Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Znakomite romskie portrety Lidii Ostałowskiej po kilkunastu latach od pierwszego wydania wciąż nie tracą na aktualności. Niestety. Mimo upływu lat, zaangażowania prywatnych organizacji i międzynarodowych agend sytuacja Romów wciąż pozostaje zła, nierzadko zmieniła się na gorsze. Żadne z postkomunistycznych państw nie wypracowało dobrego modelu współistnienia z mniejszością romską, która - na co dzień niewidoczna - przypomina o sobie niemal wyłącznie w nagłówkach alarmujących newsów: deportacje z Francji, budowa gett na Słowacji, zakaz żebrania w Polsce. Cygan to Cygan pokazuje złożoność środowiska romskiego, na którą nakładają się mentalność gadziów i tożsamość narodowa państw, w których żyją Limalo, Marika, Ziutek, Badzio, Romek i wielu innych, z paszportem polskim, bułgarskim, serbskim, węgierskim...
"Jakże niezwykły jest świat Cyganów, o którym tak przejmująco opowiada Lidia Ostałowska! Ileż tu przewija się losów najdziwniejszych, ileż zdumiewających historii. Te świetne, napisane z pasją i humanizmem reportaże odsłaniają zagadkową i fascynującą rzeczywistość, w którą książka Ostałowskiej wciąga od pierwszej strony".
Ryszard Kapuściński
"Szczerze Państwu polecam niezmiernie ciekawą książkę Lidii Ostałowskiej Cygan to Cygan. Impresje dotyczące tajemniczego narodu, jego trudnej i tragicznej historii warte są przeczytania".
Jerzy Giedroyc
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 206
Lidia Ostałowska
Cygan to Cygan
Projekt okładki AGNIESZKA PASIERSKA / PRACOWNIA PAPIERÓWKA
Fotografia na okładce © by WILLIAM COUPON / CORBISFotografia Autorki © by PIOTR WÓJCIKFotografie wewnątrz tomu © by JOAKIM ESKILDSEN. Zdjęcia pochodzą z książki The Roma Journeys.
Wybór zdjęć PATRYCJA KWAS
Copyright © by LIDIA OSTAŁOWSKA, 2000Copyright © for POSTSCRIPTUM O ABORYGENACH by LIDIA OSTAŁOWSKA, 2012
Redakcja MAGDALENA BUDZIŃSKAKorekta ZUZANNA SZATANIK / D2D.PLRedakcja techniczna i skład ROBERT OLEŚ / D2D.PL
ISBN 978-83-7536-383-8
WYDAWNICTWO CZARNE SP. Z O.O.www.czarne.com.pl
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowatel. +48 18 351 00 70 e-mail: [email protected]
Wołowiec 2012Wydanie II rozszerzone
Romkowi Kwiatkowskiemu
z Oświęcimia dziękuję
za wędrówkę
po świecie Cyganów
Polski Cygan Limalo jedzie do Rumunii. Chce zobaczyć wioski Wyżyny Transylwańskiej i zejść na dno cygańskiej nędzy. Bo może w tej krainie głodu tętni życie, za którym tęskni. Może Cygan kocha tam jeszcze Cygana. Limalo wybiera się do Sybina. Mieszka tam cygański monarcha Ion Cioabă. Jest ulubieńcem rumuńskiego prezydenta. U wiedeńskich złotników król zamówił sobie kilogramową koronę, potem puścił się w podróż po stolicach świata. Przyjęła go nawet angielska królowa.
– Napluję mu do mordy – zapowiada Limalo.
Cygan to Cygan. Węgierski nauczyciel, mołdawski pastuch, filozof ze Słowacji, krawiec z Czech – wszyscy są braćmi. Tak myśli Limalo. Chce, żeby w tej rodzinie było miejsce dla żebraka. Jedzie, a po powrocie ma zamiar powiedzieć: „Rumuńskie Cygany biedne są, ale uczciwe. Ja tam byłem”.
W Comăna de Jos cygański obszar to skraj wioski. Od przystanku idzie się wzdłuż obejść, które należą do gadziów, czyli obcych. Ich domy są zielone albo żółte, pomalowane dawno temu. Rolety zaciągnięte. Bliżej tamy stoją zabudowania Cyganów. Można je poznać po śladach na tynku, metr nad gruntem. Spiętrzona woda co roku wylewa. Cygańskie domy do niedawna były mniejsze niż rumuńskie. Teraz dobudowano do nich nowe izby, a okna zabito deskami. Cyganów nie ma. Wyjechali do Polski na żebry. Zostało tylko kilka rodzin. Na ostatnim podwórku przed tamą stoi krzesło. Na krześle poduszka, żeby było miękko. Na poduszce Limalo.
Limalo jest Kelderaszem. To grupa cygańskich kotlarzy. Wywodzą się z Wołoszczyzny i Mołdawii. Byli tam niewolnikami bojarów wystawianymi na sprzedaż. Rumuńskie słowo robi, czyli niewolnik, do dziś oznacza tam Cygana. W połowie dziewiętnastego wieku zniesiono niewolnictwo. Wkrótce hordy oswobodzonych Cyganów ruszyły na zachód i północ. Najpierw pojawili się w Galicji, potem na innych polskich ziemiach. Wielu zostało. Wśród nich przodkowie ojca Limalo.
Limalo ma pod Warszawą willę z wieżyczką, rodzinę, prowadzi interesy. Kilka dni temu wsiadł w pociąg; potem tłukł się autobusami, by spocząć na poduszce w Comăna de Jos. Tu się wychowała jego matka.
– Mama do śmierci nosiła czerwoną spódnicę.
Limalo urodził się krótko po wojnie. Żył w taborze, chodził z matką po wioskach żebrać, wróżyć. Czasem gospodarze szczuli ich psami (do dziś ma blizny na pośladkach), ale zwykle wyciągali grosik. Matka kupowała papier i ołówki.
– Uczyła mnie czytać i pisać po rumuńsku. Opowiadała, jak żyją tamtejsze Cygany.
Nie zobaczyła już rodzinnej wioski. Gdy w latach sześćdziesiątych gadzie z całej Europy Środkowej i Wschodniej zabronili Cyganom wędrować, dziadkowie Limalo zatrzymali się kilkadziesiąt kilometrów od Comăny. Limalo odwiedził ich z matką. Był jeszcze bardzo młody. Poznał Sofię. Tak się zakochał, że w Polsce kradł, byle do Transylwanii przywozić pierścionki. Odsiedział te cacka, nie kradnie. Sofię wziął daleki krewny, a Limalo rozkręcił handel dywanami. Pomogła mu siostra z Niemiec. Ożenił się i ma już wnuczkę.
Trzy lata temu do podwarszawskiej willi Limalo zapukał młody rumuński obdartus. Seplenił:
– Psysyła mnie Sofia, moja mama, jestem Danciu.
Limalo cygańskim zwyczajem ucałował Danciu w usta, nakarmił, napoił i ubrał. Znalazł mu pracę na czarno.
Po Danciu przyszli następni Cyganie z Rumunii, po nich inni. Prosili, żeby przyjął ich na parę nocy. Limalo kazał żonie słać łóżka, opróżniać lodówkę. Żądał, by szykowała im jedzenie super. By w jego domu każdy żebrak kładł się do białej, wykrochmalonej pościeli, a czasem nocowało kilkunastu. Musiała biegać dla nich do apteki, prowadzić do łazienki dzieci z wszami. On je strzygł. Tłumaczył żonie:
– Rumuńskie Cygany nie są winne, że siedzą na betonie i uniżają swoją godność. Zawiniło ichnie życie.
Żona wyprowadziła się przed rokiem.
Limalo w drodze do Transylwanii powtarza:
– One biedne są, ale uczciwe. Powinniście nie taić, co tam zobaczą wasze oczy.
Podwórko bez trawy w Comăna de Jos, poduszka. Limalo przy świątecznie zastawionym stole. Naprzeciw niego mężczyźni: Truli, Goca, Calo. Kobiety: Marcella, Tereza i Ewa – rozdmuchują żar w ognisku, mieszają w garnku, potem stają pod spękaną żółtą ścianą.
Pierwszym, który wyjechał do Polski, był Truli. Zaraz po rewolucji grudniowej w 1989. Wcale się tam zresztą nie wybierał, chciał do Niemiec. Wciąż chce.
– Jakby mi tera dali wizę, to zostawiam ten stół w Comănie, kiełbasę i wódkę.
Próbował przejść zieloną granicę, nie wyszło. Ale przekonał się, że i w Polsce można zarobić. Dał cynk sąsiadom z Comăny.
Jechali autokarami, bo taniej. Bez grosza, bez znajomości języka. Docierali do większych miast. Zimą spali na dworcach, latem koło dworców, na trawnikach. Pałowała ich policja, bili skini, zaczepiali pijacy, przeganiała służba ochrony kolei. Znaleźli sobie bezpieczniejsze miejsca na wysypiskach, pod mostami. Tam starym cygańskim sposobem budowali koliby, mieszkali jak dziadowie. Wygrzebywali dziurę w ziemi i ustawiali konstrukcję z gałęzi ściętych w nadrzecznych chaszczach albo parkach. Dziadowie poszywali kolibę tkaniną, którą z baraniej przędzy potrafią tkać rumuńscy gadzie, lub oblepiali szałas gliną zmieszaną z końskim łajnem. Teraz musiała wystarczyć tektura, skrzynki po mandarynkach, obrzynki papy, kawałki dykty. Kelderasze, którzy nie zapomnieli kotlarskiego fachu, na zwałach śmieci przy zajezdniach szukali beczek po ropie. Z każdej robili dwa piece. Mieli już polskie domy, czasem niewiele gorsze od rumuńskich. Mieszkali w nich kilka miesięcy. Rano zabierali się do pracy. Wychodzili grupkami, niosąc rekwizyty: dzieci przy piersi, kule, białe laski, ciemne okulary. Wracali o zmierzchu objuczeni tobołkami. Były w nich ciuchy, stare buty, nadgniłe banany, połamane zabawki. Także łopaty, styliska, kanistry, święte obrazki, przetarte dywany, szmatki na wstążki.
Wiele z tych polskich darów jest w Comănie.
Po kilku latach pogranicznicy w Medyce zaczęli robić problemy – odsyłali rodziny z dziećmi niewpisanymi do paszportów.
Marcella, żona Trulego: – Uczyłam córki. Mówiły za mną: „Jestem głodna”, „Pani dobry”, „Pani daj”, głaskały nogę albo rękę. Przynoszą mi dziesięć marek dziennie.
Truli: – Za Ceauşescu zachrzanialiśmy w kołchozach i na fabrykach. Tu w okolicy jest cementownia, cegielnia, celuloza. Wyrzucili nas po rewolucji, jak wszystko robili prywatne. Ziemi też nam nie dali, najmujemy się u gadziów.
Marcella: – Ja wiem, że w Polsce dzieci cierpią. Ale utrzymują siebie i dorosłych. Dlatego tu chodzą ubrane, mają co jeść, śpią na łóżku, a niektóre rodzice kupują nawet telewizor.
Więc gdy pogranicznicy w Medyce zażądali haraczu (sto marek od dziecięcej głowy), Cyganie zapłacili. Mieli marki, ciułali na naprawę domów zalewanych przez wodę i na cegły. Postanowili – zostaniemy w Polsce dłużej. Zostawali ci z Comăna de Jos i z innych wiosek. Opanowali place i ulice, klatki schodowe i schody kościołów, bazary, stacje benzynowe. „Pani dobry”. „Pani daj”.
Polscy gadzie niczego o nich nie wiedzieli. Jak żyją tutaj, jak tam? Czy napadają? Czy kradną? Może roznoszą choroby? Nie wiedzieli, co czują, patrząc na ich brudne dzieci, na drżące matki w szmatach przycupnięte na chodnikach. Złość? Obrzydzenie? Triumf? Strach? Ale wiedzieli, że trzeba coś zrobić z tą armią. Co roku w Polsce koczowało dwieście tysięcy rumuńskich Cyganów. Każdemu przy wjeździe kazali okazywać pięćset marek. Tym, którzy zostawali dłużej, znakowali paszporty.
Cyganie nazywają ich stemple ferbuto – zakaz wjazdu na rok.
Calo, mąż Terezy: – Rumuny mają prywatne autobusy. Biorą towar na handel i nas. Podjeżdżają do Braszowa albo się spotykamy we wiosce. Szofery liczą sto pięćdziesiąt marek od osoby, ale znają ludzi na granicy. I nie ma znaczenia ferbuto.
Calo buduje dom. Przez cztery lata użebrał z rodziną dwanaście tysięcy marek.
– Kiedyś byliśmy biedni, dziś każdy żyje z pieniędzy i dla pieniędzy.
Strop robi mu cieśla – gadzio. Właśnie przyszedł na obiad, a Limalo nalewa wódki.
– Nico, powiedz, czemu Rumuny nie lubią Cyganów?
Nicolae: – Bo jeżdżą na żebry, a my nic, jesteśmy puści.
Calo: – Nie narzekaj. Masz dwadzieścia arów ziemi i narzędzia. Za dach ci płacę.
Nicolae: – Myślisz, że mi tak dobrze? Chętnie bym zapuścił brodę, założył cygański kapelusz i pojechał, tylko z kim.
– Ja cię zabiorę – mówi Calo.
Nicolae wykręca się, że jest za stary.
Co innego Gica, trzydziestolatek po maturze, Rumun. Bez brody, ale w kapeluszu.
Kiedy Gica zobaczył, że Cyganie przywożą do Comăna de Jos fajne pieniądze, naradził się z żoną i rzucił cementownię. Pojechał do Tarnowa. Pięć dni nie pił, nie jadł, nie palił. Szóstego spotkał znajomych z Comăny. Cyganie wyuczyli go rzemiosła. Na przykład: żeby zdobyć fajkę, trzeba do ust przyłożyć palce i powiedzieć: „Cygar, cygar”. Po roku Gica powiększył lepiankę, ściągnął żonę i dzieci. Znów minął rok. Gica kupił używaną dacię i przy okazji prawo jazdy od znajomego Limalo.
Żona Gicy po polsku:
– Warszawa, Żabrze, Katowic, Tarnowie, Krakowie, Tarnowskie Góry… Cieść! Sto lat!
Limalo siedzi na swojej poduszce, popija kurczaka szampanem i patrzy, jak toczy się cygańskie życie. Są dzieci, umorusane, bez majtek, z gilami do pasa. Musiał wyglądać tak samo – limalo to po cygańsku smarkaty. Dzieci ciągną po podwórku stary wózek. Są kobiety, podkładają do ognia. Nie tak je sobie tutaj wyobrażał. Dlaczego nie wplatają do warkoczy wstążek? Noszą po kilka spódnic, ale czemu nie są to już spódnice czerwone, kelderaskie? Gdy na spódnice Ewy popatrzeć pod światło, widać nogi. To miłe, ale tak być nie powinno, bo kobiety od pasa w dół są skalane. Dobrze chociaż, że noszą fartuchy chroniące przed kalającą mocą ciała, że pilnują misek: osobna dla nich, osobna dla mężczyzn, jeszcze inne do nóg, do twarzy, do prania, do płukania mięsa i fasoli.
Kuzyni Limalo podnoszą kieliszki, polewa Gica. Ten gadzio zasiedział się chyba za długo. Dobrze żyć w zgodzie, lecz Cygan musi być Cyganem. Zostają sami. Kuzyni pytają o wieści. Rodziny się rozproszyły – matka w Rumunii, ojciec w drodze, dziecko w Polsce. Tym w Polsce Limalo załatwia noclegi w hotelach robotniczych i kontakty na bazarach, żeby żyli jak ludzie, zarabiali, zamiast żebrać. Jeździ z nimi po lekarzach, po urzędach, na giełdy samochodowe, chroni przed deportacją, ratuje z więzienia. Przez ostatnie trzy lata wyciągnął kilkunastu aresztowanych za kradzieże i rozboje.
Opowiada kuzynom, co się komu w Polsce przytrafiło. To jest cygańska poczta, zastępuje listy, telegramy, telefony. Informuje, jak radzą sobie kelderaskie rody. Co u Ciurarów? Siedzą pod Szczecinem. A Cerhara? Byli w Warszawie, ale musieli się wynieść na Śląsk, bo ich przegonili Piculešti. Buburoza? Kombinują, jak zwykle, próbują wejść w przemyt do Rosji. A co się dzieje tu, w Comănie?
Źle, Limalo. Do wuja Gocy przyszło czterech Buburozów, mieli noże. Powiedzieli, że to jest romano kris – cygański sąd. Bo Goca właśnie wrócił z żebrów. Wyciągnęli starą sprawę – podobno kiedyś przy sprzedaży konia ojciec Gocy oszukał Cygana. Kazali mu wyrównać krzywdę i odebrali pięćset marek. Belan na targu w Făgăraşu spotkał Buburozę z Bukaresztu. Jak on się cwaniakował, bonza strugał! Mówił, że nikogo się nie boi, bo jest w rumuńskiej mafii zorganizowanej. Limalo, oni nie tylko gadziów okradają. Oni rabują Cyganów!
A co u Sofii?
Widzisz sam, Danciu wrócił z Polski i nam go tu przysłała. Siedzi w Comănie trzeci miesiąc, kryje się przed wojskiem. Wszyscy wiemy, że w wojsku sobie nie poradzi. Sofia chce, żebyś go zabrał do Polski.
Poranek. W ostatnim domu przed tamą Cyganie powstawali z barłogów i łóżek. Trochę im ciemno, bo okna są małe. W półmroku wnętrze wygląda przytulnie. Dywany zasłaniają spękaną podłogę i rysy na ścianach. Poszarpaną tapetę zakrywa aureola katolickiej Matki Boskiej. Ze sznurków pod sufitem kobiety ściągają spódnice, parzą kawę. Danciu szykuje najlepsze ubranie. Biała koszula, mokasyny, czarne spodnie. W spodniach dziura. Marcella zaszywa ją różową nitką.
Pożegnanie. Wuj Goca wsuwa krewniakowi do kieszeni dwieście marek, Ewa chlipie, Limalo przegląda paszport Danciu. Jest ferbuto.
Podwórko krzyczy po cygańsku.
Limalo wyjaśni później:
– Danciu nic o tym nie wiedział. On jest jak duże dziecko. On prawie nie czyta.
Kiedy Danciu był mały, Sofia poszła z nim nocą na pole kraść kapustę. Ktoś ich przyłapał i matka uciekła. Danciu aż do świtu leżał w bruździe. Od tej pory zrywa się z krzykiem po nocach.
– Nieśmiały jest. Inny niż inne Cygany.
Podwórko milknie. Danciu stoi ze spuszczoną głową.
O czym teraz myśli Limalo? Pewno się na nich wszystkich wścieka, tak jak na swoje stare polskie ciotki, gdy razem oglądają telewizję. Ciotki nie rozumieją, każą sobie wszystko opowiadać. Czasem odmawia. Myślą, że to z zarozumialstwa, i drwią:
– Takiś mądry? Zjedz moją pizdę. Zjedz mi nogi.
A może złości się na siebie. Po co przed tymi Cyganami udawał potężniejszego, niż jest? Teraz na niego liczą. Czy ma się przyznać do klęski? Albo wspomina, jak zapukał Danciu, jak go poił i karmił, jak polubił.
Limalo odzywa się krótko po cygańsku, przytula chłopca i razem wychodzą na drogę.
Dla Cygana droga jest szkołą. Limalo ma osiem klas i wciąż się uczy: w pociągach, w autobusach, na przystankach, w kawiarniach, w urzędach i w sklepach. Rozmawia. Bywa kupcem, dziennikarzem, dyplomatą, muzealnikiem, przemytnikiem, profesorem. By się nie nudzić i jak najwięcej dowiedzieć. Czasem plącze się we własnych kłamstwach, więc wybucha awantura. To nic, bo są w niej podniecenie, gniew, ryzyko, strach.
Limalo, nim dotarł do Comăna de Jos, brał lekcje. Ţigani – po rumuńsku Cygan. Ciemniak, prymityw, oszust, brudas, śmierdziel, złamas, bandzior, leń. Wyzwisko. Cygan – po rumuńsku rom. Romów jest tu dwa i pół miliona. Osiemdziesiąt procent żyje w nędzy; ponad połowa dorosłych nie ma pracy; ponad połowa nie czyta, nie pisze; ponad połowa dzieci się nie uczy; co trzecie dziecko umiera. Romowie mają pełnię praw obywatelskich, inteligencję, prywatną rozgłośnię radiową, wydawnictwo, przedstawicieli w gminach, w ministerstwach, w parlamencie i pięćdziesiąt stowarzyszeń. ROM – skrót nazwy „Romania” w paszportach. Wprowadzono go dwa lata temu. Rumuni zaprotestowali. Cyganie również. Zażądali, by słowo „rom” zamienić na „rrom”. Kiedyś szeptano, że Ceauşescu jest Cyganem. Później mówiono tak o prezydencie Iliescu.
Trzy czwarte Rumunów przyznaje, że nienawidzi Cyganów. Od 1989 roku miało miejsce trzydzieści siedem zajść na tle etnicznym. Zginęło trzynaścioro Cyganów. Ilu Rumunów ucierpiało, nie wiadomo.
Droga jest szkołą, teraz w drogę ruszył Danciu. Koszula, mokasyny, spodnie załatane różową nitką i marki wuja Gocy to wszystko, co wziął. Pilnuje się swego mistrza. A Limalo: „Leć po piwo, leć po papierosy”. Danciu leci i wraca, Limalo się wścieka:
– Ja go traktuję podle, a on pozwala.
W Polsce Limalo chce zrobić z Danciu faceta.
Ale najpierw muszą się tam dostać. Jadą do Făgăraşu. Bank: liczą pieniądze, część wymieniają na leje. Poczta: telefony. Tuż obok poczty jest bazar. Dzień targowy, przed bramą zakurzone dacie, wozy. Wśród zwykłych koni taki, który należy do Cygana – ma przy uprzęży czerwone ozdoby. Limalo przepycha się przez tłum. Widać pstre bluzki, czerwone spódnice. Zwykle rozmowę zaczyna się tak:
– Bądźcie szczęśliwi! Z jakich jesteście Cyganów? – Tych można poznać po kolorach: Kelderasze. Potem ustala się ród, szuka wspólnych znajomych.
Danciu milczy, Limalo gada i gada. Gdy się rozstaną, wyjaśni:
– Znam ich z Polski. Te Cygany są mi winne parę marek. Umówiliśmy się za trzy dni.
Restauracja. Limalo zamawia schabowego, Danciu rybę. Lecz opieszały kelner się myli. Danciu patrzy niepewnie na sztućce, bo nigdy nie jadł widelcem i nożem, i dokonuje wyboru: widelec. Mówi z ustami pełnymi kotleta:
– Ta ryba nie ma igieł! Jest lepsza od mięsa.
W wioskach biednych jak Comăna je się dwa razy dziennie. Rano mąkę kukurydzianą ugotowaną na gęsto – mamałygę, a przed wieczorem zupę fasolową. Latem paprykę, pomidory, zimą wędzoną słoninę ze świń zabitych na święta. I od wielkiego dzwonu kurę.
Ulica w Făgăraşu. Danciu staje jak wryty, pokazuje palcem:
– Murzyn!
Hotel. Czy srebrne kwiaty na różowym tle to tapeta czy pomalowane? Danciu głaszcze ściany, ogląda białe meble, kaloryfer, maca lakier na podłodze. Wzywa Limalo do łazienki, pyta, jak się posługiwać prysznicem. Limalo każe mu uprać koszulę. Danciu trze ją posłusznie, bierze podsunięty wieszak, wsuwa koszulę na pałąk pod ramiączkiem. Limalo ze złością:
– Nie tak!
Danciu obraca wieszak i znów robi to samo.
Transylwania: zimne poranki, góry w chmurach, rzeki – kobiety piorą kijankami, drogi – furmanki na drewnianych kołach z metalowymi obręczami, świnie, bydło. Domy z krowiego łajna, z kamienia, z cegły polepionej gliną. Poletka jak ogródki.
Nowe rumuńskie doświadczenie – własność. Wieczorami pól strzeże gwardia obywatelska, by nie zginęła nawet kolba kukurydzy.
Cygańskie przeznaczenie – ucieczka. Kiedyś przed banicją, szubienicą, stosem, dziś przed głodem. Do Bukaresztu, ale to jeszcze za blisko. Do granicy. Przez Ukrainę, Węgry, Czechy, Słowację, Polskę do Niemiec. Do Francji, Włoch. Do Skandynawii i Szwajcarii. Jak wtedy, po zniesieniu niewolnictwa, tak i teraz hordy rumuńskich Cyganów opanowują Europę. W Berlinie runął mur, w Warszawie i Pradze wybory, Związek Radziecki nie istnieje. Ale oni nic o tym nie wiedzą, drżą w szmatach na wielkomiejskich chodnikach. A gdy podnoszą wzrok, widzą neony.
Limalo: – Te rumuńskie Cygany się gubią. Czasem są pod gardłem w błocie i w tej godzinie, w tej minucie wyciągają do mnie rękę. Czy ja mam dobić ich głęboko? Niech ja ich już zostawię w błocie albo jak mogę, to wyciągnę. Nie zawsze za pieniądze. Pan Bóg widzi to wszystko.
W Porumbacu pytają Limalo o drogę do Indii.
Stary Petre: – Mój dziadek i mojego dziadka dziadek urodzili się w Porumbacu. Więc myśleli, że są stąd. Znali tę wioskę, odkąd sięgali pamięcią. Kiedyś zimą i latem mieszkali w namiotach. Robili garnki, kuli konie, chodzili na pole z kosą. Nie brakowało im pieniędzy. Z gadziami żyli jak w rodzinie. A teraz gadzie mówią, żebyśmy wracali, skąd przyszliśmy.
Cyganie opuścili Porumbacu tylko raz. Było to w czterdziestym drugim roku. Do ich namiotów podeszli żandarmi, kazali się pakować. Mówili: „W Besarabii każda rodzina dostanie ziemię i mieszkanie”. Więc Cyganie zaprzęgli konie, wzięli kołdry, garnki, złote monety, poduszki. Po trzech miesiącach tabor stanął na polanie. Żandarmi zostawili Cyganom tylko to, co tamci mieli na sobie. Wkrótce ubrania zmieniły się w szmaty okręcane wokół bioder. Byli na Ukrainie zajętej przez Niemców – faszystowska Rumunia rozwiązywała kwestię cygańską. Pracowali w kołchozach, chorowali na tyfus, jedli brukiew.
Petro: – Moi bracia i rodzice zmarli z głodu. Rodziców związałem za nogi, ciągnąłem. Pochowałem ich niezbyt głęboko.
Elisabeta: – Mojego brata i bratową rozstrzelali za dwie cebule. Mieli małe dziurki w plecach, ale wielkie dziury z przodu. Brat sześć godzin trzymał wnętrzności na rękach. Nie życzę żmijom, wężom, żeby przeżyły to, co ja.
Na Ukrainie zginęło trzydzieści pięć tysięcy rumuńskich Cyganów. W 1944 roku do Porumbacu powróciła garstka.
Elisabeta: – Rumuny nas nakarmili, ubrali. Dzielili się, co kto miał. Czasem nawet dali konia. Cieszyli się, że znów jesteśmy.
Po wojnie wspólnie przeżywali biedę, strach.
Trajan: – W sklepie były tylko ryby suszone. A Ceauşescu miał złotą wagę do ważenia mięsa i złote odważniki.
W tamtych czasach inaczej żyły cygańskie podwórka. Młodzi mężczyźni milczeli przy starszych, kobiety nie sprzeciwiały się mężom, głodny dostawał łyżkę mamałygi. Zwierzchność strzegła dawnych praw. W Timişoarze – tam się zaczynała rewolucja – Węgrzy, Rumuni, Cyganie wspólnie wyszli na ulicę. Ale to był ostatni raz.
Masio: – Gadzie zazdroszczą nam pucharów.
To puchary z najcenniejszych kruszców. Przywędrowały do Rumunii z Cyganami, krążą między nimi od stuleci. Nie pozwolili ich sobie odebrać. Na weselu rodzice pana młodego wręczają puchar pannie młodej. Jako zastaw. Jeśli mąż ją porzuci, jego rodzina traci puchar.
Gadzie radzą Cyganom, żeby po sześciu wiekach wracali, skąd przyszli.
Petro: – Gdzie są te Indie? Czy tam można kupić puchar od Cyganów?
Ze wszystkich kobiet w Porumbacu najgościnniejsza jest łagodnie uśmiechnięta, zezowata Maria. Zaprasza do nowego domu, otwiera szafę, pokazuje stos czerwonych wstążek, chustek, spódnic. Wyciąga szerokie kelderaskie pasy, haftowane mężowskie koszule.
– Przymierz – zachęca olśnionego Limalo.
– Dasz mi taką koszulę?
Maria wyjaśnia, że są drogie, i odmawia. Ale uprzejmie pyta:
– Może kawy?
Dorobiła się w Polsce. Była tam z mężem Trajanem. Synka zostawili z babcią, żeby nie opuszczał szkoły. Synek ma dziewięć lat. Jest zaręczony. Narzeczona rośnie w Arpasu, bogatej wiosce kilka kilometrów stąd. Dostanie od rodziców posag – dziesięć tysięcy marek. Cyganie z Arpasu nie jeżdżą na żebry. Handlują końmi, bydłem, pożyczają Rumunom pieniądze na procent. Dobrze się tam wżenić. Dwuletnia Ewa – kuzynka Trajana – też jest już po słowie. Przyszły teść szykuje kilo złota, srebrny puchar i dziesięć milionów lei.
Maria oprowadza po cygańskim Porumbacu. Ci się już pobudowali, ci robią studnię, ci stawiają piec. Tu są nowe stajnie i obory. A tu poletka kupione od gadziów. Limalo siada, usłużna Maria kładzie koc na ławce i czuwa w progu domu. Pomału schodzą się mężczyźni. Sakramentalne „bądź szczęśliwy”, potem ustalanie rodu. Znajdują wspólnych krewnych i znajomych. Słyszeli o Limalo.