Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Charles Dickens rozpoczyna kolejne śledztwo! We współpracy z Kate Hogarth zmuszony jest rozwiązać sprawę morderstwa panny… w sukni ślubnej!
Londyn, czerwiec 1835 roku. Chcąc być dobrym sąsiadem, Charles odwiedza pannę Haverstock, która mieszka w mieszkaniu nad nim. Kiedy jednak młody dziennikarz i jego narzeczona wchodzą po schodach, uderza ich charakterystyczny zapach… śmierci. Znajdują ciało kobiety w ślubnej sukni. Morderca wyraźnie przygotował tę scenę. Ale w jakim celu?
Kiedy do pary docierają wieści o zbiegłym skazańcu, Charles ma podstawy przypuszczać, że za zbrodnię odpowiada więzień – Ned Blood. Kate podejrzewa jednak bardziej osobiste motywy, biorąc pod uwagę czas i wysiłek włożony w ubieranie ofiary.
Odpowiedzi kryć mogą tajemnice owiane przeszłością kobiety. Charles i Kate będą musieli zaryzykować życie, aby odkryć prawdę…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 426
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Rachel i Josepha
Dramatis Personae
Charles Dickens*
dziennikarz
Kate Hogarth*
narzeczona Charlesa
Fred Dickens*
młodszy brat Charlesa, mieszkający wraz z nim w jednym pokoju
pan George Hogarth*
redaktor Charlesa i ojciec Kate
pani Georgina Hogarth*
matka Kate
Mary Hogarth*
młodsza siostra Kate
William Aga
dziennikarz z „Evening Chronicle”
Daniel Jones
kowal
pani Addie Jones
żona Daniela Jonesa
Edmund Jones
kowal
Hannah Jones
niezamężna siostra Edmunda Jonesa
Prince Moss
młodzian z niższych warstw
Pietro Ferazzi
właściciel budynku
panna Haverstock
lokatorka
pani Julie Aga
aktorka zatrudniona poniżej jej możliwości i talentu
Evelina Jaggers
przysposobiona córka panny Haverstock
Osvald Larsen
zbiegły więzień
Ned Blood
zbiegły więzień
Breese Gadfly
kompozytor piosenek
lady Holland*
słynna organizatorka spotkań towarzyskich
Reuben Solomon
handlarz starymi ubraniami
Śliczna Lucy
przywódczyni sierot spod Blackfriars Bridge
Mały Ollie
sierota spod Blackfriars Bridge
* postać historyczna
Był to pamiętny dla mnie dzień i wywołał we mnie wielką zmianę. Niejednemu się to w życiu przydarza. Gdybyśmy mogli wymarzyć taki dzień ze swego życia – jak bardzo zmieniłby się bieg jego! Zatrzymaj się, czytelniku, na chwilę i pomyśl o długim łańcuchu z żelaza i złota, z cierni i kwiatów, któryby cię nigdy nie oplątał, gdybyś nie dał utworzyć się jego pierwszemu ogniwu w tym pamiętnym dniu.
Karol Dickens, Wielkie nadzieje (1860)[1]
Gdzież spoczniecie i w którą udacie się stronę,
O błędne pokolenia, niegdyś Bogu miłe
George Gordon Byron, szósty baron Byron,Oh! Weep for Those (1815)[2]
Jak możesz oczekiwać, że okażemy dobroć,kiedy nam nikt jej nie okazuje?
Richard Cumberland, The Jew (1794),tłum. własne
Rozdział 1
Chelsea, Londyn, 20 czerwca 1835 roku
Stare czasopismo zostało wsunięte pod drzwi Charlesa Dickensa przy Selwood Terrace w piątek późnym wieczorem, kiedy wszyscy domownicy udali się już na spoczynek.
– Trzymaj. – Jego brat wcisnął mu w ręce trzeszczący ze starości papier. – Znalazłem na podłodze.
Niebywale chudy, prawie piętnastoletni młodzieniec, był gotowy do wyjścia. Miał na sobie skrócony surdut, szal i rękawiczki.
– Czy dołączono jakąś wiadomość? – Charles, wciąż w koszuli nocnej, przyglądał się z zaskoczeniem pożółkłym stronom i spękanej okładce „Migrator Magazine”.
– Nie. – Fred wzruszył ramionami. – Idę do piekarni po świeże bułki. Tobie też coś wziąć?
– Poproszę. Oczekuję, że po powrocie popracujesz nad swoją łaciną, podczas gdy ja będę kończył artykuł – odparł Charles.
Jego brat ścisnął dłonią policzki i ściągnął je ku nosowi, by przywołać na swe sympatyczne oblicze sztuczny wyraz nadąsania.
– Zapowiada się piękny letni dzień. Wolałbym przespacerować się na wieś.
– Najpierw nauka. – Charles podszedł do dzbanka z wodą i stwierdził, że zostało jej dość na zrobienie herbaty. Przelał wszystko do czajnika i podał bratu puste naczynie.
– No dobrze – rzucił z nutą rozpaczy Fred. – Ale burczy mi w brzuchu.
Charles pomachał wesoło bratu na pożegnanie, po czym poruszył węgiel w kominku, z nadzieją przywrócenia ognia do życia. Choć dzień istotnie zapowiadał się przyjemny i nic nawet nie zwiastowało deszczu, na razie powietrze przesycał nieprzyjemny chłód.
Starszy z Dickensów usłyszał za plecami szczęk klamki, gdy jego brat wyszedł na zewnątrz. Po dorzuceniu nieco węgla na palenisko wrócił do otrzymanego pisma i rozsiadł się wygodnie w prawie niepoplamionym fotelu, który kupił w sklepie z używanymi meblami przy Holywell Street. Odkąd musiał utrzymywać lokum w Holborn, miał ograniczony budżet na wyposażenie wnętrz.
Warto było jednak znosić wiążące się z tym niedogodności, żeby znaleźć się w miesiące letnie bliżej Kate Hogarth, jego świeżo upieczonej narzeczonej. Pragnął widywać ją bez konieczności odbywania za każdym razem pięciomilowego spaceru. Jego wczesne starania o nią minionej zimy kosztowały go wiele przetartych podeszew.
Na okładce periodyku widniała data „1785”. Kto zachowałby ten egzemplarz przez te wszystkie lata tylko po to, żeby teraz wsunąć mu go pod drzwi? Dickens był dziennikarzem opisującym wydarzenia dotyczące parlamentarzystów, pisywał skecze, okazjonalnie recenzował przedstawienia teatralne, nie kolekcjonował poruszających opowiastek z dawnych czasów.
Gdy przekartkował pismo, znalazł zatknięty między strony skrawek spłowiałej wstążki do włosów, teraz brązowej, kiedyś być może lawendowej. Zaznaczony artykuł nosił tytuł Śmierć żydowskiego dziecka.
Charles się skrzywił. Śmierć każdego bezbronnego stworzenia zawsze wzbudzała w nim współczucie. Czy nieznana osoba, która przekazała mu tę gazetę, chciała, by przeczytał właśnie to? Przechylił się w stronę ognia i przyjrzał badawczo tekstowi.
Czwórka dzieci podążyła za swym przywódcą, dziewięcioletnim Pete’em, w dół po drabinie za jego domem w Limehouse. Była pora odpływu, plaża była zatem zawalona smakowitymi kąskami, jeśli tylko ktoś miał bystre oko.
– Chyżo – zaordynował Pete, posyłając pogardliwe spojrzenie dwóm dziewczynkom, Hanie i Goldy.
– Wiem – odparowała ostro ta druga. Szła już ze schyloną głową, skoncentrowana na piasku przed jej nosem. Była jedyną Żydówką w szajce Pete’a, cenioną za niebywałą umiejętność wyszukiwania nieuszkodzonych główek od fajek.
Han podeszła do dużego głazu, położyła się na nim brzuchem w dół, po czym zlustrowała uważnie przestrzeń między kamieniami, na wypadek gdyby utkwiło między nimi coś, co mogliby potem sprzedać.
Eddie, młodszy brat Han, obrócił nogą kamień. Pod nim leżała lalka z porcelany, z główką wciśniętą w mokry piach. Podniósł ją, po czym zaklął szpetnie, gdy zobaczył, że połowa twarzy jest rozbita. Rzucił zabawkę w stronę Osvalda.
– Masz nową matkę! – zawołał szyderczo.
Osvaldowi zadrżała ręka, gdy wyciągał uszkodzoną lalkę spomiędzy wodorostów, w które upadła. Matka chłopca zmarła od ciosu w twarz zadanego przez bezwzględnego męża pijaka, Eddie jednak za grosz nie współczuł Osvaldowi z tego powodu.
– Patrzcie tu – zawołał Pete. – Chodźcie szybko, chłopaki.
– Beczka! – wykrzyknęła Goldy. – Pełna?
Przywódca szajki ją zignorował, dyszał tylko ciężko, usiłując przetoczyć woniejące alkoholem znalezisko.
– Wejdź za nią – nakazał Eddiemu. – Os, chwyć z drugiej strony!
We trójkę chłopcy zdołali wyciągnąć beczkę z wody na łachę drobnych, ledwie wilgotnych kamyków.
– Na zęby Boga! – zaklął Pete, gdy dostrzegł, że beczka nie ma dna.
– No to nici z grogu – jęknął ponuro Eddie.
– Gdzie moja fajka? – zapytał Pete, zwracając się do Goldy.
Dziewczynka wyciągnęła ku niemu maleńką główkę fajki z długim i szerokim pęknięciem z jednej strony.
– Na razie mam tylko tyle – powiedziała.
Pete machnął ręką i wytrącił jej znalezisko z dłoni. Główka poleciała w piach, a podrzucone impetem uderzenia ramię dziewczynki uderzyło ją w nos. Załkała głośno.
– Cicho bądź – warknął po chwili zaskoczenia przywódca szajki.
Goldy pociągnęła obolałym nosem i przycisnęła do niego palce. Gdy cofnęła rękę, dostrzegła na skórze smugę krwi. Wydała z siebie pełny irytacji wrzask, rzuciła się na Pete’a i poczęła malutkimi piąstkami okładać krępego chłopaka.
Ten tylko pacnął ją w bok głowy.
– Przestań beczeć! – rozkazał.
Ona jednak nie chciała przestać, tylko zakręciła się nieco oszołomiona ostatnim ciosem.
– Do beczki – podsunął Osvald. – Może wtedy ten kocmołuch w końcu się zamknie.
– Do beczki – podchwycił Eddie i kopniakiem podciął dziewczynkę. Kiedy padła na kolana, stanął nad nią z rękami wspartymi na biodrach. – To tylko brudna Żydówka.
Osvald złapał Goldy za poszarpaną sukienkę. Gdy próbował ją podnieść, wytarta tkanina się rozdarła. Wrzucił swoją ofiarę do beczki głową naprzód przy akompaniamencie dziewczęcych krzyków.
Pete oparł się ręką o beczkę. Na chwilę zapanowała cisza, przerywana tylko uderzeniami wioseł o wodę dobiegającymi od strony przepływającej rzeką łodzi. Rozcinający wodę dziób posyłał w stronę kamienistego brzegu kolejne fale.
Jedna z nich zaburzyła mu równowagę i runął na beczkę, od czego ta się zachwiała i przewróciła na bok. Goldy krzyknęła głośno.
– Czy ona się nigdy nie zamknie? – rzucił z pretensją Eddie i kopnął beczkę, która się poruszyła.
Po chwili nadeszła większa fala.
– Przypływ dziś wcześnie się zaczyna – zauważył Pete.
Kolejna fala. Beczka podskoczyła na wzbierającej wodzie.
Goldy biła piąstkami w deszczułki od środka. Brudne bose stópki wystawały na zewnątrz.
Eddie kopał beczkę tak długo, aż nadeszła kolejna fala i przesunęła ją jeszcze dalej w stronę brudnej Tamizy.
Nadpłynęła większa łódź, z licznymi wioślarzami pracującymi bez wytchnienia. Rozcinająca wody rzeki jednostka posłała w stronę plaży wysokie fale, które porwały beczkę.
Han krzyknęła, kiedy jej towarzyszka zabaw zniknęła wśród błotniście brązowej wody.
– Ona utonie. Utknęła głową w dół!
Eddie chwycił siostrę za ramiona i nią potrząsnął.
– No już, cichaj. Nie widzieliśmy jej dzisiaj, słyszysz?
Zmoczone i drżące z zimna dzieci odbiegły. Dym unoszący się z komina w pobliskiej stoczni przetoczył się po plaży i prawie całkowicie przesłonił rzekę. Dzieci jedno po drugim wspięły się po drabinie za domem Pete’a. Żadne się nie obejrzało. Porzuciły Goldy na pastwę fal.
Gdy Charles dotarł do końca opowiadania, zamrugał kilkakrotnie. Tak tragiczna opowieść na poplamionych wilgocią stronach starego periodyku. Opowieść wzbudzająca opisem okrucieństwa i niemoralnego postępowania dzieci głębokie ubolewanie nad stanem człowieczeństwa. Czy któreś z jego sąsiadów, panna Haverstock albo pan Gadfly, potraktowało poważnie słowa Dickensa o zamiarze napisania powieści historycznej i wsunęło mu tę gazetę pod drzwi dla inspiracji?
Gdy przewrócił stronę czasopisma, drzwi do jego pokoi stanęły otworem.
Fred wręczył mu starannie zawinięte bułki.
– Czy czajnik jest gorący? – spytał.
– Tak, powinien już być.
Młodzian przyjrzał się badawczo bratu.
– Dobrze się czujesz?
Charles zamknął gazetę i poczuł wywołany tym ruchem powiew stęchlizny. Kichnął.
– Jak najbardziej. Poruszył mnie artykuł, który właśnie skończyłem czytać.
Kichnął ponownie, a Fred wyciągnął z kieszeni i podał mu chusteczkę.
– Dziękuję – powiedział Charles, odkładając pismo na stos papieru, daleko od żaru ognia w kominku i od wilgoci płynącej od okien. – To tylko stary papier podrażnił mi nos.
Młodszy z braci podszedł do obudowy kominka i sięgnął po porcelanowy dzbanek z zatkanym dzióbkiem, w którym trzymali herbaciane liście.
– Wydedukowałeś, kto mógł to zostawić?
– Nie, ale ludzie są tu dość towarzyscy. Zbzikowana panna Haverstock z góry mogła znaleźć tę gazetę wśród swoich rzeczy, albo może pan Gadfly kupił ją, kiedy przeglądał towary na straganach w poszukiwaniu inspiracji do swoich utworów. I oczywiście trzeba też wziąć pod uwagę naszych nieprzewidywalnych przyjaciół, Williama i Julie Agów.
Fred potrząsał dzbankiem, aż uznał, że liście zostały dostatecznie wzburzone, a potem ujął czajnik przez szmatkę i ostrożnie zalał herbatę wrzątkiem.
– Zdziwiłem się, kiedy się tu wprowadzili. Dla Williama to dość długi spacer do miasta.
Charles wstał, po czym się przeciągnął.
– Sprawiają wrażenie zadowolonych. Poza tym możemy wraz z Williamem chodzić razem. – William także pisał dla „Morning Chronicle”, choć skupiał się raczej na przestępstwach.
– Tak sądzisz? Wesołe pogwizdywanie Williama słychać z pół mili, ale Julie wydaje mi się nieco wymizerowana.
– Na wiosnę przeszła jakąś chorobę. Osoby nerwowe miewają tego rodzaju przypadłości.
– Może zostawiła ci tę gazetę w ramach żartu.
Charles odrzucił tę ewentualność.
– Nie, nie było w tym nic śmiesznego.
– Mam pozwolić ogniowi wygasnąć? – spytał Fred.
– W zasadzie możesz. Powinno być już cieplej. Może poświęć poranek nauce, a potem wspólnie zajmiemy się oknami. Są tak przeraźliwie brudne, że aż trudno tutaj cokolwiek zobaczyć.
– A mój spacer?
– Po południu – obiecał Charles. – Nie zajdziesz w życiu daleko, jeśli nie będziesz się przykładał do obowiązków. Ja, zanim sprawię sobie jakąś przyjemność, muszę najpierw skończyć szkic.
Obaj Dickensowie pracowali pilnie przy starym, chwiejnym stole, który najpierw przysunęli bliżej kominka, by skorzystać z resztek bijącego od paleniska żaru. Gdy dzwony w Świętym Łukaszu wybiły godzinę dziesiątą rano, rozległo się pukanie do drzwi.
– Ja otworzę – powiedział Charles, podnosząc się z krzesła. – Ty tłumacz dalej.
Zsunął z dłoni pozbawione palców rękawiczki i zostawił je na stole.
Uchylił drzwi.
– Hogarthówny! – wykrzyknął, gdy ujrzał czekające po drugiej stronie młode damy.
Jego narzeczona, Kate, posłała mu uśmiech, a w półprzymkniętych oczach pojawił się błysk. Miała na sobie jasną bawełnianą sukienkę z rozweselającymi materiał cienkimi czerwonymi paskami. Jej bonet zdobiły dopasowane kolorystycznie wstążki. Charles wciąż nie mógł uwierzyć, że jest jego, choć przyjęła jego oświadczyny jeszcze wczesną wiosną, trzy miesiące po tym, jak jej ojciec przedstawił ich sobie.
Jej siostra Mary, ubrana w sukienkę w kwiecisty letni wzór, uniosła trzymany koszyk i otworzyła pokrywę. Oczom Dickensa ukazały się smakowite bułeczki z truskawkami oraz masło.
– Moje drogie, to dla nas wielka przyjemność. – Charles otworzył szerzej drzwi. – Fred jest w salonie, mieliśmy właśnie zasiadać do posiłku.
Przepuścił młode kobiety do środka, po czym zamknął za nimi drzwi, uważając, by nie przytrzasnąć ich obszernych spódnic. Fred rozpalił na nowo ogień i zagotował więcej wody. Dziewczęta rozstawiły na stole cztery talerze, a półmisek bułeczek oraz miseczkę z masłem postawiły na honorowym miejscu na środku stołu. Starszy z braci odszukał w skrzynce na obudowie kominka nóż do masła i podał go Kate.
– Macie dość krzeseł? – spytała Mary.
– Są cztery, owszem – odparł Charles, wskazując za jej plecy. – Kiedy przeprowadziłem się bliżej moich drogich Hogarthów, wyobrażałem sobie wiele podobnie przyjemnych poranków.
Mary spytała Freda o jego przekłady i zaczęli rozmowę o łacińskiej poezji, którą odłożył na rzecz posiłku. Charles odszukał katalog ze sprzętem kuchennym, który był uznawany za niezbędny w każdym nowym domu, po czym podał go Kate.
– Czy naprawdę potrzebujemy tylu różnych szczotek? – spytała z pewną troską.
– Im więcej, tym lepiej – odparł Dickens. – Wiesz, jak wszędzie dostaje się sadza, ale nie można pozwolić jej wygrać. Dzisiejszym popołudniem zamierzamy się zająć naszymi oknami. Są w koszmarnym stanie.
– Istotnie, jest tu dość ciemnawo – stwierdziła Hogarthówna.
– Pobiegnę do domu i przyniosę nasz specjalny środek do mycia szyb – zaproponowała Mary. – A ojciec ma tłumaczenie O wojnie galijskiej Cezara, które mogłoby się spodobać Fredowi.
Młodszy z braci parsknął.
– Ten środek czyszczący bardzo by się przydał – rzucił prędko Charles, by zagłuszyć reakcję brata.
– Idź szybko, Mary, tylko zapewnij matkę, że Fred jest tu z nami w roli przyzwoitki – powiedziała Kate.
– Tak, szybko – dodał wspomniany. – Zamierzam bowiem wyjść, kiedy tylko skończę ten wiersz.
Teraz z kolei Mary parsknęła na uwagę młodego chłopaka.
– Wrócę najszybciej, jak tylko zdołam, z uwagi na Kate.
Po tych słowach wyszła ostentacyjnie. Narzeczeni wymienili wesołe spojrzenia, rozbawieni krotochwilami swego upartego rodzeństwa.
– Czy poznałaś łacinę, Kate? – spytał Fred.
– Trochę. – Zachęcona panna Hogarth nachyliła się w stronę młodszego z braci.
Charles wziął „The Times” i rozłożył gazetę na stronie trzeciej, by zapoznać się z doniesieniami na temat parlamentu. Pogrążył się w lekturze obszernego artykułu na temat mowy pana Buxtona.
– „The Times” wiele miejsca poświęcił mowie Buxtona przeciwko niewolnictwu – zauważył na głos. – Muszę napisać własną analizę dla „Chronicle”, aczkolwiek moją uwagę zajmują obecnie akty okrucieństwa zdecydowanie nam bliższe.
– Co masz na myśli? – spytała Kate.
Charles sięgnął po stary numer „Migrator Magazine” i pokazał go narzeczonej, po czym wyjaśnił, jak trafił w jego ręce.
– Trzymaj chusteczkę pod ręką, albowiem papier nieco zatęchł – przestrzegł ją, otworzył czasopismo na odpowiedniej stronie i położył je na stole obok tłumaczenia Freda.
Kate zaczęła czytać, a Dickens pozbierał ostatnie naczynia i wstawił je do ustawionej na skrzyni miski, która służyła im za prowizoryczny zlew. Następnie zebrał notatki poczynione podczas przemówienia Buxtona, chwycił pióro i zamyślił się nad tym, jak powinien to zagadnienie opisać. Zasadniczo zgadzał się z uwagami „The Timesa” na temat chłosty, przejrzał więc własne zapiski, by zobaczyć, czy zanotował może coś, co pominął ich dziennikarz.
Po kilku minutach czytania w skupieniu Kate zamknęła czasopismo. I kichnęła.
Fred zachichotał.
– Charles ostrzegał, droga Kate.
Wdzięcznym ruchem otarła nos, a jej narzeczony odłożył pióro.
– Czytał pan o dzieciach sprzed jakichś pięćdziesięciu lat, panie Dickens – oznajmiła. – Z pewnością okropności współczesnego niewolnictwa są o wiele bardziej rzeczywiste niż mordercze zapędy dzieci z dawnych czasów.
– Uważasz, że obecnie dzieci zachowują się lepiej? – zapytał.
Kate posłała mu uśmiech.
– Mam nadzieję, że w przyszłym roku się przekonamy. Jak szczęście dopisze, możemy się pobrać w Boże Narodzenie.
Poklepał jej dłoń.
– Jak szczęście dopisze.
– Jesteśmy zaręczeni już od dwóch miesięcy – przypomniała mu.
– Mam nadzieję na Boże Narodzenie, jeśli zdołamy znaleźć i urządzić odpowiedni dom.
Kate odchrząknęła.
– Tak, moja droga? – spytał Charles.
– Wiesz, co by odciągnęło moje myśli od ślubu?
– Cóż takiego?
Zatrzepotała rzęsami.
– Ależ oczywiście zagadka kryminalna.
Przypisy