Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy zdarzyło ci się kiedyś utknąć w świecie wyobraźni?
Po sesji VR w Pizzapleksie Kai ma niejasne wrażenie, że animatroniczny tygrys przedostał się ze świata wirtualnego do rzeczywistości. Nowa atrakcja w Pizzapleksie wywołuje u Kane’a natrętne myśli, przez które chłopak zachowuje się inaczej niż zwykle. Danny, zakochany w pewnej fance tatuaży, robi wszystko, aby jej zaimponować... i płaci za to słoną cenę.
W uniwersum FNAF rzeczywistość jest często straszniejsza od najgorszych fantazji…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 241
Ei chromu, stanowiące wejście do Mega Pizzapleksu Freddy’ego Fazbeara, i wciągnął w płuca aromaty pikantnego sosu do pizzy i słodkiej waty cukrowej. Jednocześnie starał się opanować Todda, swojego nadmiernie rozentuzjazmowanego kolegę. Tamten jak zwykle uważał, że Kai nie rusza się dość szybko.
Ostatni z Ponadczasowej Paczki, jak określali siebie Kai i jego dwaj najlepsi kumple, roześmiał się, idąc za przyjaciółmi.
– Spójrz prawdzie w oczy, Kai – powiedział Asher. – Ślamazara z ciebie.
Kai też się zaśmiał. To był ich stały żart. Kai urodził się na wyspie Oahu i spędził tam pierwsze siedem lat życia ze swoją matką Hawajką i ojcem „kowbojem” (urodzonym i wychowanym na ranczu w Wyoming). „Wyspiarskie” nastawienie do czasu jego matki w połączeniu z równie wyluzowaną postawą ojca („Gdzie się pali, chłopie?” – pytał, zaciągając charakterystycznie) sprawiły, że Kai był znany z wyjątkowego wręcz spokoju. Todd mawiał, że gdyby Kai był choć odrobinę spokojniejszy, trzeba byłoby zacząć szukać pulsu.
– No, chłopaki, dawajcie! – ponaglał Todd kumpli. Wymachiwał przy tym rękami i ledwie ominął twarz ładnej nastolatki. Ta rzuciła mu cierpkie spojrzenie. Jak zawsze nawet tego nie zanotował – zbyt był zajęty rozglądaniem się.
Kai nie mógł mieć o to do niego pretensji. Pizzaplex był naprawdę fajnym miejscem, być może nawet jedynym fajnym miejscem w ich mieścinie. Kiedy go zbudowano, wszyscy się nim ekscytowali, ale teraz już stracił dla Kaia, Todda i Ashera urok nowości. Widzieli już oświetlony ultrafioletowym światłem plac zabaw dla maluchów – drabinki, zjeżdżalnie i piankowe klocki ustawione wokół basenu z brokatowymi kulkami. Wiele razy gapili się na witrażową kopułę, wznoszącą się w atrium Pizzapleksu, i bywali w przypominającym zamek, dwukondygnacyjnym, kolistym kinoteatrze, nad którym widniały witraże wpuszczające do środka strumienie kolorowego światła. Zbadali każdy obszar z grami, każdy sklep i restaurację. Zjedli co najmniej tuzin sztuk pizzy w oświetlonej barwnymi neonami jadalni o lustrzanym suficie i obkupili się w ubrania i gadżety inspirowane uniwersum Freddy’ego. Jeździli gokartami po torach, które krzyżowały się nad chodnikami wiodącymi do różnych części budynku i pod nimi. Kilka razy przejechali się kolejką górską, której tory wiły się po całym Pizzapleksie i oplatały pozornie niekończący się labirynt kolorowych rur wspinaczkowych. Oglądali występy animatroników i nauczyli się na pamięć wszystkich rockowych i popowych piosenek przez nie granych, a także wszystkich motywów muzycznych różnych stref i obszarów gier. Rozpoznawali też dźwięki samych gier – pingnięcia i melodyjki, brzęczenia i buczenia, szumy i dzwonienie.
Kai i jego przyjaciele zdążyli poznać cały ten olśniewający chaos Pizzapleksu tak dobrze, jak znali nawzajem swoje domy. Kai nawet przed snem często zamykał oczy i zatracał się w niekończącym się wiecznym ruchu wirujących, błyszczących świateł Pizzapleksu, wesołej muzyki i rozentuzjazmowanych tłumów. Nieziemski przepych i wspaniałość Pizzapleksu przesłaniały przygnębiającą go czasami codzienność.
Chociaż znali to miejsce jak własną kieszeń, Todd zawsze wchodził tu z szeroko otwartymi w niemym, prawie nabożnym zachwycie oczami. Jakby każda wizyta pod magiczną, witrażową kopułą była ich pierwszą. Cały Todd. Zawsze żył „chwilą obecną”.
„Trzeba korzystać z każdej chwili” – lubił mawiać.
To on jako pierwszy nazwał ich Ponadczasową Paczką, ponieważ, jego zdaniem, nie pasowali do pozostałych uczniów i uczennic szóstej klasy.
– Czas to konstrukt. Nie istnieje. Jedynym, co jest realne, jest chwila obecna – oświadczył. Kai i Asher tak naprawdę nie do końca rozumieli niekończące się wywody Todda o „iluzorycznej naturze czasu”, ale uznali, że nazwa jest fajna.
– No chodźcie – ponaglił ich teraz co najmniej po raz trzeci.
Ponownie wyciągnął rękę, żeby złapać Kaia za ramię. Kai zrobił jednak unik i pokręcił głową. Nie po raz pierwszy zadał sobie pytanie, dlaczego ktoś, kto tak ceni „chwilę obecną”, zawsze tak się spieszy.
– Drzewo Bajarza ci nie ucieknie – zapewnił kolegę.
Podążając za Toddem przez hałaśliwy tłum Pizzapleksu, musiał przyznać, że i on czuje dreszczyk emocji na widok drzewa. Przez kilka tygodni nie przychodzili tutaj, a w tym czasie usłyszeli, jak kilkoro dzieci w szkole rozmawiało o drzewie, w którym znajdował się Bajarz, najnowocześniejszy program dostarczający wygenerowane scenariusze zabawiającym gości animatronikom.
– Wyobrażacie sobie kod w tym całym Bajarzu? – zapytał natychmiast Asher, ledwie o tym usłyszał. Od razu zaczął grzebać w internecie, żeby poczytać więcej o nowej funkcji Pizzapleksu, i nawijał o niej bez końca, używając programistycznego żargonu, którego ani Kai, ani Todd nie rozumieli.
Mimo że Kai, Todd i Asher byli bliskimi przyjaciółmi, trudno byłoby znaleźć bardziej różniących się chłopaków. Kai, którego imię, jak wiedział, w języku rdzennych Hawajczyków oznaczało „morze”, szedł przez życie bez stresu, na luzie. Jasne, niekiedy coś go smuciło, ale przez większość czasu potrafił zwyczajnie płynąć z prądem, do czego zresztą zawsze zachęcała go mama. Taka była jej natura. Choć pracowała jako pielęgniarka na oddziale ratunkowym, nie poddawała się stresowi. Bez względu na to, ile długich godzin musiała spędzać w pracy i z czym się tam stykała, zachowywała stoicki spokój.
„Musisz płynąć z falami życia, Kai” – tłumaczyła często synowi.
Ona sama na Hawajach dosłownie pływała z falami. Właśnie zaczynała uczyć surfować Kaia, gdy jego tata przeniósł się na kontynent, by otworzyć firmę deweloperską. Żona i syn przeprowadzili się tam razem z nim, do miasta oddalonego o tysiące kilometrów od najbliższych fal. Kai tęsknił za oceanem, ale nie miał też nic przeciwko miejscu, w którym teraz osiedli. Podobało mu się, że są tu prawdziwe pory roku, że jesienią liście drzew zmieniają kolor na pomarańczowy i żółty, a zimą pada śnieg. Choć musiał zrezygnować z fal oceanu, to, co zyskał w zamian, było zupełnie w porządku.
Kai nie całkiem mógł się jednak pozbyć ze swojego życia śladów wyspy. Przypominał bardziej swoją mamę – czarnowłosą, o brązowych oczach i skórze – niż tatę, niebieskookiego blondyna, w którego z kolei wdała się siostra chłopca. Trudno było uwierzyć, że są rodzeństwem czy w ogóle krewnymi. Był niski i drobny jak mama. Niewysoki wzrost w połączeniu z hawajskimi koszulami i luźnymi bawełnianymi spodniami, które wolał od jednokolorowych T-shirtów i dżinsów uwielbianych przez kolegów z klasy, sprawiał, że wyróżniał się na ich tle. Miał też nietypowe skłonności do odpływania w krainę marzeń i snów na jawie. Błądził myślami tak często i daleko, że miewał przez to kłopoty w szkole. Nie dbał zbytnio o naukę. Bardziej interesowały go natura, sztuka i świat duchów.
Todd, w przeciwieństwie do Kaia, był wysoki, chudy i pełen energii. Miał długie, zwykle potargane włosy, prawie tak pomarańczowe jak marchewka, a jego bladą twarz pokrywał gęsty deseń brązowych piegów, tu i ówdzie zupełnie zacierający koloryt cery pod nimi. Wyróżniał się na tle innych uczniów w szkole tak samo jak Kai albo jeszcze bardziej. Nauka nie sprawiała mu jednak problemów. Miał doskonałe oceny i uwielbiał się uczyć. Kiedy nie spędzał czasu z Kaiem i Asherem, leżał w łóżku i czytał książkę, machając przy tym nieustannie jedną stopą. Pokój miał tak wypchany książkami, że ledwo starczało miejsca na meble – a także dla Ashera i Kaia, kiedy go odwiedzali.
No i był jeszcze Asher. Mógłby od biedy pasować do szkoły, gdyby nie to, że miał totalnego świra na punkcie technologii. Był przeciętnego wzrostu jak na ich jedenaście lat, miał brązowe włosy i oczy, a przy tym zupełnie normalną aparycję. Kai nawet usłyszał kiedyś, jak dziewczyny rozmawiały o tym, że jest „ładny”.
– Szkoda tylko, że to taki dziwak – skomentowała wtedy jedna z nich.
Faktycznie, Asher był trochę dziwny. Miał obsesję na punkcie komputerów, robotyki i science fiction do tego stopnia, że z młodszym bratem, Alexem, który tak bardzo przypominał go z wyglądu, że mógłby być jego nieco mniejszym klonem, często rozmawiali w kodzie binarnym. Kai nieraz słyszał, jak Alex mówi do Ashera:
– 1000111 101000010 1110101 1110000 1101111 1101100.
Asher powiedział Kaiowi, że oznacza to „głupol”.
– Nie szybciej byłoby po prostu powiedzieć „głupol”? – zdziwił się Kai.
– Jasne – odparł Asher. – Ale rodzice na nas krzyczą, jak się przezywamy.
Rodzice Ashera i Alexa, w przeciwieństwie do ich synów, nie opanowali kodu binarnego.
– O rany! – zawołał Todd.
Kai zamrugał i zdał sobie sprawę, że podczas gdy jego umysł błądził gdzieś w przestworzach, dotarli do centrum Pizzapleksu. Stali przed Drzewem Bajarza.
Było owinięte plastikową taśmą, a wokół jego podstawy znajdowała się bariera z liny.
– Co się stało? – zapytał na głos Asher, nie zwracając się do nikogo konkretnego.
Mężczyzna w średnim wieku, ubrany w uniform Pizzapleksu, czyli czerwoną koszulę i czarne spodnie, który zamiatał konfetti z okolic wybrzuszonych, światłowodowych „korzeni” drzewa, podniósł wzrok.
– Wystąpiła jakaś usterka – powiedział. Potarł kwadratowy podbródek porośnięty szorstkim zarostem i potrząsnął głową. – Drzewo stoi dopiero od trzech tygodni, a już słyszałem, że zamierzają je zdemontować.
– Co? Już? – Asher zmarszczył brwi i spojrzał na drzewo.
Kai skierował wzrok tam, gdzie kolega. To, co zobaczył, przyprawiło go o dreszcze, choć sam nie był pewien dlaczego. Może powodem było to, że przezroczysty plastik owinięty wokół rozdętego, cętkowanego żółtego pnia drzewa i jego wyciągniętych na wszystkie strony tęczowych kończyn nadawał mu wygląd jakiegoś widmowego potwora w opończy. Kai z łatwością potrafił sobie wyobrazić, jak gigantyczne drzewo nagle wyrywa korzenie z podłoża i zaczyna kroczyć przez Pizzaplex. W jego fantazjach wyciągało teraz długie, szkieletowe gałęzie, aby chwytać dzieci z…
– Kai! – Todd ponownie szarpnął go za ramię.
– …wybrali baobab, ponieważ te drzewa mają takie duże pnie – powiedział Asher. – Jak dla mnie to świetny wybór. To niesamowite drzewa, legendarne.
– Sekwoja byłaby lepsza – stwierdził Todd.
– W życiu – zaoponował Asher. – Sekwoja jest za wysoka.
– Przecież to by nie była prawdziwa sekwoja – odparł Todd. – A one też mają grube pnie i przynajmniej rosną w Ameryce.
– Co ma Ameryka do rzeczy? – zapytał Asher. – Buty masz z Chin.
– No i co? Moje buty to nie drzewo – obruszył się Todd.
Kai potrząsnął głową. Nauczył się już, że najlepszą reakcją na kłótnie Todda i Ashera jest brak reakcji. Trzeba było po prostu pozwolić im się kłócić. Todd i Asher przyjaźnili się, odkąd nauczyli się mówić, i taką już mieli ze sobą relację.
Asher odwrócił się od Todda, kończąc tym samym dyskusję. Przylgnął do liny odgradzającej drzewo.
– Szkoda, że nie mogę tam zajrzeć – powiedział. – Zastanawiam się, co poszło nie tak z oprogramowaniem. Według mnie podstawa algorytmu była bezbłędna, a ten pomysł, żeby jeden program generował wszystkie historie dla animatronicznych postaci – po prostu genialny. Po co płacić całej masie ludzi, żeby pisali scenariusze, skoro można po prostu napisać program?
Todd prychnął.
– W życiu. Program komputerowy nie jest lepszy od człowieka. Nie ma mowy, żeby był na tyle zaawansowany, by zastąpić ludzką wyobraźnię.
Asher potrząsnął głową.
– Mark Twain już dawno temu powiedział, że nie ma czegoś takiego jak nowy pomysł. Ludzie lubią myśleć, że wyobraźnia jest czymś niesamowitym, ale tak naprawdę trudno już o oryginalność. Wszystko, co powstaje, to powtarzanie dawno istniejących historii, za każdym razem w trochę inny sposób. Dlatego właśnie zlecenie tego programowi komputerowemu jest genialne.
– Widocznie nie był aż tak genialny, skoro tak szybko go zamykają – zauważył Todd.
Sięgnął do mankietu koszuli Ashera – pomarańczowo-niebieskiej, flanelowej, z długimi rękawami. Strój również sprawiał, że Asher się wyróżniał: zawsze, przez okrągły rok, nosił flanelowe koszule w jaskrawych kolorach. Chodził w nich nawet latem, tyle że odcinał im wtedy rękawy. Niezbyt często się widywało coś takiego, ale to był właśnie cały Asher.
– Chodź, Ash – powiedział Todd. – Zamknięte. Porobimy coś innego.
Asher westchnął dramatycznie. Pozwolił jednak Toddowi odciągnąć się od Drzewa Bajarza.
– Chcę zobaczyć kabinę VR – podsunął im pomysł Kai.
– Ta, od razu – rzucił Asher, jednocześnie jednak posyłając mu półgębkiem swój typowy uśmieszek.
– Ja jestem za – wtrącił Todd, podskakując na palcach. – Chodźmy tam.
Łatwo było się zorientować w przestrzeni zbudowanego na planie wielkiej pizzy Pizzapleksu. Trzeba było tylko zapamiętać kolejność konkretnych atrakcji i to, gdzie się mieściły na obwodzie „placka”. Kai wiedział, że kabina VR znajduje się po przeciwnej stronie niż Drzewo Bajarza. Ponieważ centrum Pizzapleksu wypełniały drzewo, duży teatr i obszar zabaw dla maluchów, Kai i jego przyjaciele musieli obejść połowę obwodu „pizzy”, aby się tam dostać.
– Chcecie po drodze kupić pizzę? – zagadnął Todd, który truchtem oddalał się od Drzewa Bajarza, ponaglając kolegów, by szli szybciej.
– Dopiero co jedliśmy śniadanie – przypomniał Asher, biegnąc, by dogonić Todda.
– Na pizzę zawsze znajdzie się miejsce – zanucił Todd, rzucając mu spojrzenie przez ramię.
– Nie o dziesiątej rano – odparł Asher. – I zwolnij. Kabina VR nie ucieknie.
– To samo mówił Kai o Drzewie Bajarza – zauważył Todd. Zmniejszył jednak prędkość i szedł teraz szybkim marszem.
– To drzewo wygląda jak żywcem wzięte z dziwacznego snu – powiedział Kai, patrząc w prawo na fioletową gałąź, która rozciągała się nad nimi, gdy mijali obszar gier RPG.
– Tak – zgodził się Todd. – Albo z filmu fantasy. Wyobraź sobie miejsce zwane Tęczowym Światem. Tam by mieli takie drzewa.
Kai się zaśmiał.
– Właśnie. A na nich mieszkałyby małe, kolorowe stworzonka.
– Racja – podchwycił Todd. – I jadłyby jedzenie w kolorach tęczy. Zieloną pizzę i żółte ciastka.
– Fuj. – Asher się skrzywił. – Zieloną pizzę?
Todd też wykrzywił usta w grymasie.
– No dobra, może nie zieloną. To by wyglądało jak mech z tego wielkiego drzewa na moim podwórku. Fuj. Zeszłej nocy mi się śniło, że ten mech dostał się do mojego pokoju i strasznie szybko zarósł całe jego wnętrze. Mnie też próbował obrosnąć i na koniec zjeść.
Todd zatrzymał się tak gwałtownie, że Asher na niego wpadł. Trzymająca za ręce dwójkę maluchów młoda mama musiała odskoczyć na bok, żeby nie uczestniczyć w tym minikarambolu. jedno z dzieci upuściło przy tym kubek niekapek i rozpłakało się. Matka podniosła plastikowe naczynko, gromiąc przy tym Todda wzrokiem. On jednak tego nie zauważył.
Zerknął na Kaia.
– Czytałem książkę o interpretowaniu snów, którą polecała twoja mama. Wychodzi na to, że ten sen oznacza, że czegoś się boję i nie potrafię temu stawić czoła. Muszę się uporać z moimi lękami, inaczej zjedzą mnie żywcem. – Todd wzruszył ramionami i przewrócił oczami. – Też mi tajemnica. I tak wiem, że boję się dosłownie wszystkiego, żaden sen nie musi mi o tym mówić.
– Nieźle sobie radzisz jak na takiego cykora – skomentował Asher, żartobliwie klepiąc kolegę w potylicę.
Todd uśmiechnął się i ruszył znowu, równie szybko jak wcześniej. Asher podążył za nim.
Kai zmobilizował całą siłę swoich krótkich nóg, żeby za nimi nadążyć.
– Próbowałem pracować nad „świadomymi snami” – wyznał. – Wiecie, to oznacza, że człowiek śni i jest tego świadomy. Trochę się tym próbuję bawić. Nauczyłem się już budzić na komendę, wystarczy, że powiem sobie we śnie „Obudź się”. Powtarzam to parę razy i jestem w stanie wyłączyć każdy sen, ot tak. – Pstryknął palcami. – Mógłbyś też spróbować, Todd, na wypadek gdybyś miał koszmary.
Todd i Asher wymienili spojrzenia. Obaj się uśmiechnęli. Todd zwolnił, by dać Kaiowi kuksańca w ramię.
– Ale z ciebie dziwak.
Kai wzruszył ramionami. Wiedział, że Asher i Todd nie rozumieją jego zainteresowania kwestiami duchowości. Ale co tam.
– Hej, patrzcie! – rzucił Todd. – W kabinie VR mają dzisiaj coś specjalnego.
Kai podniósł wzrok, patrząc ponad głowami rozproszonej przed nimi gromadki dzieci i dorosłych. Dostrzegł ledowy szyld z napisem „Tylko dziś! Zobacz Pizzaplex za dziesięć lat! Zajrzyj w przyszłość!”.
– Brzmi fajnie – powiedział Kai. – Nie macie nic przeciwko, żebym pierwszy skorzystał?
Asher pokręcił głową. Todd zaś powiedział:
– Nie krępuj się.
Dotarli do kolejki przed kabiną VR. Kai ucieszył się, widząc, że nie ma tu jeszcze tłumu – na razie były tylko dwie nastolatki. Stały przy obsługującym, długowłosym dwudziestoparolatku, który siedział na stołku i całym sobą wyrażał bezgraniczne znudzenie. Obie dziewczyny – które, sądząc po wyglądzie, mogły mieć trzynaście lub czternaście lat – miały ciemne włosy. Kiedy odwróciły się, by spojrzeć na Kaia, Todda i Ashera, Kai uznał, że muszą być siostrami. Nie były co prawda bardzo do siebie podobne, ale obie miały takie same, niezwykle duże zielone oczy.
– Hej – powiedziała wyższa z nich, uśmiechając się.
– Cześć – odparł Todd. – Byłaś już kiedyś w kabinie VR?
Jak na kolesia, który twierdzi, że boi się wszystkiego, jest zaskakująco towarzyski, pomyślał Kai. Todd naprawdę rozmawiał z każdym.
– Dwa razy – odparła dziewczyna. – I mam już dość. Ale moja siostra koniecznie chce zajrzeć w przyszłość.
Druga dziewczyna się uśmiechnęła.
– Jestem po prostu ciekawa.
– On też. – Todd pokazał kciukiem w stronę Kaia.
Zaczęli rozmawiać z dziewczynami o przyszłości i o tym, jak z grubsza mogłaby ona wyglądać. Kai zupełnie się wyłączył, spoglądając poza swoich towarzyszy i ich nowe znajome na kabinę VR.
Urządzenie przypominało mu kopulastą gablotę, w której jego mama hodowała hawajskie rośliny – jej kawałek ojczyzny, jak mawiała. Wiwarium mamy miało drewnianą podstawę, baza kabiny AR była zaś jaskrawoczerwona. Zamiast roślin w szklanej gablocie stało jedno duże, złote krzesło, które wyglądało jak pluszowy, pozłacany tron. Osoba korzystająca z AR siadała na tym krześle (w tej chwili był to chłopak, którego Kai rozpoznał ze szkoły – uczył się w klasie wyżej) i zakładała na głowę opaskę pokrytą sensorycznymi czujnikami. To właśnie dzięki tej opasce AR oferowane w Pizzapleksie było tak fantastycznym doświadczeniem – urządzenie ściśle współpracowało ze zmysłami użytkownika, sprawiając, że przeżycia wydawały się pod każdym względem realne.
Kai nie mógł się doczekać tego, co zobaczy, gdy użyje opaski VR, by rzucić okiem na przyszłość Pizzapleksu. Zdecydował, że jeśli Todd i Asher nie będą mieli nic przeciwko czekaniu, wybierze sesję trwającą całe dziesięć minut, żeby naprawdę się nasycić.
Kai przyglądał się ze zdumieniem jeszcze jaskrawszej i bardziej błyszczącej wersji Pizzapleksu niż ta dobrze mu znana. Była bardziej zaawansowana technologicznie niż w „jego czasach”, o wiele mocniej doświetlona i panował w niej większy hałas.
Wypełniały ją setki dzieci i dorosłych, ubranych w oszałamiające stroje. Przyszli goście Pizzapleksu nosili co najmniej trzy razy bardziej krzykliwe, intensywne kolory niż te, jakie Kai widział do tej pory. Barwy niemal żyły, tak bardzo były nasycone.
Tkaniny wydawały się falować w ciągłym ruchu, ale gdy Kai im się przyjrzał, zdał sobie sprawę, że to złudzenie optyczne spowodowane przez napływ i odpływ światła w splocie tkaniny. Te „żywe” ubrania wyglądały, jakby trzepotały wokół chodzących po Pizzapleksie ludzi. Spodnie zdawały się unosić i opadać wzdłuż nóg niczym ruchome schody. Koszule i bluzki sprawiały wrażenie wirujących i drżących, gdy opływały klatki piersiowe kobiet i dziewcząt oraz podskakiwały na plecach i torsach mężczyzn i chłopców. Wszystko to dawało niesamowity efekt wizualny. Kai zastanawiał się, w jaki sposób powstała taka tkanina. Przypominała mu zakładkę do książki, którą miał w domu; kiedy spojrzało się pod pewnym kątem, był na niej delfin, a pod innym można było zobaczyć orkę. Asher powiedział mu, że zakładka została wykonana przy użyciu czegoś, co nazywało się „drukiem soczewkowym” – technologii pozwalającej tworzyć trójwymiarowe obrazy, zmieniające się w zależności od kąta, pod którym były oglądane. W tkaninach zastosowanych w ubraniach z przyszłości musiano wykorzystywać coś podobnego. Były wręcz niewiarygodne!
Aż trudno było uwierzyć, że odzież mogła się tak zmienić na przestrzeni dziesięciu lat. Z tego, co widział w albumach ze zdjęciami rodziców, ubrania, które nosili, gdy byli w jego wieku, nie różniły się zbytnio od tego, co nosił teraz.
Ale nieważne. To była wirtualna rzeczywistość. Kai był w stanie zaakceptować wszystko.
Patrzył, jak nad jego głową przemyka kolejka górska przypominająca kształtem pocisk. Mknęła jak wąż ścigający ofiarę, tak szybko, że aż rozmazywała się Kaiowi przed oczami. Sprawiało to absolutnie magiczne wrażenie, bo kolejka nie poruszała się po torach! Dosłownie leciała w powietrzu.
– Wow! – sapnął Kai, odchylając głowę do tyłu, aby przyjrzeć się, jak podobny do srebrnej komety pojazd śmiga mu nad głową. Włosy załaskotały go w uszy, rozwiane pędem powietrza. W uszach brzmiało donośne brzęczenie, również generowane przez kolejkę.
Ktoś szturchnął Kaia, a ten uśmiechnął się, myśląc, jak niezwykle realistyczna jest wirtualna rzeczywistość. Oderwał wzrok od kolejki i aż zamrugał ze zdziwienia. Patrzył w zdumiewająco realistycznie wyglądające oczy wersji Glamrock Freddy’ego z przyszłości.
– Cześć – powiedział Freddy.
– Cześć – odparł Kai, wybałuszając oczy na brązowego miśka.
Nie, to już przegięcie, pomyślał.
W Pizzapleksie jego czasów animatroniki były wykonane z gładkiego metalu, a wszystkie kostiumy i elementy wyglądu były na nim namalowane. Ten zaś animatronik – choć też metalowy – przypominał w jakimś stopniu prawdziwego niedźwiedzia. Nadal miał szeroki pysk, odstające okrągłe uszy, wielkie oczy i pełen ogromnych zębów uśmiech, tak jak pierwowzór, więc pod tym względem nie wyglądał jak niedźwiedź, którego można by spotkać w naturze. Ale futro i pysk – usta, nos, oczy – były wykonane z taką dbałością o szczegóły, że naprawdę miało się wrażenie, iż są realne. Na niemal prawdziwym futrze Glamrock Freddy miał swój zwykły kostium, ale i on nie był namalowany. Zamiast metalowego, czarnego kapelusza przyspawanego do metalowej głowy niedźwiedź nosił cylinder wyglądający, jakby był wykonany z prawdziwego czarnego filcu. Freddy był ubrany w koszulkę z prawdziwej tkaniny, opatrzoną jasnoniebieskim emblematem błyskawicy, skórzane naramienniki i takież legginsy. Na nadgarstkach miał czarne skórzane opaski z ćwiekami z prawdziwego metalu, a pazury pomalowano mu na niebiesko, aby pasowały do błyskawicy. Podobnie jak ubrania gości Pizzapleksu, także koszulka Freddy’ego zdawała się drgać na jego klatce piersiowej i plecach, a legginsy wyglądały, jakby przesuwały się w górę i w dół w ciągłym ruchu.
Kai prawie wyskoczył ze skóry, gdy ten niesamowity Freddy wyciągnął do niego metaliczną, futrzastą łapę.
– Jestem Freddy – oznajmił animatronik z przyszłości głębokim, dudniącym głosem.
Kai zawahał się, po czym podniósł swoją pulchną dłoń o krótkich palcach.
– Kai – powiedział.
– Kai. To świetne imię – odparł Freddy. Puścił rękę chłopca i położył metalową łapę na jego ramieniu. – Może cię oprowadzę? W Pizzapleksie jest tyle ciekawych rzeczy do obejrzenia!
– Jasne – zgodził się Kai.
Przez kilka następnych, oszałamiających minut pozwalał się prowadzić mechanicznemu niedźwiedziowi, który wciąż trzymał łapę na jego ramieniu, po ścieżce biegnącej wokół kina Pizzapleksu z przyszłości. Nowy teatr, podobnie jak stary, przypominał zamek, ale budynek był wykonany z czegoś, co wyglądało jak cięty kryształ i mieniło się świetlnymi refleksami. Jego dach, podobnie jak w Pizzapleksie z czasów Kaia, wznosił się aż po kopulasty szczyt głównego budynku. Był jednak inny niż ten, który pamiętał chłopiec: pozbawiony witrażu i do tego stopnia przezroczysty, że Kai nie był pewien, czy w ogóle istnieje.
Kiedy Freddy zauważył skierowany w górę wzrok Kaia, wyjaśnił:
– Pizzaplex chroni najnowocześniejsze pole siłowe, zapewniając jednocześnie dostęp do świeżego powietrza i widok na piękne błękitne niebo.
– Super – skomentował Kai, patrząc, jak na niebie przelatuje wrona, a potem siada w powietrzu. Ptak musiał przycupnąć na polu siłowym. Chłopak wskazał w jego kierunku. – To pole siłowe nie razi prądem czy coś?
Rozległ się głęboki, gardłowy śmiech Freddy’ego.
– Żadnego prądu!
Poszli dalej. Freddy wskazywał Kaiowi wszystkie znajome miejsca i atrakcje – oczywiście były one zmodernizowane, nowe i robiły znacznie większe wrażenie.
W jadalni nie było już na przykład kwadratowych stołów. Teraz znajdowały się w niej obłe stoliki o różnych kształtach, pozbawione nóżek, które przypominały ameby i wznosiły się w powietrzu, podobnie jak kelnerzy i kelnerki – ich stopy w masywnych czerwonych butach balansowały w przestrzeni o kilka centymetrów nad podłogą.
Samochody w Roxy’s Raceway z przyszłości straciły opony; mknęły po kryształowym torze w sposób, jaki Kai widywał na filmach – niczym wodoloty na bagnach, tuż nad powierzchnią wody. Samochodziki w ogóle były teraz inne i miały opływowe kształty. Wyglądały niemal jak kopulaste tuby.
Przechodząc obok kręgielni Bonnie Bowl, Kai dostrzegł kule, które wyglądały jak wirujące supernowe; śmigały na torach tak jasnych, że musiał zmrużyć oczy. Zerknął też do strefy laserowego paintballa, gdzie zobaczył dzieciaki trzymające małe urządzenia przypominające smartfony, które wystrzeliwały fosforyzujące strumienie światła.
Gdy tak z Glamrock Freddym przemierzali Pizzaplex przyszłości, dostrzegał też animatroniki wchodzące w interakcje z dzieciakami. Chociaż obok teatru był umieszczony harmonogram pokazów, animatroniki wydawały się spędzać więcej czasu z tłumem, niż występując na scenie. Podczas spaceru po Pizzapleksie Kai słyszał urywki rozmów. Pogawędki były bardzo proste i nieco sztywne. Freddy również wyrażał się bardzo poprawnie, bez żadnych slangowych wyrażeń, a jego ton był nieco płaski. Ale i tak fajnie, że rozmawiali.
– Oto nasze najnowsze propozycje jeszcze lepszej zabawy – oznajmił Freddy. Poprowadził Kaia obok miejsca oferującego przejażdżkę z motywem afrykańskiego safari – hiperrealistyczną, wręcz przerażającą – a także obok wodnej zjeżdżalni, z której korzystało się, płynąc łódką z wydrążonego pnia; na całej trasie wśród kipieli śmigały rakietopodobne urządzenia.
Potem poszli w stronę obszaru oznaczonego jako „Tiger Rock Trampoline”.
– O, spójrz tylko – powiedział Freddy, gdy zbliżyli się do ogromnej przestrzeni wypełnionej dziesiątkami zachwyconych dzieci, podskakujących i robiących salta. Gdy skakały, momentami wydawały się falować, tak jak niebo nad asfaltem w upalny dzień. – To Tiger Rock we własnej osobie. Witaj, Tiger Rock. Poznaj Kaia. To nasz najnowszy gość.
Kai uniósł brew na widok ogromnej, powiewającej białej peleryny, pokrytej błyszczącymi cekinami i kryształowymi koralikami; całość miała taką samą ruchliwą fakturę jak inne ubrania widziane w tej wersji Pizzapleksu. Szata zawirowała i jej właściciel odwrócił się do chłopca.
Ten zamrugał w zachwycie, podnosząc wzrok na metalowego białego tygrysa. Zwierzak, którego białe futro było równie realistyczne jak sierść Freddy’ego, miał na sobie białe skórzane spodnie dzwony, ozdobione złotymi bombkami; bombki te wyglądały, jakby tańczyły i wirowały. Na szyi tygrysa wisiał złoty medalion.
– Cześć, Kai – odezwał się Tiger Rock. – Tiger Rock, do usług.
– Będziesz w dobrych rękach – oznajmił Kaiowi Freddy. – Miło było cię poznać, Kai.
– Ciebie też, Freddy – powiedział chłopak. – Dzięki za wycieczkę.
Freddy zdjął cylinder i uchylił go w stronę Kaia, który pomachał mu na pożegnanie. Potem spojrzał z powrotem na Tiger Rocka. Tygrys nachylił się do przodu i przyglądał się Kaiowi z dużo większym zainteresowaniem niż Freddy, a nawet większym, niż ktokolwiek kiedykolwiek chłopcu okazał. Spojrzenie, którym animatronik lustrował gościa od stóp do głów, niemal paliło. W końcu wyciągnął łapę i chwycił dłoń Kaia. Podniósł ją tak szybko i energicznie, że chłopiec aż poczuł ból.
Kilkakrotnie potrząsnął jego dłonią, robiąc to znacznie dłużej, niż nakazywał zwyczaj. Kai w końcu cofnął rękę. Drugą od niechcenia potarł ramię.
Tiger Rock rzucił Kaiowi szeroki uśmiech, błyskając przy tym wielkimi zębami.
– Fenomenalnie cię poznać, Kai. Aloha ’auinala1.
Kai skinął głową, zaskoczony wiedzą animatronicznego tygrysa.
– Cześć! Mówisz po hawajsku?
Tiger Rock mrugnął.
– Wiem wiele i wiele potrafię.
– Robi wrażenie – przyznał Kai. – Moi koledzy nie znają hawajskiego ani trochę.
– Uwielbiam się uczyć – zapewnił go Tiger Rock. – Nauczę się wszystkiego, co mi wpadnie w oko. – Pochylił się i przekrzywił głowę. – Wszystko zależy od tego, czy zwracasz uwagę i jak przetwarzasz to, co widzisz i słyszysz. Czaisz?
Kai zachichotał. W przeciwieństwie do Freddy’ego i innych animatroników, które do tej pory słyszał, Tiger Rock miał więcej polotu. Mówił płynniej, naturalniej, a nawet nieco slangowo, jak wyluzowany DJ w radio. Podobał się Kaiowi.
– Chciałbyś się czegoś nauczyć? – zapytał Tiger Rock Kaia.
– Na przykład czego?
Tiger Rock nachylił się i zniżył głos do szeptu:
– Znam pewien sekret. Mogę ci pokazać, jak tu wszystko działa – powiedział, przekrzywiając głowę i przyglądając się Kaiowi, jakby był najbardziej fascynującym obiektem na świecie.
Ta uwaga sprawiała chłopcu przyjemność. Śmiało odwzajemnił badawcze spojrzenie Tiger Rocka.
Tiger Rock miał zwykły u tygrysów szeroki, okrągły pysk i również okrągłe uszy na czubku głowy. Na tym jednak kończyła się jego przeciętność. Większość białych tygrysów – przynajmniej tych na zdjęciach, które widywał Kai – miała wyraźne czarne pasy okalające czarny nos i usta, ale Tiger Rock był niemal całkiem biały. Nieliczne czarne paski były blade i rozchodziły się od białego nosa, tworząc kształt rombu, który okalał tenże nos i wargi. Tiger Rock nie miał pęku białych wibrysów jak inne wielkie koty. Posiadał ich raptem tylko kilka, i to tak jasnych, że wydawały się opalizować. Nie miał też białych zębów jak przeciętny tygrys, ale prawie przezroczyste, a przy tym jakby pulsujące łagodnym, kolorowym światłem. Najbardziej uderzającą cechą człekokształtnego tygrysa były jednak jego oczy. Białe tygrysy, które Kai widywał na zdjęciach, miały je zwykle bladoniebieskie. Oczy Tiger Rocka za to świeciły niczym oszałamiający, jaskrawy neon, a do tego mieniły się różnymi kolorami. Jedno było koloru głębokiej szmaragdowej zieleni, drugie zaś – jasnobłękitne.
– Pewnie – przytaknął wreszcie Kai, gdy zdał sobie sprawę, że się zagapił. – Bardzo bym chciał.
– Odlotowo! – odparł Tiger Rock.
Objął masywną łapą lewe ramię chłopca, zaciskając metalowe opuszki wokół żółtofioletowego rękawa hawajskiej koszuli. Ucisk był wyraźnie odczuwalny, ale nie dokuczliwy.
– Chodźmy! – rzucił tygrys.
Kai się uśmiechnął. Nie pamiętał lepszej przygody w wirtualnej rzeczywistości niż ta.
Znalazł się teraz w części Pizzapleksu, której nigdy wcześniej nie widział. Tiger Rock, wciąż trzymając Kaia za ramię, prowadził chłopca lśniącym korytarzem o białych ścianach, w którym ciągnął się futurystyczny taśmociąg. Sunęły nim wszelkiego rodzaju roboty – duże i małe, człekokształtne i w kształcie zwierząt, a także sześcienne, bardziej użytkowe.
– To roboty pomocnicy – wyjaśnił Tiger Rock. Zdjął łapę z ramienia Kaia i pomachał do trójkątnego robota niosącego narzędzie, które wyglądało jak fantazyjna miotła. – Hej, Henry.
Robot z miotłą uniósł kończynę podobną do kuchennej łopatki. Trzykrotnie wydał z siebie zabawny dźwięk przypominający bekanie.
Tiger Rock się zaśmiał.
– Ty też, chłopie, ty też.
– Rozumiesz to… hm, go? – zapytał Kai.
Tygrys pokiwał głową.
– Jasne. Znam przeróżne języki. Jestem w stanie się nauczyć wszystkiego, co tylko istnieje.
Idąc korytarzem, chłopiec rozglądał się na lewo i prawo z otwartymi ze zdziwienia ustami. Tiger Rock cały czas szedł obok niego. Gdy zbliżyli się do zakrętu, ponownie chwycił Kaia za ramię, mocniej niż wcześniej. Kai lekko się skrzywił, ale nie szarpnął.
– Naprawdę tu fajnie – powiedział. – Nigdy się nie spodziewałem, że zobaczę, co jest za kulisami Pizzapleksu. Dzięki, że mi to pokazałeś.
– Nie ma sprawy – odparł Tiger Rock. – Lubię chodzić tu i tam. Mogę zajrzeć wszędzie.
– To całkiem fajne – przyznał Kai.
– Spójrz na to. – Tiger Rock wskazał teraz wolną łapą błyszczącą srebrną zjeżdżalnię, która owijała się wokół metalowej klatki schodowej. Wyglądała jak coś w rodzaju ruchomych schodów, tyle że stopnie nie były przymocowane – ani do siebie nawzajem, ani do niczego innego. Wydawały się unosić w powietrzu. Każdy stopień znajdował się wyżej od poprzedniego i wznosiły się tak po skosie gdzieś na wyższe piętro, którego Kai stąd nie widział.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Haw. Dzień dobry – przyp. tłum. [wróć]