Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Prawdziwa przyjaźń to skakanie za sobą w ogień.
W przypadku Winony Olsen i Lucille Pryce do pożaru doszło pewnej nocy, kiedy dziewczyny spotkały się przed komisariatem policji. Patrzyły na rany na swoich ciałach i obiecały sobie nawzajem, że zemszczą się na każdym, kto znowu będzie chciał je skrzywdzić.
Winona mieszka w pozornie idealnym domu, który dzieli ze swoim pozornie idealnym ojcem. Nikt nie wie, że zamyka drzwi do spiżarni, aby ją kontrolować, i zostawia siniaki tam, gdzie nikt ich nie widzi.
Lucille dusi się pod ciężarem potrzeb swojej matki i brata, handlarza narkotyków. Zastanawia się, czy może liczyć na coś poza znikającymi napiwkami kelnerki i wiszącą nad nią przeszłością swojej ledwo wiążącej koniec z końcem rodziny.
Pewnej wstrząsającej nocy dziewczyny zdają sobie sprawę, że nie mogą czekać na ukończenie szkoły, aby rozpocząć nowe życie. Muszą to zrobić. Teraz. Godzinę później mają już plan, dzięki któremu dostaną się z małego miasteczka w stanie Michigan do Chicago.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 312
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Lany, buntowniczki o złotym sercu
W książce poruszane są trudne tematy, takie jak przemoc psychiczna i fizyczna, wulgaryzmy, narkotyki, hazard, alkohol. Jeśli któryś z tych wątków może pogorszyć Wasz stan psychiczny, prosimy, abyście przerwali lekturę.
Winona Olsen przyglądała się ojcu, który sunął przez delikatnie oświetloną salę bankietową w kierunku sceny, jakby niesiony nurtem oklasków. Elegancki, odziany w niebieski prążkowany garnitur przypominał jej wielkie żarłacze białe w akwarium w Kingsville, dokąd zabierała ją matka.
Miały sezonowe karty wstępu i Winona przypomniała sobie, jak jej matka, pełna zachwytu, powtarzała: „Pływają nawet we śnie. Wyobrażasz sobie, Nony? Jak by to było: poruszać się nawet wtedy, gdy śpisz, ale donikąd nie dotrzeć? Po prostu utknąć w szklanym zbiorniku”.
Na scenie z przodu sali jej ojciec wszedł na podium i uścisnął dłoń prezentera.
– Musisz być bardzo dumna. – Szept srebrnowłosej kobiety siedzącej po jej prawej stronie dotarł do Winony wśród oklasków. – Który to jego Changemaker, trzeci?
Winona błysnęła swoim idealnie symetrycznym uśmiechem, bardziej znudzoną i nie tak szeroką wersją tego o mocy tysiąca megawatów, który promieniował ze sceny.
– Drugi – odpowiedziała.
Kobieta rozsiadła się wygodnie na krześle, jedną dłoń przycisnęła do serca, a na jej twarzy pojawił się wyraz zachwyconego zaskoczenia. Winona wiedziała, że spotkała ją już wcześniej, na jakimś benefisie, oficjalnym lunchu czy ceremonii wręczenia nagród – w północnym Michigan nieliczni filantropi na zmianę wygłaszali przemówienia i prowadzili uprzejme pogawędki podczas tych samych kilku wydarzeń każdego roku.
Prawdę mówiąc, ojciec Winony zdobył znacznie więcej nagród za swoje działania filantropijne, ale wiedziała, że podkreślanie całej listy zasług było według niego w złym guście, a dobry gust był największą siłą Stormy’ego Olsena.
Jego kolekcja nagród i trofeów mogła konkurować z kolekcją sztuki współczesnej, szufladami z markowymi zegarkami, rzędami nieskazitelnych garniturów w jego szafie i tęczą sukienek od Tory Burch, którymi uposażył Winonę.
– No cóż, on po prostu zachwyca się tobą, panienko – powiedziała kobieta. – Tym, że wybierasz się do Northwestern w przyszłym roku, prawda?
Winona się uśmiechnęła.
– Zgadza się.
Gdy ojciec Winony zaczął mówić, kobieta umościła się wygodniej na krześle.
– Wow – powiedział wzruszonym głosem.
Stormy był emocjonalnym facetem i publiczność to w nim doceniała. Nie było wielu meteorologów, którzy potrafiliby zmienić poranną prognozę pogody w opowieść o zwykłych ludziach. Było w nim coś, co sprawiało, że wszyscy chcieli wypić z nim piwo lub dwa i wymienić się historiami. Akty dobroci, duże i małe – taki już był i to zaszczepił swojej jedynej córce, świetle jego życia, w mieście, które tak bardzo kochał. Pamiętajcie, ludzie, na Górnym Półwyspie nawet odrobina słońca ma ogromne znaczenie!
Światło żarówki odbiło się od jego Rolexa i rozbłysło w sali. Winona zdała sobie sprawę, że odpłynęła – ostatnio często to robiła – i ponownie skupiła uwagę na przemowie akceptacyjnej ojca. Chciała zapamiętać ulubione kąski i powtarzać mu je w drodze do domu. Wiedziała, że sprawi mu tym przyjemność.
– …i naprawdę tak myślę, naprawdę: to mieszkańcy Kingsville sprawili, że służenie im było tak łatwe. Mówi się, że jeśli kochasz swoją pracę, nie przepracujesz ani jednego dnia w swoim życiu, i wiecie co? Po szesnastu latach pracy w Channel Five muszę przyznać, że w moim przypadku to prawda. Ludzie, kocham swoją pracę. Ale w zeszłym roku, gdy pracowałem z Brain Storm Girls… – Przełknął gulę w gardle, zebrawszy się w sobie, a publiczność zaśmiała się ze łzami w oczach. – Słuchajcie, nie jestem mówcą publicznym, jestem meteorologiem, więc wybaczcie mi tę straszliwą serię następujących po sobie żartów.
Podniósł szklane trofeum, a w sali rozległ się pełen uznania pomruk zadowolenia.
– Kiedy wiele lat temu straciłem moją żonę, Katherine, czułem się, jakby tornado przeszło przez moje życie, a ja zostałem po to, żeby pozbierać to, co po nim zostało. Nie sądziłem, że kiedykolwiek uda mi się odbudować piękne życie, które mieliśmy, ale wiedziałem, że muszę spróbować. Wiedziałem, że muszę zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby dać siłę mojej córce, aby mieć pewność, że wie, że cały świat jest w jej zasięgu. Jeśli słońce miałoby już więcej nie zaświecić, o rety, zbudowałbym dla niej gotowy do zamieszkania plan filmowy z piaszczystymi plażami, palmami i błękitnym niebem. To właśnie robimy dla naszych dzieci, prawda? Każdego dnia podnosimy dla nich słońce ku niebu, aż osiągną odpowiedni wiek, aby zrobić to samodzielnie.
Ten fragment, pomyślała Winona. To jest ten fragment, który powinnam mu powtórzyć.Spodoba mu się to. Przekręciła bransoletkę Cartiera na nadgarstku, po czym mocno wcisnęła metal w skórę, stosując sztuczkę, dzięki której mogła zapisać w pamięci wszystko, co ważne. Nie zapomnij.„Każdego dnia podnosimy dla nich słońce ku niebu, aż osiągną odpowiedni wiek, aby zrobić to samodzielnie”. To było właściwe zdanie, idealne do wyrecytowania mu.
– Nie zdawałem sobie jednak sprawy z tego, że – kontynuował Stormy – to nie ja odwalałem ciężką robotę. Radość mojej córki, niewyczerpana nadzieja i potencjał dzieci, to wszystko osłoneczniało moje życie. Współpraca z Brain Storm Girls to coś więcej niż tylko praca, która nie sprawia wrażenia pracy. To było jak drugie słońce umieszczone dla mnie na niebie. – Podniósł wzrok na tłum. – I pamiętajcie, ludzie. Na Górnym Półwyspie…
– …odrobina słońca bardzo się przyda – odpowiedziała sala, po czym rozległy się brawa.
Siwowłosa kobieta po prawej stronie Winony podniosła się z krzesła; przewodziła owacjom na stojąco.
– Absolutnie poruszający! – krzyknęła do Winony.
Winona była tak skupiona na swoim wewnętrznym dialogu – unieś słońce, unieś słońce, unieś słońce – że prawie powiedziała to na głos. Zamiast tego wcisnęła bransoletkę w nadgarstek i uśmiechnęła się szeroko i uroczo.
– Mój ojciec to wyjątkowy człowiek.
Gdy Stormy schodził ze sceny, potknął się. Został chwilowo oślepiony przez światła sceniczne i przegapił pierwszy schodek. Stało się to w ciągu sekundy, malutkiego błyśnięcia, ale Winona widziała to jak w zwolnionym tempie. Żołądek podszedł jej do gardła, jakby była na Tower Drop, a jej umysł i wzrok wyostrzyły się, aby przedstawić scenę w doskonałej przejrzystości. Gładki obcas butów Ferragamo Stormy’ego uderza o krawędź stopnia, tę część bez taśmy przyczepnej, i zsuwa się w dół. Jego pozbawione równowagi ciało leci z impetem do tyłu. Ciemnowłosa głowa obsypana siwizną opada raz i jeszcze raz. Jego śnieżnobiały uśmiech – ten, który oznacza, że jest zestresowany – rozciąga się na jego ustach aż do ostatniej milisekundy, kiedy…
Tył jego czaszki uderza o krawędź sceny.
Krew tryska wokół jego głowy. Sala zaczyna krzyczeć. Siwowłosa kobieta wrzeszczy i zemdlona opada na krzesło. Prezenter z niewiadomego powodu zdejmuje marynarkę – bo z włoskiej wełny trudno usunąć krew? ponieważ Sturgisowi „Stormy’emu” Olsenowi może być tam zimno, gdy leży pod tak dziwnym kątem na schodach? – metr osiemdziesiąt w prążkowanym wymiętym garniturze czołga się w stronę krawędzi sceny. Krew, dużo krwi, błyszczącej w delikatnym świetle.
A Winona siedzi tam, nieruchomo, jak lubiana przez ojca rzeźba Rodina, podczas gdy krzyki w pomieszczeniu nasilają się. Ktoś szorstko woła: „Zadzwoń pod dziewięćset jedenaście!” i „Jestem lekarzem! Daj mi przejść!”, a tłum usuwa się przed nim.
A mimo to Winona zamiera na krześle.
Sierota w dwie sekundy. Całkiem sama na tym świecie.
Całkowicie sama. Duży, pusty dom czeka na nią na końcu długiego podjazdu i starzejący się dziadek po drugiej stronie miasta.
Całkowicie sama.
Na tę myśl łzy napłynęły jej do oczu. Odgoniła je mrugnięciem.
Zamrugała jeszcze raz, żeby to wszystko zniknęło.
Stormy złapał się poręczy na scenie i jego stopa spotkała się z drugim stopniem z łatwością. Podszedł do niej niczym rekin płynący wśród oklasków, a ona wstała tak, jak wiedziała, że tego od niej oczekuje, wciskając bransoletkę w delikatną, przypaloną skórę na spodniej stronie nadgarstka. Unieś słońce, unieś słońce, unieś…
Oczywiście, że sobie to wyobraziła. Nic nie mogło zabić człowieka takiego jak Stormy.
Winona Olsen nigdy nie miałaby tyle szczęścia.
Przyjęła szklane trofeum, które przekazał jej ojciec. Na jej policzku złożył doskonale wyćwiczony pocałunek, ściskając ją za ramiona.
Prawdopodobnie dobrze się stało, powiedziała sobie. Gdyby jej ojciec umarł, ona umarłaby z głodu.
Nie miała klucza do zamkniętej na cztery spusty spiżarni.
Lucille Pryce zdjęła jeden ze swoich jaskraworóżowych antypoślizgowych chodaków, potem sięgnęła po drugiego i rzuciła nim o ścianę.
– Dlaczego światła są wyłączone, Marcus! – krzyknęła, zatrzaskując za sobą frontowe drzwi. Spróbowała ponownie włączyć światło. I jeszcze raz. Potem uderzyła otwartą dłonią w ścianę. – Marcus!
Kolekcja łyżek jej matki grzechotała w drewnianej skrzynce na ścianie.
Kiedy wchodziła do salonu, linoleum lepiło się do jej bosych stóp. Linoleum zawsze się lepiło, niezależnie od tego, ile razy Lucille wstawała przed szkołą, żeby je przetrzeć mopem. Nie chciała patrzeć na matkę, która po wejściu do mieszkania, upuszczeniu torebki i powolnym mrugnięciu wciąż nie do-wierzałaby, że to jej życie. Było wiele powodów, dla których Lucille myła podłogi, szorowała prysznic, pracowała na dwie zmiany w restauracji i targowała się o skradzione steki z supermarketu, które pan Jessup sprzedawał z bagażnika swojego El Camino, żeby jej mama nie musiała jeść czegoś z puszki w swoje cholerne urodziny. Ale to był główny powód. To mrugnięcie, jakby całe okropne życie jej mamy utkwiło jej w oku w tej jednej chwili.
Nie robiło to żadnego wrażenia na jej starszym bracie. Zero efektu.
– Wypisałam czek w zeszły weekend – powiedziała do postaci zgarbionej na sofie. – Włożyłam go do koperty. Brakowało tylko znaczka. Znaczka! Dałam ci pieniądze, żebyś poszedł do Meijera i go kupił!
Marcus zakaszlał.
– Meijer to sklep spożywczy, idiotko.
– Sprzedają tam znaczki – powiedziała Lucille – przy kasie. I co, nie zapłaciłeś i po prostu zostawiłeś rachunek za prąd? Gdzie on jest?
Wzruszył ramionami. Nawet w ciemności dostrzegła, jak to zrobił.
– Do cholery – powiedziała i podniosła słuchawkę telefonu stacjonarnego z widełek na ścianie, po czym ją upuściła, bo bez prądu telefon był, oczywiście, martwy.
Z warknięciem wyjęła smartfona z torebki. Był to używany iPhone cztery z pękniętym ekranem i poważną niezdolnością do pracy. Nie mogła znaleźć adresu firmy energetycznej, więc wysłała SMS-a do Winony i czekała. Nie napisałaby do mamy. Jej mama nie musi się tym martwić.
Marcus nadal pochylał się nad swoją komórką, jakby po przejściu do kolejnego levelu w Candy Crush mieli z niej wyskoczyć anielscy posłańcy z przesłaniem od samego Boga. Nie poprosiła go o pomoc. Wiedziała, że to nie było tego warte. Zamiast tego zapytała od niechcenia:
– Ile ci zostało baterii?
Konieczność naładowania telefonu powinna pobudzić go do działania.
– Dwanaście procent. Ale mam powerbank. Nie martw się o mnie. – Powiedział to bez cienia ironii.
Lucille wzięła głęboki oddech i przeciągnęła dłońmi po splątanych włosach. Była ósma trzydzieści. Tego wieczoru to ona otwierała restaurację, ale jej mama miała być tam do dziesiątej. Potem zamknie drzwi i skoro pozwoliła Lucille zabrać samochód, pójdzie pieszo czternaście przecznic do domu. Był jeszcze czas, żeby to naprawić.
Jeśli tylko zakład energetyczny odbiera telefony po godzinach pracy. Gdyby udało im się ponownie włączyć zasilanie przed jutrem.
Różowo-zielone światło jego telefonu zmieniło twarz Marcusa w oblicze obłąkanego Troskliwego Misia. Nogę w niebieskiej opasce gipsowej jak zawsze miał opartą na otomanie, którą kupił sobie na Craigsliście sześć miesięcy temu. Tą stopą usprawiedliwiał wszystko. Brak pracy. Niechodzenie do szkoły. Niejedzenie niczego poza oreo i wymykanie się tylko w nocy, żeby kupić piwo korzenne w 7-Eleven o północy, jakby był jakimś uzależnionym od napojów gazowanych wilkołakiem, który zostawał uzdrowiony dopiero wraz z wybiciem dwunastej. Wcześniej to było oparzenie na lewej ręce, spowodowane używaniem fajki wodnej. Marcus miał dwadzieścia lat, ale jeśli chodzi o priorytety, zachowywał się jak czterolatek, który nie widzi nic poza basenem z kulkami w McDonaldzie.
Kiedy Lucille na niego spojrzała, poczuła, jak coś w jej klatce piersiowej gwałtownie zaskwierczało. Była pewna, że pewnego dnia jej matka to usłyszy i dowie się, jaką Lucille jest suką.
„On po prostu musi dorosnąć, Lucy” – mówiła jej mama, przeczesując dłonią gęste blond włosy córki, podczas gdy ta miała pretensje o konsolę PlayStation 4 Deluxe Bullshit Edition, którą Marcus właśnie kupił, a mama musiała pracować do późna, żeby zapłacić za jej strój gimnastyczny.
„Tak?” – zapytała. „Więc dlaczego ja musiałam dorosnąć najpierw?”
Lucille włożyła swoje robocze chodaki, wyszła przez frontowe drzwi i usiadła na schodku przed domem, żeby poczekać na odpowiedź Winony. Już dawno zapadł zmrok, ale tutaj zawsze tak było, sto kilometrów na północ donikąd. Słońce należało do ludzi żyjących w mniej zapomnianych przez Boga miejscach.
Na ganku sąsiadów paliły się światła. Kiedy Lucille ponownie wyciągnęła telefon, Kuzynka Tammy z sąsiedztwa wychyliła głowę przez wiecznie otwarte okno.
– Wszystko w porządku?
– Wszystko w porządku! – zawołała Lucille i podniosła rękę. – Tylko czekam na telefon.
– Dbaj o siebie, kochanie. Pozdrów ode mnie Bonnie.
Fakt, że Kuzynka Tammy z sąsiedztwa nie przesyłała pozdrowień dla Marcusa, wywołał uśmiech na twarzy Lucille.
– Pozdrów Boomera i Sticksa – powiedziała, chociaż tricolorki Tammy były małymi podłymi palantami.
Tammy skinęła głową i zatrzasnęła okno. Telefon Lucille zabrzęczał.
Oto numer do Kingsville Electric, napisała Winona i załączyła go. Czy Marcus schrzanił sprawę?
A czy papież jest katolikiem?
Kiedy Winona nie odpowiedziała od razu, Lucille napisała: U Ciebie w porządku?
Właśnie wtedy padł jej telefon. Przeklęła raz, za chwilę drugi. Okno Kuzynki Tammy z sąsiedztwa lekko się uchyliło i Lucille zamilkła. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowali ich sąsiedzi, było usłyszeć więcej o ich problemach finansowych, nawet jeśli byli rodziną. Całe Kingsville wiedziało, że rodzina Lucille to śmieci, tak samo jak wiedzieli, że za zabicie kogoś idzie się do piekła.
Lucille wierzyła w piekło. Wierzyła też w swoją mamę. Wierzyła, że musi wydostać się z Kingsville, zanim to miejsce wyssie z niej ostatnie kropelki sików i octu.
Nie mając nic innego do roboty, przeszła się na koniec podjazdu i otworzyła skrzynkę pocztową. Kupony na Targi Żywności, do Meijera, oferty kart kredytowych na nazwisko brata, które natychmiast podarła na kawałki i zostawiła na trawniku. Ulotka z nowiutkiego Targetu, który był otwarty całą noc. Przypomniało jej to, że miała zamiar udać się tam z Winoną i kupić cukierkowe naszyjniki z alejki z towarami na wagę. Więcej rachunków, za wodę, kartę Visa mamy i kablówkę. Lucille przeprowadziła obliczenia w głowie.
Oszczędzała na jej i Winony Przygodę w Chicago (czasem w sekrecie myślała o tym jak o przejażdżce do Disneylandu, tylko bardziej Dorosłej i Alkoholowej) od miesięcy, ale nie udawało jej się zbliżyć do pożądanej sumy. Nie miała wystarczającej ilości pieniędzy na ich podróż i na rachunki, szczególnie teraz, kiedy będą musieli zapłacić dodatkowo za przywrócenie elektryczności. Gdyby tylko Lucille nadal miała skrytkę, którą ukrywała, odkąd skończyła czternaście lat…
Powstrzymała się stanowczo. Nie miała. Marcus jej ją odebrał. Zabrał jej pieniądze, a tamtej nocy na komisariacie policji świat dał jej Winonę w zamian.
Zdecydowanie była to spłata z odsetkami.
Kiedy tak stała, grzebiąc stopami w brudzie i wpatrując się w dal (z doświadczenia Lucille tam, gdzie zwykle trzymano prawidłowe odpowiedzi na matmę), jej wzrok skupił się na fordzie crown vic po drugiej stronie ulicy. Trochę poobijany, trochę zardzewiały, szczególnie w okolicach wgniecenia na klamce drzwi kierowcy.
Lucille nie znała tego wgniecenia ani tego samochodu, a to nie byłoby dziwne poza Kingsville. Ale Lucille była w połowie Pryce, w połowie Folgarelli i co najmniej w osiemdziesięciu procentach spokrewniona z każdą duszą w okolicy. I nikt z nich nie prowadził samochodu, który wyglądał, jakby wyjechał prosto z aukcji charytatywnej dla gliniarzy.
Przechyliła głowę – starała się tego nie robić, wiedziała, że przez to wygląda jak golden retriever – i zmrużyła oczy, a on tam był, mężczyzna przyczajony na siedzeniu kierowcy i piszący SMS-y, jakby był aktorem w mało popularnym serialu. Policjant w cywilu. Kto kiedykolwiek pisał SMS-y z łokciami opartymi na kierownicy? Ktoś, kto chciał, żebyś zobaczył jego telefon, ot kto. Ktoś, kto chciał, żebyś myślał, że robi coś innego niż obserwowanie twojego domu.
Lucille przeklinała przez dobrą minutę, po czym wpadła jak burza do domu.
– Marcus – krzyknęła. – Marcus!
Ku jej zaskoczeniu przykuśtykał z salonu. Jego twarz była ziemista od diety opartej na białym cukrze i widocznej alergii na światło słoneczne.
– Na zewnątrz jest policjant – powiedziała. – Ma lornetkę na szyi, jakby był leśniczym, a ty Misiem Smokey.
Marcus wzruszył ramionami i odwrócił się, żeby wrócić na kanapę.
– Och, więc to nie jest dla ciebie nowość? Oczywiście, że nie – powiedziała Lucille i pobiegła za nim. W kuchni przyparła go do blatu.
– Znowu handlujesz?
Patrzył na nią, jakby była hologramem na Super Bowl albo duchem.
– Czy jestem żywa? Czy wyśniłam sobie tę rozmowę? Czy. Ty. Znowu. Dilujesz? – Spojrzała ostentacyjnie na jego stopę. – Znowu handlujesz z naszego domu?
Marcus spędził ostatni rok, rozprowadzając Molly* dla jednego z najlepszych baronów narkotykowych na Górnym Półwyspie, który był megalomanem i nazywał siebie Candy Man. (Lucille była prawie pewna, że musiał mieć na imię Shawn). Ale pod koniec ubiegłego roku Marcus zaczął pracę jako zmywacz naczyń u Denny’ego i założyła – naiwnie – że przestał handlować.
Następnie „złamał nogę”, upuszczając na nią pudełko ścierek.
– Nie mogę się teraz poruszać – powiedział w końcu Mar-cus. – Czemu więc nie mógłbym pracować z domu?
– Praca z… – Lucille zacisnęła dłonie i wepchnęła je do kieszeni. – Więc po prostu zarabiasz pieniądze i ukrywasz je…
Skrzywił się.
– Co ty możesz wiedzieć? Nigdy nie zrobiłem niczego, co naraziłoby na niebezpieczeństwo ciebie i mamę!
– Boże, Marcus, oni wiedzą, że handlujesz, są tam teraz. Musisz przestać. Wiesz, że musisz przestać.
W kuchni było ciemno i gorąco bez działających wentylatorów. Pod koniec maja Michigan zaczynało grzać jak piec, a w pomieszczeniach zawsze było gorzej. Na skroniach Marcusa pojawiły się drobne strużki potu. Wyglądał jak ryba. Spocona ryba.
– Jeśli tak bardzo mnie nienawidzisz – powiedział – to dlaczego mnie po prostu nie wydasz?
– Ponieważ – odpowiedziała mu Lucille – mama nigdy nie pozwoliłaby twojemu drogocennemu tyłkowi siedzieć miesiącami w celi w oczekiwaniu na rozprawę. Opróżniłaby więc swoje konta bankowe, czyli miałaby jakieś dwieście dolarów. Kuzyni Pryce i kuzyni Folgarelli także otworzyliby swoje portfele, bo nikt nie chce, żeby któreś z nas gniło w kiciu, a całe miasto się z tego śmiało, więc wszyscy zaglądają pod materace. Uzbierałoby się może kolejne pięćset dolarów. Może. Co pozostawia, nie wiem, jeszcze dwa tysiące dolarów, więc poręczenia majątkowe i kolejna hipoteka na dom…
Marcus mrugnął.
– Nie myślisz o tym wszystkim, prawda? – zapytała. – A jakże. Nigdy nie musiałeś. A co z tą częścią, w której muszę przepracować kolejne dwadzieścia lat, żeby to spłacić, podczas gdy ty kończysz studia prawnicze i robisz sześciopak w więzieniu? Nie. Przestań handlować. Przestań natychmiast.
Mimo że skończyła mówić, Marcus napierał na nią, a jego gips uderzał głucho o podłogę.
– Co powiesz na to: może zejdziesz mi z oczu? Moja mała pieprzona siostra wydaje mi rozkazy. Święta Lucille. A jeśli to ja wydam ci rozkaz? Zrób coś, żeby schrzanić moją ustawkę, a powiem gliniarzom, że byłaś w tym razem ze mną.
Wpatrywała się w niego z wściekłością, próbując wymyślić jakąś kontrgroźbę, kiedy przechylił głowę lekko na bok.
W ten sam sposób, w jaki to robiła, gdy próbowała rozwiązać problem.
Był jej bratem. Krew z krwi. Byli zbudowani z tych samych podstawowych komponentów – byli po prostu maszynami z przestawionymi częściami.
Lucille odepchnęła go, wstrzymując oddech.
– Przegrałaś, Lucy – powiedział, ale ona już biegła w stronę drzwi, chora i roztrzęsiona.
Na schodach prawie potknęła się o swoje robocze chodaki i podłączony telefon. Zebrała wszystko drżącymi rękami.
– Tammy! – wrzasnęła.
Kuzynka wychyliła głowę przez okno; prawdopodobnie słyszała całą tę cholerną aferę.
– Będziesz miała coś przeciwko, jeśli przyjdę i przywitam się z twoimi kotkami osobiście? I może uda mi się też trochę naładować telefon.
* Inaczej ecstasy.
Czasami Winona czuła się winna, że nie jest w stanie kontrolować swoich myśli. Choćby takiej, jak wyglądałoby życie, gdyby Stormy pewnego dnia nie wrócił z pracy.
W tej chwili Stormy wiózł Winonę przez mały czerwony mostek przecinający topniejący potok; jechali na sobotnią poranną wizytę u dziadka, a ona myślała tylko:
A co, jeśli na asfalcie jest jeszcze trochę lodu?
Co się stanie, jeśli wpadniemy w poślizg i hamulce nie zadziałają?
A co, jeśli przekoziołkujemy przez balustradę?
A jeśli tylko ja przeżyję?
Wystarczyłby jeden zły ruch, drobny błąd.
Stormy skręcił płynnie w prawo, mijając bielony płot i lśniący trawnik w drodze do dzielnicy dziadka Perneta, pełnej rozległych ceglanych rezydencji i ogromnych kamiennych domków. Żadnego lodu.
– Dziś rano miałem wieści od pielęgniarki – powiedział Stormy płaskim, bezbarwnym głosem, którego często używał, gdy byli tylko we dwoje, jakby zużył całą swoją charyzmę przez cały tydzień i musiał pozwolić swoim strunom głosowym na odpoczynek.
Winonie zrobiło się ciasno w żołądku.
– Czy wszystko z nim w porządku?
Stormy podniósł wzrok znad drogi i przyjrzał się jej uważnie. Czy nie brzmiała zbyt entuzjastycznie? Niewystarczająco zaniepokojona? Zbyt zaniepokojona? Pomimo stałych sobotnich spotkań na kawę stosunki jej ojca i dziadka nie były zbyt przyjacielskie, a Winona nauczyła się zachowywać ostrożność w rozmowie z jednym o tym drugim.
Na początku myślała, że źródłem napięcia musiała być śmierć jej matki – że być może dziadek Pernet obwiniał Stormy’ego o to, że przedawkowała.
Ale wtedy wydarzyła się Ta Noc i Winona zdała sobie sprawę z tego, że jej ojciec nienawidził dziadka tak samo – jeśli nie bardziej – jak dziadek Pernet nienawidził Stormy’ego.
– Ma zły tydzień – odpowiedział w końcu Stormy. – Nie przejmuj się, jeśli pomyli cię z nią.
Skręcili w długą drogę pomiędzy dwoma kamiennymi lwami, które jej strzegły. Matka powiedziała jej kiedyś, że gdy była dzieckiem, wyobrażała sobie, że nocą kamienne lwy ożywają i grasują po trawnikach i ogrodach jej rodziców, odpędzając wszelkie zło, które próbowało wtargnąć do domu.
Powiedziała to tak, jak powiedziała większość rzeczy, które Winona zapamiętała – tęsknie, jakby istniało sekretne, głębokie znaczenie, którego Winona nie mogła jeszcze rozszyfrować. Niemal każde wspomnienie o matce zawierało tę myśl: Zrozumiem to, jak będę starsza, ale teraz, prawie dziesięć lat po śmierci Katherine Olsen, Winona nie była bliższa zrozumienia, kim była jej matka ani co się z nią stało.
Przez chwilę wyobrażała sobie, że kamienne lwy ożywają i rzucają się na maskę samochodu, a ich masywne łapy przenikają prosto przez przednią szybę, by pazurami rozszarpać Stormy’ego…
Musiała wziąć się w garść. Naprawdę, zachowywała się niedojrzale, żeby nie powiedzieć teatralnie. To nie tak, że Stormy ją kiedykolwiek skrzywdził – z wyjątkiem tego jednego razu, który prawdopodobnie był wypadkiem – i jeśli chodziła po ich domu, czując się, jakby na jej piersi wisiało kowadło, a każdy zły ruch mógł sprowadzić apokaliptyczny deszcz ognia, to był to jej problem, nie jego.
Stormy był konkretny, ale nie agresywny. Z wyjątkiem tego jednego razu, który z pewnością był wypadkiem, gdy teraz o tym myślała.
Mimo to ten ciężar napierał na nią ze wszystkich stron, jak zawsze, gdy była blisko ojca albo u niego, czekając, aż wróci do domu, albo siedząc w szkole i obserwując, jak wskazówki przesuwają się ku końcowi lekcji.
Nie czuła tego ciężaru tylko wtedy, gdy była z Lucille.
Jej najlepsza przyjaciółka nie przemierzała świata na palcach tak, jakby jakikolwiek błąd mógł zachwiać równowagę świata. A za rok, kiedy zamieszkają razem w Chicago – Lucille będzie pracowała w jakiejś modnej, ekskluzywnej restauracji, a Winona będzie uczęszczała na zajęcia na macierzystej uczelni jej ojca – wszystko będzie inne. Musiała tylko znaleźć sposób, żeby przekonać ojca, by pozwolił jej mieszkać poza kampusem. To co, jeśli będzie zły? Niedługo skończy osiemnaście lat. Mogła robić, co chciała.
– Nie podsycaj jego złudzeń – powiedział Stormy, gdy dotarli do końca podjazdu. – Ale też nie denerwuj go.
Winona skinęła głową.
Stormy zaparkował samochód; jego elegancki czarny przód był skierowany w stronę drugiego garażu, w którym dziadek trzymał swój kabriolet alfę romeo z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego dziewiątego roku. Nie żeby mógł nim jeszcze jeździć. Był prawie ślepy i przez lata choroba Alzheimera wkradała się do jego umysłu jak dym, krok po kroku zakrywając wszystko, co wiedział.
– Co za szkoda – stwierdził Stormy, patrząc na zamknięty garaż, tak jak robił to co tydzień.
Winona nie wiedziała, czy ojciec miał na myśli to, co przydarzyło się jego teściowi, czy też to, że samochód stał tutaj, nieużywany, niewidziany, zamknięty i niejeżdżony.
Wysiedli z auta i poszli kamiennym chodnikiem w stronę oszklonych drzwi, które jedna z pielęgniarek otworzyła, zanim jeszcze zdążyli zadzwonić.
Byli dokładnie o czasie. Zawsze byli dokładnie o czasie.
– Pan Olsen – powiedziała ciemnowłosa pielęgniarka Vera. – Panienka Olsen. Wspaniałe kwiaty! Wejdźcie od razu.
Przyjęła wazon z bladobrzoskwiniowymi i żółtymi kwiatami wraz z dwudziestodolarowym napiwkiem, który Stormy wręczył jej za samo otwarcie drzwi.
– Dziękuję, Vera – powiedział, a jego promienny uśmiech był jak reflektor.
Pielęgniarka spuściła głowę i odwróciła się, po czym poprowadziła ich oboje przez labirynt składający się ze ścian pokrytych tapetami i ramkami na zdjęcia. Winona odprawiła swój własny rytuał: omiotła wzrokiem każde zdjęcie swojej matki. Katherine Olsen wyglądała jak na portretach Van Gogha sfotografowanych w czerni i bieli: opuszczona, skryta, zawsze wpatrująca się w coś tuż poza kadrem. Taka, jaką ją zapamiętała Winona.
Tuż za jasną kuchnią, w osłonecznionym pomieszczeniu na tyłach domu dziadek siedział tyłem do nich, z krzesłem skierowanym w stronę kwadratu światła.
– Tryggve – powiedziała Vera, wymieniając stare kwiaty na te dzisiejsze. – Masz gości!
– Cześć, tato – powiedział Stormy, gdy weszli do pokoju.
Niebieskie oczy dziadka powędrowały w stronę zięcia, ale jego twarz pozostała pusta, dopóki jego wzrok nie padł na Winonę. Wówczas między jego brwiami pojawiła się zmarszczka, a ona przygotowała się, że zaraz usłyszy imię swojej matki.
Zamiast tego powiedział słabo:
– Wiedziałem…
Stormy położył dłoń na ramieniu dziadka.
– Napijesz się kawy, tato? Vera, czy mogłabyś przynieść ciasteczka?
Dziadek przyszpilił Stormy’ego wzrokiem, a Winona poruszyła się niespokojnie.
– Dziadku, chcesz kawy?
Tak naprawdę chciała się wymknąć do dziecięcej sypialni matki, zwinąć w kłębek na leżance, przesunąć palcami po frędzlach jedwabistej patchworkowej kołdry i muskać palcami stosy sztuk teatralnych i tomów poezji wysypujących się z mahoniowej półki na książki. Ale ich wizyty nigdy nie trwały długo i Stormy nalegał, aby spędzali każdą minutę z dziadkiem Pernetem, którego brwi delikatne uniosły się, a usta układały w idealne „O” na dźwięk głosu Winony. Ujął jej dłoń w swoje pomarszczone dłonie.
– Panie Olsen? – zawołała Vera z kuchni. – Czy mógłby pan zatwierdzić te wydatki?
Stormy sapnął; jego ciemne oczy błądziły między drzwiami a córką, której ręka znajdowała w drżącym uścisku dziadka Perneta.
– Zaraz wracam – powiedział.
Gdy wszedł do kuchni, jego uśmiech rozjaśniły jego śnieżnobiałe zęby.
– Tak, Vero?
Winona spojrzała na dziadka i spróbowała przywołać przyjemny wyraz twarzy. Nigdy nie byli blisko, a od tamtej nocy w zeszłym roku – kiedy zadzwonił do niej z płaczem, zdezorientowany, a ona przyjechała, żeby go zabrać z pobocza drogi, przemoczonego do suchej nitki, bosego i w piżamie – obawiała się tych wizyt.
Sposobu, w jaki co tydzień doprowadzały jej ojca do szału.
Sposobu, w jaki te wodniste niebieskie oczy zawsze na nią patrzyły.
– Jak ci mija dzień? – zapytała.
– Wiedziałem – wydyszał ponownie, a jego oczy się rozszerzyły. Sięgnął do jej rękawa; jego dłonie ze starczymi plamami szukały czegoś na krepowanym szyfonie. – Dostałem twój list. Wiedziałem, że żyjesz, Katherine. Wiedziałem.
Paplanina ptaków ucichła pod warstwą zakłóceń, które przedostały się przez uszy Winony. Nawet otrzymawszy ostrzeżenie, nie była przygotowana na to, że usłyszy imię swojej matki i że zostanie z nią pomylona.
– Nie, dziadku – odpowiedziała łagodnie. – To ja. Winona.
Ale dziadek Pernet podniósł się z krzesła, ściskając jej ramię coraz mocniej.
– Co on zrobił? – warknął. – Co ten drań zrobił?
Pokręciła z przerażeniem głową, próbując rozprostować jego palce.
– To Winona – powtórzyła. – Winona.
Opadł z powrotem na krzesło.
– Tak – wychrypiał. – Winona. Nie dał Winonie jej listu… Ona nie będzie wiedzieć…
– Jakiego listu? – wyszeptała.
Stormy wrócił do słonecznego salonu ze srebrnym dzbankiem do kawy w dłoni i ostrym jak brzytwa uśmiechem na szerokich ustach, a Winona poczuła, jak wyraz jej twarzy instynktownie się ściera, chociaż ona sama wciąż trzymała się za ramię, w które wbiły się palce jej dziadka.
Stormy przeszedł dokładnie pomiędzy nimi i zaczął napełniać białe porcelanowe filiżanki czekające na spodeczkach na stole.
– Piękna dzisiaj pogoda, prawda? – zagaił.
Winona zmusiła się do uciszenia bijącego serca. Skinęła głową.
– Owszem – powiedziała spokojnie.
Ale gdy modulowała głos, jej myśli wyrwały się spod kontroli. Jej dziadek wspomniał już wcześniej o liście.
Tej nocy, gdy zadzwonił do niej zdenerwowany, płacząc.
Tamtej nocy, gdy ojciec ją skrzywdził.
W noc, kiedy poznała Lucille.
Winona miała pisać esej na francuski, ale zamiast tego wpatrywała się tępo w ciemność za oknem swojej sypialni. Stormy wyszedł na kolację z odwiedzającym go kolegą, więc została w domu sama i już dawno zjadła jednodaniowy obiad, który wcześniej tego wieczoru zostawiła w lodówce ich osobista szefowa kuchni, Martina.
Jej telefon zawibrował. Wiadomość od Lucille: Wrócił.
Samochód. Ten, który poprzedniego wieczoru obserwował dom Lucille. Martwiła się, że należał do działającego pod przykrywką gliniarza, któremu jej otępiały brat sprzedawał narkotyki.
– Marcus – syknęła Winona pod nosem. Gdyby miała wehikuł czasu, porwałaby brata Lucille i wrzuciła go na Titanica. Młodocianego Leo DiCaprio zabrałaby ze sobą.
Szybko wysłała SMS-a do swojej najlepszej przyjaciółki – swojej jedynej przyjaciółki – ze słowem pocieszenia, które przesyłały sobie od tygodni, szczególnie kiedy ich życie w Kingsville okazywało się nie do zniesienia:
Chicago.
Lucille odpisała: Chicago.
Winona odesłała dwie emotki ze starszą panią i czekała na odpowiedź, ale Lucille nie wysłała ani jednej, a Winona była zmuszona wrócić do swojej pracy domowej. Nie mogła wyrzucić z głowy tego, co powiedział dziadek Pernet, a jej myśli ciągle kierowały się w stronę Tej Strasznej Nocy, nocy, o której niemyślenie kosztowało ją sporo czasu i energii. Czasami zastanawiała się, czy to było przyczyną uczucia ciężkości w jej klatce piersiowej, ale prawda była taka, że ten ciężar był tam, odkąd pamiętała.
Tego wieczoru Winona wróciła ze szkoły i znalazła wiadomość głosową od ojca, że się spóźni. Nadciągała burza z gradem i Stormy miał ją relacjonować. Była w domu dopiero od dwudziestu minut, kiedy zadzwonił dziadek.
Stormy ustalił zasadę dotyczącą rozmów Winony z dziadkiem pod jego nieobecność. „Jeśli do ciebie dzwoni, istnieje duże prawdopodobieństwo, że jest zdezorientowany, a jeśli jest zdezorientowany, muszę z nim porozmawiać”.
Dlatego Winona zignorowała to; nie była pewna, czy Stormy będzie bardziej wściekły, jeśli przeszkodzi mu w pracy, czy jeśli nie powie mu o rozmowie.
Kiedy zastanawiała się, co zrobić, dziadek zadzwonił do niej jeszcze cztery razy z rzędu. Za piątym razem wpadła w panikę i odebrała. Płakał i bełkotał, burza gradowa wzmagała się i Winona była całkiem pewna, że słyszy ją w tle.
Panika zaczęła w niej narastać. Powinna była odpowiedzieć od razu; powinna od razu zadzwonić do Stormy’ego.
– Gdzie jesteś, dziadku? – pytała raz po raz, aż opisał najbliższy znak drogowy.
Wiedziała, że Stormy trzymał kluczyki do land rovera – który za kilka miesięcy miał być jej – w szufladzie biurka. Poszła więc po nie i pojechała odebrać dziadka z pobocza drogi, łkającego i przemoczonego do suchej nitki. Chciała zadzwonić do Stormy’ego po wyjściu z domu, ale jej dziadek był tak przestraszony, tak zdezorientowany… Błagał ją, żeby została z nim na linii. Nie mogła powiedzieć „nie”.
– Jeśli dowie się, że się zgubiłem, przeniesie mnie do domu starców – powtarzał ochryple dziadek. – Pozbędzie się mnie, tak jak się pozbył jej. Ten drań chce moich pieniędzy! Zawsze chciał moich pieniędzy! Cóż, nie dam się szantażować i wykurzyć z własnego domu! Wydam każdy grosz, zanim umrę, jeśli będzie trzeba! Nie mów mu, Winona!
Nawet teraz pamiętała, jak skręcił jej się żołądek na myśl o próbie ukrycia czegoś przed ojcem.
Wiedziała, że to niemożliwe. W głębi duszy wiedziała.
Ale wiedziała też, że będzie zły, kiedy dowie się, co zrobiła. Prawdopodobnie nie pozwoli jej zrobić prawa jazdy. Być może przez miesiąc nie będzie jej wolno spożywać cukru albo wyjmie z zawiasów drzwi do jej sypialni.
Mimo wszystko postanowiła zaryzykować.
Ale kiedy odwoziła dziadka do domu, samochód jej ojca stał zaparkowany na podjeździe.
Sąsiad widział, jak dziadek błąkał się boso, i zadzwonił do oficera Carrowaya – fart, bo był to „kumpel” Stormy’ego. Powiadomił go o zaistniałej sytuacji, żeby mógł prywatnie zająć się „sprawami rodzinnymi” i uniknąć „gdakania miejskich kur”. Stormy wydawał się zbyt spokojny, gdy wyjaśniał to jej i dziadkowi, dlatego Winona wiedziała, że jest wściekły. Inni ludzie tracili panowanie nad sobą, gdy byli zdenerwowani; jej ojciec je odzyskiwał. Miał wtedy większą kontrolę niż kiedykolwiek.
– Winono – powiedział. – Idź poczekać w samochodzie. Muszę się upewnić, że wszystko dobrze z twoim dziadkiem.
Kiedy ich rozmowa dobiegła końca, Stormy dołączył do Winony. Pojechali do domu land roverem, zostawiając jego bmw na podjeździe. Nie powiedział ani słowa, a przez cały ten czas napięcie rosło. Jej żołądek się skręcał. Było jej trudno oddychać. Weszli do środka w milczeniu.
Pierwsze słowa, które wypowiedział Stormy, kiedy dotarli do ich przestronnego, gustownie urządzonego salonu w kolorze ciemnoszarym, brzmiały: „Zostań tutaj”. Stała więc na środku kremowego dywanu i czekała, on w tym czasie robił coś w swoim biurze. Wróciwszy, zapalił papierosa; potwierdziło to tylko, że był bardzo zły. Palił rzadko.
– Czy dziadek powiedział ci, co go tak zmartwiło? – zapytał.
Winona potrząsnęła głową.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
OSIEM DOLARÓW W SZUFLADZIE NA BIELIZNĘ
Dostępne w wersji pełnej
PREZENT I ZLOT W CLIFFSIDE
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
ZERO DOLARÓW
Dostępne w wersji pełnej
ZERO DOLARÓW
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
ZERO DOLARÓW
Dostępne w wersji pełnej
DWIEŚCIE DOLARÓW (MINUS SZEŚĆDZIESIĄT SIEDEM CHAXTONA)
Dostępne w wersji pełnej
PIĄTA RANO, POSTÓJ CIĘŻARÓWEK I DWIE SETKI DOLARÓW (MINUS SZEŚĆDZIESIĄT SIEDEM CHAXTONA)
Dostępne w wersji pełnej
STO SZEŚĆDZIESIĘĆ DOLARÓW I OBSKURNY POKÓJ W MOTELU Z ZACIEMNIAJĄCYMI ZASŁONAMI
Dostępne w wersji pełnej
STO DZIESIĘĆ DOLARÓW I CAŁA MASA SZALEŃSTWA
Dostępne w wersji pełnej
STO DZIESIĘĆ DOLARÓW / ZERO DOLARÓW / WSZYSTKIE DOLARY
Dostępne w wersji pełnej
TORBA Z LOGO DNIA ZIEMI PEŁNA FORSY JAK LODU I Z CAŁĄ ZAWARTOŚCIĄ ZAMRAŻARKI SKLEPU U PATSY
Dostępne w wersji pełnej
PIĘĆSET OSIEMDZIESIĄT DOLARÓW I NOWY RODZAJ GŁODU
Dostępne w wersji pełnej
DZIEWIĘĆSET SZEŚĆDZIESIAT DOLARÓW, CHYBA, ŻE CI FACECI NAS ZABIJĄ
Dostępne w wersji pełnej
CZTERYSTA DOLARÓW I JEDEN BLOND WŁÓCZĘGA
Dostępne w wersji pełnej
DZIEWIĘĆSET TRZYDZIEŚCI TRZY DOLARY I DWANAŚCIE CENTÓW PLUS TROCHĘ PRAWDZIWEJ ROZMOWY
Dostępne w wersji pełnej
TYSIĄC DOLARÓW I DWANAŚCIE CENTÓW, PUDEŁKO PĄCZKÓW I KŁÓTNIA
Dostępne w wersji pełnej
TYSIĄC DOLARÓW I DWANAŚCIE CENTÓW I NIESKOŃCZONA ILOŚĆ BROKATU
Dostępne w wersji pełnej
TYSIĄC DOLARÓW I DWANAŚCIE CENTÓW, APARAT, TROCHĘ BOURBONU I MOTEL W IOWA CITY
Dostępne w wersji pełnej
TRZY TYSIĄCE DOLARÓW I DWANAŚCIE CENTÓW PLUS POSINIACZONE USTA W OMAHA
Dostępne w wersji pełnej
ZERO DOLARÓW I JEDEN PASKUDNY ZEGAREK
Dostępne w wersji pełnej
TYSIĄC PIĘĆSET DOLARÓW I STARY SAMOCHÓD, KTÓRY PIERDZI
Dostępne w wersji pełnej
CZTERNAŚCIE TYSIĘCY DWADZIEŚCIA DWA DOLARY I SZEMRANY SKLEP MOTORYZACYJNY W DENVER
Dostępne w wersji pełnej
CZTERNAŚCIE TYSIĘCY I DWA DOLARY PLUS PEWNY CYNK OD ARMIEGO QUINHOLE’A
Dostępne w wersji pełnej
CZTERNAŚCIE TYSIĘCY I DWA DOLARY PLUS ZUPEŁNIE NOWY PLAN
Dostępne w wersji pełnej
CZTERNAŚCIE TYSIĘCY I DWA DOLARY PLUS OSTATNIA SZANSA
Dostępne w wersji pełnej
CZTERNAŚCIE TYSIĘCY I DWA DOLARY PLUS OSCAR DLA WINONY
Dostępne w wersji pełnej
CZTERNAŚCIE TYSIĘCY I DWA DOLARY PLUS POBITE GARY
Dostępne w wersji pełnej
CZTERNAŚCIE TYSIĘCY I JEDEN DOLAR PLUS WIELKA OCHOTA NA PUDEŁKO TACO BELL I DWIE BARDZO SZTYWNE SZYJE
Dostępne w wersji pełnej
CZTERNAŚCIE TYSIĘCY DOLARÓW I PUSTA PAPIEROWA TORBA
Dostępne w wersji pełnej
LUCILLE, LUCILLE, TYLKO LUCILLE
Dostępne w wersji pełnej
WKRÓTCE DZIESIĘĆ TYSIĘCY DOLARÓW I NOWE ŻYCIE
Dostępne w wersji pełnej
DZIESIĘĆ TYSIĘCY DOLARÓW, OSIEMNAŚCIE SZWÓW I DROGA DO DOMU KATHERINE OLSEN
Dostępne w wersji pełnej
DZIESIĘĆ TYSIĘCY DOLARÓW, DWA CORGI I HISTORIA, KTÓRA LUBI SIĘ POWTARZAĆ
Dostępne w wersji pełnej
DWADZIEŚCIA TYSIĘCY DOLARÓW ORAZ WINONA I LUCILLE
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Hello Girls
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Monika Rossiter
Redakcja: Kolorowy Wiatr
Korekta: Anita Keler
Projekt okładki i ilustracje: © Nikola Hahn
Hello Girls
Copyright © 2019 by Brittany Cavallaro and Emily Henry
All rights reserved.
Copyright © 2024 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Joanna Lato, 2024
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-618-3
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Weronika Panecka