Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rozkoszna jak chrupiąca skórka świeżutkiego chleba, romantyczna jak zapach puszystych bułeczek, ciepła, optymistyczna historia o podążaniu za marzeniami, prawdziwej przyjaźni i miłości. Zaspokoi twój głód przygody, otuli cię kuszącym aromatem magii i podniesie cię na duchu jak rozmowa z przyjacielem.
Praca w piekarni pani Basil nie należy do przyjemnych, a siedemnastoletnia uczennica Aurelia zmaga się z mozołem nad siły i brakiem szacunku. Mimo to nie zamierza rzucać stanowiska, bo daje jej ono poczucie stabilności – twardo stąpająca po ziemi nastolatka potrafi to docenić. Dlatego pokornie milczy i odmawia sobie nawet prawa do marzeń. I wtedypróg piekarni przekracza nieznajoma i podaje jej sakiewkę z kamieniami poszukiwaczy. W krainie, w której poszukiwanie wyszło z mody, jeszcze zanim sama magia uległa zapomnieniu, umiejętność posługiwania się kamieniami należy do wyjątków – lecz Aurelia to potrafi.
Nieznajoma, którą okazuje się Iliana, nieustraszona łowczyni głów, prosi Aurelię o pomoc w ratowaniu kogoś z Boru – co podejrzanie pachnie przygodą… A kiedy osobą potrzebującą ratunku okazuje się książę Markot, czarujący, acz niezwykły członek rodziny królewskiej, życie ostrożnej Aurelii zostaje postawione na głowie. Zanim dziewczyna orientuje się, co się dzieje, jest w połowie szalonej wyprawy pełnej magicznych portali, z trollką starszą niż wiele drzew (i kilka skał), by wyjaśnić niebezpieczną pałacową intrygę.
Jednak jeszcze bardziej niebezpieczne okazuje się uczucie, którym Aurelia zaczyna darzyć księcia Markota. Im więcej czasu z nim spędza, tym trudniej jej mierzyć się z myślą, że musi wrócić do samotnego, lecz stabilnego życia w piekarni. Czy będzie musiała wybrać między nauką a głosem serca?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 390
ROZDZIAŁ
pierwszy
Zbliżało się południe, kiedy próg piekarni U Pani Basil prze kroczyła nieznajoma postać.
Ucząca się fachu piekarki Aurelia pochłonięta była rozmową z klientem, który szukał potwierdzenia, że ilość cynamonu w bochenku chleba będzie akurat, czyli ani nie za dużo, ani nie za mało.
– Przesadna ilość tej przyprawy – tłumaczył ponuro, jakby ktoś popełnił tragiczny błąd – nieodwracalnie upośledza doznania smakowe.
Nieznajoma postać prychnęła, ściągając na siebie uwagę Aurelii. Przez trzy lata nauki zawodu Aurelia zdążyła poznać twarze wielu mieszkańców położonej na północnym skraju mrocznego Boru miejscowości, w której działała piekarnia U Pani Basil, jednakże tej dziewczyny nigdy wcześniej nie widziała.
Miała ciemne oczy i kruczoczarne włosy i bez dwóch zdań była piękna – lecz nie była to uroda słodka i oczywista, ale wręcz agresywna. Ubrana była w płaszcz podróżny z czarnego aksamitu i suknię w tym samym kolorze, z liśćmi wyszywanymi delikatną złotą nitką. Nawet rękawiczki barwą i zdobieniami pasowały do reszty odzienia. Pojawienie się kogoś w tak wytwornym stroju w zwykłej wiejskiej piekarni było dla Aurelii zaskoczeniem, lecz przecież mogła być to córka jakiegoś kupca czy nawet bogatego handlarza.
Pani Basil mawiała: „Nowe pieniądze! Niektórzy bardziej szanują nowe pieniądze niż dawne szlachectwo, gdybyś chciała wiedzieć”. Do obowiązków Aurelii należało podtrzymywanie rozmowy, więc odpowiadała: „Ciekawe, dlaczego tak jest”. Na to pani Basil spoglądała na nią, mówiąc: „Bo oni te pieniądze sami zarobili”. I nie dostrzegała w tym cienia ironii.
Nieznajoma uśmiechnęła się; nawet jej uśmiech miał w sobie nutę drapieżności. Wtrąciła się do rozmowy, mówiąc:
– Proszę mi wybaczyć. Pomyślałam właśnie, że byłabym bardziej skora, by powierzyć swe doznania smakowe piekarce niż.... – Otaksowała klienta uważnym spojrzeniem. – Właścicielowi średnio prosperującej apteki.
To stało w sprzeczności z wyobrażeniem mężczyzny o własnym sukcesie.
– Ależ ja przecież tylko...
– ...chciałem kupić chleb cynamonowy? Doskonały wybór. Proszę, piekareczko.
Nieznajoma podeszła do lady i podała Aurelii kilka monet. Dziewczyna spakowała szybko cynamonowy chlebek i przekazała go przybyłej, a ta wcisnęła go w dłonie wybrednego klienta.
– Pani impertynencja... – wykrztusił mężczyzna.
– ...robi ogromne wrażenie, wiem. – Dziewczyna świdrowała go nieugiętym spojrzeniem. – A teraz żegnam.
Mężczyzna sapnął z oburzenia i zmełł przekleństwo pod nosem, po czym opuścił piekarnię.
Aurelia była jednocześnie oszołomiona i zachwycona zachowaniem nieznajomej.
W końcu wykwintnie ubrana dziewczyna popatrzyła w jej stronę.
– Wybacz, że się wtrąciłam, jeśli chciałaś kontynuować tę rozmowę... – I nie czekając na odpowiedź Aurelii, mówiła dalej. – No właśnie, tak myślałam. Trzy bułeczki poproszę.
Aurelia rzuciła się do pakowania zamówienia. Czuła na sobie ciekawskie spojrzenie elegantki, lecz kiedy się odwróciła, wzrok klientki był już skupiony na półce z ciastami i ciasteczkami.
Po chwili nieznajoma oparła dłoń na ladzie i nachyliła się, jakby łączyła je co najmniej bliska przyjaźń lub wspólny sekret.
– Czy mogę na ciebie liczyć w kwestii dalszej pomocy?
– Oczywiście, panienko. Co jeszcze mam zapakować?
– Potrzebuję czegoś, czego nie macie na półkach.
– Możemy przygotować indywidualne zamówienie, jednak zajmie to kilka dni w zależności od...
– Potrzebuję pomocy w odnalezieniu kogoś.
– Pardon?
– Wiem, że są na to sposoby. Metody nieznane większości.
Aurelia położyła bułeczki na ladzie.
– Proszę mi wybaczyć, lecz nie rozumiem, o czym panienka mówi.
Nieznajoma uniosła ramię. Aurelia wyciągnęła otwartą rękę, spodziewając się zapłaty za bułeczki, lecz zamiast monet w jej dłoni wylądowało pięć gładkich, zaokrąglonych kamieni.
Kamienie Poszukiwaczy.
– Coś mi mówi, że dobrze wiesz, jak się nimi posługiwać – dodała dziwna klientka.
Kamienie wydawały się gorące.
Aurelia nie miała pewności, czy rozgrzała je stojąca przed nią dziewczyna, czy może raczej w niej samej przebudziła się i wzbierała magia.
Aurelia przełknęła ślinę.
– Skąd możesz to wiedzieć? – zapytała głosem, który nawet dla niej samej brzmiał obco i głucho, jakby dobiegał z daleka.
W oczach nieznajomej pojawił się błysk.
– Ja wiem wszystko.
ROZDZIAŁ
drugi
Tajemnicza klientka okazała się wyjątkowo uparta.
Tamtego ranka Aurelia odesłała ją z niczym. Bez najmniejszego żalu oddała jej kamienie i powiedziała:
– Przykro mi, musiała zajść jakaś pomyłka. Nie jestem w stanie ci pomóc.
Nieznajoma przyglądała jej się przez chwilę – w jej spojrzeniu było coś bezczelnego, jakby rzucała jej wyzwanie – po czym skinęła krótko głową.
– Jak chcesz.
Aurelia uznała, że to kończy sprawę. Sama myśl, że znów miałaby poszukiwać, znów miałaby rzucać kamienie... Nie chciała przyznać, jak bardzo ją to kusiło! Rozmyślała o tym, jak by to było po tylu latach znów to poczuć, ale takie rozważania były na nic – magia nie znajdowała się na jej ścieżce rozwoju.
W rzeczywistości magia w ogóle nie była uważana za coś użytecznego. Ludzie przestali ją stosować, bo nie miało to żadnego sensu. Magia wymagała pracy. Magia wciągała. W pierwszej klasie w dawnej szkole Aurelii dziewczynki uczyły się rymowanki, którą śpiewały, śmigając na skakance:
Czary-mary, ciepło wszędzie, zaraz jeszcze zimniej będzie.
Czary-mary, czysto wszędzie, zaraz więcej brudu będzie.
Czary-mary, jadło daj, wszystkim innym zabieraj.
Czary-mary, przyspiesz czas, trzeba robić jeszcze raz.
Ogólnie przyjęta teoria magii – ludzie już nieco wcześniej przestali poświęcać czas na tworzenie kolejnych – zakładała, że jej użycie zawsze ma konsekwencje. Dziecięca rymowanka tłumaczyła to bardzo prosto: po zjedzeniu posiłku przygotowanego za pomocą magii przychodzi dwa razy większy głód. Przyspieszenie pracy magią sprawi, że na koniec będzie jej dwa razy więcej z tej prostej przyczyny, że wszystko stworzone dzięki magicznym siłom szybko się rozpadnie.
Panna Ember, dawna nauczycielka Aurelii, uważała, że twierdzenie to jest tak stare i tak zakorzenione w powszechnej świadomości, że trudno dziś stwierdzić, czy ludzie rzeczywiście unikają magii, bo to prawda, czy dlatego, że sądzą, że to prawda. I czy przypadkiem powtarzanie tego w kółko nie ma wpływu na magię – że wiara i przekonanie mogą wystarczyć, by rzeczywiście tak się działo.
Aurelia doskonale wiedziała, że powtarzając coś w kółko, w końcu zaczyna się wierzyć, że to prawda. I właśnie tej metody się uchwyciła po wizycie nieznajomej w piekarni.
Nieco później tego samego ranka, pakując bochny chleba z dużego zamówienia, powtarzała: „Podjęłam właściwą decyzję”.
Zamiatając sklep po południu, powtarzała: „Podjęłam właściwą decyzję”.
Zjadając szybką kolację, powtarzała: „Podjęłam właściwą decyzję”.
Wieczorem rozległo się pukanie do drzwi na zapleczu piekarni.
Aurelia była akurat w kuchni i czyściła blachy. Nie spodziewała się żadnych dostaw. Oprócz niej pani Basil miała jeszcze tylko jednego pracownika, czeladnika o imieniu Jonas, który już wyszedł w doskonałym humorze. Aurelia podejrzewała, że planował udać się do Chapdelaine’a, konkurencyjnej piekarni po drugiej stronie miasta. Zdarzało się, że pani Basil wysyłała go tam przed fajrantem, by dowiedział się, czego rywalowi nie udało się sprzedać. Jego jednakże znacznie bardziej interesowała Katriana, jedna z pracujących dla Chapdelaine’a dziewczyn. Aurelia była przekonana, że Katriana również przejawiała żywe zainteresowanie pracownikiem konkurencji. Jonas był szczupły, ale miał szerokie barki, przez co wyglądał trochę jak strach na wróble, lecz taki z wydatnymi kośćmi policzkowymi, serdecznym spojrzeniem i falowanymi włosami, które nigdy nie chciały dać się poskromić. Nie uśmiechał się często, lecz kiedy już się na to zdecydował, robił ogromne wrażenie.
Gdy rozległo się pukanie, Aurelia ruszyła w stronę drzwi, zastanawiając się, czego Jonas mógł zapomnieć. Lecz kiedy je otworzyła, zobaczyła przed sobą nieznajomą z poranka.
Jej elegancką suknię i pelerynę zastąpił nieco zużyty podróżny płaszcz, spodnie z nogawkami wciśniętymi w cholewki znoszonych butów oraz obszerna koszula. Wbrew wyobrażeniu Aurelii włosy kobiety, uwolnione od kapelusika i misternych wsuwek, były raczej krótkie i łagodną czarną falą opadały na jej twarz. Nieznajoma wyglądała w zasadzie jak zupełnie inna osoba, lecz miała ten sam błysk w oczach i tę samą urodę, choć w odmiennym opakowaniu.
– Pomyślałam, że tak łatwiej będzie cię przekonać – zaczęła. – Poza tym jest mi znacznie wygodniej. Można? Dzięki. – I nie czekając na zaproszenie, przepchnęła się obok Aurelii, by wejść do kuchni.
– Co to ma... nie możesz tu wchodzić!
– Jak nie mogę, skoro weszłam? Dziwne, prawda? Dobrze, to co, bierzemy się do dzieła?
– Jakiego dzieła?
– Najwyraźniej rankiem nie zrobiłam na tobie odpowiedniego wrażenia odziana w eleganckie łaszki wytwornej damy. Powiem szczerze, wzbudziłaś tym moją sympatię. No i oto wróciłam. Mówiąc wprost: ty potrafisz szukać, ja nie potrafię. Tak, takie wyznanie wiele mnie kosztuje, bo to sprzeczne z moją naturą. Otóż jest pewna osoba, którą koniecznie muszę znaleźć, a żadna z moich zwykłych metod nie dała zadowalających rezultatów. Dlatego grzecznie cię proszę, piekareczko...
– Aurelia.
– Iliana – przedstawiła się nieznajoma. – Jak uroczo. Wracając. Uniżenie, jak już wspomniałam, proszę: pomóż mi.
Jej słowa brzmiały, jakby dawała Aurelii drugą szansę. Albo testowała jej wolę. „Podjęłam właściwą decyzję”.
– Przecież ci powiedziałam, że nie umiem.
– Oczywiście zapłacę – zapewniła Iliana. – Dziesięć procent.
– Dziesięć procent czego?
Iliana uśmiechnęła się, nieco zaskoczona i rozbawiona.
– Nagrody.
Aurelia zamrugała.
– Jesteś Odnajdywaczką.
Odnajdywacze, dawniej zwani Łowcami Głów, od jakiegoś czasu nazywani byli po prostu najemnikami.
– Owszem. – Iliana skinęła głową. – A ty jesteś dawną uczennicą Szkoły dla Dziewcząt Pani Mercier, choć trzy lata temu przerwałaś tam edukację. Duży talent poszukiwawczy, dziś świadomie marnowany w piekarni oferującej zaskakująco szeroki asortyment wypieków jak na tak słabe zarządzanie. Zgadza się?
Aurelii odebrało mowę.
– Mówiłam ci, wiem wszystko, piekareczko. Na dodatek zapłacę ci, co samo w sobie powinno być miłą odmianą w kontekście twojej obecnej pracy. Czy znów mam rację?
O tak, Iliana tu też się nie pomyliła. Większość uczniów i uczennic w innych miejscach dostawała skromną pensję, lecz nie u pani Basil – ona nie uznawała płacenia. Aurelii wystarczyć miała ciasna izba na zapleczu i jeden posiłek dziennie. Czasem – choć naprawdę rzadko – pani Basil opowiadała, że wysłała jej rodzicom sztukę brązu czy miedzi. Aurelia nie była pewna, dlaczego pani Basil podkreśla, że to brąz lub miedź, skoro byłaby równie przekonująca, opowiadając o złocie lub srebrze. Żadne monety z całą pewnością nie były nigdzie wysyłane.
– Nie mogę przecież... opuścić pracy – wyjaśniła Aurelia.
To było wszystko, co miała – jedyna możliwość, jaką dostała po wyrzuceniu ze szkoły. „Masz nieprawdopodobne szczęście, dziecko – powiedziała wtedy dyrektorka. – Moja dawna przyjaciółka, pani Basil, pilnie potrzebuje uczennicy”.
– O niebiosa, przecież nie proszę cię o opuszczenie pracy! Ba, nie proszę cię nawet o opuszczenie tego pomieszczenia! Oczekuję jedynie, że rzucisz dla mnie kamienie i powiesz coś przydatnego.
Aurelia wciąż się wahała.
– Piętnaście procent – zaproponowała Iliana.
– Dwadzieścia.
Iliana uśmiechnęła się szeroko.
Aurelia martwiła się w duchu, czy nie zapomniała, jak szukać. Kiedy nie czuła na sobie spojrzeń innych, ćwiczyła korzystanie z magii – pani Basil zabraniała tego, mając na względzie dobrą opinię piekarni. („Przygotowując posiłek przy pomocy magii, za godzinę będziesz dwa razy bardziej głodny!”). Kiedy więc Aurelia sprawiała, że na jej opuszkach tańczyło światło, albo podgrzewała wodę do zmywania, robiła to tylko wtedy, gdy miała pewność, że nikogo nie ma w pobliżu. Od czasu do czasu, gdy oprószyła blat mąką, by zagnieść ciasto, szybkimi ruchami kreśliła magiczne symbole, by się upewnić, czy wciąż je pamięta. Nie mając jednak kamieni, nie mogła ćwiczyć szukania.
Aurelia odsunęła wypchany słomą siennik pod ścianę, by zrobić w swojej izdebce miejsce dla nich obu, po czym usiadła na podłodze i kredą, którą Iliana wyjęła z kieszeni, nakreśliła krąg. Nie wiedziała, czy cokolwiek zobaczy. Nie miała nawet pojęcia, czy jeszcze potrafi widzieć.
Najprościej jest szukać osób nam bliskich, jak tłumaczyła panna Ember w trakcie jednej z prywatnych lekcji. Choć magia nie znalazła miejsca w programie nauczania Szkoły dla Dziewcząt, panna Ember osobiście zatroszczyła się o to, by Aurelia odebrała właściwe wykształcenie.
– Możesz szukać również osób, których nie znasz – dodała nauczycielka. – Do tego będzie ci potrzebny jakiś przedmiot, który do nich należał, lub ich wizerunek. A już absolutne minimum to imię.
– Tylko czy to rzeczywiście możliwe? – zdziwiła się Aurelia. Wystarczy samo imię?
Panna Ember potaknęła.
– O tak. Lecz im mniej wiesz o poszukiwanej osobie, tym trudniej będzie ci ją znaleźć.
– Proszę. – Iliana sięgnęła do jednej z licznych kieszeni płaszcza i coś z niej wyjęła. – Chyba dobrze będzie zrobić mały test na początek.
– Test?
– Tak tylko, żeby się upewnić, że wiesz, z czym się to je. Nie lubię marnowana czasu, więc jeśli sobie nie poradzisz...
– Dam radę – zapewniła Aurelia, nie dając jej dokończyć, i sięgnęła po przyniesiony przez Ilianę przedmiot.
Była to rękawiczka z miękkiej skóry. Bladożółta, ozdobiona delikatnym wzorem z pereł. Bez najmniejszych wątpliwości była to najdroższa rękawiczka, jaką Aurelia kiedykolwiek widziała.
– Imię? – zapytała.
– Camilla. – Twarz Iliany na chwilę wykrzywił grymas. – Lady Wigor – poprawiła się.
A zatem ta cała Camilla należała do dworu. Aurelia spojrzała Ilianie w oczy. Ta pierwsza odwróciła wzrok.
Aurelia odetchnęła głęboko. Zamknęła kamienie w dłoni i na chwilę skupiła się na ich ciężarze.
„Lady Wigor” – pomyślała, trzymając rękawiczkę w drugiej dłoni, delikatnie, ale pewnie. – „Camilla”.
Potem zamknęła oczy i rzuciła kamienie w krąg wyrysowany kredą.
Najpierw pojawił się dźwięk. Zaskoczył ją, ale udało jej się utrzymać zaciśnięte powieki. Dźwięk przybierał na sile. Muzyka. Skrzypce, pojedyncze, grające cudny kawałek.
Aurelia ścisnęła rękawiczkę. Widziała palce oplatające gryf instrumentu, delikatne, lecz zdecydowane.
Skrzypaczką była młoda kobieta – prawdopodobnie niewiele starsza od Aurelii. Miała na sobie elegancką suknię, a jej długie, ciemne włosy zostały zebrane i upięte w misterny koczek na czubku głowy.
– Gra na skrzypcach – mruknęła Aurelia.
Głos Iliany był dziwnie stłumiony.
– Co gra?
Aurelia wiele wysiłku włożyła w to, by nie dać się rozproszyć ani nie przewrócić oczyma.
– Wybacz. W trakcie moich licznych wypadów do opery ten utwór jakoś mi umknął.
Iliana nie zareagowała na jej słowa.
– Jakiego koloru jest dywan?
– Niebieski. Białe zasłony. Pulpit do nut z ciemnego drewna...
Przerwała, bo w jej wizji pojawiła się kolejna osoba: do skrzypaczki zbliżył się młody człowiek.
– Przyszedł jakiś mężczyzna.
Muzyka ucichła. Wtedy lady Wigor odwróciła się i spojrzała na gościa, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Znała go.
– Ma na sobie szkarłatną marynarkę... i nosi złoty pierścień. Wyciąga do niej dłoń...
– Dość! – powiedziała nagle Iliana i wyrwała jej rękawiczkę.
Zaskoczona Aurelia otworzyła oczy.
– Już wszystko wiem. Spisałaś się... wystarczająco.
– Wystarczająco?
– Tak, całkowicie wystarczająco. Wróćmy do sprawy, z którą tu przyszłam.
Iliana schowała pospiesznie rękawiczkę do jednej z kieszeni płaszcza, po czym podała dziewczynie złożoną kartkę.
– Nazywa się Elias Allred.
Aurelia rozłożyła i wygładziła papier. Ujrzała szkic przedstawiający mężczyznę. Miał krótką, starannie przyciętą bródkę i włosy wsunięte za uszy. Ktoś namalował jego oczy w taki sposób, że mimo ciemnego tuszu wydawały się jasne.
– Czy masz cokolwiek, co do niego należy?
– Nie. Zobaczmy, jak poradzisz sobie z tym, co ci powiedziałam.
Aurelia zamknęła oczy. Ponownie rzuciła kamienie.
I... nic nie zobaczyła.
Zebrała się w sobie i skupiła jeszcze więcej magii.
Dalej nic.
W końcu usłyszała głos Iliany.
– Jeśli mogę spytać, ile ci to zazwyczaj zajmuje?
– Ja... – Aurelia otworzyła oczy. Czuła się sfrustrowana. – Już dawno tego nie robiłam.
– Ale lady Wigor znalazłaś w jednej chwili?
– Ona jest dla ciebie kimś specjalnym, prawda?
Iliana zmarszczyła brwi.
– Nie rozumiem, jakie miałoby to mieć znaczenie?
– Otóż ma. Jeśli przedmiot jest dla kogoś cenny. Jeśli cel jest... darzony uczuciem, mogłabym... tak jakby... kanałować poszukiwanie przez ciebie i...
– Byłabym zobowiązana, gdybyś powstrzymała się od kanałowania poszukiwań przeze mnie bez mojej wyraźnej zgody!
– Przecież nawet nie próbowałam! Tylko mówię, że to mogłoby... nam sporo ułatwić.
– No proszę, co za pech, bo nie darzę Eliasa Allreda żadnymi ciepłymi uczuciami.
Aurelia uniosła brew.
– A lady Wigor?
– To całkowicie bez związku ze sprawą, z jaką do ciebie przyszłam. – Na twarzy Iliany pojawił się wyraz zakłopotania, który jednak szybko zniknął. – No dobrze, nie. To tylko znajoma.
– Znasz wiele szlachetnie urodzonych osób?
– Jesteś zadziwiająco wścibska, wiesz? – odparowała Iliana. – Zaczynam żałować, że zwróciłam się do ciebie z propozycją współpracy.
– Pozwól mi spojrzeć raz jeszcze – poprosiła Aurelia. – Daj mi odszukać kogoś, kogo znam.
Iliana sięgnęła po kamienie.
– Nie jestem tu dla twojej rozrywki, żebyś mogła szukać, kogo ci się żywnie podoba!
Aurelia wyciągnęła dłoń, żeby ją powstrzymać.
– To tylko ćwiczenie. Proszę. Dzięki temu będę lepiej rozumiała, co widzę w związku z Eliasem Allredem.
„Albo czego nie widzę” – dodała w myślach, bo wolała nie wypowiadać tych słów na głos.
Iliana zawahała się i po krótkim namyśle skinęła głową.
– Niech ci będzie.
Aurelia podniosła kamienie, zamknęła oczy – jej głowę wypełniły myśli o osobie, którą przez trzy ostatnie lata gorąco pragnęła ponownie zobaczyć.
Światło – to rozpoznała najpierw; niewielka lampka z zielonego szkła stojąca na biurku panny Ember oblewała delikatną poświatą regały z książkami w jej biurze. Zaraz potem zobaczyła blat z ciemnego, grubego drewna, z przetarciami w kilku miejscach. Na wierzchu leżało kilka otwartych książek. Przy oknie stała jakaś postać i wyglądała na zewnątrz...
Panna Ember.
Była tam. W swoim gabinecie, jak zawsze. Dokładnie tak, jak Aurelia ją sobie wyobrażała – czy może raczej, dokładnie tak, jak ją widziała, choć bardzo starała się tego unikać.
Chciała zawołać: Dlaczego do mnie nie piszesz? Aurelia rzadko otrzymywała listy od rodziców, lecz to akurat nie mogło dziwić. Natomiast panna Ember... Dziewczyna przełknęła kluchę, którą poczuła w gardle. Panna Ember, gdyby tylko chciała, mogłaby przecież napisać. Mogłaby zapytać, co u niej słychać i jak sobie radzi. Ale tego nie zrobiła.
Obraz gabinetu rozpłynął się przed jej oczyma jak odbicie w tafli gładkiej wody uderzonej kamieniem.
– Piekareczko?
Aurelia czuła, że pieką ją oczy, jakby miała zacząć płakać. Na szczęście potrafiła sobie z tym radzić. Większość ludzi myśli, że trik polega na tym, by szybko mrugać albo w ogóle zacisnąć powieki. W rzeczywistości należy otworzyć je szeroko i nie zamykać, dzięki czemu podstępna wilgoć znika. Zawsze można się jakoś wytłumaczyć – na szczęście Aurelia nigdy nie pozwoliła sobie na stan, w którym musiałaby się z tego tłumaczyć. Wiedziała, że podstawowym i najprostszym sposobem, by radzić sobie ze łzami, jest w pierwszej kolejności niepozwalanie, by się pojawiły.
Dlatego otworzyła ostrożnie oczy i zbierając kamienie ani razu nie mrugnęła, unikając przy tym spojrzeń Iliany.
– Wydaje się, że wszystko jest w porządku – powiedziała. – Spróbuję raz jeszcze.
Aurelia skupiła się na wizerunku Eliasa Allreda. Fryzura, błysk ciekawości w oczach. Powtarzała w myślach jego imię. Zanim opuściła szkołę, ćwiczyła tę technikę z panną Ember. Żałowała teraz – z całą pewnością nie pierwszy raz – że nie nauczyła się więcej.
Ponownie rzuciła kamienie. Skupiła się. I znów niczego nie poczuła. I niczego też nie zobaczyła.
– Przykro mi – powiedziała w końcu.
Iliana skinęła krótko głową, zebrała kamienie do sakiewki i wstała.
– Przyniosę ci coś, co do niego należy – oznajmiła.
– Kiedy?
– Kiedy będzie mi wygodnie.
– Co z zapłatą?
– Poczekaj, aż coś zarobisz.
Po tych słowach zostawiła ją samą.
Aurelia oparła się ciężko o ścianę i znieruchomiała.