Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Utalentowana, słynna pianistka, Vanessa wraca po śmierci ojca do rodzinnego miasteczka. Sentymentalna podróż ma pomóc uporządkować jej życie i zmierzyć się z niechęcią do matki, która pozwoliła, by ojciec rozdzielił je na lata. Bolesna przeszłość powraca też, gdy Vanessa spotyka swą pierwszą miłość, Brady’ego Tuckera. Porzucił ją w dniu balu maturalnego i nigdy mu tego nie wybaczyła. Ale nie zapomniała też, ile dla niej znaczył...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 260
Tłumaczenie:
Co ja tu robię? Co ja tu robię?
Vanessa po raz kolejny zastanowiła się, co skłoniło ją do powrotu w rodzinne strony. Senne miasteczko Hyattown nie zmieniło się ani trochę w ciągu dwunastu lat jej nieobecności. Wciąż leżało u stóp gór Blue Ridge, otoczone farmami i lasami. Sady jabłkowe i zielone pastwiska sięgały pierwszych zabudowań. A samo Hyattown? Ani śladu świateł na skrzyżowaniach, drapaczy chmur, porannych korków. Za to wszędzie wokoło pełno starych, solidnie zbudowanych domów, nieogrodzonych placów, radosnych dzieci biegających po spokojnych ulicach i kolorowego prania, powiewającego na sznurach.
Jest zupełnie tak, jak przed moim wyjazdem, pomyślała zdziwiona i jednocześnie zadowolona Vanessa.
Chodniki wciąż były pełne wybojów, a asfalt na ulicach kruszył się pod wpływem rozrastających się korzeni drzew. Stateczne dęby właśnie wypuściły pierwsze liście, krzewy forsycji obsypały się żółtymi kwiatami, a na wszystkich rabatach pojawiły się krokusy.
Ludzie spacerowali bez pośpiechu i często przystawali, żeby ze sobą pogawędzić. Wiele osób z ciekawością spoglądało na obcy samochód. Niektórzy nawet pozdrawiali dziewczynę siedzącą za kierownicą. Nie dlatego, że ją rozpoznali, tylko dlatego, że takie właśnie było Hyattown. Potem znów wracali do pielenia grządek, przerwanego spaceru lub pogawędki.
Vanessa uchyliła okno i wciągnęła głęboko powietrze. Pachniało świeżo skoszoną trawą, kwiatami i wilgotną ziemią. Usłyszała szczekanie psa, warkot kosiarki i śmiech bawiących się dzieci.
Kilku chłopców na rowerach minęło ją w szalonym pędzie, spiesząc do sklepu Lestera po słodycze lub lemoniadę. Pamiętała, jak sama pokonywała tę trasę niezliczoną ilość razy. To było chyba tysiąc lat temu, pomyślała ze smutkiem, czując dobrze znany, piekący ból w ściśniętym żołądku.
Co ja tu robię?
Zdumiona pokręciła głową i sięgnęła do torebki po fiolkę leków na nadkwaśność żołądka.
Ona, w przeciwieństwie do miasteczka, zmieniła się, i to bardzo. Często z trudem rozpoznawała samą siebie.
Pragnęła wierzyć, że wracając tu, postąpiła słusznie. Ale nie był to powrót do domu, pomyślała nagle rozbawiona. Nie czuła, żeby właśnie tu był jej dom. Chyba nawet nie zależało jej na tym.
Miała zaledwie szesnaście lat, gdy opuściła rodzinne strony. A raczej, gdy ojciec ją zmusił, by zamieniła senne miasteczko na nieustanny korowód wielkich miast, występów, podróży i codziennych ćwiczeń. Odwiedziła Chicago, Nowy Jork, Los Angeles, Londyn, Paryż, Bonn i Madryt. Jej życie przypominało szybką jazdę górską kolejką.
Zanim skończyła dwadzieścia lat, dzięki determinacji ojca i własnemu talentowi, stała się jedną z najmłodszych, i zarazem najsławniejszych pianistek w kraju. Zdobywała pierwsze miejsca i główne nagrody w prestiżowych konkursach. Grała dla rodzin królewskich i jadała obiady z prezydentami. Zdobyła sławę błyskotliwej, utalentowanej i pełnej temperamentu artystki. Była chłodną, elegancką, seksowną kobietą. Właśnie tak teraz wyglądała Vanessa Sexton, która skończywszy dwadzieścia osiem lat, wracała do rodzinnego miasteczka i do matki, z którą od dwunastu lat nie miała żadnego kontaktu.
Gdy wjechała na podjazd, pieczenie w żołądku się wzmogło. Nieprzyjemne uczucie towarzyszyło jej od tak dawna, że nauczyła się nie zwracać na nie uwagi.
Dom, który pamiętała z dzieciństwa, stał przed nią niezmieniony. Jedynie okiennice były świeżo pomalowane. Kamienny murek oddzielał od ścieżki ogromne kępy peonii, a przy samych ścianach usadowiły się rzędy azalii.
Vanessa siedziała bez ruchu i walczyła z przemożną chęcią ucieczki. Ostatnio coraz częściej działała pod wpływem impulsu. Chociażby kupno tego samochodu, rezygnacja z kilku występów i na koniec szalona wycieczka w przeszłość. Do tej pory jej życie było zaplanowane, czyny wyważone, a wszystko przemyślane i uporządkowane. Jako dziecko była impulsywna, jednak kariera muzyka wymagała poświęceń, więc szybko zrozumiała, jak ważna jest dobra organizacja. Dopiero teraz jasno zdała sobie sprawę, że w jej poukładanym życiu nie ma miejsca na budzenie dawnych żalów i wspomnień. Jeśli jednak teraz odwróci się i odjedzie, nigdy nie pozna odpowiedzi na pytania, które prześladowały ją od lat.
Szybko wysiadła z samochodu i sięgnęła po walizki. Nie chciała już dłużej zastanawiać się, co powinna, a czego nie powinna robić. Jeśli sprawy nie pójdą po jej myśli, po prostu wyjedzie. Wyjedzie dokądkolwiek zechce. Była dorosła, zwiedziła kawał świata i miała pieniądze. Mogłaby zamieszkać w dowolnym miejscu na kuli ziemskiej. Gdy ojciec zmarł pół roku temu, nie zostało już nic, do czego czułaby przywiązanie.
Ruszyła w stronę domu. Serce waliło jej jak młotem, lecz na zewnątrz była opanowana i trzymała się prosto. Ojciec zawsze ganił ją za zgarbione plecy. Mawiał, że prezencja muzyka jest tak samo ważna, jak grany przez niego utwór. Z podniesioną głową i prostymi ramionami wspięła się po stopniach na ganek.
Nagle drzwi otworzyły się i Vanessa zatrzymała się zaskoczona. Przed nią stała jej matka.
Przez moment zalała ją fala wspomnień. Zobaczyła siebie, jak wraca roześmiana pierwszego dnia ze szkoły, a matka stoi na ganku i już z daleka radośnie ją wita. Mała Vanessa spadła z roweru i wraca z płaczem do domu, a mama wybiega, ociera jej łzy i całuje stłuczone kolano. Vanessa, już jako nastolatka, ze szczęścia tańczy na ganku po swoim pierwszym pocałunku, a matka patrzy na córkę rozjaśnionym wzrokiem i walczy ze sobą, by nie zadawać jej pytań...
Na koniec ostatnie wspomnienie. Vanessa znów stoi na ganku, ale tym razem nie wraca do domu, lecz wyjeżdża, a matki nie ma przy niej i nikt jej nie żegna.
– Vanessa.
Loretta Sexton stała przed córką, zaciskając ze zdenerwowania dłonie. W jej kasztanowych włosach nie było śladu siwizny. Były krótsze i bardziej puszyste, niż Vanessa pamiętała. Twarz matki miała łagodne rysy i wydawała się młodsza, niż była w rzeczywistości. Nagle dziewczyna przypomniała sobie ojca. Był chorobliwie szczupły, blady i... stary.
Loretta chciała podbiec do córki i zamknąć ją w ramionach. Jednak nie mogła. Przed nią, zamiast młodej dziewczyny, którą straciła dawno temu, stała nieznana kobieta. Jest tak podobna do mnie, pomyślała, walcząc ze łzami. Silniejsza, bardziej pewna siebie, ale podobna do mnie!
Vanessa ocknęła się pierwsza. Zwalczyła tremę, tak jak robiła to setki razy przed występami, i postąpiła krok w stronę matki. W zielonych oczach obu kobiet odbiło się zaskoczenie, gdy okazało się, że są niemal tego samego wzrostu. Stały blisko siebie, ale żadna nie wyciągnęła ręki.
– Cieszę się, że pozwoliłaś mi przyjechać – zaczęła Vanessa niepewnym głosem.
– Zawsze jesteś tu mile widziana – szybko odparła Loretta i spuściła wzrok, by ukryć kłębiące się w niej uczucia. – Przykro mi z powodu twojego ojca – dodała po chwili.
– Dziękuję. – Dziewczyna sztywno skinęła głową. – Świetnie wyglądasz.
– Ja... – Loretcie zabrakło słów. – Czy... na drodze był duży ruch?
– Nie. Gdy tylko wyjechałam z Waszyngtonu, zrobiło się luźniej. W gruncie rzeczy to była całkiem przyjemna podróż.
– Na pewno jesteś zmęczona. Wejdź do domu i odpocznij.
Wszystko pozmieniała, pomyślała dziecinnie Vanessa, gdy weszła za matką do środka. Pomieszczenia wydawały się teraz jaśniejsze i bardziej przestronne. Imponujący dom, który zapamiętała, stał się bardziej przyjazny i przytulny. Tapety w ciemnych przygnębiających kolorach zastąpiono łagodnymi pastelowymi barwami. Znikły też wykładziny, by odsłonić przepiękną podłogę z sosnowych desek, którą teraz ozdabiały kolorowe dywaniki. Niektóre antyczne meble pozostały na swoich miejscach, jednak widać było, że zostały odnowione. W powietrzu unosił się zapach świeżych kwiatów. Łatwo poznać, że ten dom należy do kobiety, pomyślała zaskoczona Vanessa. I to do kobiety, która ma dobry gust i wie, czego chce.
– Może pójdziesz najpierw na górę i rozpakujesz rzeczy? – spytała Loretta. – Chyba że jesteś głodna.
– Nie. Nie jestem.
– Pomyślałam, że zechcesz zatrzymać się w swoim dawnym pokoju. Troszkę tu pozmieniałam – dodała wyjaśniającym tonem, zatrzymując się przed drzwiami pokoju na piętrze.
– Zauważyłam – ostrożnie przytaknęła Vanessa.
Loretta otworzyła drzwi i Vanessa weszła za nią do pokoju.
Nie było tu lalek ubranych w kolorowe sukienki ani pluszowych zabawek. Ze ścian znikły plakaty i pieczołowicie oprawione dyplomy. Nie było też jej wąskiego tapczanu z barwną narzutą ani biurka, przy którym spędziła tyle godzin nad arytmetyką i francuskimi słówkami. To już nie był pokój dziewczynki. To był pokój dla gościa.
Ściany miały kolor kości słoniowej z delikatnym zielonym wzorem. W oknie powiewały ażurowe firanki. W pokoju stało łóżko przykryte kapą w kolorze morskiej zieleni. Na delikatnym antycznym biureczku stał wazon z frezjami. Powietrze było przepojone zapachem kwiatów.
Zdenerwowana Loretta kręciła się po pokoju, poprawiając nienagannie rozłożoną kapę i ścierając nieistniejący kurz z bieliźniarki.
– Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, wystarczy, że poprosisz.
Vanessa nie mogła oprzeć się wrażeniu, że właśnie przyjechała do komfortowego i eleganckiego hotelu.
– Prześliczny pokój. Dziękuję, nic mi nie trzeba – odparła grzecznie.
– Świetnie. – Loretta kiwnęła głową i znów splotła ręce. Tak bardzo pragnęła dotknąć córki, przytulić ją choć na chwilę, ale zamiast tego zaproponowała: – Może pomóc ci się rozpakować?
– Nie – odmówiła zbyt szybko Vanessa. – Dam sobie radę – dodała łagodniej.
– W porządku. Łazienka jest...
– Pamiętam.
– Oczywiście. Będę na dole – oznajmiła z westchnieniem. Wahała się jeszcze przez chwilę, lecz w końcu zbliżyła się do Vanessy. – Witaj w domu – powiedziała i poddając się impulsowi, ujęła twarz córki w dłonie.
Potem, jakby spłoszona swoją śmiałością, wybiegła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Vanessa została sama. Siedziała sztywno na łóżku i walczyła z bólem żołądka. Czuła się tak, jakby w jej wnętrzu płonął roztopiony ołów. Przyłożyła rękę do brzucha, starając się rozluźnić napięte mięśnie. Rozejrzała się jeszcze raz dookoła. Jak to możliwe, że całe miasto pozostało niezmienione, a ten pokój, jej pokój, jest zupełnie inny? Pewnie to samo dzieje się z ludźmi, pomyślała ze smutkiem. Na pierwszy rzut oka wyglądają znajomo, lecz tak naprawdę są obcy.
Tak jak ona.
Jak bardzo różniła się od tej dziewczynki, która kiedyś tu mieszkała? Czy poznałaby samą siebie? Czy chce do tego wracać?
Z westchnieniem podniosła się z łóżka i podeszła do lustra wiszącego w rogu pokoju. Rysy twarzy i sylwetka były jej tak dobrze znane. Przed każdym koncertem uważnie studiowała swój wygląd. Musiała prezentować się nienagannie. Włosy zawsze upięte wysoko lub na karku, nigdy rozpuszczone. Makijaż widoczny, ale niezbyt jaskrawy. Suknie subtelne i eleganckie. Właśnie tak wyglądała pianistka Vanessa Sexton.
Teraz jej włosy były w lekkim nieładzie, ale przecież nie oceniał jej żaden juror. Miały ten sam kasztanowy odcień, co włosy jej matki, były jednak nieco dłuższe. Latem jaśniały trochę od słońca, a przy świetle księżyca nabierały ciemniejszej, jakby pełniejszej barwy. Tylko po napięciu malującym się na jej twarzy i cieniach pod oczami można było poznać zmęczenie. I nic dziwnego. Codzienne ćwiczenia, częste koncerty i wyjazdy nie dały jej czasu nawet na żałobę po ojcu. Smutno uśmiechnęła się do swego odbicia. Jej pełne usta były delikatnie pociągnięte błyszczącą szminką, a policzki pokryte różem. Przyjrzała się swojemu strojowi. Różowy żakiet idealnie pasował do ciemniejszej o ton spódnicy. Gdy był zapięty, nikt nie widział, że spódnica jest nieco za luźna w pasie. Zresztą nic dziwnego. W ostatnich miesiącach nie dopisywał jej apetyt.
To tylko mój publiczny wizerunek, pomyślała. Godna zaufania, zorganizowana i kompetentna dorosła osoba. Nagle zapragnęła cofnąć czas, żeby móc zobaczyć siebie jako szesnastoletnią dziewczynę. Wesołą, rozmarzoną i pełną nadziei. Znów westchnęła i zabrała się do rozpakowywania walizek.
Nie powinnam już dłużej kryć się w pokoju, pomyślała, przyglądając się równiutko poukładanym rzeczom. W końcu przyjechałam, żeby przekonać się, czy coś jeszcze łączy mnie z matką. Nie będę mogła tego sprawdzić, jeśli cały dzień przesiedzę w pokoju.
Gdy schodziła po schodach, usłyszała cichą muzykę płynącą z radia. Pomyślała, że pewnie matka coś gotuje. Pamiętała, że Loretta przy pracy w kuchni lubiła słuchać popularnej muzyki. To zawsze denerwowało ojca Vanessy.
Ruszyła w stronę kuchni. Jednak, żeby tam się dostać, musiała przejść przez salonik muzyczny.
Kiedyś stał w nim fortepian i wielka szafa na zeszyty z nutami, ale teraz salonik wyglądał zupełnie inaczej. Pod ścianą stały krzesła z miękkimi obiciami, a w rogu pokoju dostrzegła przeszkloną szafkę. Na kruchym z wyglądu stoliczku puszyła się jakaś zielona roślina o bujnych liściach. Kilka obrazów ozdabiało ściany, a na wprost okien stała zabytkowa sofa.
Wszystkie meble otaczały stojący pośrodku pokoju zgrabny szpinet z różanego drewna. Vanessa, nie mogąc się oprzeć, podeszła do instrumentu. Usiadła i się zamyśliła się. Po chwili zaczęła cichutko grać. Popłynęły tony etiudy Szopena. Klawisze stawiały opór, więc szybko zrozumiała, że instrument nie był używany. Czyżby matka kupiła go, dopiero gdy otrzymała list z informacją o jej przyjeździe? Vanessa westchnęła, wstała i poszła do kuchni.
Miała rację. Matka rzeczywiście szykowała jakąś sałatkę w wielkiej zielonej misie. Właśnie dekorowała ukończone dzieło. Loretta zawsze lubiła ładne rzeczy, pomyślała Vanessa. Zresztą łatwo to było zauważyć. Na kuchennym stole leżały wyszywane serwetki, stała filigranowa cukierniczka i kompozycja z kolorowych kwiatów. W przeszklonej gablotce widniał piękny serwis z kruchej porcelany.
Gdy Loretta odwróciła się, po jej zaczerwienionych oczach łatwo było poznać, że płakała. Zauważyła córkę i lekko się uśmiechnęła.
– Wiem, że nie jesteś głodna – odezwała się łagodnym głosem. – Pomyślałam jednak, że odrobina sałatki i mrożona herbata nie mogą zaszkodzić.
– Dziękuję – odparła Vanessa i zdobyła się na uśmiech. – Dom wygląda prześlicznie. Wydaje się większy i bardziej przestronny.
Loretta wyłączyła radio i przyjrzała się córce. Szkoda, że już nie gra radio, pomyślała Vanessa, bo teraz nie było nic, oprócz ich rozmowy, co mogłoby wypełnić ciszę. Usiadły naprzeciw siebie przy kuchennym stole.
– Przedtem było tu za dużo ciemnych kolorów – wyjaśniła Loretta. – I mebli, które wyglądały zbyt masywnie. Czasem czułam, jakby pokój chciał mnie pochłonąć – wyznała i zawstydziła się swoich słów. – Oczywiście, kilka z nich zostawiłam. Głównie te, które należały do twojej babci. Trzymam je na strychu. Pomyślałam, że może zechcesz je kiedyś zabrać do siebie... – zaczęła się szybko tłumaczyć.
– Może kiedyś – pokiwała głową Vanessa, nie chcąc rozwijać tego tematu. – A co się stało z fortepianem?
– Już dawno go sprzedałam – odparła matka i nałożyła sałatkę na dwa talerzyki. – Wydało mi się niemądre, żeby zatrzymać instrument, na którym już nikt nie będzie grał. Zresztą nigdy go nie lubiłam – wyznała szczerze i znów się zawstydziła, słysząc własne słowa. – Przykro mi.
– Nie szkodzi. Rozumiem.
– Nie sądzę. – Loretta pokręciła przecząco głową. – Nie potrafiłabyś tego pojąć.
Vanessa nie była jeszcze gotowa na taką rozmowę. Dlatego nie odezwała się, tylko zabrała do jedzenia.
– Mam nadzieję, że szpinet jest w porządku – zagadnęła po chwili matka. – Nie znam się na instrumentach.
– Jest piękny – powiedziała szczerze dziewczyna.
– Człowiek, który mi go sprzedał, zapewniał, że jest doskonałej jakości. Wiem, że musisz ćwiczyć, więc go kupiłam. Ale jeśli ci nie odpowiada, wystarczy, że...
– Jest w porządku – zapewniła matkę. Przez chwilę jadły w ciszy, aż Vanessa poczuła potrzebę przerwania kłopotliwego milczenia. – Miasto wcale się nie zmieniło. Czy pani Gaynor wciąż mieszka na rogu ulicy?
– Tak – Loretta z widoczną ulgą podjęła błahy temat. – Ale państwo Breckenridgesowie gdzieś się przeprowadzili, a ich dom kupiło przemiłe małżeństwo. Mają trójkę dzieci. Najmłodszy idzie w tym roku do szkoły. Niezły z niego urwis. A pamiętasz chłopaka Hawbakerów? Kiedyś się nim opiekowałaś.
– Pamiętam, że dostawałam dolara za godzinę pilnowania diabła w ludzkiej skórze.
– O! To właśnie ten – ucieszyła się matka. – Zdobył stypendium na studia.
– Niemożliwe.
– Był u mnie w święta i pytał o ciebie. I Joanie wciąż też tu jest – dodała ciszej.
– Joanie Tucker?
– Teraz już Joanie Knight – poprawiła ją Loretta. – Trzy lata temu wyszła za Jacka Knighta. Mają śliczne maleństwo.
– Joanie – wymruczała w zamyśleniu Vanessa – ma dziecko...
Odkąd pamiętała, Joanie była jej najbliższą przyjaciółką, powiernicą i niezawodną partnerką we wszystkich dziecięcych wygłupach.
– Ich córeczka ma na imię Lara. Mieszkają na farmie pod miastem. Z pewnością chcieliby cię zobaczyć.
– Tak. Z chęcią ich odwiedzę – przytaknęła Vanessa i pierwszy raz od długiego czasu poczuła, że ma okazję zrobić coś, co rzeczywiście sprawi jej przyjemność. – A jak się miewają jej rodzice?
– Emily zmarła osiem lat temu.
– Och! – Dziewczyna instynktownie sięgnęła, by pogładzić dłoń matki. Wiedziała, że tak jak Joanie dla niej, tak Emily dla Loretty była najukochańszą przyjaciółką. – Tak mi przykro – powiedziała współczująco.
– Wciąż za nią tęsknię – ze smutkiem przyznała Loretta i gdy spojrzała na ich splecione dłonie, uśmiechnęła się przez łzy.
– Była najmilszą kobietą, jaką znałam. Szkoda, że... – zaczęła Vanessa i gwałtownie urwała. Już nic nie poradzi, za późno na żale. – A jak to zniósł doktor Tucker?
– Już jest lepiej – zapewniła córkę i stłumiła żal, gdy ta cofnęła rękę. – Ale na początku Abraham strasznie cierpiał. Dopiero rodzina i praca pozwoliły mu dojść do siebie. Będzie zachwycony, mogąc cię znów zobaczyć, Van.
Od lat nikt nie zwracał się do niej, używając tego zdrobnienia. Poczuła przyjemne ciepło.
– Czy wciąż ma gabinet w domu?
– Oczywiście. Ale ty nic nie jesz! Może wolisz coś innego? – spytała Loretta, patrząc na nietkniętą potrawę na talerzu córki.
– Nie, nie – szybko zaprzeczyła i z poczucia obowiązku nabrała trochę sałatki.
– Nie pytasz, jak tam Brady?
– Nie – pokręciła głową Vanessa i włożyła do ust niewielką porcję sałatki. – Wcale mnie to nie interesuje.
Loretta jednak poznała po wyrazie twarzy córki, że to nieprawda. Ucieszyła się, że Vanessa nie zmieniła się tak bardzo, jak myślała. Wciąż miała tę samą mimikę twarzy. Niewielka zmarszczka między brwiami i wydęcie warg ją zdradziło.
– Brady Tucker poszedł w ślady ojca – oznajmiła od niechcenia.
– Jest lekarzem? – nie wytrzymała Vanessa.
– O, tak. I zdobył wysokie stanowisko w szpitalu w Nowym Jorku. Chyba kierownicze, jeśli dobrze zrozumiałam słowa Abrahama.
– Zawsze myślałam, że Brady źle skończy. – Pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Wszyscy tak myśleli – przytaknęła matka ze śmiechem. – Ale stał się odpowiedzialnym i godnym szacunku młodym człowiekiem. Oczywiście, wciąż jest zbyt przystojny, żeby mu to wyszło na zdrowie.
– Albo komukolwiek innemu – wymruczała pod nosem Vanessa.
– Tak, kobietom zawsze było ciężko oprzeć się takiemu wysokiemu, ciemnowłosemu i przystojnemu hultajowi.
– Raczej łobuzowi.
– Tak naprawdę to on nigdy nie zrobił nic złego – zauważyła łagodnie Loretta. – Oczywiście, czasem wyprowadzał rodziców z równowagi. Cóż, właściwie robił to na okrągło – przyznała w końcu ze śmiechem, widząc minę córki. – Ale zawsze troszczył się o siostrę. Za to go lubiłam. I podkochiwał się w tobie...
– Brady interesował się wszystkim, co miało na sobie spódniczkę i przed nim nie uciekało – jadowicie wytknęła Vanessa.
– Cóż, to prawo młodości – odparła nieco zamyślona Loretta i przyjrzała się córce. – Emily wyznała mi, że przez długi czas chodził przybity po tym, jak... kiedy z ojcem wyjechałaś do Europy.
– To dawne dzieje – ucięła Vanessa i wstała.
– Ja posprzątam! – zawołała matka, zrywając się z miejsca. – To twój pierwszy dzień w domu po długiej nieobecności i myślałam, że może trochę pograsz. Chciałabym znów usłyszeć twoją muzykę.
– Dobrze.
– Van?
– Słucham?
– Chcę, żebyś wiedziała, że jestem z ciebie dumna – wyznała Loretta, jednocześnie zastanawiając się, czy Vanessa jeszcze kiedyś zacznie się do niej zwracać „mamo”.
– Naprawdę?
– Oczywiście – przytaknęła, żałując, że nie ma dość odwagi, by podbiec i uściskać córkę. – Tylko chciałabym, żebyś była szczęśliwa.
– Jestem wystarczająco szczęśliwa.
– A powiedziałabyś mi, gdyby było inaczej?
– Nie wiem – przyznała. – Wydajemy się sobie takie obce...
– Mam nadzieję, że zostaniesz tak długo, dopóki się to nie zmieni, dobrze? – poprosiła Loretta po tym szczerym, ale bolesnym wyznaniu córki.
– Wróciłam, bo potrzebuję paru odpowiedzi. Ale jeszcze nie jestem gotowa pytać.
– Potrzeba nam czasu – zgodziła się matka. – Ale wierz mi, że wszystko, co robiłam, starałam się robić z myślą o tobie.
– Ojciec też mówił, że wszystko robi dla mojego dobra – wyznała gorzko Vanessa. – Dziwna sprawa, że nawet teraz, kiedy jestem dorosła, nie mam pojęcia, co by to mogło być.
Wyszła z kuchni, kierując się wprost do pokoju, w którym był szpinet. Znów odezwał się ból, palący i szarpiący wnętrzności. Z przyzwyczajenia wyciągnęła fiolkę leków, które zawsze nosiła przy sobie, i bez zastanowienia łyknęła pastylkę. Podeszła do szpinetu, usiadła i zaczęła grać z pamięci. By się uspokoić, zaczęła od „Księżycowej sonaty” Beethovena. Pamiętała, że w tym pokoju wiele razy grała ten utwór. Grała go z miłości do muzyki, ale też wiele razy z obowiązku, gdyż tego od niej oczekiwano.
Zawsze miała mieszane uczucia w stosunku do muzyki. Kochała ją, a odkąd dorosła, pragnęła tworzyć własne kompozycje. Lecz często, zbyt często, powodowała nią desperacka potrzeba zadowolenia ojca i osiągnięcia takiej doskonałości, jakiej oczekiwał ten bezkompromisowy człowiek. Teraz wiedziała, że było to po prostu niemożliwe.
Ojciec nie rozumiał, że muzyka jest jej miłością, nie powołaniem. Vanessa lubiła grać i wyrażać w ten sposób siebie, ale nigdy nie zależało jej, by zostać najlepszą pianistką. Kilka razy próbowała mu to wyjaśnić, lecz nie chciał słuchać jej tłumaczeń, niecierpliwił się i wpadał w furię. A Vanessa, choć znana ze swego uporu i trudnego charakteru, nie miała dość siły ani chęci, by sprzeciwić się despotycznemu ojcu.
Skończyła grać Beethovena i przerzuciła się na Bacha. Przymknęła oczy i poddała się muzyce. Grała już prawie godzinę, zachwycona pięknem i delikatnością tej genialnej kompozycji. Właśnie tego nie rozumiał jej ojciec. Vanessa mogła grać tylko dla swojej przyjemności i to wystarczało jej, aby czuła się szczęśliwa. Natomiast panicznie bała się i wprost nie znosiła grania w świetle jupiterów.
Jednocześnie ze zmianą nastroju, zmieniła się też melodia. Teraz wybrała Mozarta, gdyż jego utwory były szybsze i wymagały większej pasji. Żywa, pełna ekspresji muzyka płynęła spod jej palców wykonujących szalony taniec na klawiszach szpinetu. Gdy przebrzmiał ostatni akord, Vanessa odczuła taką radość, o której istnieniu dawno już zdążyła zapomnieć.
Przez chwilę delektowała się tym uczuciem, aż nagle usłyszała ciche brawa. Odwróciła się, zaskoczona. Na jednym z filigranowych krzeseł siedział mężczyzna. Poznała go bez trudu, jakby wcale nie minęło dwanaście lat od ich ostatniego spotkania.
– Niesamowite. – Zdumiony Brady Tucker wstał i podszedł do dziewczyny. – Zupełnie nieziemskie – mówił dalej, otoczony aureolą słonecznych promieni, które przez rozchylone zasłony wpadały do pokoju. – Witaj w domu, Van.
– Brady – wymruczała, wstając. – Ty draniu! – krzyknęła i z całej siły uderzyła go pięścią w żołądek.
Mężczyzna na moment stracił oddech, cofnął się gwałtownie, skulił i usiadł na podłodze.
Vanessa z satysfakcją obserwowała, jak z trudem łapie powietrze.
– Miło cię widzieć – jęknął, siedząc u jej stóp.
– Co, do diabła, tu robisz? – syknęła.
– Twoja matka mnie wpuściła – oznajmił po kilku ostrożnych oddechach i wstał. – Nie chciałem przeszkadzać, więc po prostu usiadłem i czekałem, aż skończysz grać. Nie sądziłem, że zostanę tak dotkliwie ukarany... za podsłuchiwanie – powiedział, patrząc na nią niebieskimi, rozbawionymi oczami.
– Powinieneś bardziej uważać – wytknęła mu, uśmiechając się mściwie. – Nie wiedziałam, że jesteś w mieście. Zaskoczyłeś mnie...
Vanessa przyglądała się mężczyźnie. Cieszyła się, że choć w części udało jej się odpłacić mu bólem za to, co jej zrobił. Był wysoki, musiała więc zadzierać głowę, by móc patrzeć mu w oczy. Upływ czasu nie zaszkodził jego urodzie. Wprost przeciwnie, Brady z wiekiem robił się coraz bardziej pociągający. Głos także mu się nie zmienił. Wciąż był głęboki i uwodzicielski. Już za to miała ochotę uderzyć go jeszcze raz.
– Mieszkam tu – powiedział i zapatrzył się na zmysłowe wydęcie ust Vanessy. – Przeprowadziłem się ponad rok temu. Czy wolno mi powiedzieć, że wspaniale wyglądasz, czy powinienem od razu się osłonić?
– Oczywiście, że możesz – przyzwoliła łaskawie.
– Więc dobrze. Wyglądasz wspaniale. Może jesteś tylko trochę za szczupła.
– Czy to pańska fachowa opinia, panie doktorze? – zakpiła i jeszcze bardziej wydęła wargi.
– A żebyś wiedziała.
Wykorzystując chwilowe zawieszenie broni, Brady ostrożnie usiadł obok Vanessy. Poczuł zapach jej perfum, subtelny i uwodzicielski zarazem. Ona wciąż mnie pociąga, pomyślał bez zdziwienia. Chociaż siedziała od niego na wyciągnięcie ręki, czuł, jakby dzielił ich ocean.
– Ty też nieźle wyglądasz – powiedziała uczciwie, choć wolałaby, żeby te słowa nie były aż tak prawdziwe.
Wciąż był szczupły i wysportowany. Jego twarz nie była już tak gładka jak kiedyś, ale te kilka zmarszczek i cień zarostu tylko dodawały mu uroku. W ciemnych włosach nie było ani śladu siwizny, a gęste rzęsy wydały jej się jeszcze dłuższe niż kiedyś. Ręce Brady'ego były tak samo silne i piękne jak wtedy, gdy pieściły ją pierwszy raz. Ale to było dawno temu, upomniała siebie surowo i splotła dłonie, układając je na kolanach.
– Matka powiedziała mi, że masz posadę w Nowym Jorku.
– Miałem – przytaknął i zamyślił się na chwilę.
Przy tej kobiecie czuł się jak uczniak. A może nawet i gorzej. Dwanaście lat temu przynajmniej wiedział, jak z nią postępować. Albo tak mu się tylko wydawało.
– Wróciłem, aby pomóc ojcu w jego prywatnej praktyce – dodał po chwili. – Chciałby za rok lub dwa przejść na emeryturę.
– Jakoś nie umiem sobie tego wyobrazić. Ty wracasz tu jako lekarz, a doktor Tucker przechodzi na emeryturę. – Vanessa ze zdumieniem kręciła głową.
– Cóż, czasy się zmieniają – powiedział Brady, wzruszając ramionami.
– O, tak. – Kiwnęła głową i wstała, nie mogąc już dłużej znieść jego bliskości. W myślach ganiła się za odruchy spłoszonej nastolatki.
– Ja na początku studiów medycznych też nie mogłem sobie wyobrazić siebie jako statecznego lekarza.
Vanessa ze zmarszczonymi brwiami przyjrzała się jego strojowi. Miał na sobie dżinsy, koszulkę z krótkim rękawem i sportowe buty – zupełnie takie same, jakie miał zwyczaj nosić w szkole.
– Nie wyglądasz mi na doktora.
– Chcesz zobaczyć mój stetoskop? – Ironia w jego głosie była doskonale słyszalna.
– Nie. – Vanessa nie zamierzała reagować na jego zaczepki. – Słyszałam, że Joanie wyszła za mąż.
– Tak. I ze wszystkich tutejszych mężczyzn wybrała Jacka Knighta. Pamiętasz go?
– Chyba nie.
– Był w starszej klasie, chyba rok wyżej ode mnie. Gwiazda futbolu. Szykował się na zawodowca, ale załatwił sobie kolano...
– Czy to nowy termin medyczny? – zakpiła Vanessa.
– Być może – odparł z uśmiechem.
Vanessa dostrzegła małą przerwę między jego przednimi zębami, która kiedyś tak bardzo ją pociągała.
– Joanie oszaleje ze szczęścia, gdy ją odwiedzisz, Van.
– Ja też chcę się z nią spotkać – zapewniła.
– Mam jeszcze kilku pacjentów, ale powinienem skończyć do szóstej. A może wyskoczymy gdzieś na późny obiad, a potem zawiozę cię na farmę? Co ty na to?
– Chyba nie skorzystam – prychnęła.
– Dlaczego? – zdziwił się Brady.
– Bo kiedy ostatni raz się z tobą umówiłam, zaprosiłeś mnie na swój bal maturalny i wystawiłeś do wiatru!
– Długo chowasz urazę – powiedział. Wstał i wepchnął ręce do kieszeni.
– Tak.
– Van, miałem wtedy osiemnaście lat – tłumaczył łagodnie. – A poza tym nie zachowałem się tak bez powodu.
– To już nieważne – burknęła, czując, że znów zaczyna ją boleć żołądek. – Chodzi o to, że nie mam zamiaru zaczynać tam, gdzie przerwaliśmy.
– Nie o to mi chodziło – odparł i obrzucił Vanessę zamyślonym spojrzeniem.
– I dobrze. Każde z nas ma własne życie, Brady. I lepiej niech tak zostanie.
Powoli pokiwał głową
– Zmieniłaś się bardziej, niż myślałem – powiedział.
– Owszem – przytaknęła i odwróciła się, żeby wyjść z pokoju. Zatrzymała się jednak i znów spojrzała na Brady'ego. – Oboje się zmieniliśmy. Mam nadzieję, że pamiętasz drogę do drzwi?
– Jasne – rzucił w przestrzeń, bo Vanessa z dumnie uniesioną głową już wyszła z pokoju.
Pamiętał drogę do wyjścia. Jedyna rzecz, o której na swoje nieszczęście zapomniał, to minki Vanessy, które wciąż robiły na nim spore wrażenie.
Tytuł oryginału:
Unfinished Business
Pierwsze wydanie:
Silhouette Books, 1992
Opracowanie graficzne okładki:
Robert Dąbrowski
Redaktor serii:
Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne:
Władysław Ordęga
Korekta:
Sylwia Kozak-Śmiech
© 1992 by Nora Roberts
© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2011, 2012
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-238-9936-5
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.