapani, a świadomość, że będę musiała przez to przechodzić wielokrotnie, odpowiadać na te wszystkie pytania, a nawet zastanawiać się, czy to czasem nie była moja wina, po prostu mnie przeraziły – odezwała się Dworzak, szczelniej owijając się swetrem, chociaż na dworze było ponad dwadzieścia stopni.
– Wbrew pozorom i stereotypowym opiniom gwałty mają bardzo wysoką wykrywalność, która wynosi prawie osiemdziesiąt pięć procent, ponieważ ofiara najczęściej zna sprawcę i potrafi go wskazać. Potrafi nawet podać jego imię i nazwisko, ale nie ukrywam, że większość wszczętych postępowań kończy się umorzeniem – przyznała Klara.
Dworzak pokręciła przecząco głową.
– Gdybym go znała, natychmiast bym przyszła. Ale ja naprawdę nie mam pojęcia, kto to był. Zaatakował mnie niedaleko mojego domu i to jest w tym wszystkim chyba najbardziej przerażające.
– Mieszka pani przy ulicy Szelągowskiej, niedaleko Cytadeli prawda? – upewniła się Klara.
Kobieta przytaknęła.
– Tak, wejście do mojego domu znajduje się od strony Cytadeli, dlatego kawałek muszę przejść przez park. I właśnie tam to się wydarzyło. Wiem tylko, że ten mężczyzna miał rękawiczki i kominiarkę na głowę. Zasłonił mi ręką usta, żebym nie krzyczała, ale ja chyba i tak bym tego nie zrobiła, bo sparaliżowało mnie ze strachu. Teraz, kiedy sobie o tym przypominam, mam wrażenie, że to być może uratowało mnie przed czymś jeszcze gorszym. Byłam po prostu odrętwiała, nie ruszałam się, tylko pozwoliłam, żeby dokończył to, co zaczął, i zostawił mnie w spokoju. Bałam się, że mnie zabije, i nawet nie wiem, czy nie miał takiego zamiaru. Bo po wszystkim przyłożył mi dłonie do szyi, ale w pewnym momencie jakby się rozmyślił. Oderwał mi tylko guzik od kurtki i uderzył w głowę. Nie pamiętam, ile czasu leżałam na ziemi, bałam się poruszyć. Kiedy w końcu otworzyłam oczy, jego już nie było.
– Która to była godzina?
– Około dwudziestej pierwszej. Wracałam z siłowni i wtedy to się stało. Nie wiem, jak potem dotarłam do domu. Kiedy tylko zamknęłam za sobą drzwi, chciałam natychmiast wziąć prysznic, ale coś mnie tknęło i pomyślałam, że powinnam pojechać na obdukcję.
– Dobrze pani zrobiła, chociaż rozumiem, że chciała pani zmyć z siebie cały ten brud gwałtu i wyrzucić ubrania, w których do tego doszło. Ale mimo to zachowała pani przytomność umysłu i być może dzięki temu uda nam się odnaleźć sprawcę – powiedziała Klara, starając się mówić cichym i łagodnym głosem.
Magdalena Dworzak jeszcze mocniej zacisnęła pięści, aż pobielały jej kłykcie.
– Chciałabym go zabić – wyszeptała. – Nigdy wobec nikogo nie żywiłam nienawiści, zawsze wydawało mi się, że jestem przyjazna ludziom i że ich lubię. Ale teraz wiem, że gdybym go spotkała, byłabym w stanie go zabić. Czy wolno mi tak myśleć?
Klara nie wiedziała, co odpowiedzieć. Przestępstwa na najbardziej bezbronnych, na dzieciach i kobietach, zawsze wydawały jej się najbardziej odrażające. Sama nie wiedziała, jak by się zachowała, gdyby coś takiego spotkało ją lub jej najbliższych.
– Najważniejsze, że mamy próbkę spermy i zabezpieczone ślady z pani ubrań. To może okazać się kluczowe dla śledztwa i być może właśnie dzięki temu dopadniemy skurwysyna – chciała jeszcze coś dodać, ale w tym momencie drzwi gwałtownie się otworzyły i stanął w nich Antoni Praszyński, w zielonym swetrze i idealnie dobranych zielonych najkach.
Tak jak Klara podejrzewała, kobieta aż się skuliła na jego widok i spuściła wzrok. Majewska skinęła głową w stronę kolegi i poprosiła go, żeby na chwilę wyszli z pokoju.
– Co jest? Słyszałem, że to sprawa dla naszego działu, a z tego, co wiem, to nadal pracujemy razem. – Najwyraźniej Praszyński nie był dzisiaj w dobrym humorze.
Dupek.
Policjantka zgrzytnęła zębami.
– To delikatna sprawa. Owszem, nadal ze sobą współpracujemy i z pewnością nie będę cię z niczego wykluczać. Ale teraz rozmawiam z tą kobietą o gwałcie i wierz mi, obecność mężczyzny w takiej chwili wcale nie jest konieczna.
– Przecież nie będę wypytywał ją o szczegóły. Po prostu chciałbym ustalić parę faktów.
– To pozwól, że ja się tym zajmę, a obiecuję ci, że zrobię to najlepiej, jak potrafię. Potem natomiast chętnie odpowiem ci na wszystkie pytania oraz przekażę dokładnie to, co powie mi ofiara. Ale teraz prosiłabym cię, żebyś zostawił nas same. – Ton jej głosu był ostry, chociaż Klara próbowała nad nim zapanować.
Doskonale wiedziała, że jej kolega nienawidzi, kiedy coś mu się narzuca, ale nie mogła pozwolić, żeby wszedł tam z nią i jeszcze bardziej wystraszył ofiarę.
Prychnął pod nosem, ale ostatecznie skinął głową. Klara odetchnęła z ulgą.
Kiedy wróciła do pokoju, Dworzak wycierała twarz mokrą od łez.
– Przepraszam, ale kiedy powiedziałam o tym raz jeszcze, wszystko stanęło mi przed oczami. Wie pani, że jeszcze nie płakałam? Bałam się okazać słabość, a poza tym… – urwała nagle.
– A poza tym? – Klara podeszła do niej i chwyciła jej dłoń, którą mocno ścisnęła.
– Nie zgłosiłam się na policję również z innego powodu. Mój mąż jest po wylewie, co prawda znowu może chodzić, ale w dalszym ciągu nie wrócił do dawnej sprawności. Nie radzi sobie z tym, chociaż próbuje. Bywają dni, kiedy wszystko jest dobrze, kiedy normalnie ze sobą rozmawiamy, a on nawet stara się żartować. Ale potem wpada w czarne dziury. Wcześniej był normalnym zdrowym mężczyzną, a teraz mówi o sobie, że jest pieprzonym kaleką. To nieprawda, po prostu nie jest tak sprawny jak wcześniej, ale to przecież jeszcze nie jest tragedia. On jednak uważa inaczej. I pomyślałam, że nie chcę go dobijać tą informacją o gwałcie.
Klara patrzyła na nią ze zdumieniem. Gdyby to jej coś takiego się przydarzyło, pierwszą osobą, do której by poszła, byłby jej mąż. Ostatecznie był jej największym przyjacielem, kimś, na kim zawsze mogła polegać. Owszem, nie każde małżeństwo tak funkcjonowało, ale i tak nie rozumiała, dlaczego ta kobieta nie chciała nawet wspomnieć o tym swojemu mężowi.
– Rozumiem. – Skinęła jednak głową, chociaż wcale tak nie myślała. – Mają państwo dzieci?
Dworzak przytaknęła.
– Tak, i o nich też myślałam, rezygnując ze zgłoszenia sprawy na policji. Mam dwunastoletnią córkę i siedmioletniego syna. Nie umiałabym im wytłumaczyć, co się stało i dlaczego. Nie chciałabym też doprowadzać do sytuacji, w której baliby się wyjść z domu. Pomyślałam, że z piętnem gwałtu lepiej uporać się samemu, niż obarczać tym całą rodzinę.
– Ale jednak zmieniła pani zdanie – zauważyła Klara.
– Bo dotarło do mnie, że zachowuję się jak tchórz. I że jeśli nikomu o tym nie powiem, to tak jakbym dała przyzwolenie temu mężczyźnie, żeby zrobił to raz jeszcze. Poza tym sama się boję – wyszeptała. – A jeśli on wróci?
Policjantka uspokoiła ją, że gwałciciele rzadko atakują tę samą osobę dwukrotnie, chyba że mają w tym swój ukryty cel.
– A czy przypomina pani sobie coś jeszcze? Czy ten mężczyzna coś mówił? Czy zwróciła pani uwagę na coś charakterystycznego? – spytała po chwili.
Kobieta zastanowiła się przez chwilę.
– Rozmawiałam już o tym z pani koleżanką i powiedziałam jej, że zupełnie niczego sobie nie przypominam. Byłam tak przerażona, że nie zwracałam uwagi na żadne dźwięki, chociaż słyszałam przejeżdżające samochody, bo nasz dom stoi przecież od strony ulicy. Możliwe, że to na nich się skoncentrowałam, na tym hałasie, żeby nie myśleć, co się ze mną dzieje. Lub co on ze mną robi. Nie wiem też, ile czasu to trwało, chociaż wydaje mi się, że całą wieczność. Wie pani, ja byłam tak skupiona na tym, żeby go jeszcze bardziej nie prowokować, nie wywoływać w nim gniewu czy wściekłości, że próbowałam udawać martwą. Odseparowałam się w myślach od tego, co dzieje się ze mną na zewnątrz, wyobrażałam sobie, że jestem w innym miejscu, że to wszystko wcale się nie wydarza. Potem poczułam jego ręce na szyi i myślałam, że to już koniec, ale w pewnym momencie odpuścił.
Klara Majewska próbowała się uśmiechnąć, żeby dodać kobiecie odrobinę otuchy, ale sama była wstrząśnięta tym, co usłyszała. To nie był pierwszy gwałt w jej karierze policjantki, ale za każdym razem przeżywała takie rozmowy tak, jakby to ona była ofiarą. Te wszystkie kobiety były tak strasznie zagubione, obolałe i przerażone tym, co się stało, że trudno było im jakkolwiek pomóc. Zarówno teraz, jak i w przyszłości. Niektóre zgłaszały się na terapię, ale nie zawsze kończyło się to powodzeniem. Trauma gwałtu zostawała z nimi zazwyczaj do końca życia i nic nie mogły na to poradzić.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki