Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
19 osób interesuje się tą książką
W internecie Michalina ma status gwiazdy. Wiele kobiet chętnie zamieniłoby się z nią na jej życie w sielskiej, kurpiowskiej wsi. Ale nie każdy jej obserwator wie, że to los zadecydował za dziewczynę, gdzie będzie mieszkać. Nie tylko nie pozostawił jej wyboru, ale pewnego listopadowego dnia postanowił namieszać po raz kolejny. Kiedy Michalina wraz ze swym znajomym Dominikiem wracali do domu ich oczom ukazał się niecodzienny widok. W mokrym, padającym śniegu, tuż przed koła ich samochodu wybiegł koń. I już na pierwszy rzut oka widać było, że zwierzę jest nie tylko zabiedzone, ale i ranne. Młodzi ludzie nie mogli przejechać obojętnie obok biednego zwierzęcia i otoczyli je opieką, nie zdając sobie sprawy, że to dopiero początek wydarzeń, które nieźle namieszają w ich życiu. Czy rozpoczęta w śnieżny, listopadowy dzień historia znajdzie szczęśliwy finał?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 321
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Magdalenie Lipce,
w podziękowaniu za jej heroiczną walkę o życie i zdrowie Bucefała.
Prolog
Jego przeraźliwie smutne oczy pozbawione były nadziei. Spoglądał na nich ze strachem, wiedząc już, że takie dwunożne stworzenia potrafią okrutnie krzywdzić.
Chciał uciekać, ale nie miał siły. Właściwie to już mu było obojętne, czy żyje, czy nie. Niekiedy wręcz pragnął śmierci. Szczególnie wtedy, gdy doskwierał mu głód i ból, a te ostatnio nękały go nieustannie.
Ci dwoje spoglądali na niego z przerażeniem i niedowierzaniem.
Podniósł głowę i spojrzał w bursztynowe oczy. Przerażenie i niedowierzanie ustąpiło miejsca litości i współczuciu.
Zdziwił się. Dawno nikt mu nie współczuł ani się nad nim nie litował.
Rozbłysła w nim nikła iskierka nadziei, ale zgasła szybko, gdy mężczyzna wyjął to dziwne ludzkie urządzenie i zaczął do niego mówić.
Po chwili przyjechało więcej dwunożnych. A później jeszcze jedna. Tę to znał, więc zadrżał ze strachu i zebrał wszystkie siły, żeby wierzgnąć. To był zły człowiek, bardzo zły człowiek. On o tym doskonale wiedział.
Bursztynowooka też to wyczuła, bo zaczęła na nią krzyczeć. Padło wiele głośnych i ostrych słów. Nie wszystkie rozumiał, ale pragnął, żeby zła kobieta odjechała i pozwoliła mu zdechnąć w spokoju.
Miał dość życia.
I ludzi.
Przede wszystkim miał dość ludzi.
Denerwowała się. Widział to po jej zachowaniu. Chodziła z kąta w kąt i na okrągło sprzątała. Była młoda i roznosiła ją energia. A tu, w Dziadkach, nie miała zbyt wielu rozrywek. Martwiło go to. Bał się, że wreszcie znudzi jej się mieszkanie z nim i wyjedzie. Wróci do Ostrołęki, w której znowu będzie zdana sama na siebie.
Gdy dwa lata temu jego córka z zięciem zginęli na jeziorze, zaproponował Michalinie, żeby z nim zamieszkała. Odmówiła, tłumacząc, dość logicznie zresztą, że został jej ostatni rok studiów i trudno by jej było codziennie dojeżdżać na zajęcia. Poza tym zarabiała dość dobrze na byciu influencerką, więc oprócz renty po rodzicach miała swoje dochody i bez problemu mogła utrzymać otrzymane w spadku mieszkanie.
Odwiedzała go jednak co weekend. Przyjeżdżała również latem, na ferie i w święta. Miał troje wnuczek i wnuków, ale to Michaśkę kochał najbardziej i tylko przed sobą się do tego przyznawał, gdyż było mu wstyd, że tak nierówno dzielił uczucia.
Trzy miesiące temu wszystko się zmieniło. Michalina po studiach zamieszkała ze swoim chłopakiem, Robertem. Coś jednak niedobrego między nimi zaszło, gdyż pod koniec sierpnia pojawiła się obładowana walizkami i tobołami. Gdy zdumiony zapytał, skąd taki bagaż, oznajmiła, że postanowiła zamieszkać w Dziadkach na stałe, a mieszkanie w Ostrołęce wynajmie.
I tak zrobiła. Cieszył się z tego ogromnie, ale jednocześnie martwił, gdyż rozumiał, że stoi za tym bolesny zawód miłosny. Podpytywał, lecz zawsze ucinała temat. Uszanował decyzję wnuczki, gdyż sam nie lubił, kiedy ktoś na niego naciskał i wymuszał zwierzenia. Tliła się w nim jednak iskierka niepokoju, która gorzała ogniem w takiej sytuacji jak dzisiaj.
Jej telefon co chwilę wibrował. Po każdym zerknięciu na ekran coraz mocniej zaciskała usta. Żałował, że jego żona już nie żyje. Miała świetny kontakt z Michaliną i na pewno dziewczynie łatwiej by przyszło zwierzyć się babce niż dziadkowi.
Wspomnienie żony podrażniło zabliźnioną ranę i wywołało smutek.
Brakowało mu jej. Nie pobrali się z miłości. Wpadli, a owocem ich harców była Anka, matka Michaliny. Z czasem pojawiło się przywiązanie. Po latach przyszła i miłość. Staśka wiedziała, że on żeni się z nią z obowiązku, a nie z miłości. Nie przeszkadzało jej to. Chciała go za męża i koniec. Tak zaplanowała i tak miało być. I było. A że ładna z niej dziewczyna była, kształtna taka i obficie przez naturę obdarzona, a on leczył urażoną dumę, to dał się ponieść namiętności, mimo iż uczucia miał ulokowane zupełnie gdzie indziej.
– Ot, człowiek młody, głupi, to i myśli czymś innym niż serce – rzekł do siebie ponuro.
– Co tam, dziadku, mówiłeś? – zagadnęła Michalina, wchodząc do kuchni.
– Tak wszystko pucujesz, że niedługo porobisz mi dziury w podłodze – odpowiedział, patrząc na nią z uśmiechem.
Z ciężkim westchnieniem przysiadła się do stołu, zabrała mu kubek z kawą i upiła łyk.
– Nie, że ci żałuję, ale może zrób sobie swoją kawę?
– Twoja lepsza. Nie wiedziałeś? – zapytała, mrużąc zabawnie bursztynowe oczy.
– Skoro tak, to pij, dziecko, pij.
– Dziadku, źle mi – stwierdziła smutno.
– U mnie ci źle, Miśka? – zapytał, chociaż wiedział, że przyczyna leży gdzie indziej.
– Nie! Wiesz, że cię kocham najmocniej na świecie, a ten dom i puszcza są moim wymarzonym miejscem na ziemi.
– O, miło to słyszeć z ust takiej pięknej, młodej kobiety. Nie powiem, schlebia mi to, schlebia. – Pokiwał głową, puszczając do niej oko.
– Och, dziadku! Przecież wiesz, że jesteś mężczyzną mojego życia. Najukochajniejszym! – zacytowała słowa, które często wypowiadała jako mała dziewczynka.
I może brzmiały trochę pompatycznie, ale były prawdziwe. Kochała dziadka za jego dobre serce, za to, że zawsze ją wspierał i miał dla niej dobre słowo. Nigdy nie krytykował i nie oceniał.
– No to co ci leży na sercu? – zagadnął, patrząc na nią uważnie.
– Świat wirtualny, jego zakłamanie i pozerstwo strasznie mnie denerwują – odparła, podpierając brodę ręką. – Wiesz, że biorę tylko współprace, do których jestem prawdziwie przekonana i mogę je z czystym sumieniem polecać innym.
– Wiem. W czym więc problem?
– W zakłamaniu. Mamy takie zamknięte grupy, gdzie wymieniamy się informacjami. I wyobraź sobie, że tam wiele influencerek pisze wprost, jakie to badziewne produkty im przysłali, ale że biorą za to pieniądze, to na swoich profilach wychwalają pod niebiosa – prychnęła ze złością. – Wkurza mnie taka obłuda i wprowadzanie w błąd obserwatorów. Napisałam to pod jednym z takich postów, oczywiście wiesz, na tej zamkniętej grupie, i rozpętała się gównoburza.
– Co?
– Gównoburza, czyli afera. Część dziewczyn mnie poparła, bo też promują tylko to, co uznają za wartościowe, inne zaś naskoczyły na nas, że taka praca, pieniądz jest pieniądz i ma się zgadzać w portfelu, a to, co myślą naprawdę, zachowują dla siebie. Strasznie wkurzające działanie. Strasznie – powtórzyła z naciskiem.
– Nie przejmujesz się tym za bardzo? Przecież zawsze tak było, jest i będzie. Są ludzie uczciwi i ludzie, którzy kłamią na zawołanie, uśmiechając się przy tym słodko.
– O, a ta słodycz to mnie wkurza najbardziej. Uśmieszki, przymilanie, radosne szczebiotanie, a za plecami wyzwiska i obrabianie tyłka. To nie na moje nerwy, naprawdę.
– Co zamierzasz zrobić?
– Odciąć się, bo już mam szczerze dość tego fałszu. Wypisałam się z tych wszystkich zamkniętych grup. Usunęłam irytujące mnie influencerki ze znajomych. Zostawiłam tylko garstkę szczerych i uczciwych, które rzetelnie wykonują swoją pracę i mają podobne przekonania do moich.
– W czym więc problem?
– W tym, że nadal wkurza mnie ten brak etyki w blogosferze.
– Tego nie zmienisz, daj więc sobie spokój. Rób swoje, a na innych nie patrz. Świata nie zbawisz.
– Niby tak, ale męczy mnie to – odparła, wstając, by sobie zrobić kawę. – Też chcesz? – zapytała, wskazując na czajnik.
– No zrób, skoro moją wypiłaś. – Zaśmiał się.
Michalina nasypała kawy do ich ulubionych kubków z motywami kurpiowskimi. Patrzenie na ich radosny wzór zawsze nastrajało ją optymistycznie.
– Wiem! – krzyknął dziadek, a wyrwana z zamyślenia Michalina podskoczyła przestraszona, opuszczając łyżeczkę, która rozbryznęła kawę po całym pomieszczeniu.
– Dziadku! Zawału prawie dostałam! – powiedziała, ale na widok miny dziadka szybko się zreflektowała. – Przepraszam! Miałam na myśli, że...
– Wiem, wiem, nie przepraszaj, Michaśka. – Machnął ręką. – Babcia zmarła trzy lata temu i czas się oswoić z tą myślą.
– To co za pomysł przyszedł ci do głowy? – powiedziała, zmieniając temat.
Wyjęła z szafki miotłę i szufelkę i zaczęła usuwać ślady kawy. Uporczywe drobinki weszły w wiele zakamarków i trudno je było wydostać. Z zapałem tarła miotłą, chcąc wypchnąć je spod szafki.
– Michaśka! Nie słuchasz! – zganił ją dziadek. – Odłóż tę miotłę, siadaj i słuchaj, jaki twój dziadek mądry!
Michalina uśmiechnęła się pod nosem i zgodnie z poleceniem siadła do stołu.
– Co to za pomysł?
– Napisz poradnik!
– Poradnik?
– No tak, książkę. Ale nie taką zwykłą! Tylko taką, gdzie napiszesz wszystko o etyce w zawodzie tego tam, no blogera, i o tym, jak rozróżnić prawdziwe opinie o produkcie od tych fałszywych.
– To nie takie proste, dziadku. Twórcy internetowi potrafią być bardzo wiarygodni w przedstawianiu swoich opinii. Pracują na zlecenie konkretnych marek, więc materiały, które przygotowują, są profesjonalne. Rzadko można wychwycić, co naprawdę myślą. Ale...
– No?
– Pomyślę nad tym, bo sama idea jest fajna.
– Widzisz? I dziadek miewa dobre pomysły.
– Oj, nawet często je masz – odparła z uśmiechem.
– Mam jeszcze jeden.
– Oho, dzisiaj jakiś twórczy dzień?
– A tak mnie naszło.
– Słucham zatem.
– Opisz nasze Kurpie, tradycje, zwyczaje. Piękne to miejsce do życia, ale bardzo się ostatnio wyludniło. Przykro patrzeć na puste chałupy, podupadłe budynki i porzucone gospodarstwa. Nie lubię tłumów, ale trochę świeżej krwi w okolicy by się przydało.
– A jak zjedzie się ich za dużo?
– Napisz więc tak, żeby dotrzeć do tych właściwych.
Michalina roześmiała się serdecznie.
– Co się śmiejesz? Przecież jesteś specjalistką od promowania, wiesz, jak to zrobić.
– Niby tak, ale ty mnie chyba trochę przeceniasz.
– Absolutnie nie. Czytam twoje posty. Specjalnie po to kupiłem tego tam smartfona, żeby mieć na nim różne media społecznościowe i czytać, co piszesz. I najbardziej podobają mi się posty o Dziadkach i okolicach. Tak pięknie je pokazujesz, że gdybym w tym miejscu nie mieszkał, to po obejrzeniu twoich zdjęć spakowałbym się i tu przyjechał.
– Fakt, wielu ludziom się podobają i często jakieś osoby pytają o lokalizację. Do tej pory jej nie ujawniałam, ale może czas pokazać kilka miejsc gotowych do zamieszkania?
– Pewnie, że tak! Dołącz mapki, zdjęcia, ciekawostki. I tak to wszystko przedstaw, żeby tylko prawdziwi pasjonaci przyjechali.
– Acha, mam napisać o problemach z internetem, wodzie czerpanej ze studni i prądzie, którego często nie ma?
– O to, to. Nowobogackich tym odstraszysz, a pasjonatów zachęcisz.
– Dziadku, ty się tu marnujesz. Powinieneś zostać specem od marketingu.
– Jestem już emerytem i całkiem mi z tym dobrze – powiedział z zadowoleniem. – Muszę ci jednak powiedzieć, że jak pracowałem w wojsku, to choć nie było takiego stanowiska, często mnie wyznaczali do rekrutacji, żebym wyławiał tych, którzy rzeczywiście nadają się do służby wojskowej. Miałem oko do prawdziwych żołnierzy.
– Dlatego tak długo byłeś w służbie?
– Lubiłem swoją pracę. Po piętnastu latach mogłem iść na emeryturę, ale stwierdziłem, że zmienię stanowisko i będę tam tak długo, jak się da. I byłem.
– Nadal brakuje ci tej pracy, co?
– Teraz już mniej. Znalazłem sobie inne pasje. Mam ule, konie, czasami coś sklecę z drewna, a odkąd mieszkasz ze mną, to już w ogóle jestem szczęśliwym człowiekiem – powiedział, podchodząc do okna, żeby dokładniej zobaczyć, co sąsiadka wyczynia w sadzie.
– Co u Luby? – zapytała Michalina, z rozbawieniem obserwując podchody dziadka.
– Aaa – pokręcił głową – Lubomira sama za konar szarpie, zamiast mnie zawołać. Uparta zosia samosia.
– Wiesz, że nie lubi prosić o pomoc.
– Nie musi prosić, wystarczy, że powie, ale skoro nie mówi, to sam pójdę.
Wyszedł szybko z domu, z daleka wołając do sąsiadki, żeby poczekała, to jej pomoże. Kobieta odwróciła się w jego stronę z uśmiechem, ale nie zaprzestała pracy. Wręcz przeciwnie. Z jeszcze większym zapałem szarpnęła zaplątany w trawę konar. Przeliczyła chyba siły, bo z impetem upadła na tyłek.
– Uparta jak osioł! – zawołał Franek i szybko potruchtał w jej stronę.
Zanim jednak dobiegł, Lubomira zdążyła wstać. Musiał przyznać, że ruchy nadal miała bardzo zwinne. Szybkimi gestami poprawiła spódnicę i włosy. Blond pukle trochę się zmierzwiły, ale wprawnymi gestami doprowadziła je do porządku.
– Oj, Lubciu, Lubciu. – Pokręcił głową, uśmiechając się do niej przyjaźnie. – Czy ty musisz wszystko zawsze sama i sama?
– Myślałam, że dam radę. I pewnie gdybyś mnie nie rozproszył, toby mi się udało – odparła zadziornie, patrząc na niego surowo. – Także to wszystko twoja wina. Tylko i wyłącznie!
Śmiech, który usłyszała w odpowiedzi, niósł się głośnym echem po całym sadzie. Był przyjemny i dźwięczny. Uwielbiała ten śmiech i często żeby go usłyszeć, specjalnie prowokowała Franciszka. Poza tym był zaraźliwy. Także tym razem. Lubomirze nie udało się zbyt długo utrzymać srogiej miny i bez oporów zawtórowała sąsiadowi.
– Musisz jednak przyznać, że życie u boku takiej sąsiadki na pewno nie jest nudne!
– To prawda – potwierdził, z trudnością wydobywając słowa. – Życie z tobą jest zdecydowanie ciekawsze.
Powiedział szczerze, co myślał, ale w sercu pojawiło się drobne, lecz dokuczliwe ukłucie przywołujące na myśl minione dawno, dawno temu wydarzenia.