Calineczka - Natasza Socha - ebook + audiobook + książka

Calineczka ebook

Natasza Socha

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Do komisariatu zgłasza się zgwałcona kobieta. Okoliczności tego wydarzenia w dziwny sposób łączą się z zabójstwem młodej kobiety sprzed trzydziestu lat.

Czy to możliwe, żeby obu czynów dokonał ten sam sprawca? Czy ofiar w ciągu tych trzech dekad było więcej?

Klara i Antoni muszą jak najszybciej rozwikłać zagadkę dawnej sprawy, a tym samym także współczesnej, by uchronić przed gwałcicielem i mordercą kolejne kobiety, ale poszlaki są nikłe, a podejrzanych – wielu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 135

Oceny
4,4 (84 oceny)
47
23
14
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MonikaD1975

Nie oderwiesz się od lektury

Socha jak zawsze nie zawodzi! Świetna seria!
10
Patrycja_Szlachta1

Dobrze spędzony czas

Polecam
10
Rositas

Nie oderwiesz się od lektury

Tak7ej końcówki to się nie spodziewałam.
00
m_kierzkowska

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam:)
00
Nazwauzyt1

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa i wciągająca, do samego końca nie wiedziałam kogo szukają 🤭
00

Popularność




Calineczka

Był dwu­dzie­sty piąty stycz­nia tysiąc dzie­więć­set dzie­więć­dzie­sią­tego roku. Czwar­tek. Imie­niny obcho­dzili Miłosz, Paweł oraz Tatiana. Słońce wstało o szó­stej czter­dzie­ści sześć, a zaszło o szes­na­stej dwa­na­ście.

Listo­nosz Mie­czy­sław Ter­lecki miał dzi­siaj małe opóź­nie­nie. Ale to wyłącz­nie przez pogodę, która jak zwy­kle spła­tała wszyst­kim figla. Jesz­cze wczo­raj ter­mo­me­try wska­zy­wały tem­pe­ra­turę powy­żej zera, śnieg tro­chę odpu­ścił i wresz­cie prze­stało padać. Ale dzi­siaj nad ranem znowu roz­pę­tało się praw­dziwe pie­kło. Z nieba sypało jak z roz­pru­tej pie­rzyny, a słu­pek rtęci spadł do pię­ciu poni­żej zera. Od rana pano­wał chaos, ludzie śli­zgali się na uli­cach i chod­ni­kach, samo­chody były oblo­dzone, a na dro­gach potwo­rzyły się zaspy. Mie­czy­sław Ter­lecki uparł się jed­nak, że poje­dzie do pracy rowe­rem, był bowiem prze­ko­nany, że ośnie­żone drogi i tak uda mu się poko­nać szyb­ciej tym wła­śnie środ­kiem loko­mo­cji niż samo­cho­dem. Czę­ściowo miał rację, cho­ciaż kiedy śnieg zaczy­nał padać mu pro­sto w oczy, musiał się zatrzy­my­wać i cho­wać przed śnie­życą, bo nie był w sta­nie utrzy­mać rów­no­wagi. Z tego też powodu więk­szość prze­sy­łek oraz listów dostar­czył znacz­nie póź­niej niż zwy­kle.

Na koniec został mu jesz­cze dom Wie­sławy Mię­kosz, która po roz­wo­dzie od kilku lat miesz­kała sama. Lubił ją odwie­dzać, bo chęt­nie czę­sto­wała go wła­sno­ręcz­nie upie­czo­nym cia­stem. Nie dalej jak przed­wczo­raj dostał kawa­łek ser­nika z polewą cze­ko­la­dową, któ­rego smak pamię­tał do dzi­siaj.

– Może dam się zapro­sić na kawę? – mruk­nął do sie­bie, zatrzy­mu­jąc się przed jej domem i otrze­pu­jąc służ­bową kurtkę ze śniegu.

Nie miał już na dzi­siaj żad­nych listów do dorę­cze­nia, więc mógłby pozwo­lić sobie na przy­jem­ność wypi­cia z kimś kawy. W domu świe­ciło się świa­tło, a zatem gospo­dyni była w środku. Listo­nosz zadzwo­nił jeden raz, następ­nie drugi i trzeci, a potem kil­ku­krot­nie zastu­kał pię­ścią w drzwi. Byłoby nie­do­brze, gdyby nie udało mu się dzi­siaj dostar­czyć prze­syłki, osta­tecz­nie był to zasi­łek z urzędu gminy.

Nikt mu nie otwie­rał, co bar­dzo go zdzi­wiło. Pró­bo­wał zaj­rzeć przez okno, ale zoba­czył tylko słabo oświe­tloną kuch­nię, stół przy­kryty ceratą w nie­bie­ską kratkę oraz cztery krze­sła w kolo­rze cie­płego brązu. Już chciał wzru­szyć ramio­nami i z żalem stąd odejść, kiedy jego wzrok padł na sto­jący na gazie gar­nek. Widać było, że coś z niego kipi. To chyba nie­moż­liwe, żeby kobieta tego nie sły­szała. Zapu­kał zatem w szybę, ale na­dal nikt mu nie odpo­wie­dział.

Gdyby Mie­czy­sław Ter­lecki miał póź­niej wyja­śnić, dla­czego wła­mał się do środka, pew­nie nie umiałby na to pyta­nie odpo­wie­dzieć. To był impuls. Jakiś krzyk w jego gło­wie, że powi­nien natych­miast wejść i zoba­czyć, co się stało z Wie­sławą Mię­kosz.

Kiedy poli­cja przy­je­chała na miej­sce, listo­nosz na­dal stał w sypialni z tele­fo­nem w ręku, opie­rał się o ścianę i patrzył tępo przed sie­bie. Był blady jak kreda. Potrze­bo­wał kilku minut, żeby dotarło do niego, że nie jest już sam i że powi­nien stąd jak naj­szyb­ciej wyjść. W sypialni, na pod­ło­dze, w kałuży krwi leżało ciało kobiety. Jej głowa była prze­po­ło­wiona, zupeł­nie jakby ktoś ude­rzył w nią dużym, cięż­kim narzę­dziem.

W trak­cie prze­pro­wa­dzo­nych póź­niej czyn­no­ści oka­zało się, że czter­dzie­sto­dzie­wię­cio­let­nia Wie­sława Mię­kosz została zamor­do­wana godzinę do dwóch przed przyj­ściem Ter­lec­kiego. Sprawca dostał się do domu praw­do­po­dob­nie przez otwarte okno od podwórka. Wszedł do sypialni, w któ­rej znaj­do­wała się kobieta, i tam ją zaata­ko­wał, zada­jąc silne ciosy pię­ściami w twarz i brzuch, co póź­niej stwier­dził lekarz medy­cyny sądo­wej. Jej głowę zma­sa­kro­wał najpraw­do­po­dob­niej sie­kierą. Dodat­kowo usta­lono, że znaj­du­jącą się w sta­nie ago­nal­nym kobietę prze­stępca zgwał­cił. Medyk orzekł, że bez­po­śred­nią przy­czyną śmierci były roz­le­głe obra­że­nia głowy.

Na miej­scu zbrodni zebrano wiele śla­dów – krew, włosy, odci­ski pal­ców, ślady po butach odci­śnięte na śniegu. Prze­słu­chano kil­ku­dzie­się­ciu świad­ków, udało się nawet wyty­po­wać wstęp­nie podej­rza­nych (tych, któ­rzy widzieli Mię­kosz po raz ostatni), a ich domy, gospo­dar­stwa, a nawet samo­chody zostały szcze­gó­łowo prze­szu­kane. Prze­pro­wa­dzono sze­reg eks­per­tyz z zakresu medy­cyny sądo­wej, dak­ty­lo­sko­pii, mecha­no­sko­pii oraz tra­se­olo­gii. Wyda­wało się, że ta sprawa nie może być szcze­gól­nie trudna, cho­ciażby ze względu na ilość zna­le­zio­nych śla­dów. A jed­nak, mimo inten­syw­nego docho­dze­nia, mor­dercy nie udało się wytro­pić. Mniej wię­cej po sie­dem­na­stu mie­sią­cach od zna­le­zie­nia ciała Wie­sławy Mię­kosz pro­ku­ra­tura umo­rzyła śledz­two.

Rozdział 1

ROZ­DZIAŁ

1

Klara Majew­ska od kilku tygo­dni cho­dziła wście­kła jak osa. Pró­bo­wała nad sobą zapa­no­wać, słu­chała nawet jakichś cho­ler­nych medy­ta­cji, żeby tylko wyci­szyć umysł i nie sku­piać się na bzdu­rach. Ale nic nie mogła na to pora­dzić, że Antoni Pra­szyń­ski, jej nowy part­ner w pracy, był skoń­czo­nym sek­si­stow­skim dup­kiem. Nie pamię­tała, ile dokład­nie czasu minęło od dnia, w któ­rym nagle do niej pod­szedł i po pro­stu poca­ło­wał, jakby była jego wła­sno­ścią. Znała takich typów. Prze­ko­na­nych o swo­jej zaje­bi­sto­ści, prze­świad­czo­nych, że są naj­bar­dziej raso­wymi i sek­sow­nymi sam­cami na świe­cie i że każda kobieta na ich widok pieje z zachwytu.

Cza­sami odno­siła wra­że­nie, że ta walka ni­gdy się nie skoń­czy, a już z całą pew­no­ścią szala zwy­cię­stwa nie prze­chyli się na stronę kobiet. Bo zawsze znaj­dzie się jakiś dupek, który doj­dzie do wnio­sku, że jest lep­szy, mądrzej­szy, sil­niej­szy i ma prawo brać wszystko bez pyta­nia. Ow­szem, Pra­szyń­ski pró­bo­wał ją prze­pro­sić, powie­dział, że to było chwi­lowe zaćmie­nie, że po pro­stu strasz­nie mu się podoba i że nie powi­nien był tego robić, ale Klara była pewna, że nie mówił z prze­ko­na­niem. Zupeł­nie jakby pró­bo­wał się wybie­lić, żeby tylko nie robiła dramy z nic nie­zna­czą­cego incy­dentu. Moż­liwe, że dla niego był on mało istotny, ale Klara aż się zago­to­wała z wście­kło­ści.

Nie przy­wa­liła mu wtedy z liścia, cho­ciaż powinna, nato­miast z całej siły ode­pchnęła, aż pole­ciał na ścianę i wyba­łu­szył na nią ze zdzi­wie­nia oczy.

– Odpier­do­liło ci? – zapy­tała tylko, a potem go wymi­nęła i poje­chała do domu. Przez ten idio­tyczny incy­dent nie mogła nawet cie­szyć się z zakoń­czo­nego suk­ce­sem śledz­twa, cho­ciaż sprawa z puszką po cukier­kach i zagi­nio­nym przed laty chło­pa­kiem wcale nie była taka pro­sta. Tym­cza­sem Pra­szyń­ski wszystko spie­przył tym swoim bez­na­dziej­nym zacho­wa­niem, a na doda­tek nic nie wska­zy­wało na to, żeby czuł się z tego powodu jakoś wybit­nie głu­pio. Naj­gor­sza zaś była świa­do­mość, że na­dal musi z nim pra­co­wać, cho­ciaż wcale jej się to nie uśmie­chało.

Począt­kowo zasta­na­wiała się, czy nie powie­dzieć o wszyst­kim Lesz­kowi, swo­jemu mężowi, ale osta­tecz­nie mach­nęła ręką. Faceci są dziwni, nawet jej mąż, który zawsze ją wspie­rał i rozu­miał, mógłby to jakoś opacz­nie zro­zu­mieć. Nie było sensu drą­żyć tematu, naj­waż­niej­sze, że dobit­nie wyja­śniła Pra­szyń­skiemu, że nie jest zain­te­re­so­wana ani jego jęzo­rem, ani ustami, ani jaką­kol­wiek inną czę­ścią ciała, i życzy­łaby sobie, żeby w przy­szło­ści sku­pili się wyłącz­nie na pracy, a nie tanich zalo­tach.

– Dobra, zro­zu­mia­łem. – Antoni kiw­nął głową. – Powie­dzia­łem już, że mnie ponio­sło, po pro­stu zapo­mnijmy.

Jasne. Dupek pew­nie zapo­mni do następ­nego razu, a potem znowu powie, że nic się nie stało. Bez­na­dziejny przy­pa­dek, od razu wyczuła, że jest skoń­czo­nym bucem, ale nie­stety jej szef się uparł, żeby go jej przy­dzie­lić. Po pierw­sze, facet był rze­komo dobry w swoim fachu, a po dru­gie, Klara stra­ciła wła­śnie part­nerkę, bo Iza posta­no­wiła spraw­dzić się w innej roli niż poli­cjantka śled­cza i zostać matką.

Majew­ska sie­działa teraz w biu­rze i prze­glą­dała jakieś notatki, kiedy do jej pokoju zaj­rzała Kaśka, młoda poli­cjantka, którą nie­dawno prze­nie­śli do nich z komi­sa­riatu na Wil­dzie.

– Chyba mam coś dla cie­bie – powie­działa pod­eks­cy­to­wa­nym tonem.

Klara uśmiech­nęła się pod nosem. Przy­po­mniała sobie sie­bie z począt­ków pracy, kiedy miała tak samo roz­pa­lone spoj­rze­nie, a każdy nowy temat, który poja­wiał się na tape­cie, wywo­ły­wał w niej ciarki pod­nie­ce­nia. Teraz też cią­gle jesz­cze czuła dresz­czyk emo­cji, zwłasz­cza kiedy sprawa, nad którą pra­co­wała, powoli zaczy­nała się wyja­śniać i widać było jej koniec. Tu nie było mowy o ruty­nie.

– No to mów, bo widzę, że aż cię roz­sa­dza ener­gia. – Puściła do mło­dej oko.

Kaśka usia­dła naprze­ciwko niej i wycią­gnęła teczkę z doku­men­tami.

– Przy­szła do nas kobieta i powie­działa, że została zgwał­cona. Miała obduk­cję lekar­ską, liczne siniaki na udach oraz brzu­chu, a także zadra­pa­nia na całym ciele. Nie przy­je­chała na poli­cję od razu, podobno przez kilka dni roz­pa­try­wała wszyst­kie za i prze­ciw, bo bała się, że nikt z tym nic nie zrobi.

– Dla­czego? – zdu­miała się Klara.

Kaśka wzru­szyła ramio­nami.

– Powie­działa, że sporo naczy­tała się o poli­cjan­tach, któ­rzy zadają jakieś głu­pie pyta­nia w stylu „jak była pani ubra­nia i czy nie pro­wo­ko­wała pani napast­nika” i pomy­ślała, że nie ma na to naj­mniej­szej ochoty. Ale po jakimś cza­sie doszła do wnio­sku, że nie może z tym dłu­żej żyć i że ni­gdy nie wyba­czy sobie, iż przy­naj­mniej nie spró­bo­wała. Była o tyle przy­tomna, że obduk­cję wyko­nała dość szybko, a potem prze­ko­nała leka­rza, że na poli­cję zgłosi się sama, dla­tego nie musi nikogo infor­mo­wać.

– No okej, ale co ta sprawa ma wspól­nego ze mną? – zain­te­re­so­wała się Klara.

– Już mówię. Otóż wyobraź sobie, że lekarz w szpi­talu zna­lazł w jej ciele ślady spermy, ale po spraw­dze­niu wszyst­kiego przez tech­ni­ków oka­zało się, że to DNA jest już w naszych aktach. Cho­ciaż na­dal nie wia­domo, do kogo należy. Po pro­stu to samo DNA zostało zna­le­zione pra­wie trzy­dzie­ści lat temu w miej­sco­wo­ści pod Pozna­niem. Cho­dzi o sprawę Wie­sławy Mię­kosz, zamor­do­wa­nej kobiety, któ­rej ktoś roz­ciął głowę sie­kierą, a kiedy umie­rała – zgwał­cił. Wtedy nie udało się zła­pać sprawcy, cho­ciaż zebrano wyjąt­kowo dużo śla­dów. Naj­wy­raź­niej to jest ta sama osoba – powie­działa try­um­fal­nie Kaśka i spoj­rzała zna­cząco na Klarę.

Poli­cjantka poczuła ciarki na całym ciele. Sprawca ujaw­nił się po trzy­dzie­stu latach? Czyżby ist­niała szansa, że uda im się go zła­pać wła­śnie teraz? Tech­nika zro­biła tak duży postęp, że dziś było to o wiele bar­dziej praw­do­po­dobne, a zatem poja­wiła się nadzieja, że skur­wy­syn odpo­wie za to, co zro­bił w latach dzie­więć­dzie­sią­tych. Klara pomy­ślała, że ten temat nie­jako spadł jej z nieba. Przy­naj­mniej nie będzie zawra­cać sobie głowy Pra­szyń­skim. Ale chwilę póź­niej poja­wiła się reflek­sja, że to wła­śnie z nim musi popro­wa­dzić to śledz­two.

– Kurwa – mruk­nęła pod nosem i dopiero po zdu­mio­nej minie Kaśki zorien­to­wała się, że powie­działa to na głos.

*

Mag­da­lena Dwo­rzak cały czas przy­gry­zała dolną wargę i mocno zaci­skała dło­nie w pię­ści. Była drob­niutka, mimo swo­ich czter­dzie­stu sied­miu lat wyglą­dała na nasto­latkę. Klara aż nie mogła uwie­rzyć, kiedy zoba­czyła jej datę uro­dze­nia. Kobieta miała maleń­kie usta, nie­wielki nos i gładką, jasną cerę. Gdyby nie oko­licz­no­ści, Majew­ska chęt­nie zapy­ta­łaby ją o receptę na wieczną mło­dość, ale to zde­cy­do­wa­nie nie był odpo­wiedni moment.

– Prze­pra­szam, że wcze­śniej do was z tym nie przy­szłam – wyszep­tała kobieta, a Klara natych­miast zapro­te­sto­wała:

– Pro­szę nie prze­pra­szać, naprawdę panią rozu­miem.

Dobrze, że Pra­szyń­ski się spóź­niał. Ofiara z całą pew­no­ścią chęt­niej opo­wie raz jesz­cze o tym, co jej się przy­da­rzyło, dru­giej kobie­cie. Obec­ność męż­czy­zny mogłaby tylko nie­po­trzeb­nie ją blo­ko­wać.

Klara posłała jej krze­piący uśmiech, żeby zachę­cić ją do zwie­rzeń.

– Cho­dzi o to, że tacy gwał­ci­ciele rzadko są łapani, a świa­do­mość, że będę musiała przez to prze­cho­dzić wie­lo­krot­nie, odpo­wia­dać na te wszyst­kie pyta­nia, a nawet zasta­na­wiać się, czy to cza­sem nie była moja wina, po pro­stu mnie prze­ra­ziły – ode­zwała się Dwo­rzak, szczel­niej owi­ja­jąc się swe­trem, cho­ciaż na dwo­rze było ponad dwa­dzie­ścia stopni.

– Wbrew pozo­rom i ste­reo­ty­po­wym opi­niom gwałty mają bar­dzo wysoką wykry­wal­ność, która wynosi pra­wie osiem­dzie­siąt pięć pro­cent, ponie­waż ofiara naj­czę­ściej zna sprawcę i potrafi go wska­zać. Potrafi nawet podać jego imię i nazwi­sko, ale nie ukry­wam, że więk­szość wsz­czę­tych postę­po­wań koń­czy się umo­rze­niem – przy­znała Klara.

Dwo­rzak pokrę­ciła prze­cząco głową.

– Gdy­bym go znała, natych­miast bym przy­szła. Ale ja naprawdę nie mam poję­cia, kto to był. Zaata­ko­wał mnie nie­da­leko mojego domu i to jest w tym wszyst­kim chyba naj­bar­dziej prze­ra­ża­jące.

– Mieszka pani przy ulicy Sze­lą­gow­skiej, nie­da­leko Cyta­deli prawda? – upew­niła się Klara.

Kobieta przy­tak­nęła.

– Tak, wej­ście do mojego domu znaj­duje się od strony Cyta­deli, dla­tego kawa­łek muszę przejść przez park. I wła­śnie tam to się wyda­rzyło. Wiem tylko, że ten męż­czy­zna miał ręka­wiczki i komi­niarkę na głowę. Zasło­nił mi ręką usta, żebym nie krzy­czała, ale ja chyba i tak bym tego nie zro­biła, bo spa­ra­li­żo­wało mnie ze stra­chu. Teraz, kiedy sobie o tym przy­po­mi­nam, mam wra­że­nie, że to być może ura­to­wało mnie przed czymś jesz­cze gor­szym. Byłam po pro­stu odrę­twiała, nie rusza­łam się, tylko pozwo­li­łam, żeby dokoń­czył to, co zaczął, i zosta­wił mnie w spo­koju. Bałam się, że mnie zabije, i nawet nie wiem, czy nie miał takiego zamiaru. Bo po wszyst­kim przy­ło­żył mi dło­nie do szyi, ale w pew­nym momen­cie jakby się roz­my­ślił. Ode­rwał mi tylko guzik od kurtki i ude­rzył w głowę. Nie pamię­tam, ile czasu leża­łam na ziemi, bałam się poru­szyć. Kiedy w końcu otwo­rzy­łam oczy, jego już nie było.

– Która to była godzina?

– Około dwu­dzie­stej pierw­szej. Wra­ca­łam z siłowni i wtedy to się stało. Nie wiem, jak potem dotar­łam do domu. Kiedy tylko zamknę­łam za sobą drzwi, chcia­łam natych­miast wziąć prysz­nic, ale coś mnie tknęło i pomy­śla­łam, że powin­nam poje­chać na obduk­cję.

– Dobrze pani zro­biła, cho­ciaż rozu­miem, że chciała pani zmyć z sie­bie cały ten brud gwałtu i wyrzu­cić ubra­nia, w któ­rych do tego doszło. Ale mimo to zacho­wała pani przy­tom­ność umy­słu i być może dzięki temu uda nam się odna­leźć sprawcę – powie­działa Klara, sta­ra­jąc się mówić cichym i łagod­nym gło­sem.

Mag­da­lena Dwo­rzak jesz­cze moc­niej zaci­snęła pię­ści, aż pobie­lały jej kłyk­cie.

– Chcia­ła­bym go zabić – wyszep­tała. – Ni­gdy wobec nikogo nie żywi­łam nie­na­wi­ści, zawsze wyda­wało mi się, że jestem przy­ja­zna ludziom i że ich lubię. Ale teraz wiem, że gdy­bym go spo­tkała, była­bym w sta­nie go zabić. Czy wolno mi tak myśleć?

Klara nie wie­działa, co odpo­wie­dzieć. Prze­stęp­stwa na naj­bar­dziej bez­bron­nych, na dzie­ciach i kobie­tach, zawsze wyda­wały jej się naj­bar­dziej odra­ża­jące. Sama nie wie­działa, jak by się zacho­wała, gdyby coś takiego spo­tkało ją lub jej naj­bliż­szych.

– Naj­waż­niej­sze, że mamy próbkę spermy i zabez­pie­czone ślady z pani ubrań. To może oka­zać się klu­czowe dla śledz­twa i być może wła­śnie dzięki temu dopad­niemy skur­wy­syna – chciała jesz­cze coś dodać, ale w tym momen­cie drzwi gwał­tow­nie się otwo­rzyły i sta­nął w nich Antoni Pra­szyń­ski, w zie­lo­nym swe­trze i ide­al­nie dobra­nych zie­lo­nych naj­kach.

Tak jak Klara podej­rze­wała, kobieta aż się sku­liła na jego widok i spu­ściła wzrok. Majew­ska ski­nęła głową w stronę kolegi i popro­siła go, żeby na chwilę wyszli z pokoju.

– Co jest? Sły­sza­łem, że to sprawa dla naszego działu, a z tego, co wiem, to na­dal pra­cu­jemy razem. – Naj­wy­raź­niej Pra­szyń­ski nie był dzi­siaj w dobrym humo­rze.

Dupek.

Poli­cjantka zgrzyt­nęła zębami.

– To deli­katna sprawa. Ow­szem, na­dal ze sobą współ­pra­cu­jemy i z pew­no­ścią nie będę cię z niczego wyklu­czać. Ale teraz roz­ma­wiam z tą kobietą o gwał­cie i wierz mi, obec­ność męż­czy­zny w takiej chwili wcale nie jest konieczna.

– Prze­cież nie będę wypy­ty­wał ją o szcze­góły. Po pro­stu chciał­bym usta­lić parę fak­tów.

– To pozwól, że ja się tym zajmę, a obie­cuję ci, że zro­bię to naj­le­piej, jak potra­fię. Potem nato­miast chęt­nie odpo­wiem ci na wszyst­kie pyta­nia oraz prze­każę dokład­nie to, co powie mi ofiara. Ale teraz pro­si­ła­bym cię, żebyś zosta­wił nas same. – Ton jej głosu był ostry, cho­ciaż Klara pró­bo­wała nad nim zapa­no­wać.

Dosko­nale wie­działa, że jej kolega nie­na­wi­dzi, kiedy coś mu się narzuca, ale nie mogła pozwo­lić, żeby wszedł tam z nią i jesz­cze bar­dziej wystra­szył ofiarę.

Prych­nął pod nosem, ale osta­tecz­nie ski­nął głową. Klara ode­tchnęła z ulgą.

Kiedy wró­ciła do pokoju, Dwo­rzak wycie­rała twarz mokrą od łez.

– Prze­pra­szam, ale kiedy powie­dzia­łam o tym raz jesz­cze, wszystko sta­nęło mi przed oczami. Wie pani, że jesz­cze nie pła­ka­łam? Bałam się oka­zać sła­bość, a poza tym… – urwała nagle.

– A poza tym? – Klara pode­szła do niej i chwy­ciła jej dłoń, którą mocno ści­snęła.

– Nie zgło­si­łam się na poli­cję rów­nież z innego powodu. Mój mąż jest po wyle­wie, co prawda znowu może cho­dzić, ale w dal­szym ciągu nie wró­cił do daw­nej spraw­no­ści. Nie radzi sobie z tym, cho­ciaż pró­buje. Bywają dni, kiedy wszystko jest dobrze, kiedy nor­mal­nie ze sobą roz­ma­wiamy, a on nawet stara się żar­to­wać. Ale potem wpada w czarne dziury. Wcze­śniej był nor­mal­nym zdro­wym męż­czy­zną, a teraz mówi o sobie, że jest pie­przo­nym kaleką. To nie­prawda, po pro­stu nie jest tak sprawny jak wcze­śniej, ale to prze­cież jesz­cze nie jest tra­ge­dia. On jed­nak uważa ina­czej. I pomy­śla­łam, że nie chcę go dobi­jać tą infor­ma­cją o gwał­cie.

Klara patrzyła na nią ze zdu­mie­niem. Gdyby to jej coś takiego się przy­da­rzyło, pierw­szą osobą, do któ­rej by poszła, byłby jej mąż. Osta­tecz­nie był jej naj­więk­szym przy­ja­cie­lem, kimś, na kim zawsze mogła pole­gać. Ow­szem, nie każde mał­żeń­stwo tak funk­cjo­no­wało, ale i tak nie rozu­miała, dla­czego ta kobieta nie chciała nawet wspo­mnieć o tym swo­jemu mężowi.

– Rozu­miem. – Ski­nęła jed­nak głową, cho­ciaż wcale tak nie myślała. – Mają pań­stwo dzieci?

Dwo­rzak przy­tak­nęła.

– Tak, i o nich też myśla­łam, rezy­gnu­jąc ze zgło­sze­nia sprawy na poli­cji. Mam dwu­na­sto­let­nią córkę i sied­mio­let­niego syna. Nie umia­ła­bym im wytłu­ma­czyć, co się stało i dla­czego. Nie chcia­ła­bym też dopro­wa­dzać do sytu­acji, w któ­rej baliby się wyjść z domu. Pomyśla­łam, że z pięt­nem gwałtu lepiej upo­rać się samemu, niż obar­czać tym całą rodzinę.

– Ale jed­nak zmie­niła pani zda­nie – zauwa­żyła Klara.

– Bo dotarło do mnie, że zacho­wuję się jak tchórz. I że jeśli nikomu o tym nie powiem, to tak jak­bym dała przy­zwo­le­nie temu męż­czyź­nie, żeby zro­bił to raz jesz­cze. Poza tym sama się boję – wyszep­tała. – A jeśli on wróci?

Poli­cjantka uspo­ko­iła ją, że gwał­ci­ciele rzadko ata­kują tę samą osobę dwu­krot­nie, chyba że mają w tym swój ukryty cel.

– A czy przy­po­mina pani sobie coś jesz­cze? Czy ten męż­czy­zna coś mówił? Czy zwró­ciła pani uwagę na coś cha­rak­te­ry­stycz­nego? – spy­tała po chwili.

Kobieta zasta­no­wiła się przez chwilę.

– Roz­ma­wia­łam już o tym z pani kole­żanką i powie­dzia­łam jej, że zupeł­nie niczego sobie nie przy­po­mi­nam. Byłam tak prze­ra­żona, że nie zwra­ca­łam uwagi na żadne dźwięki, cho­ciaż sły­sza­łam prze­jeż­dża­jące samo­chody, bo nasz dom stoi prze­cież od strony ulicy. Moż­liwe, że to na nich się skon­cen­tro­wa­łam, na tym hała­sie, żeby nie myśleć, co się ze mną dzieje. Lub co on ze mną robi. Nie wiem też, ile czasu to trwało, cho­ciaż wydaje mi się, że całą wiecz­ność. Wie pani, ja byłam tak sku­piona na tym, żeby go jesz­cze bar­dziej nie pro­wo­ko­wać, nie wywo­ły­wać w nim gniewu czy wście­kło­ści, że pró­bo­wa­łam uda­wać mar­twą. Odse­pa­ro­wa­łam się w myślach od tego, co dzieje się ze mną na zewnątrz, wyobra­ża­łam sobie, że jestem w innym miej­scu, że to wszystko wcale się nie wyda­rza. Potem poczu­łam jego ręce na szyi i myśla­łam, że to już koniec, ale w pew­nym momen­cie odpu­ścił.

Klara Majew­ska pró­bo­wała się uśmiech­nąć, żeby dodać kobie­cie odro­binę otu­chy, ale sama była wstrzą­śnięta tym, co usły­szała. To nie był pierw­szy gwałt w jej karie­rze poli­cjantki, ale za każ­dym razem prze­ży­wała takie roz­mowy tak, jakby to ona była ofiarą. Te wszyst­kie kobiety były tak strasz­nie zagu­bione, obo­lałe i prze­ra­żone tym, co się stało, że trudno było im jak­kol­wiek pomóc. Zarówno teraz, jak i w przy­szło­ści. Nie­które zgła­szały się na tera­pię, ale nie zawsze koń­czyło się to powo­dze­niem. Trauma gwałtu zosta­wała z nimi zazwy­czaj do końca życia i nic nie mogły na to pora­dzić.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki