Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zapadająca w pamięć opowieść o biedzie, wykluczeniu i nadziei. A także o tym, gdzie leży granica między pełnym empatii patrzeniem a egoistycznym voyeuryzmem. Czy taka granica istnieje?
Onyx to ulica slumsów w Manili, stolicy Filipin; to miejsce niebezpieczne, brudne, głośne i przeludnione. Ludzie żyją tu z dnia na dzień, bo niczego nie mogą być pewni – ani tego, czy jutro będą mieli co jeść, ani tego, czy jutro będą żyć. Nędza jednakowo przygniata tu wszystkich, kobiety i mężczyzn, starców i dzieci, ale Eli, Eli nie poprzestaje na kreśleniu obrazów filipińskiego ubóstwa i portretów tonących w nim ludzi. To także opowieść o mieszkańcach Zachodu – białych turystach odwiedzających slumsy, reporterach dokumentujących biedę, odbiorcach ich książek. O nas.
„Byłem na Filipinach. Spojrzenie Tochmana na ludzką nędzę jest pełne empatii. Zachwyciłem się tą książką. Zachęcam do przeczytania”.
Wiktor Osiatyński
„Bezwzględna próba rozprawy z zawodem reportera, z bezmyślnością turystów uprawiających poorystykę (bieda-wycieczki, zorganizowane wyprawy do slumsów, w programie m.in. fotografowanie ubóstwa i bliskie, choć nieprzesadnie bliskie, spoglądanie nędzy w oczy, «przez szybkę», przez szkło iPada) i wszystkich zachwyconych lub przerażonych «widokami cudzego cierpienia»”.
Grzegorz Wysocki, Culture.pl
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 171
7
– Zarąbiste masz włosy – głaszcze ją po głowie. Nikt inny tak do niej nie mówi, nikt jej tak nie dotyka. Oboje lubią te chwile w ich ciasnym domu schowanym na końcu loobanu. Nie znasz drogi – nie trafisz, bo to koniec ślepego labiryntu. Trzy razy w lewo, raz w prawo, w lewo, dwa razy w prawo, w lewo, kto by to zapamiętał. Dom? A co to za dom! Rudera z dykty, bez okna, duszno, gorąco, nisko, dwa metry na dwa, jakaś szafka, druga, lustro, wiatrak, pełno dziadostwa, jakieś szmaty wiszą, ledwo się da nogi rozprostować, kiedy nadchodzi ten czas. A kiedy nadchodzi, to najpierw za drobną opłatę pożyczają od sąsiadów mały przenośny telewizor, przynoszą tutaj, podłączają do dzikiego prądu, ojca z małym wysyłają do kolegów, niech tam sobie zagra w bingo, kręcą anteną, w lewo, w prawo, jest obraz, lekko śnieży, są gotowi. Jeszcze dwie minuty, dźwięk chrypi, jeszcze reklama pieluch: „Niemowlę nie mówi, ale czuje, że jest kochane. Bliska więź z rodzicami gwarantuje prawidłowy rozwój dziecka i daje nadzieję na szczęśliwe życie”. Jeszcze minuta i już się zaczyna kolejny odcinek Bądź ostrożny z sercem mym.
Ależ to dramatyczna historia!
Główna bohaterka ma na imię Maya. Młoda, piękna, samotna, bez perspektyw. Jest recepcjonistką, czy raczej przewodniczką w jakimś filipińskim kurorcie. Uśmiecha się do zagranicznych gości, do żon, do mężów. Marzy, by zostać stewardesą, latać po świecie, mówić Welcome on board. Poznać w przestworzach jakiegoś fajnego faceta, urodzić mu dzieci.
– Zarąbiste masz włosy – mówi Adam i w lichym świetle ekranu szuka między nimi tych najbielszych. Kiedy znajdzie siwy, wyrywa go, wiadomo, jednym ostrym ruchem, zawsze z poczuciem satysfakcji pomieszanej z winą, że zadaje ból. Tymczasem na ekranie Maya znajduje agencję, jakich na Filipinach jest mnóstwo. Agencja załatwi jej pracę za granicą. Może się uda w Qatar Airways, może w Emirates albo Bahrain Air. Byłoby cudownie. Welcome on board! Oto marzenie dziewczyny z telewizora. Spełnia się! Cała rodzina zbiera na opłatę dla agencji, na wielką podróż Mai, na jej nowe ubrania, bo w świecie trzeba przecież dobrze wyglądać. Przyszła stewardesa całuje najbliższych, leją się łzy, wsiada do autobusu, przesiada się kilka razy, wreszcie przyjeżdża do Manili, na międzynarodowe lotnisko. Podekscytowana – jej życie właśnie się zmienia i już nigdy nie będzie jak przedtem – staje w umówionym miejscu o umówionej porze, rozgląda się, gotowa do dalszej drogi.
Nikt na nią nie czeka. Ale ona jest wytrwała, może to Filipino time, myśli i rozgląda się niecierpliwie. Ktoś się spóźnia, może zaraz przyjdzie. Ale nie przychodzi. Została oszukana. Co robić? Na pewno nie wracać do domu. Bo co powie rodzinie? Z czego odda długi? Zostaje w Manili. Pierwszą noc spędza na ulicy.
– Zarąbiste masz włosy, mamo – mówi Adam przez łzy.
– Pewnie Maya skończy wśród nas – i mamie wilgotnieją oczy.
– Myślisz, że w naszych slumsach?
– Może w Tondo, tam łatwiej trafić. I jest gorzej niż u nas.
– Oj, przestań. To już lepiej, żeby do nas przyszła.
– No nie wiem – mama podnosi się z podłogi. – Odnieś sąsiadom telewizor, a ja pójdę poszukać ojca. Mały musi coś zjeść.
Junk shop to zwykle ciemny garaż, nora, głęboka czarna dziura. Ale akurat ten, w którym Adam pracował jeszcze wczoraj, stoi pod gołym niebem. Spory, jasny plac za blaszaną bramą. Więcej powietrza, mocne słońce, brak cienia albo ulewa. Spod dużych arkuszy falistej blachy tylko nogi było mu widać, kiedy nosił tę blachę na głowie. Ten junk shop specjalizuje się w żelazie, stali i aluminium. Inne skupują plastik, papier albo szkło. Wszystko to śmieci. Znoszą je nędzarze z okolicy albo zwożą trochę bogatsi – bo jakimś zdezelowanym samochodem – dostawcy z odległości pięćdziesięciu kilometrów. Od tego, ile odpadów dostarczą, zależy praca mężczyzn na Onyksie. Albo jest, albo jej nie ma. Jest co jeść albo nie ma nic.
Kiedy złom się piętrzy, w junk shopie hałas trwa od świtu do zmierzchu, zwykle jeszcze dłużej, zawsze wyjdzie przynajmniej czternaście godzin roboty. Ważenie, segregowanie, oddzielanie jednego od drugiego, topienie plastiku, czarny dym, smród, stuk-stuk, młotki, obcęgi, szlifierki, ładowanie na ciężarówkę, transport do jakiegoś pośrednika w handlu odpadami, a może wprost do huty, nikt z pracowników tego nie wie, nikt o to nie pyta, nikt nie jest zainteresowany tym, co dzieje się poza Onyxem. A i świat nie chce nic o Onyksie wiedzieć.
Robota jest tak ciężka, że najstarszy pracownik nie ma czterdziestki. A najmłodszy ile ma? Osiemnaście! Właściciel złomowiska mówi to z podniesioną głową. Rozejrzyjcie się! Żadnych dzieci nie widać!
Zniknęły.
Wczoraj wieczorem mama postanowiła: Adam w junk shopie więcej pracował nie będzie. A może właściciel junk shopu tak zdecydował? Bo kręcą się tu jacyś Amerykanie. Każdy biały jest z Ameryki, pytają, węszą, fotografują, więc przez kilka dni będziemy udawać, że nikt tu dzieci do pracy nie zmusza.
Ale wystarczy przejść się Onyxem tam i z powrotem: usmoleni chłopcy, mają po siedem lat, po pięć, pełno ich, pobrudzeni smarem, olejem, z młotkami w dłoniach, stuk-stuk, stuk-stuk, będą tak stukać przez najbliższych kilka lat, aż podrosną i nadadzą się do dźwigania.
Rodziców Adama nie stać na udawanie, biali węszą, niech węszą, trudno, coś trzeba jeść, więc dzisiaj Adam rusza na poszukiwanie plastikowych butelek. Razem z nim dwóch kolegów. Tak samo chudzi, tak samo obdarci. I ci biali, co węszą, idą z nimi. Ale na Onyksie żadna bezpańska butelka nie przetrwa nawet minuty. Nie ma niczyich butelek. Trzeba iść dalej. Najlepiej w stronę torów.
Dokąd te tory prowadzą? Do jakiego dalekiego świata? Na lotnisko pociągiem stąd dojedziemy? Czy raczej nad morze? Co widać z samolotu? Co z brzegu? Zielone wyspy? Srebro oceanu? Gęstą dżunglę? Lustra pól ryżowych? Złote plaże? Wieże kościołów? Oczywiście! To piękne Filipiny! Tysiące wysp. Na pewno widać więc także statki. Okręty. Dużo okrętów.
Co dalej będzie z serialową Mayą? Trafi do slumsów? Zostanie prostytutką czy od razu popełni samobójstwo? Oba scenariusze są w dzielnicach nędzy dobrze znane, oba prawdopodobne: panna przyjeżdża z prowincji, nie ma nikogo, nic, tylko te dwa wyjścia. No, mogą ją jeszcze zgwałcić zbiorowo i zbiorowo posiekać. O taką niczyją dziewczynę nikt przecież nie zapyta, nikt się nie upomni. Czy tak będzie z Mayą, co chciała latać samolotami?
Theodore Boborol, reżyser Bądź ostrożny z sercem mym (Be Careful with My Heart), umówił się z nami w jednym ze stu pięćdziesięciu trzech Starbucksów działających w Metro Manila (kiedy czytacie tę książkę, ta liczba może jest już dwukrotnie wyższa). Na razie nie zdradza dalszego losu swojej bohaterki. Woli posłuchać o Adamie.
Adam ma trzynaście lat. Jego mama postanowiła, że koniec z pracą w junk shopie, kiedy wczoraj na chłopca z sąsiedztwa spadła stalowa butla tlenowa, dwa razy od niego wyższa, kilkadziesiąt kilo. Połamała mu kości czaszki. Dziecko żyje, ale ledwo, ledwo. Czy wróci ze szpitala? Kiedy? Kim jest? Kim są jego rodzice? Który to szpital? Który junk shop? Czy tak się rzeczywiście stało? Tego już się nie dowiemy. Nikt nic nie wie, nikt niczego nie widział.
Butelka! Tam leży! Druga! Trzecia, po coli zero. Nie jest łatwo, bo choć wszędzie śmieci, porzuconych plastikowych butelek poza Onyxem też nie widać. Każda to pieniądz. Nieduży, bo niewiele waży. Potrzebujemy ze stu, a może i stu pięćdziesięciu butelek, żeby zarobić tyle, ile Adam zarabia w junk shopie przez czternaście godzin. Sto pesos – siedem polskich złotych. Minimum trzysta butelek nam trzeba! A jeśli trafią się tylko małe, to czterysta pięćdziesiąt, bo przecież jest ich trzech.
– A wy dzisiaj coś jedliście?
– Nic.
Biali reporterzy wiedzą: głodny bohater opowieści to marny bohater. Mamrocze coś pod nosem, cedzi jakieś półsłówka, niewiele się można dowiedzieć. Przed obiektywem głodny model też raczej uważny nie będzie. Trzeba go najpierw nakarmić – to koszt dokumentacji. Wystarczy po bułce, po butelce wody albo coli. Mamy sześć kolejnych butelek! Bo trzech chłopców, jeden biały z aparatem, drugi bez aparatu, ale z dużym uchem, i ta ich filipińska tłumaczka. Płócienny worek po ryżu powoli napełnia się powietrzem w plastiku. Zbyt powoli.
Zawsze idą we trzech. Tak jest bezpieczniej – torba pełna butelek pada czasami łupem starszych chłopaków. Albo jakiegoś dorosłego typa. A i nie każdą butelkę można podnieść bezkarnie. Najpierw trzeba się czujnie rozejrzeć, bo łatwo wejść na cudze terytorium, kawałek cudzego asfaltu, ubitej ziemi, trawy. Choć trawy raczej tu nie ma. Zawsze ktoś może krzyknąć, że to jego ziemia, spierdalać mi stąd, gówniarze! I wtedy trzeba się bić, a może nawet torbę stracić. Lepiej uciekać od razu. Zbieranie plastiku to interes marny, niepewny. Ale trzeba próbować, w domu czeka bezrobotny ojciec. Uzależniony od hazardu i od innych, jeszcze droższych rzeczy. I matka, uzależniona od bingo. Adam musi się sprężać. Słońce pali, okręty przypływają, odpływają.
– Są to okręty amerykańskie – mówi reżyser Be Careful with My Heart. – Wszyscy tu o nich wiemy, trzeba by je w naszym mydle jakoś pokazać.
Mydło – opera mydlana. Nasze mydło, mówi Theodore Boborol, nie tylko reżyser, ale i scenarzysta, kiedy pytamy, czy napisałby scenariusz o manilskich slumsach. O naszym Adamie na przykład? Nie odpowiada od razu, chce jeszcze o Adamie posłuchać.
Butelka! Tam leży! Druga!
Ojciec lubi opiekować się małym. Jest w sumie w porządku, nie ma co narzekać. Dopóki nie używa pięści. A używa ich, kiedy Adam jest niegrzeczny. Zwykle chodzi o późne wracanie z ulicy. Kiedy nie ma pracy w junk shopie, wieczorem musi być w domu najpóźniej o dziewiątej. Adam nie ma zegarka, nie ma kogo zapytać o godzinę, rzadko kto na Onyksie czas liczy, ale ojciec tak. Ma duży budzik na szafce. Więc używa pięści codziennie.
Tam leży mała po fancie!
Te sto pesos, siedem polskich złotych, które Adam przynosi z junk shopu za czternaście godzin pracy, to największy, czy raczej jedyny dochód w rodzinie. Mogłyby za to skromnie zjeść ze cztery osoby. Ale dorośli mają swoje inne duże wydatki. Praca to wybór Adama. Tak mówią rodzice. Nikt go przecież nie zmusza do roboty, powinien chodzić do szkoły, tam jest miejsce dla dziecka. Ale nie chodzi. Bo nikt go do tego nie zmusza. Adam nie czyta, nie pisze, choć dwa słowa napisać potrafi. Drukowanymi literami: ADAM HART.
Theodore Boborol, scenarzysta i reżyser oper mydlanych:
...Adam Heart, czemu nie, ładny tytuł, wy już mieliście w Polsce Jana Serce, zabawne, tylko czy nie był za bardzo depresyjny, bo za dużo depresji to u nas w mydle nie przejdzie, jeśli slumsy, to jako punkt wyjścia, czemu nie, slums jest malowniczy, dramatyczny, tego syfu można zawsze trochę przemycić, trzeba jednak pamiętać, że Filipińczycy wolą bohaterów, którzy aspirują, mają cel, chcą pójść dalej, wyżej, ma być nadzieja, a nie jakiś dół...
...widzowi musi się wydawać, że on może żyć tak samo jak ten czy tamta na ekranie, nawet jeśli to nieprawda, o złudzenie trzeba zadbać, rozumiecie, opakować to, co niemożliwe, unikać cudownej przemiany z biedaka w księcia jedynie dlatego, że ktoś się bogato ożenił, bo ludzie w takie bajki nie uwierzą, raczej wolą wierzyć w to, co bardziej prawdopodobne, chociaż prawdopodobne wcale nie jest, tylko dobrze opakowane...
...no i najważniejsze, o tym zawsze musimy pamiętać, kręcimy love story...
...nasza Maya, po różnych perturbacjach – będzie dramat, cierpienie, zagrożenie, polejemy tego trochę – dzięki własnej sile, no i dzięki Bogu, bez Boga nic tu nie robimy nawet w mydle, latamy do kościoła w każdym odcinku, to naturalne jak oddychanie, prosimy Boga o pomoc, Maya też klęczy, no bo jak by miała nie klęczeć, to są Filipiny, największy kłopot czeka nas potem, jak będziemy to sprzedawać do Malezji, muzułmanie każą nam wszystkie sceny kościelne wycinać, więc co robić, Allah akbar, wycinamy wszystkie krzyże, ona oczywiście zostanie w końcu stewardesą, szczebelek po szczebelku, i pozna fajnego faceta, wszystkie Filipinki przed telewizorami będą się w nim kochały, ona nawet za niego wyjdzie...
...ale już wcześniej będzie niezależną kobietą, musimy uczyć te masy, sama osiągnęła wiele, tak musi w mydle być, a może i nie musi, to zależy od stacji telewizyjnej, która serial zamawia, bo są takie, co lubią tylko depresję, szaro, buro, beznadzieja, bez aspiracji, bez ambicji, bez celu, pod twoją obronę święta boża rodzicielko, i zero szans, bo to, jak mówią, odzwierciedla nasze życie, no może i odzwierciedla, ale nie cieszy się wśród naszych katolików powodzeniem, jest niska oglądalność, bo ludzie chcą patrzeć na lepsze życie, upozowane, zapakowane w jakąś obietnicę...
...wszystko trzeba dzisiaj upozować: film, zdjęcie, książkę, nic dzisiaj inaczej nie sprzedasz, i miłość też trzeba poprawić, i biedę przebrać, podkręcić, slumsy podbarwić, żeby dało się na nie patrzeć, żeby szło to patrzenie wytrzymać, dać im jakąś energię, wolę walki, nadzieję...
...nadzieja jest tylko w Bogu...
...love story, czy w tej waszej książce będzie love story...
...biedacy, nędzarze, no tak, może w dalekim tle, o Jezu, dobra, przez kilka sekund...
...ja tę nędzę znam, urodziłem się na Mindanao, na południu, też w nie za bogatej rodzinie, tam takich dzielnic nie ma, ale kilkanaście lat temu przyjechałem tutaj studiować na filmówce, wiecie, mamy tu całkiem dobrą kinematografię, dostałem stypendium, dorabiałem sprzedawaniem jedzenia na ulicy, ja biedę znam i slumsów w filmie bym się nie bał, nawet w mydle, wysłano mnie na studiach na research, bo robiliśmy film oparty na faktach, pojechałem do Navotas, tam jest zawsze powódź, syf, gówno pływa, wielu fotografów ze świata przyjeżdża tam odwalić łatwiznę, dzień pracy i mają dramatyczne fotoblogi, robią wystawy, albumy, ble ble, patrzcie, jaki jestem genialny, jak się dla sztuki unurzałem w gnoju, a ludzie, którzy tam żyją, wcale ich nie obchodzą...
...bieda jest fotogeniczna i biernie daje się fotografować...
...rozmawiałem tam sporo z tymi nędzarzami, trudno się gada, depresyjne miejsce to Navotas, może nawet bardziej niż wasz Onyx, oj, brudne, gorące, spektakularne dla kamery, nie trzeba się wysilać z żadną scenografią, tam mogłoby się nasze mydło o Adamie zaczynać...
...love story, powtarzajcie to sobie jak refren...
...najlepiej mezalians, spotkanie świata biedy ze światem bogactwa, każde mydło musi to mieć, bo przecież oglądają nas i w slumsach, i w pałacach, trzeba o tym pamiętać, mydło jednoczy ludzi przed telewizorami, dobry jest też motyw zemsty, to lubimy wszyscy bez względu na status społeczny, jeśli ksiądz, to nie za sexy, żeby się nam kobiety przed telewizorami sutanną nie podniecały, hierarchia nie byłaby zadowolona...
...dobrze robią zagubione dzieci, może jakieś podmienione w szpitalu, złamane serca, może jakiś gej, czemu nie, ładniutki, ale nie wygięty, szczypta nowoczesności zawsze dobrze robi na aspiracje katolickich widzów, ale nigdy gej jako główny bohater, biskupi by protestowali, po co nam to...
...no nie, ja was proszę, jaki ksiądz pedofil, wyście z księżyca spadli czy jak, jakie pokazywanie problemu, żadna telewizja by tego nie wzięła, co za beznadziejny pomysł, jakieś żarty...
...jaki ateista, nie, trudno mi sobie to wyobrazić, ateista nie ma się prawa pojawić w żadnym mydle, byłaby natychmiast ogólnopaństwowa awantura, parlamentarna debata, pozwy, obraza uczuć religijnych, żadnego ateisty w naszym mydle nie będzie, nikt by tego nie chciał oglądać, ja was proszę...
...co najwyżej zdradzająca żona, to jest dozwolone, albo zdradzający mąż, proszę bardzo, ale zawsze jako czarne charaktery, paskudne, wredne, wilcze oczy, zaciśnięte usta, rozumiecie, nikt ich polubić nie może, bo biskupi, wiecie, oni są wszędzie, widzą wszystko, czuwają, więc lepiej nie, a lanie dzieci po dupach jak najbardziej, to u nas powszechne, można dzieci bić, można to pokazywać w mydle, byle krwi nie było, wtedy i protestów nie będzie...
...dobra, ale ja bym tu coś jeszcze dodał, byłoby super, kochające się rodzeństwo, które nie wie, że jest z tych samych rodziców, czyli historia Adama Hearta pasuje nam do przeróbki jak ulał, nie protestujcie, wiem, jak się taką fikcję przyrządza...
...i żadnej polityki w mydle, w losie Adama, polityka nie może mieć znaczenia, co najwyżej okręty, tylko nie pytajcie, dlaczego one tu pływają, to nieważne, ludzi to nie obchodzi, ludzie to wiedzą, no, pływają, są tu naturalne jak ryby, góry, palmy, obłoki, zwyczajny filipiński krajobraz, więc czemu ich nie pokazać, przez chwilę tylko, dla zadzierzgnięcia akcji...