Niemożliwa para - Emma Mills - ebook + książka

Niemożliwa para ebook

Mills Emma

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Rozbrajająca historia o przyjaźni i miłości. Prawdziwa, szczera i śmieszna aż do bólu.

Gideon to gwiazda amatorskiego teatru, najpopularniejszy chłopak w szkole i autor najlepszych tekstów, jakie można usłyszeć z ust faceta. Charyzma aż od niego bije. Iris jest bogata, złośliwa i nieznośna. I niczym się nie przejmuje. Tymczasem Claudia poważnie podchodzi do nauki i przyjaźni, jest bardzo oddana rodzinie, uwielbia gry komputerowe i ciężko pracuje na swoje kieszonkowe. Wie, że na wszystko trzeba zarobić. Jak to możliwe, że z Gideonem zaczyna łączyć ją romantyczniejsza (i pełna śmiechu) miłość, a z Iris czuła (i pełna złośliwości) przyjaźń, ciężko wyjaśnić. Jedno jest pewne: ta historia jest tak intensywna, że przepełnia serca i kradnie je bezpowrotnie!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 349

Oceny
4,1 (145 ocen)
57
57
22
8
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
martairmina

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo przyjemna książka, szybko się czyta. Historia nie jest wyłącznie kolorowa, przy czym dobrze pokazuje zarówno kiełkujące uczucie, jak i tworzącą się przyjaźń. Polecam!
10
kaxbe1972

Dobrze spędzony czas

Fajne🙂🙂🙂 Bardzo przyjemna lektura. O przyjaźni, o miłości... Dla młodzieży, ale starszemu gościowi też się podobało🙂🙂🙂
10
Siepacz175
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Kurde, bardzo mi się podobało. I w końcu jakaś bohaterka jest moją imienniczką 😂
00
mishasbigos

Nie polecam

Przeraźliwie nudna
00
Blisston

Nie oderwiesz się od lektury

Czytanie tej książki było jak podróż pełna przygód. Wprost nie mogłam się od niej oderwać, a poczucie humoru autorki sprawiało, że wiele razy śmiałam się do łez. Bardzo szybko polubiłam bohaterów tej historii i aż ciężko mi się z nimi rozstać. Fabuła była tak niesamowita, że ani przez chwilę mi się nie nudziło. Jeśli tak jak ja zraziliście się do książek Emmy Mills, to ta będzie dla was miłą niespodzianką. Przygotujcie chusteczki i dajcie się wciągnąć!
00

Popularność




Tytuł oryginału FOOLISH HEARTS
Copyright © 2017 by Emma Mills Copyright © 2021 for the Polish translation by Media Rodzina Sp. z o.o.
W powieści wykorzystano fragmenty utworu Sen nocy letniej Williama Shakespeare’a w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka.
Projekt okładki Mallory Grigg
Adaptacja okładki, skład i łamanie Radosław Stępniak
Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki – z wyjątkiem cytatów w artykułach i przeglądach krytycznych – możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
ISBN 978-83-8265-015-0
Media Rodzina Sp. z o.o. ul. Pasieka 24 61-657 Poznańtel. 61 827 08 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.

Wszystko zaczyna się na dorocznym Różowym Przyjęciu u Amber Brunati.

Według zaproszenia – wydrukowanego na grubym różowym papierze (a jakże by inaczej!) ze złotymi i turkusowymi zawijasami – miała to być ostatnia legendarna impreza wakacji. Tak jakbym w czasie wakacji kursowała tylko z jednej imprezy tematycznej na drugą, a nie ganiała między niańczeniem cudzych dzieci a pracą w kanapkarni Pinky’s Sub Shop. Kryła się w nim również sugestia, że w czasie wakacji odbył się cały szereg przeciętnych imprez, skoro ta miała być ostatnią z legendarnych.

Stoję w ogrodzie Amber, rozglądam się i patrzę na ustawione obok siebie stoły przykryte bawełnianymi obrusami w różową krateczkę, wokół których roi się od dziewczyn. Wszystkie jesteśmy ubrane na różowo – wszystkie z wyjątkiem Iris Huang, która miała tupet wybrać lawendowy kolor (pełen oburzenia szept Amber słychać wyraźnie po drugiej stronie trawnika), i Kaitlyn Winthrop, która, technicznie rzecz biorąc, przyodziała się w magentę, a nie róż. I to wydaje się wkurzać Amber jeszcze bardziej, bo o ile wszyscy wiemy, że dobór garderoby przez Iris jest jej oficjalnym WAL SIĘ dla całej idei różowości, o tyle Kaitlyn nie zdaje sobie sprawy, że popełnia wielkie faux pas.

– Niech ktoś wyśle tej dziewczynie wzornik kolorów – syczy Amber jadowicie do Madison Lutz, która siedzi po mojej lewej stronie. – Niech ktoś jej podaruje pieprzony próbnik z mieszalni farb, bo magenta to nie róż! Chyba wszystkie się zgadzamy, że magenta to nie różowy, prawda? – spogląda prosto na mnie. – Prawda?

– Abso-róż-lutnie! – oznajmiam głośno, bo jestem skończoną idiotką.

Przez chwilę jest cicho jak makiem zasiał, po czym Madison zaczyna chichotać.

Amber się nie śmieje, choć wykrzywia usta, sugerując rozbawienie.

– No właśnie. Dobrze. Dziękuję, Claudio. Cieszę się, że jesteśmy po tej samej stronie.

Tak naprawdę rzadko kiedy jesteśmy po tej samej stronie. Najczęściej ona jest po jednej stronie, a ja gdzieś zupełnie indziej. I nic się nie da na to poradzić. Społeczeństwo postawiło nas po różnych stronach. Oni jeżdżą range roverami i wynajmują sławnych DJ-ów na szesnaste urodziny. A ja muszę smarować, składać i opiekać kanapki, po czym przygotowywać kolejne w miejsce tych, które źle zgrillowałam. I to tylko po to, żeby kupić samochód, który w dodatku nie należy w całości do mnie. Mój brat jest właścicielem auta w czterdziestu procentach, ale jakimś cudem korzysta z niego przez osiemdziesiąt procent czasu.

Nie wspominam o tym Amber, bo boję się, że cisnęłaby we mnie tacą z ciasteczkami. Przyglądam się tylko, jak Madison głaszcze ją po ramieniu.

– Oddychaj, kochana, oddychaj głęboko, dobrze? – mówi. – I zjedz makaronika. Są z lawendą, wiedziałaś? Lawenda działa uspokajająco.

– Mówiąc o lawendzie, przypomniałaś mi o Iris i teraz jestem jeszcze bardziej zła – denerwuje się Amber.

Spoglądamy na drugą stronę, gdzie Iris siedzi z Paige Breckner. Wspólnie są właścicielkami sporej kolekcji tytułów przewodniczącej klasy (Iris – trzy lata z rzędu), najpopularniejszej dziewczyny z rocznika (Paige) i najsłodszej pary w całej szkole (razem).

Choć „najsłodsza” nie do końca opisuje rzeczywistość. Tak naprawdę nie potrafię sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek użył słowa „słodkie” do określenia czegokolwiek związanego z Iris Huang. Jej okrągła buzia i drobna sylwetka przez niewtajemniczonych są odbierane jako urocze. Jednak to tylko pozory, bo Iris jest bezlitosna i pamiętliwa oraz, jak twierdzą niektórzy, źle wychowana i niewiarygodnie nieprzyjemna. Z jakiegoś powodu nie ma to wpływu na jej pozycję towarzyską – w prawdziwym życiu też tak chyba bywa.

Ale Iris i Paige są najtrwalszą znaną parą w całej prywatnej szkole dla dziewcząt Prospect-Landower School, co automatycznie czyni je „najsłodszymi”, bo to znacznie krótsze określenie niż „najtrwalsza znana para w całej prywatnej szkole Prospect-Landower School for Girls”.

Widziałam je kiedyś – to znaczy, ciągle je widuję – ale kiedyś, po szkole, widziałam, jak siedziały na niskim murku przed biblioteką i przez jedne słuchawki słuchały czegoś z telefonu. Głowy miały blisko siebie, a wtedy Paige niespodziewanie zaczęła tańczyć w miejscu, śpiewając bezgłośnie piosenkę, którą miały włączoną.

Iris uniosła wzrok i spojrzała na nią, uśmiechnęła się i popatrzyła z powrotem na ekran. Paige zaczęła mocniej akcentować ruchy i z większym zaangażowaniem wyśpiewywać bezgłośnie słowa, wskazując przy tym na nią.

Iris schyliła głowę, zaczerwieniła się i siedziała ze wzrokiem wbitym w telefon, ale Paige schwyciła ją za dłoń, poderwała na nogi i spróbowała zmusić, żeby razem z nią skakała w kółko. Iris była nieszczęśliwa, ale też... wzruszona, tak myślę. Nigdy wcześniej nie widziałam jej tak zadowolonej.

Kiedy w końcu się ugięła i zaczęła tańczyć, słuchawka wysunęła jej się z ucha. Sięgnęła po nią i przypadkowo wyrwała słuchawkę Paige. Obie zachłysnęły się śmiechem i padły sobie w ramiona.

I tak, to było słodkie – dlatego tak bardzo zapadło mi w pamięć. Rzadka chwila, kiedy Iris nie wydawała się niewzruszenie stalowa, tylko niezdarna, niemal nieporadna i mocno zadurzona.

Dlatego może rzeczywiście tytuł „najsłodsza” jest uprawniony, nawet jeśli dotyczy Iris.

Teraz akurat Paige rozmawia z Sudhą Prabhu i śmieje się, zasłaniając dłonią usta, kiedy Sudha wymachuje wymownie rękoma, a Iris ma minę, jakby czekała na swój lot na lotnisku i dowiedziała się właśnie, że został odwołany. Boleśnie fioletowy akcent w całym tym morzu różowości.

Madison uśmiecha się szeroko do Amber.

– Oddychaj głęboko.

– Mnie po prostu zależy, żeby wszystko było idealne – tłumaczy Amber, otwiera szeroko oczy i spogląda na nas dziwnie poważnie. – Bo chyba jest? Smakuje wam? Dobrze się bawicie?

Wszystkie zapewniamy ją, że tak, że jedzenie jest wspaniałe, a zabawa doskonała. Potakuję z przekonaniem, wcinając kolejnego herbatnika.

– Wiem, że to głupie – ciągnie Amber. – Ale same rozumiecie. Ostatnia klasa i w ogóle. Wszystko, co robimy, jest jakby po raz ostatni. Dlatego powinno być idealnie, c’nie?

Prześcigamy się w zapewnieniach, że oczywiście ma rację, aż w końcu Amber wydaje się usatysfakcjonowana.

– Dobrze, już dobrze. Okej. – Wstaje szybko, wygładza przód spódniczki, bierze głęboki oddech i rusza w stronę kolejnego stolika.

Pozostałe dziewczyny zaczynają mówić o szkole, a ja poprawiam sukienkę. Pożyczyłam ją od Zoe, więc chociaż pasuje kolorystycznie, jest na mnie odrobinę za krótka i odrobinę za ciasna. Kiedy ubrana w nią zeszłam do salonu, mama aż gwizdnęła z wrażenia, a tata uniósł brew i zapytał:

– Czekaj, co to miała być za impreza?

Jeśli miałabym być szczera, to zaryzykowałabym wściekłość Amber i włożyła niewłaściwy kolor, gdybym tylko mogła zabrać ze sobą Zoe w tej sukience. Zoe to moja najlepsza przyjaciółka i słowami nic więcej nie da się wyrazić, bo żeby zrozumieć niektóre rzeczy, po prostu trzeba je zobaczyć na własne oczy. No i z nią bawiłabym się znacznie lepiej, oglądając to, co się tu wyprawia.

Ale Zoe chodzi do Springdale High School, a ja do PLSG, a to nie jest taka impreza, na którą można by było przyprowadzić kogoś ze sobą. Dlatego wysyłam jej ukradkiem esemesa, żeby była na bieżąco, po czym wracam do słuchania Madison i Ainsley Stewart, które rozmawiają o jakimś zespole, który widziały poprzedniego dnia w telewizji.

Reszta przyjęcia przebiega bez zakłóceń – ku wielkiej uldze Amber. Spożywamy wykwintne przystawki. Wznosimy toasty gazowanym różowym ponczem. Słuchamy kolejnych przemów, w których jesteśmy zapewniane, że to będzie „najlepszy rok ever” i po każdej bijemy brawo.

W pewnej chwili Paige wstaje i dziękuje Amber za zorganizowanie przyjęcia.

Paige to osoba, która uśmiechnie się do ciebie, jeśli akurat masz prezentację i przypadkowo spojrzysz w jej stronę. Ba, wyrazi aprobatę skinieniem głowy, jakby naprawdę słuchała tego, co mówisz. W pierwszej klasie miałyśmy razem wychowanie fizyczne i zawsze kiedy była kapitanem, upierała się, żeby robić wyliczankę, zamiast wybierać zawodniczki do drużyn.

Kiedy kończy toast, spogląda na Iris i się uśmiecha.

– Chciałabyś coś dodać, kochana?

Mierzą się wzrokiem – w ciszy z twarzy Paige znika nadzieja i ustępuje miejsca oczekiwaniu – aż w końcu Iris odsuwa krzesło i wstaje, trzymając w ręku szklankę ponczu. Odchrząkuje.

– Nadmierny ruch turystyczny i rabunkowa gospodarka morska prowadzą do niszczenia raf koralowych – oznajmia, po czym wypija łyk ze szklanki.

Nie potrafię stwierdzić, czy to miał być dowcip. No bo, to chyba oczywiste, raczej nie powinno się robić żartów z niszczenia raf koralowych. Kilka osób chichocze nieswojo.

Iris siada gwałtownie. Paige dalej stoi z uniesioną szklanką.

Wyraźnie widać, że ją to dotknęło, ale jakimś cudem wyczarowuje uśmiech.

– Amber, jeszcze raz wielkie dzięki – mówi. – To... wspaniałe zakończenie wakacji.

Paige przemawiała jako ostatnia. Wokół niewielkich stolików znów rozbrzmiewają rozmowy, a ja po chwili przepraszam koleżanki i wstaję. Mama Amber tłumaczy mi, jak trafić do łazienki, ale kiedy wchodzę do domu, uświadamiam sobie, że jej słowa „w lewo i zaraz naprzeciwko salonu muzycznego” oznaczają, że musiałabym wiedzieć, który z salonów jest salonem muzycznym. A nie mam pojęcia.

Dlatego skręcam w lewo i otwieram pierwsze drzwi, na jakie trafiam. Ku mojemu rozczarowaniu nie jest to łazienka, tylko sypialnia.

Ale nie ma tego złego – tutaj nawet sypialnie mają swoje łazienki. Wpadam do środka, załatwiam to, po co tu przyszłam, a potem spędzam stanowczo zbyt wiele czasu, testując kosmetyki w ładnych buteleczkach ustawionych na blacie przy umywalce.

Zachwycam się zapachem, który profesjonalnie skomponowałam, mieszając trzy losowo wybrane emulsje do ciała, kiedy z zewnątrz dobiegają mnie czyjeś głosy. Słyszę rozmowę, i to coraz bliżej, a kiedy drzwi do sypialni się zamykają, toczy się ona dalej tuż obok.

– ...wierzę, że mogłaś się tak zachować.

– Nie chciałam przemawiać. Myślałam, że to było oczywiste.

– Ale rafy koralowe? Serio?

Paige i Iris.

Zawsze myślałam, że są zgraną parą. Ludzie z zasady nie przepadają za Iris, ale szanują, że dziewczyna wszystko ogarnia. Za to Paige kochają wszyscy. Jest uprzejma, miła i neutralnie dobra, jakkolwiek by to brzmiało. Łagodzi odbiór Iris. A Iris dodaje Paige nieco ikry. Tak mi się wydaje. Kiedyś słyszałam takie określenie: stalowa pięść w jedwabnej rękawiczce. Tutaj Iris robi za pięść, Paige za rękawiczkę.

– Nie twierdzę, że powiedziałaś coś bez znaczenia, tylko że to było zupełnie nie na temat! Przecież to nie jest spotkanie jakiegoś kółka ekologicznego!

– No błagam. Wiesz, że nie znoszę zachowania tych dzieciaków od ratowania drzew.

– Nie mogłaś wykrzesać z siebie jednego dobrego słowa? O Amber. O wakacjach. O szkole. Mogłaś mówić o czymkolwiek. Albo o niczym! Wystarczył jeden komplement. Jeden! Mogłaś pochwalić poncz!

– Ten poncz smakuje jak płyn do spryskiwaczy.

– Iris!

– Co?

– Przy okazji, serio tak trudno było włożyć cokolwiek różowego?

– Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić.

– Przecież robisz całą masę rzeczy tylko dlatego, że ktoś mówi, że masz je zrobić! Nie wchodzisz boso do restauracji! Przestrzegasz obowiązku zapinania pasów!

– Jest spora różnica między robieniem czegoś, co sprawi, że w razie wypadku nie wylecę przez przednią szybę, a spełnianiem czyjejś bezsensownej zachcianki w sprawie bezsensownego koloru ubrania na jakiejś bezsensownej imprezie, która w dodatku żadnej z nas nie pasuje.

– Mnie ta impreza pasuje – zaprzecza Paige, a w jej głosie pojawia się napięcie. – Tylko że dla ciebie to kompletnie bez znaczenia. Czego pragnę? Nigdy nawet nie zapytałaś. Tylko zakładasz. Zawsze, zawsze tylko zakładasz.

Zapada cisza. To daje mi możliwość uświadomienia sobie kilku rzeczy. Po pierwsze i najważniejsze, to nie jest zwykła sprzeczka o przemowę czy kolor sukienki. A po drugie, moja ulotna szansa, by ujawnić swoją obecność i bezpiecznie wyjść z łazienki, bezpowrotnie przeminęła. Muszę zostać z nimi na dłużej, nie mam innej opcji. Muszę je przeczekać.

– Nie chcę tego robić – mówi w końcu Iris.

Przerwa.

– A czy przynajmniej dotarło do ciebie cokolwiek? O sukience? I o przyjęciu? Rozumiesz, że to dla mnie ważne sprawy? I że, tak myślę, jak coś ma dla mnie znaczenie, to dla ciebie też powinno?

– To głupie – protestuje Iris. – To wszystko jest głupie. Gdyby cokolwiek z tego naprawdę miało jakieś znaczenie, wtedy na pewno bym... – przerywa i dopiero po chwili mówi dalej. – Wiesz przecież, że bym... – znów nie kończy.

– Byś co? – Twardo. – Śmiało, co byś zrobiła?

– Sama nie wiem. – Głos Iris brzmi ponuro. – Pokazałabym, że mnie też zależy.

Jest cicho. Gdzieś z tyłu słyszę kroplę spadającą do umywalki.

A potem w sypialni za drzwiami rozlegają się kroki. Nie wiem, która z nich podeszła do drugiej. Czy może odsunęły się od siebie.

Kiedy Paige znów się odzywa, jest wyraźnie spięta.

– Kocham cię, Iris – mówi. – Ale jesteś najbardziej samolubną osobą, jaką znam.

Przyciskam ucho do drzwi. Jestem w końcu tylko człowiekiem, a to chyba najlepszy dramat, jakiego stałam się mimowolnym świadkiem w całej mojej szkolnej karierze.

– Co chcesz powiedzieć?

– Kocham cię – powtarza i dałabym głowę, że płacze. – Ale chcę, żebyś się zmieniła. Chcę... ja... – głos jej się trzęsie, jakby szlochała. – Chcę, żebyś była lepszym człowiekiem, niż jesteś.

W dziesiątej klasie, przez prawie cały semestr, chodziłam z chłopakiem o imieniu Will. Z Willem Sorensonem. Byliśmy parą od stycznia do kwietnia. Mieliśmy iść na jego bal na zakończenie szkoły, ale dwa tygodnie wcześniej ze mną zerwał.

Siedzieliśmy u niego w piwnicy, a on grał w fabularną grę komputerową online Battle Quest. Jego postać – humanoidalny smok Alphoneus Centurion – zbliżał się do zaśnieżonego terenu, gdzie czekał jakiś potwór, kiedy Will odwrócił się i powiedział:

– Sam nie wiem, chyba jednak powinniśmy zerwać, co nie?

Zupełnie jakbyśmy już od jakiegoś czasu wałkowali ten temat, tylko ja tego nie zauważyłam. Alphoneus Centurion raz za razem atakował potwora, a ja próbowałam zmusić Willa do wyjaśnień.

– No bo ja to widzę tak, że jak jesteś z kimś, no nie, to powinnaś... coś czuć. Prawda?

– Chcesz powiedzieć, że ze mną nic nie czujesz?

– Z tobą czuję się zupełnie normalnie – wyjaśnił. – Nie czuję niczego... no, sama wiesz. To znaczy, gdybyś wiedziała, tobyś mnie rozumiała i zależałoby ci, żebym poczuł to z kimś innym. A jeśli nie wiesz, to znaczy, że też tego nie czujesz i tak czy inaczej nie powinniśmy być razem.

Alphoneus uniósł topór. Potwór nie miał szans.

Aż do teraz myślałam, że to najgorsza rzecz, jaką można powiedzieć, zrywając z kimś. Że w towarzystwie tej osoby czujesz się normalnie. Tym sposobem odebrał blask każdej słodkiej chwili, jaką razem przeżyliśmy. Jakby to wszystko było udawane. Jednostronne, czyli moje. Byłam wniebowzięta, kiedy po raz pierwszy wziął mnie za rękę. Myślałam, że uniosę się i popłynę nad chodnikiem. A wtedy, patrząc wstecz, zrozumiałam, że to, co dla mnie było ważne, wszystko, co miało dla mnie znaczenie, dla niego było „normalne”.

Paige Breckner udało się podnieść sztukę zrywania do zupełnie innej ligi. Chcę, żebyś była lepszym człowiekiem, niż jesteś. Na miejscu Iris rozsypałabym się na kawałki.

Ale Iris to nie dotyczy. Po dłuższej chwili zaczyna mówić, a jej głos, w porównaniu z Paige, jest silny. Spokojny. Zdecydowany. Ani śladu łez.

– Zrywasz ze mną? – pyta.

Paige nie odpowiada.

– Czy. Ze mną. Zrywasz? – powtarza Iris ostro.

– Tak – potwierdza Paige.

Uświadamiam sobie, że mimowolnie wstrzymuję oddech. Jakbym czekała... na coś. Jakąś reakcję. Jakich ruch. Dźwięk. Cokolwiek.

Chwilę potem rozlega się dźwięk. I to całkiem głośny – jasny i wyrazisty dzwoneczek.

Przez ułamek sekundy nie wiem, co się dzieje, bo to bez sensu. Paige zrywa z Iris, a ona w odpowiedzi wyciąga dzwoneczek i zaczyna dzwonić?

Dopiero wtedy przychodzi olśnienie. Mój telefon.

Pospiesznie sięgam do torebki. Czasem mam wrażenie, że to wrota do równoległych wymiarów, szczególnie kiedy zależy mi, żeby coś w niej szybko znaleźć. W końcu wydobywam telefon – akurat w chwili, kiedy przychodzą trzy kolejne wiadomości, jedna po drugiej. Trzy przenikliwe dzwoneczki. Zapadam się w sobie coraz głębiej.

Cisza, jaka następuje, jest ogłuszająca.

Spoglądam w dół. Widzę wiadomości, które przyczyniają się właśnie do mojej zguby.

„Pisz, co się dzieje” – prosi Zoe w pierwszym esemesie.

„Zajadasz się kwiohhhhhem z Ambehhhh?

I Madisohhhhhhhn i Aaaaaaaisley i Stojącą Lampą?”

„I pozostałymi szahhhhhhhlonymi kohhhhhleżankami z khhhhhhlasy?”

Niewiele brakuje, bym wybuchnęła śmiechem – w normalnej sytuacji byłoby to po prostu śmieszne, a teraz jest tak straszne, że w zasadzie aż śmieszne.

Tyle że za drzwiami rozlegają się kroki, które zdecydowanie zbliżają się do łazienki, a zaraz potem ktoś głośno puka dokładnie na wysokości mojej twarzy.

I z powrotem ze śmiesznej sytuacja staje się straszna.

– Halo? – To Paige.

Wstrzymuję oddech. Może jeśli zachowam całkowitą ciszę i nie będę się ruszała, dziewczyny uznają, że się przesłyszały?

– Słyszałyśmy twój telefon – mówi Paige.

– A skąd wiesz, że to nie był twój telefon? – odpowiadam. Bo. Jestem. Kretynką.

Zaciskam powieki. Nabieram głęboko powietrza. I otwieram drzwi.

To nasza Chwila, tylko nasza. Do PLSG uczęszcza łącznie dwieście dziewcząt. Po pięćdziesiąt na rocznik. I chociaż znam oczywiście Amber i Madison, i Ainsley, i Lampę Stojącą (oczywiście nie ma w naszej szkole nikogo takiego jak Lampa Stojąca, ale Zoe nabija się z imion moich koleżanek i twierdzi, że ich imiona bez wyjątku brzmią jak nazwy mebli z katalogu dużej sieci) i wszystkie inne, ale dość pobieżnie i nigdy nie zdarzyło się, żebym z którąkolwiek dzieliła jakaś Chwilę. Tak jak teraz.

Sprawa z Chwilami wygląda tak, że co prawda są krótkie i pojedyncze, ale to wcale nie oznacza, że są pozytywnym przeżyciem. Ani nie są specjalne, ani niezapomniane niczym mentalne fotki w mentalnych ramkach czy wklejki w pamiętniku, jak by się mogło wydawać.

To raczej zbiór Boleśnie Nieprzyjemnych Zdarzeń. Na przykład teraz: ja, ściskając w ręku telefon, stoję w progu łazienki i mam czerwone ucho, które wygląda, jakbym właśnie przyciskała je do drzwi... pewnie dlatego, że właśnie przyciskałam je do drzwi. Paige ma czerwoną twarz, mokre policzki i zapuchnięte oczy. A Iris Huang, olśniewająca i groźna w lawendowym YSL, spogląda na mnie z milczącą, żarzącą się wściekłością.

Paige pierwsza przerywa ciszę.

– Nie wiedziałyśmy, że nie jesteśmy same – mówi i bardzo się stara, żeby brzmieć choćby w miarę normalnie, ale nie zawraca sobie głowy ścieraniem łez z policzków.

– Ja też nie miałam pojęcia, że ktoś jest w sypialni. Zupełnie nic nie słyszałam – zapewniam ją, mimo że jedno kłamstwo podpieram kolejnym.

Cisza staje się nieznośna.

Robię więc to, w czym jestem najlepsza – albo najgorsza, w zależności od punktu widzenia – moją największą zaletą jest moja największa słabość. Przerywam tę ciszę.

– No bo miałam odkręconą wodę – brnę. – Było głośno. I jeszcze sikam bardzo głośno. Aż jestem zaskoczona, że nie słyszałyście, co tu się wyprawiało. Serio, jak nad wodospadem Niagara... to było... ogłuszające w sumie... cała kaskada... płynu, w sensie... z hukiem... ten tego...

Paige patrzy na mnie i mruga, najwyraźniej dość mocno zdezorientowana. Za to Iris mruży oczy przepełnione jeszcze większą wściekłością.

Muszę stąd zniknąć.

– To ja was... zostawię z tym same... nie żebym wiedziała, z czym was zostawiam, bo skąd mam wiedzieć, skoro nic nie słyszałam... – dukam i próbuję przedostać się w pobliże drzwi, ale Paige zastępuje mi drogę.

– Nie, to ja was zostawiam – mówi i pospiesznie wychodzi.

I zostawia nas. Mnie i Iris. Same.

Iris natychmiast podchodzi i celuje mi palcem w twarz. Zmusza mnie, żebym się cofała, aż docieram do łazienki, potykam się o chodnik i ratuję przed upadkiem, chwytając ozdobny wieszak na ręczniki.

– Co słyszałaś? – pyta.

– Nic. Nic nie słyszałam.

– Kłamiesz.

– Nie.

– Kłamiesz. A nie umiesz kłamać. Jeśli teraz wyjdziesz i komukolwiek powtórzysz... jeśli im powiesz... – waha się. I chyba nie uwierzyłabym, gdybym sama tego nie zobaczyła, ale jej oczy przez chwilę są wypełnione łzami. Drży jej dolna warga. Naprawdę się trzęsie.

Jej głos jest głuchy, kiedy kończy zdanie:

– Zniszczę cię.

Po czym odwraca się i wychodzi.

W niedzielę idę do pracy w kanapkarni Pinky’s. Dokładnie dzień po tym, jak Iris zagroziła, że mnie zniszczy.

Kiedy wczoraj wróciłam z łazienki na przyjęcie, już jej tam nie było. Paige siedziała na swoim krześle, ale wyglądała bardzo źle, co szybko zauważyły dziewczyny przy jej stoliku. Sudha obejmowała ją ramieniem i rozmawiały, nachylone do siebie głowami, a z drugiej strony klęczała Alicia Smith i podsuwała Paige kraciastą chusteczkę, gdyby chciała otrzeć łzy.

Wieści rozchodzą się z prędkością błyskawicy. Nie musiałam nikomu przekazywać, czego się mimowolnie dowiedziałam. Więcej, wcale nie zamierzałam tego robić! Przede wszystkim dlatego, że to nie ich interes, ale nie bez znaczenia była obawa przed gniewem Iris Huang, który mógłby spaść na mnie i moją rodzinę.

Powtarzam sobie w myślach jej słowa, wyjmując z tostera kanapkę i układając ją na ladzie przed sobą (nieco przypaliłam pieczywo na brzegach, ale może klient nie zauważy). Nigdy wcześniej nikt nie groził mi zniszczeniem.

Będę musiała ich unikać w czasie zajęć i na przerwach. Dość skutecznie udawało mi się przemykać korytarzami przez ostatnie trzy lata, więc pewnie i czwarty rok jakoś dam sobie radę.

Tryb niewidzialności, myślę sobie, krojąc kanapkę i owijając ją w firmowy papier Pinky’s.

Pinky’s oferuje „dziewięciocalowe kanapki”. „O połowę większe niż kanapki Subwaya!” – obiecuje nasz szyld.

– To chyba nie fair – powiedziałam managerowi Aaronowi pierwszego dnia pracy. – Bo kanapki w Subwayu mają po dwanaście cali, więc tak naprawdę to o jedną czwartą mniej.

– Tu chodzi o ich sześciocalowe kanapki – wyjaśnił.

– Może powinniśmy napisać to w reklamie?

– Niby jak? „Dziewięciocalowe kanapki, o połowę większe niż sześciocalowe kanapki Subwaya”? – Aaron zastanowił się przez chwilę, by zaraz potrząsnąć głową. – Za dużo informacji. Przeintelektualizowane.

To był chyba pierwszy i jedyny raz, kiedy ktokolwiek użył słowa „przeintelektualizowane” do opisania reklamy kanapkarni Pinky’s. Wynikało to głównie z tego, że ktoś w dziale marketingu wpadł na genialny pomysł skojarzenia kanapek z symbolem fallicznym. To był moment, z którego czerpały wszystkie penisoburcze kampanie reklamowe Pinky’s.

Na przykład ta, w której widać faceta stojącego tyłem, a naprzeciwko niego jakąś kobietę, która mówi: „Dziewięć cali???” niesamowicie lubieżnym tonem, po czym kamera pokazuje plan z boku i widzimy, że facet na wysokości krocza trzyma kanapkę. Obrzydliwość. Nie no, dosłownie, totalna obrzydliwość. Jestem trybikiem w najidiotyczniejszej korporacyjnej maszynie kanapkowej.

Ale potrzebowałam zatrudnienia. A Pinky’s szukał pracowników. I tak jakoś wyszło.

Zoe wpada do mnie po pracy i razem jedziemy rowerami do Tropical Moose po rożki lodowe. Samochód akurat stoi na podjeździe – Alex wyjątkowo jest w domu – ale od stania za ladą bolą mnie nogi i śmierdzę jak Pinky’s. Chcę trochę popedałować, żeby poczuć we włosach letnie powietrze i palenie w zmęczonych łydkach.

Zamawiam rożek o smaku pinacolady, a Zoe o smaku gumy balonowej. Udaje nam się zająć stolik z przodu, z krzesłami, które na skórze zostawiają odciśnięty drobny wzorek.

Kiedy siadamy, mija nas dwójka dzieci z niebieskimi rożkami w dłoniach. Za nimi idzie jakaś kobieta, ale zwalnia i niespodziewanie skręca w naszą stronę.

– Masz przepiękne włosy – mówi do Zoe, na co ona uśmiecha się i w odpowiedzi tylko kiwa głową, bo ma buzię pełną zmrożonej słodyczy. Kiedy kobieta odchodzi, Zoe robi do mnie głupią minę.

Taka jest prawda, Zoe ma przepiękne włosy. Zresztą nie tylko włosy. Cała reszta też robi ogromne wrażenie – ciemne oczy z najdłuższymi na świecie rzęsami i doskonale gładka brązowa skóra. Kiedyś jakiś barista ze Starbucksa napisał na jej kubku: „Masz cudowny uśmiech”. Zrobiłam jej zdjęcie z tym kubkiem, oczywiście uśmiechniętej szeroko, i wrzuciłyśmy je na Tumblera. Fotka zebrała dotychczas pięćdziesiąt tysięcy reakcji.

Ale ja ją znam i wiem, że jej się to należy. Jej wnętrze jest równie cudowne jak jej buzia. Wiem też, że dobroć nie zawsze objawia się w postaci piękna – Zoe nie jest piękna DLATEGO, że jest bystra, zabawna czy serdeczna, ale w jej przypadku te dwie rzeczy zgrywają się ze sobą idealnie. Jest moją najlepszą przyjaciółką i jeśli jedna z nas miała być niewiarygodnie piękna, to cieszę się, że padło na nią. Bo to jest po prostu logiczne.

– Mam matmę i literaturę z Krisem – mówi, wracając do przerwanej wcześniej rozmowy. – Biolę z Gabby, więc wiesz. Ty masz już plan?

Wzruszam ramionami.

– Taki sam jak zawsze.

– Właśnie, jak było na tamtej imprezie? Nie odpisałaś mi potem.

W zasadzie nie ma najmniejszych szans, żeby Iris Huang dowiedziała się o tej rozmowie. Zoe chodzi przecież do innej szkoły – do Springdale, publicznego liceum dla dzieciaków z naszej okolicy na przedmieściach Chicago. Mieszkamy w takiej dzielnicy, że taksówkarze za przyjazd do nas naliczają opłatę w drugiej taryfie. PLSG jest dwadzieścia minut od Springdale, ale większość najbogatszych dziewczyn mieszka jeszcze dalej na przedmieściach, więc prawdopodobieństwo, że Iris przez przypadek usłyszy, jak opowiadam Zoe o tym, że byłam świadkiem Zerwania Stulecia (a przynajmniej roku), jest w zasadzie bliskie zeru. Poza tym zazwyczaj dzielę się z nią wszystkim. Ale... Jest we mnie coś... Po prostu nie chcę ryzykować.

Wzruszam jedynie ramionami i mówię od niechcenia:

– Jedzenie było całkiem niezłe. I wszyscy mówili, że ten rok będzie nasz.

– Do kogo w takim razie należały poprzednie lata?

– No właśnie. O to samo zapytałam Madison, ale popatrzyła na mnie jak na wariatkę.

– Wielka szkoda, że nie ma sklepu z poczuciem humoru.

– Mogłabym odsprzedać jej trochę swojego.

– Wystarczyłoby ci wtedy kasy na nowy wóz.

– Naprawdę uważasz, że jestem dość zabawna, żeby kupić za to samochód?

– Dziewczyno! Jesteś zabawna przynajmniej jak używana toyota corolla. Przynajmniej!

Uśmiecham się szeroko.

Milczymy i kończymy rożki, ale to nie jest zła cisza. Przy innych czuję czasem potrzebę wypełnienia tej przestrzeni, ale nie przy Zoe. Z nią to jest okej. Z nią nie musi dziać się coś bez przerwy. Razem możemy słuchać kumkania żab albo cykania świerszczy.

Potem wracamy do mnie, do domu. Pytam, czy wpadnie na chwilę, ale Zoe kręci głową.

– Muszę lecieć do siebie. Jutro zaczynają się lekcje.

– Bleee.

– Fajnie było.

Uśmiecha się – tym cudownym uśmiechem z fotki ze Starbucksa – a ja nagle przypominam sobie coś, co Amber powiedziała w czasie przyjęcia – że to ostatnia klasa i w ogóle. I że wszystko, co robimy, robimy w zasadzie po raz ostatni. Bo jutro jest nasz ostatni powrót do szkoły. A przynajmniej ostatni pierwszy dzień roku w liceum. To z kolei oznacza, że dzisiaj – że ta noc w zasadzie – to koniec takich wakacji, jakie znałyśmy. W przyszłym roku możemy pójść do college’u i zacząć rok w zupełnie innym czasie. W innych miastach. W innych strefach czasowych. Nie potrafię sobie tego wyobrazić.

Chociaż pewnie potrafię. Tylko nie chcę.

Nie wspominam jej o tym, o czym myślę.

– Napisz do mnie jutro – proszę jedynie.

– Pewnie. – Zoe wsiada na rower. – Trzymka, Claude.

– Trzymka.

Patrzę, jak odjeżdża.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki