Gwiazdy widzą wszystko - Danuta Korolewicz - ebook + książka

Gwiazdy widzą wszystko ebook

Korolewicz Danuta

3,8

Opis

Krótko po swoich dwudziestych siódmych urodzinach Oliwia wyjeżdża na urlop. Chce zaszyć się w odludnym zakątku Bieszczadów, bo potrzebuje ciszy i spokoju, żeby przemyśleć ważne życiowe decyzje: zmianę nielubianej pracy, zakończenie związku z mężczyzną, którego przestała już kochać…

Niespodziewanie jej podróż zostaje przerwana. Oliwia budzi się w nieznanym domu, w którym wszyscy twierdzą, że jest kimś zupełnie innym! Dziewczyna musi za wszelką cenę odkryć prawdę, co tak naprawdę dzieje się wokół niej, i znaleźć drogę ucieczki.

Dlaczego została porwana?

Czy to pomyłka, którą da się wyjaśnić, a wtedy życie wróci do normy?

A może powinna zacząć wątpić w swoje zdrowe zmysły?

I jakie znaczenie ma tajemniczy, owiany legendą obraz z jaśniejącą złowieszczo gwiazdą?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 288

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (18 ocen)
9
2
2
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bodziap

Z braku laku…

Tytuł zachęcił mnie do lektury ale im dalej zagłębiałam się w lekturze tym bardziej byłam rozczarowana. I jaszcze te błędy językowe.
00
Lavenda

Z braku laku…

To nie jest kryminał tylko bajka bez ladu i składu. Nagromadzenie absurdów w tej historii jest niesamowice. Sxkoda czasu na taką grafomanię.
00
Odinka89

Z braku laku…

Wartka akcja, niby fajna, ale...czegoś zabrakło, teksty czasami dziecinne. Kolejnej książki tej autorki raczej nie przeczytam.
00
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskakująco dobra książka. obawiałam się jakiegoś taniego romansidła a tu niespodzianka - akcja za akcją że człowiek pazury gryzie z emocji. Bardzo polecam
00
Gutkoool

Całkiem niezła

Niewątpliwym plusem tej powieści jest jest wartka akcja, dzięki której czyta się ją błyskawicznie, a strony uciekają i ani się obejrzysz, a jesteś w połowie. Ciekawy pomysł na powieść i ugryzienie tematu. Jest to książka, w której każdy szczegół ma znaczenie, a bohaterowie są niczym Ci z filmów akcji. Działo się dużo, intensywnie i w moim odczuciu momentami na krawędzi realności. Sytuacja w jakiej znalazła się główna bohaterka, jest niecodzienna, więc też jej myślenie i pomysły mogą się takie wydawać. Czy miałyby szansę bytu i powodzenia w realnym życiu? Nie jestem do końca przekonana, ale też mam szczerą nadzieję, że takie sytuacje pozostaną tylko na kartach powieści. Myślę, że to będzie jedna z tych historii, które były dobre, przyjemnie się je czytało, ale jednocześnie nie zostaną we mnie na dłużej.
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Da­nuta Ko­ro­le­wicz Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Zdję­cie na okładce: Je­ma­stock oraz Krwawy (stock.adobe.com)
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Bar­bara Ramza-Ko­ło­dziej­czyk
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67787-47-5
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Moim sio­strom

Lu­cy­nie i Pal­mi­rze

oraz szwa­grom

Ma­ria­nowi i Ro­ma­nowi

Roz­dział 1

Mi­nęła pół­noc. W ciem­nym po­koju na olej­nym ob­ra­zie wi­szą­cym na ścia­nie kładł się srebrny blask księ­życa, który wkra­dał się przez fi­rankę w otwar­tym oknie. Ob­raz przed­sta­wiał ciem­no­gra­na­towe niebo usiane gwiaz­dami, a jedna z nich, na­ma­lo­wana po­środku płótna, wy­róż­niała się więk­szą ja­sno­ścią. Gwiazda ta owiana była le­gendą, która gło­siła, że za­świeci się naj­ja­śniej, kiedy w ro­dzi­nie po­sia­da­ją­cej ob­raz ma wy­da­rzyć się coś nie­zwy­kłego, dra­ma­tycz­nego i cho­ciaż ofi­cjal­nie nikt w to nie wie­rzył, to ma­lo­wi­dło ni­gdy nie zo­stało umiesz­czone w ko­lek­cji cen­nych ob­ra­zów wi­szą­cych w eks­po­no­wa­nych miej­scach wi­lii. Wi­siało sa­mot­nie w po­koju od śmierci pra­babki, która na­gle zmarła na atak serca, pa­trząc na ob­raz, i od tam­tej pory uznano go za przy­no­szący nie­szczę­ście.

Oli­wia Za­mor­ska żar­to­wała z prze­są­dów i czę­sto wła­śnie w tym po­koju no­co­wała, a po­tem prze­nio­sła się do niego już na stałe.

Ro­dzina Za­mor­skich była znana w Gru­dzią­dzu. Bo­gu­sław Za­mor­ski był ce­nio­nym kry­ty­kiem sztuki i ko­ne­se­rem dzieł ma­lar­skich, zaś Elż­bieta Za­mor­ska pro­wa­dziła ga­le­rię sztuki, którą wspól­nie z mę­żem stwo­rzyli, by wy­sta­wiać dzieła za­równo zna­nych ar­ty­stów ma­la­rzy, jak i de­biu­tu­ją­cych w owej sztuce.

Ob­raz z gwiaz­dami rzadko był wy­sta­wiany w ga­le­rii, a cho­ciaż zo­stał na­ma­lo­wany przez mało zna­nego sie­dem­na­sto­wiecz­nego ar­ty­stę, ceną prze­bi­jał dzieła zna­nych i uzna­nych śre­dnio­wiecz­nych ma­la­rzy.

Ci­szę w po­koju mą­cił chwi­lami gwar i mu­zyka do­bie­ga­jące z sa­lonu w głębi willi. Mu­śnię­cie wia­tru fa­lo­wało fi­ranką i przez okno wpa­dał za­pach bzów z ogrodu ota­cza­ją­cego dom.

Na ta­ra­sie willi, przy ba­lu­stra­dzie stała za­pa­trzona w gwiazdy młoda ko­bieta w do­pa­so­wa­nej do syl­wetki krót­kiej do ko­lan su­kience ko­loru brzo­skwini. Wy­soko upięte w kok ja­sne włosy od­sła­niały opa­le­ni­znę ra­mion roz­świe­tloną bla­skiem księ­życa.

Nie wy­da­wała się za­in­te­re­so­wana hucz­nym przy­ję­ciem wy­da­nym przez ro­dzi­ców z oka­zji jej dwu­dzie­stych siód­mych uro­dzin. Chęt­nie by po­ło­żyła się już spać w po­koju, który wy­brała jako „swój”, a w któ­rym nikt nie chciał no­co­wać ze względu na famę to­wa­rzy­szącą pe­cho­wemu ob­ra­zowi. Ona uwiel­biała pa­trzeć na ple­jadę na­ma­lo­wa­nych gwiazd, tak jak te­raz na roz­gwież­dżone czarne niebo. Roz­ma­rzyła się. Gwiazdy i księ­życ wi­dzą z góry cały świat. Za­glą­dają do okien... Gdyby można było ich do­się­gnąć... zna­leźć się mię­dzy nimi... do­tknąć ich...

A te­raz pa­trzą na nią...

Opu­ściła głowę i spoj­rzała w głąb ogrodu, gdzie za­le­d­wie ma­ja­czyły w ciem­no­ściach ozdobne krzewy, klomby oraz bzy ro­snące wzdłuż par­kanu. My­ślami była na zbli­ża­ją­cym się urlo­pie i wy­jeź­dzie w miej­sce, które już dawno wy­brała, z da­leka od zna­jo­mych, krew­nych, w miej­sce, w któ­rym bę­dzie ona, przy­roda i spo­kój.

– Oli­wia!

Nie­chęt­nie od­wró­ciła się w stronę pod­cho­dzą­cych do niej ro­dzi­ców.

– Co się stało?

– Zo­sta­wi­łaś go­ści – po­wie­działa z wy­rzu­tem matka. – Tak się nie robi. Wra­caj do sa­lonu.

– Za­raz wrócę. Wy­szłam na świeże po­wie­trze, bo roz­bo­lała mnie już głowa od mu­zyki i chcia­łam być przez chwilę sama. A od tych ży­czeń wszel­kiej po­myśl­no­ści, szczę­ścia z pod­tek­stem zna­le­zie­nia so­bie męża robi mi się nie­do­brze.

– Och, nie prze­sa­dzaj. To tylko ży­cze­nia i nie mo­żesz do­pa­try­wać się w nich ja­kich­kol­wiek złych in­ten­cji ze strony życz­li­wych ci go­ści. – Za­mor­ski sta­now­czo za­prze­czył. – Wra­cam do nich, przyjdź za­raz.

Pa­trzył wy­cze­ku­jąco na żonę.

– Idź, chcę Oli­wię o coś za­py­tać.

Oj­ciec od­wró­cił się i wy­cho­dząc z ta­rasu, z nie­za­do­wo­le­niem po­krę­cił głową.

– O co chcesz za­py­tać, mamo?

– Dla­czego nie przy­szedł Wik­tor? O czymś nie wiem? – Elż­bieta Za­mor­ska spoj­rzała prze­ni­kli­wie na córkę.

– Po pro­stu go nie za­pro­si­łam. Nie układa się mię­dzy nami. I to wszystko. – Ta wzru­szyła ra­mio­nami.

– O co się po­kłó­ci­li­ście? A ra­czej po­win­nam za­py­tać: czy znowu się po­kłó­ci­li­ście?

– Och... nie pa­su­jemy do sie­bie. Ja wo­la­ła­bym za­miesz­kać z nim na sto­pie part­ner­skiej, za­cho­wać nie­za­leż­ność... w tym sen­sie, że każde z nas bę­dzie miało wła­sne ży­cie, bez wy­py­ty­wa­nia gdzie się było, co ro­biło...

– Ale tak się nie da żyć w jed­nym miesz­ka­niu, ze wspól­nymi fi­nan­sami... Nie bar­dzo ro­zu­miem, o czym mó­wisz? – zdu­miała się matka.

Oli­wia po­wie­działa nie­chęt­nie:

– Wik­tor chciałby za­ło­żyć ro­dzinę, ale ja przy­naj­mniej na ra­zie nie wi­dzę się w ta­kim ukła­dzie. A ści­ślej mó­wiąc, nie chcę wią­zać się z nim pa­pier­kiem w USC. Wik­tor to jesz­cze nie ten, to nie jest moja druga po­łowa...

– Jak długo to trwa?

– Długo i chcę się z nim po­waż­nie roz­mó­wić co do przy­szło­ści na­szego związku. A poza tym chwi­lami go nie po­znaję. Stał się ja­kiś nie­cier­pliwy, nie­obecny my­ślami, jakby nie słu­chał, co do niego mó­wię. Zmie­nił się na nie­ko­rzyść, może ma ja­kieś pro­blemy?

– Zmie­nił się, bo nie chce dłu­żej cze­kać na twoją de­cy­zję. Je­ste­ście ze sobą wiele lat i naj­wyż­szy czas, żeby to ja­koś uło­żyć.

– Też tak my­ślę i czuję, że te­raz jest naj­lep­szy mo­ment na za­koń­cze­nie na­szego związku.

– Gdzie się spo­tka­cie?

Oli­wia przez chwilę się za­sta­na­wiała. Wy­raz jej twa­rzy po­zo­sta­wał obo­jętny, co wska­zy­wało na znu­dze­nie te­ma­tem.

– Ju­tro do niego za­dzwo­nię i upew­nię się, czy jest w domu. Po­tem po­jadę do niego do To­ru­nia. Nie chcę, żeby tu­taj przy­jeż­dżał, wy­daje mi się, że ła­twiej przyj­dzie mi się z nim roz­mó­wić wła­śnie u niego. I nie chcę już dłu­żej na jego te­mat roz­ma­wiać. Tak po­sta­no­wi­łam i nie chcę do tego wra­cać. A poza tym, jak sama wiesz, na­wet mi kwia­tów przez ku­riera nie przy­słał.

Za­mor­ska wes­tchnęła.

– No do­brze. Zro­bisz, jak uwa­żasz. Nie je­steś dziec­kiem, któ­remu trzeba mó­wić, co ma zro­bić. Cho­ciaż Wik­tor... byłby do­brym mę­żem. Pra­cuje w nie­ru­cho­mo­ściach... do­brze za­ra­bia. Jest doj­rza­łym męż­czy­zną, ma dwa­dzie­ścia dzie­więć lat.

– Mamo! Prze­stań!

– Do­brze, już nic wię­cej nie po­wiem, ale znam go prze­cież na tyle długo...

Oli­wia nie­cier­pli­wie jej prze­rwała:

– Gdyby był taki, ja­kim go wi­dzisz, to przy­naj­mniej by zło­żył mi ży­cze­nia przez te­le­fon albo cho­ciaż wy­słał SMS-a. To, że go nie za­pro­si­łam, nie zwal­nia go ze zwy­kłej uprzej­mo­ści.

– I tu przy­znaję ci ra­cję. Idę do go­ści. Przyjdź za­raz, bo po­my­ślą, że ich lek­ce­wa­żysz, zresztą nie­któ­rzy zo­stają na noc, więc jesz­cze się z nimi zo­ba­czysz. A gdzie za­pla­no­wa­łaś urlop? Po­win­nam o tym wie­dzieć. Nie mo­żesz ot tak wy­je­chać, jak­byś nie miała ro­dziny.

– W Biesz­cza­dach. U pew­nej ro­dziny wy­na­ję­łam cały dom na dwa ty­go­dnie, ale tro­chę się wa­ham.

– Dla­czego? Ci­sza, spo­kój, mnie by się przy­dał taki wy­po­czy­nek. Nie mo­żesz tak na­gle zmie­niać de­cy­zji. Ci lu­dzie będą stratni, za­nim znajdą ko­goś na twoje miej­sce. – Za­mor­ska zwró­ciła jej uwagę.

– Wiem. Cho­dzi mi o to, że to ka­wał drogi i będę mu­siała gdzieś po dro­dze prze­no­co­wać. Nie czuję się na si­łach, żeby prze­je­chać od razu tyle ki­lo­me­trów. Nie prze­my­śla­łam tego, ale nie zre­zy­gnuję z wy­jazdu.

– Kiedy je­dziesz?

– Ju­tro, od razu z To­ru­nia.

– No tak, do­wia­duję się o tym w ostat­niej chwili! Jak tak można?! Co się z tobą dzieje?! Nie miesz­kasz tu­taj sama! Tego już za wiele! Naj­pierw lek­ce­wa­żysz go­ści, a te­raz ze sto­ic­kim spo­ko­jem oznaj­miasz, że za kil­ka­na­ście go­dzin wy­bie­rasz się kil­ka­set ki­lo­me­trów od domu na urlop! – za­re­ago­wała ostro Za­mor­ska, pa­trząc na córkę z obu­rze­niem.

– Jesz­cze dzi­siaj za­sta­na­wia­łam się nad wy­bo­rem miej­sca, dla­tego tak wy­szło. A po­tem przy­szli go­ście, by­łaś za­jęta i nie mia­łam kiedy ci o tym po­wie­dzieć.

– No do­brze, ale tak się nie robi ro­dzi­com. Po­mogę ci się spa­ko­wać.

– Nie trzeba, dzię­kuję. Kiedy wy­cho­dzi­łam z sa­lonu, nie było już tam Radka. Gdzie znik­nął?

– Twój brat za dużo wy­pił i le­piej że nie po­ka­zuje się nam ani go­ściom.

Kiedy Za­mor­ska ode­szła, Oli­wia zo­stała na ta­ra­sie jesz­cze chwilę, nim we­szła do wnę­trza domu. Prze­cho­dząc obok sa­lonu, sta­rała się po­zo­stać nie­zau­wa­żona przez roz­ba­wio­nych go­ści. Po­sta­no­wiła wró­cić do nich za chwilę, ale po wy­sła­niu SMS-a do Wik­tora. Tak bę­dzie le­piej, bo na roz­mowę te­le­fo­niczną było zbyt późno. Wcze­śniej wiele razy za­ry­wali noce na po­ga­dusz­kach, ale te­raz nie miała na to ochoty. A ju­tro Zby­szek mógł mieć za­pla­no­wany ja­kiś wy­jazd, więc mu­siała go uprze­dzić.

We­szła do swo­jego po­koju, nie za­pa­la­jąc świa­tła. Usia­dła w fo­telu. Chciała przez chwilę po­być w ciem­no­ści lekko roz­świe­tlo­nej bla­skiem księ­życa i uło­żyć plan roz­mowy z Wik­to­rem, żeby roz­stali się bez wza­jem­nych wy­mó­wek, a może na­wet nie­przy­jem­nej wy­miany zdań. Po la­tach związku mie­liby dla sie­bie wiele, cza­sem ką­śli­wych uwag.

Mi­mo­wol­nie spoj­rzała na ob­raz z gwiaz­dami. Wie­dziona ja­kąś nie­zro­zu­miałą siłą, wstała i przy­sta­nęła przed ma­lo­wi­dłem. Wi­dok ple­jady ją za­uro­czył, przy­cią­gał, nie mo­gła ode­rwać od niego wzroku.

Wy­cią­gnęła rękę i do­tknęła na­ma­lo­wa­nej po­środku, naj­ja­śniej­szej gwiazdy. Prze­biegł ją nie­przy­jemny dreszcz i po­czuła, jakby przez po­kój prze­szła fala zim­nego po­wie­trza. Od­su­nęła szybko rękę.

Ale nie mo­gła ode­rwać wzroku od gwiazdy. Zda­wało się, że nie­bo­skłon na ob­ra­zie na­gle po­ciem­niał, a gwiazda zło­wrogo za­lśniła. Po­czuła zimny do­tyk na ra­mio­nach. Z tru­dem opa­no­wała od­ruch ucieczki. Uff! To tylko ciemny po­kój i stara hi­sto­ria bu­dząca nie­uza­sad­niony lęk.

– Oli­wia!

Wzdry­gnęła się.

Na wpół otwarte drzwi wpu­ściły do środka wiązkę świa­tła z ko­ry­ta­rza. Za­mor­ska sto­jąca w progu pa­trzyła na nią z dez­apro­batą, ścią­ga­jąc usta.

– Go­ście się roz­cho­dzą. Cho­ciaż po­że­gnaj się z nimi! – rzu­ciła ostro. – I co ro­bisz w ciem­nym po­koju? Na­wet świa­tła nie za­pa­lisz?!

– Już idę! Po co ten alarm?! Oni się ba­wili świet­nie beze mnie. Prze­cież mogą jesz­cze zo­stać, ju­tro jest nie­dziela.

– Ciotka Wanda z mę­żem zo­staje, po­zo­stali wy­jeż­dżają. Przy­je­chali tak­sów­kami – do­dała matka, wi­dząc zna­czące spoj­rze­nie Oli­wii.

– Mam na­dzieję, bo są w szam­pań­skich hu­mo­rach. Ale naj­pierw wy­ślę SMS-a do Wik­tora.

– Zdą­żysz. Chodźmy.

Oli­wia ru­szyła za matką do sa­lonu. Za­stała tam roz­ba­wio­nych go­ści, szy­ku­ją­cych się do wyj­ścia. Po­ta­ki­wała im uśmiech­nięta, kiedy obie­cy­wali zja­wić się na na­stęp­nych uro­dzi­nach.

– Ko­niecz­nie! – od­po­wia­dała Oli­wia z miną osoby nie­do­pusz­cza­ją­cej ich nie­obec­no­ści na ko­lej­nej im­pre­zie.

– To do zo­ba­cze­nia, Oli­wio.

– Wyjdę z wami. Na dwo­rze jest tak przy­jem­nie, o wiele chłod­niej niż w domu.

Na ulicy przed willą stało kilka tak­só­wek, do któ­rych po ko­lej­nych, ostat­nich już uści­skach z Za­mor­skimi wsie­dli go­ście.

– Do zo­ba­cze­nia!

W dro­dze po­wrot­nej do domu matka po­wie­działa zmę­czo­nym gło­sem:

– Uff! Jak ci­cho! Chyba prze­śpię cały ju­trzej­szy dzień. W gło­wie mam mę­tlik od roz­mów, mu­zyki, plo­tek, te­raz chcę tylko snu i ci­szy. Do­brze, że ju­tro przyj­dzie po­moc do­mowa, bo sama bym nie dała rady tego wszyst­kiego po­sprzą­tać.

Oli­wia mi­nęła wej­ście do domu, za­mie­rza­jąc przez chwilę po­spa­ce­ro­wać w ogro­dzie.

– Za­raz przyjdę. W ogro­dzie jest ta­kie rześ­kie po­wie­trze, z przy­jem­no­ścią przez chwilę tu zo­stanę. Mu­szę tro­chę ochło­nąć po tej im­pre­zie. Na ko­lej­nych uro­dzi­nach się nie zja­wię. Nie lu­bię ta­kich ro­dzin­nych spę­dów – rzu­ciła przez ra­mię do matki.

– Zja­wisz się, zja­wisz – mruk­nął pod no­sem Za­mor­ski. – Uro­dziny bez so­le­ni­zantki?

– A kiedy się spa­ku­jesz na wy­jazd? – za­nie­po­ko­iła się Za­mor­ska. – Prze­cież mu­sisz się cho­ciaż tro­chę prze­spać.

– Zdążę, prze­cież nie we­zmę ze sobą ca­łej szafy.

Oli­wia znik­nęła w głębi ogrodu. Spa­ce­ru­jąc, spo­glą­dała na ciemne niebo i roz­iskrzone gwiazdy. Nie­długo za­cznie świ­tać. Prze­cho­dząc wzdłuż rzędu bzów z fio­le­to­wymi kwia­tami, głę­boko wcią­gnęła po­wie­trze. Bzy upa­jały słod­kim za­pa­chem. Wiele wol­nych chwil spę­dzała, sie­dząc w ich po­bliżu na bia­łej ła­weczce. Spoj­rzała w okna domu. Wszę­dzie już zga­szono świa­tła, pew­nie cały dom po­grą­żony był już w ciem­no­ści.

Czas wra­cać i prze­spać się cho­ciaż kilka go­dzin. Wia­do­mość do Wik­tora jed­nak po­czeka. Na­pi­sze rano, że jest już w dro­dze do niego, żeby ni­g­dzie nie wy­cho­dził.

Wró­ciła do środka, sta­ra­jąc się nie obu­dzić do­mow­ni­ków. Po­mimo znu­że­nia nie mo­gła za­snąć. Drze­mała, bu­dziła się, spo­glą­dała w okno, gdzie przez szcze­linę mię­dzy fu­tryną a ro­letą są­czyło się już świa­tło dnia.

Od­rzu­ciła na bok koł­drę, usia­dła na brzegu łóżka i się­gnęła po le­żący na noc­nej szafce te­le­fon.

Wia­do­mość do Wik­tora brzmiała tak, jak po­sta­no­wiła:

„Jadę do Cie­bie. Je­stem już w dro­dze. Ca­łuję”.

Nie­długo cze­kała na jego od­po­wiedź:

„Cie­szę się. Cze­kam. Ko­cham”.

Na­resz­cie skoń­czą się nie­do­po­wie­dze­nia, uni­ka­nie draż­li­wych te­ma­tów, być może roz­staną się po burz­li­wej roz­mo­wie, ale dłu­żej nie znie­sie tego związku – opar­tego na przy­zwy­cza­je­niu do sie­bie, ga­sną­cym uczu­ciu, przy­naj­mniej z jej strony, i co­raz więk­szej nie­chęci do Wik­tora. No cóż, już go nie ko­chała, a on... by­wał nie­zno­śny, po­tem prze­pra­szał, ku­po­wał kwiaty. Tak dłu­żej być nie może. Do tej pory żadne z nich nie zdo­było się na ze­rwa­nie.

Sta­nie się to dzi­siaj!

Wstała i otwo­rzyła szafę z ubra­niami. Pa­ko­wa­nie wa­lizki nie za­jęło jej dużo czasu. Po ko­lei lą­do­wały tam ciuszki na dni cie­plej­sze i chłod­niej­sze, spodnie, adi­dasy, ba­le­riny, ko­stium ką­pie­lowy, ko­sme­tyki... A to, o czym za­po­mniała, do­kupi gdzieś po dro­dze.

Te­raz ła­zienka, po­tem go­rąca kawa i w drogę.

W kuchni za­stała krzą­ta­jącą się matkę, która na jej wi­dok su­rowo na­ka­zała, uprze­dza­jąc jej za­miary:

– Naj­pierw śnia­da­nie, a po­tem kawa. Ja już swoją wy­pi­łam. Sia­daj.

Oli­wia była za­sko­czona jej obec­no­ścią w kuchni.

– My­śla­łam, że wszy­scy jesz­cze śpią, było tak ci­cho, kiedy wsta­łam.

– Bo po­zo­stali śpią, ale ja chcia­łam cię przy­pil­no­wać, że­byś nie wy­je­chała z domu głodna. Sia­daj i jedz. Aha, co to jest za miej­sco­wość, do któ­rej je­dziesz? Wszystko mu­szę z cie­bie wy­cią­gać.

Oli­wia usia­dła przy stole i się­gnęła po ka­napkę.

– Bu­kówka.

– A dom?

– Zwy­czajny, jak to na po­łu­dniu, par­te­rowy. Do­okoła las, ale w po­bliżu jest wieś, więc nie będę na od­lu­dziu. Kiedy tam przy­jadę, do­stanę od wła­ści­cieli klucz, a oni się wy­niosą.

Za­mor­ska usia­dła przy stole i nie­za­do­wo­lona ścią­gnęła usta.

– Dla­czego aku­rat tam wy­bra­łaś so­bie miej­sce na urlop? Da­leko, pust­ko­wie, a ty sama w tym domu.

– Na­resz­cie sama! A do pracy w przed­szkolu już nie wrócę. Tam jest za gło­śno...

– Prze­cież pra­cu­jesz w biu­rze!

– I co z tego? Nie lu­bię tej pracy. – Oli­wia nie­cier­pli­wie wzru­szyła ra­mio­nami i się­gnęła po ku­bek z her­batą. – Jak wrócę, to po­szu­kam so­bie cze­goś in­nego. Może w bi­blio­tece... albo w te­atrze... Ża­łuję, że nie ukoń­czy­łam stu­diów na wy­dziale ak­tor­skim... Od dziecka wi­dzia­łam się na de­skach te­atru... – Dziew­czyna spo­chmur­niała na wspo­mnie­nie rzu­ce­nia szkoły te­atral­nej.

Za­mor­ska głę­boko wes­tchnęła.

– No wła­śnie. Ni­gdy nie zro­zu­miem tej two­jej nie­spo­dzie­wa­nej de­cy­zji. Czy to przy­pad­kiem nie miało związku z po­zna­niem wtedy Wik­tora?

– Nie. Ale chyba bym była słabą ak­torką. Te stu­dia mnie prze­ro­sły. Cho­ciaż... gdyby można było cof­nąć czas... – za­wie­siła głos. – Ach, nie ma co wspo­mi­nać!

Zer­k­nęła na ze­gar wi­szący na ścia­nie.

– Za pół go­dziny wy­jeż­dżam, wy­piję jesz­cze kawę i spraw­dzę na wszelki wy­pa­dek, czy mam w to­rebce wszyst­kie do­ku­menty, te­le­fon i ła­do­warkę.

– Po­trze­bu­jesz wię­cej pie­nię­dzy?

– Nie wy­da­łam jesz­cze ostat­niej pen­sji, a z oka­zji uro­dzin wpły­nęła od was na moje konto w banku ładna sumka. Dzię­kuję, mamo.

– Jak bę­dziesz po­trze­bo­wała wię­cej pie­nię­dzy, to za­dzwoń. Przy­go­to­wa­łam ci tro­chę je­dze­nia na drogę i dwie bu­telki wody ga­zo­wa­nej.

– Dzię­kuję, zu­peł­nie o tym za­po­mnia­łam. – Oli­wia wy­piła ostatni łyk kawy i wstała od stołu. – Idę się ubrać na drogę i po wa­lizkę.

W swoim po­koju mi­mo­wol­nie sta­nęła przed ob­ra­zem z gwiaz­dami. Po­woli wy­cią­gnęła rękę ku tej naj­ja­śniej­szej, jakby oba­wiała się jej do­tknąć. Po­ło­żyła na niej dłoń. Żad­nych wra­żeń, nic z tego, czego do­znała po­przed­niej nocy. Opu­ściła rękę i uśmiech­nęła się. Jed­nak wy­obraź­nia po­trafi ma­lo­wać rze­czy, które zdają się być praw­dziwe, ale tak na­prawdę się nie wy­da­rzyły. Była wów­czas zmę­czona, znie­chę­cona prze­dłu­ża­ją­cym się przy­ję­ciem i ry­chłym roz­sta­niem z Wik­to­rem, wo­bec czego zmy­sły stwo­rzyły fał­szywy ob­raz rze­czy­wi­sto­ści. Gwiazda jed­nak na­dal fa­scy­no­wała ją, było w niej coś ma­gicz­nego, nie­po­ko­ją­cego, przy­cią­ga­ją­cego, wy­wo­ły­wała dresz­czyk emo­cji.

Ro­zej­rzała się po po­koju, wzro­kiem lu­stru­jąc wnę­trze, czy nie prze­oczyła ja­kiejś po­trzeb­nej rze­czy, chwy­ciła za rączkę wa­lizki i wy­szła.

Na par­te­rze cze­kała na nią matka, naj­wy­raź­niej za­mie­rza­jąc wyjść z nią na ze­wnątrz.

– Tu­taj masz wodę do pi­cia i ka­napki. – Po­ka­zała na re­kla­mówkę. – Wyjdę z tobą – wy­ja­śniła, wi­dząc, że Oli­wia po nią sięga.

Na dwo­rze pro­mie­nie słońca już mocno przy­grze­wały. Oli­wia wło­żyła wa­lizkę do ba­gaż­nika swo­jego forda, re­kla­mówkę po­ło­żyła na fo­telu pa­sa­żera i od­wró­ciła się do matki.

– Pa, mamo. – Cmok­nęła ją w oba po­liczki. – Ode­zwę się, ale nie licz na zbyt czę­ste te­le­fony. Będę zwie­dzać oko­licę i le­niu­cho­wać. Prze­ślę ci kilka zdjęć.

– Za to ja będę czę­sto dzwo­nić. Szczę­śli­wej drogi, có­reczko. – Za­mor­ska pa­trzyła na nią za­tro­skana. – Jedź ostroż­nie, wiesz, że za­wsze boję się, kiedy wy­jeż­dżasz z domu.

– Wiem i nie­po­trzeb­nie się mar­twisz. Kiedy już do­jadę, to dam znać, ale po dro­dze gdzieś prze­no­cuję. Do zo­ba­cze­nia za dwa ty­go­dnie, mamo. – Oli­wia jesz­cze raz uści­skała matkę, wsia­dła do sa­mo­chodu i po­woli wy­je­chała na ulicę.

Do To­ru­nia było za­le­d­wie kil­ka­dzie­siąt ki­lo­me­trów i cho­ciaż se­zon urlo­powy jesz­cze na do­bre się nie roz­krę­cił, to i tak ruch na szo­sie był dość duży. Sa­mo­chody i TIR-y mknęły w obie strony.

Osie­dle, na któ­rym miesz­kał Wik­tor, miało wła­sny par­king, więc nie mu­siała szu­kać miej­sca gdzieś w mie­ście.

Oli­wia prze­cze­sała grze­bie­niem dłu­gie, ja­sne włosy, po­pra­wiła ma­ki­jaż i wy­sia­dła z sa­mo­chodu. Pi­lo­tem za­mknęła drzwi i ru­szyła alejką w kie­runku bloku, w któ­rym Wik­tor zaj­mo­wał dwu­po­ko­jowe miesz­ka­nie. Spę­dzili tam wiele szczę­śli­wych chwil, ale te­raz w dro­dze na spo­tka­nie z chło­pa­kiem na­gle po­czuła nie­spo­dzie­wany nie­po­kój, a ra­czej tremę, jakby za­raz mu­siała wy­gło­sić ja­kąś nie­sto­sowną for­mułkę, któ­rej treść by­łaby zbyt ob­ce­sowa, nie­przy­sta­jąca na­wet do pro­po­zy­cji „za­wie­sze­nia” spo­tkań z Wik­to­rem.

Cho­lera! Po­winna je­chać w te Biesz­czady i nie za­wra­cać so­bie tym głowy wła­śnie te­raz!

Na­ci­snęła gu­zik do­mo­fonu.

– To ja – po­wie­działa na dźwięk pod­no­szo­nej słu­chawki.

Wik­tor cze­kał na nią w sze­roko otwar­tych drzwiach miesz­ka­nia. Wy­cią­gnął ku niej ra­miona i gwał­tow­nie przy­tu­lił ją do sie­bie.

– Nie mo­głem się już do­cze­kać, kiedy cię zo­ba­czę – wy­szep­tał jej do ucha. – Tak prędko cię nie pusz­czę, za bar­dzo stę­sk­ni­łem się za tobą. Wejdź. – Od­su­nął się na bok. – Zo­sta­niesz u mnie? Cho­ciaż na kilka dni? – Pa­trzył z na­dzieją w jej oczy.

Oli­wia była zdu­miona tym go­rą­cym po­wi­ta­niem. Uśmiech­nęła się z przy­mu­sem, ale nie za­prze­czyła. Po­my­ślała, że wy­ja­śnie­nie celu jej przy­jazdu na eta­pie przy­wi­ta­nia by­łoby zbyt bru­talne, nie­po­trzebne, a ma na tyle dużo czasu, żeby w trak­cie roz­mowy de­li­kat­nie wpro­wa­dzić nie­wy­godny, draż­liwy te­mat roz­sta­nia. Wik­tor wy­glą­dał na uszczę­śli­wio­nego jej wi­do­kiem, ale jego twarz z pod­krą­żo­nymi oczami i z nie­ogo­lo­nym za­ro­stem za­nie­po­ko­iła ją.

– Nie spa­łeś całą noc? Źle wy­glą­dasz, może po­wi­nie­neś iść do le­ka­rza? – za­py­tała, sia­da­jąc na ka­na­pie obok wiel­kiego sto­ją­cego wen­ty­la­tora.

– Tra­fi­łaś w dzie­siątkę – pod­chwy­cił. – Nie mo­głem za­snąć... była okrop­nie parna noc. Na­wet wen­ty­la­tor nie­wiele po­mógł. Wy­pi­jesz coś? Kawę, her­batę, wodę ga­zo­waną? – rzu­cił, idąc w stronę kuchni.

– Nic nie chcę. Dzię­kuję. Usiądź, mam ci coś do po­wie­dze­nia.

Wik­tor usiadł obok niej na ka­na­pie i ob­jął ją ra­mie­niem. Ge­stem, spoj­rze­niem sta­rał się oka­zać jej cie­pło swo­ich uczuć, przez co stra­ciła pew­ność sie­bie i za­częła oba­wiać się chłodu słów, które miały paść za chwilę.

Oli­wia po­czuła się nie­swojo. Nie, to nie jest dzień na ta­kie roz­mowy. Przed nią dwa ty­go­dnie w sa­mot­no­ści i na prze­my­śle­nie spraw, z któ­rymi musi się upo­rać. Na przy­kład zmiana pracy. Nie było jej po dro­dze z tym śro­do­wi­skiem, z nud­nymi za­da­niami i bra­kiem per­spek­tywy awansu. Bo ja­kiego mo­głaby ocze­ki­wać? Dy­rek­torką przed­szkola nie zo­sta­nie i nie pod­ję­łaby się tego, na­wet gdyby miała ku temu kwa­li­fi­ka­cje.

No i Wik­tor! Spoj­rzała na niego. Lu­biła po­ka­zy­wać się z nim w to­wa­rzy­stwie. Był przy­stojny, ciem­no­włosy, in­te­li­gentny, w jej ty­pie męż­czy­zny, ale uczu­cie, ja­kim go da­rzyła, już dawno wy­ga­sło.

– Co chcia­łaś mi po­wie­dzieć? – do­py­ty­wał, wpa­tru­jąc się w jej twarz cie­płym spoj­rze­niem.

– Wik­tor... jadę na urlop w Biesz­czady. Do tej pory na wa­ka­cje za­wsze jeź­dzi­li­śmy ra­zem, ale tym ra­zem chcia­ła­bym tro­chę wol­no­ści, ta­kiej... nie zro­zum mnie źle... dla sie­bie, tylko ja i przy­roda.

Zdjął rękę z jej ra­mie­nia i gwał­tow­nie opadł ple­cami na opar­cie ka­napy. Wy­pu­ścił ze świ­stem po­wie­trze. Długą chwilę trwała ci­sza.

– My­śla­łem, że po­je­dziemy gdzieś ra­zem, ale ro­zu­miem cię. Każdy po­trze­buje chwili sa­mot­no­ści i pew­nie wła­śnie tego te­raz chcesz. O przy­czynę nie za­py­tam. Mam na­dzieję, że po po­wro­cie nie usły­szę, że nasz zwią­zek nie­stety nie prze­trwał? – do­cie­kał, te­raz nie­cier­pli­wie za­glą­da­jąc jej w twarz.

– Wik­tor! – Oli­wia żach­nęła się nie­za­do­wo­lona. – Nie chcę je­chać w po­nu­rym na­stroju, roz­pa­mię­tu­jąc na­szą roz­mowę.

– Prze­pra­szam. Może na­strój po­prawi nam spa­cer Bul­wa­rem Fi­la­del­fij­skim? Przej­dziemy się? To nie­da­leko. Można iść pie­szo.

– Ale tylko ka­wa­łek – za­strze­gła. – Przede mną długa droga.

– Oczy­wi­ście. – Wik­to­rowi po­pra­wił się hu­mor.

Bul­wa­rem nad Wi­słą prze­cha­dzało się wielu lu­dzi. Od rzeki po­wie­wał nieco chłod­niej­szy wiatr niż w mie­ście po­mię­dzy za­bu­do­wa­niami.

Wik­tor ob­jął wpół Oli­wię i szli, mil­cząc. Cza­sem po­pa­try­wali na sie­bie, uśmie­cha­jąc się, jakby uśmiech miał po­kryć nie­zręczną ci­szę.

Wresz­cie me­lo­dia z te­le­fonu Wik­tora prze­rwała dal­szy spa­cer.

– Prze­pra­szam, mu­szę ode­brać.

Od­szedł kilka kro­ków i pół­gło­sem po­ta­ki­wał roz­mówcy. Do uszu Oli­wii do­cho­dziły tylko trudne do zro­zu­mie­nia pół­słówka, cza­sem słowa wy­po­wia­dane nie­cier­pli­wym to­nem, ta­kie jak „dzi­siaj jest nie­dziela”, „trudno”, „je­stem z na­rze­czoną”...

– Co się stało? – za­py­tała, kiedy pod­szedł do niej z po­chmurną miną.

– Ach, nic ta­kiego. Praca. Dzwo­nił szef i mu­szę je­chać do klienta. Wi­dzisz? – Chwy­cił ją za rękę i ru­szyli w drogę po­wrotną. – Gdy­bym był w dro­dze z tobą, nie mu­siał­bym te­raz zaj­mo­wać się nie­ru­cho­mo­ściami.

– Przy­kro mi, ale wi­docz­nie to pilna sprawa. Nie patrz na mnie ta­kim wzro­kiem, bo za­czy­nam mieć wy­rzuty su­mie­nia.

– Je­żeli do­stanę parę dni urlopu, to przy­jadę do cie­bie. Co ty na to? – Wik­tor przy­sta­nął i pa­trzył wy­cze­ku­jąco na Oli­wię.

Przy­tak­nęła, uda­jąc za­do­wo­le­nie z jego pro­po­zy­cji.

– Ja­sne. Przy­jedź, może uda nam się wró­cić do... tego... – prze­cią­gała – ...co kie­dyś mię­dzy nami było tak do­brego.

– Bar­dzo chciał­bym. Wiesz, że mam pracę wy­ma­ga­jącą mo­jej obec­no­ści, dzia­łam na dość roz­le­głym te­re­nie, i zdaję so­bie sprawę, że zbyt rzadko się ostat­nio spo­ty­ka­li­śmy. Ale jak wró­cisz, to z po­wro­tem nam się ułoży. Obie­cuję ci to.

Oli­wia po­czuła się jak w pu­łapce. Nad­ło­żyła drogi, żeby się z nim roz­mó­wić, a te­raz Wik­tor go­tów jest na wszystko, byle pod­trzy­mać ich zwią­zek.

– Wik­tor, ni­czego nie mu­sisz obie­cy­wać. Taka prze­rwa bez wi­dy­wa­nia się do­brze wpły­nie na na­szą re­la­cję, ale je­żeli bę­dziesz mógł i chciał przy­je­chać, to nie wi­dzę prze­szkód ku temu. Ale wra­cajmy już, jesz­cze się sobą na­cie­szymy.

– Pój­dziemy jesz­cze do mnie?

– Nie, od­pro­wadź mnie na par­king i tam się po­że­gnamy.

Przy sa­mo­cho­dzie Wik­tor mocno przy­gar­nął ją do sie­bie.

– To do zo­ba­cze­nia, Oli­wio. Szczę­śli­wej drogi. Będę z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kał na twój po­wrót i co­dzien­nie będę do cie­bie dzwo­nił.

– Pa, Wik­tor. Dwa ty­go­dnie szybko miną i znowu się zo­ba­czymy.

Po­ki­wał tylko głową. Oli­wia, wi­dząc jego pełne za­wodu i smutku oczy, rzu­ciła nie­zbyt za­do­wo­lona ze swo­jego oczy­wi­stego kłam­stewka:

– Bę­dzie do­brze. Zo­ba­czysz. Je­stem pewna, że za­tę­sk­nię za tobą.

Nie od­po­wie­dział, tylko moc­niej ści­snął ją w ra­mio­nach. Trwało to na tyle długo, że wy­su­nęła się sta­now­czo z jego uści­sku i z to­rebki wy­jęła pi­lota do sa­mo­chodu.

Szybko po­ca­ło­wała chło­paka w usta.

– Pa, Wik­to­rze i roz­ch­murz się wresz­cie! Po­my­ślałby kto, że wy­jeż­dżam na ko­niec świata! Je­śli taki w ogóle ist­nieje!

Wsia­dła do sa­mo­chodu i wy­je­chała z par­kingu. Kiedy od­jeż­dżała, on wciąż stał i pa­trzył za jej sa­mo­cho­dem. Po­tem znik­nął z jej pola wi­dze­nia.

Ode­tchnęła z ulgą. To spo­tka­nie było dla niej trudne. Po­my­ślała, że nie może ze­rwać z nim przez te­le­fon, przez SMS-a ani za ni­czyim po­śred­nic­twem...

A może ta roz­łąka, sa­motne spa­cery wśród biesz­czadz­kich kra­jo­bra­zów, wspo­mnie­nia ze wspól­nych lat spra­wią, że za­tę­skni do Wik­tora? Kto wie?

Za mia­stem wy­brała drogę na po­łu­dnie Pol­ski. Słońce przy­grze­wało. Do­dała gazu, żeby nad­ro­bić czas spę­dzony w To­ru­niu.

Prze­je­chała za­le­d­wie kilka ki­lo­me­trów, za­do­wo­lona, że unik­nęła trud­niej­szej roz­mowy z Wik­to­rem, gdy na­gle jej do­bre sa­mo­po­czu­cie zga­sło, kiedy za­uwa­żyła na po­bo­czu męż­czy­znę da­ją­cego jej znak „li­za­kiem”, aby za­trzy­mała sa­mo­chód. Tego jesz­cze bra­ko­wało! Po­li­cja dro­gowa! Uchy­liła okienko.

– Co się stało? – za­py­tała nie­za­do­wo­lona.

– Dzień do­bry. Kon­trola sa­mo­cho­dów pod wzglę­dem bez­pie­czeń­stwa jazdy. Pro­szę o do­ku­menty.

– Ale sa­mo­chód jest po prze­glą­dzie tech­nicz­nym – słabo opo­no­wała, wi­dząc jego su­rową minę.

– Spraw­dzimy. Pro­szę wy­siąść.

Oli­wia po­dała męż­czyź­nie do­ku­menty i zła wy­sia­dła z sa­mo­chodu. W Biesz­cza­dach pew­nie bę­dzie za dwa dni!

Po­li­cjanci ba­dali świa­tła, ha­mulce, za­glą­dali do ba­gaż­nika i na tym się za­koń­czyło.

– Mogę je­chać? – za­py­tała z na­dzieją.

– Oczy­wi­ście. Pro­szę do ra­dio­wozu, żeby pod­pi­sać pro­to­kół oglę­dzin auta.

Na­resz­cie ko­niec! Usia­dła obok kie­rowcy, który po­dał jej ja­kiś do­ku­ment, ale za­nim zdo­łała wziąć go do ręki, po­czuła na twa­rzy coś ha­mu­ją­cego jej od­dech. Przez chwilę szar­pała się prze­ra­żona, po czym osu­nęła się bez­wład­nie na opar­cie fo­tela. Sa­mo­chód gwał­tow­nie ru­szył z miej­sca.

Nie wie­działa, że do jej sa­mo­chodu wsiadł kon­tro­lu­jący ją wcze­śniej męż­czy­zna i ru­szył za nimi.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki