Dziewczyna bez dłoni - Chojnacka Malwina - ebook + książka

Dziewczyna bez dłoni ebook

Chojnacka Malwina

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Długi, wiosenny weekend, który zmienia się w koszmar.
Piotr Nejman ze swoją partnerką Leną przyjeżdżają do spokojnego pensjonatu Niny Jonasz.
Pensjonat lata świetności ma dawno za sobą, ale to tutaj Piotr zamierza pracować nad swoim najnowszym kryminałem. W zbieraniu materiałów ma mu pomagać nowy asystent, Tobiasz.
Podmokłe łąki, bagno i las dookoła tworzą mroczną atmosferę, idealną dla twórcy powieści.
Jednak Lena szybko odkrywa, że to nie jedyny powód, dla którego Piotr wybrał Czarcie Oko.
Skąd bowiem tyle lat zna Ninę? Jakie tajemnice skrywa znajdujący się w sąsiedztwie ośrodek poprawczy dla dziewcząt? Kim jest przerażona nastolatka, którą Lena spotyka w nocy i która twierdzi, że na swoich rękach nosi stygmaty?
Odnalezione w lesie zwłoki z odrąbanymi dłońmi uruchamiają ciąg przerażających wydarzeń. Atmosfera gęstnieje. Policja prowadzi szeroko zakrojone śledztwo. Dla Leny, Piotra i Tobiasza Czarcie Oko staje się pułapką.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 505

Oceny
4,3 (88 ocen)
49
21
13
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wiewiora098

Z braku laku…

Trochę przekombinowana. Dłużyła mi się.
00
Artigiana

Nie oderwiesz się od lektury

Nieodkladalna. Zdecydowanie dla dorosłych czytelników.
00
MariaWojtkowiak

Dobrze spędzony czas

Był sobie obrzydliwy pisarz,który uwielbiał wykorzystywać i niszczyć innych…i kilka trupów na koniec. Trochę wstrętny ten świat przedstawiony,ale takie jest życie.
00
JoasiaKa02

Z braku laku…

historia za bardzo naciągana ale wciąga
00
Werman1981

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna! Biorę się za kolejne tej autorki
00

Popularność




Projekt okładki i ilustracja na okładce: Mariusz Banachowicz

Redaktor prowadząca

Alicja Oczko

Opieka redakcyjna

Renata Kumala / Korektornia on-line

Korekta

Monika Ulatowska

© 2024 by Malwina Chojnacka

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.

Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

ul. Domaniewska 34a

02-672 Warszawa

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-483-5

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

Dla M. –

za miłość, wsparcie, wspólne podróże i tyle lat razem…

Gorycz człowieka jest często tylko skamieniałym wstydem dziecka.

Franz Kafka

LENA

17 marca, 2.30 w nocy

Gdy oświetlam telefonem obite podniszczoną boazerią ściany, czuję irracjonalny strach. Deszcz bębni o szyby. Nie wiem, dlaczego Piotr zdecydował, że spędzimy długi wiosenny weekend w miejscu, gdzie nie ma nic! Tylko las, łąki i ten koszmarny dom, który na pewno kiedyś był wspaniałą rezydencją. Ale teraz to śmierdząca grzybem rudera. Gdy Piotr mówił o naszym weekendowym wypadzie, był bardzo tajemniczy. Kiedy zaparkował swoje audi przed tym pensjonatem, nie dowierzałam! Myślałam, że chce tylko podpytać kogoś o dalszą drogę, bo może GPS coś pokręcił.

– Wysiadaj! Nie gap się na Ninę! No, wysiadaj! – rzucił do mnie.

Spojrzałam na kobietę, która w milczeniu stała na werandzie, i natychmiast zrozumiałam, o co mu chodziło. Miała tak krzywe łopatki, że tworzyły coś w rodzaju garba pod obcisłą bluzką. Wąskie usta, brzydka, koło pięćdziesiątki. Czarne, długie włosy z siwymi odrostami. Ramiona splotła tak ciasno, jakby osłaniała przed nami swoje ciało. Obok niej poszczekiwał potężny wilczur. Bez słowa otworzyła szerokie drzwi i Piotr wniósł nasze walizki, rzucając jej zdanie, którego nie usłyszałam. Korytarz był zagracony, śmierdziało wilgocią. Psa zamknęła w kuchni i włożyła mi klucze w dłoń.

– Drugie drzwi na lewo na piętrze. Tam są wasze pokoje. Ogrzewanie nie działa. Kolacja za godzinę w jadalni na dole.

Miała lodowate ręce. Wzdrygnęłam się, próbując nadążyć za Piotrem po drewnianych schodach. Czy tak miał wyglądać nasz pierwszy wspólny wyjazd?! Jestem z nim od dwóch miesięcy. Dopiero się poznajemy. Jest ode mnie starszy o dziewiętnaście lat. Wysportowany, niesamowicie przystojny. Nie łysieje, a jego siwe, krótko przystrzyżone włosy dodają mu uroku. Pisze kryminały. Za miesiąc zabiera mnie na premierę filmu na podstawie swojej książki. I wtedy na ściance wszyscy mnie zobaczą. Gdy o tym myślę, trzęsę się w środku. Wprowadziłam sobie restrykcyjną dietę i przez to właściwie bez przerwy myślę o jedzeniu. Dlatego oniemiałam, kiedy kilka godzin temu zeszliśmy na kolację. Nasz stolik ustawiono przy wielkim oknie lśniącym od kropel deszczu i od blasku świec. W jadalni byliśmy sami. Zszokowana gapiłam się na półmiski z pasztetami i szynkami, które miały obrzydliwe tłuste obwódki.

– Nie powiedziałeś jej, że ja nie jem mięsa? – wyszeptałam do Piotra.

Ciągle sprawdzał telefon, który położył koło swojego talerza. Przeżuwał w milczeniu. Wiedziałam, że czeka na ważne decyzje w sprawie tłumaczenia jednego z jego kryminałów na angielski. Jako najbardziej popularny pisarz w Polsce miał szansę na międzynarodową karierę. Zdziwiło mnie, że będziemy mieć oddzielne pokoje, ale wytłumaczył mi, że zamierza w drugim pracować.

– Jak przestanie padać, to Nina pożyczy ci rower.

Jeżdżenie po błocie i po kałużach? To miała być główna atrakcja naszego pierwszego wspólnego weekendu?! Zjadłam kromkę suchego chleba i rozgrzebałam sałatkę. Zastanawiałam się, dlaczego pozostali goście nie zeszli na posiłek. Po wielkich półmiskach chodziły muchy, deszcz wciąż bębnił o szyby. Piotr co chwilę przerywał jedzenie i odpisywał na wiadomości. Po kolacji zamknął się w swoim pokoju, tłumacząc szybko, że ma ważne spotkanie na Skypie.

Gdy obudziłam się o pierwszej w nocy, nie było go obok mnie. Uniosłam głowę, próbując sobie przypomnieć, gdzie jestem i co tu robię. Czułam ssanie w żołądku. Myśl o jedzeniu była jak natrętna mucha. Próbowałam zasnąć, lecz nie mogłam. Przytuliłam głowę do poduszki, ale miałam ochotę ją gryźć, szarpać zębami.

W końcu owinęłam się szlafrokiem i teraz, świecąc sobie telefonem, schodzę na parter. Szukam kuchni. Mam nadzieję, że moje kroki stłumi bębnienie deszczu o szyby. Zaleje nas tutaj! Utkniemy w tej ruderze otoczeni gigantycznymi falami błota. Głód mnie obezwładnia, nie daje logicznie myśleć. Nie powinnam jeść w nocy. Szukam palcami włącznika światła, ale nigdzie go nie ma. Gdy stawiam stopy na ostatnim stopniu, potykam się o jakiś kształt i krzyczę ze strachu. Serce wali mi jak oszalałe. Oświetlam telefonem kształt tuż przy moich stopach. To drobna dziewczyna. Leży skulona na podłodze, koło małego, ubłoconego dywanika. Zupełnie naga, małe piersi, rozrzucone ramiona, dwa pieprzyki koło pępka.

– Pomocy! Pomocy! – krzyczę coraz głośniej.

Boję się sprawdzić, czy żyje… Co się stało?! Spadła ze schodów?! Ktoś ją uderzył?! Znowu krzyczę histerycznie, ale odpowiada mi cisza. Wstaję z kolan. Próbuję otworzyć drzwi do jadalni, lecz są zamknięte. Walę pięściami w kolejne i kolejne. Cały korytarz pełen drzwi. Identycznych drzwi. Pozamykanych. Szarpię za klamki i znowu krzyczę. Nagle zamieram. Czuję, że ktoś mnie obserwuje. Dostrzegam Ninę w szlafroku u szczytu schodów. Włosy splecione byle jak, bose stopy.

– Trzeba wezwać pogotowie! – krzyczę do niej. – Ta dziewczyna jest ranna! Ona…

TOBIASZ

17 marca, 3.30 w nocy

– To nie jest propozycja, która powinna szokować. W twojej sytuacji przyjmuje się wszystko… każdą pracę… każde zlecenie… każdy job…

Wciąż dźwięczy mi w uszach jego głos. Dopiero po chwili orientuję się, że to sen. Spocony, półprzytomny siadam na łóżku i czuję, jak prześcieradło zsuwa mi się z bioder. Widziałem twarz Piotra w półmroku i słyszałem jego śmiech. Opadam na łóżko i oddycham głęboko. Szukam po omacku telefonu rzuconego na szafkę nocną. Moja dłoń boleśnie uderza o boazerię, którą wyłożone są ściany. Koszmarne miejsce na zadupiu, sto kilometrów od Warszawy w stronę Mazur. Ale to nie jest Kraina Wielkich Jezior. To cholerne, wielkie i bagniste nic. Wynajęty samochód zakopał się w błocie kilka razy. Dojechałem koło północy i bałem się wysiąść z samochodu, bo potężny pies krążył wokół ganku, warcząc ostrzegawczo. W końcu okna na parterze rozbłysły światłem. Wilczur nagle zniknął. Drzwi wejściowe otworzyły się, chociaż wciąż nie widziałem nikogo. Dopiero w środku, u szczytu drewnianych schodów, dostrzegłem półnagiego Piotra z ręcznikiem na biodrach.

– Chodź na górę! Wszyscy śpią. Pokażę ci twój pokój. Kolacja cię ominęła.

– Zjadłem hot doga na stacji – odpowiedziałem cicho, wnosząc niewielką walizkę na piętro.

Pokój, który dostałem, to klitka na poddaszu ze skosami, na które wciąż muszę uważać, żeby nie walnąć się w głowę. Mam prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Łóżko jest za krótkie, ale nie mogę narzekać, bo nie płacę ani grosza za pobyt w tej dziurze.

Piotr, rozparty na fotelu, obserwował mnie, gdy wyciągałem ciuchy z walizki i chowałem do wąskiej szafy śmierdzącej kulkami na mole. Rzuciłem okiem na stolik, na którym postawił butelkę whisky i dwie szklanki. Nie mogłem się wykręcić, chociaż źle znoszę mocne alkohole. Zrezygnowany usiadłem na łóżku. Uśmiechnął się do mnie kpiąco.

– Przeczuwałem, że się zjawisz.

– Przemyślałem wszystko i…

Miałem nadzieję, że nie słyszy rozpaczy w moim głosie. Uniosłem szybko szklankę do ust. Dwa dni wcześniej rozmawialiśmy w eleganckim patio megadrogiego hotelu na Starym Mieście w Warszawie. To była nasza druga rozmowa w cztery oczy. Pierwszą odbyłem dwa tygodnie wcześniej w biurze jego agentki. Piotr wrzucił ogłoszenie na portale branżowe, że znany pisarz (bez nazwiska) szuka asystenta z wykształceniem humanistycznym. Ponieważ byłem na nich zalogowany, ogłoszenie znalazło się także w mojej skrzynce mailowej. Modliłem się, żeby dostać tę robotę, chociaż miałem marne szanse. Nie byłem nigdy niczyim asystentem. Mam wykształcenie humanistyczne. Studia polonistyczne skończone z wyróżnieniem. Trzydzieści trzy lata. Wiek chrystusowy. Staż pracy? Sześć lat w szkole. W liceum. Zrezygnowałem, gdy okazało się, że odebrano mi część godzin, bo przyjaciółka dyrektorki chciała pracować na półtora etatu. Oczywiście mogłem wziąć godziny w innej szkole i nawet chcieli mnie w Milanówku, policzyłem sobie jednak, ile wydam na bilety WKD. Wyszło mi, że będę tam pracował za darmo. Kursując pomiędzy liceum na Bemowie a uroczą podwarszawską miejscowością i modląc się, żeby pociąg się nie spóźnił. Bo nikt nie chciał dla mnie zmieniać planu lekcji. Zderzyłem się ze ścianą kolejny raz w moim życiu.

Pierwszy raz był wtedy, gdy zaczęły przychodzić pisma z banku i od komornika. Nie otwierałem ich, tylko upychałem w szufladach w kuchni. W końcu Marta je odkryła. Była awantura. Wrzaski, krzyki, łzy, wyzwiska. Miała pretensje, że nie powiedziałem jej prawdy, gdy się związaliśmy. Ale miesiąc po naszym pierwszym razie zaszła w ciążę. Były komplikacje. Nie chciałem jej dobijać, bo była chora ze strachu. Gdy nauczyciel wiąże się z nauczycielką, ich życie to wieczna gimnastyka z kasą. Tak było w naszym przypadku. Dwójka gołodupców zarabiających grosze. Tylko nie powiedziałem jej, że ja już mam długi. Nie wtajemniczyłem jej w pokręcone interesy mojego starszego brata, któremu przez lata żyrowałem pożyczki. Gdy pół roku temu cała chora prawda na temat mojej sytuacji wyszła na jaw, Marta spakowała się i przeprowadziła do matki do Krakowa. Przestała odbierać ode mnie telefony.

Zostałem w wynajętej kawalerce, której właściciel próbował nasyłać na mnie potężnych Ukraińców, żeby ze mną poważnie porozmawiali. W końcu którejś nocy przerażony kolejnymi pogróżkami spakowałem się i zwiałem, tracąc kaucję i kilka rzeczy, których nie zdołałem upchnąć do walizek. Klucze zostawiłem pod wycieraczką, modląc się, żeby nikt się na mnie nie mścił, bo przecież właściciel miał numer mojego dowodu osobistego.

Wylądowałem na Woli, u kumpla, starego przyjaciela jeszcze z liceum. Wysyłałem miliony CV i listów motywacyjnych. Pożyczałem kasę od przyjaciół i wysyłałem Marcie, błagając ją, żeby dała mi szansę. Kombinowałem, od kogo pożyczyć i komu oddać, znosząc pogardliwe spojrzenia dyrektorki i sekretarki, gdy dowiedziały się, że komornik wejdzie na moją nędzną pensję. Zatrudniłem się na wieczorną zmianę w supermarkecie. Płacili grosze, ale przynajmniej dorzucałem się Damianowi do czynszu. Był cierpliwy. Wiedział, że ma mi się urodzić dziecko i spłacam długi brata, który zniknął gdzieś w Anglii i od roku nie odbierał moich telefonów. Ale ostatnio Damian zakochał się i chciał ze mną pogadać poważnie. Moja obecność w jego kawalerce stała się problemem. Szukałem pokoju do wynajęcia, bo Damian nawet zadeklarował, że pożyczy mi kasę na kaucję. Ale chyba byłem za stary na mieszkanie na kupie ze studentami, ponieważ nie przeszedłem kilkunastu castingów na potencjalnego lokatora. Nie zapomnę, jak banda dwudziestolatków w zagraconym mieszkaniu w kamienicy na Starej Pradze zadawała mi debilne pytania, zapewne dla jaj. I tak wiedzieli, że nie mam szans. To wtedy, wracając metrem z Pragi na Wolę, zmarznięty i głodny znalazłem w skrzynce mailowej ogłoszenie:

Znany pisarz szuka asystenta z wykształceniem humanistycznym. Praca na pełen etat, bardzo wysokie wynagrodzenie, wymagana dobra znajomość języka angielskiego, programów do pracy z tekstem, absolutna dyspozycyjność.

Tego samego dnia wieczorem wysłałem CV i kwieciście napisany list motywacyjny. Dwa dni później zadzwonił telefon. To było jak nieziemski sen! Jeszcze większa nadzieja pojawiła się w moim sercu po rozmowie z Piotrem w tym cholernie drogim patio w hotelu w Warszawie, gdzie kieliszek wina kosztuje ponad stówę. Na szczęście on stawiał i on gadał. Ja wykrztusiłem może dwa zdania, oszołomiony kwotą, którą mi zaproponował za bycie jego asystentem.

– Nie jestem ostatnim chujem – zaśmiał się po czwartym kieliszku wina. – Czasem będziesz miał wolne, a czasem będziesz jeździł ze mną na branżowe eventy w kraju i za granicą. I na prywatne wypady także. Dlatego dyspozycyjność jest tak ważna.

– Nie mam rodziny ani dziewczyny. Tak jak ci mówiłem, ja…

Nie mam już rodziców, bo ojciec miał wylew, gdy skończyłem jedenaście lat. A mama odeszła trzynaście lat później. Z jakiejś choroby kobiecej zrobiło się coś megapoważnego. A ona nigdy się nie badała. Nienawidziła lekarzy. Uważała, że zabili ojca w szpitalu. Został mi starszy o siedem lat brat. Nie powiedziałem Piotrowi, że go nienawidzę, bo to nie brzmiałoby dobrze. Zresztą może Igor nie żyje i dlatego od roku nie odpowiada na moje wiadomości? Byłbym nawet w stanie w to uwierzyć, gdyby nie jego była dziewczyna, którą znalazłem w mediach społecznościowych. Jej też jest winien sporą kasę. Oszukał wszystkich! Zawsze wymyślał biznesy, które miały przynosić niewyobrażalną kasę. Start-upy, catering wege, showroom z ekociuchami. Nic nie wypaliło! Najwygodniej było więc zniknąć i zostawić spłacanie długów innym. Zniszczył mi życie! Nie mam właściwie nikogo, bo Marta zablokowała mnie wszędzie i nie chce mnie znać. Nie mam nic! Oprócz depresji, która czai się gdzieś w moim umyśle, w koniuszkach palców, w szumie, który słyszę, gdy myśli jest za dużo. Ale o tym nie powiedziałem Piotrowi. Nie chciałem robić z siebie totalnego frajera i ofiary losu, którą każdy może wydymać. Mówiłem mu o pasji, która zaprowadziła mnie do pracy w szkole. Dopytywał się, czy próbowałem kiedyś pisać. Przecież każdy student polonistyki pisze wiersze albo coś większego.

– Nie pisałem wierszy. Raczej opowiadania. No i zaraz po studiach coś, czego wstydzę się do tej pory.

– Czyli co?

– Kumpela z roku tym się zajmowała. Wciągnęła mnie, ale poległem.

– Co to było?!

– Pisanie scenariuszy paradokumentów. To te popołudniowe seriale, w których grają amatorzy.

– Byłeś za dobry?

– Nie wiem. Head autor w kółko pisał mi uwagi, że nie rozumiem formatu. To znaczy ubierał to w bardziej kwieciste określenia, typu: Co to jest, do chuja jasnego?! Miałeś poprawić w tekście sok pomarańczowy na szejk szpinakowy!

– Rozumiem. Twoim kosztem leczył swoje kompleksy.

– Coś w tym stylu. Kazał mi poprawiać ten scenariusz czterdzieści razy. Kompletne idiotyzmy. A w następnym sezonie wziął do pisania wyłącznie swoich ludzi i wypadłem z gry. Chociaż po jakimś czasie jemu też podziękowali, bo teraz chyba sztuczna inteligencja pisze scenariusze do paradokumentów. Tak więc z tym też mi nie wyszło. Chociaż lubię pisać, to fakt.

– Zła passa kiedyś się kończy. I zapewniam cię, że to jest ten moment! – Poklepał mnie po ramieniu.

Najpopularniejszy pisarz kryminałów w Polsce chciał mnie zatrudnić i nazywał mnie swoim przyjacielem! Wydawało mi się, że to sen! Że za chwilę powie, że żartował! Przecież nie mam doświadczenia w tego typu pracy!

– Doświadczenie nie jest istotne. Ważna jest dyspozycyjność i zdolności interpersonalne.

Monologował trzy godziny. Dwa dni później w biurze jego agentki podpisałem umowę. Część kasy miałem dostawać pod stołem, bo przyznałem się, że na moim koncie siedzi komornik. Wypchaną banknotami kopertę włożyłem do kieszeni marynarki. Piotr chyba wyczuł, jak rozpaczliwie pragnę tej kasy, i dlatego zapłacił mi zaliczkę. Jego agentka, tłustawa, sympatyczna babka, nie robiła żadnych problemów. Kazała mi tylko dograć wszystko z ich księgową.

– Wiesz, ile osób się zgłosiło? Ile kobiet… – Uśmiechnęła się tajemniczo. – Ale Piotr uparł się, że to musisz być ty!

– Dlaczego?!

– Podobno jesteś do niego podobny, zanim… zaczął robić karierę jako pisarz.

Uśmiechnąłem się do niej uprzejmie. Potem zapytałem nieśmiało, gdzie jest toaleta, i przeliczyłem to, co było w kopercie. A było grubo. Następnego dnia bez problemu wpłaciłem kaucję i należność za pierwszy miesiąc za kawalerkę dwie ulice od apartamentowca, w którym mieszka Piotr ze swoją dziewczyną. Tak jak mi kazał. I wynająłem niezłą mazdę na weekendowy wypad. Wszystkie szczegóły przesłał mi w mailu. Z radości prawie unosiłem się nad ziemią. Wysłałem cztery tysiaki matce Marty, mając nadzieję, że w końcu zacznie być milsza i przekona córkę, że nie jestem złym człowiekiem. I chcę pomóc kobiecie, która nosi moje dziecko. Kupiłem też trochę ciuchów i nowego laptopa.

Wczoraj jeszcze raz przeczytałem wszystkie instrukcje od Piotra. Tak jak chciał, zjawiłem się w pensjonacie w nocy. Nie przypuszczałem, że będziemy gadać od razu o pracy, ale nie mogłem protestować. Rozsiadł się w fotelu w moim pokoju ubrany tylko w dżinsy. Promieniujący aurą sukcesu samiec alfa. Pewny siebie, dobrze napakowany, z niewielkim brzuchem i blizną po wycięciu wyrostka. Pachnący zajebiście drogą włoską wodą toaletową. Władca mojego życia.

Po dwóch szklankach whisky wiedziałem, że jestem w stanie zrobić dla niego wszystko. To człowiek, który odniósł gigantyczny sukces. Jego powieść ma ukazać się w Stanach. Może ją tam sfilmują? Przecież sprzedał prawa do ekranizacji wszystkich swoich powieści. Słuchałem go coraz bardziej zafascynowany. Z jednej strony czułem się jak cholernie małe, żałosne zero, a z drugiej byłem szczęśliwy. Zaufał mi! Jest pewien, że mu się przydam i że nasza współpraca będzie przebiegała bez zgrzytów!

– Praca ze mną nie będzie taka, jak ją sobie być może próbowałeś wyobrazić. Będzie nieco niekonwencjonalna. Ale tego właśnie oczekuję. Wyobraźni, odwagi i elastyczności.

– Absolutnie to rozumiem!

– Tak myślałem. Nie przyjechałem tu sam. Ale Lena nie będzie nam przeszkadzać. Jest dobrze wytresowana. – Zaśmiał się nieprzyjemnie.

Spojrzałem na niego zaskoczony.

Wyjął telefon z kieszeni dżinsów i pokazał mi zdjęcie niezłej trzydziestolatki.

– To moja Lena.

– Bardzo ładna.

– To dobrze, że tak myślisz. – Mrugnął do mnie i schował telefon z powrotem do kieszeni.

– Nie rozumiem?

– Dobrze, że Lena ci się podoba.

– Nie powiedziałem, że mi się podoba.

Zamroczony alkoholem miałem wrażenie, że mnie podpuszcza. To zapewne taki typ, który węszy wszędzie zdradę. Zwłaszcza że jego Lena jest ze dwadzieścia lat od niego młodsza.

– Ona każdemu się podoba. Ma fajne cyce i co najważniejsze, są naturalne.

– Po co mi to mówisz?

– Chcę, żebyś się z nami zaprzyjaźnił. Będziemy mnóstwo czasu spędzać razem.

Znowu wyjął telefon i pokazał mi jej zdjęcie. Nagie. Leżała na jedwabnej pościeli, trzymając dłoń między nogami. Tym razem bez makijażu. Taka dziecinna i niewinna. Jakby dopiero się obudziła i nie miała świadomości, że ktoś ją obserwuje.

Zażenowany odwróciłem głowę.

– No co, kurwa?! Jesteś pruderyjny?

– Nie.

– Masz dziewczynę?

– Nie.

– Wolisz posuwać facetów?

– Jasne, że nie!

– Lena podoba ci się bardziej z makijażem czy bez?

Zamrugałem nerwowo. Nie wiedziałem, czy to nie jakiś test. Podpuszczał mnie?

– Bez makijażu.

– Tak myślałem. Nie będzie miała makijażu, gdy do ciebie przyjdzie jutro w nocy.

– Nie rozumiem?!

Podał mi kolejną szklankę napełnioną drogą whisky, ale nie miałem już ochoty pić.

– Chcę was zobaczyć razem. W sypialni. Chcę zobaczyć, jak przekonujesz ją, żeby się z tobą przespała.

– To żart?!

– Nie! Piszę scenę, gdy facet nakrywa swoją dużo młodszą dziewczynę ze swoim asystentem. Chcę wiedzieć, co się wtedy czuje.

– Nawet gdybym próbował, to ona nie będzie chciała! To bez sensu!

– Zmuś ją!

– Słucham?! – Zakrztusiłem się. Krople whisky wylądowały na prześcieradle.

– Wybrałem cię także ze względu na warunki zewnętrzne. Wielki facet z ciebie. Tak więc, jeżeli nie będzie chciała… to ją zmuś...

– Żeby oskarżyła mnie o molestowanie czy o gwałt?! Zwariowałeś?! To jest niezły żart, ale jest prawie trzecia w nocy i…

– Nie ty, kurwa, decydujesz, czy kończymy rozmowę o pracy, czy nie!

– Nie rozmawiamy o pracy! Sugerujesz, że mam na twoich oczach zgwałcić twoją dziewczynę! To jest karalne!

– A jeżeli nikt się nie dowie… to?

Nagle doznałem olśnienia. Serce waliło mi jak w delirium. Ta ogromna pensja! Zaliczka, którą mi przelał dwa dni po podpisaniu umowy! Zacząłem rozumieć wszystkie jego aluzje, uwagi, czasem niedyskretne pytania, jego hojność, jego przyjacielskie gesty! Wszystko ma swoją cenę! Tak jest zbudowany ten chory świat!

– Inny facet byłby zachwycony! Widziałeś zdjęcia Leny. Niezła dupa czy nie?!

– Tak. – Spuściłem głowę.

Piotr wyjął portfel z kieszeni dżinsów.

– Rozumiem, że negocjujesz wyższą stawkę? Ile mam dopłacić?

Rzucał banknoty na moje łóżko. Spoglądałem na niego oszołomiony, modląc się, żeby to był sen. Ale nie był.

Teraz budzę się, słysząc jakiś hałas na korytarzu.

W twojej sytuacji bierze się, kurwa, wszystko… każde zlecenie… każdy job…

NINA

17 marca, 7.00 rano

Zakładanie mojego gorsetu to nużąca ceremonia, którą powtarzam codziennie rano. Nie patrzę w lustro, bo go u mnie nie ma. Bez gorsetu jestem jeszcze bardziej pokrzywiona i garbata. A moje łopatki rozjeżdżają się pod materiałem bluzki jak upchnięte pod nią małe skrzydła. To mówiła moja babcia, nie przejmując się, że gdy rosnę, to mój kręgosłup rozjeżdża się we wszystkie strony. To ona mnie wychowywała. Gdy rodzice wrócili ze Stanów po kilku latach, było już za późno. Matka płakała i obwiniała babcię. Wozili mnie do ortopedów. Nawet do Niemiec. Po trzeciej bezsensownej operacji zapadłam się w siebie. Przestałam jeść. Nie miałam przyjaciół, bo wiecznie nie było mnie w szkole. To nauczyciele przychodzili do mnie, rzucając mi pełne współczucia spojrzenia. Nie wymagali ode mnie prawie nic, bo wyglądałam strasznie. Dziewczyna potwór, dla której własny kręgosłup stał się śmiertelnym wrogiem. Każdego dnia promieniował bólem, uwierał, wgryzał się w moje ciało. Wiecznie byłam na prochach. Od lat. Mam zniszczoną wątrobę, zmarnowane życie, chory umysł.

Ostatni pas. Wszystko zapięte. Teraz zakładam bluzkę. Nie noszę stanika. Nie zasłaniam swoich niewielkich, obwisłych piersi, bo gorset je spłaszcza. I znikają. W nim całkiem przestaję być kobietą. Czy w ogóle kiedykolwiek nią byłam? Nikt mnie nie pożądał. Dziewictwo straciłam z rehabilitantem, którego musiałam najpierw upić nalewką mojej babci. To był bardzo wesoły facet przed czterdziestką, niski, krępy, brzydki. Wiedziałam, że brakuje mu kobiety, bo podczas masaży gadał głównie o sobie. Żona go zostawiła, a sąsiadka, w której się podkochiwał, chętnie przyjmowała kwiaty i perfumy. Ale widocznie jednak był za kiepski, żeby dała mu dupy. Znałam go ponad rok, gdy podjęłam decyzję. Miałam dwadzieścia pięć lat. Byłam dziewicą. Chudą, garbatą dziewczyną, która mówiła może jedno czy dwa słowa dziennie. Zdziwaczałą idiotką mieszkającą razem z babką w jej starym domu. Pił łapczywie nalewkę, bo była taka dobra. Śmiał się, żartował coraz bardziej sprośnie. Nasłuchiwałam, czy babka nie kuśtyka w stronę mojego pokoju, ale w domu panowała cisza. Letnicy, którym wynajmowaliśmy pokoje na górze, pojechali na rowerach do Czarciego Oka. To najbliższa miejscowość, której mroczna legenda zawsze fascynowała przyjezdnych. Uniosłam się na stole do masażu. Przestałam ramieniem zakrywać nagie piersi. Siedziałam przodem do niego. Czerwona na twarzy, rozczochrana, udawałam, że nic mnie nie boli. Wydawało mi się, że jestem seksowna i prowokująca. A on gadał cały czas o sobie i pił nalewkę, oblizując grube wargi. Moje dwudziestopięcioletnie ciało było jak z papieru, z tektury. Bezpłciowe, dziwne, pokrzywione, blade.

– Nalej mi! – przerwałam jego wywody.

Spojrzał na mnie zaskoczony. Jego wzrok zsunął się w końcu z moich oczu na piersi. Zamrugał. Po chwili podał mi szklankę. Wypiłam do dna, nie zwracając uwagi, że pali mnie przełyk. Wsunął mi dłoń między nogi. Miałam tylko majtki i prześcieradło wokół bioder. Za chwilę nie miałam już nic. Rozpiął rozporek i wyjął go zadowolony, że może się pochwalić. Jego penis był naprawdę duży. Czułam jego wielkość, gdy we mnie wchodził. Gryzłam wargi do krwi, bo tak cholernie bolało. Robił to w gumie, bo okazało się, że ma je przy sobie. Może posuwał inne pacjentki? Tego nie wiem. Na szczęście doszedł szybko, sapiąc obrzydliwie i śliniąc się na moje piersi i szyję. Jakby pozbywał się wszystkich płynów jednocześnie. Wciąż mówił, bardziej do siebie niż do mnie. Marzyłam tylko, by jak najszybciej skończył. Bo ból był tak silny, że bałam się, że zacznę krzyczeć. Mój kręgosłup nie mógł znieść jego ciężaru. Był w szoku, że jestem dziewicą. Obrzydzony moją krwią na prezerwatywie, na prześcieradle, na jego slipach.

– Kurwa… ja pierdolę… dlaczego mi nie powiedziałaś…? Co za ohyda… jak ja to upiorę… Kurwa… dżinsy też? Dlaczego mi nie powiedziałaś, kretynko, debilko, pojebana garbata kaleko?!

Ubierał się szybko, mamrocząc wyzwiska. Jakie znaczenie miało to, co ja czułam? Cała w jego spermie, ślinie i w we własnych łzach i krwi. Tyle płynów, a seks… całe to zbliżenie trwało może dwie, trzy minuty. Dobrze, że nie dłużej, bo umarłabym z bólu. Ten ból – a w zasadzie jego dwa piekące, rozrywające moje ciało rodzaje… ten w kręgosłupie i ten między nogami – by mnie zabił.

Potem na szczęście przestał przychodzić. Przychodnia przysłała innego, młodego chłopaka, który od razu oświadczył mi, że słyszał, że chętnie daję dupy, ale on nie jest zainteresowany garbatymi. A poza tym jest zaręczony. Zraniona i zażenowana, nie odpowiedziałam. Chociaż powinnam się już przyzwyczaić, że jestem pośmiewiskiem, parodią kobiety, potworem z łopatkami, które chcą się wydostać z ciała. Nie babciu… nie… nikt nie widział w nich skrzydeł, tak jak próbowałaś mi wmówić, gdy byłam mała. Aniołku… tak masz, bo Pan Bóg chciał ci dać skrzydełka, ale rozmyślił się w ostatniej chwili…

Były dni, gdy nie wychodziłam z pokoju, chociaż w ogrodzie za oknem szalała przyroda. Zapadałam się w sobie, słuchając muzyki i oglądając tureckie seriale. Gdy nie było letników, żyłyśmy z babką z jej emerytury, z mojej renty i z pieniędzy przysyłanych przez rodziców, którzy wrócili do Stanów i tam rozwijali swoją firmę sprzątającą, tyrając i narzekając w listach na zimy w Chicago, na Polonię, która zamiast się wspierać… Przestali już nalegać, żebym ich odwiedziła. Tak długi lot nie wchodził w grę, bo mój kręgosłup by tego nie wytrzymał. Poddali się. Zrozumieli, że jedyna córka, którą mają, nigdy nie będzie normalna, zdrowa, towarzyska, szczęśliwa. Pisali i dzwonili coraz rzadziej. Tylko przelewy szły regularnie. Tylko w ten sposób uspokajali swoje sumienie. Miałam kasę na remont dachu, na książki, które zamawiałam kilogramami, i na płyty. Miliony płyt.

I te płyty właśnie sprawiły, że Piotr zwrócił na mnie uwagę. Przyjechał z kolegą na weekend. Ponad dwadzieścia lat temu. Chcieli jeździć na rowerach i łowić ryby. Łapali je i wypuszczali, co mnie szokowało. Szykowałam im śniadania, rozkładałam wszystko w jadalni i znikałam, gdy słyszałam kroki na schodach. Rozmawiali o artykułach do lokalnej gazety, z którą współpracowali. Piotr miał donośny śmiech, ciepły głos. Kolejnego dnia pobytu pomylił pokoje. Zamiast do jadalni wszedł do mnie. Zobaczyłam przez uchylone drzwi, jak zafascynowany ogląda moje płyty na ozdobnym stojaku, który zrobił mi miejscowy stolarz. Było ich całe mnóstwo. Nie tylko muzyka poważna. Ale także Dylan, The Beatles, Presley, Led Zeppelin, Fleetwood Mac, Dżem, Maanam, Kult, Róże Europy. Gdy go nakryłam, jak buszował wśród tych płyt, był zawstydzony, przepraszał. Gadaliśmy o nich ponad godzinę. Potem wieczorem zagadywał mnie w kuchni. Z włosami mokrymi od sierpniowego deszczu, opalony, szczupły, wysportowany. Tak pociągający, że talerze leciały mi z rąk. Nie chciałam, żeby wyjeżdżał! Mogłam słuchać jego głosu w nieskończoność. Opowiedział mi swoje całe prawie trzydziestoletnie życie. Marzył, żeby zostać pisarzem, ale wydawnictwa się nie odzywały, gdy zasypywał je swoimi tekstami. Zastanawiał się, czy nie wydać czegoś samemu. Ale wiedział, że w ten sposób trafi tylko do wąskiego grona odbiorców. Prawie nie pamiętam jego kumpla, z którym wtedy przyjechał. Istniał dla mnie tylko Piotr. Wiedziałam, co lubi na śniadanie. Wiedziałam, że na tarasie, gdy wróci z rowerowej wycieczki, musi być filiżanka z jego ulubioną kawą. Chciałam być dla niego ważna! Byłam idealnym słuchaczem, bo znałam się na muzyce i na literaturze. Kupiłam sobie szminkę w taniej drogerii w Czarcim Oku. I tusz do rzęs. I pończochy samonośne, chociaż był upał. Chciałam, żeby przez te pięć dni pobytu w moim domu dostrzegł we mnie kobietę. Miałam dwadzieścia siedem lat i czarne włosy do pasa, którymi próbowałam zasłonić potwornie wystające łopatki. Wychodziłam na słońce, żeby się opalić, bo usłyszałam, jak mówił do kolegi, że jakaś dziewczyna w Czarcim Oku była fajnie opalona. Ale moja skóra od słońca robiła się czerwona i paliła. Nie pomagały emulsje. W końcu musiałam zasłaniać dekolt szalem mojej babki, która już nie wychodziła z pokoju. Była, ale jakby jej nie było. Sąsiadka pomagała mi przy niej i robiła wszystko, żeby letnicy nie dowiedzieli się, że za ścianą jest umierająca staruszka. Bo babka gasła w oczach. Wypluwała kleik, który próbowałam łyżką wpychać jej do ust. Zobojętniała na pożerającą ją starość. Każdy lekarz, wpisując jej datę urodzenia do karty choroby, robił wielkie oczy, gratulował jej pięknego wieku i rzucał mi znaczące spojrzenia.

Cierpiałam, gdy Piotr wyjechał. Ale tydzień później przysłał mi maila, w którym były jego powieści i opowiadania. Chciał poznać moją opinię i puchłam z dumy, że tak zdolny człowiek dzieli się ze mną swoim intymnym światem. Wiedziałam, że nie oczekuje ode mnie tylko pochwał. Pisaliśmy do siebie prawie codziennie. Z radością odkrywałam rano w skrzynce mailowej wiadomości, które napisał w nocy. Z niespokojnym biciem serca czekałam na zdania nie o pisaniu, ale o tym, co czuje, z kim się spotyka, co planuje. Zawsze gotowa mu doradzić i go wysłuchać.

Przyjechał dwa tygodnie później. Sam. Na weekend. To był ciepły wrzesień. Opaliłam się na solarium, stosując balsamy polecane przez zatrudnioną tam dziewczynę. Za ogromne pieniądze kupiłam nowy gorset, które spłaszczał moje łopatki, ale powodował ból przy każdym ruchu. Założyłam go tylko na jego przyjazd. Znieczulona nalewką, nienaturalnie umalowana i szeroko uśmiechnięta powitałam go w progu. Prawie mnie nie poznał, co przyznał, ze śmiechem komplementując czarną, krótką sukienkę. Moje chude, długie, krzywe nogi drżały w sandałach na koturnach. W końcu z ulgą je zdjęłam, gdy usiedliśmy na tarasie. Piliśmy i gadaliśmy do rana. To znaczy głównie on mówił. O pracy w znienawidzonej redakcji lokalnej gazety, o tym, że musi coś zrobić ze swoim życiem, bo za rok skończy trzydziestkę, i o tym, że wciąż jest nikim, a przecież sama wiem, jaki ma talent. Przytakiwałam. Śmiałam się w odpowiednich momentach. Nastawiałam głośno jego ulubione płyty, żeby nie było słychać kaszlu i jęków babki, która jak na złość była bardzo pobudzona. Gdy o trzeciej nad ranem położył mi dłoń na kolanie, poczułam, że jestem mokra w środku. Coś dziwnego działo się z moim ciałem. Ból zniknął. Może dlatego, że byłam pijana? Pojawiło się zwierzęce pożądanie. Chwyciłam go za przegub i przesunęłam jego palce głębiej pomiędzy moje nogi. Zrozumiał. Zaczął mnie całować tak żarłocznie, że jego język błyskawicznie penetrował moje podniebienie. Rozpiął dżinsy i objął mnie w pasie. Siedziałam na jego kolanach, czując ciepło bijące od jego ciała. Odurzona. Zachwycona i szczęśliwa. Wiedział, że mam na sobie gorset, bo przecież w jednym z maili opisałam mu moją chorobę. Nigdy tego nie skomentował. Nie nawiązał do tego ani jednym słowem. Teraz pomógł mi zdjąć spódnicę i stringi. Całował moją szyję, ssał wargi. Po chwili byliśmy jednym ciałem kołyszącym się w ciemnościach. Odurzona szczęściem i pożądaniem, nie czułam żadnego bólu. Szczęśliwa, że miał w kieszeni dżinsów opakowanie prezerwatyw. Czyli planował seks ze mną! Myślał o mnie! Czuł, że będziemy razem! Wsunęłam mu dłonie we włosy, gdy dochodził. Nie miałam orgazmu, ale bólu nie było. To była najszczęśliwsza chwila w moim życiu. Najważniejszy moment. Najcudowniejszy. W jego ramionach nie byłam garbatą kaleką. Byłam kobietą, którą się pożąda i którą się podziwia. Tak mi powiedział po wszystkim. Że mnie podziwia. Bo tyle się nacierpiałam, a jestem niezniszczalna.

Teraz spoglądam w lustro. Czeszę włosy, krzywiąc się z bólu. Obserwuję ogromnego pająka, który spaceruje po ścianie. Piotr znowu do mnie przyjechał! Znów tu jest! Uśmiecham się do siebie. Nasza więź przetrwa wszystko! Nie ma znaczenia, że przyjechał tu z jakąś młodą kretynką, którą podobno wyrwał dwa miesiące temu na spotkaniu autorskim. Ona nie ma znaczenia.

Słyszę jęk z drugiego pokoju. I jeszcze jeden. To ta dziewczyna jęczy… Muszę ją uciszyć, zanim Piotr ją usłyszy. Wiem, że on lubi długo spać. Sen jest dla niego ważny. Mówił, że w snach ma wizje, które pomagają mu pisać.

Chwiejnym krokiem podchodzę do komody przy łóżku. Do szklanki z wodą wrzucam dwie tabletki, które rozpuszczają się powoli. Po chwili jeszcze trzecią. Nie chcę jej przecież zabić. Chcę tylko, żeby przestała jęczeć. To mnie rozprasza. Ta gówniara go obudzi, a Piotr przyjechał tu odpocząć. Unoszę szklankę i spoglądam na rozpuszczające się w wodzie tabletki. Potrząsam nią delikatnie. Uśmiecham się do siebie. Otulona szlafrokiem wychodzę na korytarz…

LENA

17 marca, 8.00 rano

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

OKŁADKA
STRONA TYTUŁOWA
LENA
TOBIASZ
NINA
LENA
TOBIASZ
LENA
NINA
TOBIASZ
LENA
NINA
TOBIASZ
LENA
TOBIASZ
NINA
LENA
TOBIASZ
NINA
LENA
TOBIASZ
NINA
LENA
TOBIASZ
NINA
LENA
TOBIASZ
NINA
LENA
TOBIASZ
NINA
LENA
TOBIASZ
NINA
LENA
TOBIASZ
NINA
LENA
TOBIASZ
NINA
LENA
TOBIASZ
NINA
LENA
TOBIASZ
NINA
LENA
TOBIASZ
NINA
LENA
TOBIASZ
NINA
LENA