Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
43 osoby interesują się tą książką
Koniec wojny był początkiem wielkiej zmiany w życiu mieszkańców Wołynia. Musieli opuścić ziemie, które kochali, i ruszyć na zachód, by tam budować swoją przyszłość. Nie chcą się rozstawać ze swoimi domami i ze wszystkim, co od pokoleń wpisywało się w ich tożsamość, ale nie mają wyjścia – muszą ruszyć w długą podróż w nieznane. Pociesza ich myśl, że u kresu drogi czeka na nich poniemiecki dobrobyt, o którym wcześniej nawet nie mogli śnić.
Okazuje się jednak, że obietnice, którymi ich karmiono, nijak się mają do prawdy. Trafiają w miejsce, które kojarzy im się z Dzikim Zachodem – zrujnowaną krainą bezprawia, gdzie grasują hordy szabrowników, bezkarna Armia Czerwona wywozi wszystko, co ma jakąkolwiek wartość, a do tego dochodzą spory z innymi osadnikami. Sam teren też wygląda zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażali. Jak okiem sięgnąć ciągną się bezkresne płaskie połacie, które przed uprawą trzeba najpierw osuszyć. Nie jest to wymarzona sceneria, by rozpocząć nowe życie. Co zrobią? Zostaną i będą walczyli z przeciwnościami losu czy pojadą dalej, szukać gdzie indziej swojego miejsca na ziemi i upragnionego spokoju?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 295
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Anna Seweryn
Anna Jeziorska
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Anna Seweryn
Projekt okładki i stron tytułowych
Anna Slotorsz
Ilustracje na okładce
© imagosrb, Olga | stock.adobe.com
© Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 3/40/0/9/225
Wydanie I, Chorzów 2025
tekst © Sylwia Kubik, 2024
© Wydawnictwo FLOW
ISBN 978-83-8364-144-7
Wydawnictwo FLOW
Lofty Kościuszko
ul. Metalowców 13/B1/104
41-500 Chorzów
+48 538 281 367
Jadwidze Grądkowskiej-Sawickiej
w podziękowaniu za życzliwość, sympatię, miłość do zabytków, podzielenie się wiedzą i materiałami oraz poświęcenie praktycznie całego życia na to, żeby uratować dom podcieniowy wybudowany w 1803 r. przez Petera Loewena dla Johanna Jacoba Ziemera. Dzięki Pani pracy udało się zachować perełkę architektoniczną oraz spory kawałek żuławskiej historii.
Krzyki, płacz, szuranie mebli.
Pospieszne kroki wystukujące rytm na drewnianych schodach.
Mróz rysujący wzory na szybach.
Wiatr zawodzący ponuro.
Turkot kół sunących po zamarzniętym bruku.
Rżenie koni i świst bata.
W spokojnym i cichym Marienau1 zerwał się wicher zmian. Ludzie w popłochu opuszczali wieś, zapłakanymi oczami zerkając na ukochane domy. Budynki będące świadkami ich smutków i radości.
1 niem. Marynowy
Nagle rumor ucichł. Wyjechali, zostawiając ogień w piecach i zwierzynę w oborach. Zdjęcia na ścianach i ukochane bibeloty w szufladach. Wieś zamarła. Zdziwione domy spoglądały na siebie ukradkiem, żaden, nawet najstarszy, nie pamiętał takiej sytuacji. Może jedynie rosnące przy wjeździe potężne topole coś by wiedziały, ale i one zamilkły, przerażone tym, co się działo.
Ciszę przerywał ryk zwierząt wołających karmy i udoju. Pisk kur próbujących wydrapać kępki trawy spod zamarzniętej ziemi. Nie było nikogo, kto by im ziarna sypnął.
Dźwięki się nasilały, stając się coraz bardziej przeraźliwe.
Część zwierząt wybiegła z budynków, rozpierzchając się po polach. Reszta zdychała powoli, w ogromnych cierpieniach.
Ogień dogasał w piecach. Wraz z nimi konała tradycja i historia tego miejsca…
Później nie było słychać nic poza szumem wiatru, a smród padliny wlatywał do domów, wciskając się przez każdą szczelinę.
Wtem do wsi wjechali mężczyźni w mundurach. Radośni, żądni jadła i napitku. Wdarli się do domów i rozparli na wyściełanych pluszem kanapach. Pielęgnowane i czyszczone z pieczołowitością tkaniny zbrukali brudnymi buciorami, które kładli na poduszki i inne meble. Rozcinali je bagnetami, rąbali, łamali.
Kosztowności szukali wszędzie. Brali łupy, a resztę dewastowali, palili. I tę szafę gdańską, i krzesła rzeźbione, śmiejąc się rubasznie. Gdy dokonali dzieła zniszczenia, pojechali dalej. Domy odetchnęły z ulgą. Takich zbrodni jeszcze nigdy nie zaznały.
A potem cicho było… Do czasu, gdy do wsi znowu zawitali mężczyźni. Tym razem nie mieli mundurów. I rozmawiali w innym języku. Oni też grabili, co się dało. Wszystko, co znaleźli, ładowali na wozy lub na ciężarówki.
Ich wizyty, zdawać się mogło, nie miały końca. Wreszcie jednak i one się skończyły. Domy znowu odetchnęły z ulgą.
Zima minęła, nastała wiosna. Wypatrywały swoich właścicieli, ale nie było po nich śladu.
Mijał czas, a we wsi cisza.
Nienaturalna taka.
Wypełniona wonią rozkładu, wilgoci i zakrzepłej posoki.
Domy wzdychały, spoglądając tęsknie na drogę.
Wreszcie ktoś się pojawił. Bez wozu, bez broni. Z tobołkami pod pachą.
Domy spojrzały nieufnie na obcych przybyszów.
I westchnęły smutno, zastanawiając się, co je teraz czeka.
Co z nimi zrobią?