Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Do komisariatu policji w Poznaniu, gdzie pracuje policjatka śledcza Florentyna Bora, dzwoni zaniepokojona starsza kobieta, ponieważ od jakiegoś czasu nie miała kontaktu z dorosłym synem. Funkcjonariusze mimo nikłych przesłanek postanawiają odwiedzić Mariusza Kwaśnego. To, co zastają w jego mieszkaniu, przeraziło nawet najbardziej doświadczonych policjatów.
Kto dopuścił się tak krwawej i okrutnej zbrodni? Jak było to możliwe, skoro nie znaleziono żadnych śladów włamania, a drzwi i okna były zamknięte od środka?
Florentyna stara się rozwiązać sprawę i jednocześnie poradzić sobie z wyzwaniami w życiu prywatnym, na jej drodze pojawiły się bowiem nowe osoby.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 133
Rozdział
1
Florentyna Bora od dłuższego czasu wpatrywała się w fotografię dziewczynki ubranej w żółty sweterek z wyhaftowanymi słonecznikami. Dziecko miało duże niebieskie oczy, którymi poważnie patrzyło w obiektyw. Zupełnie jakby małą fascynował fakt, iż ktoś właśnie robi jej zdjęcie.
Minęły dwa miesiące, od kiedy prokurator Mączyński poinformował Florentynę, że Pola, kochanka jej męża, miała z nim dziecko. Bo to musiała być córka Mikołaja, nawet jeżeli nie było na to żadnych dowodów. I nawet jeżeli Pola nikomu o tym nie powiedziała. To były jego oczy i jego spojrzenie, i to chyba bolało policjantkę najbardziej. Mikołaj najprawdopodobniej nic nie wiedział o ciąży Poli, zginął bowiem w wypadku samochodowym, zanim dziewczyna mu o tym powiedziała. Z obliczeń Florentyny wynikało, że musiał to być początek, drugi albo trzeci miesiąc – możliwe zatem, że również Pola nie zdawała sobie sprawy, iż jest w ciąży. A potem wszystko potoczyło się tak szybko i tak nieodwracalnie, że było za późno na jakiekolwiek rozmowy.
– Nie chcesz jej zobaczyć? – Mączyński wszedł do pokoju Florentyny i przyłapał ją na oglądaniu zdjęcia. Zresztą kolejny raz.
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, ale chyba nie jestem na to gotowa – odpowiedziała niewyraźnym głosem i przygryzła dolną wargę.
– A może chciałabyś wiedzieć, co się z nią dzieje?
Bora pokiwała głową, a potem odruchowo zacisnęła pięści.
Mączyński doskonale wiedział, jakie to dla niej trudne.
– Na razie znajduje się pod opieką swojej babci, a matki Poli. Ale kobieta jest przewlekle chora, ma gościec, i prawdopodobnie nie będzie mogła zajmować się wnuczką. Oprócz niej mała Hania nie ma żadnej innej rodziny, istnieje zatem dużo prawdopodobieństwo, że zostanie oddana do adopcji.
Florentyna drgnęła.
Nie wiedziała, jak zareagować na te słowa, tak naprawdę w ogóle nie mogła się zorientować, co czuje. Z jednej strony to było dziecko Mikołaja, jej największej miłości, z drugiej – miał je z kimś innym. Z kochanką, o której nie miała pojęcia. Która uciekła z miejsca wypadku… I nawet jeżeli Mikołaj już wtedy nie żył, to Florentyna nie potrafiła znaleźć dla niej żadnego usprawiedliwienia. Tym bardziej że Pola przez kolejne miesiące układała w głowie staranny plan, jak dotrzeć do człowieka, który – jej zdaniem – doprowadził do katastrofy. I to zrobiła. Odszukała Kacpra, brata Florentyny, i podeszła go tak skutecznie, że się w niej zakochał, kompletnie stracił głowę. A potem prawie i życie, kiedy nafaszerowała go antydepresantami.
Przyłożyła ręce do rozgrzanych policzków.
To całe nagromadzenie nieszczęść, wydarzeń, z których jedno było gorsze od drugiego, spowodowało, że Florentyna czuła się jak wrak. Jakby ktoś wyssał z niej życie, a jednocześnie zmuszał, żeby dalej każdego dnia budziła się, wstawała i szła do pracy. Robiła to jak automat, starając się jak najmniej myśleć o przeszłości, bo wtedy ból rozsadzał jej ciało. A kiedy powoli zaczęła wychodzić z ciemności, kiedy zaczynała radzić sobie z tym, co było, nagle dowiedziała się, że Pola popełniła w areszcie samobójstwo, wieszając się na prześcieradle. A potem dodatkowo wypłynął fakt, iż była matką półtorarocznej Hani.
Hani, córki Mikołaja. Jej męża, za którym skoczyłaby w ogień, a który przez kilka miesięcy najzwyczajniej w świecie ją oszukiwał.
Tylko dlaczego Kacper nic nie wiedział o dziecku?
Jak to możliwe, że kochał kogoś, kto kłamał, kręcił, a potem próbował go zabić?
Za dużo było tych znaków zapytania.
– Nie wiem, po co mi to mówisz – zwróciła się nagle do Floriana Mączyńskiego. – To znaczy, domyślam się, ale ja naprawdę nie jestem w stanie zrobić niczego więcej, jak tylko pogodzić się z faktem, że Mikołaj miał dziecko z inną kobietą.
– Gdybyś jednak chciała ją zobaczyć, to oczywiście jest taka możliwość – odpowiedział spokojnym tonem prokurator.
Doskonale wiedział, jak czuła się Florentyna, i próbował wszystkiego, żeby pomóc jej w tym trudnym momencie, ale wiedział również, że policjantka niechętnie przyjmowała jakiekolwiek wsparcie. Należała do tych kobiet, które same musiały uporać się z demonami, by potem po prostu stanąć na nogi i wrócić do świata żywych. Jedyne, co mógł zrobić, to od czasu do czasu dawać jej sygnały, że jest, i przynosić kanapki, które tak bardzo lubiła.
– Zastanowię się nad tym, tyle mogę ci obiecać – odpowiedziała cicho Florentyna, a następnie sięgnęła po jakieś dokumenty, dając mu tym samym do zrozumienia, że jest zajęta.
Uśmiechnął się, a potem położył na jej biurku zawinięte w biały papier dwie pszenne bułki z serem pleśniowym i odrobiną żurawiny. Sam je upiekł, trochę z myślą o niej.
Bora spojrzała na niego, a potem dotknęła szeleszczącego papieru.
– Dzięki. Wbrew pozorom te wszystkie smakołyki, które od czasu do czasu podrzucasz, naprawdę stawiają mnie na nogi – powiedziała po prostu.
Kiedy wyszedł, podeszła do okna, otworzyła je na oścież i głęboko odetchnęła. Zastanawiała się nawet, czy nie powinna wziąć kilka dni wolnego, z drugiej strony wiedziała, że bezczynność była najgorszą opcją, na jaką mogła się zdecydować. Poza tym ostatnio już brała urlop i w niczym jej to nie pomogło. Tak naprawdę energii dodawała jej praca, ucieczka myślami w inne obszary, w których nie było miejsca na Polę, Mikołaja i małą Hanię. Kiedy skupiała się na zbrodniach, jej mózg funkcjonował całkiem sprawnie, nie zaprzątając myśli czymś innym. To sprawdziło się już wielokrotnie, dlatego również tym razem liczyła na odsunięcie problemów na dalszy plan. Podeszła do biurka, sięgnęła po komórkę i zadzwoniła po Monikę Kulm, aspirant sztabową, z którą o dziwo coraz lepiej się dogadywała.
– Hej. – Monika wsunęła głowę przez drzwi. – Coś ważnego?
Florentyna skinęła na nią ręką.
– Ty mi to powiedz. Potrzebuję nowej sprawy i to w miarę szybko.
Monika w lot pojęła, o co chodzi. Znała historię Florentyny i Mikołaja, dowiedziała się również o dziecku, ale uznała, że dopóki szefowa sama jej o tym nie powie, nie będzie poruszała tematu. W życiu śledczej wydarzyło się ostatnio zbyt wiele i babranie się w tym byłoby po prostu nie na miejscu.
– I tak, i nie – odpowiedziała, siadając naprzeciwko Florentyny. – Przed chwilą zgłosiła się do nas niejaka Krystyna Kwaśny, informując, że od tygodnia nie może skontaktować się ze swoim synem. Na pytanie, jak często się widują, odpowiedziała, że dość rzadko, dwa, może trzy razy w roku, więc nie do końca wiem, co o tym myśleć. Kobieta mieszka w Zielonej Górze, a jej syn tutaj, w Poznaniu. Zapytałam zatem, czy rozmawiają ze sobą przez telefon tak często, że zaniepokoiło ją, iż od dłuższego czasu syn milczy, ale również na to pytanie nie potrafiła twierdząco odpowiedzieć.
– To znaczy? – spytała Florentyna.
– Najpierw mówiła, że rozmawiają często, a potem, że góra raz w miesiącu. I jeszcze dodała, że w zasadzie to on do niej dzwoni, bo ona ma do niego żal, przy czym oczywiście nie powiedziała o co.
– A gdzie mieszka rzekomy zaginiony? – chciała wiedzieć Bora.
– Na Jeżycach, a dokładnie na Prusa. Tak sobie myślę, że pojadę tam z chłopakami. Co prawda kobieta ostatecznie się rozłączyła i tak naprawdę nie powiedziała niczego konkretnego, ale podała nam adres. Może warto to sprawdzić.
– Pojadę z wami – zadecydowała śledcza, a Monika uniosła ze zdumienia brwi.
– Ale to może być fałszywy alarm. Możliwe, że facet nie odzywa się do matki, bo z jakiegoś powodu się obraził albo po prostu gdzieś wyjechał.
Florentyna nie odpowiedziała, tylko zaczęła wrzucać do torby swoje rzeczy. Monika chciała coś jeszcze dodać, ale ostatecznie machnęła ręką. Dotarło do niej, że szefowa musi cokolwiek robić, choćby po to, żeby nie zaprzątać sobie głowy innymi sprawami.
– Dobra, to wezmę jeszcze Antka, bo z tego co wiem, Marcin utknął w papierach i pewnie nie będzie chciał odrywać się od pracy.
Florentyna nieznacznie się uśmiechnęła.
– Moim zdaniem Marcin bardzo chętnie odpuściłby papierkową robotę, ale masz rację, od czasu do czasu musi się również tym zajmować. W takim razie spotykamy się na dole za dziesięć minut.
Rozdział
2
Przy ścianie kamienicy przy ulicy Prusa, w której mieszkał podejrzany o zaginięcie czterdziestoośmioletni Mariusz Kwaśny, stało rusztowanie, chociaż prace remontowe najwyraźniej dobiegły już końca. Cała elewacja została pięknie odnowiona, a górną część rusztowania już zdemontowano. Na dole znajdowały się na gabinet stomatologiczny, pasmanteria oraz sklep spożywczy, a kilka metrów dalej studio tatuażu i salon obuwniczy. Ten sam, do którego Florentyna weszła w grudniu i w którym odkupiła z wystawy figurkę srebrnego anioła, by następnie z wściekłością rozdeptać ją na ulicy, ku przerażeniu sprzedawczyni.
– Który numer mieszkania? – spytała teraz Monikę, starając się nie patrzeć w stronę sklepu. Ciągle było jej głupio, że tak się wtedy zachowała, ale czasami nie potrafiła zapanować nad emocjami.
– Cztery. Brama jest otwarta, może ze względu na kończący się w remont, więc nie musimy anonsować się przez domofon. Moim zdaniem facet gdzieś zabalował. W końcu to ostatni tydzień karnawału. Albo po prostu nie chce rozmawiać z matką. – Aspirant sztabowa wzruszyła ramionami, a następnie we trójkę weszli na klatkę schodową.
Florentyna pociągnęła nosem. Przez krótką chwilę odniosła wrażenie, jakby poczuła zapach siarki, ale uznała, że to było tylko złudzenie, bo już za moment nie czuła zupełnie nic. Monika podeszła do mieszkania numer cztery i nacisnęła dzwonek do drzwi. Kiedy nikt nie zareagował, zapukała stanowczo, a następnie zerknęła na Florentynę i Antka.
– Możliwe, że po prostu nie ma go w domu. Proponuję, żebyśmy przyszli tu raz jeszcze wieczorem, ostatecznie gość może być w pracy, chociaż matka wspominała coś, że jej syn od jakiegoś czasu jest bezrobotny i żyje z oszczędności.
Florentyna podeszła bliżej i przyłożyła ucho do drzwi. Z wewnątrz nie dobiegły jednak żadne odgłosy, nie odniosła też wrażenia, że ktoś stoi po drugiej stronie i próbuje udawać, że go nie ma. Zazwyczaj potrafiła takie rzeczy wyczuć, ale nie tym razem. Coś jej jednak mówiło, że nie powinni stąd odchodzić, chociaż nie umiała wyjaśnić dlaczego.
– Spytajmy sąsiadów – powiedziała krótko, a następnie podeszła do mieszkania naprzeciwko i zadzwoniła.
Po paru sekundach otworzył jej starszy mężczyzna, który na widok trzech osób odruchowo przymknął drzwi, jakby bał się, że wtargną do środka i coś mu zrobią.
– Proszę się niczego nie obawiać, przyszliśmy w sprawie pana sąsiada, ale ponieważ nie zastaliśmy go w domu, chcielibyśmy zadać panu kilka pytań. Komenda Główna Poznań – przedstawiła się Florentyna, a następnie wyjęła legitymację służbową i pokazała ją tak, żeby była dobrze widoczna.
Mężczyzna zbladł, a następnie przyłożył rękę do ust.
– Ale ja nic nie wiem – odpowiedział błyskawicznie, nie zastanawiając się nawet nad tym, co mówi.
Bora uśmiechnęła się pod nosem. To była bardzo częsta reakcja ludzi, którym policja chciała zadać kilka pytań. Na wszelki wypadek od razu informowali, że niczego nie widzieli, nie słyszeli i o niczym nie mają pojęcia. Asekuracyjne podejście zawsze wydawało się lepsze, zwłaszcza starszym osobom, które na wszelki wypadek nie chciały być w nic zamieszane.
– Mimo wszystko chcielibyśmy zadać panu kilka pytań dotyczących Mariusza Kwaśnego mieszkającego po drugiej stronie, pod numerem cztery. Podobno nie ma z nim kontaktu od tygodnia, a jego matka jest mocno tym faktem zaniepokojona. Dzwoniliśmy i pukaliśmy, ale nikt nie otworzył. Nie odpowiada również jego telefon komórkowy. Być może jednak pan wie, gdzie obecnie przebywa pana sąsiad. Czy możemy wejść do środka? – spytała rzeczowym tonem, który najwyraźniej uspokoił starszego pana, bo ten otworzył szerzej drzwi i skinął potakująco głową.
– Herbatę zrobię – zaproponował od razu, nie czekając na odpowiedź.
Ruszyli za nim w kierunku kuchni, idąc gęsiego przez ciemny korytarz wyłożony boazerią. Monika pomyślała, że dokładnie taki sam wystrój ma mieszkanie jej matki i chociaż od lat próbowała namówić ją na remont, to ciągle bezskutecznie. Najwyraźniej starsi ludzie czuli sentyment do takiej aranżacji wnętrz i trudno było z tym walczyć.
– Mam czarnego earl greya i jakąś zieloną, którą wciśnięto mi w sklepie, ale ja tego świństwa nie piję. No ale może ktoś z państwa by chciał? – zreflektował się po chwili.
Florentyna poprosiła o czarną herbatę, podobnie jak Antek, a Monika z uśmiechem przyznała, że skusi się na zielone świństwo. Mężczyzna trochę poczerwieniał na twarzy, a potem nerwowymi ruchami zaczął wyciągać szklanki z szafek. Ustawił je na przezroczystych spodkach, a następnie wyjął z dużego blaszanego pudełka paczkę herbatników, które starannie ułożył na talerzyku. Zaniósł to wszystko do stołu przykrytego kremową ceratą w różową kratkę. Wszystko w tym domu było jak nie z tej epoki, zupełnie jakby czas zatrzymał się tu w latach siedemdziesiątych i nie chciał ruszyć z miejsca. Nawet cukiernica wyglądała jak zabytek.
– Ja pana Mariusza też już od jakiegoś czasu nie widziałem.
– A od jakiego dokładnie? – wtrąciła szybko Monika.
Zastanowił się przez chwilę.
– No tak będzie z cztery dni, a nawet na pewno, bo wtedy było u niego głośno i poszedłem mu to powiedzieć.
Florentyna zmrużyła oczy. Czyli sąsiad jednak coś wiedział, przynajmniej tyle, że cztery dni temu Mariusz Kwaśny był jeszcze w swoim w mieszkaniu.
– Otworzył panu drzwi? – spytała.
– Tak, ale dopiero po jakimś czasie. Byłem tam trzy razy, ale nie reagował. W końcu jednak poszedłem znowu i zagroziłem mu, że wezwę policję. Wtedy uchylił drzwi i powiedział, że bardzo przeprasza i że to wyjątkowa sytuacja. Ale że on wszystko ma pod kontrolą i żebym niczego się nie bał.
– A czego miałby się pan obawiać? – zainteresowała się Bora.
– Nie mam pojęcia. – Mężczyzna wzruszył ramionami.
– To było wieczorem? – spytał Antek.
– Nie. – Pokręcił głową. – To było przed południem, ja wiem, że wtedy nie obowiązuje cisza nocna, no ale tam było naprawdę głośno.
– A wie pan, co wtedy robił pana sąsiad? – wtrąciła Monika.
– Nie mam pojęcia. Zresztą on tylko uchylił drzwi i wystawił głowę. Miałem wrażenie, że jest jakiś niespokojny, a może raczej czymś podekscytowany. Na pewno nie miał na sobie koszulki, to zauważyłem przez szparę. A przecież jest luty. Trudno mi teraz coś więcej powiedzieć. Nie wiem też, czy był sam, jeśli chcecie mnie o to zapytać. Ale pewnie nie, skoro dobiegały stamtąd hałasy.
– Co było dalej? – Florentyna upiła łyk mocnej czarnej herbaty. Czuła narastający niepokój i miała przeczucie, że za moment jej obawy się sprawdzą.
– Przez jakiś czas był spokój, a potem znowu usłyszałem krzyki, a właściwie wrzaski, nawoływania i takie odgłosy, jakby pan Mariusz z kimś walczył. I nagle wszystko ucichło. Nie poszedłem tam więcej, bo nie chciałem go bardziej denerwować. Poza tym uspokoił się i od tamtego czasu go nie widziałem. Zresztą trochę jestem na niego zły za to zachowanie.
Policjanci spojrzeli na siebie znacząco.
Florentyna wstała i oznajmiła spokojnym głosem:
– Myślę, że w tej sytuacji mamy wszelkie prawo, żeby wejść do środka. Antek, zadzwoń po chłopaków, żeby przyjechali ze sprzętem do wyważania drzwi.
– Jezus Maria – wystraszył się sąsiad i aż podniósł się z krzesła. – Ale dlaczego chcecie tam wejść? Może pan Mariusz gdzieś wyjechał? To nie będzie włamanie?
– W sytuacji, w której policja podejrzewa, że mogło dojść do zajścia o charakterze przestępczym, mamy wszelkie prawo wejść do środka. Poza tym osoba, której niejako poszukujemy, jest chwilowo nieuchwytna, dlatego w tej sytuacji musimy działać.
– A mogę wejść z wami? – zainteresował się nagle mężczyzna.
Monika i Florentyna jednocześnie przecząco pokręciły głowami.
– Nie, ale jeżeli będziemy potrzebowali więcej informacji, to oczywiście się zgłosimy. Poinformujemy również pana o tym, co ewentualnie dzieje się z sąsiadem. Proszę niczym się nie martwić i wracać do swoich zajęć. – Bora się uśmiechnęła.
Opuścili mieszkanie, czekając na przyjazd policjanta z komendy. Ten zjawił się mniej więcej dwadzieścia minut później wraz z łomem idealnym do wyważania drzwi.
Kiedy Florentyna wracała później myślami do tamtego momentu, nadal nie mogła uwierzyć, że to zobaczyła. Nie przypuszczała nawet, że coś jeszcze mogło ją aż tak bardzo zaskoczyć. I tak nią wstrząsnąć.
– O kurwa – wyszeptała Monika i poczuła, jak z jej ciała odpływa krew. Przez moment nie mogła się ruszyć z miejsca.
– O kurwa – dodał Antek. Dokładnie to samo powtórzył policjant, który wyważył drzwi do mieszkania numer cztery.
Ich szefowa natomiast zamarła, z niedowierzaniem patrząc na to, co zastali w środku. Mieszkanie składało się z dwóch dość dużych pokoi, kuchni oraz łazienki. Było kompletnie zdemolowane i dosłownie wszędzie, niemal na każdym meblu, ścianie czy ubraniach rozrzuconych po ziemi, znajdowała się krew. Sąsiad z naprzeciwka miał rację, wyglądało to tak, jakby ktoś stoczył tu zaciętą walkę, która nie mogła zakończyć się dobrze. W jednym z pokoi wszystkie meble były przewrócone, w kuchni walały się rozbite naczynia, ale największy horror przedstawiała sypialnia. Zerwane firanki, dziury w ścianie, topór wbity w szafę. Pośrodku natomiast leżał materac, na którym najprawdopodobniej sypiał Mariusz Kwaśny. Tyle że tym razem klęczał przed nim, z czołem opartym o kant. Był tak zakrwawiony, że prawie nie było widać twarzy. Florentyna zauważyła liczne rany kłute, zadrapania, a także wystające z nóg kawałki szkła. Na podłodze leżał kuchenny nóż.
– Ja pierdolę, co tu się wydarzyło? – Monika przyłożyła rękę do ust.
Jedno było pewne. Mariusz Kwaśny nie żył i został zamordowany z dużą brutalnością.
Florentyna zdawała sobie sprawę, że zebranie śladów, które znajdowały się w mieszkaniu, zajmie technikom co najmniej kilka dni. W samej sypialni nie było kawałka wolnego od plam krwi.
– Starajcie się niczego nie dotykać, bo tutaj wszystko może być dowodem – powiedziała cicho, podchodząc do klęczącego denata.
Jego ciało już zesztywniało i wydawało nieprzyjemny zapach. W pokoju było na szczęście dość chłodno i być może dlatego rozkład nie postępował zbyt szybko. Śledcza była niemal pewna, że Kwaśny został zamordowany dokładnie cztery dni temu, czyli tego dnia, w którym odwiedził go sąsiad z naprzeciwka. Prawdopodobnie ktoś u niego był i to spotkanie zakończyło się morderstwem. Medyk, który przyjechał na miejsce zdarzenia, tylko potwierdził jej przypuszczenia.
– Nie ma szans na przywrócenie stężenia. Zdolność mięśni do skurczu całkowicie zanikła, a zatem możemy mówić o okresie dłuższym niż osiem godzin. Z moich obserwacji wynika, że śmierć nastąpiła co najmniej dwa do trzech dni temu. Ciało jest zakrwawione, ale i tak widać plamy opadowe. No i rozpoczął się proces gnilny.
Florentyna ciężko westchnęła.
– Bezpośrednią przyczyną zgonu jest naturalnie utrata krwi spowodowana licznymi ranami kłutymi zadanymi ostrym narzędziem. Zabieramy go do Zakładu Medycyny Sądowej, żeby ustalić ewentualne inne uszkodzenia ciała. Sprawdzimy też, czy pod paznokciami nie znajdują się jakieś ślady biologiczne nienależące do denata. Swoją drogą, niezły rozpierdol. – Medyk z niedowierzaniem pokręcił głową. – Dawno nie widziałem takiej jatki. Jak w rzeźni.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki