Gra w ludzi - Eva Minge - ebook + audiobook

Gra w ludzi ebook

Minge Eva

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Najpierw szkoła, potem studia i praca - dobra i dobrze płatna - taki plan na życie miała Anna. Ale jej olśniewająca, nietypowa uroda wcale jej w tym nie pomogła. Zwróciła na nią uwagę niewłaściwych ludzi. Anna zakochuje się w swoim wykładowcy i idąc za głosem serca, spełnia wszystkie jego żądania. Bardzo szybko jednak romantyczny związek, który wydawał się wielką miłością, a którego owocem jest syn, okazuje się więzieniem. Dziewczyna otrzymuje szansę na rozpoczęcie życia od nowa, gdy policja składa jej propozycję wniknięcia w strukturę nieformalnej międzynarodowej grupy bogatych mężczyzn, którzy szukając podniet, wykorzystują naiwność młodych kobiet, traktując je jak pionki w swojej grze. Anna wkracza więc do świata blichtru, płatnego seksu i grupowych orgii, by wziąć odwet na dawnym ukochanym i uwolnić od tego koszmaru inne kobiety. Tylko że tym razem zna już reguły tej gry… Eva Minge ogląda życie medialnych gwiazd od podszewki i stworzyła opowieść, która toczy się na skrzyżowaniu świata mody, wielkich pieniędzy i wyrafinowanych gustów. Czasami przygląda się losom swoich bohaterów z zadziwieniem, czasami z niesmakiem, prowadząc czytelników przez kolejne salony, luksusowe hotele i wielkie imprezy. Pokazuje im przy tym, że za każdą z tych atrakcji ktoś musiał zapłacić - nie tylko majątkiem, ale i zdrowiem, a nawet swoją przyszłością. Udowadnia, że świat może się zmienia, ale ciągle obowiązuje w nim stara prawda, że nie ma niczego za darmo.

Eva Minge - jedna z najbardziej znanych na świecie polskich projektantek mody. Artystka, miłośniczka piękna. Na swoim profilu na Instagramie komentuje ważne zjawiska społeczne i staje w obronie osób atakowanych medialnie. Działa na rzecz osób z niepełnosprawnością. W 2015 roku założyła fundację "Black Butterflies", która stawia sobie za cel pomoc osobom chorym na choroby przewlekłe i nowotwory. Karierę kreatorki mody zaczynała na początku lat 90. Jej kolekcje prezentowane były na pokazach w Mediolanie, Nowym Jorku, Paryżu, Rzymie, Montrealu, Moskwie czy Dubaju. W 2003 roku jako jedyna projektantka z Polski zaprezentowała swoją kolekcję na słynnych Schodach Hiszpańskich w Rzymie podczas "Donna sotto le stelle".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 337

Oceny
4,2 (432 oceny)
252
80
59
21
20
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AnnaNoj

Nie polecam

Co za naiwnosc i niespójność
20
Jolasia54

Nie polecam

Bełkot
20
bo_karol

Nie polecam

Spodziewałem się czegoś lepszego, a dostałem tanią powieść :(
10
AgaZel997

Nie polecam

Przaśna wersja Dubaju Strata czasu
10
agnieszka1972

Nie polecam

Strata czasu
10

Popularność




Copyright © Eva Minge, 2022

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

Ilustracja na okładce

© Magdalena Russocka / Trevillion Images

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

Redakcja

Renata Bubrowiecka

Korekta

Sylwia Kozak-Śmiech

Bożena Hulewicz

ISBN 978-83-8295-739-6

Warszawa 2022

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

–1–

Anna szybko wbiegła po schodach. Znowu była spóźniona, matka tego nie znosiła. Robiła z każdych pięciu minut dramat w pięciu aktach. Tym razem było tych piątek kilka… Krzyk. Histeryczny, wibrujący, pełen agresji – kierowniczka wrzeszczała na nią za źle ułożony towar na półkach. Wymyśliła sprzątanie zaplecza po godzinach… za karę.

Magda była młodsza od niej, trochę dziwna, trochę wycofana, niestabilna emocjonalnie, ale niezwykle piękna. Regularnie siadała szefowi na kolanach. Jej sadystyczne zachowanie względem Anny było podyktowane zainteresowaniem bossa. Nie przyjmowała do wiadomości, że Anna nie stanowi dla niej żadnej konkurencji – wielokrotnie odmawiała szefowi spędzania czasu sam na sam, wspólnego wyjazdu do hurtowni, a nawet tak zwanej biurowej herbatki. Anna nie miała ochoty na flirty z żonatym mężczyzną po sześćdziesiątce, kompletnie zaniedbanym i cuchnącym potem.

Wychowała ją matka, której inna kobieta zabrała męża. Czy można komuś zabrać kogoś? Czy można wziąć go jak walizkę czy książkę z półki? Okazało się, że można.

Ojciec Anny był typem depresyjnym, bezwolnym, zamkniętym w swoim świecie specyficznego geniuszu – do żony mówił imieniem swojej matki, a córkę traktował jak własną studentkę. Nie pamiętał, ile Anna ma lat, do której chodzi szkoły, za to godzinami opowiadał jej o zawiłościach filozofii. Potrafił całą wypłatę wydać jednego dnia w antykwariacie na książki, które – zamknięty w swoim pokoju – studiował do białego rana. Był wykładowcą akademickim. Wychodził na uczelnię codziennie w tym samym starym płaszczu, a sandały zamieniał na zimowe buty w grudniu, kiedy żonie udało się go wreszcie do tego namówić. Zdarzało mu się wejść do wanny pełnej wody w ubraniu w wyniku zaaferowania jakąś zakończoną właśnie rozmową telefoniczną ze zdolnym studentem. Na każdym roku miał swojego ulubieńca i zawsze, ale to zawsze byli to chłopcy. W jego ocenie filozofia to nauka męska. Kobiety były dla niego rodzajem ludzkiego eksperymentu i choć idealnie nadawały się do sprowadzania na świat życia, to o jego sentencji nie miały zielonego pojęcia. Według ojca ktoś, kto karmi młode piersią, nigdy nie będzie intelektualnie ukierunkowany na swoje stado.

Tak, Anna wychowywała się w dość specyficznym domu.

Matka zarządzała światem, bo ktoś musiał. Anna nigdy nie rozumiała jej miłości do ojca. On traktował ją zdecydowanie jak robota wielozadaniowego. Trzeba przyznać, że nie krzyczał, nie awanturował się zupełnie. Mógł zjeść zupę ogórkową z potrójną porcją soli lub wypić wodę z kranu, jeśli tej w szklanych butelkach matka nie zdążyła przytargać do domu. Butelki musiały być szklane, bo w życiu ojca specyficznie pojęta ekologia była równie ważna, jak filozofia. Szkoda tylko, że nie ponosił odpowiedzialności za ciężar jej dźwigania na szóste piętro.

Na urodziny i inne święta matka dostawała kolejną kopertę. Nie, w środku nie było banknotów na dowolny prezent. To byłoby zbyt prozaiczne w ocenie ojca, a on prozą życia brzydził się najbardziej. Była tam myśl filozoficzna spłodzona przez ojca z tejże konkretnej okazji. Anna natomiast dostawała zawsze egzemplarz jakiejś starej książki z antykwariatu. Nigdy lalki, czekolady czy pudełka kredek, a rysować kochała najbardziej. Gdyby nie wizyty w domach koleżanek, pewnie nie wiedziałaby nawet, że istnieje inny świat…

Mama Anny wychowała się w domu dziecka.

Po kolejnej pijackiej awanturze dostała na tyle bestialskie lanie od ojca, że trudno było ukryć jego skutki. Zabrano ją do sierocińca. Z rodzicami nie chciała mieć nigdy więcej kontaktu. Miała dryg do nauki, szkołę pielęgniarską skończyła z wyróżnieniem. Praca w szpitalu była spełnieniem jej marzeń i całym jej światem.

Czuła, piękna, troskliwa blondynka o niebanalnych rysach twarzy i obłędnie kręconych włosach zawładnęła sercem pacjenta, który leczył skutki niefortunnego skoku do wody. Uszkodzenia kości były na tyle poważne, że wymagały dłuższej hospitalizacji. Kobieta miała w sobie mnóstwo ciepła i przepiękne zielone ogromne oczy. Ojciec w tych oczach zobaczył podobno cały swój świat i ze szpitala wyszedł już zaręczony. Pragnienie bliskości, rodziny i spokoju było w nich na tyle silne, że natychmiast rozpoczęli wspólne życie w wynajętym pokoju, który zresztą opłacała tylko matka Anny. Wyprowadzili się: ona z hotelu dla pielęgniarek, a on z akademika, gdzie praktycznie waletował u kolegi, i zamieszkali razem. Ślub przyspieszyła ciąża. A matka pełniła wszelkie obowiązki – przy mężu, dziecku, w kuchni, pralni i pracy. Brała nadgodziny, kiedy tylko mogła. W nocy prawie zawsze była poza domem.

Ojciec… był sierotą. Jego rodzice zginęli w wypadku, gdy dziewczynki nie było jeszcze na świecie. Po ślubie zdobywał kolejne stopnie naukowe. Uczył się między innymi martwych języków, kupował literaturę i jeździł raz do roku w różne egzotyczne zakątki świata, by tam móc pogłębiać wiedzę historyczną. Jeździł sam. Po pierwsze, nie było pieniędzy na wyjazd całej trójki, a po drugie, nie chciał, by ktoś zakłócał jego spokój. Tak więc ich światy nigdy się nie zazębiały, nigdy nie było wspólnych wakacji, rozmów przy stole czy choćby zwykłych rodzinnych kłótni o drobiazgi…

Któregoś razu mama podsłuchała przez przypadek rozmowę telefoniczną ojca i okazało się, że tym razem najzdolniejszym studentem jest kobieta. Zaniepokoiło ją to i zaskoczyło. Rozmowa była dokładnie taka jak wszystkie poprzednie – filozoficzne wywody i potyczki słowne. No i nadszedł ten dzień: ojciec wyszedł z wanny w ubraniu i zamiast krzyknąć tradycyjnie z przerażenia, że zapomniał się rozebrać, nałożył na nie szlafrok i wrócił do swojego gabinetu, zostawiając za sobą strużki wody. Wtedy to właśnie w matce coś pękło. Nie wytrzymała napięcia. Weszła, a raczej wpadła z impetem do pokoju i zaczęła krzyczeć… Jej głos był ostry, wysoki, pełen żalu pomieszanego ze złością. Ojciec siedział zdziwiony na fotelu i słuchał. Nie odezwał się ani słowem. W końcu matka – wyczerpana własnym krzykiem i kłębiącymi się w niej od dawna emocjami – zamilkła. Trzasnęła drzwiami i wyszła. W całym mieszkaniu zapanowała ciężka, martwa cisza.

Po dwóch godzinach, o nieprzyzwoitej już porze rozległ się dzwonek. Mama była w łazience, a ponieważ ojciec nigdy nie ruszał się z pokoju, to drzwi otworzyła piętnastoletnia Anna. Do przedpokoju weszła młoda pulchna kobieta o dziwnym grymasie, brudnych włosach i nieświeżym zapachu. Zapytała, gdzie jest ojciec, po czym – nie uzyskawszy odpowiedzi – zaczęła go wołać. Matka wyskoczyła z łazienki, a wyrwany z letargu ojciec wyjrzał ze swojego azylu.

Ręcznik na głowie matki przechylił się i spadł na ziemię. Szybkim ruchem podniosła go, zamiatając podłogę swoimi nadal obłędnymi włosami. Młoda kobieta popatrzyła na nią, skomplementowała fryzurę, po czym tonem nieznoszącym sprzeciwu kazała ojcu się pakować.

Anna z matką patrzyły na to wszystko w wielkim szoku – późna pora, dziwna kobieta i niezrozumiałe zachowanie pakującego się bez sprzeciwu ojca wprawiły je w osłupienie. Żadna nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Kiedy Anna nieco otrzeźwiała, zapytała ojca, co tu się dzieje. Zamiast niego odpowiedziała młoda kobieta. Otóż jej zdaniem ojciec był geniuszem na skalę globalną i trzymanie go w dusznej i pełnej wrzasku klatce – jaką niewątpliwie jest ich mieszkanie – to krzywda dla świata. Słysząc krzyki podczas rozmowy telefonicznej, postanowiła wyzwolić go z tej chorej uwięzi i dać wolność oraz swoje obfite ciało o czystym zapachu, niezagłuszonym tanimi perfumami. Filozofia to natura myśli, która przy takich kościach i skromnej posturze się nie nasyci. Tu zapewne miała na myśli matkę Anny. Raz jeszcze skomplementowała włosy stojącej jak słup soli kobiety, dorzucając jednak, że to zbyt mało, aby takiego wielkiego człowieka duchowo wyżywić. Drzwi trzasnęły w kompletnej ciszy, nie licząc nieudolnej próby pożegnania się ojca z rodziną. Matka opadła na podłogę i przesiedziała tak do rana. Dla Anny było obojętne, czy ojciec jest, czy go nie ma. Nigdy nie czuła z nim więzi, zazdrościła koleżankom ojców, którzy chodzili z nimi na spacery, wozili je do szkoły i kupowali swoim księżniczkom lalki. Chciała choć raz pojechać na wakacje, na których jej pytanie o drobne na cukierki nie skończyłoby się wykładem z filozofii. Matka jednak kochała tego człowieka – Anna zrozumiała to dopiero po latach. Mąż był całym jej światem, rodziną, której nigdy nie miała. Zawsze wracał do domu, nie bił, nie krzyczał… nie znęcał się nad dzieckiem i nie tykał alkoholu.

Anna weszła do pokoju z przepraszającą miną, gotowa na awanturę, że zaniedbuje dziecko, że zbyt długo pracuje i pewnie błąka się byle gdzie, choć synek wyczekuje jej przy oknie. Przepraszać zaczęła już na korytarzu i zamarła, widząc spokojny uśmiech matki bawiącej się z wnukiem.

Leonek podbiegł do niej, szybko wskoczył na ręce i zaczął opowiadać, co dzisiaj robili z babcią. Anna nie wierzyła własnym uszom, bo babcia nigdy nie bawiła się z Leonkiem, tylko go nadzorowała. Pilnowała, żeby nie zrobił sobie krzywdy, a po wejściu Anny do domu zwykle wyrzucała potok oskarżeń i zniecierpliwienia i natychmiast wychodziła.

– Rozbierz się i zjedz ogórkową, twoja ulubiona. Chodź, Leoś, włączę ci bajkę w salonie.

Anna zaczęła nerwowo ściągać czerwoną kurtkę i buty, dopasowane pod kolor parki. Ręce jej się trzęsły, setki myśli przebiegały przez głowę. Co złego się stało, że matka próbuje być dobra? O czym za chwilę jej powie, kiedy Leon zapatrzy się w bajkę w drugim pokoju?

Nie była w stanie nalać sobie zupy. Siadła w kącie błękitnej kuchni na rattanowym taborecie i skręcając rękawy swetra, czekała na wyrok. Przyszła matka i sama napełniła jej talerz. Postawiła go na stole, siadła naprzeciwko i uśmiechnęła się ciepło.

– Mamo! Co się, do cholery, stało?! – niemal wrzasnęła Anna.

– Nic złego. Siedząc dzisiaj z Leonem, zobaczyłam nasze wspólne zdjęcia. Byłam złą matką, złą babcią, ale wydawało mi się, że idealną żoną. Zaniedbałam siebie, ciebie, życie zaniedbałam, żeby twój ojciec nigdy mnie nie porzucił. Chciałam być perfekcyjna, taka, jakiej potrzebował: niewidzialna. Ale on i tak mnie porzucił, a właściwie to ta kobieta go zabrała. Kiedy Leon zapytał mnie dzisiaj, czy go kocham, bo go nie przytulam, patrzyłam właśnie na to zdjęcie. Ty i ja. Ty tulisz się do mnie, obejmujesz mnie, a ja stoję jak drzewo z opuszczonymi sucho rękoma. Spogląda na mnie wykrzywiona w jakimś grymasie, zniechęcona i szara, wręcz ziemista twarz surowej kobiety. Nie chcę być taka, chcę nauczyć się kochać… chociaż… wydaje mi się, że umiem kochać, ale nie potrafię tego okazać. Mam z tym trudności, ale mam też świadomość, że chcę to zmienić i nad tym pracować. Poświęciłam kawał życia dla niewłaściwego człowieka, a ty niestety poniosłaś tego koszty. Kocham cię. Chcę być matką, jakiej nigdy nie miałaś. Jest jeszcze trochę czasu, abym dogrzała swoje i twoje serce, abyś była silna i szczęśliwa. Chcę pomóc tobie, sobie, nam. Kiedyś mnie zabraknie, ale dopóki jestem, mam czas na naprawienie błędów. Inaczej ty będziesz nadal nieszczęśliwa, a ja będę nadal martwa za życia. Chcę umrzeć ze świadomością, że naprawdę żyłam. Chcę mieć pewność, że będziesz potrafiła przeżyć życie, czując je. Teraz tkwisz w letargu i obowiązkach. Pomyśl… Chcesz żyć?

– Muszę, mamo.

– No właśnie, a powinnaś chcieć. Chcieć!!! Przekonasz się kiedyś: chcieć żyć to najważniejsze. Oby nie było za późno, by to naprawić.

Anna się rozpłakała. Ilość emocji tego dnia, strachu, stresu i nieprzespana noc z powodu złego snu Leona eksplodowały z siłą wodospadu. Łzy dosłownie zalewały jej twarz, kapiąc prosto do talerza ustawionego na stole.

– Kocham cię…

Matka przytuliła córkę mocno i długo głaskała ją po miedzianych włosach, aż ta wreszcie się uspokoiła.

– Też cię kocham, mamo.

Anna uniosła głowę i spojrzała w zielone zmęczone oczy matki. Zauważyła, że przybyło jej zmarszczek, że schudła i ma w sobie smutek, który był inny od tego demonstrowanego po odejściu ojca. Tu nie było manifestacji, tu była głębia ciężaru, który musiał pojawić się niedawno.

– Czy coś się stało?

Zaniepokojona popatrzyła na drżące dłonie matki.

– Nic, nic ponad wyrok losu czy też… przebudzenie? Chyba tak to można nazwać?

Matka uśmiechnęła się lekko i szybko zaczęła zbierać naczynia ze stołu. W zasadzie był to jeden talerz zimnej, nietkniętej przez Annę zupy i pusta miska w truskawki, z której – zanim Anna przyszła do domu – Leon jadł płatki z mlekiem.

– Mamo, zostaw to…

Anna chwyciła ją za ręce i raz jeszcze pytająco spojrzała w oczy.

– Dziecko, idź do Leona, bo jest strasznie stęskniony. Ja muszę iść do domu; Fred z głodu i złości podrapie do końca kanapę.

– Babciu, babciu, czy mogę iść spać do ciebie? Proszę, prooooszę!!! Może Fred będzie spał ze mną? Babciu!!! Przecież mnie kochasz i będziesz tęsknić sama w domu!

Annę zatkało. Leon nie lubił spać u babci, ogólnie nie lubił z nią przebywać. Co takiego się wydarzyło, że wybrał nocleg poza domem?

Miał pięć lat i kiedy nie szedł do przedszkola, matka Anny pełniła przy nim dyżur. Przy nim. Nie potrafiła wykrzesać z siebie odrobiny uśmiechu ani jakiejkolwiek inicjatywy wspólnej zabawy. Aż do dziś.

Anna w dzieciństwie także nie bawiła się z matką. Była… przezroczysta. To ciotka Maria – koleżanka mamy ze szpitala – czasem zabierała ją do siebie i uczyła rysować, budować z klocków domy i grać w chińczyka. Nie miała rodziny, była samotna i sporo starsza. Całe życie jeździła na misje, a w ostatnich latach przed emeryturą pracowała w szpitalu, w którym Anna była oddziałową. Zaprzyjaźniły się, bo obie dla pacjenta były w stanie zrobić wszystko. Matka Anny w domu także potrafiła zrobić wszystko dla męża, na córkę zwyczajnie nie starczało jej już siły i czasu. Tu – na szczęście dla Anny – wyręczała ją Maria.

– Oczywiście, kochanie. Fred bardzo się ucieszy. Tylko musimy zapytać mamusię, czy nie będzie za nami tęsknić…

– Mamusiu, proszę, mogę iść z babcią? Może tatuś cię odwiedzi i nie będzie ci wtedy smutno.

Anna poczuła ostre ukłucie w żołądku. Tatuś… Kolejny cholerny tatuś w jej życiu. Jeden zwiał do tłustej cuchnącej filozofki, a drugi…

Anna opanowała złość, by Leon nie zauważył, że temat tatusia ją denerwuje. W końcu to był ojciec małego i trzeba przyznać, że choć na odległość, to swoje obowiązki wypełniał dość dobrze i mały go kochał. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, że to mocno jednostronna miłość.

– Dobrze, kochanie, możesz iść z babcią. Tylko biegnij po plecak. Ten z misiem. Spakujemy piżamkę, szczoteczkę do zębów i ubranko na jutro.

Malec pobiegł po swoje rzeczy, a Anna spojrzała na matkę: udawała, że czyta coś w telefonie. Udawała, bo nie miała okularów, a ekran przekręcony był do góry nogami.

Po chwili wyłonił się Leon: z plecaka wystawały nogawki od piżamy i uszy królika do spania, ukochanej przytulanki, która nigdy nie mogła zostać sama w domu.

– Chodź, mamusia pomoże dobrze zapakować plecak. Musimy jeszcze wziąć ubranka, sama piżamka i królik nie wystarczą.

– Wiesz, Leonku, co? Jutro pójdziemy na zakupy razem, żebyś u mnie też miał swoją piżamkę i trochę ubrań. Kupimy szczoteczkę do zębów i kapcie. No i koniecznie jakieś zabawki!

Babcia roześmiała się, jakby była inną osobą. Przytuliła córkę, wzięła wnuka za rękę i śmiejąc się radośnie, wyszła z mieszkania.

Anna opadła na fotel, włączyła telewizor, zapaliła lampkę na komodzie i położyła nogi na stolik kawowy. Patrzyła ślepo w ekran, zastanawiając się nad tym, co się przed chwilą wydarzyło. Z zadumy wyrwał ją sygnał esemesa. Wzięła telefon do ręki i odczytała wiadomość: „W ten weekend nie mogę wziąć Leona, przeproś go, mam pilną pracę”. To był kolejny raz, kiedy Robert w ostatniej chwili odwoływał spotkanie z synem. Znów będzie musiała go tłumaczyć… Oczami wyobraźni widziała zawiedzioną minę Leona.

Kim jest człowiek, który do niej pisze? Ojcem jej dziecka czy potworem? A może jednym i drugim? Dlaczego go kiedyś kochała? Kiedyś…

Wstała i podeszła do okna. Długo patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. Później powoli wyjęła butelkę czerwonego wina. Jeden kieliszek, drugi… Myśli zaczęły przepływać coraz szybciej, coraz natarczywiej. Nie dało się ich zagłuszyć. A rano trzeba wstać do pracy… Odstawiła kieliszek – nie chciała tłumić emocji alkoholem.

Leżała, patrząc w ciemność – sen nie przychodził.

Obudziła się niezwykle wyspana i zdziwiona, że otworzyła oczy przed budzikiem. Leniwie sięgnęła po telefon, żeby sprawdzić godzinę: okazało się, że od godziny powinna być w pracy!

Ten cholerny budzik! Nie słyszała go czy znowu nie nastawiła?

Koło łóżka leżała fiolka tabletek nasennych. No tak. Wściekła na swoje myśli i film retrospektywny szukała ulgi w śnie, stąd tabletki. A że natrętne obrazy nie pozwoliły jej zasnąć mimo to, więc proszki popiła winem. Dobrze, że poprzestała na jednej pigułce, bo wczoraj czuła się tak, że połknięcie całej fiolki też brała pod uwagę.

Pieprzony Roberto, złamał jej serce, a teraz jeszcze straci przez niego pracę.

Wyskoczyła z łóżka i popędziła pod prysznic. Wciągnęła dżinsy, bluzę od dresu i wybiegła z domu. W sklepie czekali na nią szef i samozwańcza kierowniczka.

– Jesteś zwolniona! – krzyknęła dziewczyna i spojrzała zadowolona na szefa.

– Tak, jest pani zwolniona, ale proszę jeszcze do mojego biura.

Anna była przerażona, myślała tylko o tym, jak utrzyma dziecko bez pracy. Robert zapowiedział, że jak tylko nadarzy się okazja, zabierze Leona do siebie. W jego ocenie może zapewnić mu doskonałe warunki. Jako adwokat zarabia sporo, ma piękny dom i kontakty. Stać go było na dziecko. Miałoby wszystko.

– Pani Aniu… – szef zaczął rozmowę, dłubiąc wykałaczką w rzadkich żółtych zębach. – Jest pani tu od roku i kolejny raz spóźnia się pani do pracy. Jest to nie-do-pu-szczal-ne! Co prawda mógłbym przymknąć na to oko, ale musi być pani milsza. Przede wszystkim dla mnie.

Jego lubieżny wzrok spoczął na jej obfitym biuście, po czym ześliznął się na kształtne biodra oraz brzuch, którego tak brzydził się Robert. Anna miała kłopoty w ciąży, przytyła trzydzieści kilogramów i nie mogła wrócić do dawnej wagi. Nie tylko nie mogła, lecz także nadal tyła. W nocy – nie mogąc spać – zjadała kilogramy słodyczy. Chowała je wszędzie, bo Robert, gdy tylko widział, że je, wrzeszczał na nią i wyzywał od grubych świń. Tłustych macior. Obleśnych tuczników. Rozlazłych krów. To bolało. Im bardziej bolało, tym więcej jadła. Później płakała, wymiotowała, znów jadła… Teraz – jak widać – szefowi jej kształty imponowały.

– Lubię takie pulchne pachnące pączusie – powiedział, a raczej wymamrotał pod nosem, jakby czytał w jej myślach.

– Nie rozumiem, szefie? Jestem miła. Wykonuję swoje obowiązki, mam małe dziecko. Wiem, że nie tłumaczy to niczego, ale obrót robię największy z całego personelu.

– Ale… nie chcesz jeździć ze mną do hurtowni, na giełdę, nie chcesz, żebym… cię głaskał… – Mówiąc to, coraz obleśniej rozwalał się na krześle.

– Słucham?! – Anna podskoczyła jak oparzona.

– Czego się drzesz? Inna na twoim miejscu skakałaby z radości. Pojedziesz, kupię ci ładne ciuszki, może nawet jakieś perfumy, bo ty zawsze tak ładnie pachniesz…

Uśmiechnął się lubieżnie, nie przestając gryźć wykałaczki. Jego ręce były brudne, resztka włosów tłusta, miał plamy na koszuli, a na plecach ohydny siwy zarost, który dosłownie wychodził spod kołnierzyka koszuli. Był jak stary szympans i tak się zachowywał. Albo drapał się po plecach, albo dłubał w zębach. Ale jeździł najnowszym mercedesem i miał dom, a w zasadzie rezydencję z basenem, żonę młodszą o trzydzieści lat i dwoje małych dzieci. Jego sklep istniał od zawsze, a on uchodził w miasteczku za potentata biznesu. Miał też kilka nieruchomości i prowadził jakieś interesy z Rosjanami. Nikt mu nie wchodził w drogę, wszyscy nisko się kłaniali.

Kiedy po rozwodzie uciekły z matką z Warszawy na prowincję, był kawalerem i najlepszą partią w mieście. Później przywiózł sobie z Ukrainy żonę, a równolegle miał stado kochanek. Znany był z hojności i dobrej zabawy w miejscowej dyskotece. Pomimo wieku nic się nie zmienił. Nadal imponował młodym dziewczynom, a jego legenda sponsora urosła w siłę, odkąd jednej kochance kupił auto i futro z norek. Dziewczyna podobno tak nim manipulowała, że robił dla niej wszystko. Któregoś dnia jednak zniknęła i nikt nie wie do dzisiaj, gdzie są ona i jej zabawki. Od tamtej pory był mniej kochliwy i szczodry, ale dziewczyny wciąż mogły liczyć na dobre ciuchy i zabawę.

Żona podobno płakała zamknięta w domu i niczego nie mogła zrobić, bo była całkowicie od niego zależna. Bez znajomości języka, bliskich osób, w otoczonym murem domu i pod pełnym monitoringiem. Posesji pilnowało dwóch ochroniarzy. Trzeci chodził zawsze z nim.

– Pan, szefie, żartuje! Ja nie chcę ciuszków, ja chcę uczciwie pracować.

– To dam ci podwyżkę.

– Dziękuję, ale nie będę pana zabawką! Jak panu nie wstyd? Ma pan żonę i kilka innych kobiet, proszę mnie zostawić, mam dziecko.

– Ha, ha, ha! Dziecko, powiadasz? A co ono mi przeszkadza? Przecież ciebie będę głaskał, nie dziecko. Zrobisz mi dobrze, zapłacę i po temacie. Pracuj sobie dalej uczciwie.

Anna wypadła z biura. W desperacji dorwała pierwszego lepszego klienta:

– W czym mogę panu pomóc?

– Szukam dobrego odkurzacza.

– Ta pani tu nie pracuje – zza jej pleców dobiegł głos szefa.

Anna pobiegła na zaplecze i rozpłakała się bezgłośnie.

– To co, gruba zdziro, zrobisz mi loda czy mam cię wyrzucić na zbity pysk?!

Wyraźnie wściekły szef zaczął rozpinać rozporek. Na szczęście dla Anny w tym momencie na zaplecze weszła młoda kierowniczka.

– Szefie! – krzyknęła.

– Czego?! – odburknął wściekły, przesunął ją z drogi i zapinając rozporek, wszedł do swojego biura, trzaskając drzwiami z całych sił.

– Ty kurewko, ty szmato, ty ruda żmijo! Won mi stąd! – Dziewczyna wrzeszczała, a Anna wybiegła do szatni i zamknęła za sobą drzwi na zamek.

– Otwieraj, śmieciu jeden! Szefa mojego ci się zachciało?! Ty tuczniku jeden, ty kurwiszonie!

Anna uspokoiła się, usiadła, zmieniła buty, spakowała swoje rzeczy z szafki i otworzyła drzwi. Przed nią stała czerwona ze złości chuda blondynka z wykrzywionymi, napakowanymi kwasem ustami i tlenionymi doczepami do pasa. Niebotyczne szpilki zdecydowanie uniemożliwiały jej pracę, a dodatkowo zwiększały szansę na wygraną Anny. Miała minispódniczkę i sweterek z głębokim dekoltem w różowolandrynkowym kolorze, który ukazywał nienaturalnych rozmiarów silikonowe cycki. Fundnął je oczywiście sam szef. Należała do jego stajni.

Anna spojrzała na nienaturalnie chude nogi i odepchnęła dziewczynę mocnym ruchem ręki. Ta wywróciła się i wpad­ła na górę kartonów, a Anna wyszła w asyście dobiegających z zaplecza dźwięcznych wyzwisk. Blondynka w końcu jednak wstała i próbowała dogonić Annę, ale jej przydługi obcas utknął w metalowej wycieraczce przed sklepem.

– Kurwa… – jęknęła i z grymasem bólu na twarzy obejrzała kostkę, która zdawała się w oczach nabierać objętości i sinego koloru. – Ty kurwo, dorwę cię jeszcze! – wrzasnęła za odchodzącą kobietą.

Klienci w sklepie i przechodnie na ulicy stanęli niezdecydowani, czy reagować, czy też może poczekać na ciąg dalszy. Anna jednak nie odwracała się – szła dumnie wyprostowana z uniesioną wysoko ręką, pokazując środkowy palec.

– Pieprz się – powiedziała pod nosem, wyraźnie wyluzowana.

Weszła do domu, rzuciła klucze, energicznie zdjęła buty i kurtkę. Usiadła na dywanie i zaczęła głośno się śmiać. Dosłownie zanosiła się śmiechem. Ale po chwili śmiech przeobraził się w płacz: długi i histeryczny, aż zmęczona usnęła na podłodze. Obudziło ją głaskanie po głowie. Zerwała się, spojrzała za okno i ujrzała mrok, musiała spać kilka godzin. Koło niej siedziała matka.

– Gdzie Leon?

– Spokojnie, jest u Marii.

– Przecież ona nie wstaje z łóżka?

– Jest u niej pielęgniarka z naszego byłego oddziału i Leon wraz z nią zajmuje się ciocią Marią. Maria ma chory kręgosłup, nie głowę. – Matka się roześmiała.

– Ale jest już wieczór!

– Córciu, przypominam ci, że Maria mieszka pode mną. Słyszałam, co się stało. Postanowiłam zostawić go na chwilę pod opieką dziewczyn i zobaczyć, jak się trzymasz.

– Skąd wiesz, co się stało? – Anna zdziwiona, ale i poirytowana spojrzała na matkę.

– Całe miasto już huczy. W sklepie była pani Gienia z mężem po odkurzacz. Podobno ich nie poznałaś, byłaś tak zdenerwowana. Słyszeli, jak twój szef na ciebie krzyczał, że tam już nie pracujesz i takie tam, a ty wybiegłaś roztrzęsiona i później goniła cię ta dziewczyna luźnych obyczajów, jego prawa wagina…

– Mamo! Jak ty się wyrażasz? – przerwała jej Anna.

– A czy ty myślisz, że z wiekiem zmienia się język i postrzeganie świata? Może gdybym od początku była z tobą szczera i byłybyśmy przyjaciółkami, to nie spałabyś teraz na dywanie jak zagubione dziecko po awanturze z rodzicami. W dzieciństwie czasem zanosiłaś się płaczem – nie tylko gdy ojciec nie chciał kupić ci lalki. Potem zasypiałaś zmęczona na dywanie. Tak jak teraz.

– Mamo…

– Wiem, wiem, że boli, wiem, że brakuje oddechu w nocy, i wiem, że budzisz się przerażona o trzeciej nad ranem z bólem brzucha i strachem przed kolejnym dniem.

Anna spojrzała na matkę jak na ducha.

– Skąd… skąd wiesz? – wyszeptała i położyła głowę na jej kolanach.

Matka nie musiała odpowiadać. Wiedziała, bo była mądra, spostrzegawcza. Anna dawno jej wszystko wybaczyła, ale teraz, na tym dywanie, pierwszy raz poczuła miłość i coś jakby… bezpieczną przystań. Była dzieckiem. Dzieckiem, którym nigdy wcześniej nie była. Matka i córka na podłodze, po porażce… szczęśliwe.

Paradoks sytuacji dopełnił esemes od kierowniczki sklepu – tej na szczudłach: „Nie mogę przyjść jutro do pracy. Złamałam kostkę. Szef nakazał, żebyś wróciła do pracy i mnie zastąpiła. Wiem, że przegięłam, i wiem, że go nie chcesz, przepraszam… Ja go kocham, miej oczy szeroko otwarte na inne zdziry”.

– A więc to nie biznes, to miłość. No cóż… Różne bywają jej oblicza – wymamrotała do siebie, czytając.

– O czym ty mówisz, Aniu? Co się stało?

– Nic, mamo, nic. Chcą, żebym jutro wróciła do pracy. Wagina złamała nogę.

Matka spojrzała na Annę i ją poprawiła:

– Prawa wagina.

Obie się roześmiały.

Anna nie miała wyjścia, potrzebowała tej pracy. Miała przed sobą ciężką wojnę o dziecko. Książę z bajki, piękny i mądry Roberto, oraz jego nowa miłość – bezdzietna, starsza od niego o dziesięć lat – chcieli koniecznie zabrać Leona. Czuła to instynktownie od dnia, kiedy ta kobieta weszła do jej domu.

Pożegnała matkę czułym całusem, który zdziwił przede wszystkim ją samą. Ta uśmiechnęła się, delikatnie złapała Annę za rękę i powiedziała:

– Kocham cię, córeczko.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI