Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Krótko po swoich dwudziestych siódmych urodzinach Oliwia wyjeżdża na urlop. Chce zaszyć się w odludnym zakątku Bieszczadów, bo potrzebuje ciszy i spokoju, żeby przemyśleć ważne życiowe decyzje: zmianę nielubianej pracy, zakończenie związku z mężczyzną, którego przestała już kochać…
Niespodziewanie jej podróż zostaje przerwana. Oliwia budzi się w nieznanym domu, w którym wszyscy twierdzą, że jest kimś zupełnie innym! Dziewczyna musi za wszelką cenę odkryć prawdę, co tak naprawdę dzieje się wokół niej, i znaleźć drogę ucieczki.
Dlaczego została porwana?
Czy to pomyłka, którą da się wyjaśnić, a wtedy życie wróci do normy?
A może powinna zacząć wątpić w swoje zdrowe zmysły?
I jakie znaczenie ma tajemniczy, owiany legendą obraz z jaśniejącą złowieszczo gwiazdą?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 288
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Moim siostrom
Lucynie i Palmirze
oraz szwagrom
Marianowi i Romanowi
Rozdział 1
Minęła północ. W ciemnym pokoju na olejnym obrazie wiszącym na ścianie kładł się srebrny blask księżyca, który wkradał się przez firankę w otwartym oknie. Obraz przedstawiał ciemnogranatowe niebo usiane gwiazdami, a jedna z nich, namalowana pośrodku płótna, wyróżniała się większą jasnością. Gwiazda ta owiana była legendą, która głosiła, że zaświeci się najjaśniej, kiedy w rodzinie posiadającej obraz ma wydarzyć się coś niezwykłego, dramatycznego i chociaż oficjalnie nikt w to nie wierzył, to malowidło nigdy nie zostało umieszczone w kolekcji cennych obrazów wiszących w eksponowanych miejscach wilii. Wisiało samotnie w pokoju od śmierci prababki, która nagle zmarła na atak serca, patrząc na obraz, i od tamtej pory uznano go za przynoszący nieszczęście.
Oliwia Zamorska żartowała z przesądów i często właśnie w tym pokoju nocowała, a potem przeniosła się do niego już na stałe.
Rodzina Zamorskich była znana w Grudziądzu. Bogusław Zamorski był cenionym krytykiem sztuki i koneserem dzieł malarskich, zaś Elżbieta Zamorska prowadziła galerię sztuki, którą wspólnie z mężem stworzyli, by wystawiać dzieła zarówno znanych artystów malarzy, jak i debiutujących w owej sztuce.
Obraz z gwiazdami rzadko był wystawiany w galerii, a chociaż został namalowany przez mało znanego siedemnastowiecznego artystę, ceną przebijał dzieła znanych i uznanych średniowiecznych malarzy.
Ciszę w pokoju mącił chwilami gwar i muzyka dobiegające z salonu w głębi willi. Muśnięcie wiatru falowało firanką i przez okno wpadał zapach bzów z ogrodu otaczającego dom.
Na tarasie willi, przy balustradzie stała zapatrzona w gwiazdy młoda kobieta w dopasowanej do sylwetki krótkiej do kolan sukience koloru brzoskwini. Wysoko upięte w kok jasne włosy odsłaniały opaleniznę ramion rozświetloną blaskiem księżyca.
Nie wydawała się zainteresowana hucznym przyjęciem wydanym przez rodziców z okazji jej dwudziestych siódmych urodzin. Chętnie by położyła się już spać w pokoju, który wybrała jako „swój”, a w którym nikt nie chciał nocować ze względu na famę towarzyszącą pechowemu obrazowi. Ona uwielbiała patrzeć na plejadę namalowanych gwiazd, tak jak teraz na rozgwieżdżone czarne niebo. Rozmarzyła się. Gwiazdy i księżyc widzą z góry cały świat. Zaglądają do okien... Gdyby można było ich dosięgnąć... znaleźć się między nimi... dotknąć ich...
A teraz patrzą na nią...
Opuściła głowę i spojrzała w głąb ogrodu, gdzie zaledwie majaczyły w ciemnościach ozdobne krzewy, klomby oraz bzy rosnące wzdłuż parkanu. Myślami była na zbliżającym się urlopie i wyjeździe w miejsce, które już dawno wybrała, z daleka od znajomych, krewnych, w miejsce, w którym będzie ona, przyroda i spokój.
– Oliwia!
Niechętnie odwróciła się w stronę podchodzących do niej rodziców.
– Co się stało?
– Zostawiłaś gości – powiedziała z wyrzutem matka. – Tak się nie robi. Wracaj do salonu.
– Zaraz wrócę. Wyszłam na świeże powietrze, bo rozbolała mnie już głowa od muzyki i chciałam być przez chwilę sama. A od tych życzeń wszelkiej pomyślności, szczęścia z podtekstem znalezienia sobie męża robi mi się niedobrze.
– Och, nie przesadzaj. To tylko życzenia i nie możesz dopatrywać się w nich jakichkolwiek złych intencji ze strony życzliwych ci gości. – Zamorski stanowczo zaprzeczył. – Wracam do nich, przyjdź zaraz.
Patrzył wyczekująco na żonę.
– Idź, chcę Oliwię o coś zapytać.
Ojciec odwrócił się i wychodząc z tarasu, z niezadowoleniem pokręcił głową.
– O co chcesz zapytać, mamo?
– Dlaczego nie przyszedł Wiktor? O czymś nie wiem? – Elżbieta Zamorska spojrzała przenikliwie na córkę.
– Po prostu go nie zaprosiłam. Nie układa się między nami. I to wszystko. – Ta wzruszyła ramionami.
– O co się pokłóciliście? A raczej powinnam zapytać: czy znowu się pokłóciliście?
– Och... nie pasujemy do siebie. Ja wolałabym zamieszkać z nim na stopie partnerskiej, zachować niezależność... w tym sensie, że każde z nas będzie miało własne życie, bez wypytywania gdzie się było, co robiło...
– Ale tak się nie da żyć w jednym mieszkaniu, ze wspólnymi finansami... Nie bardzo rozumiem, o czym mówisz? – zdumiała się matka.
Oliwia powiedziała niechętnie:
– Wiktor chciałby założyć rodzinę, ale ja przynajmniej na razie nie widzę się w takim układzie. A ściślej mówiąc, nie chcę wiązać się z nim papierkiem w USC. Wiktor to jeszcze nie ten, to nie jest moja druga połowa...
– Jak długo to trwa?
– Długo i chcę się z nim poważnie rozmówić co do przyszłości naszego związku. A poza tym chwilami go nie poznaję. Stał się jakiś niecierpliwy, nieobecny myślami, jakby nie słuchał, co do niego mówię. Zmienił się na niekorzyść, może ma jakieś problemy?
– Zmienił się, bo nie chce dłużej czekać na twoją decyzję. Jesteście ze sobą wiele lat i najwyższy czas, żeby to jakoś ułożyć.
– Też tak myślę i czuję, że teraz jest najlepszy moment na zakończenie naszego związku.
– Gdzie się spotkacie?
Oliwia przez chwilę się zastanawiała. Wyraz jej twarzy pozostawał obojętny, co wskazywało na znudzenie tematem.
– Jutro do niego zadzwonię i upewnię się, czy jest w domu. Potem pojadę do niego do Torunia. Nie chcę, żeby tutaj przyjeżdżał, wydaje mi się, że łatwiej przyjdzie mi się z nim rozmówić właśnie u niego. I nie chcę już dłużej na jego temat rozmawiać. Tak postanowiłam i nie chcę do tego wracać. A poza tym, jak sama wiesz, nawet mi kwiatów przez kuriera nie przysłał.
Zamorska westchnęła.
– No dobrze. Zrobisz, jak uważasz. Nie jesteś dzieckiem, któremu trzeba mówić, co ma zrobić. Chociaż Wiktor... byłby dobrym mężem. Pracuje w nieruchomościach... dobrze zarabia. Jest dojrzałym mężczyzną, ma dwadzieścia dziewięć lat.
– Mamo! Przestań!
– Dobrze, już nic więcej nie powiem, ale znam go przecież na tyle długo...
Oliwia niecierpliwie jej przerwała:
– Gdyby był taki, jakim go widzisz, to przynajmniej by złożył mi życzenia przez telefon albo chociaż wysłał SMS-a. To, że go nie zaprosiłam, nie zwalnia go ze zwykłej uprzejmości.
– I tu przyznaję ci rację. Idę do gości. Przyjdź zaraz, bo pomyślą, że ich lekceważysz, zresztą niektórzy zostają na noc, więc jeszcze się z nimi zobaczysz. A gdzie zaplanowałaś urlop? Powinnam o tym wiedzieć. Nie możesz ot tak wyjechać, jakbyś nie miała rodziny.
– W Bieszczadach. U pewnej rodziny wynajęłam cały dom na dwa tygodnie, ale trochę się waham.
– Dlaczego? Cisza, spokój, mnie by się przydał taki wypoczynek. Nie możesz tak nagle zmieniać decyzji. Ci ludzie będą stratni, zanim znajdą kogoś na twoje miejsce. – Zamorska zwróciła jej uwagę.
– Wiem. Chodzi mi o to, że to kawał drogi i będę musiała gdzieś po drodze przenocować. Nie czuję się na siłach, żeby przejechać od razu tyle kilometrów. Nie przemyślałam tego, ale nie zrezygnuję z wyjazdu.
– Kiedy jedziesz?
– Jutro, od razu z Torunia.
– No tak, dowiaduję się o tym w ostatniej chwili! Jak tak można?! Co się z tobą dzieje?! Nie mieszkasz tutaj sama! Tego już za wiele! Najpierw lekceważysz gości, a teraz ze stoickim spokojem oznajmiasz, że za kilkanaście godzin wybierasz się kilkaset kilometrów od domu na urlop! – zareagowała ostro Zamorska, patrząc na córkę z oburzeniem.
– Jeszcze dzisiaj zastanawiałam się nad wyborem miejsca, dlatego tak wyszło. A potem przyszli goście, byłaś zajęta i nie miałam kiedy ci o tym powiedzieć.
– No dobrze, ale tak się nie robi rodzicom. Pomogę ci się spakować.
– Nie trzeba, dziękuję. Kiedy wychodziłam z salonu, nie było już tam Radka. Gdzie zniknął?
– Twój brat za dużo wypił i lepiej że nie pokazuje się nam ani gościom.
Kiedy Zamorska odeszła, Oliwia została na tarasie jeszcze chwilę, nim weszła do wnętrza domu. Przechodząc obok salonu, starała się pozostać niezauważona przez rozbawionych gości. Postanowiła wrócić do nich za chwilę, ale po wysłaniu SMS-a do Wiktora. Tak będzie lepiej, bo na rozmowę telefoniczną było zbyt późno. Wcześniej wiele razy zarywali noce na pogaduszkach, ale teraz nie miała na to ochoty. A jutro Zbyszek mógł mieć zaplanowany jakiś wyjazd, więc musiała go uprzedzić.
Weszła do swojego pokoju, nie zapalając światła. Usiadła w fotelu. Chciała przez chwilę pobyć w ciemności lekko rozświetlonej blaskiem księżyca i ułożyć plan rozmowy z Wiktorem, żeby rozstali się bez wzajemnych wymówek, a może nawet nieprzyjemnej wymiany zdań. Po latach związku mieliby dla siebie wiele, czasem kąśliwych uwag.
Mimowolnie spojrzała na obraz z gwiazdami. Wiedziona jakąś niezrozumiałą siłą, wstała i przystanęła przed malowidłem. Widok plejady ją zauroczył, przyciągał, nie mogła oderwać od niego wzroku.
Wyciągnęła rękę i dotknęła namalowanej pośrodku, najjaśniejszej gwiazdy. Przebiegł ją nieprzyjemny dreszcz i poczuła, jakby przez pokój przeszła fala zimnego powietrza. Odsunęła szybko rękę.
Ale nie mogła oderwać wzroku od gwiazdy. Zdawało się, że nieboskłon na obrazie nagle pociemniał, a gwiazda złowrogo zalśniła. Poczuła zimny dotyk na ramionach. Z trudem opanowała odruch ucieczki. Uff! To tylko ciemny pokój i stara historia budząca nieuzasadniony lęk.
– Oliwia!
Wzdrygnęła się.
Na wpół otwarte drzwi wpuściły do środka wiązkę światła z korytarza. Zamorska stojąca w progu patrzyła na nią z dezaprobatą, ściągając usta.
– Goście się rozchodzą. Chociaż pożegnaj się z nimi! – rzuciła ostro. – I co robisz w ciemnym pokoju? Nawet światła nie zapalisz?!
– Już idę! Po co ten alarm?! Oni się bawili świetnie beze mnie. Przecież mogą jeszcze zostać, jutro jest niedziela.
– Ciotka Wanda z mężem zostaje, pozostali wyjeżdżają. Przyjechali taksówkami – dodała matka, widząc znaczące spojrzenie Oliwii.
– Mam nadzieję, bo są w szampańskich humorach. Ale najpierw wyślę SMS-a do Wiktora.
– Zdążysz. Chodźmy.
Oliwia ruszyła za matką do salonu. Zastała tam rozbawionych gości, szykujących się do wyjścia. Potakiwała im uśmiechnięta, kiedy obiecywali zjawić się na następnych urodzinach.
– Koniecznie! – odpowiadała Oliwia z miną osoby niedopuszczającej ich nieobecności na kolejnej imprezie.
– To do zobaczenia, Oliwio.
– Wyjdę z wami. Na dworze jest tak przyjemnie, o wiele chłodniej niż w domu.
Na ulicy przed willą stało kilka taksówek, do których po kolejnych, ostatnich już uściskach z Zamorskimi wsiedli goście.
– Do zobaczenia!
W drodze powrotnej do domu matka powiedziała zmęczonym głosem:
– Uff! Jak cicho! Chyba prześpię cały jutrzejszy dzień. W głowie mam mętlik od rozmów, muzyki, plotek, teraz chcę tylko snu i ciszy. Dobrze, że jutro przyjdzie pomoc domowa, bo sama bym nie dała rady tego wszystkiego posprzątać.
Oliwia minęła wejście do domu, zamierzając przez chwilę pospacerować w ogrodzie.
– Zaraz przyjdę. W ogrodzie jest takie rześkie powietrze, z przyjemnością przez chwilę tu zostanę. Muszę trochę ochłonąć po tej imprezie. Na kolejnych urodzinach się nie zjawię. Nie lubię takich rodzinnych spędów – rzuciła przez ramię do matki.
– Zjawisz się, zjawisz – mruknął pod nosem Zamorski. – Urodziny bez solenizantki?
– A kiedy się spakujesz na wyjazd? – zaniepokoiła się Zamorska. – Przecież musisz się chociaż trochę przespać.
– Zdążę, przecież nie wezmę ze sobą całej szafy.
Oliwia zniknęła w głębi ogrodu. Spacerując, spoglądała na ciemne niebo i roziskrzone gwiazdy. Niedługo zacznie świtać. Przechodząc wzdłuż rzędu bzów z fioletowymi kwiatami, głęboko wciągnęła powietrze. Bzy upajały słodkim zapachem. Wiele wolnych chwil spędzała, siedząc w ich pobliżu na białej ławeczce. Spojrzała w okna domu. Wszędzie już zgaszono światła, pewnie cały dom pogrążony był już w ciemności.
Czas wracać i przespać się chociaż kilka godzin. Wiadomość do Wiktora jednak poczeka. Napisze rano, że jest już w drodze do niego, żeby nigdzie nie wychodził.
Wróciła do środka, starając się nie obudzić domowników. Pomimo znużenia nie mogła zasnąć. Drzemała, budziła się, spoglądała w okno, gdzie przez szczelinę między futryną a roletą sączyło się już światło dnia.
Odrzuciła na bok kołdrę, usiadła na brzegu łóżka i sięgnęła po leżący na nocnej szafce telefon.
Wiadomość do Wiktora brzmiała tak, jak postanowiła:
„Jadę do Ciebie. Jestem już w drodze. Całuję”.
Niedługo czekała na jego odpowiedź:
„Cieszę się. Czekam. Kocham”.
Nareszcie skończą się niedopowiedzenia, unikanie drażliwych tematów, być może rozstaną się po burzliwej rozmowie, ale dłużej nie zniesie tego związku – opartego na przyzwyczajeniu do siebie, gasnącym uczuciu, przynajmniej z jej strony, i coraz większej niechęci do Wiktora. No cóż, już go nie kochała, a on... bywał nieznośny, potem przepraszał, kupował kwiaty. Tak dłużej być nie może. Do tej pory żadne z nich nie zdobyło się na zerwanie.
Stanie się to dzisiaj!
Wstała i otworzyła szafę z ubraniami. Pakowanie walizki nie zajęło jej dużo czasu. Po kolei lądowały tam ciuszki na dni cieplejsze i chłodniejsze, spodnie, adidasy, baleriny, kostium kąpielowy, kosmetyki... A to, o czym zapomniała, dokupi gdzieś po drodze.
Teraz łazienka, potem gorąca kawa i w drogę.
W kuchni zastała krzątającą się matkę, która na jej widok surowo nakazała, uprzedzając jej zamiary:
– Najpierw śniadanie, a potem kawa. Ja już swoją wypiłam. Siadaj.
Oliwia była zaskoczona jej obecnością w kuchni.
– Myślałam, że wszyscy jeszcze śpią, było tak cicho, kiedy wstałam.
– Bo pozostali śpią, ale ja chciałam cię przypilnować, żebyś nie wyjechała z domu głodna. Siadaj i jedz. Aha, co to jest za miejscowość, do której jedziesz? Wszystko muszę z ciebie wyciągać.
Oliwia usiadła przy stole i sięgnęła po kanapkę.
– Bukówka.
– A dom?
– Zwyczajny, jak to na południu, parterowy. Dookoła las, ale w pobliżu jest wieś, więc nie będę na odludziu. Kiedy tam przyjadę, dostanę od właścicieli klucz, a oni się wyniosą.
Zamorska usiadła przy stole i niezadowolona ściągnęła usta.
– Dlaczego akurat tam wybrałaś sobie miejsce na urlop? Daleko, pustkowie, a ty sama w tym domu.
– Nareszcie sama! A do pracy w przedszkolu już nie wrócę. Tam jest za głośno...
– Przecież pracujesz w biurze!
– I co z tego? Nie lubię tej pracy. – Oliwia niecierpliwie wzruszyła ramionami i sięgnęła po kubek z herbatą. – Jak wrócę, to poszukam sobie czegoś innego. Może w bibliotece... albo w teatrze... Żałuję, że nie ukończyłam studiów na wydziale aktorskim... Od dziecka widziałam się na deskach teatru... – Dziewczyna spochmurniała na wspomnienie rzucenia szkoły teatralnej.
Zamorska głęboko westchnęła.
– No właśnie. Nigdy nie zrozumiem tej twojej niespodziewanej decyzji. Czy to przypadkiem nie miało związku z poznaniem wtedy Wiktora?
– Nie. Ale chyba bym była słabą aktorką. Te studia mnie przerosły. Chociaż... gdyby można było cofnąć czas... – zawiesiła głos. – Ach, nie ma co wspominać!
Zerknęła na zegar wiszący na ścianie.
– Za pół godziny wyjeżdżam, wypiję jeszcze kawę i sprawdzę na wszelki wypadek, czy mam w torebce wszystkie dokumenty, telefon i ładowarkę.
– Potrzebujesz więcej pieniędzy?
– Nie wydałam jeszcze ostatniej pensji, a z okazji urodzin wpłynęła od was na moje konto w banku ładna sumka. Dziękuję, mamo.
– Jak będziesz potrzebowała więcej pieniędzy, to zadzwoń. Przygotowałam ci trochę jedzenia na drogę i dwie butelki wody gazowanej.
– Dziękuję, zupełnie o tym zapomniałam. – Oliwia wypiła ostatni łyk kawy i wstała od stołu. – Idę się ubrać na drogę i po walizkę.
W swoim pokoju mimowolnie stanęła przed obrazem z gwiazdami. Powoli wyciągnęła rękę ku tej najjaśniejszej, jakby obawiała się jej dotknąć. Położyła na niej dłoń. Żadnych wrażeń, nic z tego, czego doznała poprzedniej nocy. Opuściła rękę i uśmiechnęła się. Jednak wyobraźnia potrafi malować rzeczy, które zdają się być prawdziwe, ale tak naprawdę się nie wydarzyły. Była wówczas zmęczona, zniechęcona przedłużającym się przyjęciem i rychłym rozstaniem z Wiktorem, wobec czego zmysły stworzyły fałszywy obraz rzeczywistości. Gwiazda jednak nadal fascynowała ją, było w niej coś magicznego, niepokojącego, przyciągającego, wywoływała dreszczyk emocji.
Rozejrzała się po pokoju, wzrokiem lustrując wnętrze, czy nie przeoczyła jakiejś potrzebnej rzeczy, chwyciła za rączkę walizki i wyszła.
Na parterze czekała na nią matka, najwyraźniej zamierzając wyjść z nią na zewnątrz.
– Tutaj masz wodę do picia i kanapki. – Pokazała na reklamówkę. – Wyjdę z tobą – wyjaśniła, widząc, że Oliwia po nią sięga.
Na dworze promienie słońca już mocno przygrzewały. Oliwia włożyła walizkę do bagażnika swojego forda, reklamówkę położyła na fotelu pasażera i odwróciła się do matki.
– Pa, mamo. – Cmoknęła ją w oba policzki. – Odezwę się, ale nie licz na zbyt częste telefony. Będę zwiedzać okolicę i leniuchować. Prześlę ci kilka zdjęć.
– Za to ja będę często dzwonić. Szczęśliwej drogi, córeczko. – Zamorska patrzyła na nią zatroskana. – Jedź ostrożnie, wiesz, że zawsze boję się, kiedy wyjeżdżasz z domu.
– Wiem i niepotrzebnie się martwisz. Kiedy już dojadę, to dam znać, ale po drodze gdzieś przenocuję. Do zobaczenia za dwa tygodnie, mamo. – Oliwia jeszcze raz uściskała matkę, wsiadła do samochodu i powoli wyjechała na ulicę.
Do Torunia było zaledwie kilkadziesiąt kilometrów i chociaż sezon urlopowy jeszcze na dobre się nie rozkręcił, to i tak ruch na szosie był dość duży. Samochody i TIR-y mknęły w obie strony.
Osiedle, na którym mieszkał Wiktor, miało własny parking, więc nie musiała szukać miejsca gdzieś w mieście.
Oliwia przeczesała grzebieniem długie, jasne włosy, poprawiła makijaż i wysiadła z samochodu. Pilotem zamknęła drzwi i ruszyła alejką w kierunku bloku, w którym Wiktor zajmował dwupokojowe mieszkanie. Spędzili tam wiele szczęśliwych chwil, ale teraz w drodze na spotkanie z chłopakiem nagle poczuła niespodziewany niepokój, a raczej tremę, jakby zaraz musiała wygłosić jakąś niestosowną formułkę, której treść byłaby zbyt obcesowa, nieprzystająca nawet do propozycji „zawieszenia” spotkań z Wiktorem.
Cholera! Powinna jechać w te Bieszczady i nie zawracać sobie tym głowy właśnie teraz!
Nacisnęła guzik domofonu.
– To ja – powiedziała na dźwięk podnoszonej słuchawki.
Wiktor czekał na nią w szeroko otwartych drzwiach mieszkania. Wyciągnął ku niej ramiona i gwałtownie przytulił ją do siebie.
– Nie mogłem się już doczekać, kiedy cię zobaczę – wyszeptał jej do ucha. – Tak prędko cię nie puszczę, za bardzo stęskniłem się za tobą. Wejdź. – Odsunął się na bok. – Zostaniesz u mnie? Chociaż na kilka dni? – Patrzył z nadzieją w jej oczy.
Oliwia była zdumiona tym gorącym powitaniem. Uśmiechnęła się z przymusem, ale nie zaprzeczyła. Pomyślała, że wyjaśnienie celu jej przyjazdu na etapie przywitania byłoby zbyt brutalne, niepotrzebne, a ma na tyle dużo czasu, żeby w trakcie rozmowy delikatnie wprowadzić niewygodny, drażliwy temat rozstania. Wiktor wyglądał na uszczęśliwionego jej widokiem, ale jego twarz z podkrążonymi oczami i z nieogolonym zarostem zaniepokoiła ją.
– Nie spałeś całą noc? Źle wyglądasz, może powinieneś iść do lekarza? – zapytała, siadając na kanapie obok wielkiego stojącego wentylatora.
– Trafiłaś w dziesiątkę – podchwycił. – Nie mogłem zasnąć... była okropnie parna noc. Nawet wentylator niewiele pomógł. Wypijesz coś? Kawę, herbatę, wodę gazowaną? – rzucił, idąc w stronę kuchni.
– Nic nie chcę. Dziękuję. Usiądź, mam ci coś do powiedzenia.
Wiktor usiadł obok niej na kanapie i objął ją ramieniem. Gestem, spojrzeniem starał się okazać jej ciepło swoich uczuć, przez co straciła pewność siebie i zaczęła obawiać się chłodu słów, które miały paść za chwilę.
Oliwia poczuła się nieswojo. Nie, to nie jest dzień na takie rozmowy. Przed nią dwa tygodnie w samotności i na przemyślenie spraw, z którymi musi się uporać. Na przykład zmiana pracy. Nie było jej po drodze z tym środowiskiem, z nudnymi zadaniami i brakiem perspektywy awansu. Bo jakiego mogłaby oczekiwać? Dyrektorką przedszkola nie zostanie i nie podjęłaby się tego, nawet gdyby miała ku temu kwalifikacje.
No i Wiktor! Spojrzała na niego. Lubiła pokazywać się z nim w towarzystwie. Był przystojny, ciemnowłosy, inteligentny, w jej typie mężczyzny, ale uczucie, jakim go darzyła, już dawno wygasło.
– Co chciałaś mi powiedzieć? – dopytywał, wpatrując się w jej twarz ciepłym spojrzeniem.
– Wiktor... jadę na urlop w Bieszczady. Do tej pory na wakacje zawsze jeździliśmy razem, ale tym razem chciałabym trochę wolności, takiej... nie zrozum mnie źle... dla siebie, tylko ja i przyroda.
Zdjął rękę z jej ramienia i gwałtownie opadł plecami na oparcie kanapy. Wypuścił ze świstem powietrze. Długą chwilę trwała cisza.
– Myślałem, że pojedziemy gdzieś razem, ale rozumiem cię. Każdy potrzebuje chwili samotności i pewnie właśnie tego teraz chcesz. O przyczynę nie zapytam. Mam nadzieję, że po powrocie nie usłyszę, że nasz związek niestety nie przetrwał? – dociekał, teraz niecierpliwie zaglądając jej w twarz.
– Wiktor! – Oliwia żachnęła się niezadowolona. – Nie chcę jechać w ponurym nastroju, rozpamiętując naszą rozmowę.
– Przepraszam. Może nastrój poprawi nam spacer Bulwarem Filadelfijskim? Przejdziemy się? To niedaleko. Można iść pieszo.
– Ale tylko kawałek – zastrzegła. – Przede mną długa droga.
– Oczywiście. – Wiktorowi poprawił się humor.
Bulwarem nad Wisłą przechadzało się wielu ludzi. Od rzeki powiewał nieco chłodniejszy wiatr niż w mieście pomiędzy zabudowaniami.
Wiktor objął wpół Oliwię i szli, milcząc. Czasem popatrywali na siebie, uśmiechając się, jakby uśmiech miał pokryć niezręczną ciszę.
Wreszcie melodia z telefonu Wiktora przerwała dalszy spacer.
– Przepraszam, muszę odebrać.
Odszedł kilka kroków i półgłosem potakiwał rozmówcy. Do uszu Oliwii dochodziły tylko trudne do zrozumienia półsłówka, czasem słowa wypowiadane niecierpliwym tonem, takie jak „dzisiaj jest niedziela”, „trudno”, „jestem z narzeczoną”...
– Co się stało? – zapytała, kiedy podszedł do niej z pochmurną miną.
– Ach, nic takiego. Praca. Dzwonił szef i muszę jechać do klienta. Widzisz? – Chwycił ją za rękę i ruszyli w drogę powrotną. – Gdybym był w drodze z tobą, nie musiałbym teraz zajmować się nieruchomościami.
– Przykro mi, ale widocznie to pilna sprawa. Nie patrz na mnie takim wzrokiem, bo zaczynam mieć wyrzuty sumienia.
– Jeżeli dostanę parę dni urlopu, to przyjadę do ciebie. Co ty na to? – Wiktor przystanął i patrzył wyczekująco na Oliwię.
Przytaknęła, udając zadowolenie z jego propozycji.
– Jasne. Przyjedź, może uda nam się wrócić do... tego... – przeciągała – ...co kiedyś między nami było tak dobrego.
– Bardzo chciałbym. Wiesz, że mam pracę wymagającą mojej obecności, działam na dość rozległym terenie, i zdaję sobie sprawę, że zbyt rzadko się ostatnio spotykaliśmy. Ale jak wrócisz, to z powrotem nam się ułoży. Obiecuję ci to.
Oliwia poczuła się jak w pułapce. Nadłożyła drogi, żeby się z nim rozmówić, a teraz Wiktor gotów jest na wszystko, byle podtrzymać ich związek.
– Wiktor, niczego nie musisz obiecywać. Taka przerwa bez widywania się dobrze wpłynie na naszą relację, ale jeżeli będziesz mógł i chciał przyjechać, to nie widzę przeszkód ku temu. Ale wracajmy już, jeszcze się sobą nacieszymy.
– Pójdziemy jeszcze do mnie?
– Nie, odprowadź mnie na parking i tam się pożegnamy.
Przy samochodzie Wiktor mocno przygarnął ją do siebie.
– To do zobaczenia, Oliwio. Szczęśliwej drogi. Będę z niecierpliwością czekał na twój powrót i codziennie będę do ciebie dzwonił.
– Pa, Wiktor. Dwa tygodnie szybko miną i znowu się zobaczymy.
Pokiwał tylko głową. Oliwia, widząc jego pełne zawodu i smutku oczy, rzuciła niezbyt zadowolona ze swojego oczywistego kłamstewka:
– Będzie dobrze. Zobaczysz. Jestem pewna, że zatęsknię za tobą.
Nie odpowiedział, tylko mocniej ścisnął ją w ramionach. Trwało to na tyle długo, że wysunęła się stanowczo z jego uścisku i z torebki wyjęła pilota do samochodu.
Szybko pocałowała chłopaka w usta.
– Pa, Wiktorze i rozchmurz się wreszcie! Pomyślałby kto, że wyjeżdżam na koniec świata! Jeśli taki w ogóle istnieje!
Wsiadła do samochodu i wyjechała z parkingu. Kiedy odjeżdżała, on wciąż stał i patrzył za jej samochodem. Potem zniknął z jej pola widzenia.
Odetchnęła z ulgą. To spotkanie było dla niej trudne. Pomyślała, że nie może zerwać z nim przez telefon, przez SMS-a ani za niczyim pośrednictwem...
A może ta rozłąka, samotne spacery wśród bieszczadzkich krajobrazów, wspomnienia ze wspólnych lat sprawią, że zatęskni do Wiktora? Kto wie?
Za miastem wybrała drogę na południe Polski. Słońce przygrzewało. Dodała gazu, żeby nadrobić czas spędzony w Toruniu.
Przejechała zaledwie kilka kilometrów, zadowolona, że uniknęła trudniejszej rozmowy z Wiktorem, gdy nagle jej dobre samopoczucie zgasło, kiedy zauważyła na poboczu mężczyznę dającego jej znak „lizakiem”, aby zatrzymała samochód. Tego jeszcze brakowało! Policja drogowa! Uchyliła okienko.
– Co się stało? – zapytała niezadowolona.
– Dzień dobry. Kontrola samochodów pod względem bezpieczeństwa jazdy. Proszę o dokumenty.
– Ale samochód jest po przeglądzie technicznym – słabo oponowała, widząc jego surową minę.
– Sprawdzimy. Proszę wysiąść.
Oliwia podała mężczyźnie dokumenty i zła wysiadła z samochodu. W Bieszczadach pewnie będzie za dwa dni!
Policjanci badali światła, hamulce, zaglądali do bagażnika i na tym się zakończyło.
– Mogę jechać? – zapytała z nadzieją.
– Oczywiście. Proszę do radiowozu, żeby podpisać protokół oględzin auta.
Nareszcie koniec! Usiadła obok kierowcy, który podał jej jakiś dokument, ale zanim zdołała wziąć go do ręki, poczuła na twarzy coś hamującego jej oddech. Przez chwilę szarpała się przerażona, po czym osunęła się bezwładnie na oparcie fotela. Samochód gwałtownie ruszył z miejsca.
Nie wiedziała, że do jej samochodu wsiadł kontrolujący ją wcześniej mężczyzna i ruszył za nimi.