Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
[PK]
W Harper House, jednej z najpiękniejszych starych rezydencji w stanie Tennessee, mieszkają trzy przyjaciółki: właścicielka posiadłości Rosalind, jej kuzynka Hayley i Stella Rothchild, zarządzająca centrum ogrodniczym Roz. Od ponad stu lat tajemnicza zjawa, zwana przez kolejne pokolenia domowników Oblubienicą, ukazuje się dzieciom i kobietom w ciąży. Mimo żmudnych poszukiwań doktor Mitchell Carnagie nie zdołał ustalić jej tożsamości. Wiadomo tylko, że za życia miała na imię Amelia i była blisko związana z rodziną Harperów. Amelia nienawidziła mężczyzn, uważała ich wszystkich za kłamców i wiarołomców. Toteż gdy Rosalind coraz bardziej angażuje się w romans z przystojnym historykiem, Oblubienica postanawia dać jej nauczkę.
Cykl: W ogrodzie, t. 2
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Książka dostępna w zasobach:
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (7)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 504
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
NORA
Miejsca na pewno nie zabraknie, zdecydowała, spraw
Rozległ się dzwonek telefonu.
11
14
17
Roz, pobieżnie przerzucając kartki, dostrzegła w p
Czarna róża
Tej samej autorki polecamy:
Klucz światła
Klucz wiedzy
Klucz odwagi
Skarby przeszłości
Błękitna dalia
Szczypta magii
Dotyk śmierci
Czarna róża
Przełożyła
Katarzyna Kasterka
Tytuł oryginału BLACK ROSĘ
Copyright © 2005 by Nora Roberts fragment z „Red Lily” Copyright © 2005 by Nora Roberts Ali Rights Reserved
Projekt okładki
Elżbieta Chojna
Redakcja
Ewa Witan
Redakcja techniczna
Małgorzata Kozub
Korekta
Bronisława Dziedzic-Wesołowska
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 83-7469-181-6
Wydawca
Prószyński i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7
Druk i oprawa
Drukarnia Naukowo-Techniczna Spółka Akcyjna 03-828 Warszawa, ul. Mińska 65
Prolog
Memphis, Tennessee
Grudzień 1892
Ubrała się bardzo starannie, przywiązując wielką wagę do szczegółów wyglądu, czego nie robiła już od miesięcy. Jej pokojówka uciekła kilka tygodni temu, a Amelia nie miała dość woli ani siły, żeby zatrudnić następną. Spędziła więc ponad godzinę ze szczypcami do anglezów w ręku, cierpliwie zwijając i upinając świeżo umyte włosy - jak to czyniła, zanim została luksusową metresą. Straciły wiele ze swojego złocistego blasku w czasie tych długich, pełnych rozpaczy jesiennych miesięcy, ale ona wiedziała, które olejki i eliksiry zastosować, żeby przywrócić swoim lokom urodę, jakich użyć barwiczek, by nadać policzkom i ustom żywy kolor.
Znała wszystkie sztuczki i tajniki tego zawodu. Jakże inaczej zdołałaby zwrócić na siebie uwagę mężczyzny pokroju Reginalda Harpera? Jakże inaczej udałoby się jej go uwieść i sprawić, by uczynił ją swoją utrzymanką?
Teraz ponownie odwoła się do wszystkich swoich sekretów, żeby zniewolić go raz jeszcze i nakłonić do energicznego działania w najważniejszej dla niej sprawie.
Przez te wszystkie miesiące nie odwiedził jej ani razu. Toteż w końcu zaczęła wysyłać mu liściki, w których błagała, żeby się pojawił. Reginald jednak uporczywie ją ignorował. Ignorował - po tym, kim dla niego była i co utraciła!
Cóż jej w takim razie pozostało? Musiała słać kolejne prośby i to tym razem do domu - do majestatycznego, wspaniałego Harper House, w którym rezydowała blada żona Reginalda. I gdzie nigdy nie mogłaby postać stopa kochanki.
Czyż nie dała mu wszystkiego, czego pragnął, wszystkiego, o co tylko poprosił? Przehandlowała własne ciało za luksusowy dom, służbę oraz rozliczne błyskotki, jak te wielkie perłowe kolczyki w kształcie łez, które właśnie wpinała w uszy.
Dla mężczyzny o fortunie Reginalda były to drobne, nic nieznaczące wydatki, ale Amelia nie oczekiwała niczego więcej. Liczyło się tylko to, co mężczyzna mógł jej ofiarować w wymiarze materialnym. On jednak niespodzie-
6 • Nora Roberts
wanie podarował jej o wiele więcej - choć dla nich obojga stało się to zaskoczeniem. Utrata tego szczególnego daru była nie do zniesienia, przyprawiała o niewymowne cierpienie.
Czemu ani razu się nie pojawił, by ukoić jej ból? By razem z nią przeżywać żałobę?
Czy kiedykolwiek na cokolwiek się uskarżała? Czy kiedykolwiek nie przyjęła go do swojego łoża? Czy choć raz wypomniała inne utrzymanki?
Oddała mu swoją urodę i młodość. A na dodatek, jak się wydawało, również zdrowie.
Czyżby po tym wszystkim zamierzał ją opuścić? Odwrócić się od matki swego dziecka i pozostawić ją na pastwę losu?
Powiedzieli jej, że dziecko urodziło się martwe. Że maleńka dziewczynka nie zdołała przetrwać w jej łonie.
Ale przecież... przecież...
Do ostatnich chwil czuła ruchy i zabawne kopnięcia maleństwa. Czuła, jak rośnie pod jej sercem. Jak wrasta w jej serce. Dziecko, którego z początku nie chciała, stało się jej światem. Jej życiem. I w końcu liczył się tylko rozwijający się w niej synek.
Synek, synek, myślała obsesyjnie, gdy niewprawnymi palcami zapinała guziki sukni. „Synek, synek” - szeptały bezgłośnie mocno ukarminowane usta.
Zaraz po porodzie słyszała jego kwilenie. Tego była absolutnie pewna. Do tej pory nawiedzał ją ów płacz, zazwyczaj w nocy, wzywający, by przyszła i utuliła swoje dziecko w ramionach.
Kiedy jednak biegła do pokoju dziecinnego i zaglądała do kołyski - zawsze była pusta. Równie pusta jak teraz jej łono.
Wszyscy wokół utrzymywali, że postradała zmysły. O, dobrze słyszała, co po kątach szeptała służba, doskonale widziała ich szczególne spojrzenia. Ale wcale nie popadła w szaleństwo.
Nie jestem obłąkana, nie jestem, powtarzała w duchu, nerwowo spacerując po sypialni, którą swego czasu uważała za pałac zmysłowości.
Teraz natomiast rzadko zmieniano tu pościel, zasłony zaś zawsze pozostawały zaciągnięte, gdyż Amelia chciała się odciąć od widoku miasta. Poginę-ło też wiele cennych przedmiotów. Służący okazali się najzwyklejszymi złodziejami. Dobrze wiedziała, że wszyscy są wyjątkowymi szubrawcami. A do tego szpiegami i zdrajcami.
Wciąż ją obserwowali i przyciszonymi głosami szeptali coś między sobą, knując intrygi.
Pewnej nocy zamordują ją we własnym łóżku. Pewnej, już nieodległej nocy.
Strach przed gwałtowną śmiercią nie pozwalał jej zasnąć. Nie pozwalał zmrużyć oka rozpaczliwy płacz synka rozbrzmiewający w głowie. Przywoływał, prosił, by się zjawiła.
Kiedy ogarniał ją najgorszy lęk, przypominała sobie, że przecież całkiem niedawno poszła do królowej wudu. Udała się tam po ochronę i wiedzę. Zapłaciła bransoletką z rubinów, którą swego czasu dostała od Reginalda. Ka-
Czarna róża • 7
mienie wyglądały jak krwawiące serca otoczone wianuszkami lodowato połyskujących brylantów.
Za tę cenę dostała dwa potężne afrykańskie amulety: jeden trzymała pod poduszką, a drugi nosiła na sercu w jedwabnym woreczku. Dzięki ich mocy i kilku zaklęciom miała nadzieję odzyskać dziecko, ale jak do tej pory czary zawodziły.
Nie miała jednak wątpliwości, że jej synek żyje. O tym zapewniła ją królowa wudu, a ta wiedza była warta tysiąca rubinów.
Skoro jej skarb żył, musiała go odzyskać. Sprowadzić tu, do tego domu, gdzie było jego miejsce.
Reginald zaś musi jej pomóc w poszukiwaniach, zapłacić każdy ewentualny okup.
Spokojnie, spokojnie, napominała się w duchu, gdy poczuła, że w gardle gotuje jej się krzyk. Reginald uwierzy jej tylko wtedy, gdy będzie opanowana. I gdy Amelia zachwyci go swoją urodą.
Piękność zniewala mężczyzn. Powabem i nieskazitelnością rysów kobieta zawsze zdoła usidlić mężczyznę.-
Amelia zerknęła w lustro i ujrzała dokładnie to, co chciała zobaczyć: urok, zmysłowość, wdzięk. Nie zauważyła, że jej blada cera nabrała chorobliwego żółtego odcienia, a szkarłatna suknia zwisa smętnie na piersiach i jest za luźna w okolicy bioder. W rzeczywistości odbicie ukazywało splatane włosy, błyszczące gorączką oczy i zbyt mocno uróżowane policzki, ale Amelia miała jedynie przed oczami swój obraz sprzed wielu miesięcy.
Kobiety pięknej, tryskającej młodzieńczą energią, przebiegłej i rozpalającej żądzę.
Zeszła na dół, by tam czekać na kochanka. Jednocześnie cały czas nuciła pod nosem:
„Błękitna lawenda, fa-la-la. Lawenda zielona...”.
W salonie paliły się wszystkie gazowe kinkiety i kandelabry, w kominku płonął ogień. A więc służba postanowiła się postarać, pomyślała Amelia. Wiedzieli, że przychodzi pan i władca, że to on ściska w dłoniach rzemyki sakiewki.
Nic im to jednak nie pomoże. Amelia powie Reginaldowi, że ma odprawić wszystkich - co do jednego - a na ich miejsce zatrudnić nowych ludzi.
Chciała również, by zaangażował nianię do jej synka - do Jamesa - gdy wreszcie zostanie jej zwrócony. Najlepiej jakąś irlandzką dziewczynę. Były zazwyczaj pogodne. A Amelia pragnęła, by chłopczyk miał przy sobie tylko radosne twarze.
Z utęsknieniem spojrzała na butelkę whisky stojącą na kredensie, nalała sobie jednak kieliszek wina.
Wraz z upływem długich minut nerwy zaczęły ją zawodzić. Nalała więc sobie kolejną porcję trunku, potem jeszcze następną. A gdy ujrzała powóz zatrzymujący się przed domem, natychmiast zapomniała, że ma być opanowana i zrównoważona, i pobiegła do drzwi.
- Reginaldzie! Reginaldzie!
8 • Nora Roberts
Rozpacz i desperacja wydostały się nagle na powierzchnię jak kłębowisko wijących się, syczących węży. Amelia rzuciła się w objęcia kochanka.
- Panuj nad sobą, Amelio. - Zacisnął ręce na jej kościstych ramionach i siłą wepchnął ją do wnętrza domu. - Pomyśl tylko, co powiedzą sąsiedzi?
Szybko zatrzasnął drzwi i lodowatym spojrzeniem dał do zrozumienia przyczajonemu w pobliżu służącemu, że ma zabrać kapelusz i laskę.
- Nic mnie to nie obchodzi! Och, czemu nie przyszedłeś wcześniej? Tak bardzo cię potrzebowałam. Z pewnością nie dostałeś moich listów? Ci służący - wszyscy bez wyjątku - są kłamcami i zdrajcami. Na pewno nie wysyłali moich wiadomości. Jestem więźniem we własnym domu!
- Nie bądź śmieszna. - Przez twarz Reginalda przebiegł cień odrazy. Uchylił się od kolejnego uścisku Amelii. - Poza tym raz na zawsze ustaliliśmy, że nigdy nie będziesz, w takiej czy innej formie, nagabywać mnie w moim domu.
- Nie przychodziłeś. Czułam się samotna, więc...
- Byłem bardzo zajęty. Ale dość o tym. Chodźmy. Powinnaś usiąść i nieco ochłonąć.
Kiedy przechodzili do salonu, wciąż kurczowo trzymała go za ramię.
- Reginaldzie... Dziecko... Moje maleństwo...
- Tak, tak. - Wyplątał ramię z uścisku i stanowczo pchnął Amelię w stronę fotela. - To doprawdy wyjątkowo niefortunne zrządzenie losu. - Podszedł do kredensu i nalał sobie szklaneczkę whisky. - Lekarz powiedział mi, że nic nie można było zrobić, a ty potrzebujesz wypoczynku i spokoju. Oznajmił, że jesteś niezdrowa.
- To kłamstwa. Wierutne kłamstwa.
Odwrócił się w jej stronę i powiódł wzrokiem po bladej twarzy i dużo za luźnej sukni.
- Sam widzę, że nie czujesz się dobrze, Amelio. Myślę, że w obecnej sytuacji najlepiej zrobiłoby ci morskie powietrze. - Oparł się o półkę kominka i rozciągnął usta w zimnym, bezdusznym uśmiechu. - Co byś powiedziała na podróż za ocean? Jestem przekonany, że to ukoiłoby twoje nerwy i przywróciło ci siły.
- Jedyne, czego chcę, to odzyskać moje dziecko. Niczego innego mi nie potrzeba.
- Twoje dziecko odeszło.
- Nie, nie, nie! - Poderwała się z fotela i kurczowo chwyciła za klapę jego surduta. - Moje dziecko zostało porwane, Reginaldzie. Ukradli mi go, ale on żyje. Nasz syn nie umarł. To sprawka tego doktora i położnej. To oni uknuli intrygę, zaplanowali porwanie. Teraz już to wiem, wszystko w końcu pojęłam. Musisz iść na policję, Reginaldzie. Ciebie wysłuchają. A potem musisz zapłacić każdy okup, jakiego zażądają porywacze.
- To czyste szaleństwo, Amelio. - Oderwał jej dłoń od klapy surduta, po czym zaczął starannie wygładzać zgnieciony materiał. - W żadnym razie nie zamierzam mieszać do tej sprawy policji.
- W takim razie ja to zrobię. Jutro z samego rana zawiadomię władze.
Czarna róża • 9
Lodowaty uśmiech zniknął z twarzy Reginalda, a jego twarz zastygła w kamienną maskę gniewu.
- Nie zrobisz nic podobnego. Wybierzesz się w podróż do Europy i dostaniesz dziesięć tysięcy na urządzenie się w Anglii. To będzie dla ciebie mój pożegnalny podarunek.
- Pożegnalny? - Zacisnęła kurczowo dłoń na poręczy i bezwładnie opadła na fotel. - Zamierzasz... zamierzasz mnie teraz porzucić?
- Między nami wszystko skończone. Zadbam o twoje bezpieczeństwo materialne i wierzę, że podróż morska przywróci ci zdrowie. W Londynie szybko znajdziesz nowego opiekuna.
- Jakże mogłabym wyjechać do Londynu, kiedy mój syn...
- Pojedziesz tam - przerwał jej bezceremonialnie, po czym pociągnął spory łyk whisky. - Albo zostaniesz bez grosza. I pamiętaj, że nie masz żadnego syna. Nie masz i nie będziesz miała niczego ponad to, co ci podaruję. Dom i rzeczy, które się w nim znajdują - łącznie z biżuterią i tym, co nosisz na grzbiecie - należą do mnie, i tylko do mnie. Radzę, byś dobrze zapamiętała, że w każdej chwili mogę ci wszystko odebrać.
- Odebrać... - Kątem oka pochwyciła szczególny wyraz jego twarzy i wówczas przez pokłady rozpaczy dotarła do niej przerażająca prawda. - Chcesz się mnie pozbyć, bo... to ty. To ty zabrałeś moje dziecko!
Dokończył drinka i spojrzał na nią przeciągle, po czym odstawił szklankę na półkę kominka.
- Czy doprawdy przypuszczałaś, że pozwoliłbym, aby kobieta twojego pokroju wychowywała mojego syna?
- To mój syn! - Poderwała się z fotela z palcami wygiętymi niczym szpony.
Otrzeźwił ją siarczysty policzek. Przez te dwa lata, w czasie których Regi-nald był jej kochankiem, nigdy jeszcze nie podniósł na nią ręki.
- Posłuchaj mnie i to posłuchaj uważnie. Nie dopuszczę, żeby mój syn był bękartem, owocem związku z najzwyklejszą ladacznicą. Będzie dorastał w Harper House jako mój prawowity potomek i dziedzic.
- Ale twoja żona...
- Zawsze robi to, co jej każę. I ty też tak postąpisz, Amelio.
- Pójdę na policję.
- I co im powiesz? Lekarz i położna, którzy odbierali poród, zeznają, że wydałaś na świat martwą dziewczynkę, inny zaś, wielce szacowny doktor zaświadczy, że moja żona urodziła zdrowego chłopca. Z twoją reputacją, Amelio, nie zdziałasz nic przeciwko mnie ani owym lekarzom. No i twoi służący przysięgną, że od dłuższego czasu zachowujesz się co najmniej dziwacznie.
- Jak możesz mi to robić?
- Potrzebuję syna. Czy doprawdy sądzisz, że wybierając cię na utrzyman-kę, kierowałem się jakimikolwiek uczuciami? Jesteś młoda i zdrowa -a w każdym razie byłaś. Za swoje usługi zostałaś sowicie wynagrodzona. Teraz też oferuję ci stosowną rekompensatę.
- Nie zdołasz mnie z nim rozdzielić. On jest mój!
- Nic nie jest twoje, o ile ja tak nie zdecyduję. Gdybyś tylko mogła, po-
10 • Nora Roberts
zbyłabyś się go dawno temu. Zapamiętaj więc dobrze: nigdy się z nim nie zobaczysz - ani teraz, ani w przyszłości. Za trzy tygodnie wyruszysz w długi rejs. Na twoim koncie zostanie złożony depozyt w wysokości dziesięciu tysięcy dolarów. Do owej chwili będę nadal regulował wszystkie rachunki. Na nic więcej nie możesz liczyć.
- Zabiję cię! - wykrzyknęła, gdy zaczął zbierać się do wyjścia.
Po raz pierwszy tego dnia zdawał się szczerze rozbawiony.
- Jesteś żałosna. To zresztą typowe dla dziwek. Zapewniam cię jednak, Amelio, że jeżeli zbliżysz się do mnie czy kogokolwiek z mojej rodziny, postaram się, byś została aresztowana i zamknięta w domu dla obłąkanych. - Skinął na służącego, żeby podał mu kapelusz i laskę. - A wierz mi, owo miejsce nie przypadłoby ci do gustu.
Amelia wyła i krzyczała, rwała włosy z głowy, szarpała na sobie ubranie i własne ciało, aż z głębokich zadrapań zaczęła płynąć krew.
A potem nagle jakby jej umysł się wyłączył. W podartej sukni ruszyła schodami na górę, nucąc pod nosem ulubioną kołysankę.
Harper House Grudzień 2004 iSwit, obietnica budzącego się dnia, był jej ulubioną porą na bieganie. Jogging traktowała jak każdą inną powinność i sumiennie wywiązywała się z niej trzy razy w tygodniu - Rosalind Harper bowiem nigdy nie uchylała się od żadnych obowiązków.
Biegała dla zdrowia. Kobieta, która niedawno obchodziła czterdzieste piąte urodziny, powinna dbać o kondycję. Rosalind uprawiała jogging, by mieć sporo fizycznej siły, bo właśnie siły potrzebowała i pragnęła najbardziej. Choć w grę także wchodziła próżność. Jej ciało nigdy już nie będzie takie jak wtedy, gdy miała dwadzieścia czy nawet trzydzieści lat, ale - na Boga - postanowiła, że będzie najlepsze, na jakie ją stać.
Nie miała męża ani kochanka, ale musiała dbać o swój wizerunek. Pochodziła z rodu Harperów, a Harperowie zawsze odznaczali się dumą.
Niemniej utrzymanie ciała w odpowiedniej formie było istną torturą.
Włożyła dres, by chronił ją przed chłodem świtu, i przez drzwi na taras wyszła z sypialni. Dom wciąż jeszcze był pogrążony we śnie - jej dom, niegdyś tak pusty, a teraz pełen ludzi, w którym rzadko można było liczyć na chwile kompletnej ciszy.
Przede wszystkim mieszkał tu David, jej przyszywany syn, zarządzający rezydencją. Zabawiał Roz, gdy akurat miała na to ochotę, i schodził jej z drogi, jeśli potrzebowała samotności.
Nikt nie umiał tak świetnie rozszyfrować jej nastrojów jak David.
Do tego Stella i jej dwóch słodkich synków. To był szczęśliwy dzień, uznała Rosalind, rozciągając na tarasie mięśnie przed biegiem, gdy zatrudniła Stellę, by zarządzała firmą.
Oczywiście Stella niedługo się wyprowadzi i zabierze ze sobą tych dwóch uroczych chłopaczków. Na szczęście, gdy zostanie żoną Logana - czyż nie stanowili wyjątkowo dobranej pary? - będą mieszkali zaledwie kilka kilometrów stąd.
Na razie z pewnością pozostanie Hayley, wnosząca do domu wiele młodzieńczej energii. To dzięki kolejnemu szczęśliwemu zrządzeniu losu i dalekim koligacjom rodzinnym ta dziewczyna, wówczas w szóstym miesiącu ciąży, wylądowała na progu Harper House. W Hayley Rosalind odnalazła córkę,
12 • Nora Roberts
za którą zawsze w sekrecie tęskniła; a teraz na dodatek mogła pełnić funkcję babci wobec maleńkiej, najdroższej Lily.
Roz nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo czuła się samotna, dopóki te kobiety nie pojawiły się w jej życiu i nie wypełniły wielkiej pustki. Od czasu gdy jej dwaj synowie wyjechali z Memphis, dom zdawał się zbyt wielki i zbyt cichy. Niekiedy Rosalind ogarniało przerażenie na myśl, że pewnego dnia Harper - jej pierworodny, jej opoka - także wyniesie się z domku gościnnego stojącego zaledwie o rzut kamieniem od rezydencji.
Takie jednak było życie. Nikt nie wiedział lepiej od osoby zajmującej się uprawą roślin, że życie nie toleruje stagnacji. Bez naprzemiennych cykli nie byłoby wzrostu, rozkwitu i owoców.
Lekkim truchtem zbiegła po schodach, zachwycając się widokiem ukochanego ogrodu spowitego wilgotnym, zimowym oparem. Jakże pięknie wyglądał kobierzec czyśćców ze srebrzystymi liśćmi pokrytymi kropelkami rosy. Jak bogato połyskiwały owoce - wciąż jeszcze niezjedzone przez ptaki - na krzewie czerwonolistnej aronii.
Roz energicznym krokiem skręciła za róg i znalazła się przed frontem domu, a potem ruszyła przez podjazd. Była wysoką, smukłą kobietą z krótko przystrzyżonymi, czarnymi włosami, a jej brązowozłociste oczy miały odcień najlepszej, długo leżakowanej whisky. Biegnąc, z przyjemnością wodziła wzrokiem po ukochanym ogrodzie - wysokich magnoliach, delikatnych dereniach i innych dekoracyjnych krzewach oraz powodzi bratków zasadzonych zaledwie parę tygodni temu.
W opinii Rosalind nie było żadnego ogrodu w zachodnim Tennessee, który mógłby urodą dorównać otoczeniu Harper House. Ani żadnego równie pięknego, wyrafinowanego w rysunku domu.
Na końcu podjazdu odwróciła się z przyzwyczajenia i truchtając w miejscu, spojrzała na swoją rezydencję wyłaniającą się z połyskującego perłowo oparu.
Stała wyniosła, prezentując śmiałe połączenie stylu klasy cysty cznego i neogotyku, a ciepła żółć piaskowca pięknie harmonizowała z białymi trymo-waniami wykuszy i zwieńczeń. Biegnące po obu stronach schody prowadziły do ciągnącego się przez całą szerokość pierwszego piętra balkonu, stanowiącego oryginalne zwieńczenie frontowego ganku.
Rosalind uwielbiała wysokie okna, koronkową drewnianą poręcz drugiego piętra, a także swobodną przestrzeń i dziedzictwo pokoleń uosabiane przez ten dom.
Pieczołowicie też dbała o spuściznę przodków od chwili, gdy zamieszkała tu po śmierci rodziców. To właśnie w Harper House wychowała swoich synów i rozpaczała po przedwczesnej śmierci pierwszego męża.
Pewnego dnia przekaże to wszystko Harperowi z pełnym przeświadczeniem - za co w duchu gorąco dziękowała Bogu - że jej chłopiec będzie dbał o rodzinne gniazdo z równą miłością jak ona.
Mogła godzinami patrzeć na ten dom z poczuciem dumy i radości, jeśli jednak miała przebiec zwykły dystans, czas było ruszać w drogę. Rosalind
Czarna róża • 13
skierowała się na zachód, trzymając się blisko pobocza, mimo że o tej porze nie należało się spodziewać szczególnego ruchu.
Żeby oderwać myśli od monotonnej i męczącej aktywności fizycznej, zaczęła powtarzać w duchu listę zadań, jakie wyznaczyła sobie na dzisiejszy dzień.
Przede wszystkim musiała się zająć roślinami, które właśnie wykiełkowa-ły - usunąć liścienie, sprawdzić wilgotność gleby. Niektóre z siewek z pewnością już się nadawały do pikowania.
Poza tym - jak właśnie sobie przypomniała - Stella prosiła o więcej arna-rylisów i innych roślin bulwiastych, a także poinsecji i świątecznych wieńców. Wieńcami z powodzeniem zajmie się Hayley - ta dziewczyna ma zdolności artystyczne i zręczne palce.
Poza tym cale jedno pole zajmowały bożonarodzeniowe drzewka oraz ostrokrzew. Na szczęście ten sektor można powierzyć Loganowi.
Powinna też koniecznie porozumieć się z Harperem - sprawdzić, czy szczepione przez niego specjalne świąteczne kaktusy są już gotowe do sprzedaży. Tym bardziej że kilka z nich Roz chciała wziąć do domu.
Rozmyślając o obowiązkach dnia, zbliżyła się do „Edenu” i jak zwykle ogarnęła ją pokusa, żeby zboczyć z drogi, skręcić w kamienną bramę i przebiec się samotnie po królestwie, które samodzielnie zbudowała od podstaw.
Stella już przygotowała świąteczną oprawę, pomyślała z zadowoleniem Roz - z zielonych, czerwonych, białych i różowych poinsecji ustawiła piękne kompozycje przed niewielkim domkiem z nisko zadaszonym gankiem, gdzie znajdowało się wejście do punktu sprzedaży detalicznej. Na drzwiach zawiesiła wieniec ozdobiony niewielkimi białymi lampkami, a po obu stronach ganku ustawiła doniczki z karłowatymi sosenkami również udekorowanymi skrzącymi się światełkami.
Do tego misy obsadzone białymi bratkami, srebrzystą szałwią i ostrokrze-wem o błyszczących liściach dodatkowo wabiły klientów.
Roz ostatnim wysiłkiem woli oparła się pokusie i pobiegła przed siebie.
Będzie musiała wykroić trochę czasu - jeśli nie dziś, to na pewno jeszcze w tym tygodniu - by dokonać świątecznych zakupów. Została zaproszona w kilka miejsc, sama też zamierzała wyprawić wielkie przyjęcie. Minęło już sporo lat od chwili, gdy po raz ostatni gościła w domu liczne towarzystwo.
W dużej mierze z powodu rozwodu. Nie miała ochoty na imprezy towarzyskie, gdy czuła się dotknięta, oszukana i upokorzona, że dała się wmanewrować w idiotyczny, na szczęście krótki, związek z kłamcą i łajdakiem.
Wreszcie jednak nadszedł czas, by wyrzucić przykre wspomnienia z pamięci - tak jak z życia wyrzuciła Bryce’a Clerka, swojego drugiego męża. Teraz zaś, gdy powrócił do Memphis, powinna tym bardziej się postarać, żeby prowadzić życie prywatne i towarzyskie tak, jak miała na to ochotę.
Gdy przebiegła ponad dwa kilometry - dystans znaczony starym, rozszczepionym przez błyskawicę drzewem hikorowym - zawróciła w stronę domu. Mgła pokryła wilgocią jej włosy i dres, ale mięśnie były przyjemnie rozgrzane i rozluźnione. Niech to szlag - musiała przyznać, że wszystko, co mówiono o wysiłku fizycznym, rzeczywiście się sprawdzało.
14 • Nora Roberts
Między drzewami ujrzała łanię, już w zimowej szacie, czujnymi oczami obserwującą świat.
Jesteś cudowna, pomyślała lekko zdyszana Roz. Tylko, do cholery, trzymaj się z dala od mojego ogrodu. Zanotowała w duchu, że musi rozsypać na obrzeżach posiadłości więcej środka odstraszającego jelenie, zanim ta piękność wraz ze swoją kompanią zdecyduje się wpaść do Harper House na przekąskę.
Ledwo wbiegła na podjazd, usłyszała przytłumione kroki i ujrzała jakąś sylwetkę zmierzającą w jej stronę. Nawet mimo gęstej mgły nie miała trudności z rozpoznaniem kolejnego rannego ptaszka.
Przystanęła i truchtając w miejscu, uśmiechnęła się ciepło do syna.
- Postanowiłeś osobiście powitać świt?
- Zdecydowałem, że wstanę dość wcześnie, żeby się spotkać z tobą na trasie. - Przeciągnął dłonią po gęstych, ciemnych włosach. - Najpierw to obżarstwo w Święto Dziękczynienia, potem twoje urodziny - uznałem, że muszę zrzucić nadwyżkę przed Bożym Narodzeniem.
- Przecież nie przytyłeś ani grama. Co skądinąd działa na mnie przygnębiająco.
- Ale tak jakoś sflaczałem. - Przewrócił oczami, które były dokładnie w takim samym odcieniu jak jej, i wybuchnął śmiechem. - Poza tym muszę dorównać swojej mamie.
Był do niej uderzająco podobny - wszyscy zwracali na to uwagę. Lecz kiedy się uśmiechał, na jego twarzy dostrzegało się również odbicie rysów ojca.
- Może dziś właśnie nadszedł ten dzień. Jak długo zamierzasz biegać?
- A ile ty przebiegłaś?
- Ponad cztery kilometry.
Uśmiechnął się szeroko.
- W takim razie ja przebiegnę sześć - rzucił od niechcenia i poklepawszy matkę lekko po policzku, puścił się biegiem przed siebie.
Powinnam powiedzieć, że pięć, zachichotała pod nosem Roz i już spokojnym, rytmicznym marszem ruszyła w stronę rezydencji. Chwilę później skręciła za róg, kierując się ku tym samym tarasowym drzwiom, którymi wcześniej wybiegła.
Dom był pogrążony w głębokiej ciszy. Cudowny. Kojący. I nawiedzany przez tajemniczą zjawę.
Roz wzięła prysznic, po czym przebrała się w strój do pracy. I dopiero kiedy schodziła na parter centralnymi schodami, dzielącymi budynek na dwa skrzydła, usłyszała pierwsze odgłosy budzenia się domostwa do życia.
Chłopcy Stelli szykowali się do szkoły. Maleńka Lily energicznie domagała się nakarmienia. Co za piękne dźwięki. Ciepłe. Prawdziwie rodzinne. Jakże bardzo do niedawna odczuwała ich brak.
Kilka tygodni temu dom jeszcze intensywniej tętnił życiem, bo na Święto Dziękczynienia i urodziny Rosalind stawili się wszyscy chłopcy. Austin i Mason zjadą znowu na Boże Narodzenie. Dla matki dorosłych synów to i tak wielkie szczęście.
Czarna róża • 15
Bóg świadkiem, że gdy dorastali, wielokrotnie tęskniła do ciszy i samotności. Marzyła choćby o godzinie absolutnego spokoju, którą mogłaby poświęcić na coś równie ekstrawaganckiego jak wylegiwanie się w gorącej kąpieli.
Potem zaś miała aż zbyt dużo czasu dla siebie. Za wiele długich dni, naznaczonych pustką. W końcu więc, żeby ją zabić, poślubiła tego gładkiego sukinsyna, on zaś bez żenady szastał jej pieniędzmi, aby wywrzeć piorunujące wrażenie na bezmózgich panienkach, z którymi ją ciągle zdradzał.
To już prehistoria, napomniała się w duchu Roz. Nie ma sensu bezproduktywnie rozwodzić się nad zamierzchłą przeszłością.
Raźnym krokiem wkroczyła do kuchni, gdzie David ubijał coś apetycznego w sporej misce, a powietrze przesycał uwodzicielski aromat świeżo zaparzonej kawy.
- Witaj, moja piękna. Jak się miewasz dzisiejszego ranka?
- Rześka i pełna energii. - Roz podeszła do szafki i wyjęła kubek. - A co ty powiesz o swojej wczorajszej randce?
- Rozwojowa. Facet lubi drinki na bazie martini i jest fanem filmów Johna Watersa. W ten weekend szykujemy się na powtórkę. Ty tymczasem siadaj za stołem. Właśnie przygotowuję francuskie tosty.
- Francuskie tosty? - Jej ulubione śniadanie. - Do diabła, Davidzie, to ja biegam ponad cztery kilometry, żeby tyłek nie opad! mi do kolan, a ty zaraz potem proponujesz mi francuskie tosty?
- Masz piękny tyłek. I ani trochę nieobwiśnięty.
- Jak na razie - mruknęła, ale posłusznie opadła na krzesło. - Na podjeź-dzie minęłam się z Harperem. Gdy tylko zwęszy te zapachy, zacznie skomleć pod kuchennymi drzwiami.
- Robię taką porcję, że dla nikogo nie zabraknie.
Roz drobnymi łykami popijała kawę, a tymczasem David zaczął rozgrzewać patelnię.
Miał urodę gwiazdora filmowego, był zaledwie rok starszy od Harpera i Rosalind kochała go niemal tak samo jak własnych synów. W dzieciństwie większość czasu spędzał w tym domu, a teraz nim zarządzał.
- Davidzie... dzisiejszego ranka aż dwa razy przyłapałam się na myślach o Brysie. Jak sądzisz, co to może oznaczać?
- Że na gwałt potrzebujesz francuskiego tosta - odparł, mocząc grube kromki chleba w swoim wspaniałym cieście. - I że najprawdopodobniej do-padł cię świąteczny blues.
- Wykopałam łobuza tuż przed Bożym Narodzeniem. Zapewne stąd te wspomnienia.
- Właśnie dlatego, że wykopałaś tego sukinsyna, były to jedne z najpiękniejszych świąt w tym domu - zdecydował David. - Żałuję tylko, że nie było wówczas siarczystych mrozów - i że gdy już znalazł się za progiem, nie nawiedziła naszego rejonu zamieć śnieżna do spółki ze wszystkimi plagami egipskimi.
- Słuchaj, chciałabym cię zapytać o coś, o czym z tobą nie rozmawiałam,
16 • Nora Roberts
gdy jeszcze trwała ta farsa. Czemu nigdy słowem nie wspomniałeś, jak bardzo go nie cierpisz?
- Pewnie z tego samego powodu, dla którego ty nigdy nie przyznałaś, że nie znosiłaś tego bezrobotnego aktora, nieudolnie naśladującego brytyjską wymowę, gdy ja tak za nim szalałem parę lat temu. Bo cię kocham, Roz.
- To wyjątkowo dobry powód.
David rozpalił ogień w kominku i Rosalind nachyliła się w stronę bijące-go od płomieni ciepła. Ogarnęło ją kojące poczucie bezpieczeństwa.
- Wiesz, gdybyś nagle się postarzał o dwadzieścia lat i stał hetero, z największą przyjemnością żyłabym z tobą w grzechu.
- Moja słodka. - Wrzucił kromkę otoczonego w cieście pieczywa na patelnię. - Jesteś jedyną dziewczyną, która mogłaby mnie do tego nakłonić.
Roz w zamyśleniu oparła brodę na dłoni.
- Słońce zaczyna przebijać przez chmury - zauważyła po chwili. - Czeka nas piękny, pogodny dzień.
W centrum ogrodniczym pogodny dzień w pierwszej połowie grudnia oznaczał przede wszystkim „wyjątkowo pracowity”. Roz dwoiła się i troiła, w końcu więc dziękowała losowi, że David wcisnął w nią tak obfite śniadanie, bo ostatecznie, z powodu nawału zajęć, musiała zrezygnować z lunchu.
W cieplarni czekał na nią długi stół zastawiony kuwetami z siewkami. W pierwszej kolejności oznakowała rośliny zbyt młode do pikowania. A zaraz potem zajęła się już do tego dojrzałymi.
Rozstawiła przed sobą małe skrzynki, doniczki oraz kostki torfu. Uwielbiała to zajęcie - nawet bardziej od wysiewu nasion; nic jej tak nie cieszyło, jak przesadzanie młodych, silnych i zdrowych roślin.
Dopóki nie trafią do klientów, będą należały tylko do niej.
Przez cały rok Roz pracowała też nad stworzeniem własnej mieszanki ziemi. Eksperymentowała z różnymi składnikami i wreszcie uznała, że znalazła idealną recepturę zarówno do ogrodów jak i dla roślin doniczkowych. Receptura do ogrodów powinna się również doskonale sprawdzić w szklarniach.
Z torby zawierającej nową mieszankę napełniła doniczki, po czym starannie sprawdziła wilgotność gleby. Ostrożnie wyjęła z ziemi młode siewki, trzymając je za liścienie. Przesadzając, pilnowała, by ziemia sięgała do tej samej wysokości łodyżki, co w kuwecie do kiełkowania, potem zaś starannie docisnęła korzonki.
Cierpliwie obsadzała doniczkę po doniczce, każdą z nich znakowała, jednocześnie podśpiewując pod nosem do muzyki Enyi, płynącej z przenośnego odtwarzacza - zdaniem Roz niezbędnego urządzenia w szklarni.
Na koniec podlała wszystkie rozcieńczonym roztworem nawozu.
Zadowolona z rezultatów pracy, przeszła do sektora z roślinami wieloletnimi. Przejrzała starannie wszystkie stoły - te ze świeżo wsadzonymi do ziemi pędami, jak i sadzonki pielęgnowane już od ponad roku, za parę miesięcy mające iść do sprzedaży. Oporządziła i podlała je starannie, po czym zabrała się do pobierania nowego materiału. Kończyła właśnie kuwetę z anemonami, gdy do szklarni weszła Stella.
Czarna róża • 17
- Widzę, że nie próżnowałaś - powiedziała od progu. Rude, gęste, kręcone włosy miała tego dnia ściągnięte w koński ogon. - Odwaliłaś kawał roboty.
- Jestem pełna optymizmu. Poprzedni sezon był fantastyczny. Mam nadzieję, że i w tym roku osiągniemy taki sukces. O ile matka natura nam nie dokopie.
- Pomyślałam, że zechcesz rzucić okiem na nowe wieńce. Hayley pracowała nad nimi przez cały ranek. Tym razem wprost przeszła samą siebie.
- Zerknę na nie przed wyjściem.
- Zwolnię ją dzisiaj wcześniej niż zwykle. Nie masz nic przeciwko temu, prawda? Wciąż jeszcze czuje się nieswojo, zostawiając Lily z opiekunką, nawet gdy ta opiekunka jest stałą klientką i mieszka zaledwie dwa kilometry stąd.
- Nie ma problemu. - Roz przeszła do kupidynków. - Przecież wiesz, że nie musisz konsultować ze mną każdej decyzji, Stello. Rządzisz tu już prawie od roku.
- To był jedynie drobny pretekst, żeby przyjść do szklarni.
Roz zastygła w bezruchu.
- Czy coś się stało?
- Skąd. Chciałam tylko zapytać... to znaczy, wiem, że to twoje królestwo... czy jednak - kiedy tuż po świętach zmaleje ruch - mogłabym poświęcić nieco czasu na pracę w szklarni? Bardzo mi tego brakuje.
- Oczywiście.
W niebieskich oczach Stelli pojawił się szelmowski błysk.
- Boisz się, że będę chciala zaprowadzać tu nowe porządki! - Wybuchnę-la śmiechem. - I wszystko organizować po swojemu. Obiecuję, że tego nie zrobię. W ogóle nie będę ci wchodzić w drogę.
- Gdybyś tylko spróbowała, natychmiast wyleciałabyś za drzwi.
- Przyjęłam do wiadomości i zastosuję się.
- A tak na marginesie - ja też chciałam z tobą zamienić kilka słów. Potrzebuję dostawcy porządnych tanich worków. W trzech wielkościach na początek.
- A po co? - Stella szybko wyjęła z kieszeni notes i ołówek.
- Zamierzam przygotowywać i sprzedawać swoją specjalną mieszankę ziemi pod własnym nazwiskiem.
- Doskonały pomysł. Przyniesie spory zysk. Klienci będą zachwyceni, mogąc skorzystać z sekretnej formuły Rosalind Harper. Musimy jednak rozważyć kilka związanych z tym problemów.
- Większość już przemyślałam. Zacznę na niewielką skalę. - Powalaną ziemią ręką podniosła butelkę z wodą mineralną, po czym - machinalnie ocierając dłoń o koszulę - odkręciła zakrętkę. - Personel zajmie się porcjowaniem mieszanki, ale jej receptura pozostanie ściśle strzeżoną tajemnicą. Podam ją tylko tobie i Harperowi, nikt inny jej nie pozna. Na razie zajmie-my.się porcjowaniem w magazynie ogólnym. Jeżeli produkt okaźe się hitem
^bwduiemy dodatkowe pomieszczenie.
- Normy rząoowe...
18 • Nora Roberts
- Dokładnie je przestudiowałam. Nie będziemy używać pestycydów, a zawartość wszelkich nawozów nie przekroczy przepisowych ustaleń. - Stella pilnie zapisywała w notesie, Roz tymczasem wypiła potężny łyk wody. - Już wystąpiłam o licencję na produkcję i sprzedaż mojej mieszanki.
- Nic mi o tym nie wspominałaś.
- Nie bierz sobie tego do serca. - Zanurzyła uciętą odnóżkę w roztworze przyspieszającym ukorzenienie. - Nie byłam pewna, czy się zdecyduję na to przedsięwzięcie. I tylko na wszelki wypadek postanowiłam załatwić sprawy papierkowe. Już od dłuższego czasu chciałam opracować taką szczególną mieszankę, sprawdzam ją od paru miesięcy. Jak na razie jestem zadowolona z rezultatów. Hoduję w tej ziemi różne rodzaje roślin i jeśli nadal wszystko będzie przebiegało jak dotąd, zaczniemy sprzedaż detaliczną. Chcę więc wiedzieć, ile wówczas wydamy na opakowania. Zależy mi na gustownym wyglądzie i eleganckim logo. Zajmij się tym, Stello. Świetnie idzie ci projektowanie podobnych rzeczy. „Eden” zasługuje na coś szczególnego.
- Oczywiście.
- Wiesz, co podobałoby mi się najbardziej? - rzuciła Roz po namyśle. -Brązowe torby z materiału przypominającego jutę. Staroświeckie, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Jakbyśmy chcieli powiedzieć: to ziemia naszego Południa, tradycyjna receptura. A w nadruku powinien się znaleźć motyw prostych, wiejskich kwiatów.
- Bo nasza mieszanka jest prosta w użyciu, a po jej zastosowaniu łatwo będzie utrzymać ogród w idealnym stanie. Popracuję nad tym.
- Mogę liczyć, że oszacujesz dla mnie koszty i zyski oraz opracujesz strategię marketingową?
- Jestem do usług.
- Doskonale. A teraz muszę szybko skończyć z tymi sadzonkami i też uciec wcześniej niż zazwyczaj - o ile nie wyniknie nic pilnego. Chcę się wybrać na zakupy.
- Roz, dochodzi już piąta.
- Piąta? To niemożliwe. - Ze zmarszczonym czołem zerknęła na zegarek. - Jasna cholera! Zupełnie nie wiem, kiedy minęły te godziny. Posłuchaj, w takim razie jutro zniknę już około południa. Gdybym zapomniała, masz mnie wypchnąć na siłę.
- Zrobię to z pewnością. Teraz natomiast też wracam do pracy. Do zobaczenia w domu.
Kiedy Roz podjechała pod dom, powitał ją blask światełek rozpiętych na balkonach, piękne wieńce na wszystkich drzwiach i świece płonące w oknach. Przy wejściu stały donice z dwiema karłowatymi sosenkami przystrojonymi skrzącymi się lampkami.
Wewnątrz także czuło się atmosferę Bożego Narodzenia.
Wokół balustrad wiły się białe lampki i czerwona, szeroka wstążka, a u podnóża i na podestach schodów stały białe poinsecje w karminowych donicach.
Czarna róża • 19
W wielkiej srebrnej misie, odziedziczonej po prababce, piętrzyły się błyszczące, rumiane jabłka.
W salonie, na tle frontowych okien, stał ponadtrzymetrowy norweski świerk - z jej własnej uprawy - a na półce kominka przystrojonego świeżą jedliną i ostrokrzewem tłoczyły się drewniane Święte Mikołaje, które Roz zaczęła zbierać, gdy była w ciąży z Harperem.
Stella i jej synowie siedzieli po turecku obok choinki i wpatrywali się w drzewko szeroko otwartymi oczami.
- Wspaniałe, prawda? - zachwyciła się Hayley, trzymając maleńką Lily na biodrze. - Po prostu zapiera dech.
- David strasznie się naharował.
- My pomagaliśmy! - wykrzyknęli równocześnie chłopcy.
- Zaraz po szkole zakładaliśmy z Davidem lampki - poinformował młodszy, Lukę. - A za chwilę zaczniemy pomagać przy świątecznych ciasteczkach
- w ich dekorowaniu i w ogóle.
- Na górze też mamy choinkę - wtrącił Gavin, zerkając na wielki świerk.
- Chociaż nie taką dużą, jak tutaj. Pomogliśmy Davidowi wnieść ją po schodach, a po kolacji sami ją będziemy mogli ubrać po swojemu... - Gavin urwał i spojrzał na Roz, szukając aprobaty, dobrze bowiem wiedział, kto naprawdę rządzi w tym domu. - To znaczy David tak powiedział - dorzucił niepewnie.
- W takim razie to musi być prawda.
- David właśnie szykuje w kuchni jakiś specjalny zimny bufet, by uczcić przyniesienie drzewek. - Stella podeszła do Roz, by popatrzeć na świerk z jej perspektywy. - Zanosi się na poważne przyjęcie. Logan i Harper dostali przykazanie, żeby stawić się tutaj punkt siódma.
- No to muszę się przebrać. Ale najpierw dajcie mi to maleństwo. - Roz wyciągnęła ręce po Lily i zaczęła pocierać policzkiem o policzek dziecka. -W tym roku mamy takie wielkie drzewo, że wszyscy będziemy musieli zabrać się do jego ubierania. A co ty sądzisz o swojej pierwszej choince, moja maleńka?
- Ile razy sadzam ją na podłodze, natychmiast pełznie w tamtą stronę. Już nie mogę się doczekać, jak zareaguje, gdy zobaczy bożonarodzeniowe drzewko w pełnej krasie.
- A więc muszę się spieszyć - zdecydowała Roz. Pocałowała Lily i oddała Hayley. - Jest tu jeszcze dość ciepło, ale myślę, że powinniśmy rozpalić ogień w kominku. I niech ktoś powie Davidowi, żeby zmroził szampana. Niedługo zejdę z powrotem.
Minęło wiele lat od chwili, gdy dzieci świętowały Gwiazdkę w tym domu, pomyślała Roz, biegnąc na górę. I do diabła, ich obecność sprawiła, że niespodziewanie sama poczuła się jak dziecko.
1 V azajutrz, wciąż w świątecznym nastroju, Roz wybrała się na zakupy. Ostatecznie interes się nie zawali, jeśli ona zniknie na pół dnia. Prawdę powiedziawszy teraz, gdy „Edenem” zarządzała Stella, wszystko funkcjonowałoby gładko i sprawnie, nawet gdyby Rosalind nie pokazała się w firmie przez tydzień. Jeśli więc tylko miałaby ochotę, mogłaby wyjechać na prawdziwe wakacje, pierwsze - od ilu to? - od ponad trzech lat.
Roz jednak nie ciągnęło do żadnego wyjazdu.
Najszczęśliwsza czuła się w domu, czemu więc miałaby zawracać sobie głowę pakowaniem, narażać się na stres podróży tylko po to, by wylądować z dala od miejsca, które kochała najbardziej?
Kiedy synowie byli jeszcze mali, co roku gdzieś ich zabierała. Do Disneylandu, nad Wielki Kanion, do Waszyngtonu i Bar Harbor. Pokazywała im Amerykę - czasami spontanicznie, pod wpływem chwili, czasami wyprawiając się na pieczołowicie zaplanowane wycieczki.
Kiedyś pojechali na trzy tygodnie do Europy. Ależ pysznie się wówczas bawili!
Podróżowanie z trzema rozdokazywanymi chłopcami było przedsięwzięciem męczącym, niekiedy szaleńczym, przyprawiającym o obłęd, jednak Roz nie żałowała ani chwili.
Doskonale pamiętała, jak Austin zachwycał się wielorybami w Maine, jak Mason uparł się, by w paryskiej restauracji zamówić ślimaki, a Harper zgubił się w Disneylandzie.
I za nic nie oddałaby tych wspomnień.
Teraz natomiast, zamiast wyruszać na wakacje, skoncentruje się na „Edenie”. Może nadszedł już czas, żeby zorganizować niewielki punkt florystycz-ny? Aranżacje ze świeżo ciętych kwiatów i roślin. Dostawa na obszar Memphis. Oczywiście to oznaczałoby postawienie nowego budynku, zwiększony asortyment roślin i zatrudnienie nowych pracowników. Jednak za rok czy dwa dobrze byłoby się o to pokusić.
Musi dokonać odpowiednich kalkulacji - sprawdzić, czy „Eden” wytrzyma dodatkowe obciążenie.
Poświęciła lwią część odziedziczonych pieniędzy na stworzenie tego przedsiębiorstwa. Wówczas jednak mogła już postawić wszystko na jedną kartę. Wcześniej przede wszystkim koncentrowała się na chłopcach - na
Czarna róża • 21
stworzeniu im bezpiecznego, dostatniego domu. I na ochronie Harper House - pilnowaniu, by posiadłość była zadbana i pozostała w rękach rodziny.
Wypełniła wszystkie te zadania. Choć niekiedy wymagało to sporo twórczej ekwilibrystyki i kosztowało wiele nieprzespanych nocy. Nie cierpiała niedostatku - jak wiele samotnych matek - miewała jednak problemy finansowe.
„Eden”, wbrew temu, co sądziło wiele osób, nie był kaprysem bogatej dziedziczki. Rosalind potrzebowała dopływu gotówki i by ją zdobyć, podjęła wysokie ryzyko.
Roz nie obchodziło, czy ludzie uważali ją za milionerkę, czy za mysz kościelną. Tak naprawdę nie była ani jedną, ani drugą. Zdołała zbudować dobre, wygodne życie dla siebie i dzieci, korzystając ze środków, które miała do dyspozycji.
Więc teraz, jeśli poczuła ochotę, aby zabawić się w szalonego Świętego Mikołaja, nikt nie mógł jej mieć tego za złe.
Wpadła jak burza do centrum handlowego, po czym tak zapamiętała się w zakupach, że musiała aż dwukrotnie transportować pakunki do samochodu. Nie widziała jednak powodu, dla którego miałaby na tym poprzestać, skierowała się więc do Wal-Martu, by starannie przeczesać tamtejszy dział z zabawkami.
Jak zwykle, gdy tylko weszła do hipermarketu, od razu pomyślała o tysiącu rzeczy, z których mogłaby zrobić dobry użytek. Zanim więc dotarła do zabawek, miała już wózek załadowany do połowy.
Pięć minut później zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie powinna wziąć kolejnego. Na stercie zakupów balansowały niebezpiecznie dwa olbrzymie pudła, bardzo utrudniające manewrowanie.
Roz skręciła w kolejną alejkę i... zderzyła się czołowo z wózkiem innego klienta.
- Bardzo przepraszam. W żadnym razie nie chciałam... O, witaj.
Minęło wiele tygodni od jej ostatniego spotkania z doktorem Mitchellem Carnegie - genealogiem, którego zatrudniła, by zbadał pewną tajemnicę jej rodziny. Tak jakby zatrudniła - bo do tej pory odbyli jedynie kilka krótkich rozmów telefonicznych, wymienili parę formalnych mejli i tylko raz czy dwa widzieli się osobiście od owej nocy, gdy Mitchell przyszedł do Harper House na kolację i zetknął się oko w oko z duchem Oblubienicy.
Roz uważała go za interesującego mężczyznę. Poza tym spodobało jej się, że nie odżegnał się od sprawy po wydarzeniach, jakich był świadkiem minionej wiosny.
Uchodził za wybitną osobistość w swojej dziedzinie i miał otwarty umysł. A najlepsze było to, że nie zdążył jej jeszcze zanudzić wypytywaniem o przodków i opowieściami o żmudnym ustalaniu tożsamości od dawna nieżyjącej kobiety.
W tej chwili wyglądał tak, jakby nie golił się od kilku dobrych dni - jego twarz pokrywał ciemny cień zarostu. W intensywnie zielonych oczach wyraźnie widać było zmęczenie, a brązowe włosy aż prosiły się o fryzjera.
22 • Nora Roberts
Ubrany był mniej więcej tak samo jak przy ich pierwszym spotkaniu -w stare dżinsy i wyblakłą, bawełnianą bluzę. W odróżnieniu od Roz nie włożył jeszcze nic do wózka.
- Pomóż mi! - jęknął tonem nieszczęśnika wiszącego nad urwiskiem.
- Słucham?
- Sześcioletnia dziewczynka. Urodziny. Skrajna desperacja.
- Ach. - Roz po raz kolejny uznała, że bardzo podoba jej się ten niski, ciepły głos, nawet gdy pobrzmiewa w nim nuta paniki. - Co cię z nią łączy? - spytała rzeczowo.
- To moja siostrzenica. Jej pojawienie się na tym świecie było dla wszystkich pewną niespodzianką. Siostra na szczęście miała dość przyzwoitości, by na długo przed nią urodzić dwóch chłopców. Z chłopcami radzę sobie całkiem nieźle.
- Czy lubi wszystko, co typowo dziewczęce?
Mitchell wydał z siebie ochrypły jęk - jakby ktoś łamał grubą gałąź.
- No dobrze, już dobrze. - Roz kiwnęła na niego ręką i porzucając własny wózek, skręciła w kolejną alejkę. - Oszczędziłbyś sobie sporo stresu, gdybyś porozumiał się z jej matką.
- Moja siostra jest na mnie wściekła, bo zapomniałem o jej urodzinach. Były w zeszłym miesiącu.
- Ach, tak.
- Słuchaj, w zeszłym miesiącu zapominałem o wszystkim - kilka razy nawet nie pamiętałem, jak się nazywam. Mówiłem ci, że kończę pracę nad książką. Gonił mnie termin. A ona, na Boga, ma czterdzieści trzy lata. Albo czterdzieści jeden. Może dwa. - Wyczerpany, przesunął dłońmi po twarzy. -Czy wy, kobiety, przypadkiem nie przestajecie obchodzić urodzin, gdy stuknie wam czterdziestka?
- Przestajemy liczyć lata, doktorze Carnegie, co nie oznacza, że z takiej okazji nie oczekujemy odpowiedniego prezentu.
- Dobitnie powiedziane - odparł, podczas gdy Roz zaczęła uważnie przeglądać półki. - A skoro odezwałaś się do mnie per „doktorze Carnegie”, zaryzykuję stwierdzenie, że solidaryzujesz się z moją siostrą. Wysłałem jej jednak kwiaty - dorzucił tak komicznie boleściwym tonem, że Roz z trudem stłumiła śmiech. - OK, trochę się spóźniłem, ale wysłałem. Dwa tuziny róż. Ale i tak nie zdjęła mnie z haka. - Wsunął ręce do tylnych kieszeni spodni i skrzywił się na widok Malibu Barbie. - Nie mogłem pojechać do Charlotte na Święto Dziękczynienia. Czy to czyni ze mnie potwora z piekła rodem?
- Mam wrażenie, że siostra bardzo cię kocha.
- Z rozkoszą zacznie planować moje szybkie zejście z tego świata, jeśli dziś nie kupię tego prezentu i jutro z samego rana nie wyślę pocztą kurierską.
Roz wzięła w rękę jedną z lalek, by po chwili odłożyć ją z powrotem.
- Rozumiem więc, że urodziny siostrzenicy są właśnie jutro i że z kupnem prezentu czekałeś do za pięć dwunasta.
Przez chwilę milczał, po czym położył dłoń na jej ramieniu.
Czarna róża • 23
- Rosalind, czy naprawdę chcesz mojej śmierci?
- Nie czułabym się za nią w najmniejszym stopniu odpowiedzialna. Ale nie przejmuj się. Zaraz coś znajdziemy, a potem ładnie to zapakujesz i wyekspediujesz do miejsca przeznaczenia.
- O rany, to ma być jeszcze opakowane?
- Oczywiście. Poza tym musisz dołączyć jakąś uroczą okolicznościową kartkę, odpowiednią do wieku siostrzenicy. Hmm. To mi się podoba. - Roz poklepała wielkie pudło.
- Co to takiego?
- Domek dla lalek, złożony z wielu elementów, które można dowolnie łączyć. Do tego są mebelki, lalki i mały piesek. Zabawka sprawiająca wiele radości, a jednocześnie o pewnych walorach edukacyjnych. Upieczesz dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Świetnie. Wspaniale. Rewelacja. Zawdzięczam ci życie.
- Czy nie znalazłeś się przypadkiem w obcych dla siebie rejonach? - spytała Roz, gdy Mitchell zdejmował pudło z półki. - Mieszkasz przecież w środku miasta. Tam jest mnóstwo najróżniejszych sklepów.
- W tym właśnie rzecz. Jest ich zbyt wiele. A centra handlowe? To jakiś straszny labirynt - piekielna, handlowa czeluść. Budzi we mnie przerażenie. Pomyślałem więc, że pojadę do Wal-Martu. Tu przynajmniej wszystko jest pod jednym dachem. Mogę kupić zabawkę dla dziecka, a poza tym... co to, do cholery, było? Proszek do prania. Tak, potrzebny mi proszek do prania, ale i coś jeszcze. Mam to na liście... - Sięgnął do kieszeni i wyjął elektroniczny notes. - Zaraz sprawdzę.
- W takim razie zostawiam cię z twoimi zakupami. Nie zapomnij o ładnym papierze do pakowania, wstążce, kokardzie i odpowiedniej kartce.
- Czekaj. Chwileczkę. - Powiódł specjalnym rysikiem po ekranie i dopisał kolejne pozycje. - Kokarda. Teraz zdaje się można je kupić gotowe, samoprzylepne i tylko przyklepać do pudła?
- Rzeczywiście. A więc powodzenia.
- Nie, nie. Nie odchodź. - Schował notes i spojrzał na Roz zdecydowanie przytomniej i uważniej. - Właśnie zamierzałem się z tobą skontaktować. Czy już kupiłaś wszystko, co chciałaś?
- Niezupełnie.
- Dobrze. W takim razie ja też złapię to, czego mi potrzeba, i za kilka minut spotkamy się przy kasach. Pomogę ci zapakować samochód, a potem po-rwę cię na lunch.
- Mitchell, właśnie dochodzi czwarta. Pora lunchu już dawno minęła.
- Doprawdy? - Machinalnie zerknął na zegarek. - Zdaje się, że w miejscach takich jak to wpada się w swoistą pętlę czasu - nie mając świadomości jego upływu można wędrować bez celu między półkami już do końca swoich dni. W takim razie zapraszam cię na drinka. Naprawdę chciałbym porozmawiać na temat naszego wspólnego przedsięwzięcia.
- Dobrze więc. Po drugiej stronie ulicy jest niewielka knajpka „U Rosę”. Spotkajmy się tam za pół godziny.
24 • Nora Roberts
Mitchell jednak cierpliwie czekał na nią przy kasach. Potem zaś uparł się, by pomóc Roz w zapakowaniu wszystkiego do samochodu. Gdy zerknął na pakunki już leżące na tylnym siedzeniu jej auta, jęknął głośno:
- Matko święta...
- Nie wybieram się często na zakupy, więc jak już dotrę do sklepów, nawet nie staram się ograniczać.
- Właśnie widzę.
- Ostatecznie do Bożego Narodzenia pozostało mniej niż trzy tygodnie.
- Muszę cię poprosić, żebyś więcej już nie wspominała na ten temat. -Mitch wtaszczył ostatnie wielkie pudło do bagażnika. - Zaparkowałem w tamtym sektorze. - Machnął ręką w bliżej niesprecyzowanym kierunku. -Spotkamy się na miejscu.
- Świetnie. Dzięki za pomoc.
Kiedy patrzyła, jak wędrował wśród rzędów samochodów, odniosła wrażenie, że tak naprawdę nie miał pojęcia, gdzie zostawił auto. Powinien zapisać jego lokalizację w tym swoim wymyślnym notesie, pomyślała Roz i parsknęła śmiechem.
Osobiście nie miała nic przeciwko roztargnieniu. W jej przekonaniu oznaczało to jedynie, że ktoś ma wiele ważnych spraw na głowie i potrzebuje odrobinę więcej czasu niż inni, by powrócić do prozaicznej rzeczywistości. Poza tym nie wynajęła go na chybił trafił. Dokładnie prześledziła dokonania doktora Mitchella Carnegie, zasięgnęła języka wśród znajomych, przeczytała lub przejrzała większość napisanych przez niego książek. Był wybitnym specjalistą w swojej dziedzinie, pochodził z Południa i choć jego usługi nie należały do tanich, nie wzdragał się przed tak dziwacznym zadaniem, jak odkrycie tożsamości rodzinnej zjawy.
Roz zaparkowała przed kawiarnią i weszła do środka. W pierwszym odruchu chciała zamówić mrożoną herbatę lub filiżankę kawy, ale potem pomyślała: do diabła z tym wszystkim! - po tak wyczerpującej i zwieńczonej sukcesem wyprawie zasługiwała na kieliszek dobrego wina.
Czekając na Mitcha, zadzwoniła z komórki do „Edenu”, by zawiadomić, że tego dnia nie wróci już do pracy - o ile, oczywiście, nie wydarzyło się nic nagłego.
- U nas wszystko w porządku - zameldowała Hayley. - Ty zaś już chyba zdążyłaś wykupić całe centrum.
- Niemalże. A potem, w Wal-Marcie, przypadkiem natknęłam się na doktora Carnegie...
- Na tego nieprzytomnie seksownego genealoga? Czemu ja nigdy nie wpadam w Wal-Marcie na takich oszałamiających przystojniaków?
- Przyszłość przed tobą, wierz mi na słowo. W każdym razie wybieramy się na drinka, żeby omówić moje zlecenie.
- Super. Powinnaś przeciągnąć tę dyskusję jeszcze na kolację, Roz.
- Słuchaj, to nie jest randka, a jedynie przypadkowe, nieformalne spotkanie. Więc jeżeli cokolwiek się wydarzy w „Edenie”, natychmiast do mnie dzwońcie. Ja zaś, tak czy owak, mniej więcej za godzinę zjadę do domu.
Czarna róża • 25
- Nie zawracaj sobie nami głowy. Natomiast skoro oboje wkrótce powinniście coś zjeść, najlepiej będzie, jeśli...
- Wybacz, Hayley, ale właśnie nadchodzi doktor Carnegie. Porozmawiamy później.
Mitch wśliznął się na siedzenie naprzeciwko.
- Przyjemne miejsce. Czego się napijesz?
Roz zamówiła kieliszek wina, on zaś czarną kawę. Chwilę później jednak chwycił menu i poprosił jeszcze o talerz zimnych przekąsek.
- Musisz się posilić po tym handlowym safari - zdecydował. - Co u ciebie słychać?
- Wszystko w porządku. A u ciebie?
- Teraz, gdy już wyekspediowałem książkę do wydawnictwa, mam się jak najlepiej.
- Właśnie sobie uświadomiłam, że przez ten cały czas nie zapytałam, czego dotyczyła twoja ostatnia praca.
- To biografia Charles’a-Pierre’a Baudelaire’a. - Zawiesił głos, gdy jednak ujrzał pytające uniesienie brwi, podjął temat. - Dziewiętnastowiecznego poety z Paryża. Był nieokiełznaną duszą - a poza tym narkomanem i bardzo kontrowersyjną postacią, wiódł życie pełne dramatycznych zwrotów. Został skazany za obrazę moralności publicznej oraz bluźnierstwo. Do tego przehulał rodzinny majątek, przetłumaczył na francuski większość wierszy Edgara Poe i napisał kilka mrocznych poematów, a kilkadziesiąt lat po śmierci - spowodowanej zresztą chorobą weneryczną - liczna rzesza wielbicieli uznała go za pierwszego modernistycznego poetę, inni zaś - za zboczonego sukinsyna.
- A który z obozów jest bliższy twojemu sercu? - spytała z uśmiechem Roz.
- Uważam, że był genialny i perwersyjny zarazem. Poza tym, chyba nie chciałabyś, żebym zaczął się rozwodzić na jego temat, dlatego powiem jedynie, że był to fascynujący, a jednocześnie frustrujący temat badań.
- Czy jesteś zadowolony z rezultatów swojej pracy?
- Tak. Ale najbardziej się cieszę, że już nie będę musiał żyć z Baude-laire’em dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- To trochę przypomina obcowanie z duchem.
- Jakże płynne przejście do meritum. - Uniósł filiżankę kawy w geście toastu. - Po pierwsze, pozwól, że podziękuję ci za cierpliwość. Miałem zamiar oddać tę książkę wiele tygodni temu, ale ciągle coś wyskakiwało.
- Przecież już na wstępie oznajmiłeś, że przez parę miesięcy nie będziesz miał dla mnie czasu.
- Nie sądziłem jednak, że potrwa to aż tak długo. Niemniej w drobnych przerwach w pracy rozmyślałem i nad twoim problemem. Co w gruncie rzeczy było całkiem naturalne po wydarzeniach minionej wiosny.
- Przyznaję, nie przypuszczałam, że aż tak blisko przyjdzie ci się zapoznać z Oblubienicą.
- Mówiłaś, że od tamtej pory wydaje się... mocno przygaszona.
26 • Nora Roberts
- Wciąż jeszcze śpiewa chłopcom i maleńkiej Lily. Jednak nikt z nas, dorosłych, nie widział jej od owej pamiętnej nocy. Natomiast jeśli mam być szczera, to z mojej strony nie można mówić o cierpliwości, raczej o zabieganiu. Praca, dom, zbliżający się ślub Stelli, nowo narodzone dziecko Hayley. Poza tym po tamtym wieczorze uznałam, że wszystkim nam należy się chwila wytchnienia.
- Ja z kolei chciałbym teraz już poważnie zabrać się do pracy nad twoją sprawą - oczywiście, o ile wciąż jesteś zainteresowana.
- A więc zapewne nasze spotkanie należy uznać za niezwykłe zrządzenie losu, bo już od jakiegoś czasu o niczym innym nie myślałam. Czego potrzebujesz do swoich badań?
- Przydatny będzie każdy materiał, jakim dysponujesz. Wszystkie prywatne zapiski, oficjalne dokumenty, pamiętniki, listy, opowieści rodzinne -nawet jeśli ich wymowa jest niejasna. Chętnie też obejrzę wszelkie możliwe zdjęcia i rękopisy - to pomaga wczuć się w atmosferę i utożsamić z bohaterami wydarzeń.
- Nie ma problemu.
- Do tej pory, w ramach oddechu od Baudelaire’a, poczyniłem też pierwsze niezbędne kroki. Zacząłem opracowywać drzewo genealogiczne twojej rodziny.
- Za które zapłacę z największą ochotą, bez względu na dalszy rozwój wydarzeń.
- Zastanawiałem się, czy w twoim domu nie znalazłoby się dla mnie nieco miejsca. Lwią część pracy wykonam u siebie, ale przydałby mi się kąt w Harper House, bo ten dom odgrywa bardzo ważną rolę w całej historii.
- Z miejscem nie będzie najmniejszego problemu.
- Jeżeli zaś chodzi o samą Amelię, dobrze byłoby, gdybyś sporządziła listę osób, które mogłyby cokolwiek wiedzieć na jej temat. Chciałbym z nimi porozmawiać.
- Dobrze.
- No i, oczywiście, potrzebna mi twoja pisemna zgoda - o której już wcześniej wspominaliśmy - na dostęp do wszelkich dokumentów spoczywających w urzędach stanowych, to znaczy do aktów urodzenia, zgonu, zawarcia małżeństwa, a także umów handlowych i tym podobnych.
- Dostaniesz taką zgodę.
- Oraz pozwolenie na dowolne dysponowanie rezultatami moich badań -na przykład ogłoszenie ich w formie publikacji książkowej.
Roz skinęła głową.
- Wcześniej jednak będę musiała zaaprobować jej treść.
Mitch uśmiechnął się czarująco.
- W żadnym razie.
- Ależ, doprawdy...
- Chętnie podaruję ci egzemplarz książki, jeżeli zostanie wydana, nie ma jednak mowy o żadnej aprobacie. - Z szerokiego naczynia wyjął grissini i podał Roz niczym gałązkę oliwną. - To, co odkryję, będzie również moją inte-
Czarna róża •27
lektualną własnością. Jeśli opublikuję swoje odkrycia, nie zapłacisz mi ani centa za pracę.
- A jeżeli ich nie opublikujesz?
- Powrócimy do warunków ustalonych przy pierwszym spotkaniu. Trzydzieści godzin gratis, każda następna po pięćdziesiąt dolarów plus koszty. Możemy spisać formalny kontrakt, jeśli zechcesz.
- Uważam, że tak będzie najrozsądniej.
Kiedy pojawiły się przekąski, Roz zrezygnowała z kolejnego kieliszka wina, ale machinalnie sięgnęła po oliwkę.
- Czy w razie publikacji nie będziesz przypadkiem potrzebował zgody osób, z którymi przeprowadzisz wywiady i rozmowy?
- To już mój problem. Natomiast chętnie bym się dowiedział, czemu wcześniej nie zabrałaś się do rozwikłania tej tajemnicy? Niemal całe życie mieszkasz w Harper House, a nigdy nie próbowałaś zidentyfikować ducha, który pojawia się w twoim domu. A tak nawiasem mówiąc, nawet po moich wiosennych doświadczeniach wciąż nie mogę uwierzyć, że wypowiedziałem podobne zdanie.
- Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia, czemu wcześniej o tym nie pomyślałam. Może byłam zbyt zajęta, a może po prostu już się przyzwyczaiłam do obecności Oblubienicy. Nikt z mojej rodziny nigdy nie zawracał sobie nią głowy. Mogłabym przytoczyć wiele anegdot rodzinnych, opowiedzieć o prześmiesznych dziwactwach różnych moich przodków, ale gdy chodzi o Amelię - nikt nic nie wiedział albo nie chciał zadać sobie trudu, by się dowiedzieć. Łącznie ze mną.
- Teraz jednak zmieniłaś zdanie.
- Im bardziej uświadamiałam sobie, jaką jestem ignorantką - tym silniejsza ogarniała mnie pokusa, żeby odkryć prawdę. A gdy owej czerwcowej nocy znowu zobaczyłam Oblubienicę, doszłam do wniosku, że muszę się dowiedzieć, kim była.
- Widywałaś ją dużo wcześniej, jak jeszcze byłaś dzieckiem.
- Tak. Przychodziła do mojego pokoju i śpiewała mi do snu. I nigdy nie budziła we mnie strachu. Ale, jak w wypadku wszystkich dzieci wychowywanych w Harper House, przestała mnie nawiedzać, gdy skończyłam dwanaście lat.
- W twoim wypadku nie skończyło się na dzieciństwie.
Szczególny wyraz jego oczu zdradził jej natychmiast, że teraz najbardziej tęsknił do swojego laptopa, a przynajmniej magnetofonu. Niespodziewanie stwierdziła, że ta intensywność spojrzenia jest niezwykle seksowna.
- Rzeczywiście. Przychodziła do mnie za każdym razem, gdy byłam w ciąży. Wówczas często wyczuwałam jej obecność. Zawsze wiedziała, kiedy w domu pojawi się kolejne dziecko. Pokazywała się i przy innych okazjach, ale zapewne miałbyś ochotę o tym porozmawiać w sposób bardziej formalny.
- Niekoniecznie bardziej formalny, chciałbym natomiast nagrywać nasze rozmowy. Zacznę, oczywiście, od podstaw. Stella powiedziała, że zobaczyła na szybie napisane imię Amelia. Sprawdzę więc dokumenty rodzinne - poszukam kobiety o tym imieniu.
28 • Nora Roberts
- Już to zrobiłam. - Roz wzruszyła ramionami. - Uznałam, że sama mogę się zająć czymś tak prostym. Przejrzałam wszystkie akty urodzenia, ślubu, zgonu znajdujące się w moim archiwum, ale nie znalazłam żadnej Amelii.
- Przebadam jeszcze raz wszelkie dostępne dokumenty, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
- Rób, co uważasz za konieczne. Na pewno będziesz dokładniejszy ode mnie.
- Gdy już złapię trop, Rosalind, jestem nieustępliwy jak ogar. Zanim to wszystko się skończy, będziesz mnie miała po dziurki w nosie.
- Ja natomiast jestem trudną kobietą o zmiennych nastrojach, Mitchellu. Powiedziałabym więc, że też zdążę ci obrzydnąć.
Uśmiechnął się szeroko.
- Zapomniałem, jaka jesteś piękna.
- Doprawdy?
Teraz już wybuchnął śmiechem. Powiedziała to tak konwencjonalnie uprzejmym tonem!
- To tylko pokazuje, jak bardzo pochłonął mnie Baudelaire. Zazwyczaj nie zapominam takich rzeczy. Z drugiej strony, nasz francuski poeta nie miał nic dobrego do powiedzenia na temat piękna.
- Nie? A jak się o nim wyrażał?
- „Jam piękna, o śmiertelni, niby sen z granitu... króluję wśród lazurów jak Sfinks niezbadany, lód serca łączę z śniegiem łabędziego puchu; niszczącego harmonię nienawidzę ruchu; i łzy są obce, i śmiech nieznany”. To fragment jego słynnego poematu „Kwiaty zła”.
- Widać był strasznie smutnym człowiekiem.
- Skomplikowanym. I przerażającym egoistą. Na szczęście ty nie masz w sobie niczego kamiennego ani lodowatego.
- Musiałbyś porozmawiać z kilkoma moimi dostawcami. - Lub z moim eksmężem, dorzuciła w duchu. - A więc każę przygotować stosowną umowę i sporządzę na piśmie wszystkie upoważnienia, potrzebne do badania dokumentów. Jeśli zaś chodzi o miejsce do pracy, myślę, że do twoich celów najlepsza będzie biblioteka. W razie potrzeby znajdziesz mnie pod jednym z numerów, które ci podałam. Gdyby to zawiodło, zawsze możesz się skontaktować z Harperem, Davidem, Stellą lub Hayley.
- Chciałbym rozpocząć za kilka dni.
- Będziemy gotowi. A teraz już naprawdę powinnam zbierać się do domu. Dziękuję za drinka.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Jestem ci winien znacznie więcej za pomoc w wyborze prezentu. Wybawiłaś mnie z nie lada kłopotu.
- Jestem pewna, że w oczach tej dziewczynki staniesz się najprawdziwszym bohaterem.
Mitch położył na stole kilka banknotów, a potem podał rękę Roz, zanim zdążyła sama wysunąć się z loży.
- Czy w domu będzie ktoś, kto pomoże ci wtaszczyć te łupy do środka?
Czarna róża • 29
- Własnoręcznie przenosiłam już o wiele większe ciężary, ale tak, na miejscu będę miała Davida.
Odprowadził ją do samochodu.
- Wkrótce się z tobą skontaktuję - obiecał, otwierając przed nią drzwi.
- Będzie mi bardzo miło. Zadzwoń i powiedz, co zamierzasz kupić siostrze na Gwiazdkę.
Mitch wykrzywił twarz w komicznym wyrazie cierpienia.
- Do diabła, musiałaś wszystko popsuć?
Roz ze śmiechem zatrzasnęła drzwi, ale otworzyła okno.
- U Dillarda mają fantastyczne kaszmirowe sweterki. Każdy brat, który podaruje siostrze coś podobnego pod choinkę, dostanie natychmiast rozgrzeszenie za wszelkie uprzednie luki w pamięci.
- Czy jesteś pewna? To jakaś kobieca reguła?
- Prezent od męża lub kochanka powinien rzucać skry, od brata najlepszy jest kaszmir. Możesz wierzyć mi na słowo.
- U Dillarda?
- Owszem - odrzekła Roz i uruchomiła silnik. - A więc do zobaczenia.
Oddalając się, zerknęła we wsteczne lusterko. Mitch stał z rękami w kieszeniach, kołysząc się na obcasach.
Hayley miała rację. Ten mężczyzna jest nieprzytomnie seksowny.
Roz zatrzymała auto przed domem, wyniosła pierwszą porcję pakunków i skierowała się prosto do swojego skrzydła domu. Po krótkiej wewnętrznej debacie postanowiła złożyć wszystko w swoim saloniku. Następnie ruszyła w dół po resztę zakupów.
Z kuchni dobiegały głosy chłopców raczących Davida szczegółową opowieścią o przebiegu dnia. Doskonale się składa - będzie mogła sama zanieść wszystko na górę i ukryć przed ciekawskimi oczami, zanim ktoś się zorientuje, że już wróciła do domu.
Kiedy zakupy wreszcie znalazły się w saloniku, Roz stanęła pośrodku pokoju i wbiła pełen niedowierzania wzrok w pudła i paczki.
Najwyraźniej kompletnie zwariowała. Gdy patrzyła na te sterty, zrozumiała, czemu Mitch miał taki dziwny wyraz twarzy. Szaleństwo jednego popołudnia sprawiło, że teraz mogłaby otworzyć własny sklep z rozmaitościami.
Jak, do diabła, zdoła zapakować te wszystkie prezenty?
Później się nad tym zastanowię, zdecydowała w duchu, przesuwając palcami po włosach. Później.
Teraz natomiast zadzwoni do swojego prawnika i ustali z nim warunki kontraktu dla Mitcha.
Jej adwokatem był kolega ze szkoły średniej, więc miała przywilej telefonowania do niego do domu. A ponieważ był to właśnie kolega ze szkoły średniej, rozmowa trwała dwa razy dłużej, niż powinna. Stąd, zanim Roz odłożyła słuchawkę, przywróciła jaki taki porządek w saloniku i zeszła na dół -w domu panował już spokój.
30 • Nora Roberts
Hayley zapewne kołysała Lily. Stella szykowała chłopców do snu. David natomiast - jak się dowiedziała z notatki leżącej na kuchennym stole - wybrał się do siłowni.
Roz skubnęła nieco zostawionej dla niej potrawki, po czym zdecydowała się na spacer po ogrodzie. W chatce Harpera paliło się światło. David na pewno dał znać przyjacielowi, że ugotował jedną z jego ulubionych potraw. Jeżeli chłopak zgłodnieje, będzie wiedział, gdzie ją znaleźć.
Roz wróciła do domu, nalała sobie kieliszek wina i z utęsknieniem zaczęła myśleć o długiej, gorącej kąpieli.
Kiedy znalazła się ponownie na górze, kątem oka pochwyciła jakiś ruch w swoim saloniku. W pierwszej chwili zastygła w bezruchu, ale po sekundzie wahania zdecydowanie podeszła do drzwi. Ku swojej wielkiej uldze ujrzała Stellę.
- Napędziłaś mi stracha - powiedziała.
Stella podskoczyła i odwróciła się z ręką przyciśniętą do piersi.
- Rany boskie! Wprost trudno uwierzyć, że po wszystkich przeżyciach w tym domu wciąż jeszcze serce podchodzi nam do gardła. Myślałam, że cię tu zastanę. Przyszłam przedstawić ci cotygodniowy raport i zobaczyłam to... -Wskazała ręką w stronę pudeł, paczek i toreb stojących wzdłuż całej ściany. - Roz, czyżbyś wykupiła całe centrum handlowe?
- Niezupełnie. Choć mocno je przetrzebiłam. I właśnie z tego powodu nie jestem w nastroju do omawiania jakiegokolwiek raportu. Teraz marzę wyłącznie o winie i gorącej, relaksującej kąpieli.
- W pełni na nią zasłużyłaś. W takim razie popracujemy jutro. A gdybyś potrzebowała mojej pomocy w zapakowaniu tego wszystkiego...
- Zgoda!
- Zapukaj do moich drzwi dowolnego wieczoru, gdy dzieci już znajdą się w łóżkach. A tak przy okazji, Hayley wspomniała, że wybrałaś się na drinka z Mitchem Carnegie.
- Uhm. Wpadliśmy na siebie - jakżeby inaczej - w Wal-Marcie. Wcześniej czy później każdego się tam spotka. Mitch skończył właśnie książkę i chyba aż się pali do naszego projektu. Będzie chciał również porozmawiać z tobą i Hayley. Nie masz nic przeciwko temu?
- Skądże. Prawdę mówiąc, też nie mogę się już doczekać. Teraz jednak pozwolę ci wreszcie na tę kąpiel. A więc do zobaczenia rano.
- Dobranoc.
Roz zamknęła za sobą drzwi łazienki. Nalała do wanny pachnącego, cudownie pienistego płynu, zapaliła dużo świeczek. Postanowiła, że tym razem nie będzie czytać w kąpieli żadnej fachowej literatury. Po prostu się odpręży i poleży bezczynnie w gorącej, wonnej pianie.
W migotliwym blasku świec weszła do wanny i wydała przeciągle, pełne ulgi westchnienie. Pociągnęła łyk wina, a potem zanurzyła się aż po brodę.
Czemu, do diabła, częściej nie sprawiała sobie tej przyjemności?
Wyciągnęła rękę z piany i poddała drobiazgowym oględzinom. Długa, wąska dłoń mocno stwardniała od fizycznej pracy. Paznokcie - krótkie, niepo-
Czarna róża • 31
malowane. Pokrywanie ich lakierem nie miało najmniejszego sensu, jeśli cały dzień tkwiły w ziemi. Były to silne ręce, nawykłe do roboty. Roz nie widziała więc potrzeby, by ozdabiać je jakimikolwiek błyskotkami.
Potem uniosła stopy i mimowolnie uśmiechnęła się szeroko. Jeśli chodzi o paznokcie u nóg, pozwalała sobie na szaleństwo. W tym tygodniu pomalowała je metalicznym lakierem w odcieniu fiołkowym. Nie przeszkadzało jej, że całymi dniami były ukryte w grubych, wełnianych skarpetach lub ciężkich, znoszonych butach. Roz dobrze wiedziała, że ma seksowne stopy. A ich upiększanie było drobną słabostką przypominającą, że przecież jest kobietą.
Piersi nie sterczały już tak powabnie jak za młodych lat. Na szczęście były drobne, więc nie opadły zbyt dramatycznie. Przynajmniej na razie.
O ile nieszczególnie przejmowała się stanem swoich dłoni - ostatecznie traktowała je głównie jako narzędzie pracy - o tyle bardzo dbała o cerę. Nie mogła całkiem powstrzymać zmarszczek, ale dopieszczała skórę, kiedy tylko mogła.
Pilnowała również, by we włosach nie pojawiały się nitki siwizny. Owszem, nieuchronnie zbliżała się do pięćdziesiątki - nie oznaczało to jednak, że powinna zapomnieć o wyglądzie i zaprzestać walki z niszczącymi skutkami upływającego czasu.
Kiedyś była bardzo piękną kobietą. Młodziutką oblubienicą promieniejącą świeżością i szczęściem. Na Boga, gdy patrzyła na swoje zdjęcia z owego okresu, niekiedy mogłaby przysiąc, że patrzy na nieznaną sobie osobę.
Minęło już niemal trzydzieści lat, pomyślała z nostalgią. Trzydzieści lat, które przeminęły prawie w okamgnieniu.
A ile czasu minęło od chwili, gdy jakiś mężczyzna powiedział jej, że jest piękna? Bryce, oczywiście, często to powtarzał, ale to, co mówił, zazwyczaj okazywało się kłamstwem.
Natomiast Mitch rzucił tę uwagę niemal od niechcenia, niezwykle naturalnie. Co przydawało jego słowom szczególnej wiarygodności.
Czemu jednak miałaby tym sobie w ogóle zawracać głowę?
Mężczyźni! Otrząsnęła rękę z piany i wypiła kolejny łyk wina. Czemu w ogóle zaczęła myśleć o mężczyznach?
Pewnie dlatego, zdała sobie sprawę ze śmiechem, że nie było wokół nikogo, kto mógłby zachwycać się jej seksownymi stopami. Nikogo, kto dotykałby jej tak, jak lubiła najbardziej. Nikogo, kto by ją rozpalał, trzymał w nocy w ramionach.
Przez lata obywała się bez tych przyjemności i była bardzo zadowolona z życia. Jednak od czasu do czasu brakowało jej kogoś u boku. I może dziś odczuła to silniej niż zazwyczaj, bo spędziła popołudnie w towarzystwie wyjątkowo atrakcyjnego mężczyzny.
Kiedy woda stała się ledwie letnia, Roz wyszła z wanny. Podśpiewując pod nosem, wytarła się starannie, po czym zaczęła wcierać w ciało nawilżające emulsje i kremy. Potem owinęła się szczelnie w ciepły, flanelowy szlafrok i przeszła do sypialni.
Poczuła dziwny chłód, jeszcze zanim ujrzała zarys sylwetki na tle tarasowych drzwi.
32 • Nora Roberts
Tym razem jednak nie była to Stella. Od nocnego nieba wyraźnie odcinały się blond loki i jasnoszara suknia Oblubienicy.
Roz delikatnie odchrząknęła.
- Minęło wiele czasu od chwili, gdy odwiedziłaś mnie po raz ostatni - rzuciła lekkim tonem. - Wiem, że nie jestem w ciąży, więc tym razem musi chodzić o coś zupełnie innego. Amelia... Czy tak właśnie brzmi twoje imię?
Zgodnie z oczekiwaniami odpowiedziało jej milczenie. Oblubienica jednak uśmiechnęła się nieznacznie, by po chwili rozpłynąć się w powietrzu.
- No cóż - westchnęła Roz, masując dla rozgrzewki ramiona - mam nadzieję, że w ten sposób dajesz do zrozumienia, iż aprobujesz nasze poszukiwania.
Przeszła do saloniku, wzięła stojący na biurku kalendarz i pod dzienną datą zanotowała pojawienie się Oblubienicy.
Doktorowi Carnegie zapewne spodoba się taka skrupulatność.
7 Vie miał pojęcia o ogrodnictwie i pielęgnacji roślin. Ale przecież to zrozumiałe, bo niemal całe życie spędził w mieście i nigdy nie miał ogrodu. Niemniej bardzo lubił oglądać rośliny i kwiaty i podziwiał ludzi, którzy wiedzieli, jak się z nimi należycie obchodzić.
Rosalind Harper bez wątpienia była jedną z nich.
W czerwcu miał okazję obejrzeć ogrody otaczające jej rezydencję, choć ich niezwykłe piękno zbladło w jego pamięci po niesamowitym spotkaniu z Oblubienicą. Mitch zawsze wierzył w coś takiego jak dusza czy energetyczny ślad osobowości. Jakże inaczej mogłyby go aż tak fascynować stare historie rodzinne i drzewa genealogiczne? Wierzył, że ów szczególny byt astralny mógł wpływać na potomnych - nawet przez wieki.
Ale w żadnym razie Mitch nie przyjmował do wiadomości, że ów duch mógłby się objawiać w jakiejkolwiek materialnej formie.
Minionej wiosny musiał zweryfikować swoje poglądy.
Dla człowieka o tak analitycznym, akademickim umyśle była to sytuacja trudna do zaakceptowania. Nie można jednak było zanegować zaistniałych faktów.
Nic więc dziwnego, że wciągnęła go ta niezwykła historia. Dlatego teraz, gdy książka o Baudelairze spoczywała już w wydawnictwie, nie mógł się doczekać, by skierować całą swoją energię, czas i umiejętności na zidentyfikowanie zjawy, która od ponad wieku krążyła po Harper House.
Przed nim jeszcze tylko kilka drobnych przeszkód prawnych, a gdy już je pokona, będzie mógł pełną parą zabrać się do pracy.
Z tą myślą skręcił na parking przy „Edenie”.
Z miejsca uderzyło go, że centrum ogrodnicze - które, wedle jego wyobrażeń, mogło być atrakcyjne tylko wiosną i na początku lata - prezentowało się aż tak pięknie u schyłku grudnia.
Niebo - co typowe dla tej pory roku - zasnuwały ciężkie, ołowiane chmury grożące lodowatym deszczem. Mimo to wokół było mnóstwo roślin. Mitch nie miał pojęcia, jakie nosiły nazwy, musiał jednak przyznać, że wyglądały pięknie. Krzewy o rdzawoczerwonych gałęziach, krzewy zimozielone, grubo-listne, obwieszone połyskliwymi jagodami, rośliny o srebrzystych, jakby puchem pokrytych liściach oraz wielobarwne, delikatne bratki - jedyne z wystawionych tu okazów, które rozpoznał na pierwszy rzut oka.
34 • Nora Roberts
Po drugiej stronie dojrzał skład materiałów budowlanych, zapewne potrzebnych do zakładania ogrodów, na stojących zaś w pobliżu długich stołach znajdowały się rozmaite drzewka i krzewy, które - jak przypuszczał - były dość wytrzymałe, by bez szwanku znieść zimowe temperatury.
Nad parkingiem górował parterowy długi budynek o nisko zadaszonym ganku, przystrojony donicami z poinsecjami oraz karłowatymi sosenkami obwieszonymi bożonarodzeniowymi światełkami.
To miejsce tętniło życiem. Sądząc po licznie zaparkowanych samochodach, po terenie kręciło się wielu klientów. Dwóch mężczyzn ładowało na ciężarówkę wielki świerk z korzeniami oblepionymi ściółką, a kilka kobiet wytaczało ze sklepu czerwone wózki załadowane świątecznymi roślinami i plastikowymi torbami.
Mitch ruszył przed siebie i wkrótce znalazł się w punkcie sprzedaży.
Zdumiała go rozmaitość asortymentu. Donice, doniczki, skrzynki, pięknie przybrane małe bożonarodzeniowe drzewka na biurko, poradniki, albumy, narzędzia i mnóstwo torebek z nasionami. Cześć produktów już opakowano tak, by od razu mogły się stać eleganckim prezentem.
Cóż za błyskotliwy pomysł!
Mitch zapomniał nagle, że jak najszybciej zamierzał odnaleźć Roz, i zapuścił się w labirynt alejek. Kiedy ktoś z obsługi zapytał, czy można mu pomóc, jedynie z uśmiechem pokręcił przecząco głową.
Trzeba było wiele siły woli i determinacji, by założyć i doprowadzić do rozkwitu podobne przedsięwzięcie - pomyślał, patrząc na półki z rozmaitymi mieszankami wzbogacającymi glebę, nawozami w pastylkach - uwalniającymi w miarę upływu czasu czynne substancje - oraz ziołami odstraszającymi insekty i zwierzęta. Tak jest - to wymagało wiele pracy, wiedzy i odwagi.
Nie było to błahe hobby arystokratki z Południa, ale poważny interes, ukazujący, jak wiele twarzy ma ta niezwykła kobieta.
Piękna, enigmatyczna, pewna siebie i stanowcza Rosalind Harper. Jakiż mężczyzna nie miałby ochoty przedrzeć się przez te wszystkie wcielenia i dotrzeć do istoty jej osobowości?
W gruncie rzeczy powinien gorąco podziękować swojej siostrze i siostrzenicy, bo to przez nie wybrał się na wielką wyprawę do hipermarketu. Zderzenie z Roz, spędzenie z nią godziny na zakupach, a potem godziny w kawiarni były najbardziej intrygującym przeżyciem, jakiego doznał od wielu miesięcy.
Trudno się więc dziwić, że pragnął je powtórzyć i że właściwie przyjechał do „Edenu” tylko po to, by odkryć kolejną stronę osobowości tej kobiety.
Przechodząc przez następne szklane drzwi, poznawał nowe dla siebie światy - tutaj paprociowate i bluszczowate rośliny zwieszały się z półek bądź wysokich postumentów.
W końcu kolejne alejki zaprowadziły go do szklarni zastawionej długimi, drewnianymi stołami. Stało tam kilka skrzynek z bratkami oraz innymi, nieznanymi mu roślinami - oznakowanymi specjalnymi naklejkami z nic niemó-wiącymi nazwami. Ale w większości blaty świeciły pustkami.
Czarna róża • 35
Kiedy się zastanawiał, czy powinien iść dalej, czy może zawrócić, ujrzał przed sobą Harpera, który właśnie wszedł z ogrodu.
- Dzień dobry. Czy mogę w czymś pomóc? - Chłopak podszedł bliżej i twarz rozjaśnił mu uśmiech. - O! Witam, doktorze Carnegie.
- Mów mi Mitch. Miło cię znów widzieć, Harperze. - Wyciągnął przed siebie dłoń.
- Pana również. Ten zeszlotygodniowy mecz przeciw Little Rock był absolutną rewelacją.
- To fakt. Obejrzałeś go na żywo?
- Nie zdążyłem na pierwszą kwartę, ale reszta zwaliła mnie z nóg. Josh praktycznie rządził na boisku.
- Fakt, rozegrał świetny mecz. - Mitcha rozpierała duma z syna. - W tym tygodniu grają przeciw Missouri. Tym razem jednak będę musiał się zadowolić transmisją w telewizji.
- Jak ja. Ale kiedy zobaczysz syna, powiedz mu, że ten rzut za trzy punkty w ostatnich pięciu minutach był super.
- Zrobię to na pewno.
- A wracając do rzeczywistości. Szukasz czegoś lub kogoś?
- Prawdę mówiąc, twojej mamy. - Kobiety, po której odziedziczyłeś oczy, usta i koloryt, przemknęło mu przez głowę. - Wcześniej jednak postanowiłem rozejrzeć się po jej królestwie. To doprawdy imponujące przedsięwzięcie.