Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
48 osób interesuje się tą książką
Pełna emocji i wzruszeń powieść Sylwii Kubik, która po raz kolejny zabiera nas do obfitującego w tajemnice świata zakonnic. Życie za klasztorną furtą nie należy do najłatwiejszych. Matka prowincjalna, zakonnica starej daty nie nadąża za zmianami zachodzącymi w codzienności świeckich, ale i w murach zakonnych. Spada liczba powołań, rośnie liczba odejść. Rada Generalna próbuje wprowadzić zmiany mające zatrzymać ten proces. Nie jest to jednak machina, a żywi ludzie, którzy czują, walczą z samotnością, rywalizacją, odtrąceniem i … miłością. Czy Józefa poradzi sobie z nowym wyzwaniem? Czy Alberta, która łaknie atencji i uznania zaprzestanie knowań i ponad własne potrzeby postawi dobro zakonu?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 287
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Katarzyno Bajdak, Mario Manterys-Storma,
Marto Zelmańska – dedykuję Wam tę opowieść
w podziękowaniu za wsparcie i aktywne
promowanie moich powieści
SIOSTRA JÓZEFA, MATKA PROWINCJALNA
Solidne drewniane krzesło z wytartym lakierem na podłokietnikach lśniło w promieniach majowego słońca. Józefa otworzyła okno na oścież, delektując się zapachem bzu kwitnącego na dziedzińcu. Uwielbiała ten czas, gdy białe i fioletowe kiście rozpraszały szarość starego, nasiąkniętego wilgocią muru, który od wieków okalał teren klasztoru. Właściwie jego też polubiła. Był symbolem odcięcia się od tego, co na zewnątrz – problemów, zmian, nowoczesności i ludzi, których coraz chętniej unikała. Tak, to był symbol decyzji, którą podjęła pięćdziesiąt pięć lat temu. Podobnie jak cebula, którą trzymała w dłoni.
Usiadła na swoim ulubionym krześle, na wprost otwartego okna, i zerknęła na lśniącą brązową skórkę. Właściwie od niej wszystko się zaczęło…
Maciejowa, starsza sąsiadka z końca wsi, która bardzo lubiła matkę, odwiedziła ich po wieczornych obrządkach i przyniosła wiadro cebuli.
– Przebierz, Andziu, może coś się nada. Pomarzło mi, bo jak przychorowałam, to akurat mróz był i weszło w chałupę – powiedziała smutno kobieta. – Mój Maciej, jak go nie pilnujesz, ino chleje i nic nie dopatrzy. Ciężki to będzie przednówek, oj, ciężki.
– Pani Maciejowa, nie trzeba, jakoś sobie poradzimy.
– Jak? Przecie widzę, jak tu u was biednie. Dzieci kupa, a odkąd twój zachorował, to sama wszystko musisz robić. Wam się bardziej przyda niż mnie.
– Dziękuję – odparła kobieta, czując, jak rośnie jej gula w gardle. – Nie wiem, jak my przetrzymamy. Jędrek ino leży i kaszle. Na doktora nie ma, jedzenia też nie. Ot, takie marne to życie.
Kobieta pokiwała głową ze zrozumieniem, po czym omiotła bystrym spojrzeniem Andziową córkę, która była i robotna, i rozgarnięta. Najbardziej ją ze wszystkich dzieci Siudaków lubiła. Żal jej było, że taka marna przyszłość ją czeka, więc postanowiła trochę dopomóc losowi i zawalczyć o lepsze życie dla tej bystrej dziewczyny.
– Andzia, a słyszałam, że twoja najstarsza do zakonu chciała iść.
– Takie tam bajania młodej – odrzekła kobieta, zerkając na córkę cerującą skarpety.
– Skoro chce, to nie ma co bronić.
– Mówi o tym, owszem, ale gdzie jej do zakonu.
– Dlaczego nie? Wam będzie lżej, a i jej lepiej.
– Właśnie, mamo. – Dziewczyna podeszła do matki. – Wiesz, że od dawna o tym marzę. Bardzo chcę służyć Panu Jezusowi.
– A tam, nagadał ten obcy ksiądz na rekolekcjach o powołaniach i teraz połowa dziewcząt chce iść do zakonu, a chłopaki na księży się uczyć. Zdaje im się, że to miód taki, a przecież służba Panu Bogu to poważna i trudna sprawa.
– Mamo, to nie przez tego rekolekcjonistę. Wiesz, że ja od zawsze kocham chodzić do kościoła. Jak mogę, to codziennie idę. Pozwól mi wstąpić do zakonu – mówiła błagalnym tonem. – Proszę cię, mamo.
– Bajania. Weź się lepiej za przebieranie cebuli.
– Nie takie bajania, Andziu. Znasz przecie przysłowie, że kto ma księdza w rodzinie, to z głodu nie zginie.
– Księdza – podkreśliła z naciskiem kobieta. – A ja same córki mam. Księżom dobrze się żyje, prawda to, ale do zakonu to byle kogo nie przyjmują. Wyprawkę trzeba mieć, a i na zakon coś dać. Z czego, jak nic nie mamy?
– Z proboszczem porozmawiam. Pismo napisze, a i może coś pomoże. To zaszczyt dla parafii, a nasz ksiądz to dobry człowiek. Nie odmówi w takiej sprawie – powiedziała z przekonaniem Maciejowa.
– Pewnie, że zaszczyt, ale słyszałam, że do zakonu więcej chętnych niż miejsc, więc biorą te posażne, a nie biedne, co nic nie mają.
– Mamo, spróbujmy, proszę.
– Gdzie ty do zakonu, jak nawet matki nie słuchasz? Mówiłam, że masz cebule przebierać, a ty co? Do rozmowy się wtrącasz, zamiast robić. Brakuje ci i pokory, i posłuszeństwa.
Poczuła napływające do oczu łzy, ale już nie dyskutowała, tylko zabrała się za przebieranie cebuli. Większość z niej była miękka, przemarznięta. Nawet ta, która wydawała się twarda, pod wierzchnią warstwą miała ciemnobrązowe obwódki. Z całego wiadra zaledwie kilka nadawało się do jedzenia. Matka była zrozpaczona, gdyż widmo głodu było coraz wyraźniejsze.
Maciejowa postanowiła więc sama działać. Rozmówiła się z proboszczem. Zgodził się napisać list polecający, a nawet pożyczyć pieniądze na wyprawkę w zamian za odrobienie w polu. Matka nie miała już wymówek, więc przystała na prośbę córki i pozwoliła jej iść do zakonu. Dzięki wsparciu księdza przyjęli ją.
Zaczął się dla niej trudny czas. Życie w klasztorze wyglądało zupełnie inaczej, niż sobie to wyobrażała, ale wiedziała, że to jest jej miejsce. Miejsce, w którym pragnęła spędzić życie.
Wstała z krzesła i podeszła do okna. Westchnęła ciężko. Czas tak szybko mijał. Dopiero co była młodą, krzepką dziewczyną, pełną marzeń i ideałów. Teraz miała już siedemdziesiąt jeden lat. Niewiele zostało jej marzeń, ale wciąż była wierna ideałom i Bogu. Nigdy nie żałowała podjętej ponad pół wieku temu decyzji. Bywało trudno, szczególnie na początku. Z czasem jednak zakon stał się jej jedynym domem, a siostry rodziną. Te rodzone były dla niej jak obce. Od lat już nawet nie jeździła na urlop do rodzinnej wsi. Nie miała do kogo. Rodzice zmarli, a rodzeństwo założyło własne rodziny. Lata rozłąki zatarły wszelkie więzi. Była dla nich obca, a jej przyjazd za każdym razem stawał się coraz bardziej kłopotliwy. Nie mieli o czym rozmawiać. Uczucia wygasły.
Problem polegał jednak na tym, że dom zakonny coraz mniej jej się podobał. Zmiany, które zaszły na przestrzeni dziesięcioleci, mocno ją smuciły. Gdy ona wstępowała, naprawdę było mnóstwo chętnych i gdyby nie pomoc proboszcza, toby jej nie przyjęli. Te zaś, które wstąpiły, zostawały już na zawsze. Wiedziały, że nie ma odwrotu, że to decyzja na całe życie. Niektóre się nie nadawały. Z różnych przyczyn. Ale trwały w powołaniu lub jego wyobrażeniu. Pokorne, wytrwałe, wdzięczne.
Józefa się uśmiechnęła, wiedząc, że z tą wdzięcznością to się zagalopowała. Nie brakowało bowiem i krnąbrnych. Tych z dobrych domów, nienawykłych do takiego rygoru i wytężonej pracy. One jednak miały czym się wykupić, więc szybko dostawały lepsze miejsca, a z czasem i stanowiska. Potrafiły o to zadbać, wiedziały, jak i gdzie zadziałać, żeby cel osiągnąć. W przeciwieństwie do niej.
Józefa cały czas czuła gorące powołanie i czerpała radość z każdej chwili w zakonie. Przez dziesiątki lat była zwykłą szeregową zakonnicą. Nie miała aspiracji, bo i skąd? Ledwo podstawówkę ukończyła, majątku nie miała, ale potrafiła wytrwale pracować. Doceniono jej pokorę i dobroć. Została matką przełożoną. Rok temu zaś matką prowincjalną. Nie mogła uwierzyć, gdy otrzymała tę informację. Spotkał ją ogromny zaszczyt, ale od tamtej pory straciła spokój ducha. W jej serce wkradł się lęk. Bała się, że nie podoła tak odpowiedzialnej funkcji. Mimo bycia wcześniej matką przełożoną podejmowanie decyzji wciąż przychodziło jej z trudem. Zdecydowanie bardziej wolała słuchać i wykonywać polecenia. Z pokorą jednak przyjęła powierzoną misję, wierząc, że Pan Bóg ma w tym swój cel.
Było jej trudno sprostać obowiązkom. Czasy się zmieniły. Wstępujące do zakonu siostry były zupełnie inne. Takie bardzo nowoczesne, śmiałe. Nie miały nic wspólnego z kobietami, które pół wieku temu zaczynały realizować swoje powołanie. Brakowało im pokory i wdrożenia w ciężką pracę. Szybko się zniechęcały. Dużo z nich rezygnowało, a powołań było coraz mniej. Siostry z jej pokolenia wymierały. Domy zakonne świeciły pustkami. Kilka z nich już musieli zamknąć, bo zostały w nich po dwie, trzy siostry, a koszty rosły. Smuciło ją to. Nie chciała być świadkiem zamierania epoki, zasad i tradycji, w której się wychowała. Zmiany ją przerażały, a Pan Bóg zamiast powołać ją do siebie, powołał do pełnienia tak ważnej funkcji.
Spojrzała w niebo. Tęskniła za dawnym życiem. Przerażała ją nowoczesność. Wszędzie te telefony, komputery, internet. Jej też dali telefon. I laptop. Nawet nie umiała go włączyć. Jedna z sióstr drukowała jej listy, które przychodziły na wirtualną pocztę. Telefon zaś wymieniła na taki stary, z przyciskami, a i tak miała problem, żeby z niego korzystać. Przytłaczało ją to wszystko, ale, tak jak przez całe życie, nie narzekała, a starała się wywiązywać ze wszystkiego najlepiej, jak potrafiła.
Stary drewniany zegar wybił jedenaście razy. Przeżegnała się i chwyciła za torbę podróżną. Jej funkcja wiązała się z częstymi wyjazdami. Wizytowała domy zakonne, starała się rozwiązywać zgłaszane problemy. Przydzielała do domów i podejmowała szereg innych decyzji, które przyprawiały ją o ból głowy.
Dzisiejszy wyjazd był dla niej szczególnie przykry. Jechała do domu, w którym matką przełożoną była siostra Waleria. Niesamowicie trudna osoba, która we wszystkim upatrywała problem. Każdy drobiazg wyolbrzymiała i domagała się interwencji matki prowincjalnej. Józefa wiedziała, że siostra nie darzy jej sympatią, gdyż marzyła o stanowisku, które ona, wcale tego nie chcąc, otrzymała. Opowiadała wszystkim, że Józefa w ogóle nie nadaje się na matkę prowincjalną. Szydziła z jej staroświeckości. Wszystko to docierało do Józefy. Nawet jeśli nie chciała słuchać, to „usłużne” siostry ją informowały. Wolałaby nie wiedzieć. Ale wiedziała. I to również przyjmowała z pokorą.
– Matko? – Do jej gabinetu zajrzała siostra Samuela, która towarzyszyła jej w podróżach. – Musimy wychodzić, bo się spóźnimy na pociąg.
– Wiem, wiem, już idę.
– Może jednak pojedziemy samochodem? Ja naprawdę dobrze prowadzę.
– Wiem, ale to daleka podróż. Bezpieczniej będzie pojechać pociągiem.
– Oczywiście, jak sobie matka życzy.
– Dobre z ciebie dziecko – odparła Józefa, podchodząc bliżej. – Będzie jeszcze okazja do wyjazdu. Do siostry Agnieszki pojedziemy samochodem, dobrze?
Oczy Samueli pojaśniały radością. Uwielbiała prowadzić auto. Z kolei Józefa bała się jeździć samochodem i jeśli tylko mogła, wybierała pociąg. Czuła się nie tylko bezpieczniej, ale i miała czas, żeby spokojnie porozmawiać z Bogiem. Wyciągała różaniec, patrzyła w okno i powierzała Panu swoje radości i troski. On zaś jej odpowiadał. Niekiedy w dość przewrotny sposób.
SIOSTRA ZUZANNA
Siostra Zuzanna co chwilę pocierała zaspane oczy. Całą noc walczyła z bólem brzucha. Tabletki, które zażywała, okazały się niewystarczające, a żadne domowe sposoby nie pomagały na bolesną miesiączkę. Matka przełożona wymagała obecności wszystkich sióstr na śniadaniu i kolacji. Uważała, że jest to jedyny czas, kiedy mogą na spokojnie porozmawiać i zacieśniać siostrzane więzi. Poza tym przy śniadaniu ustalano plan na cały dzień, a wieczorem go podsumowywano. Gdyby nie to, mogłaby jeszcze pospać po zakończonych modlitwach porannych, bo do przedszkola, które znajdowało się w drugiej części ich domu zakonnego, miała na drugą zmianę.
Zuzanna starała się skupić na tym, co mówiła matka przełożona, lecz była zbyt mocno rozkojarzona. Jej nietypowe zachowanie zwróciło uwagę pozostałych sióstr, które raz po raz zerkały w jej stronę, lecz nie śmiały się odzywać w czasie, gdy przełożona przydzielała zadania.
– Siostro Alberto, trzeba zrobić miesięczne zestawienie zapasów i uzupełnić braki przy okazji zakupów do przedszkola.
– Dobrze, poproszę kucharkę, żeby wszystko spisała.
– Ty spiszesz. Nie chcę, żeby świeccy wchodzili do naszej części mieszkalnej. Mówię ci o tym za każdym razem, a ty i tak swoje. Zupełnie, jakbyś liczyła na to, że zapomnę i pozwolę.
– Przepraszam, matko przełożona.
– Zawsze przepraszasz i zaś robisz to samo, Alberto. – Przełożona pokiwała z dezaprobatą głową. – To naprawdę nie wymaga wiele pracy, więc bez problemu sobie poradzisz. A, i w ten weekend jest moja kolej gotowania, więc przygotowałam listę zakupów. Powiesiłam na lodówce. Tylko o niczym nie zapomnij.
– Dobrze.
– Środki czystości sprawdzi siostra Zuzanna. Proszę tylko nie przesadzać z ilością. Musimy pamiętać, że tylko część produktów daje się wpisać w koszty przedszkola. Szampony, pasty do zębów… to wszystko przejdzie, ale już antyperspiranty czy podpaski nie, więc oszacuj dobrze, bo w tym miesiącu nie dość, że są twoje imieniny, urodziny proboszcza, to jeszcze przyjeżdża do nas matka prowincjalna. Czeka nas sporo wydatków.
Zuzanna wpatrywała się bezmyślnie w przełożoną. Zarejestrowała, że coś do niej mówiła, ale kompletnie nie wiedziała co. Męczyły ją już nie tylko senność i dolegliwości brzucha, ale także i ból głowy. Czuła, jakby ktoś położył jej ogromny ciężar na tył czaszki.
– Siostro Zuzanno? Słyszałaś, co mówiłam?
Dziewczyna zacisnęła usta w bolesnym grymasie i nieznacznie skinęła.
– Źle wyglądasz. Chyba bierze cię jakieś choróbsko – zauważyła przełożona. – Masz gorączkę?
– Nie, miesiączkę.
– Rozumiem. Weź leki i idź się połóż. Odpoczniesz, to ci przejdzie.
– Ona musi przyjść o dziesiątej do przedszkola – wtrąciła siostra Alberta. – Zaczyna zmianę, a ja nie mam kim jej zastąpić, bo pomoc jest na zwolnieniu, a przedszkolanki mają inne grupy.
– Zastąpisz ją. Przecież dzisiaj nie masz zajęć w przedszkolu.
– Matko przełożona, ależ ja nie mogę – szybko zastrzegła siostra Alberta. – To jest dzień na zrobienie dokumentacji. Zamówienia, wypełnianie dziennika, a i arkusze muszę poprawić. I jeszcze lista zakupów, i sprawdzenie naszych zapasów. Nie dam rady, matko przełożona. Mam naprawdę mnóstwo pracy.
– Siostro Rozalio? Może ty pomożesz?
– Dzisiaj od ósmej mam dyżur w kancelarii, a później majowe, najpierw dla dzieci, a później dla dorosłych – odparła z uśmiechem Rozalia. – Wie matka, że jestem jedyną organistką i nie ma mnie kto zastąpić.
– Wiem, ale przecież w kancelarii może zastąpić cię proboszcz lub wikary.
– Niestety, jeden wikary ma lekcje.
– O tym wiem, przecież pracuję z nim w jednej szkole – wtrąciła się przełożona – ale drugi pracuje tylko trzy dni w tygodniu.
– Zgadza się, ale musiałabym mu wcześniej powiedzieć, bo może już ma coś zaplanowane. Wie matka, że ich ciężko zastać na plebanii.
– Proboszcz prawie zawsze jest i nie rozumiem, po co ciebie obarcza kancelarią, skoro i tak wszystko nadzoruje.
– Twierdzi, że jak ja przyjmuję ludzi, to sprawniej to idzie i porządek jest w papierach.
– Słaby argument. – Przełożona zacisnęła usta i westchnęła z irytacją.
Nie podobało jej się to nakładanie na siostrę Rozalię dodatkowych obowiązków. Miała ich dość jako organistka, a przez dokładane zajęcia nie starczało czasu na pracę na rzecz ich siostrzanej wspólnoty. Wiele razy podejmowała ten temat w rozmowie z proboszczem, ale zawsze tak manewrował rozmową, tak przedstawiał sytuację, że odpuszczała i wyrażała zgodę. Czas jednak było to ukrócić. Miał dwóch wikarych, którzy mogli się tym zająć, zamiast wałęsać się bez celu po mieście. Sióstr było tak mało, że ciągle brakowało rąk do pracy. Tak jak teraz.
– Ja pójdę, matko przełożona – powiedziała łagodnym głosem siostra Teresa. Była najstarsza z nich, emerytka, pracująca jako zakrystianka w kościele. Mimo podeszłego wieku wciąż się garnęła do pracy i przełożona musiała ją pilnować, żeby nie brała na siebie zbyt wiele.
– Nie, siostro Teresko, ty masz aż nadto obowiązków. Powinnam ci przydzielić kogoś do pomocy, ale nie mam kogo. Prosiłam matkę prowincjalną już kilka razy o przysłanie nam sióstr, ale wszędzie są braki. Boję się, że za kilka lat zostanie nas garstka.
– Modlę się o nowe powołania – oznajmiła siostra Teresa. – Ale będę modliła się jeszcze więcej. Codziennie – zadeklarowała, klepiąc delikatnie matkę przełożoną po dłoni. – Nie martw się. Pan Bóg wysłucha moich próśb.
– Wszystkie się pomodlimy – zarządziła przełożona. – Codziennie po majowym będziemy odmawiały w tej intencji różaniec.
Alberta stłumiła westchnienie, Rozalia zaś drgnęła nerwowo, szybko obliczając w myślach, czy w ogóle zostanie jej jakiś czas wolny. Jedynie Teresa przyjęła ten pomysł z radością.
– Zatem to mamy ustalone, ale wciąż nie wiem, co ze zmianą Zuzanny.
– Ja pójdę – odparła główna zainteresowana, którą wzruszyła troska przełożonej. – Wezmę leki, teraz trochę odpocznę i do dziesiątej powinno być mi lepiej.
– Oczywiście, że tak – wtrąciła Alberta. – Każda z nas ma dolegliwości kobiece, a jednak zaciskamy zęby i wykonujemy swoje obowiązki. A nie jest lekko. Szczególnie, jak ktoś ma mięśniaki, jak ja. Są dni, że wstać z łóżka nie mogę, a wstaję i robię swoje.
– Dość już. – Przełożona ucięła dalszy wywód. – Skoro wszystko wiadome, czas iść do swoich powinności.
Zuzanna z ulgą wstała od stołu. Zażyła kolejną porcję leków i poszła do swojej celi. Łóżko było wąskie, ale wygodne. Matka przełożona należała do tych wymagających, ale sprawiedliwych. Starała się traktować je ze zrozumieniem i życzliwością, choć nie zawsze było to łatwe. Dbała też, żeby miały zapewnione podstawowe wygody. Nie uznawała umartwiania ciała i ducha.
W przeciwieństwie do jej poprzedniej przełożonej. Tamta, Innocenta, każdy drobiazg potrafiła rozdmuchać do niebotycznych rozmiarów. Doszukiwała się we wszystkim grzechu, złej woli albo ingerencji szatana. Przynajmniej dwa razy w tygodniu zarządzała głodówki, a nawet namawiała do biczowania, choć to od dawna nie było praktykowane w zakonach. Przynajmniej oficjalnie, bo to, co się działo w poszczególnych domach, było kwestią mocno odbiegającą od wytycznych.
Nie lubiła wracać myślą do lat spędzonych z Innocentą. Była na skraju wyczerpania fizycznego i psychicznego. Mimo wciąż żywego powołania rozważała wystąpienie z zakonu i gdyby nie to, że przyszedł upragniony czas na zmianę i przeniesiono ją do domu prowadzonego przez matkę Emanuelę, mogłoby się tak stać. Skończyło się na szczęście jedynie wrzodami żołądka, które leczyła do dzisiaj.
Przewracała się z boku na bok, próbując odgonić ból i wspomnienia. W pewnym momencie przysnęła. Nie nastawiła budzika, więc ze snu wyrwało ją pukanie do drzwi.
– Siostro Zuzanno, już pięć po dziesiątej! – wołała zirytowana Alberta. – Mam tyle pracy, a muszę biegać z jednego końca domu na drugi, żebyś łaskawie sobie przypomniała o obowiązkach.
– Przepraszam, już idę – odparła, zrywając się z łóżka. – Minutka, tylko pobiegnę do łazienki.
– Pospiesz się.
Nie musiała jej powtarzać. Wolała nie podpadać Albercie, gdyż ta potrafiła mocno dokuczyć. Przy matce przełożonej się hamowała, ale w przedszkolu pozwalała sobie na znacznie więcej. Świeckie nauczycielki traktowała lepiej. Potrafiła i pochwalić, i wykazać się zrozumieniem. Były to jednak pozory, które opadały niczym maska, gdy traciła czujność i zapominała, że ma grać dobrą siostrę. W stosunku do niej nawet nie dbała o pozory. Nieustannie nią poniewierała, podkreślając, że jest dyrektorką przedszkola i to ona ustala zasady.
Gdy Zuzanna weszła do części, w której znajdowały się sale, nigdzie już nie było widać siostry Alberty. Zaszyła się w swoim gabinecie. Często to robiła. Nie tylko w dzień administracyjno-gospodarczy, ale także w tygodniu. Stwierdzała, że ma pilne dokumenty do wypełnienia, i wyznaczała kogoś na swoje zastępstwo. Najczęściej oczywiście Zuzannę. Nikt jednak nie wiedział, jakie papiery musi ciągle uzupełniać, bo wszelkie pytania zbywała machnięciem ręki.
Zuzanna w towarzystwie dzieci szybko zapomniała o innych dolegliwościach. Maluchy ją uwielbiały, więc od razu rzuciły się jej na szyję i zaczęły powierzać swoje małe sekrety. To w tej pracy lubiła najbardziej. Ich ufność, szczerość i bezpretensjonalność. Bywała zmęczona hałasem, ale wystarczyło, że któreś z maluchów posłało jej szczerbaty uśmiech, a od razu odzyskiwała energię.
– Kiedy idziemy majować? – zapytał Kacper, jeden z mniejszych chłopców, który nieustannie chwytał ją za habit.
– Jeszcze mamy czas – wyjaśniła, ocierając pot z czoła.
Było ciepło, habit grzał, a i tabletki, które zażyła, robiły swoje.
– A teraz nie możemy?
Zerknęła na zegarek. Było jeszcze pół godziny do dziecięcej mszy. Upał jednak doskwierał coraz mocniej, więc chłodne wnętrze kościoła kusiło.
– Dobrze, pójdziemy, ale pamiętacie, że musimy grzecznie czekać na rozpoczęcie mszy?
– Wiemy, wiemy! – zawołały chórem dzieci. – Będziemy tylko cicho siedzieć i cicho śpiewać.
– W porządku. Idźcie zmienić buty z panią Elą. Pomoże wam.
Wykorzystała chwilę spokoju i zażyła kolejne leki. Tym razem na żołądek, który podrażniła tabletkami przeciwbólowymi. Zaczynał palić coraz mocniej, lecz starała się to zignorować.
Do kościoła mieli kilkadziesiąt metrów, więc po kilku minutach byli na miejscu. Mimo iż była to msza dla dzieci, to pierwsze ławki już były zajęte. Zuzanna przewróciła oczami, widząc młode kobiety co chwilę zerkające w kierunku zakrystii. Wiedziała, skąd ta frekwencja, niespotykana w innych dniach, i okupowanie pierwszych ławek. Ksiądz Marcel Luberda, wikary, był obiektem westchnień wielu parafianek. Młody, wysoki, ciemnooki, z modnie ostrzyżonymi czarnymi włosami przyciągał wzrok i uruchamiał wyobraźnię. Parafianki wpatrywały się w niego jak w obraz, lecz on zdawał się w ogóle tego nie dostrzegać. A jeśli któraś była zbyt natrętna, reagował dość szorstko, wyraźnie zaznaczając granicę. To jednak zdawało się tylko podsycać ich zainteresowanie.
Zuzanna nie mogła pojąć ich zachowania. Tylu było wolnych mężczyzn, a one za cel postawiły sobie wikarego. Niekiedy zachowywały się naprawdę w gorszący sposób. Musiała jednak przyznać, że ksiądz Marcel zawsze wiedział, jak postąpić. Była dumna, że w gronie konsekrowanych mają tak porządnego księdza, z godnością wypełniającego swe powołanie.
KSIĄDZ MARCEL LUBERDA
Lubił, gdy ławki w kościele były pełne. Na mszy sprawowanej przez niego prawie zawsze tak było. Sprawiało mu to radość i napawało dumą, gdyż ani Łukasz, drugi wikary, ani proboszcz nie mogli się poszczycić taką frekwencją. Chyba że było święto, ale to inna kategoria nabożeństwa, więc ich nie brał do swoich prywatnych statystyk.
Pieśń na zakończenie mszy wlała do jego serce dużo dobrych emocji. Zerknął do góry, żeby spojrzeć na siostrę Rozalię. Miała głos jak anioł. Gdy zaczynała śpiewać, wszyscy zamierali w zachwycie. Potrafiła swoim głosem poruszyć najczulsze struny w duszy człowieka. W tłumie innych zakonnic nie wyróżniała się niczym. Zwykła siostra odziana w habit. Jasne oczy, pospolite rysy. Zwyczajność jednak znikała, gdy zasiadała za organami. Mógłby jej słuchać godzinami. Często, nawet gdy mszę prowadził drugi wikary, przychodził do kościoła i szedł na chór. Nie chciał rozpraszać wiernych, więc siadał tam w ostatniej ławce, tak żeby widzieć siostrę Rozalię, i napełniał swoje serce pięknem.
Gdy udzielał błogosławieństwa na koniec mszy, jego wzrok zatrzymał się na innej siostrze zakonnej. Zuzanna. Była tu już chyba dwa, może trzy lata. Widział ją wiele razy, jak pokorna, cicha, nierzucająca się w oczy przemykała nawą, prowadząc dzieci przedszkolne na mszę. Dzisiaj jednak zwróciła jego uwagę. Była bardzo blada. Biel twarzy mocno odcinała się od habitu. Zdawało mu się też, że drży. Zmartwił się. Znał wiele historii zakonnic i wiedział, że nie mają w życiu lekko. Postanowił więc zaraz po zejściu od ołtarza podejść do niej.
Zdezorientował swoim zachowaniem ministrantów, którzy nie wiedzieli, czy iść do zakrystii, czy podążać za księdzem. Marcel jednak nie zwracał na nich uwagi, tylko czym prędzej podszedł do zakonnicy.
– Siostro? Czy wszystko w porządku?
Speszona kobieta zaczerwieniła się, lecz nawet rumieniec nie był w stanie ożywić jej wymęczonej twarzy. Dokładnie widział ciemne cienie pod oczami oraz grymas bólu znaczący jej twarz.
– Niech będzie pochwalony – odparła i przesunęła się bliżej dzieci, z zaciekawieniem wpatrujących się w księdza.
– Na wieki wieków. Pytałem, czy siostra się dobrze czuje.
– Tak, dziękuję.
– Nie wygląda siostra na zdrową. Może trzeba zawieźć do lekarza?
– Nie, nie. – Dziewczyna zerwała się z ławki. – Czuję się dobrze. Dziękuję za troskę. Muszę odprowadzić dzieci do przedszkola.
– Pójdę z siostrą. Proszę poczekać, tylko się przebiorę.
– Ależ proszę księdza, naprawdę nie trzeba. – Spojrzała na niego zmieszana. – Upał mi trochę dokuczył, ale napiję się wody i zaraz mi przejdzie.
– Być może, ale tym bardziej proszę na mnie poczekać. Zaraz wracam.
Drogę do zakrystii zagrodziło mu kilka parafianek z dziećmi trzymającymi książeczki komunijne do podpisu. Proboszcz wymagał aktywnego udziału w życiu parafialnym od dzieci przygotowujących się do pierwszej komunii, więc po każdej mszy przed zakrystią ustawiały się długie kolejki oczekujących na potwierdzenie obecności.
– Słuchajcie, spieszę się. Jutro wam to podpiszę.
– Ależ proszę księdza, nas nie będzie – powiedziała jedna z kobiet. – Wyjeżdżamy na weekend.
– Nie ma problemu, przypomnicie mi, jak będziecie, i wtedy podpiszę, ale teraz się spieszę.
– Może w czymś pomóc? – zapytała inna. – Jeśli coś trzeba, to ja bardzo chętnie.
Zerknął na młodą dziewczynę. Nie miała dziecka do komunii. Właściwie chyba wcale dzieci nie miała, ale była na każdej mszy, którą odprawiał, i zawsze miała do niego jakąś sprawę. Ustawiała się na końcu kolejki i zamęczała go nieistotnymi problemami. Gdy nikogo nie było w pobliżu, posyłała mu uwodzicielskie spojrzenia i starała się stanąć jak najbliżej niego. Denerwowała go jej namolność.
– Tak, potrzebna nam pomoc – odparł, uśmiechając się półgębkiem.
W jej oczach błysnęła radość.
– Co mam zrobić?
Skinął głową w kierunku siostry Teresy, która szła w stronę bocznego ołtarza, żeby sprawdzić stan kwiatów.
– Proszę pomóc siostrze przy podlewaniu. Jest bardzo gorąco i podlewa je dwa razy dziennie, a sporo mamy kwiatów doniczkowych, więc to dla niej duży wysiłek.
– Ale…
– Coś nie tak?
– Nie, oczywiście bardzo chętnie pomogę – odrzekła, siląc się na uśmiech.
Wyminął resztę kobiet, szybko zrzucił szaty liturgiczne i powrócił do czekającej na niego zakonnicy. Była jeszcze bledsza niż podczas mszy. Zniecierpliwione dzieciaki przekrzykiwały się i biegały z jednego końca kościoła na drugi, nic nie robiąc sobie z jej nawoływań.
– Dzieci! – zawołał łagodnie. – Proszę ustawić się w pary.
Głos księdza przebił się przez hałas, lecz rozochocone zabawą maluchy udawały, że nie słyszą. Powtórzył prośbę kilka razy, ale dopiero obietnica zakupienia lodów dla całej gromady przyniosła oczekiwany efekt.
– Ale dzisiaj ksiądz je przyniesie, tak? – dopytywała blondwłosa dziewczynka, rozciągając usta w szczerbatym uśmiechu. – Nie kiedyś, tylko dzisiaj?
– Owszem. Zaprowadzimy was do przedszkola i od razu pójdę do sklepu po lody.
– Umowa? – upewniał się chłopiec wyglądający jak kopia szczerbatej dziewczynki.
– Umowa. A teraz szybciutko się ustawiajcie w pary.
Obietnica poskutkowała, gdyż bez dalszych dyskusji przedszkolaki stanęły w rządku i grzecznie ruszyły do wyjścia.
– Siostro, widzę, że coś się dzieje, i proszę mnie nie zbywać. Jeśli trzeba, to zawiozę do lekarza, nie ma żadnego problemu – zagadnął przyciszonym głosem, zerkając ukradkiem na kobietę, której dłonie, mimo splecenia i mocnego zaciśnięcia, drżały.
– Naprawdę nic złego mi nie dolega. Po prostu upał swoje zrobił. Wrócę, napiję się wody i mi przejdzie.
– Przy takiej pogodzie łatwo o udar. Może dotknąć ludzi w każdym wieku, nawet tych młodych, więc powinna się siostra położyć i odpocząć.
– Nie mogę. Mam grupę pod opieką. Poza tym naprawdę nic mi nie dolega.
Nie raz słyszał już takie tłumaczenia. Siostry albo kochały męczeńskie życie, albo do niego przywykły. Na poprzedniej parafii też był dom zakonny. Matka przełożona była tak straszna, że księża omijali ją szerokim łukiem, a proboszcz unikał wizyt u nich, jak tylko mógł. Wysoka, wręcz wyschnięta na wiór kobieta siała postrach samym spojrzeniem. Tyranizowała podległe sobie zakonnice w każdym aspekcie życia. Odmawiała im nawet wizyt u lekarza rodzinnego. On, Marcel, pomagał im, jak tylko potrafił. Kupował leki, witaminy, słodycze, zawoził ukradkiem do doktora. Szybko się zorientowała w jego działaniach i tak mu zaczęła uprzykrzać życie donosami i skargami, że z ulgą przyjął przeniesienie na inną parafię.
Czy tutaj też tak było? Dotychczas sądził, że matka przełożona jest rozsądną kobietą. Pracowali w jednej szkole i miał o niej naprawdę dobre zdanie. Ale może to pozór przygotowany na użytek świeckich? Musiał się temu bliżej przyjrzeć.
Gdy weszli na plac przedszkolny, wyszła do nich dyrektorka. Widział baczne spojrzenie rzucone siostrze Zuzannie oraz marsowy grymas, który szybko zamaskowała delikatnym uśmiechem.
– Szczęść Boże. Cóż za miła wizyta. Zapraszam księdza do środka. Mamy chłodną lemoniadę, a i ciasto się znajdzie.
– Bóg zapłać. Lemoniada się przyda, ale siostrze Zuzannie.
– Wszystkim nam się przyda – stwierdziła oschle Alberta. – Jest wyjątkowo gorący maj.
– Oczywiście, ale jakieś choróbsko złapało siostrę. – Wskazał na dziewczynę, która nerwowo wyłamywała ręce. – Proszę spojrzeć, jaka jest blada. Może jakiś wirus?
– Tak? Siostro Zuzanno, źle się siostra czuje?
– Nic mi nie jest. To przez ten upał.
– Widzi ksiądz, nie ma czym się martwić. Zapraszam zatem na lemoniadę i ciasto.
– Dziękuję, ale może jednak zawiozę ją do lekarza?
– Nie ma takiej potrzeby – wtrąciła szybko Zuzanna, widząc hamowaną złość na twarzy dyrektorki.
– Nalegam. – Marcel nie odpuszczał. – To potrwa tylko chwilę. Mam znajomą w przychodni, więc przyjmą nas poza kolejnością.
– Nie mogę. Muszę wracać do dzieci.
Ksiądz zerknął na dyrektorkę, czekając na jej reakcję. Zauważyła jego spojrzenie, więc wygładziła rysy i odpowiednio zmiękczyła ton.
– Siostra Zuzanna nie mówiła nic, że źle się czuje, ale może faktycznie upał dał się jej we znaki. Jesteśmy przyzwyczajone do niekiedy trudnych warunków i nie zwracamy uwagi na drobne dolegliwości. Miło, że ksiądz się zatroszczył i odprowadził naszą grupę przedszkolną, ale teraz już się nią zajmiemy. Zastąpię siostrę, żeby mogła spokojnie napić się lemoniady i chwilę odpocząć.
– Wspaniale – odparł Marcel. – Cieszę się, że tak się wspieracie i sobie pomagacie. Obiecałem dzieciom lody, więc pójdę do sklepu i za chwilkę wrócę. Jeśli siostrze Zuzannie się nie poprawi, będę pod ręką.
– Doprawdy to miłe, ale nie będziemy księdzu zajmowały czasu – powiedziała słodkim tonem Alberta. – Maj to miesiąc wzmożonych obowiązków, więc i ksiądz pewnie ma ich mnóstwo.
Marcel poprawił opadające na czoło ciemne włosy. Spojrzał na dyrektorkę, która próbowała ukryć narastającą w niej irytację. Potrafił jednak uważnie obserwować i wyciągać odpowiednie wnioski. Teraz też widział, że rysy jej się wyostrzyły, a oczy pociemniały. Górna powieka lekko drgała. Postanowił nie odpuszczać.
– Ależ nie. Na dzisiaj mam już koniec i z przyjemnością zostanę. Siostrze też na pewno przyda się pomoc, gdy siostra Zuzanna pójdzie odpocząć. Skoczę po lody i zajmę się dzieciakami. Może pogramy w piłkę? Jest taka piękna pogoda, że szkoda siedzieć wewnątrz budynku.
– Cudownie! – zawołała Alberta, spoglądając na niego swoimi wielkimi błękitnymi oczami. – Z przyjemnością zrobię sobie przerwę od papierów i zastąpię siostrę Zuzannę w pracy.
Udał, że wierzy w jej entuzjazm. Zamierzał jednak dokładniej się przyjrzeć relacjom panującym w zakonie. Może zbyt pochopnie założył, że skoro przełożona wydaje się rozsądną kobietą, to faktycznie taka jest? A co, jeśli je tyranizuje? A może nie matka przełożona, a właśnie ta dyrektorka? Nie wyglądała na sympatyczną, choć szeroko się uśmiechała. Coś w jej jasnych oczach mówiło mu, że lepiej mieć się przy niej na baczności.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Sylwia Kubik, 2024
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: Michał Grosicki
Zdjęcie główne: wygenerowane za pomocą AI Midjourney, wersja premium, licencja komercyjna
Redakcja: RedKor Agnieszka Luberadzka
Korekta: Olga Smolec-Kmoch, Agnieszka Luberadzka
Skład i łamanie: Emilia Baczyńska-Majchrzycka
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-730-2
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.