Dragon - Natasza Socha - ebook + audiobook + książka

Dragon ebook

Natasza Socha

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Do komisariatu policji w Poznaniu, gdzie pracuje policjatka śledcza Florentyna Bora, dzwoni zaniepokojona starsza kobieta, ponieważ od jakiegoś czasu nie miała kontaktu z dorosłym synem. Funkcjonariusze mimo nikłych przesłanek postanawiają odwiedzić Mariusza Kwaśnego. To, co zastają w jego mieszkaniu, przeraziło nawet najbardziej doświadczonych policjatów.

Kto dopuścił się tak krwawej i okrutnej zbrodni? Jak było to możliwe, skoro nie znaleziono żadnych śladów włamania, a drzwi i okna były zamknięte od środka?

Florentyna stara się rozwiązać sprawę i jednocześnie poradzić sobie z wyzwaniami w życiu prywatnym, na jej drodze pojawiły się bowiem nowe osoby.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 133

Oceny
4,4 (105 ocen)
57
34
11
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wolontariusz

Dobrze spędzony czas

z tomu na tom coraz ciekawsze
00
Patrycja2207

Nie oderwiesz się od lektury

W życiu nie spodziewałam się takiego zakończenia, polecam
00
m_kierzkowska

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam:)
00
Nowe_Horyzonty

Całkiem niezła

Poprzednie książki z serii były dużo bardziej angażujące czytelnika.
00
itrzeciak3

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskakująca. Polecam.
00

Popularność




Rozdział 1

Roz­dział

1

Flo­ren­tyna Bora od dłuż­szego czasu wpa­try­wała się w foto­gra­fię dziew­czynki ubra­nej w żółty swe­te­rek z wyha­fto­wa­nymi sło­necz­ni­kami. Dziecko miało duże nie­bie­skie oczy, któ­rymi poważ­nie patrzyło w obiek­tyw. Zupeł­nie jakby małą fascy­no­wał fakt, iż ktoś wła­śnie robi jej zdję­cie.

Minęły dwa mie­siące, od kiedy pro­ku­ra­tor Mączyń­ski poin­for­mo­wał Flo­ren­tynę, że Pola, kochanka jej męża, miała z nim dziecko. Bo to musiała być córka Miko­łaja, nawet jeżeli nie było na to żad­nych dowo­dów. I nawet jeżeli Pola nikomu o tym nie powie­działa. To były jego oczy i jego spoj­rze­nie, i to chyba bolało poli­cjantkę naj­bar­dziej. Miko­łaj naj­praw­do­po­dob­niej nic nie wie­dział o ciąży Poli, zgi­nął bowiem w wypadku samo­cho­do­wym, zanim dziew­czyna mu o tym powie­działa. Z obli­czeń Flo­ren­tyny wyni­kało, że musiał to być począ­tek, drugi albo trzeci mie­siąc – moż­liwe zatem, że rów­nież Pola nie zda­wała sobie sprawy, iż jest w ciąży. A potem wszystko poto­czyło się tak szybko i tak nie­od­wra­cal­nie, że było za późno na jakie­kol­wiek roz­mowy.

– Nie chcesz jej zoba­czyć? – Mączyń­ski wszedł do pokoju Flo­ren­tyny i przy­ła­pał ją na oglą­da­niu zdję­cia. Zresztą kolejny raz.

Wzru­szyła ramio­nami.

– Nie wiem, ale chyba nie jestem na to gotowa – odpo­wie­działa nie­wy­raź­nym gło­sem i przy­gry­zła dolną wargę.

– A może chcia­ła­byś wie­dzieć, co się z nią dzieje?

Bora poki­wała głową, a potem odru­chowo zaci­snęła pię­ści.

Mączyń­ski dosko­nale wie­dział, jakie to dla niej trudne.

– Na razie znaj­duje się pod opieką swo­jej babci, a matki Poli. Ale kobieta jest prze­wle­kle chora, ma gościec, i praw­do­po­dob­nie nie będzie mogła zaj­mo­wać się wnuczką. Oprócz niej mała Hania nie ma żad­nej innej rodziny, ist­nieje zatem dużo praw­do­po­do­bień­stwo, że zosta­nie oddana do adop­cji.

Flo­ren­tyna drgnęła.

Nie wie­działa, jak zare­ago­wać na te słowa, tak naprawdę w ogóle nie mogła się zorien­to­wać, co czuje. Z jed­nej strony to było dziecko Miko­łaja, jej naj­więk­szej miło­ści, z dru­giej – miał je z kimś innym. Z kochanką, o któ­rej nie miała poję­cia. Która ucie­kła z miej­sca wypadku… I nawet jeżeli Miko­łaj już wtedy nie żył, to Flo­ren­tyna nie potra­fiła zna­leźć dla niej żad­nego uspra­wie­dli­wie­nia. Tym bar­dziej że Pola przez kolejne mie­siące ukła­dała w gło­wie sta­ranny plan, jak dotrzeć do czło­wieka, który – jej zda­niem – dopro­wa­dził do kata­strofy. I to zro­biła. Odszu­kała Kac­pra, brata Flo­ren­tyny, i pode­szła go tak sku­tecz­nie, że się w niej zako­chał, kom­plet­nie stra­cił głowę. A potem pra­wie i życie, kiedy nafa­sze­ro­wała go anty­de­pre­san­tami.

Przy­ło­żyła ręce do roz­grza­nych policz­ków.

To całe nagro­ma­dze­nie nie­szczęść, wyda­rzeń, z któ­rych jedno było gor­sze od dru­giego, spo­wo­do­wało, że Flo­ren­tyna czuła się jak wrak. Jakby ktoś wyssał z niej życie, a jed­no­cze­śnie zmu­szał, żeby dalej każ­dego dnia budziła się, wsta­wała i szła do pracy. Robiła to jak auto­mat, sta­ra­jąc się jak naj­mniej myśleć o prze­szło­ści, bo wtedy ból roz­sa­dzał jej ciało. A kiedy powoli zaczęła wycho­dzić z ciem­no­ści, kiedy zaczy­nała radzić sobie z tym, co było, nagle dowie­działa się, że Pola popeł­niła w aresz­cie samo­bój­stwo, wie­sza­jąc się na prze­ście­ra­dle. A potem dodat­kowo wypły­nął fakt, iż była matką pół­to­ra­rocz­nej Hani.

Hani, córki Miko­łaja. Jej męża, za któ­rym sko­czy­łaby w ogień, a który przez kilka mie­sięcy naj­zwy­czaj­niej w świe­cie ją oszu­ki­wał.

Tylko dla­czego Kac­per nic nie wie­dział o dziecku?

Jak to moż­liwe, że kochał kogoś, kto kła­mał, krę­cił, a potem pró­bo­wał go zabić?

Za dużo było tych zna­ków zapy­ta­nia.

– Nie wiem, po co mi to mówisz – zwró­ciła się nagle do Flo­riana Mączyń­skiego. – To zna­czy, domy­ślam się, ale ja naprawdę nie jestem w sta­nie zro­bić niczego wię­cej, jak tylko pogo­dzić się z fak­tem, że Miko­łaj miał dziecko z inną kobietą.

– Gdy­byś jed­nak chciała ją zoba­czyć, to oczy­wi­ście jest taka moż­li­wość – odpo­wie­dział spo­koj­nym tonem pro­ku­ra­tor.

Dosko­nale wie­dział, jak czuła się Flo­ren­tyna, i pró­bo­wał wszyst­kiego, żeby pomóc jej w tym trud­nym momen­cie, ale wie­dział rów­nież, że poli­cjantka nie­chęt­nie przyj­mo­wała jakie­kol­wiek wspar­cie. Nale­żała do tych kobiet, które same musiały upo­rać się z demo­nami, by potem po pro­stu sta­nąć na nogi i wró­cić do świata żywych. Jedyne, co mógł zro­bić, to od czasu do czasu dawać jej sygnały, że jest, i przy­no­sić kanapki, które tak bar­dzo lubiła.

– Zasta­no­wię się nad tym, tyle mogę ci obie­cać – odpo­wie­działa cicho Flo­ren­tyna, a następ­nie się­gnęła po jakieś doku­menty, dając mu tym samym do zro­zu­mie­nia, że jest zajęta.

Uśmiech­nął się, a potem poło­żył na jej biurku zawi­nięte w biały papier dwie pszenne bułki z serem ple­śnio­wym i odro­biną żura­winy. Sam je upiekł, tro­chę z myślą o niej.

Bora spoj­rzała na niego, a potem dotknęła sze­lesz­czą­cego papieru.

– Dzięki. Wbrew pozo­rom te wszyst­kie sma­ko­łyki, które od czasu do czasu pod­rzu­casz, naprawdę sta­wiają mnie na nogi – powie­działa po pro­stu.

Kiedy wyszedł, pode­szła do okna, otwo­rzyła je na oścież i głę­boko ode­tchnęła. Zasta­na­wiała się nawet, czy nie powinna wziąć kilka dni wol­nego, z dru­giej strony wie­działa, że bez­czyn­ność była naj­gor­szą opcją, na jaką mogła się zde­cy­do­wać. Poza tym ostat­nio już brała urlop i w niczym jej to nie pomo­gło. Tak naprawdę ener­gii doda­wała jej praca, ucieczka myślami w inne obszary, w któ­rych nie było miej­sca na Polę, Miko­łaja i małą Hanię. Kiedy sku­piała się na zbrod­niach, jej mózg funk­cjo­no­wał cał­kiem spraw­nie, nie zaprzą­ta­jąc myśli czymś innym. To spraw­dziło się już wie­lo­krot­nie, dla­tego rów­nież tym razem liczyła na odsu­nię­cie pro­ble­mów na dal­szy plan. Pode­szła do biurka, się­gnęła po komórkę i zadzwo­niła po Monikę Kulm, aspi­rant szta­bową, z którą o dziwo coraz lepiej się doga­dy­wała.

– Hej. – Monika wsu­nęła głowę przez drzwi. – Coś waż­nego?

Flo­ren­tyna ski­nęła na nią ręką.

– Ty mi to powiedz. Potrze­buję nowej sprawy i to w miarę szybko.

Monika w lot pojęła, o co cho­dzi. Znała histo­rię Flo­ren­tyny i Miko­łaja, dowie­działa się rów­nież o dziecku, ale uznała, że dopóki sze­fowa sama jej o tym nie powie, nie będzie poru­szała tematu. W życiu śled­czej wyda­rzyło się ostat­nio zbyt wiele i babra­nie się w tym byłoby po pro­stu nie na miej­scu.

– I tak, i nie – odpo­wie­działa, sia­da­jąc naprze­ciwko Flo­ren­tyny. – Przed chwilą zgło­siła się do nas nie­jaka Kry­styna Kwa­śny, infor­mu­jąc, że od tygo­dnia nie może skon­tak­to­wać się ze swoim synem. Na pyta­nie, jak czę­sto się widują, odpo­wie­działa, że dość rzadko, dwa, może trzy razy w roku, więc nie do końca wiem, co o tym myśleć. Kobieta mieszka w Zie­lo­nej Górze, a jej syn tutaj, w Pozna­niu. Zapy­ta­łam zatem, czy roz­ma­wiają ze sobą przez tele­fon tak czę­sto, że zanie­po­ko­iło ją, iż od dłuż­szego czasu syn mil­czy, ale rów­nież na to pyta­nie nie potra­fiła twier­dząco odpo­wie­dzieć.

– To zna­czy? – spy­tała Flo­ren­tyna.

– Naj­pierw mówiła, że roz­ma­wiają czę­sto, a potem, że góra raz w mie­siącu. I jesz­cze dodała, że w zasa­dzie to on do niej dzwoni, bo ona ma do niego żal, przy czym oczy­wi­ście nie powie­działa o co.

– A gdzie mieszka rze­komy zagi­niony? – chciała wie­dzieć Bora.

– Na Jeży­cach, a dokład­nie na Prusa. Tak sobie myślę, że pojadę tam z chło­pa­kami. Co prawda kobieta osta­tecz­nie się roz­łą­czyła i tak naprawdę nie powie­działa niczego kon­kret­nego, ale podała nam adres. Może warto to spraw­dzić.

– Pojadę z wami – zade­cy­do­wała śled­cza, a Monika unio­sła ze zdu­mie­nia brwi.

– Ale to może być fał­szywy alarm. Moż­liwe, że facet nie odzywa się do matki, bo z jakie­goś powodu się obra­ził albo po pro­stu gdzieś wyje­chał.

Flo­ren­tyna nie odpo­wie­działa, tylko zaczęła wrzu­cać do torby swoje rze­czy. Monika chciała coś jesz­cze dodać, ale osta­tecz­nie mach­nęła ręką. Dotarło do niej, że sze­fowa musi cokol­wiek robić, choćby po to, żeby nie zaprzą­tać sobie głowy innymi spra­wami.

– Dobra, to wezmę jesz­cze Antka, bo z tego co wiem, Mar­cin utknął w papie­rach i pew­nie nie będzie chciał odry­wać się od pracy.

Flo­ren­tyna nie­znacz­nie się uśmiech­nęła.

– Moim zda­niem Mar­cin bar­dzo chęt­nie odpu­ściłby papier­kową robotę, ale masz rację, od czasu do czasu musi się rów­nież tym zaj­mo­wać. W takim razie spo­ty­kamy się na dole za dzie­sięć minut.

Rozdział 2

Roz­dział

2

Przy ścia­nie kamie­nicy przy ulicy Prusa, w któ­rej miesz­kał podej­rzany o zagi­nię­cie czter­dzie­sto­ośmio­letni Mariusz Kwa­śny, stało rusz­to­wa­nie, cho­ciaż prace remon­towe naj­wy­raź­niej dobie­gły już końca. Cała ele­wa­cja została pięk­nie odno­wiona, a górną część rusz­to­wa­nia już zde­mon­to­wano. Na dole znaj­do­wały się na gabi­net sto­ma­to­lo­giczny, pasman­te­ria oraz sklep spo­żyw­czy, a kilka metrów dalej stu­dio tatu­ażu i salon obuw­ni­czy. Ten sam, do któ­rego Flo­ren­tyna weszła w grud­niu i w któ­rym odku­piła z wystawy figurkę srebr­nego anioła, by następ­nie z wście­kło­ścią roz­dep­tać ją na ulicy, ku prze­ra­że­niu sprze­daw­czyni.

– Który numer miesz­ka­nia? – spy­tała teraz Monikę, sta­ra­jąc się nie patrzeć w stronę sklepu. Cią­gle było jej głu­pio, że tak się wtedy zacho­wała, ale cza­sami nie potra­fiła zapa­no­wać nad emo­cjami.

– Cztery. Brama jest otwarta, może ze względu na koń­czący się w remont, więc nie musimy anon­so­wać się przez domo­fon. Moim zda­niem facet gdzieś zaba­lo­wał. W końcu to ostatni tydzień kar­na­wału. Albo po pro­stu nie chce roz­ma­wiać z matką. – Aspi­rant szta­bowa wzru­szyła ramio­nami, a następ­nie we trójkę weszli na klatkę scho­dową.

Flo­ren­tyna pocią­gnęła nosem. Przez krótką chwilę odnio­sła wra­że­nie, jakby poczuła zapach siarki, ale uznała, że to było tylko złu­dze­nie, bo już za moment nie czuła zupeł­nie nic. Monika pode­szła do miesz­ka­nia numer cztery i naci­snęła dzwo­nek do drzwi. Kiedy nikt nie zare­ago­wał, zapu­kała sta­now­czo, a następ­nie zer­k­nęła na Flo­ren­tynę i Antka.

– Moż­liwe, że po pro­stu nie ma go w domu. Pro­po­nuję, żeby­śmy przy­szli tu raz jesz­cze wie­czo­rem, osta­tecz­nie gość może być w pracy, cho­ciaż matka wspo­mi­nała coś, że jej syn od jakie­goś czasu jest bez­ro­botny i żyje z oszczęd­no­ści.

Flo­ren­tyna pode­szła bli­żej i przy­ło­żyła ucho do drzwi. Z wewnątrz nie dobie­gły jed­nak żadne odgłosy, nie odnio­sła też wra­że­nia, że ktoś stoi po dru­giej stro­nie i pró­buje uda­wać, że go nie ma. Zazwy­czaj potra­fiła takie rze­czy wyczuć, ale nie tym razem. Coś jej jed­nak mówiło, że nie powinni stąd odcho­dzić, cho­ciaż nie umiała wyja­śnić dla­czego.

– Spy­tajmy sąsia­dów – powie­działa krótko, a następ­nie pode­szła do miesz­ka­nia naprze­ciwko i zadzwo­niła.

Po paru sekun­dach otwo­rzył jej star­szy męż­czy­zna, który na widok trzech osób odru­chowo przy­mknął drzwi, jakby bał się, że wtar­gną do środka i coś mu zro­bią.

– Pro­szę się niczego nie oba­wiać, przy­szli­śmy w spra­wie pana sąsiada, ale ponie­waż nie zasta­li­śmy go w domu, chcie­li­by­śmy zadać panu kilka pytań. Komenda Główna Poznań – przed­sta­wiła się Flo­ren­tyna, a następ­nie wyjęła legi­ty­ma­cję służ­bową i poka­zała ją tak, żeby była dobrze widoczna.

Męż­czy­zna zbladł, a następ­nie przy­ło­żył rękę do ust.

– Ale ja nic nie wiem – odpo­wie­dział bły­ska­wicz­nie, nie zasta­na­wia­jąc się nawet nad tym, co mówi.

Bora uśmiech­nęła się pod nosem. To była bar­dzo czę­sta reak­cja ludzi, któ­rym poli­cja chciała zadać kilka pytań. Na wszelki wypa­dek od razu infor­mo­wali, że niczego nie widzieli, nie sły­szeli i o niczym nie mają poję­cia. Ase­ku­ra­cyjne podej­ście zawsze wyda­wało się lep­sze, zwłasz­cza star­szym oso­bom, które na wszelki wypa­dek nie chciały być w nic zamie­szane.

– Mimo wszystko chcie­li­by­śmy zadać panu kilka pytań doty­czą­cych Mariu­sza Kwa­śnego miesz­ka­ją­cego po dru­giej stro­nie, pod nume­rem cztery. Podobno nie ma z nim kon­taktu od tygo­dnia, a jego matka jest mocno tym fak­tem zanie­po­ko­jona. Dzwo­ni­li­śmy i puka­li­śmy, ale nikt nie otwo­rzył. Nie odpo­wiada rów­nież jego tele­fon komór­kowy. Być może jed­nak pan wie, gdzie obec­nie prze­bywa pana sąsiad. Czy możemy wejść do środka? – spy­tała rze­czo­wym tonem, który naj­wy­raź­niej uspo­koił star­szego pana, bo ten otwo­rzył sze­rzej drzwi i ski­nął pota­ku­jąco głową.

– Her­batę zro­bię – zapro­po­no­wał od razu, nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź.

Ruszyli za nim w kie­runku kuchni, idąc gęsiego przez ciemny kory­tarz wyło­żony boaze­rią. Monika pomy­ślała, że dokład­nie taki sam wystrój ma miesz­ka­nie jej matki i cho­ciaż od lat pró­bo­wała namó­wić ją na remont, to cią­gle bez­sku­tecz­nie. Naj­wy­raź­niej starsi ludzie czuli sen­ty­ment do takiej aran­ża­cji wnętrz i trudno było z tym wal­czyć.

– Mam czar­nego earl greya i jakąś zie­loną, którą wci­śnięto mi w skle­pie, ale ja tego świń­stwa nie piję. No ale może ktoś z pań­stwa by chciał? – zre­flek­to­wał się po chwili.

Flo­ren­tyna popro­siła o czarną her­batę, podob­nie jak Antek, a Monika z uśmie­chem przy­znała, że skusi się na zie­lone świń­stwo. Męż­czy­zna tro­chę poczer­wie­niał na twa­rzy, a potem ner­wo­wymi ruchami zaczął wycią­gać szklanki z sza­fek. Usta­wił je na prze­zro­czy­stych spodkach, a następ­nie wyjął z dużego bla­sza­nego pudełka paczkę her­bat­ni­ków, które sta­ran­nie uło­żył na tale­rzyku. Zaniósł to wszystko do stołu przy­kry­tego kre­mową ceratą w różową kratkę. Wszystko w tym domu było jak nie z tej epoki, zupeł­nie jakby czas zatrzy­mał się tu w latach sie­dem­dzie­sią­tych i nie chciał ruszyć z miej­sca. Nawet cukier­nica wyglą­dała jak zaby­tek.

– Ja pana Mariu­sza też już od jakie­goś czasu nie widzia­łem.

– A od jakiego dokład­nie? – wtrą­ciła szybko Monika.

Zasta­no­wił się przez chwilę.

– No tak będzie z cztery dni, a nawet na pewno, bo wtedy było u niego gło­śno i posze­dłem mu to powie­dzieć.

Flo­ren­tyna zmru­żyła oczy. Czyli sąsiad jed­nak coś wie­dział, przy­naj­mniej tyle, że cztery dni temu Mariusz Kwa­śny był jesz­cze w swoim w miesz­ka­niu.

– Otwo­rzył panu drzwi? – spy­tała.

– Tak, ale dopiero po jakimś cza­sie. Byłem tam trzy razy, ale nie reago­wał. W końcu jed­nak posze­dłem znowu i zagro­zi­łem mu, że wezwę poli­cję. Wtedy uchy­lił drzwi i powie­dział, że bar­dzo prze­pra­sza i że to wyjąt­kowa sytu­acja. Ale że on wszystko ma pod kon­trolą i żebym niczego się nie bał.

– A czego miałby się pan oba­wiać? – zain­te­re­so­wała się Bora.

– Nie mam poję­cia. – Męż­czy­zna wzru­szył ramio­nami.

– To było wie­czo­rem? – spy­tał Antek.

– Nie. – Pokrę­cił głową. – To było przed połu­dniem, ja wiem, że wtedy nie obo­wią­zuje cisza nocna, no ale tam było naprawdę gło­śno.

– A wie pan, co wtedy robił pana sąsiad? – wtrą­ciła Monika.

– Nie mam poję­cia. Zresztą on tylko uchy­lił drzwi i wysta­wił głowę. Mia­łem wra­że­nie, że jest jakiś nie­spo­kojny, a może raczej czymś pod­eks­cy­to­wany. Na pewno nie miał na sobie koszulki, to zauwa­ży­łem przez szparę. A prze­cież jest luty. Trudno mi teraz coś wię­cej powie­dzieć. Nie wiem też, czy był sam, jeśli chce­cie mnie o to zapy­tać. Ale pew­nie nie, skoro dobie­gały stam­tąd hałasy.

– Co było dalej? – Flo­ren­tyna upiła łyk moc­nej czar­nej her­baty. Czuła nara­sta­jący nie­po­kój i miała prze­czu­cie, że za moment jej obawy się spraw­dzą.

– Przez jakiś czas był spo­kój, a potem znowu usły­sza­łem krzyki, a wła­ści­wie wrza­ski, nawo­ły­wa­nia i takie odgłosy, jakby pan Mariusz z kimś wal­czył. I nagle wszystko uci­chło. Nie posze­dłem tam wię­cej, bo nie chcia­łem go bar­dziej dener­wo­wać. Poza tym uspo­koił się i od tam­tego czasu go nie widzia­łem. Zresztą tro­chę jestem na niego zły za to zacho­wa­nie.

Poli­cjanci spoj­rzeli na sie­bie zna­cząco.

Flo­ren­tyna wstała i oznaj­miła spo­koj­nym gło­sem:

– Myślę, że w tej sytu­acji mamy wszel­kie prawo, żeby wejść do środka. Antek, zadzwoń po chło­pa­ków, żeby przy­je­chali ze sprzę­tem do wywa­ża­nia drzwi.

– Jezus Maria – wystra­szył się sąsiad i aż pod­niósł się z krze­sła. – Ale dla­czego chce­cie tam wejść? Może pan Mariusz gdzieś wyje­chał? To nie będzie wła­ma­nie?

– W sytu­acji, w któ­rej poli­cja podej­rzewa, że mogło dojść do zaj­ścia o cha­rak­te­rze prze­stęp­czym, mamy wszel­kie prawo wejść do środka. Poza tym osoba, któ­rej nie­jako poszu­ku­jemy, jest chwi­lowo nie­uchwytna, dla­tego w tej sytu­acji musimy dzia­łać.

– A mogę wejść z wami? – zain­te­re­so­wał się nagle męż­czy­zna.

Monika i Flo­ren­tyna jed­no­cze­śnie prze­cząco pokrę­ciły gło­wami.

– Nie, ale jeżeli będziemy potrze­bo­wali wię­cej infor­ma­cji, to oczy­wi­ście się zgło­simy. Poin­for­mu­jemy rów­nież pana o tym, co ewen­tu­al­nie dzieje się z sąsia­dem. Pro­szę niczym się nie mar­twić i wra­cać do swo­ich zajęć. – Bora się uśmiech­nęła.

Opu­ścili miesz­ka­nie, cze­ka­jąc na przy­jazd poli­cjanta z komendy. Ten zja­wił się mniej wię­cej dwa­dzie­ścia minut póź­niej wraz z łomem ide­al­nym do wywa­ża­nia drzwi.

Kiedy Flo­ren­tyna wra­cała póź­niej myślami do tam­tego momentu, na­dal nie mogła uwie­rzyć, że to zoba­czyła. Nie przy­pusz­czała nawet, że coś jesz­cze mogło ją aż tak bar­dzo zasko­czyć. I tak nią wstrzą­snąć.

– O kurwa – wyszep­tała Monika i poczuła, jak z jej ciała odpływa krew. Przez moment nie mogła się ruszyć z miej­sca.

– O kurwa – dodał Antek. Dokład­nie to samo powtó­rzył poli­cjant, który wywa­żył drzwi do miesz­ka­nia numer cztery.

Ich sze­fowa nato­miast zamarła, z nie­do­wie­rza­niem patrząc na to, co zastali w środku. Miesz­ka­nie skła­dało się z dwóch dość dużych pokoi, kuchni oraz łazienki. Było kom­plet­nie zde­mo­lo­wane i dosłow­nie wszę­dzie, nie­mal na każ­dym meblu, ścia­nie czy ubra­niach roz­rzu­co­nych po ziemi, znaj­do­wała się krew. Sąsiad z naprze­ciwka miał rację, wyglą­dało to tak, jakby ktoś sto­czył tu zaciętą walkę, która nie mogła zakoń­czyć się dobrze. W jed­nym z pokoi wszyst­kie meble były prze­wró­cone, w kuchni walały się roz­bite naczy­nia, ale naj­więk­szy hor­ror przed­sta­wiała sypial­nia. Zerwane firanki, dziury w ścia­nie, topór wbity w szafę. Pośrodku nato­miast leżał mate­rac, na któ­rym naj­praw­do­po­dob­niej sypiał Mariusz Kwa­śny. Tyle że tym razem klę­czał przed nim, z czo­łem opar­tym o kant. Był tak zakrwa­wiony, że pra­wie nie było widać twa­rzy. Flo­ren­tyna zauwa­żyła liczne rany kłute, zadra­pa­nia, a także wysta­jące z nóg kawałki szkła. Na pod­ło­dze leżał kuchenny nóż.

– Ja pier­dolę, co tu się wyda­rzyło? – Monika przy­ło­żyła rękę do ust.

Jedno było pewne. Mariusz Kwa­śny nie żył i został zamor­do­wany z dużą bru­tal­no­ścią.

Flo­ren­tyna zda­wała sobie sprawę, że zebra­nie śla­dów, które znaj­do­wały się w miesz­ka­niu, zaj­mie tech­ni­kom co naj­mniej kilka dni. W samej sypialni nie było kawałka wol­nego od plam krwi.

– Sta­raj­cie się niczego nie doty­kać, bo tutaj wszystko może być dowo­dem – powie­działa cicho, pod­cho­dząc do klę­czą­cego denata.

Jego ciało już zesztyw­niało i wyda­wało nie­przy­jemny zapach. W pokoju było na szczę­ście dość chłodno i być może dla­tego roz­kład nie postę­po­wał zbyt szybko. Śled­cza była nie­mal pewna, że Kwa­śny został zamor­do­wany dokład­nie cztery dni temu, czyli tego dnia, w któ­rym odwie­dził go sąsiad z naprze­ciwka. Praw­do­po­dob­nie ktoś u niego był i to spo­tka­nie zakoń­czyło się mor­der­stwem. Medyk, który przy­je­chał na miej­sce zda­rze­nia, tylko potwier­dził jej przy­pusz­cze­nia.

– Nie ma szans na przy­wró­ce­nie stę­że­nia. Zdol­ność mię­śni do skur­czu cał­ko­wi­cie zani­kła, a zatem możemy mówić o okre­sie dłuż­szym niż osiem godzin. Z moich obser­wa­cji wynika, że śmierć nastą­piła co naj­mniej dwa do trzech dni temu. Ciało jest zakrwa­wione, ale i tak widać plamy opa­dowe. No i roz­po­czął się pro­ces gnilny.

Flo­ren­tyna ciężko wes­tchnęła.

– Bez­po­śred­nią przy­czyną zgonu jest natu­ral­nie utrata krwi spo­wo­do­wana licz­nymi ranami kłu­tymi zada­nymi ostrym narzę­dziem. Zabie­ramy go do Zakładu Medy­cyny Sądo­wej, żeby usta­lić ewen­tu­alne inne uszko­dze­nia ciała. Spraw­dzimy też, czy pod paznok­ciami nie znaj­dują się jakieś ślady bio­lo­giczne nie­na­le­żące do denata. Swoją drogą, nie­zły roz­pier­dol. – Medyk z nie­do­wie­rza­niem pokrę­cił głową. – Dawno nie widzia­łem takiej jatki. Jak w rzeźni.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki