Harde babki. Noc na Alasce - Sylwia Kubik - ebook

Harde babki. Noc na Alasce ebook

Kubik Sylwia

4,3

Opis

Cykl inicjuje współpracę Sylwii Kubik z Wydawnictwem Harde. Wspólnym mianownikiem tytułów z serii Harde babki będą sylwetki charakternych, twardych i niebanalnych bohaterek.

Daniela jest hardą babką, która nie boi się wyzwań. Traumatyczne wydarzenia z przeszłości rzutują na jej teraźniejszość i przyszłość, ale też sprawiają, że odważnie sięga po marzenia. Jednym z nich jest wyjazd do Jukonu. Ciekawość świata sprawia, że nie zagrzewa tam długo miejsca. Rusza na Alaskę. Podróż nie jest łatwa. Spotyka ją wiele niebezpiecznych przygód, a najgroźniejsza z nich ma na imię Jack. Co ją tam czeka i kim jest tajemniczy drwal z leśnej głuszy? Przekonaj się, podążając z Danielą w podróż jej życia.

Noc na Alasce ma dużą szansę powtórzyć sukces powieści Miłość musi być, której bohaterka, pasjonatka motocrossu, wyrusza na wyprawę życia do Grecji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 264

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (67 ocen)
39
16
5
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Napij
(edytowany)

Z braku laku…

Fajnie się zapowiadało,a potem było lepiej jak w bajce, totalnie infantylna. I ten dziwny,żeby nie powiedzieć niezdrowy wątek z Mormonami.
10
Oliwiamilena25

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna, polecam!
00
alabomba

Nie oderwiesz się od lektury

Fajne
00
Monika309

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka
00
5e68e493-58ec-4558-86fb-990f6dfa081b

Nie oderwiesz się od lektury

Życie pisze zaskakujące scenariusze, przekonuje się o tym Daniela, bohaterka książki Sylwii Kubik "Noc na Alasce". Jest piękną zadbaną kobieta wykonującą dość męski zawód , co nie wszystkim jej kolegom z branży się podoba . Jest truckerka ,kocha to co robi i spełnia marzenia, a jednym z nich jest Alaska. Gdy otrzymuje ofertę pracy w Yukon na północy Kanady, nie zastanawia się długo....jest to szansa na nowe życie i nowy początek, ale i spełnienia marzenia , by zobaczyć Alaskę, bo w końcu z Kanady na Alaskę jest przysłowiowy "rzut kamieniem ".Okazja nadarza się , gdy w firmie gdzie zaczyna pracować rozpoczyna się przerwa świąteczna. Daniela długo się nie zastanawia , pakuje najpotrzebniejsze rzeczy w pożyczone auto od przyjaciela i rusza ku przygodzie , wtedy jeszcze nie wie, że będzie to przygoda jej życia. Żyjąc od kilkunastu lat w Kanadzie ,pomyślałam ,ze samotna podróż przez północne terytorium Kanady na Alaskę zimą ,pożyczonym autem jest szczytem odwagi...i tak naprawdę wszystko...
00

Popularność




Prolog

Czer­pała siłę z ran, które zadało jej życie.

Czer­pała siłę z oka­le­czo­nego ciała, które ule­gło wypad­kowi.

To była chwila. Jechała prze­pi­sowo.

On nie.

Usły­szała huk i potworny ból roz­darł jej ciało.

Była jasność, a póź­niej nicość.

Cier­pie­nie.

Mie­siące cier­pie­nia przy­ku­tego do łóżka ciała.

Bole­sna reha­bi­li­ta­cja i osa­mot­nie­nie.

Pustka, któ­rej nie mogło zapeł­nić nic. Ani nikt.

Dla­czego?

Bo nie było niczego. Ani nikogo.

Nie pod­dała się, nie odpu­ściła.

Wal­czyła. Każ­dego dnia.

O oddech. O ruch. O samo­dziel­ność. O sie­bie.

Stała się silna.

Inni zaczęli czer­pać z jej siły, prze­rzu­ca­jąc na nią coraz wię­cej i wię­cej.

Brała ich pro­blemy na sie­bie.

Poma­gała. Spa­lała się w poma­ga­niu i myśle­niu o innych.

Do czasu, gdy powie­działa „dość”.

Wtedy życie spła­tało jej nie­złego figla…

Rozdział 1

„Jesteś silna! Pora­dzisz sobie!” – stwier­dziła, że jak jesz­cze raz usły­szy taki tekst, to osza­leje. Miała dość słu­cha­nia, jaka jest dzielna i silna, gdyż wią­zało się to z rzu­ca­niem na nią kolej­nych obo­wiąz­ków. Kolej­nych i kolej­nych. Zarówno bli­scy, jak i zna­jomi wycho­dzili z zało­że­nia, że jak jest – ich ulu­bione słowo – silna, to pora­dzi sobie ze wszyst­kim, a dokład­niej ze swo­imi i ich pro­ble­mami. Uszami już jej się wyle­wało słu­cha­nie, co w związku ze swoją siłą powinna zro­bić i w jaki spo­sób powinna im pomóc. O ile Daniela nauczyła się już odma­wiać zna­jo­mym, o tyle matka z sio­strą wciąż potra­fiły ją sku­tecz­nie podejść, żeby osią­gnąć swój cel.

– Magda, nie bar­dzo rozu­miem, dla­czego to ja mam sobie pora­dzić? Prze­cież to tobie komor­nik chce zająć konto. Ja swój dług spła­cam już drugi rok i ciężko zasu­wam, żeby być na bie­żąco ze wszyst­kimi ratami, a nawet udało mi się ostat­nio zro­bić nad­płatę. Jesz­cze dwa mie­siące i wresz­cie będę wolna od zobo­wią­zań.

– No wła­śnie! Widzisz – zawo­łała z oży­wie­niem Magda. – Wie­dzia­łam, że sobie świet­nie radzisz. Nawet nad­płatę zro­bi­łaś. Cudow­nie się składa, bo ja mam nóż na gar­dle i jak nie zapłacę zale­gło­ści, to naprawdę komor­nik sią­dzie na pen­sję Tomka.

– To nie mój pro­blem – odparła sta­now­czo Daniela. – I nie, że was wyga­niam, ale za chwilę wycho­dzę na imprezę poże­gnalną Erne­sta.

– Grunt mi spod nóg ucieka, a ty o impre­zie. Taka z cie­bie sio­stra!

– Magda, powta­rzam ci, że to nie mój pro­blem. Nabra­li­ście chwi­ló­wek, to teraz je spła­caj­cie.

– Z czego? Pomy­śla­łaś może, że my nie żyjemy sobie na takim luzaku jak ty? Mamy dwoje dzieci. Dwoje! Bliź­niaki! Nawet nie masz poję­cia, jakie to wydatki. Wszystko muszę kupo­wać podwój­nie, jedze­nie, ubra­nia, wyprawki do przed­szkola – Magda zaczęła wyli­czać dra­ma­tycz­nym gło­sem. – To wszystko kosz­tuje.

– Rozu­miem, serio. Masz jed­nak męża, różne dodatki, więc musisz sobie pora­dzić.

– Dodatki – par­sk­nęła Magda. – Chyba nie mówisz o tym śmiesz­nym pięć­set plus, które jest nic nie­warte. Śmiech na sali. Za to ledwo przed­szkole opła­cam.

– Danielko – wtrą­ciła słod­kim gło­sem matka, która dotych­czas w mil­cze­niu przy­słu­chi­wała się roz­mo­wie. – Ty jesteś taka zaradna i dzielna, pomóż star­szej sio­strze. Widzisz, że jest w potrze­bie.

– Wystar­czy, że ty jej poma­gasz. I ojciec.

– O nim mi nawet nie wspo­mi­naj! – obu­rzyła się Magda. – Dzwo­ni­łam do niego, ale sie­dzi z tą swoją głu­pią dziu­nią na jakichś Male­di­wach czy gdzieś i twier­dzi, że nie ma kasy. Na Male­diwy jakoś ma, ale żeby córce pomóc, to już nie.

– Wiesz, jesteś doro­słą kobietą. Masz dwa­dzie­ścia sześć lat, męża i pię­cio­let­nie dzieci. Ojciec nie ma obo­wiązku ci poma­gać, a z tego, co wiem, to i tak cią­gle robi ci prze­lewy.

– Też mi łaska! Zosta­wił mamę i nas dla tej swo­jej dziuni, to niech cho­ciaż łoży na nasze utrzy­ma­nie.

Daniela poki­wała z nie­sma­kiem głową, sły­sząc absur­dalną wypo­wiedź sio­stry. Nie był to pierw­szy raz, gdy Magda wszyst­kie swoje nie­po­wo­dze­nia i pro­blemy zrzu­cała na ojca. Łatwiej było powie­dzieć, że to przez roz­wód rodzi­ców niż przez błęd­nie pod­jęte decy­zje nie ukła­dało jej się w życiu. I przez leni­stwo. Wie­działa, że jak popła­cze, pona­rzeka, jak jej ciężko, źle i jaka to jest skrzyw­dzona przez życie, to któ­reś z rodzi­ców natych­miast ruszy z pomocą. Cel zazwy­czaj osią­gała bez pro­blemu, ale ostat­nio matka miała goły etat w szkole i jej samej trudno było zwią­zać koniec z koń­cem. Ojciec zaś pew­nie fak­tycz­nie wszystko wydał na wyjazd i dla­tego odmó­wił pomocy.

W takich sytu­acjach zawsze przy­cho­dziła do niej. Daniela kochała sio­strę, widziała jej wady, lecz akcep­to­wała ją taką, jaką była. Przy­my­kała nawet oko na jej miłość do piwa i wyle­wane póź­niej pod wpły­wem pro­cen­tów żale i pre­ten­sje.

Długo dawała się wyko­rzy­sty­wać. Nawet się cie­szyła, że może Mag­dzie pomóc. Była dumna, że mimo mło­dego wieku świet­nie sobie radzi, i chęt­nie dzie­liła się z nią swo­imi pie­niędzmi oraz wol­nym cza­sem, który poświę­cała, opie­ku­jąc się bliź­nia­kami.

Przy­szedł jed­nak moment, gdy i ją dosię­gły pro­blemy. Pełna zapału i śmia­łych pla­nów wyna­jęła salę i otwo­rzyła klub fit­ness. Udało jej się nawet uzy­skać na to dofi­nan­so­wa­nie. Sio­stra z matką wychwa­lały ją pod nie­biosa. Podob­nie jak szwa­gier. Wszystko było pięk­nie do czasu, gdy cały świat się zatrzy­mał, wstrzy­mu­jąc głę­boko oddech.

COVID-19.

Pierw­szy potwier­dzony przy­pa­dek. Drugi, setny. Restryk­cje, ogra­ni­cze­nia i kolejne restryk­cje. Wresz­cie twardy lock­down, który kom­plet­nie zamro­ził gospo­darkę, a ją wła­ści­wie z dnia na dzień pozba­wił dochodu. Dopiero roz­krę­cała inte­res, więc zbyt wiel­kiej pomocy rzą­do­wej nie dostała. A czynsz trzeba było pła­cić. Raty za sprzęt spła­cać. Gdy polu­zo­wali obostrze­nia, ist­niała szansa, że pod­nie­sie się z zadłu­że­nia i nad­robi wszyst­kie straty.

Kiedy pono­wiono restryk­cje, nie była w sta­nie dłu­żej się utrzy­mać. Zamknęła dzia­łal­ność, odsprze­dała sprzęt, ale dłu­gów zostało jej sporo. Nawet nie śmiała pro­sić rodziny o pomoc. Liczyła jed­nak na słowa wspar­cia, doda­nie otu­chy. I co usły­szała? Osoby, które ją tak chwa­liły, stwier­dziły, że to od początku był głupi pomysł i one wie­działy, że to tak się skoń­czy. Kto to bowiem widział, żeby dzie­więt­na­sto­latka otwie­rała swój klub fit­ness.

Tak. Dokład­nie pamię­tała każde ich słowo. Na szczę­ście miała alter­na­tywę. Wraz z zamknię­ciem wszyst­kiego wzro­sło zapo­trze­bo­wa­nie na kie­row­ców tirów. Gdy tylko osią­gnęła peł­no­let­ność, zro­biła prawo jazdy na cię­ża­rówki, gdyż od zawsze ją pasjo­no­wały. Ni­gdy jed­nak nie pla­no­wała pracy w tym zawo­dzie. Zresztą dosko­nale zda­wała sobie sprawę, że kobiety nie są mile widziane za kół­kiem i mają ogromny pro­blem z uzy­ska­niem etatu. COVID-19 zmie­nił wiele. W tym spoj­rze­nie wła­ści­cieli flot na zatrud­nia­nie kobiet. Pracę dostała bez naj­mniej­szego pro­blemu.

Matka z sio­strą drwiły z jej pomy­słu, ale gdy usły­szały, ile będzie zara­biała, zaraz pochwa­liły jej zarad­ność i zapew­niły, że zawsze w nią wie­rzyły i wie­działy, że sobie pora­dzi.

Od tam­tej pory coś w niej pękło. Spa­dły jej klapki z oczu i zoba­czyła matkę i sio­strę takie, jakie były naprawdę. Matkę nie­spra­wie­dliwą, a sio­strę cwaną, wyra­cho­waną i szan­ta­żu­jącą emo­cjo­nal­nie w celu osią­gnię­cia korzy­ści. Wtedy obie­cała sobie, że prze­sta­nie być naiwna i nie da się już wię­cej wyko­rzy­sty­wać.

Nie było łatwo tej obiet­nicy dotrzy­mać, cza­sami robiła odstęp­stwa, ale dzi­siaj nie zamie­rzała ulec.

– Dobra, miło się roz­ma­wia, ale naprawdę muszę się szy­ko­wać – stwier­dziła Daniela, wsta­jąc od stołu i zbie­ra­jąc sto­jące na nim tale­rze i kubki. Nie zamie­rzała bawić się w alu­zje, bo uda­łyby, że nie wie­dzą, o co cho­dzi. – Czas na was, dziew­czyny. Wpad­nij­cie kiedy indziej.

– Wyga­niasz nas? – ze zdzi­wie­niem zapy­tała matka.

– Mamo, przy­szły­ście nie­za­po­wie­dziane. Nie­dawno wró­ci­łam z pracy, a mam plany na wie­czór, więc sama rozu­miesz, nie mam czasu na dal­sze poga­du­chy. Przyjdź­cie kiedy indziej.

– Odkąd zaczę­łaś pra­co­wać jako tirówka, to już ci się cał­kiem w gło­wie poprzew­ra­cało. Nabra­łaś ordy­nar­nych zwy­cza­jów innych tirow­ców, więc może lepiej nie idź na tę swoją służ­bową imprezę, bo to źle wpływa na twoją kul­turę, a raczej jej ewi­dentny brak – wytknęła jej Magda.

– Jak już to tirow­czyni, a nie tirówka, cho­ciaż wolę truc­kerka – odparła spo­koj­nie Daniela przy­zwy­cza­jona do takich przy­ty­ków.

– Zwał jak zwał. Efekt, jaki jest, wszy­scy widzimy.

W gło­sie sio­stry sły­chać było zło­śli­wość, lecz młod­sza Rysiówna nie zamie­rzała pozo­stać jej dłużna.

– Jest w tym jakaś prawda. U cie­bie zaś nie ma żad­nego, bo z tego, co pamię­tam, to jesz­cze pracą się w swoim życiu nie zhań­bi­łaś. Może ten komor­nik cię zmo­ty­wuje i ruszysz swoje cztery litery, zamiast się wiecz­nie uwie­szać na innych i liczyć na ich pomoc.

Magda prze­łknęła przy­tyk, uda­jąc, że wcale ją to nie obe­szło. Nie zamie­rzała wyjść od sio­stry z pustymi rękami. Wie­rzyła, że pogada, pogada, a osta­tecz­nie i tak jej pomoże. Prze­cież zawsze tak było. Cza­sami łatwiej, cza­sami trud­niej, ale uda­wało jej się zmięk­czyć serce sio­stry, a w efek­cie otwo­rzyć jej port­fel.

– Zapo­mnia­łaś chyba, że mam małe dzieci. Jak mam iść do pracy?

– Mają już po pięć lat. Cho­dzą do przed­szkola i sie­dzą tam codzien­nie do szes­na­stej, mimo że nie pra­cu­jesz, więc nie widzę pro­blemu.

– Oczy­wi­ście, że nie widzisz – powie­działa lek­ce­wa­żąco Magda. – Bo nie masz dzieci. Jak któ­reś zacho­ruje, to co wtedy? Będę musiała wziąć opiekę, a takich pra­cow­ni­ków nikt nie chce.

– Cóż, inne matki jakoś sobie radzą. Poza tym prze­cież dzie­ciaki i tak sie­dzą głów­nie u mamy, prawda? A mama teraz mniej pra­cuje i jest wcze­śniej w domu, więc gdy­byś chciała, tobyś mogła iść do pracy. Pro­blem jed­nak w tym, że ty nie chcesz.

– Pew­nie, będę się zaha­ro­wy­wała! Dom, dzieci i praca – prych­nęła. – Jesz­cze czego! Wystar­czy, że Tomek pra­cuje.

– A obec­nie pra­cuje czy szuka pracy?

– Pra­cuje, ale i szuka cze­goś lep­szego. Myślisz, że ile on zara­bia w hur­towni hydrau­licz­nej? Gro­sze. Dużo, dużo mniej niż ty na tirze.

– Żaden pro­blem. Może zro­bić odpo­wied­nie upraw­nie­nia i zacząć jeź­dzić.

– Jasne! Wtedy to już cał­kiem będę uwią­zana. Nie ma mowy.

– Coś za coś – Daniela wzru­szyła ramio­nami. – Albo porządna pen­sja, albo dużo czasu z rodziną.

– Dziew­czyny, prze­stań­cie się prze­ko­ma­rzać – wtrą­ciła ugo­dowo matka. – Takie przy­tyki nie roz­wiążą pro­blemu.

Sio­stry zamil­kły. Magda patrzyła wymow­nie na matkę, Daniela zaś splo­tła ramiona na piersi, wie­dząc, że rodzi­cielka zacznie grać na jej emo­cjach, żeby pomo­gła sio­strze.

– Danielko, sytu­acja jest naprawdę trudna. Wzię­łam dwie pożyczki w pracy i wię­cej nie dostanę. W banku też mam kre­dyt i nikt mi kolej­nego nie da, a prze­cież nie popeł­nię ich błędu, bio­rąc chwi­lówki. Cór­cia, pomóż sio­strze. Obie­cuję ci, że jak tylko spłacę, co mam do spła­ce­nia, to oddam ci te pie­nią­dze.

– Dla­czego ty masz mi odda­wać? Magda jest doro­sła, więc powinna sama się trosz­czyć o swoje sprawy, a nie wiecz­nie liczyć na pomoc innych.

– Cór­cia, nie mówmy teraz o tym. Skupmy się na komor­niku.

– Te pożyczki w pracy też wzię­łaś pew­nie dla Magdy?

– A co cię to obcho­dzi – weszła jej w słowo star­sza sio­stra. – Mamy sprawa, na co bie­rze pożyczki.

– Dokład­nie tak – przy­tak­nęła z uśmie­chem Daniela. – Zga­dzam się w peł­nej roz­cią­gło­ści. Kto bie­rze, ten spłaca. Na co, jak, kiedy. I niech to zosta­nie jego sprawą i nie wciąga w to innych.

– Daniela, no prze­stań – w oczach Magdy poja­wiły się łzy. – Prze­cież nie zosta­wisz mnie w takiej sytu­acji.

– Mam swoje długi do spła­ce­nia. Sorry, ale nie pomogę.

– Jesteś podła! Tego się po tobie nie spo­dzie­wa­łam. Taka z cie­bie sio­stra?

Daniela osten­ta­cyj­nie ziew­nęła.

– Skoń­czy­łaś te lamenty?

Obu­rzona Magda wstała od stołu i ruszyła do wyj­ścia, nie zaszczy­ca­jąc sio­stry spoj­rze­niem.

– Daniel­ciu, pomyśl, pro­szę, jak pomóc sio­strze – matka na odchodne przy­tu­liła ją i uca­ło­wała ser­decz­nie w oba policzki. – Ty zawsze byłaś zarad­niej­sza. Jestem z cie­bie bar­dzo dumna, wiesz?

– Dzięki, mamo, to miłe, ale zda­nia nie zmie­nię.

Matka poki­wała głową z dez­apro­batą.

– W ojca się wda­łaś. Po mnie tego nie masz.

Dziew­czyna uśmiech­nęła się sze­roko. Ten tekst też znała dosko­nale. To był ostatni strzał, wycią­gany na koniec, gdy dys­ku­sja przy­bie­rała inny od zamie­rzo­nego efekt. Gdy robiła coś dobrze, czyli po myśli matki i sio­stry, to była zdolna po matce, jak robiła coś ina­czej, niż one chciały, to była kopią ojca. Tego wred­nego, który je zosta­wił. Nie tego, który nie wytrzy­mał tok­sycz­nej rela­cji i uciekł, gdzie pieprz rośnie, ale mimo to przez lata dobro­wol­nie łożył na utrzy­ma­nie całej trójki.

Cóż. Do tego też przy­wy­kła i się uod­por­niła. Zbu­do­wała mocny pan­cerz, choć nie­kiedy uda­wało im się go prze­bić.

Jed­nak nie dzi­siaj.

Odpro­wa­dziła matkę do drzwi, zamknęła je na zamek i z ulgą się o nie oparła. Musiała przez chwilę ode­tchnąć i zebrać ener­gię, która znik­nęła w obec­no­ści matki i sio­stry.

Rozdział 2

Pub był zady­miony, gwarny i prze­siąk­nięty zapa­chem alko­holu. Miała wręcz wra­że­nie, że wszystko śmier­dzi piwem. Jak zawsze, wię­cej tu było face­tów niż kobiet, więc oczy więk­szo­ści auto­ma­tycz­nie zwró­ciły się na nią.

Dłu­gie blond włosy wysoko spięte w kitkę, beżowa sukienka na ramiącz­kach odsła­nia­jąca jej kwia­towy tatuaż 3D idący od lewego ucha przez dekolt na prawą rękę, skąd zjeż­dżał na lewą nogę i zawsze przy­ku­wał uwagę, pro­wo­ku­jąc nie­wy­bredne komen­ta­rze. Igno­ro­wała je, wycho­dząc z zało­że­nia, że jej ciało to jej sprawa, a jak ktoś ma z tym pro­blem, niech nie patrzy.

– Cześć wam – rzu­ciła na powi­ta­nie, przy­sia­da­jąc się do sto­lika zare­zer­wo­wa­nego przez Erne­sta Miotke.

Kum­ple z pracy bar­dzo czę­sto wycho­dzili na wspólne piwo. Ją zapra­szano rzadko, a wła­ści­wie nie zapra­szano by w ogóle, gdyby nie inter­wen­cja Erne­sta.

– O, księż­niczka przy­szła – prych­nął Zdzi­chu, jeden z naj­star­szych kie­row­ców. – Chyba malo­wa­nie tych szpo­nów zajęło ci tyle czasu.

Daniela spoj­rzała na swoje bar­dzo dłu­gie, piękne paznok­cie i osten­ta­cyj­nie prze­je­chała nimi po policzku.

– Wiesz – zagad­nął Kazi­mierz. – Zawsze się zasta­na­wiam, jak ty nimi sobie tyłek pod­cie­rasz.

– Tak? – zapy­tała słodko. – A ja się zasta­na­wiam, jak ty sikasz, bo sły­sza­łam, że nie masz czym.

Zgro­ma­dzeni par­sk­nęli śmie­chem, a Kazi­mierz rzu­cił ostre prze­kleń­stwo, które zbyła, posy­ła­jąc mu ręką całusa.

– Szur­nięta jesteś, wiesz? – powie­dział z nie­sma­kiem. – Za grosz w tobie skrom­no­ści. I w ubio­rze, i w zacho­wa­niu.

– Skromna to jest moja bab­cia. Jeste­ście w zbli­żo­nym wieku, więc rozu­miem, że mój styl ci nie odpo­wiada – odparła, tra­fia­jąc w jego czuły punkt.

Był sporo po pięć­dzie­siątce, miał nad­wagę, ale nie­ustan­nie aspi­ro­wał do miana lowe­lasa wyry­wa­ją­cego naj­lep­sze laski. Na szczę­ście tylko w swo­ich opo­wie­ściach. Rze­czy­wi­stość wyglą­dała zupeł­nie ina­czej.

– Dobra – prze­rwał im Ernest. – Zanim doj­dzie do roz­lewu krwi, zamó­wię piwo, co wy na to?

– Zama­wiaj, nie wiem, na co cze­kasz – stwier­dził Zdzi­chu. – Ci to zawsze drą ze sobą koty, to nie ma co na nich zwra­cać uwagi.

Ernest ruszył w stronę baru, spo­glą­da­jąc na Danielę z sym­pa­tią.

– Tak to jest, jak baba poja­wia się w męskim towa­rzy­stwie – dodał Andrzej, któ­remu nie podo­bało się, że szef zatrud­nił kobietę.

– Mówi­łam ci już milion razy, że baby to masz w nosie – odparła, prze­wra­ca­jąc oczami. – Tak ciężko wam zro­zu­mieć, że świat się zmie­nia? Podział na dam­skie i męskie powoli odcho­dzi do lamusa.

– Taaa i mamy baby pcha­jące się do męskiego świata oraz chu­dych gej­ków popier­da­la­ją­cych w obci­słych spodniach – zakpił Kazik. – Pew­nie i się malują, bo u fry­zjera na pewno spę­dzają wię­cej czasu niż nor­malny facet.

– Ty w obci­słe na pewno byś nie wszedł z tym wiel­kim brzu­chem – wytknęła mu Daniela. – I, patrząc na twoje ster­czące włosy, to rzadko odwie­dzasz fry­zjera.

– Ja pier­dolę – zaklął Kazik. – Ty jesteś zdrowo wal­nięta.

– Pier­dol się, Kazik – odparła i jak gdyby ni­gdy nic się­gnęła po piwo, które wła­śnie przy­niósł Ernest.

– Trzeba przy­znać Danieli, że klnie zupeł­nie jak facet – zaśmiał się Zdzi­siek. – Zresztą szara myszka szybko by popa­dła w tym zawo­dzie w jakąś depre­sję czy inną melan­cho­lię.

– Bo to nie jest zawód dla bab. Powinny sie­dzieć w domu i obiady goto­wać, a nie w trasy jeź­dzić – w gło­sie Andrzeja sły­chać było przy­ganę.

Daniela ugry­zła się w język. Chciała mu wytknąć, że jego żona, ow­szem, sie­działa w domu. Do czasu, gdy nie zna­la­zła sobie kochanka. Posta­no­wiła jed­nak odpu­ścić. Była pyskata, ale miała gra­nice, któ­rych nie chciała prze­kra­czać.

Reszta wie­czoru upły­nęła w miarę spo­koj­nie. Im wię­cej piwa pano­wie wypili, tym mniej zgryź­liwi się sta­wali. Gdy zaczęli jej pra­wić kom­ple­menty, uznała, że czas zbie­rać się do domu.

– Odpro­wa­dzę cię na przy­sta­nek – zapro­po­no­wał Ernest. – Przy oka­zji zaja­ram szluga.

– Tylko nie zgiń – prze­strzegł Zdzi­chu. – I mło­dej nie pod­ry­waj, bo powiem Aga­cie.

Ernest roze­śmiał się i poki­wał głową. Daniela wznio­sła oczy, ale że i jej przy­jem­nie szu­miało w gło­wie, stra­ciła chęć na kłót­nie.

Na dwo­rze wciąż było cie­pło. Koniec sierp­nia roz­piesz­czał wyso­kimi tem­pe­ra­tu­rami.

– Za tym cie­płem będę tęsk­nił – stwier­dził Ernest, wycią­ga­jąc papie­rosy z kie­szeni. – W Juko­nie bywa dość chłodno.

– Ow­szem, ale nie tak, jak na Ala­sce.

– Racja, choć to tylko rzut bere­tem, to róż­nica jest znaczna.

– Wiesz? Tro­chę ci zazdrosz­czę wyjazdu. Tu masz pracę, Agata też, Lilianka już tro­chę odcho­wana, a jed­nak zosta­wiasz wszystko i jedziesz do Kanady.

– Też możesz jechać – odparł, zacią­ga­jąc się dymem. – Wiesz, że tam kie­rowcy cię­ża­ró­wek są bar­dzo poszu­ki­wani. Kobiety rów­nież znaj­dują bez pro­blemu zatrud­nie­nie.

– Niby tak, ale jed­nak mam pewne opory.

– Przed czym, Dani? Młoda jesteś, zdrowa, świet­nie jeź­dzisz, angiel­ski znasz dosko­nale, to w czym pro­blem.

– Sama nie wiem.

– Widzisz, dla mnie to ostat­nia szansa, żeby zała­pać się na IEC1. Mam już trzy­dzie­ści cztery lata, więc za rok mógł­bym zapo­mnieć o wzię­ciu udziału w tym pro­gra­mie. A tak, poje­dziemy, rozej­rzymy się, spraw­dzimy, czy życie tam nam odpo­wiada, i podej­miemy decy­zję, co dalej – odparł, a oczy poja­śniały mu z rado­ści. – Poza tym pomyśl, Dani, jaki to raj dla mnie jako węd­ka­rza. Te jeziora i rzeki pełne ryb. Śmieją się, że wystar­czy wypły­nąć łódką, a same zaczną wska­ki­wać do środka.

– Weź, nie kumam, jak można godzi­nami sie­dzieć w miej­scu. Z nudów można umrzeć.

– Cisza, spo­kój, widok aż po hory­zont, szum wody – powie­dział roz­ma­rzo­nym gło­sem. – Ten zapach, mówię ci, Dani, coś cudow­nego.

– Wariat.

– Wiesz, nie mogę być ide­alny – puścił do niej oko. – Zresztą to naprawdę raj dla węd­ka­rzy. Pstrągi tęczowe po dwa­dzie­ścia kilo­gra­mów, cza­wy­cza2, ark­tyczny lipień, palia, dorodne szczu­paki i inne cuda.

Roze­śmiała się.

– Mówisz o nich z taką czu­ło­ścią, jak­byś opo­wia­dał o kochance.

– Za kochankę to Agata łeb by mi urwała, a ryby tole­ruje. Nawet lubi je jeść, więc jest zado­wo­lona, jak coś zło­wię.

– Grunt to się odpo­wied­nio dobrać.

– Pomyśl, Dani, o tej Kana­dzie. Wiesz – puścił do niej oko – kraj Ani z Zie­lo­nego Wzgó­rza. Będziesz mogła odwie­dzić Wyspę Księ­cia Edwarda. Agata też pla­nuje podróż sen­ty­men­talną, więc będzie wam raź­niej we dwie. I może ja nie będę musiał jechać?

– O nie, żadna Ania – prych­nęła. – Kie­dyś matka pró­bo­wała mnie zmu­sić do czy­ta­nia o tej rudo­wło­sej sie­ro­cie, ale, jak dla mnie, zbyt roz­mem­łana i roman­tyczna. Bar­dziej inte­re­suje mnie rzeka Klon­dike.

– Poszu­ki­wa­cze złota. No tak, to bar­dziej do cie­bie pasuje.

– Nie ma co się dzi­wić. Mój dzia­dek uwiel­bia westerny i od małego mi pusz­czał te nagrane na kase­cie VHS. Wiesz, podobno kie­dyś w nie­dziele leciały i on sobie nagry­wał.

– Nie podobno, tylko tak było. Coś tam jesz­cze pamię­tam.

– On kocha westerny. I Przy­sta­nek Ala­ska. Też miał nagrane. Wiecz­nie to oglą­da­li­śmy. Wciąż i wciąż od nowa. Polu­bi­łam ten kli­mat serialu, a nawet cha­ry­zmę kow­bo­jów. Chęt­nie bym zoba­czyła to wszystko na wła­sne oczy.

– Możesz. Nic nie stoi na prze­szko­dzie.

– Przy­po­mnia­łeś mi, że kie­dyś marzy­łam o odwie­dze­niu Ala­ski, a także o spraw­dze­niu, czy w Juko­nie zostały jesz­cze jakieś dro­binki złota.

– Marze­nia trzeba reali­zo­wać.

– Myślisz, że bym podo­łała jako kie­rowca w Kana­dzie? Jeż­dżę dopiero dwa lata.

– Ale za to jak jeź­dzisz! Masz wyczu­cie i dobre oko. Bez pro­blemu byś sobie pora­dziła.

– Przy­goda życia – wes­tchnęła z roz­ma­rze­niem. – Brzmi dobrze.

– Jedna z wielu, Dani. Teraz jest tyle moż­li­wo­ści, że można speł­niać nawet naj­śmiel­sze plany. Nic cię tu nie trzyma, więc paku­jesz się i jedziesz.

– Tro­chę mnie jed­nak trzyma. Wiesz, jesz­cze nie spła­ci­łam całego zadłu­że­nia. Co prawda mało zostało, ale jest nie­stety.

– Tam zaro­bisz dużo wię­cej niż w Pol­sce.

– O ile znajdę od razu pracę i pie­nią­dze na wyjazd.

– Pracę możesz zna­leźć z Pol­ski, tak jak ja. Prze­jazd i lokum na pierw­sze tygo­dnie opłaca mi pra­co­dawca. Zresztą, jeśli chcesz, mogę go zapy­tać, czy i dla cie­bie znaj­dzie ofertę. Dobrze mi się z nim gada, więc mogę porę­czyć za cie­bie.

– Zro­bił­byś to?

Pró­bo­wała ukryć wzru­sze­nie, ale głos i tak jej zadrżał.

– Jasne! Po co masz się tu męczyć z tymi szo­wi­ni­stami. Wiesz, że ich nic nie zmieni.

– Tam może być jesz­cze gorzej.

– Nie sądzę. Zresztą, nie będziesz sama. Będę ja i Agata, więc zawsze to raź­niej.

– To nie jest głupi pomysł, Erni. Prze­my­ślę to, poczy­tam i zoba­czę. Może fak­tycz­nie czas ruszyć w świat?

– Zuch dziew­czyna – pokle­pał ją po ramie­niu. – Nowy świat, nowi ludzie i nowe moż­li­wo­ści. Zoba­czysz, będzie faj­nie. No pra­wie, bo byłoby jesz­cze faj­niej, gdy­byś polu­biła łowie­nie ryb.

– O, nie! Nie­do­cze­ka­nie twoje. Nie będę odmra­żała sobie tyłka w zim­nej wodzie.

– Żałuj, nie wiesz, co tra­cisz.

– Dobra, ty już mnie tu nie cza­ruj, bo fak­tycz­nie jesz­cze i ryby polu­bię.

– Nie tracę nadziei, a teraz wra­cam do chło­pa­ków. Pew­nie już knują teo­rie spi­skowo-roman­sowe.

– Tyle ich – mach­nęła ręką.

– Pomyśl o tym, Dani. To dobra opcja.

– OK – odparła i fak­tycz­nie miała zamiar zasta­no­wić się nad tą pro­po­zy­cją. – Lecę, bo chyba mój auto­bus jedzie.

– Leć. Dobrego wie­czoru i dzięki, że przy­szłaś.

Odpo­wie­działa uśmie­chem i czym prę­dzej pobie­gła w stronę przy­stanku, co nie było łatwe, ponie­waż miała na nogach dzie­się­cio­cen­ty­me­trowe szpilki. Uwiel­biała je, a w pracy mogła nosić co naj­wy­żej trampki. Korzy­stała więc z każ­dej oka­zji, by wło­żyć któ­reś z licz­nej kolek­cji.

Rozdział 3

Słowa Erne­sta wciąż krą­żyły jej po gło­wie. Pomysł nabie­rał real­nych kształ­tów. Zaczęła szu­kać infor­ma­cji na temat pro­ce­dur. Wyda­wały się dość pro­ste do przej­ścia. Gdyby fak­tycz­nie udało mu się zała­twić dla niej ofertę pracy, to w ogóle cały pro­ces uległby znacz­nemu skró­ce­niu.

Z każ­dym dniem coraz bar­dziej eks­cy­to­wała się wizją wyjazdu. Przej­rzała blogi osób miesz­ka­ją­cych w Kana­dzie. Zaj­rzała rów­nież na fora oraz wszel­kie dostępne strony w mediach spo­łecz­no­ścio­wych. Kusił ją surowy kra­jo­braz Jukonu. A jesz­cze bar­dziej bli­skość Ala­ski, którą pra­gnęła zoba­czyć zimą, by spraw­dzić, czy fak­tycz­nie jest tam tak pięk­nie, jak to poka­zują i opi­sują.

Przed pod­ję­ciem osta­tecz­nej decy­zji posta­no­wiła poroz­ma­wiać z dziad­kami. Rodzice ojca to jedyne osoby w rodzi­nie, które ota­czały ją ogromną bez­in­te­re­sowną miło­ścią. Ni­gdy nie kry­ty­ko­wały, ale zawsze wspie­rały. Tacy byli – bez­pre­ten­sjo­nalni i dobro­duszni. Szcze­gólną miło­ścią darzyła dziadka, który w pew­nym sen­sie zastą­pił ojca po jego wypro­wadzce.

To dzia­dek Boni­facy nauczył ją maj­ster­ko­wać i zara­ził miło­ścią do samo­cho­dów i tirów. On też opła­cił jej kurs na prawo jazdy i wziął w obronę, gdy matka pró­bo­wała się temu pomy­słowi prze­ciw­sta­wić. Akcep­to­wał ją taką, jaka była. Nawet okiem nie mru­gnął, gdy poja­wiła się w ich domu z tatu­ażem zakry­wa­ją­cym jedną trze­cią ciała. Wie­dział, dla­czego go zro­biła i co przez to chciała powie­dzieć. Bab­cia Teo­fila tro­chę pobla­dła wtedy na jej widok, ale po chwili stwier­dziła, że tatu­aże są piękne i Daniela wygląda w nich cudow­nie.

Dru­giego dziadka, tego, po któ­rym otrzy­mała imię, nie zdą­żyła poznać. Z bab­cią Haliną zaś nie mogła zna­leźć wspól­nego języka, więc rzadko się widy­wały. Nie tęsk­niła za nią. Miała Bońka i Teo­się, któ­rzy dawali jej tak wiele miło­ści, że nie odczu­wała bra­ków.

Uśmiech­nęła się, wcho­dząc na podwórko Rysiów. Już z daleka pach­niało pącz­kami, które bab­cia sma­żyła pra­wie w każdą sobotę. Tak, pączki autor­stwa babci były tak puszy­ste i pyszne, że można było je jeść na okrą­gło, a i tak się czło­wie­kowi nie nudziły.

– Ależ pach­nie! – zawo­łała wesoło, wcho­dząc do domu dziad­ków.

– Daniel­ciu! – Teo­fila pod­bie­gła do wnuczki i ser­decz­nie ją uści­skała. – Liczy­łam na to, że nas dzi­siaj odwie­dzisz.

– Dziwne by było, gdy­bym się nie zja­wiła. Prak­tycz­nie każdą sobotę spę­dzam z wami.

– Wła­śnie, wła­śnie – powie­dział gder­li­wym tonem dzia­dek, lecz szel­mow­ski uśmiech zdra­dzał, że cie­szy się na widok wnuczki. – Zamiast ze sta­rymi pier­ni­kami powin­naś spę­dzać czas z ludźmi w swoim wieku.

– Jakoś mnie nie cią­gnie, dziadku.

– I to nie jest nor­malne, Danielo. Ja w twoim wieku sza­la­łem w każdy week­end.

– Ty już lepiej nie opo­wia­daj dziew­czy­nie, co robi­łeś w jej wieku, bo ją zgor­szysz albo spro­wa­dzisz na złą drogę.

– Na to liczę! Czas, żeby tro­chę posza­lała.

– Widzisz, a każdy myśli, że ja taka roz­ryw­kowa jestem.

– E… – wes­tchnął Boni­facy. – Ludzie zawsze byli głu­pie. Oce­niają po wyglą­dzie, ot co.

Daniela zer­k­nęła w lustro wiszące w kory­ta­rzu. Lubiła się stroić. Krótka sukienka, ści­śle przy­le­ga­jąca do ciała, roz­pusz­czone włosy i mocny maki­jaż fak­tycz­nie mogłyby wska­zy­wać, że pro­wa­dzi roz­ryw­kowy tryb życia.

Ją jed­nak nie inte­re­so­wały kluby i wyry­wa­nie face­tów na impre­zach. Ow­szem, była w kilku związ­kach, ale żaden nie potrwał zbyt długo, bo szybko oka­zy­wało się, że męż­czyzn inte­re­suje tylko jej ciało, a nie to, jaka jest, co myśli i czuje.

Bez żalu więc koń­czyła kolejne rela­cje, a od jakie­goś czasu w ogóle stra­ciła ochotę na zawie­ra­nie nowych zna­jo­mo­ści.

– Niech sobie oce­niają – Teo­fila wzru­szyła ramio­nami. – Nie ma co się nimi przej­mo­wać.

– Bab­ciu, nie chcę nic mówić, ale coś zapach się zmie­nił.

– Ojejku! Moje pączki!

Cała trójka pobie­gła do kuchni. Roz­grzany zbyt mocno olej zaczął dymić, więc Teo­fila szybko wyłą­czyła gaz i, zało­żyw­szy ręka­wice kuchenne, prze­su­nęła gar­nek na bok.

– Masz ci los. Cały olej do wyla­nia, a i pocze­kać tro­chę musi­cie na pączki, bo zanim mi gar­nek osty­gnie, to zej­dzie.

– Nie szko­dzi, pój­dziemy dokoń­czyć zbi­jać sto­jak na kwiaty – zapro­po­no­wała Daniela, licząc na spo­kojną roz­mowę z dziad­kiem, w cza­sie któ­rej opo­wie mu o swo­ich pla­nach.

– Teraz to możemy zro­bić ich nawet kilka – ucie­szył się star­szy męż­czy­zna. – Kupi­łem uko­śnicę i przy­wio­złem porządne deski z tar­taku.

– Idź­cie, a ja to wszystko upo­rząd­kuję, pączki usmażę i wsta­wię obiad.

– Może ci w czymś pomóc? – rzu­ciła od nie­chce­nia Daniela.

Nie lubiła goto­wać, ale dla babci była w sta­nie się poświę­cić.

– Daj spo­kój, wiem, że od garn­ków i cho­chli wolisz wier­tarki i wkrę­tarki. Idź z dziad­kiem, on zawsze się tak cie­szy, że cię zara­ził swoją pasją.

– Pew­nie, że się cie­szę. Udała mi się wnuczka, nie ma co. Syna ni­gdy nie mogłem namó­wić do maj­ster­ko­wa­nia, a Danielka od małego aż pisz­czała z rado­ści na widok gwoź­dzi.

– Tylko te szpilki zdej­mij i jakiś far­tuch włóż, żebyś się nie ufan­do­liła.

– Wiem, bab­ciu, wiem. W garażu mam prze­cież ciu­chy na prze­bra­nie.

– To idź­cie i mnie tu wię­cej nie zaga­duj­cie, bo jak tak dalej pój­dzie, to obiad będzie na kola­cję.

Z rado­ścią poszli do garażu, w któ­rym uno­sił się zapach ter­pen­tyny, lakie­rów, farb i drewna. Daniela jed­nak nie się­gnęła po swoje ogrod­niczki, lecz przy­sia­dła na jed­nej z drew­nia­nych skrzy­nek, które słu­żyły im za sie­dzi­ska.

– O, widzę, że zapo­wiada się roz­mowa – Boni­facy spoj­rzał na nią zain­try­go­wany. – Stało się coś?

– Nic złego dziadku. Po pro­stu mam mały dyle­mat.

– Ty masz dyle­mat? Nie ma co, zain­try­go­wa­łaś mnie sza­le­nie – odparł, sia­da­jąc na skrzynce obok. – Opo­wia­daj.

– Dosta­łam pro­po­zy­cję, a w sumie raczej pomysł na przy­szłość. Ernest Miotke, wiesz który, opo­wia­da­łam ci o nim.

– Wiem, ten jedyny porządny kie­rowca.

– Może nie jedyny, ale naj­bar­dziej w porządku z całej ekipy – przy­tak­nęła. – Ernest wyjeż­dża do Kanady. Będzie tam pra­co­wał jako kie­rowca kra­jowy. Rozu­miesz, kil­ku­na­sto­dniowe trasy, dobra kasa i, co dla niego naj­waż­niej­sze, mnó­stwo jezior i rzek, w któ­rych można łowić ryby.

– Brzmi dobrze. Kanada jest piękna.

– Zamie­rza osiąść w Juko­nie.

– O! – oczy poja­śniały mu z pod­eks­cy­to­wa­nia. – Gorączka złota zosta­wiła tam trwałe ślady. Jestem ogrom­nie cie­kaw, jak to wygląda na żywo. Wiesz, cho­dzi mi o te wszyst­kie zaka­marki i zaułki, a nie to, co poka­zują w tele­wi­zji.

– W sumie mam oka­zję jechać i się prze­ko­nać.

– Tak?

– Mhm. Jest taki pro­gram dla mło­dych, z któ­rego mogę sko­rzy­stać i wyje­chać na rok do pracy w Kana­dzie. A jak dobrze pój­dzie, to Ernest zała­twi mi pracę u swo­jego szefa i też bym zamiesz­kała w Juko­nie.

– Wspa­niale! Jaka cudowna oka­zja!

Daniela popa­trzyła na dziadka scep­tycz­nie. Jego entu­zjazm zda­wał się nieco zbyt duży.

– Co się tak patrzysz spod byka?

– Jakoś za bar­dzo się ucie­szy­łeś i to jest podej­rzane.

– Czy przed tobą nic się nie ukryje?

– Wiesz – zaśmiała się. – Po tylu wspól­nie spę­dzo­nych godzi­nach w warsz­ta­cie tro­chę cię znam, nie sądzisz?

– Za bystra nie­kiedy jesteś.

– Dzięki. Miło mi to sły­szeć. A teraz mów mi, co naprawdę o tym myślisz.

– Wła­śnie to, Danielo. To naprawdę wspa­niała oka­zja. Cie­szę się, że wy, mło­dzi, macie tyle róż­nych moż­li­wo­ści. Za moich cza­sów nie było tak łatwo podró­żo­wać, a teraz to już wiesz, nie ten wiek, nie ta spraw­ność i nie ten język. Wszę­dzie angiel­skiego wyma­gają, a ja jedy­nie pol­ski i rosyj­ski.

– Mówi­łam ci, że jak chcesz gdzieś jechać, to chęt­nie się z wami wybiorę i będę słu­żyła za prze­wod­nika i tłu­ma­cza.

– No i docho­dzimy do sedna.

– To zna­czy?

– Nie możesz czuć się uwią­zana ani zobo­wią­zana. Kochamy cię z bab­cią bar­dzo mocno, ale nie wyma­gamy opieki, a nawet jeśli­by­śmy potrze­bo­wali pomocy, to są wspa­niałe ośrodki dla osób star­szych i jak przyj­dzie czas, to w takim zamiesz­kamy.

– Dziadku, nie mów tak – w jej oczach zalśniły łzy.

– Ależ kocha­nie – z czu­ło­ścią pogła­dził ją po gło­wie. – To naprawdę wspa­niałe miej­sca. Nie zgo­dził­bym się, żebyś poświę­cała swoje życie dla nas. Każdy ma okre­ślony czas na ziemi, ma życie, które musi prze­żyć sam, po swo­jemu, a nie pod dyk­tando innych czy też z myślą o innych. Nawet jeśli są to naj­lepsi dziad­ko­wie pod słoń­cem – puścił do niej oko.

– Twoje nowa­tor­skie poglądy nie zawsze mi się podo­bają, wiesz?

– Nie można być w życiu samo­lub­nym i uzie­miać innych. Ty musisz, dziecko, żyć po swo­jemu. My z Teo­sią swoje prze­ży­li­śmy, a i pla­nów na przy­szłość mamy jesz­cze sporo, więc nie oglą­daj się na nas, tylko jedź.

Spe­szona przy­gry­zła wargę.

– Zga­dłem, co? Waha­łaś się, bo nie chcia­łaś nas zosta­wić.

– Tak. Kocham was i lubię spę­dzać czas w waszym towa­rzy­stwie.

– W prze­ci­wień­stwie do two­jej sio­stry, która ma nas za sta­rych, ską­pych pry­ków.

– Nie daje­cie się nabie­rać na jej łzawe histo­ryjki o tym, jak jej ciężko, źle i jaka jest biedna, to i nie widzi celu w odwie­dza­niu was.

– Nie­stety, przy­kre to, ale straszna z niej mate­ria­listka. Przy tym nie­zwy­kle rosz­cze­niowa. Tylko daj i daj, bo wszystko jej się należy. A wystar­czy­łoby, żeby raz przy­szła do nas bez­in­te­re­sow­nie, a zyska­łaby dużo wię­cej niż tymi wyuczo­nymi lamen­tami.

– Magda już taka jest, nie potrafi ina­czej.

– I dużo na tym traci. Ale wra­ca­jąc do tematu, jedź, naprawdę jedź, to dobry pomysł. Pozwie­dzasz, roz­wi­niesz umie­jęt­no­ści, zoba­czysz kawa­łek świata.

– Będzie mi bra­ko­wało naszych sobót.

– A od czego są tele­fony? Zapo­mnia­łaś, że ja mam nawet What­sAppa? Będziesz dzwo­niła do mnie na kamerkę i mi wszystko poka­zy­wała. Szcze­gól­nie miej­sca po gorączce złota bym chciał zoba­czyć, no i oczy­wi­ście Ala­skę. Ach… – wes­tchnął z roz­ma­rze­niem – cie­kawe, czy fak­tycz­nie tyle karibu tam sobie spa­ce­ruje po dro­gach.

– Jesteś nie­stan­dar­dowy, wiesz?

– Pew­nie, w życiu trzeba być ory­gi­nal­nym, powie­la­nie innych nie ma sensu.

– Rodzice to mi się słabo udali, ale dziad­ków mam fan­ta­stycz­nych.

– Tak, nasz syn nie przy­ło­żył się do roli ojca. Nie chcę go uspra­wie­dli­wiać, ale życie z twoją matką było trudne. Co oczy­wi­ście nie zwal­nia go z obo­wiąz­ków rodzi­ciel­skich – dodał szybko.

– Na swój spo­sób się stara. Nie mam mu za złe, że odszedł.

– Ty zawsze wszyst­kich tłu­ma­czysz i uspra­wie­dli­wiasz. Za dobra jesteś dla ludzi.

– Dla­tego nad­ra­biam wyglą­dem. Wize­ru­nek wred­nej suki i rzu­ca­nie mię­sem dzia­łają cuda.

– Jed­nak ta twoja fasada pęka, gdy tylko ktoś zaczyna pła­kać i lamen­to­wać. Twoje serce mięk­nie niczym wosk.

– Nie­prawda. Zahar­to­wa­łam się i ostat­nio nawet odmó­wi­łam Mag­dzie pożyczki.

– Nie wie­rzę! Zmą­drza­łaś?

– Chyba tak.

– Wresz­cie, wnu­siu, wresz­cie. Zbyt długo cię wyko­rzy­sty­wały i zrzu­cały wszystko na twoje barki. Pamię­taj, masz żyć swoim życiem, a nie czy­imś.

– Sta­ram się. I wiesz co? Pojadę do tej Kanady.

– Zuch dziew­czyna! Teraz chodźmy powie­dzieć babci o dobrej nowi­nie.

– Myślisz, że się ucie­szy?

– Pew­nie, że tak. Na początku będzie się zamar­twiała, rozu­miesz, jak na bab­cię przy­stało, czy ci tyłek nie zmar­z­nie, czy pęche­rza nie prze­zię­bisz, ale w sumie będzie ci kibi­co­wała.

Daniela wstała i, pod­szedł­szy do dziadka, mocno go przy­tu­liła.

– Dzię­kuję.

– No, nie roz­czu­laj się, mała. Idziemy na pączki, bo pew­nie już są gotowe.

Dziew­czyna roze­śmiała się i ruszyła za dziad­kiem, który chcąc ukryć wzru­sze­nie, szybko wstał ze skrzynki i nie oglą­da­jąc się za sie­bie, dziar­skim kro­kiem skie­ro­wał w stronę domu.

Rozdział 4

Ernest z rodziną wyje­chał, ale wstęp­nie zała­twił jej etat u swo­jego pra­co­dawcy. Szcze­góły miał usta­lić na miej­scu i zadzwo­nić do niej z kon­kre­tami. Nie zamie­rzała jed­nak cze­kać z zało­żo­nymi rękoma. Za oknem zro­biło się szaro i desz­czowo, ale ona jaśniała rado­ścią i codzien­nie z nie­cier­pli­wo­ścią wyglą­dała końca pracy, żeby móc zająć się dal­szym przy­go­to­wy­wa­niem do zała­twie­nia for­mal­no­ści.

Miała już za sobą nawet roz­mowę z sze­fem, któ­remu powie­działa o swo­ich pla­nach. Nie był zado­wo­lony, ale cenił ją jako pra­cow­nika, więc nie zamie­rzał utrud­niać wyjazdu. Usta­lili, że gdy tylko wszystko zała­twi, roz­wiążą umowę za poro­zu­mie­niem stron. Musiała jed­nak zrzec się zale­głego urlopu. Przy­stała na to i nawet nie wni­kała, w jaki spo­sób zała­twi to for­mal­nie. Uznała, że może zapła­cić taką cenę w zamian za zwol­nie­nie jej z obo­wiązku zło­że­nia trzy­mie­sięcz­nego wypo­wie­dze­nia.

Robiła wła­śnie prze­gląd szafy, gdy roz­dzwo­nił się tele­fon. Na wyświe­tla­czu poja­wiło się imię Erne­sta, więc czym prę­dzej naci­snęła zie­loną słu­chawkę.

– Hej, Dani. Gotowa na przy­godę?

– No nie mów, że już wszystko zała­twi­łeś – zapy­tała z rado­ścią w gło­sie.

– Na co mia­łem cze­kać? Przy­je­cha­li­śmy, urzą­dzi­li­śmy się, więc przy oka­zji dopeł­nia­nia for­mal­no­ści w robo­cie zagad­ną­łem Hugh, mojego szefa, i opo­wie­dzia­łem mu o tobie.

– I co? Mocno się zdzi­wił?

– W sumie nie tak bar­dzo. Wypy­tał, od kiedy jeź­dzisz, tro­chę go zasko­czył twój wiek, ale osta­tecz­nie uznał to za plus.

– Serio?

– Tak. Stwier­dził, że skoro w tak mło­dym wieku zosta­łaś kie­rowcą, to musisz mieć silny cha­rak­ter.

– Miłe. Nawet bar­dzo.

– Oni tu zupeł­nie ina­czej patrzą na ludzi. Nie obcho­dzą ich tak naprawdę papiery, oprócz tego mini­mum, które muszą przed­sta­wić w urzę­dach. Liczą się umie­jęt­no­ści i chęć pracy, a ty to masz i bez waha­nia za cie­bie porę­czy­łem.

– Dzię­kuję, Erni.

– Ty mi podzię­ku­jesz, jak poje­dziesz z Agatą na tę wycieczkę śla­dami Ani – roze­śmiał się cicho.

– Uh, a nie możemy śla­dami poszu­ki­wa­czy złota?

– Nie, to nie przej­dzie. Agata tak się napa­liła na ten wyjazd, że już obmy­śla trasę. Chcia­łaby poje­chać w maju, jak już będzie cie­plej na wyspie. Ewen­tu­al­nie w czerwcu, bo podobno to ten mie­siąc jest tam naj­pięk­niej­szy.

– Eee, mamy dopiero wrze­sień, więc może jej minie.

– Na to nie licz – odparł z roz­ba­wie­niem. – Wra­ca­jąc zaś do kon­kre­tów. Hugh pro­po­nuje ci na począ­tek trans­port lokalny. Jest mniej płatny niż kra­jowy, który ja dosta­łem, ale i tak zaro­bisz dużo wię­cej niż w Pol­sce.

– Ernest, biorę, co daje. Rozej­rzę się, roze­znam z ryn­kiem i zoba­czę, co dalej.

– Wie­dzia­łem, że tak powiesz. Jak już coś weź­miesz na cel, to do tego dążysz.

– Tak, jestem zde­cy­do­wana poje­chać. Im wię­cej o tym myślę, czy­tam o Kana­dzie i Ala­sce, tym bar­dziej ten pomysł mi się podoba.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Inter­na­tio­nal Expe­rience Canada – pro­gram dzia­ła­jący od 2008 roku, umoż­li­wia­jący zdo­by­cie rocz­nego pozwo­le­nia na pobyt i pracę w Kana­dzie na uprosz­czo­nych zasa­dach. [wróć]

Łosoś kró­lew­ski. [wróć]