Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Śpiewając niemiecki hymn narodowy, Dietrich rozmyślał o zniszczeniach, jakich Hitler i naziści dokonali w Europie. Dietrich zrobiłby wszystko, co w jego mocy, aby ich powstrzymać, nawet jeśli oznaczałoby to pociągnięcie za spust broni kierowanej w samego Führera. Przemyślał to pod każdym kątem i miał czyste sumienie.
Urodzony w kochającej rodzinie, Dietrich Bonhoeffer prowadził życie jako pastor, nauczyciel, teolog i szpieg. Mówił o problemach w Niemczech, kiedy Adolf Hitler doszedł do władzy, wzywając Kościół chrześcijański do ratowania dyskredytowanych narodów i przeciwstawiania się imperium zła.
Oskarżony o bycie wichrzycielem, Dietrich wytrwał nieustraszenie pośród niegodziwości. Jego praca jako szpiega w niemieckim ruchu oporu i udział w spisku mającym na celu zamach na Hitlera doprowadziły do uwięzienia i ostatecznej egzekucji. Lekcja z jego historii życia jednak pozostaje: „Nie mówić to mówić. Nie działać znaczy działać”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 189
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jedenastoletni Dietrich Bonhoeffer jęknął. Tego dnia w Berlinie znalezienie jedzenia za jakąkolwiek cenę było niemożliwe, nawet na czarnym rynku. Od wielu dni nic się nie zmieniało. Będąc odpowiedzialnym za zdobywanie pożywienia dla swojej rodziny, był zniechęcony. Trudno było znaleźć nawet substytut prawdziwego jedzenia. Niezależnie od tego, jak Dietrich się starał, często wracał z pustymi rękami.
Z rozmów, które zasłyszał na ulicy, wynikało, że wina leżała po stronie brytyjskiej marynarki wojennej. To ona blokowała niemieckie porty na Morzu Bałtyckim, odcinając dostawy jedzenia z zagranicy. Co gorsza, zaangażowanie tak dużej liczby młodych mężczyzn w walkę powodowało, że niewielu zostało, by uprawiać pola i zająć się żniwami w kraju. A dostępna na rynku żywność była przeznaczona do nakarmienia żołnierzy. Zima pogorszyła tylko sytuację. Wyczerpały się niemieckie zapasy ziemniaków i ludzie musieli zastąpić je rzepą. Dietrich nie mógł w to uwierzyć. W Niemczech rzepą karmiło się konie, krowy i świnie, a teraz mieli się nią żywić także ludzie. Jak to możliwe? Wojna nie powinna trwać tak długo. Sądził, że to kwestia najwyżej kilku miesięcy. Minęły trzy lata, a końca walk nie było widać.
Wojna zmieniła wszystko. Niegdyś dobrze prosperujące ulice Berlina teraz pełne były otwartych kuchni dla bezdomnych, przed którymi wycieńczeni i przemoczeni ludzie ustawiali się w kolejkę na zimnie i czekali na łyżkę zupy, która była bardziej wodą niż czymkolwiek innym. To nie jedyna zmiana, z jaką Dietrich musiał się zmierzyć. Prawie każdego ranka, przechodząc przez most w drodze do szkoły, patrzył w dół i widział w rowie człowieka próbującego wydostać ciało desperata, który skoczył z mostu, popełniając samobójstwo. Na samą myśl Dietrich czuł przeszywający dreszcz na plecach.
Bardziej niż cokolwiek innego pragnął, aby wszystko znowu było normalne. Chciał, aby Berlin był tym radosnym, magicznym miejscem, jakim był wtedy, gdy razem z rodziną przeprowadzili się tu z Breslau1.
– Wyjeżdżamy dzisiaj z Breslau – powiedział sześcioletni Dietrich Bonhoeffer, przebiegając przez pokój dziecięcy i dołączając do Sabine, swojej siostry bliźniaczki, która przypatrywała się zamieszkom pod oknem.
Sabine uśmiechnęła się szeroko.
– Wiem. Pomyśl tylko, jutro obudzimy się w Berlinie!
Dietrich nie był pewien, czy to dobrze, czy nie.
Dzieci patrzyły przez okno, kiedy niania, Maria Horn, żwawo weszła do pokoju. Trzyletnia Susanne ciągnęła się za nią.
– Dzieci, ubierzcie się szybko i zejdźcie na śniadanie i modlitwę – powiedziała Maria. – Dzisiaj dużo się dzieje, więc pilnujcie siebie nawzajem i słuchajcie uważnie, co się do was mówi.
Dietrich przytaknął, włożył niebieską bawełnianą bieliznę i biały kostium. Miał nadzieję, że gdy dotrą do Berlina, jego matka pozwoli mu włożyć skórzane spodnie na szelkach, jakie noszą jego trzej starsi bracia, Karl-Friedrich, Walter i Klaus.
– Teraz zrobię wam fryzury – odparła niania. – Sabine, ty pierwsza.
Dietrich stał w ciszy i przypatrywał się, jak Maria zaplata siostrze gęste czarne włosy. Mimo że byli bliźniakami, znacząco się od siebie różnili. Tak jak reszta dzieci Bonhoefferów, Sabine miała ciemne włosy i promieniste brązowe oczy. Dietrich jako jedyny się wyróżniał. Miał jasnoniebieskie oczy i blond włosy, takie same jak jego matka. Często podczas rodzinnych wycieczek nieznajomi myśleli, że jest przyjacielem, a nie członkiem rodziny.
Wkrótce wszyscy zasiedli do śniadania. Ciężki drewniany stół był zastawiony bochenkiem żytniego chleba, masłem, serem, dżemem z owoców leśnych i – co Dietrich lubił najbardziej – gorącym kakao.
Mimo że miał to być intensywny dzień, mama Dietricha, Paula, nalegała na rozpoczęcie go od biblijnej historii, rodzinnej modlitwy i zaśpiewania pieśni. Dotychczas tak właśnie wyglądał każdy poranek chłopca, a on uwielbiał historie ze Starego Testamentu opowiadane w żywy sposób przez matkę. Tamten dzień niczym się nie różnił. Wszystkie dzieci Bonhoefferów usiadły wpatrzone w Paulę, która opowiadała, jak proca Dawida wirowała ponad jego głową, gdy mierzył się z Goliatem.
Po skończeniu śniadania i modlitw Dietrich wraz z Sabine krążyli po swoim domu oraz okolicy ostatni raz. Dietrich wiedział, że jego rodzina przeprowadza się trzysta dwadzieścia dwa kilometry na północny zachód – do Berlina, stolicy Niemiec. Tam jego ojciec, Karl Bonhoeffer, dostał nową pracę jako kierownik psychiatrii i neurologii na Uniwersytecie w Berlinie. Trzymając się za ręce, bliźniaki zeszły w dół do potoku, gdzie często zbierały maliny dla kucharza. Potem przeszli obok miejsca, w którym wiedzieli, że zawsze mogą zobaczyć jedną albo dwie ważki. Minęli kort tenisowy, gdzie ich ulubionym wspomnieniem nie była gra w tenisa, ale oglądanie, jak starsi bracia i siostry jeżdżą na lodowisku podczas długich zimowych miesięcy. To był pomysł taty, aby polać wodą kort i poczekać, aż zamarznie. Dwie starsze siostry Dietricha, Ursula i Christine, uwielbiały jazdę figurową na gładkiej, zamarzniętej powierzchni.
Dietrich i Sabine udali się dalej do lasu, gdzie bracia bliźniaków budowali forty i kopali jaskinie aż do glinianej skarpy.
– Chciałbym, żeby wszystkie zwierzęta pojechały z nami – westchnął z utęsknieniem chłopiec, wspinając się przez ogrodzenie do ogrodu kucharza.
– Ja też – zgodziła się Sabine. – Ale mama powiedziała, że rodzina, która się tutaj wprowadza, chce się nimi zająć.
Gdy tylko Dietrich pomyślał o pokoju w starym domu, w którym ich matka pozwalała mu trzymać zwierzęta, miał nadzieję, że nowym właścicielom właśnie o taką opiekę chodziło. Jego pokój był pełen żywych królików, świnek morskich, ptaków, jaszczurek i węży, a wszystkie mieszkały w klatkach. Czasami, gdy jedno zwierzę uciekło, powstawało wielkie poruszenie i podekscytowanie w domu.
Dietrich zastanawiał się, jak będzie wyglądał dom w Berlinie. Jego mama powiedziała, że życie w wielkim mieście znacznie różni się od ich dotychczasowego, ale panna Käthe Horn nadal będzie ich uczyła w domu, więc na razie nie musi się martwić o szkołę.
Zastęp dorożek zaparkował przed rezydencją państwa Bonhoefferów. Dietrich i Sabine wyszli w jego kierunku. Wkrótce cała rodzina siedziała w powozach, by już za kilka chwil udać się w stronę stacji kolejowej, aby złapać pociąg do Berlina. Dorożki ruszyły, a Dietrich ostatni raz spojrzał na jedyne miejsce, w jakim dotychczas mieszkał. Będzie tęsknił za rozległym, trzypiętrowym domem oraz przepięknym ogrodem zachęcającym do przeżywania różnych przygód. Miał nadzieję, że mama miała rację, kiedy powiedziała, że życie w Berlinie będzie równie ciekawe.
Dla Dietricha wyprawa pociągiem była czymś wspaniałym. Wystawiał głowę przez okno za każdym razem, kiedy silnik parowy dawał znak do odjazdu. Obserwował, jak zostawiali za sobą kolejne budynki rodzinnego miasta, zmierzając ku niemieckim wsiom. Był późny marzec i wszędzie było już widać oznaki wiosny. Gałęzie drzew obrastały w nowe, zielone liście, kwiaty wypełniały pastwiska, na których wypasały się krowy, a wiejący przez okno wiatr zdawał się nieść ze sobą nutę słodkiego zapachu. Kiedy pociąg zatrzymywał się na stacjach, Dietrich przyglądał się mężczyznom i kobietom wchodzącym do środka i zapełniającym kolejne wagony. Przysłuchiwał się rozmowom dorosłych. Niektórzy dyskutowali o pogodzie albo o tym, co zamierzali robić w Berlinie, inni dla odmiany rozmawiali o obecnych wydarzeniach w Niemieckiej Republice i o cesarzu Wilhelmie II.
W końcu lokomotywa zasygnalizowała przystanek w Berlinie. Pociągi stały przy każdej stacji; Dietrich nigdy nie widział tak wielu przychodzących i odchodzących ludzi. Schodząc na peron stacji kolejowej, był pod wrażeniem ruchu, jaki tam panował. Nie był jednak pewny, czy spodoba mu się miasto położone ponad stacją.
Jego zmartwienia trwały krótko, ponieważ pokochał Berlin od momentu przyjazdu. Było to największe miasto, jakie kiedykolwiek widział – z trzema milionami mieszkańców. Posiadało ono wiele ówczesnych cudów: jedyny w Europie basen odkryty dla rodzin i kino emitujące nieme filmy. Można było także zobaczyć szeroki bulwar zbiegający się w plac z kwiatami, fontannami i posągami.
Rodzina Bonhoefferów osiedliła się w domu przy Brückenallee, szerokiej, trzypasmowej głównej drodze prowadzącej do stacji kolejowej Bellevue. Nowy dom miał trzy piętra, tak jak dom w Breslau, ale był mniejszy i nie miał takiego ogrodu jak poprzednia rezydencja rodziny. Nie było miejsca do budowania fortów czy długiego przechadzania się. Mimo to nowa posiadłość miała za sobą ogromny park, który otaczał zamek Bellevue, dom cesarza i jego rodziny. Dietrich i Sabine przyglądali się przez ogrodzenie młodej księżniczce spacerującej o poranku. Pewnego dnia dziewczynka podeszła do ogrodzenia i próbowała dzióbnąć Sabine patykiem. Zawstydzone rodzeństwo pobiegło się ukryć.
Dom przy Brückenallee nie leżał daleko od Szkoły Podstawowej im. Friedricha-Werdera, do której uczęszczało starsze rodzeństwo chłopca. Dietrich był wdzięczny, że nie musi chodzić do szkoły. Jego rodzice mieli nietypowy pogląd na edukację. Mama mawiała: „Nie poślę dzieci do szkoły, chyba że będzie to konieczne. Niemcy łamią młodych mężczyzn dwa razy w życiu, najpierw w szkołach, potem w wojsku”. W zasadzie Paula uczyła całą piątkę starszaków w domu, zanim przeprowadzili się do Berlina. Mimo że pochodziła z bogatej rodziny, jako młoda kobieta nalegała, by móc ukończyć szkołę nauczycielską.
Podczas gdy pięcioro najstarszych dzieci – Karl-Friedrich i Walter – obaj w wieku lat trzynastu, jedenastoletni Klaus, dziesięcioletnia Ursula oraz dziewięcioletnia Christine – poszło do szkoły, trójka najmłodszych, w tym Dietrich, nadal miała być uczona w domu przez siostry Horn. Käthe i Maria uczęszczały do szkoły morawskiej w Herrnhut razem z matką Dietricha. Hrabia Zinzendorf, o którym chłopak sporo słyszał od wszystkich trzech kobiet, założył w połowie osiemnastego wieku wioskę. Głosił jej mieszkańcom, że w chrześcijaństwie chodzi o osobistą relację z Bogiem. Ta wiadomość rozpaliła serca Morawian, którzy wyemigrowali, by żyć w Herrnhut, i stali się odważnymi misjonarzami głoszącymi Ewangelię od Indii aż po Jamajkę.
Mimo że ojciec Dietricha nie nazywał siebie chrześcijaninem, wspierał chrześcijańską atmosferę, która wypełniała cały dom. W Berlinie matka kontynuowała swoją praktykę, czytając każdego ranka Biblię na głos oraz prowadząc rodzinę w modlitwie i śpiewaniu Psalmów. Lubiła także opowiadać o swoim ojcu, który niegdyś był kapelanem Wilhelma II, niemieckiego cesarza i króla Prus, oraz swoim bracie – lokalnym luterańskim pastorze. Jednak rodzina Bonhoefferów rzadko uczęszczała do kościoła, a każde z dzieci zostało ochrzczone w domu.
Ciekawy wszystkiego, Dietrich znalazł w Berlinie wiele miejsc do odkrycia. Jednym z jego ulubionych było berlińskie zoo, które leżało dosyć blisko domu przy Brückenallee. Największe w Europie, pełne przeróżnych egzotycznych zwierząt: słoni, lwów, żyraf, zebr i innych gatunków z Afryki, tygrysów z Azji, kangurów z Australii, małp, pawianów, goryli, szympansów i dziwnych, kolorowo upierzonych ptaków z całego świata. Dietrich uwielbiał oglądać zwierzęta w ich klatkach. Podobały mu się także budynki w zoo: dom antylop z czterema wieżami, wielki dom dla słoni, utrzymany w stylu indyjskim, egipski, w którym mieszkały strusie, japoński dla ptaków brodzących, brama słoni zainspirowana stylem chińskim oraz dom w stylu arabskim dla nieparzystokopytnych. Wokół zoo znajdowało się mnóstwo pawilonów muzycznych i wielkich restauracji z drogimi tarasami. Dietrich zwiedził to wszystko.
Rok 1912 poszedł w zapomnienie dosyć szybko, a 4 lutego 1913 Dietrich i Sabine świętowali swoje siódme urodziny. To był początek roku bogatego w wiele wydarzeń. Rodzice kupili domek letni w Friedrichsbrunn, sto dziewięćdziesiąt trzy kilometry na południowy zachód od Berlina, w górach Harz. Tylko ojciec Dietricha odwiedzał to miejsce, kiedy młodsze dzieciaki, siostry Horn, dwie pokojowe i nauczycielka panna Lenchen dostały wolne, aby przygotować nowy dom na wakacje rodzinne.
Grupa złapała pociąg z Berlina do miasta Thale, gdzie czekały na nich dwie bryczki. Ich bagaż wypełniał po brzegi jedną, a wszyscy weszli na drugą, by odbyć pięciokilometrową wycieczkę do letniego domku w Friedrichsbrunn.
Dietrich uwielbiał nowy wakacyjny domek. Dwupiętrowa posiadłość była kiedyś leśniczówką, wielką i pełną zakamarków. Gotowe do pracy pokojówki wietrzyły pomieszczenia i zaczęły rozpalać ogień w kominku, podczas gdy dzieci rozpakowywały swoje walizki. Gdy ciemność zapadła nad górami Harz, rozpalone świece oświetlały wnętrze domku. Po kolacji Maria Horn położyła dzieci do łóżek. Dietrich nie potrafił zasnąć. Nie mógł doczekać się ranka, aby odkryć tajemnice otaczającego lasu i łąk.
Rankiem czuł się, jakby odwiedzał baśniową krainę. Nie bez powodu, ponieważ wiele baśni, takich jak Jaś i Małgosia, Śpiąca Królewna czy Czerwony Kapturek, było bardzo dobrze znanych w tej okolicy. Dietrich zachwycał się widokiem domów ze stromymi dachami; ich maleńkie okna ze szprosami oraz okrągłe drewniane drzwi robiły na chłopcu wrażenie. Wszystko dookoła oczarowywało: wąskie brukowane uliczki, ciemny las czy kopalnie srebra. Nietrudno mu było wyobrazić sobie Śnieżkę napotykającą siedmiu ciężko pracujących krasnoludów czy Jasia i Małgosię stojących przed drzwiami chaty czarownicy, gdzieś głęboko w lesie.
Kiedy reszta rodziny Bonhoeffera przybyła do Friedrichsbrunn, Dietrich i Sabine oczekiwali ich na stacji kolejowej w Thale, aby opowiedzieć o wszystkich przygodach rodzicom i starszemu rodzeństwu.
Po wspaniałym, wspólnie spędzonym czasie w domku wakacyjnym rodzina wróciła do Berlina. Dietrich jednak niechętnie wsiadł do pociągu, zostawiając za sobą Friedrichsbrunn.
W domu jego rodzice mieli do przekazania ważne informacje. Za tydzień miał pójść do szkoły. Jego serce zamarło. Bardzo dobrze uczyło mu się w domu z Sabine i Susanne – jak w takim razie mógł zostawić je same i pójść do szkoły? Po raz pierwszy w życiu miał zrobić coś samemu.
Na początku chłopiec nienawidził szkoły. Siedzenie cały dzień w ławce zbytnio go ograniczało. Marzył, aby być w domu, bawić się na podwórku lub kręcić się po okolicy. Jednak po kilku miesiącach zaczął wyczekiwać szkoły każdego ranka. Poznał nowych przyjaciół i przy niewielkim wysiłku uzyskiwał wysokie stopnie w nauce. Ilekroć czuł się znudzony, rozmyślał o kolejnych wakacjach, które miał spędzić w letnim domku w Friedrichsbrunn. Zaplanował cały swój wolny czas, nie mając pojęcia, jak inne będzie to lato.
– Spójrzcie tutaj! – zawołał Dietrich, kiedy spostrzegł stół zastawiony czekoladowymi przekąskami.
Trójka najmłodszych Bonhoefferów podbiegła do niego.
– Uwielbiam je! – krzyknęła Susanne, widząc cudownie ułożony rządek czekoladek w kształcie zwierzątek.
– Czy możemy po jednym z każdego? – zapytał Dietrich pannę Lenchen.
– Myślę, że tak – odpowiedziała z uśmiechem nauczycielka.
Po chwili Dietrich wraz z siostrami zajadali się czekoladowymi królikami, przechodząc pośrodku boksów dla koni na jarmarku. Tak wiele było do zobaczenia: stada łuszczaków, ludzie w tradycyjnych skórzanych spodniach do konnej jazdy, spacerujący z kołczanami zawieszonymi na plecach, piękne młode dziewczyny oraz pewna stara kobieta wyglądająca jak postać wprost z baśni Friedrichsbrunn.
Ulubioną atrakcją chłopca i jego sióstr była karuzela – wielkie drewniane koło z siedzeniami na końcu każdego ramienia – która mogła pomieścić na raz ośmioro dzieci. Dietrich pomógł Susanne wspiąć się na jedno z siedzeń. Kiedy wszystkie dzieci usadowiły się wygodnie, karuzela ruszyła, a biały koń ciągnął je dookoła. W tle słychać było muzykę graną przez lokalny zespół. Dietrich spoglądał co chwila na pannę Lenchen i Marię Horn, które rozmawiały ze starszym mężczyzną. Kiedy karuzela się zatrzymała, nauczycielka przywołała dzieci kiwnięciem. Dietrich zauważył, że zespół przestał grać.
– Szybko dzieci, musimy iść do domu – ponagliła kobieta, szarpiąc Dietricha za koszulkę.
– Ale dlaczego? Tak dobrze się bawimy – prosił.
Panna Lenchen pokręciła głową i wyszeptała cichutko:
– Nie możemy zostać. Dzisiaj Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji. Rodzice chcą, żebyście byli z nimi w Berlinie, tam, gdzie będą wiedzieć, że jesteście bezpieczni. Musimy się natychmiast spakować. Kiedy będziesz starszy, nigdy nie zapomnisz daty 1 sierpnia 1914 roku.
Tysiące pytań pojawiało się w głowie Dietricha. Nie miał jednak odwagi, aby zadać którekolwiek z nich. Dlaczego Rosja? Czy wojna będzie trwała długo? Jedyne wojny, jakie znał, to napoleońskie i wojnę francusko-pruską, o których uczył się w szkole. Czy ta będzie taka sama jak tamte? Czy jego tata będzie musiał walczyć? Co to wszystko znaczy dla rodziny Bonhoefferów?
Dwadzieścia cztery godziny po opuszczeniu jarmarku dzieci razem z nianią i nauczycielką siedziały w pociągu jadącym w kierunku Berlina. Był on pełen młodych mężczyzn udających się do stolicy, by wstąpić do wojska i móc walczyć dla kraju. Stacja po stacji coraz więcej ochotników wypełniało wagony, a kobiety rzucały im kwiaty.
Dietrich przez całą drogę przysłuchiwał się rozmowom, jakie toczyły się w pociągu. Tematem przewodnim było wypowiedzenie przez Niemcy wojny Rosji i Serbii po zamachu na austro-węgierskiego księcia, który odwiedził Sarajewo miesiąc temu. W efekcie mocarstwo austriacko-węgierskie wypowiedziało wojnę Serbii i Rosji, a cesarz Wilhelm II obiecał wspierać Austro-Węgry, więc Niemcy także wypowiedziały wojnę tym państwom.
Kiedy pociąg zatrzymał się na kolejnej stacji, maszynista idący wzdłuż peronu wykrzykiwał najświeższe wiadomości:
– Najechaliśmy Luksemburg. Niech żyje cesarz!
Z jednej strony serce Dietricha przyśpieszyło z ekscytacji, z drugiej zaś chłopiec był nieco zdezorientowany. Wiedział, że Niemcy toczyły wojnę z Rosją i Serbią, więc dlaczego najechali na Luksemburg? Luksemburg nie znajduje się blisko Rosji. Dietrich miał jednak nadzieję, że wojna będzie trwała długo, wystarczająco długo, aby mógł dorosnąć i przyłączyć się do walki.
W drodze do domu przy Brückenallee minęli pałac cesarza, przed którym zgromadził się tłum śpiewający patriotyczne piosenki i machający flagami. Ta scena przypominała Dietrichowi wczorajszy jarmark w wiosce.
Wrócił więc do domu podekscytowany. Tak jak Sabine, która wpadła do domu, wrzeszcząc:
– Hura! Mamy wojnę!
Paula Bonhoeffer weszła do przedpokoju i słysząc to, warknęła:
– Nigdy nie ciesz się z wojny. Wielu dobrych mężczyzn zginie, zanim wojna się skończy.
Dietrich udał się do swojego pokoju. To nie było powitanie, jakiego oczekiwał. Popatrzył przez okno i zobaczył grupę ludzi idących ramię w ramię w dół ulicy i śpiewających pieśni patriotyczne.
Rodzice Dietricha zachowywali ostrożność w wygłaszaniu poglądów o wojnie, w przeciwieństwie do jego starszych braci, którzy nie kryli podniecenia. Karl-Friedrich, Walter i Klaus powiesili mapę na ścianie w pokoju Waltera, na której znaczyli pozycje Niemiec, używając kolorowych pinezek do oznaczenia różnych oddziałów wojskowych. Pinezką oznaczony był już Luksemburg, a następnego ranka Niemcy wypowiedziały wojnę Francji. Kolejnego – 4 sierpnia 1914 roku – wojsko niemieckie wkroczyło na tereny Belgii. Walter, który cierpliwie znosił pytania Dietricha o to, co się dzieje, wyjaśnił mu, że niemieckie oddziały ruszyły przez Belgię na podbój Francji w celu zdobycia Paryża. Kiedy zakończył wyjaśnienia, również i Belgia dostała na mapie swoje oznaczenie. Niemcy wypowiedziały więc wojnę nie tylko Rosji i Serbii, lecz także Francji. Według braci Dietricha koniec walk i wielkie zwycięstwo Niemiec były kwestią tygodni.
Tego samego dnia Dietrich dowiedział się jednak, że sytuacja uległa zmianie. Belgia była krajem neutralnym, a ponieważ Niemcy złamały tę neutralność, Wielka Brytania wypowiedziała wojnę im i Austro-Węgrom. Walter twierdził, że ten kierunek wydarzeń go zaskoczył. W końcu cesarz Wilhelm II i król Anglii Jerzy V byli kuzynami. Kuzynką cesarza była również Aleksandra, żona Mikołaja II, cara Rosji, której Niemcy także wypowiedziały wojnę.
W ciągu tygodnia od powrotu rodziny do Berlina Europa była pogrążona w wojennej zawierusze. Brytyjscy żołnierze stawiali już czoła wojskom niemieckim w Belgii i północnej Francji. Dietrich dowiedział się, że daleko w Ameryce Północnej Kanada przygotowuje swoich żołnierzy, by walczyli u boku Brytyjczyków i Francuzów. Zauważył też, że wszyscy odetchnęli z ulgą, kiedy prezydent Stanów Zjednoczonych, Woodrow Wilson, opowiedział się za nieangażowaniem w wojnę.
Chłopcy czytali relacje z walk, a każdy postęp Niemiec zaznaczali pinezką na mapie, narzekając przy tym, że jest to znacznie mniej ekscytujące niż bycie bezpośrednio w samym środku wojny. Marzyli o tym, by walczyć, ale to nie było możliwe, bo Karl-Friedrich, najstarszy z nich, miał zaledwie piętnaście lat. Powiedział braciom, że wojna nie będzie trwać kolejne trzy lata – tyle, ile potrzebował do osiągnięcia wystarczającego wieku, by ubrać mundur i walczyć.
Tylko nagłówki gazet i żołnierze, maszerujący przez Berlin w stronę frontu, przypominali o trwającej wojnie. W domu u Bonhoefferów panował spokój. Dietrich rozpoczął naukę gry na pianinie i w niedługim czasie stał się znakomitym pianistą. Uwielbiał słuchać utworów w wykonaniu swojej babci – hrabiny Kalckreuth, matki jego matki, która była wspaniałą pianistką. Uczyła się u jednej z najwybitniejszych niemieckich pianistek – Clary Schumann, żony kompozytora Roberta Schumanna.
Cała rodzina Bonhoefferów była umuzykalniona i często organizowała wieczory muzyczne, podczas których każdy grał na instrumencie i śpiewał. Dietrich i Karl-Friedrich grali na pianinie. Walter grał na skrzypcach, Klaus – na wiolonczeli, a Christine, Ursula i pani Bonhoeffer śpiewały arie.
Rozmowy przy stole podczas kolacji zwykle skupiały się na muzyce, czasem dotyczyły szkoły. Rzadziej przewijał się temat wojny. Któregoś razu panna Lenchen podarowała Sabine broszkę z wygrawerowanym napisem: „Tym razem ich pokonamy!”. Podczas kolacji Karl Bonhoeffer zobaczył tę ozdobną zapinkę, którą nosiła jego córka, i powiedział:
– Co my tutaj mamy? Ściągnij to i daj mi, proszę.
Sabine odpięła broszkę i podała tacie. Dietrich obserwował, jak ich ojciec wkłada biżuterię do swojej kieszeni. Dziewczynka próbowała zaprotestować, ale się powstrzymała. Chłopiec zrozumiał, że nie jest mądrze spierać się z tatą.
– Nie martw się – uspokajała córkę Paula. – Znajdę dla ciebie ładniejszą broszkę.
Rodzeństwo dosyć szybko zaczęło podzielać zdanie rodziców. Wojna nie była zabawna i nie dawała powodów do świętowania. W ciągu kilku tygodni od rozpoczęcia walk zginął jeden z kuzynów Dietricha, potem drugi, a trzeci stracił oko i zmiażdżono mu nogę. W miarę jak liczba ofiar stale rosła, nie tylko w domu Bonhoefferów, ale i w wielu innych w Berlinie, zapadła cisza. Każdy miał dużo czasu na przemyślenia i refleksje. Dietrich i Sabine też to odczuwali. Dzielili ze sobą pokój i nocą, kiedy gasło światło, rozmawiali o tym, jak straszna jest wojna. Poruszali kwestie śmierci i Boga, a po kilku miesiącach bliźniaki zawarły pakt – będą zasypiać, myśląc tylko o wieczności i niczym innym.
Poza żołnierzami przemierzającymi ulice miasta oraz wiadomościami informującymi o zwiększającej się liczbie ofiar – pierwsza oznaka wojny w Berlinie była dość prozaiczna. Zwykły chleb pszenny zastąpiono w sklepach kriegsbrotem – chlebem wojennym, do którego dodano mączkę ziemniaczaną, dzięki temu żyto i pszenica mogły zostać wysłane na front. Dietrichowi smak nie przeszkadzał, a chleb nie czerstwiał nawet przez tydzień. Mięso, jajka i masło stały się deficytowymi towarami przez to, że rząd niemiecki zaczął kontrolować produkcję żywności w kraju. Uchwalono specjalne przepisy ograniczające sposób, w jaki farmerzy mogli hodować i ubijać zwierzęta.
Mimo że Dietrich był za młody, by walczyć, wszystko dookoła budziło jego niepokój. Tęsknił za smakiem przygód. Wyznaczył więc siebie na rodzinnego dostarczyciela pożywienia. Fakt, że miał zaledwie dziewięć lat, nie przeszkadzał mu w tym, żeby wykradać się z domu w poszukiwaniu jedzenia na czarnym rynku. Czasami przychodził do domu z tłuszczem baranim i przypatrywał się, jak kucharka tworzy za jego pomocą jagnięce kotlety. Najpierw gotowała ryż, który potem formowała na kształt kotleta. Do gotowego wyrobu wbijała drewniany patyczek, który miał imitować kość. Smażenie kotletów ryżowych na baranim tłuszczu sprawiało, że w całym domu unosił się zapach mięsa. Ku zdziwieniu chłopca ostateczny smak był naprawdę zbliżony do dania lubianego przez rodzinę przed wojną. Podawano je z zielonym groszkiem i natką rukwi. Karl uważał, że niemożliwym było wyczucie różnicy. Kucharka próbowała również zrobić „steki wołowe” z warzyw, ale te nie wyszły jednak tak dobrze. Miały w sobie bardzo dużo szpinaku, a Dietrich nie potrafił być obojętny wobec zielonej zawartości „steka”.
Nadal uczęszczał do szkoły, a z mapy w pokoju Waltera regularnie dowiadywał się o wydarzeniach na froncie. Gdy nadszedł rok 1915, Dietrich miał wrażenie, jakby wojna trwała już całe wieki. Dochodziły go słuchy o śmierci dalszych członków rodziny i przyjaciół, którzy polegli na polu bitwy. Jedzenie było coraz trudniej dostępne i na nic zdawały się wysiłki, których podejmował się chłopiec, by je zdobyć. A niemieckie słowo – ersatz, czyli zamiennik – rozbrzmiewające z każdej strony, zaczęło męczyć mieszkańców. Niemcy miały trzech sojuszników: Austro-Węgry, Imperium Osmańskie oraz Bułgarię i graniczyły z sześcioma innymi państwami, którym wypowiedziały wojnę. To sprawiało, że trudniej było dostarczać do kraju żywność i ubrania z północy, wschodu czy zachodu.
Dietrich wiedział, że do Niemiec na pewno nie zostanie importowana kawa – mocna i czarna, jaką jego tata uwielbiał wypijać każdego ranka. W niedługim czasie Karl zaczął pić ersatz kawy, zrobiony z palonego jęczmienia, owsa i chemikaliów z wyciągu ze smoły węglowej. Gdy rząd znalazł pilniejszy sposób na wykorzystywanie jęczmienia, „kawę” robiono z palonych żołędzi i orzeszków bukowych. Kiedy zapasy żołędzi zaczęły się kończyć, zastępowano je marchewką i rzepą. W smaku daleko jej było do jakiejkolwiek prawdziwej kawy, ale tata Dietricha nadal wypijał kubek każdego ranka, czytając przy tym gazetę.
Koniec 1915 roku przyniósł jeszcze więcej braków. W całym Berlinie pojawiły się plakaty ze sloganami: „Sparsamkeit, Erhaltung, Wiederverwerten – oszczędność, utrzymanie, recykling”. Obywatele Niemiec byli namawiani do oddawania starych, wełnianych garniturów w celu ich pocięcia, zafarbowania i przerobienia na mundury dla żołnierzy. Do podszewki płaszczy wykorzystywano zwierzęce futra, nawet królicze, zaś gospodynie domowe proszone były o oddanie miedzi i mosiężnych garnków do wyrobu amunicji. Z wież kościołów ściągano dzwony i przetapiano je na armaty. Z drobnymi monetami z niklu postępowano podobnie, zamieniając je dodatkowo na żelazne.
Wojna przeciągnęła się do 1916 roku, a na mapie Dietrich widział, że żadna ze stron zbytnio się nie poruszyła. Niemieckie wojsko i alianci (Wielka Brytania, Rosja, Francja, Serbia i Belgia) utknęli wzdłuż linii od Szwajcarii, przez wschodnią Francję i Belgię, aż po Morze Północne. W połowie lutego 1916 roku niemieckie siły przeprowadziły zmasowany atak na Verdun – miasto we Francji. Walter wyjaśnił Dietrichowi, że niemiecki plan zakładał przebicie się przez linie aliantów i zdobycie raz na zawsze przewagi na froncie zachodnim, jak nazywano linię bojową we Francji i Belgii. Na mapie widoczny był nie tylko front zachodni, ale i wschodni, na którym walczyły siły niemieckie.
W marcu 1916 roku rodzice Dietricha przeprowadzili się z domu przy Brückenallee na Wangenheimstraße 14, na przedmieściach Grunewald, niedaleko stacji kolejowej Halensee. Mimo że nowy, wielki dom znajdował się w zamożnej dzielnicy, jego główną zaletą było pole wokół niego. Rodzina hodowała kozy na mleko, a chłopcu spodobało się ich dojenie. Polubił również ten dom. Oszczędziwszy trochę pieniędzy, kupił dla rodziny kurę, a duma rozpierała go za każdym razem, gdy znajdował w kurniku nowe jajka.
Lipiec 1916 roku nie przyniósł Niemcom zwycięstwa. Wojsko nie zdołało przebić się przez linię frontu w Verdun. Pinezki na mapie Waltera nadal się nie poruszyły. Zamiast tego, po pięciu miesiącach walk i śmierci trzystu tysięcy żołnierzy, Niemcy znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Dietrich cieszył się, że całą rodziną wyjechali z Berlina, zostawiając za sobą wszystkie złe wiadomości, i udali się do wakacyjnego domku w Friedrichsbrunn. Gdy świeciło słońce, a krystalicznie czysta woda w strumyku bulgotała wśród skał, łatwiej było zapomnieć o zamęcie panującym w Europie.
We Friedrichsbrunn Dietrich i Sabine godzinami przechadzali się przez lasy i pola w górach, zbierając dzikie grzyby oraz truskawki, które kucharka suszyła i pakowała do torebek, aby zabrać z powrotem do Berlina na zbliżającą się zimę.
Wydłużające się cienie w górach Harz zwiastowały koniec lata. Dni stawały się coraz krótsze. Dietrich wiedział, że nadszedł czas pakowania i powrotu do Berlina. Nie znosił wyjeżdżać. Wśród spokoju i górskiej ciszy prawie zapomniał, że Niemcy są w stanie wojny.
Po przyjeździe do Berlina Dietrich wrócił do szkoły. Sytuacja znacznie się pogorszyła. Tata wyjaśnił mu, że to wszystko za sprawą dużej liczby ofiar na frontach wschodnim i zachodnim. Wydawało się, że każdy zna kogoś, kogo krewny lub przyjaciel został zabity lub ciężko ranny.
Do tego kończyły się zapasy żywności. Nawet artykuły zastępcze stały się trudne do zdobycia. Brytyjska marynarka wojenna zablokowała niemieckie porty na Morzu Bałtyckim, wstrzymując import żywności i towarów pierwszej potrzeby. Nie miał też kto uprawiać ziemi i zbierać plonów, bo zbyt wielu młodych mężczyzn walczyło na froncie. Jedzenie, które było dostępne, przekazywano żołnierzom. Dietrich próbował zorganizować tak dużo pożywienia, jak tylko mógł, ale były dni, kiedy było to niemożliwe – za żadną cenę, nawet na czarnym rynku. Był wdzięczny za ogród, kozę i kurę w domu. Może nie było tego dużo, ale zapewniało rodzinie coś do jedzenia.
Nadeszła zima i sytuacja się pogorszyła. W kraju skończyły się zapasy ziemniaków, więc zastąpiono je rzepą. Dietrich, jak większość Niemców, nie potrafił tej zmiany zaakceptować. Rzepą karmiono konie, krowy i świnie, a teraz mieli ją jeść ludzie. Było to oburzające, ale dokuczliwy głód zwyciężał nad wściekłością. Ostatecznie również i chłopiec wyczekiwał gotowanej rzepy.
Głód w Niemczech był coraz większy. Dietrich, chodząc po mieście, wszędzie widział otwarte jadłodajnie, gdzie głodni mogli coś zjeść. Chłopak patrzył, jak wychudzeni, brudni ludzie w zimnie ustawiają się w kolejce, oczekując na chochlę zupy, która jego zdaniem była bardziej wodą niż czymkolwiek innym. Podsłuchał, jak niektórzy narzekali, że rolnicy zatrzymywali wyhodowane jedzenie tylko dla siebie.
Głód i słabnące morale wśród Niemców sprawiły, że Dietrich stanął w obliczu kolejnego skutku ubocznego wojny – samobójstwa. Po drodze do i ze szkoły przechodził przez most i prawie każdego ranka, patrząc w dół, widział grupę ludzi na brzegu rzeki. Wkrótce dowiedział się, że próbowali oni wyłowić ciało kogoś, kto skoczył, aby się zabić. Nieważne, jak wiele razy był świadkiem takiej sceny – za każdym razem dostawał gęsiej skórki.
Pomimo trudności, z jakimi borykali się Niemcy, u Bonhoefferów panowała radość, kiedy nadszedł rok 1917. Dietrich dalej chodził do szkoły i ćwiczył grę na pianinie. Zaczął nawet eksperymentować z pisaniem własnych kompozycji. Rodzinne wieczory muzyczne pozostały jednymi z jego ulubionych momentów. Ważnym wydarzeniem były także urodziny jego i Sabine – 4 lutego, kiedy skończyli jedenaście lat. W ramach prezentu Dietrich dostał do wypicia jajko, które kucharka ubiła z cukrem. Delektował się każdą kroplą kremowego płynu.
W 1917 roku także dwójka jego najstarszych braci, Karl-Friedrich i Walter, skończyła osiemnaście lat, wystarczająco, by wstąpić do wojska. Karl-Friedrich, który był jedenaście miesięcy starszy od Waltera, został wezwany jako pierwszy. Zdecydował się dołączyć do 5. Pułku Gwardii w Spandau i przeszedł odpowiedni trening. Ponieważ planował studiować fizykę na uniwersytecie, przed wyjazdem na front zachodni spakował do plecaka odpowiednie podręcznik. Dietrich widział, że rodzice posmutnieli po wyjeździe najstarszego syna. Walter nie mógł doczekać się, kiedy sam będzie mógł wstąpić do wojska. Przygotowywał się do walki, chodząc na długie spacery po górach z ciężkim plecakiem.
W tym czasie do Berlina dotarły wiadomości z frontu wschodniego. Karl po przeczytaniu gazety wyjaśnił Dietrichowi, że Rosja zmaga się z problemami na tle politycznym. W dniu 17 marca dotarły do nich wiadomości, że z powodu tego zamętu abdykował car Rosji Mikołaj II. Dietrich i jego tata mieli nadzieję, że zwiastuje to coś dobrego dla Niemiec w kontekście wojny z Rosją.
Nie minął nawet miesiąc, kiedy 6 kwietnia dotarła do nich smutna nowina. Stany Zjednoczone wypowiedziały Niemcom wojnę, wysyłając żołnierzy na pomoc swoim sojusznikom w walce na froncie zachodnim. Walter wyjaśniał, że co prawda była to zła wiadomość, ale Stany Zjednoczone nie posiadały dużej armii, a wyszkolenie żołnierzy, by walczyli we Francji i Belgii, mogło zająć im kilka miesięcy. Był pewien, że do czasu, aż pojawią się w Europie, wojna skończy się już zwycięstwem Niemiec. Miał jednak nadzieję, że będzie trwała na tyle długo, że sam będzie mógł dołączyć do walki.
Rodzina Bonhoefferów ponownie wyjechała do domku wakacyjnego w Friedrichsbrunn. Do pociągu zabrali ze sobą nawet kozę, aby wiosną mieć codziennie świeże mleko. Dietrich znów cieszył się ciszą i spokojem gór Harz. Mimo że Berlin i wojna wydawały się odległe, nie zapominał o zdobywaniu żywności. W górach rosło pełno grzybów. Zazwyczaj spędzał swoje wakacyjne dni razem z Sabine, zbierając tak dużo grzybów, jak to było możliwe, by kucharka je ususzyła i zabrała do Berlina końcem lata. Rodzeństwo zbierało także poziomki, z których robiono gęsty dżem, a potem pakowano do słoików i także zabierano do Berlina.
Jak zwykle dla Dietricha, który był już w pociągu powrotnym do Berlina, lato minęło zbyt szybko. Wrócił do szkoły i wyróżniał się w każdym przedmiocie poza pisaniem, które nauczyciele oceniali jako brzydkie i wymagające poprawy.
W listopadzie dotarły do Niemiec dobre wiadomości. W Rosji wybuchła rewolucja, w której bolszewiccy komuniści, pod przywództwem Włodzimierza Lenina, przejęli władzę i zażądali zawieszenia broni (porozumienie o wstrzymaniu walk)z Niemcami. Wywołało to wielkie podekscytowanie. Państwo niemieckie pokonało Rosję i mogło teraz zwrócić całą swoją uwagę na front zachodni, niszcząc Francję, Wielką Brytanię oraz ich sprzymierzeńców.
W domu Bonhoefferów też dało się wyczuć podekscytowanie. Wojna nadal trwała, gdy Walter – 10 grudnia – skończył osiemnaście lat i dostał szansę na walkę za swój kraj. Tak jak jego starszy brat, postanowił dołączyć do 5. Pułku Gwardii w Spandau i wyjechał na szkolenie.
Dnia 4 lutego 1918 roku, gdy Dietrich świętował swoje dwunaste urodziny, jego brat nadal przebywał na szkoleniu. Chłopiec rozmyślał o tym, jak zmieniła się sytuacja od ostatnich urodzin. Wtedy wszystko malowało się dość ponuro, a morale Niemiec było niskie. Teraz, po podpisaniu porozumienia o zawieszeniu broni z Rosją, w powietrzu czuć było wszechobecny optymizm. Pół miliona niemieckich żołnierzy, którzy walczyli z Rosją, zostało przeniesionych na front zachodni, by tam wesprzeć swoje wojsko. Wszyscy oczekiwali, że z takim wsparciem generał Ludendorff, niemiecki szef sztabu, przeprowadzi potężny atak na aliantów i wygra wojnę. Zwycięstwo wydawało się być na wyciągnięcie ręki. Przynajmniej taką nadzieję miał Dietrich, ponieważ był zmęczony wojną i jej wpływem na codzienne życie.
Generał Ludendorff przeprowadził 21 marca 1918 roku atak. W pierwszych dniach Niemcy odnosili takie sukcesy, że 24 marca cesarz Wilhelm II zarządził państwowe święto. Dietrich, jak większość Niemców, doszedł do wniosku, że wojna się już skończyła. Jego tata nie był jednak tego taki pewien. Ile razy zdarzyło się, że zwycięstwo było już w garści, a potem trzeba było zmierzyć się z rozczarowywaniem? Dietrich przyznał ojcu rację, czego nie można było powiedzieć o Walterze, który przyjechał do domu, by spędzić czas z rodziną po skończeniu szkolenia wojskowego i przed wyjazdem na front zachodni. On widział sprawy inaczej. Przewaga leżała po stronie Niemiec, szczególnie po wysłaniu wsparcia na zachód. Ta dodatkowa liczba żołnierzy była wystarczająca do odparcia Amerykanów, którzy przybyli do Francji, by walczyć.
Był kwiecień – dwa tygodnie przed wyjazdem Waltera na front zachodni, cała rodzina Bonhoefferów zaplanowała imprezę pożegnalną. Z tej okazji Dietrich skomponował wykonanie popularnego utworu Teraz przynajmniej powiemy: Niech ci Bóg błogosławi w twojej podróży.
Na imprezę przybyło wiele osób z rodziny, by pożegnać się z Walterem. Przywieźli ze sobą prezenty, wiersze i piosenki. Dietrich zaśpiewał, wykonując nową aranżację utworu na pianinie. Rodzina poszła spać długo po północy. Rano wszyscy wstali wcześnie, by odprowadzić Waltera na pociąg. Dietrich czuł się trochę zazdrosny, gdy podawał mu dłoń na pożegnanie. Miał nadzieję, że jego brat wróci jako bohater. Dostrzegł też spływające po policzkach łzy mamy, gdy na zatłoczonej stacji kolejowej przytulała syna na pożegnanie.
Chwilę później z lokomotywy wydostał się czarny dym i było słychać dźwięk gwizdka. Walter wskoczył do środka i zajął miejsce przy oknie. Pociąg powoli ruszył. Rozpędzał się, oddalając od stacji kolejowej, a matka biegła wzdłuż peronu, krzycząc:
– Żegnaj, Walterze! Pamiętaj, dzieli nas od siebie tylko przestrzeń.
Dwa tygodnie później, gdy Dietrich przygotowywał się do wyjścia do szkoły, zadzwonił dzwonek od drzwi. Ciekaw, kto mógł przyjść o tak wczesnej porze, pobiegł szybko na dół, ale zdążył tylko zobaczyć listonosza przekazującego wiadomość ojcu. Ten otworzył kopertę, wyciągnął list i gdy zaczął czytać jego twarz zbladła. Wszedł do swojego gabinetu, zamykając za sobą ciężkie, drewniane drzwi. Po chwili wyszedł z pokoju i mozolnie wspiął się po schodach na piętro. Z reguły tata szybko wbiegał po schodach, ale dzisiaj z mozołem wlókł ciało na górę. Kostki w dłoniach zbielały mu od kurczowego trzymania się barierki. Dietrich zaczął się trząść, widząc, w jakim stanie tata wchodził po schodach. Wiedział, że stało się coś strasznego.
Minęło dużo czasu, zanim ojciec pojawił się w sypialni, gdzie czekała na niego reszta rodziny. Kiedy stanął w drzwiach, wyraz jego twarz był niezmienny.
– To telegram dotyczący waszego brata Waltera – powiedział do syna i innych dzieci, wstrzymując oddech. – Zginął zraniony odłamkiem pocisku.
Dietrich stał nieruchomo, próbując zrozumieć słowa ojca. Śmierć od wybuchu bomby? Jak to możliwe? Dwa tygodnie temu Walter wskakiwał do pociągu uśmiechnięty i machając do nich, śmiało spoglądał w przyszłość. Teraz skończyło się to dla niego na zawsze. Mimo że Dietrich wiedział, że setki tysięcy żołnierzy ginęło w walce, nie wierzył, jak jego starszy brat mógł być jednym z nich.
To, co sprawiło, że dla rodziny ból był jeszcze bardziej nie do zniesienia, to list od Waltera, który dostarczono trzy godziny po informacji o śmierci. Pisał w nim:
Moi drodzy,
dzisiaj miałem drugą operację i muszę przyznać, że była mniej przyjemna od pierwszej, ponieważ odłamki znajdowały się głębiej. Po wszystkim dostałem dwa zastrzyki z kamfory z odstępem między nimi. Mam nadzieję, że to już załatwi cały problem. Stosuję moją technikę myślenia o innych rzeczach, by nie myśleć o bólu. Jest wiele ciekawszych rzeczy na świecie niż moje rany. Góra Kemmel, jej możliwe konsekwencje i dzisiejsze zajęcie miasta Ypres dają nam powód do nadziei. Nie myślę jednak o moim biednym pułku, tak wielu tam ucierpiało w ostatnich dniach. Jak mają się sprawy z innymi podchorążymi? Myślę o was, tęskniąc, moi kochani, każdą długą minutę we dnie i nocy.
Piszę do Was z tak daleka, Wasz Walter
Ten list był czymś, czego mama Dietricha nie mogła znieść. Paula płakała tak długo, aż spuchły jej oczy, a następnego dnia nie zeszła na śniadanie. Jakby śmierć jej syna nie była wystarczającą tragedią, Paula dowiedziała się, że jej siedemnastoletni syn Klaus został wezwany do odbycia służby.
Dietrich widział, że był to ciężar nie do udźwignięcia dla jego matki, która zaczęła spędzać większą część dnia w sypialni. Często słyszał, jak płacze. W zasadzie to dzieci prawie nie widziały swojej mamy, bo nie wychodziła z pokoju. Jednego wieczoru przy stole tata cicho oznajmił dzieciom:
– Wasza mama potrzebuje przerwy. Będzie mieszkać przez pewien czas u państwa Schönesów. Wkrótce będziecie mogli ją odwiedzić.
Chłopiec rozejrzał się wokół stołu. Jego rodzeństwo czuło się tak zakłopotane jak on. Jego matka będzie mieszkała u sąsiadów, a on nie będzie mógł się z nią widzieć. Wbrew zakłopotaniu ufał, że jego ojciec wie, co jest najlepsze dla ich mamy.
Dzieci Bonhoeffera żyły dalej bez swojej mamy. Po kilku tygodniach mogły odwiedzać ją na krótką chwilę. Czasami, kiedy Dietrich przychodził do niej, potrafiła patrzeć ślepo w ścianę, czasami wysilała się, aby z nim porozmawiać. Wiedział dobrze, że nie ma mowy o wspomnieniu przy niej lub przy tacie imienia Waltera. Kiedy ktoś spoza rodziny wspominał ojcu o Walterze, Karl cicho wstawał i wychodził z pokoju.
Na szczęście Klaus nie został wysłany do walki w sam środek pola bitwy w najcięższym okresie na froncie zachodnim. Zamiast tego skierowano go jako ordynansa do Niemieckiej Kwatery Głównej w Spa w Belgii.
Śmierć Waltera i nieobecność jego dwóch najstarszych braci, służących w armii, pozostawiły w życiu Dietricha pustkę. Nie miał nikogo, z kim mógłby podyskutować o wojnie i swoich odczuciach oprócz Sabine i Susanne.
Zbliżało się lato – Paula Bonhoeffer nie potrafiła znieść myśli, że rodzina mogłaby pojechać do wakacyjnego domku w Friedrichsbrunn bez Waltera. Zamiast tego Dietrich, Sabine i Susanne zostali wysłani z Marią i Käthe Horn na wakacje do Boltenhagen. Rodzeństwo wypoczywało nad brzegiem Bałtyku i próbowało zapomnieć o wszystkich wydarzeniach, jakie przytrafiły się rodzinie w ciągu ostatnich paru tygodni. Dietrich spędzał czas na plaży, siedząc na wiklinowym krześle, czytając i tworząc wraz z siostrami wymyślne zamki z piasku.
Pewnego dnia obserwował dwa wojskowe hydroplany, które wykonywały manewry nad plażą. To był piękny widok – samoloty wykonywały pętle, obracając się w powietrzu. Następnie, ku jego przerażeniu, jeden zanurkował w stronę lądu i rozbił się, puszczając wysoki słup dymu w powietrze. Chłopak wiedział, że siła uderzenia i rozbicie były tak wielkie, że pilot zginął. Zdawał sobie również sprawę, że sterujący hydroplanem nie był tylko pilotem, lecz także czyimś synem, tak jak Walter. Miał wrażenie, że dokądkolwiek by nie pojechał, natrafi na śmierć.
Po wakacjach, wróciwszy do Berlina, Dietrich dowiedział się, że jego mama już nie mieszka u państwa Schönesów, lecz wróciła do domu Bonhoefferów. Widział jednak, że nie jest taka, jaka była przed śmiercią Waltera. Cienie zdawały się zasłaniać jej uśmiech. Nie potrafiła zajmować się domem jak poprzednio i ciągle obawiała się o Karla-Friedricha i Klausa.
Dietrich żył w strachu, że kolejny z jego braci zostanie zabity. Nie chciał wiedzieć, co stałoby się z jego mamą, gdyby to się wydarzyło. Pomimo doniesień gazet o sukcesach Niemiec na froncie zachodnim, masowa ofensywa wojskowa, którą rozpoczęto z obietnicą wygrania wojny dla Niemiec, została wstrzymana. Chłopiec zaczął myśleć, że jego kraj nie jest zdolny, by zwyciężyć w wojnie.
Wojna trwała i berlińczycy zostali poproszeni o większe poświęcenie. Kończyły się zapasy węgla, przez co Bonhoefferowie pozakręcali ogrzewanie w większej części domu, zostawiając tylko dwa pomieszczenia – kuchnię, gdzie jedli i rozmawiali, oraz duży pokój, gdzie czytali i uczyli się.
Sytuacja w Niemczech gwałtownie się zmieniła w październiku 1918 roku. Niemiecki oficer marynarki wojennej w porcie Kilonia nad Morzem Bałtyckim zdecydował się na atak i zniszczenie blokady niemieckich portów, która powodowała problemy w normalnym funkcjonowaniu państwa. Brytyjczycy dysponowali ogromnymi siłami blokującymi Niemcy od strony morza, kiedy więc nakazano niemieckiej marynarce wojennej wypłynąć i zaatakować Brytyjczyków, marynarze się zbuntowali. Dla nich atak na brytyjską marynarkę był samobójstwem i wiedzieli, że nie chcą realizować nierozsądnego planu. Zamiast wypłynąć w morze, zabili towarzyszy oficerów i przejęli statki. W obawie przed żołnierzami, którzy mogliby dołączyć do rebeliantów, cesarz zdecydował nie wysyłać armii w celu ich rozbrojenia.
Wiadomość o buncie rozeszła się po całych Niemczech. Dietrich zastanawiał się, co to mogło oznaczać dla kraju. Ojciec zapewnił chłopca, że jest jeszcze stanowczo za wcześnie, by coś stwierdzać. Trzeba było poczekać na rozwój wydarzeń, lecz nie długo. Rebelia rozpętała falę tłumionej wściekłości w całych Niemczech. Cesarz miał rację w sprawie wojska, ponieważ żołnierze zaczęli buntować się przeciwko swoim przełożonym. Mieli dosyć nieustającej walki, która zwiększała tylko liczbę rannych i martwych. Nie chodziło tylko o marynarzy i żołnierzy, którzy mieli dosyć cierpienia i zniszczenia, jakie przyniosła ze sobą wojna. Demonstracje odbyły się prawie w całym kraju – strajkowali pracownicy. Berlin stał się wylęgarnią takich protestów i nie było to dziwne dla Dietricha, gdy patrzył na grupy protestujących, którzy maszerowali ulicą i skandowali. Czasami gniew tych ludzi przerażał chłopca.
Do listopada w wielu niemieckich miastach władzę przejęły rady składające się z robotników i żołnierzy. Ojciec martwił się całą sytuacją, która przypominała to, co stało się w Rosji rok przed przejęciem rządów przez komunistów. Politycy w Niemczech również się tego bali.
Dietrich próbował nadążyć za wydarzeniami, ale zupełnie nie potrafił zrozumieć, co się dzieje. Wyglądało na to, że wiele różnych grup ubiegało się o kontrolę nad państwem.
Wczesnym rankiem 10 listopada 1918 roku Dietrich i Sabine usłyszeli płaczącą w swoim pokoju Marię Horn. Pukając, weszli do chłodnego pomieszczenia. Maria leżała na łóżku z kawałkiem gazety w ręku. Spojrzała na Dietricha oraz Sabine i powiedziała w rozpaczy:
– To koniec! Cesarz abdykował. Przegraliśmy wojnę. Jesteśmy skończeni.
Chłopiec nie wiedział, co powiedzieć, aby pocieszyć Marię, więc wyszedł w ciszy z pokoju, a za nim podążyła Sabine.
– Dietrich, przegraliśmy? – zapytała niepewnie Sabine. – Czy to możliwe?
– Musimy zapytać tatę – odpowiedział jej brat.
Dzieci znalazły ojca przy stole w jadalni, czytającego najnowszy numer gazety „Vossische Zeitung”.
– To prawda, że cesarz abdykował? – zapytał Dietrich.
Karl Bonhoeffer przytaknął.
– Tak, tak, abdykował wczoraj. Piszą już w gazecie, że wylatuje do Holandii.
– Co to oznacza, tato? – zapytał chłopiec.
– Chciałbym dać ci odpowiedź. Friedrich Ebert i partia socjaldemokratyczna ogłosili, że Niemcy są teraz republiką, a władzę sprawują obywatele, nie cesarz. Reichstag będzie rządził nową republiką. Nie jestem pewien, co to oznacza dla Niemiec. Spartakusowcy, czyli komuniści, są przeciwko nowej republice. Obawiam się, że sytuacja w kraju prędzej się pogorszy niż polepszy.
– A wojna, tatku?
– Ach, wojna jest przegrana – westchnął Karl.
Następnego dnia, 11 listopada 1918 roku, Niemcy ogłosiły zawieszenie broni. To był koniec wojny – Niemcy przegrali.
Z jednej strony oznaczało to ulgę dla kraju, z drugiej zaczął się trudny czas oswajania z nową sytuacją, dla Dietricha także. W dwa miesiące Niemcy – z państwa walczącego stały się państwem pokonanym, które spod władzy cesarza – Wilhelma II – trafiło pod władzę sprawowaną przez polityków. Kolejnym problemem była niewiarygodna liczba ofiar wojennych. Wojna trwająca cztery długie lata kosztowała Niemcy życie dwóch milionów odważnych, bystrych i młodych mężczyzn, wśród nich Waltera Bonhoeffera. Kolejne cztery miliony zostały ranne, bez nóg i rąk, oślepione lub cierpiące na nerwicę frontową. Straty były tak wielkie, że Dietrich z trudem je pojmował.
Chłopiec miał osiem lat, kiedy zaczęła się wojna. Teraz miał dwanaście. Niewiele pozostało mu wspomnień spokojnych Niemiec sprzed wybuchu wojny. Stary, wytworny kraj, jaki zamieszkiwali jego rodzice i dziadkowie, został zniszczony na zawsze. Dotychczas przyszłość Niemiec kreśliła się klarownie, teraz nic nie było pewne. Jak będzie wyglądało to państwo, kiedy Dietrich dorośnie? Nikt, nawet jego ojciec, nie mógł tego wiedzieć.
1 Breslau (z niem.) – Wrocław; dopiero od 1945 roku Wrocław ponownie stał się polskim miastem (przyp. red.).
2 Konfirmacja – w kościołach ewangelickich uroczysty obrzęd wyznania swojej wiary i ślubowania wierności Kościołowi poprzez przyjęcie komunii i złożenie wyznania wiary.
3 Blizny po pojedynkach były postrzegane jako „odznaka honoru” już od 1825 roku. Znane również jako „blizny Mensura”, „blizna do przechwalania”, „uderzenie”, „Schmitte” lub „Renommierschmiss”. Były popularne wśród Niemców i Austriaków z wyższej klasy uprawiających szermierkę akademicką na początku XX wieku.
4 Parlament Republiki Weimarskiej i III Rzeszy (przyp. red.).
5 der Anschluss (z niem.) – połączenie.
6 Dziś – Krosinko (przyp. red.).
Tytuł oryginału: Dietrich Bonhoeffer: In the Midst of WickednessAutor: Janet & Geoff BengeTłumaczenie: Anna BanaśRedakcja: Tomasz PowyszyńskiKorekta: Martyna Cetnarowska, Bartosz SzpojdaSkład i przygotowanie do druku: Sylwia CupekProjekt graficzny okładki (dostosowało z oryginału): Wydawnictwo Szaron
Druk i oprawa: Drukarnia Arka, Cieszyn
Copyright © 2012 Janet & Geoff Benge,Originally published under the title Dietrich Bonhoeffer: In the Midst of Wickedness.All right reserved.
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Szaron, 2023Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Szaron, 2023Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Wydawca: SzaronKsięgarnia | Wydawnictwo | Hurtowniaul. 3 Maja 49a, 43-450 Ustrońtel. 503 792 [email protected] [email protected]ążkę można nabyć u wydawcy.
Wydanie I, Ustroń 2024ISBN książki drukowanej 978-83-8247-171-7
ISBN książki elektronicznej 978-83-8247-193-9