Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
NADSZEDŁ CZAS NA ZMIANY. ZMIANY, KTÓRE PO LATACH STAGNACJI WYWRÓCIŁY JEJ ŻYCIE DO GÓRY NOGAMI, ALE NIE OBAWIAŁA SIĘ TEGO CHAOSU. CZUŁA, ŻE WYNIKNIE Z TEGO COŚ DOBREGO.
Dobrosława mieszka w Gdańsku, pracuje w jadłodajni studenckiej i czuje, że jej życie straciło sens. Pewnego dnia czara goryczy się przelewa. Dobrusia rzuca pracę i postanawia poświęcić się swojej pasji oraz marzeniom.
Wyjeżdża na Żuławy. Poznaje tam przystojnego Tyberiusza. Jest jednak rozdarta między rodzącym się uczuciem a wieloletnim związkiem, w którym miłość zaczęła gasnąć. W otoczeniu pięknych żuławskich krajobrazów Dobrochna próbuje odnaleźć dawną siebie. Zaczyna rozumieć, że aby zrobić krok do przodu, czasami trzeba się cofnąć. W głąb własnej duszy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 317
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dobrosławie Frączek,
za dobro, które w sobie ma, oraz rozmowy,
które wznoszą w moje życie wiele optymizmu i radości
PROLOG
Wiatr hulał po polach, muskając każdy zakątek otwartej przestrzeni.
Poleciał zobaczyć, co słychać w Borętach.
Przesmyknął między filarami podcienia i wślizgując się pod czerwono-zieloną okiennicę, zajrzał do środka.
Zobaczył piękną czarnowłosą dziewczynę, która choć wyglądała jak elf, była bardzo zmartwiona.
Miała tak żałosną minę, że postanowił wedrzeć się do środka.
Solidne okiennice wpuszczały jedynie wątłe podmuchy, które mocno wzburzone targały dzierganą firanką.
Uznał, że nie jest szczęśliwa. Teraz nie mógł jej pomóc, więc postanowił znaleźć dla niej miejsce, w którym odzyska uśmiech i wiarę w siebie.
Zaszumiał przeciągle, zebrał całą swoją moc i wirując wokół zazielenionych majowo wierzb, poleciał dalej.
Swymi skrzydłami kusił go wiatrak w Palczewie. Choć mocno zniszczony, to wciąż bardzo dostojny.
Próbował tchnąć w niego trochę życia.
Wiatrak zaskrzypiał, jęknął, stęknął i ani drgnął.
Zaszumiał smutno wiatr nad jego tragiczną niedolą i pofrunął dalej.
Nie uleciał daleko, bo znalazł zadbany, tętniący życiem drewniany dom z facjatą.
Och, jak pięknie było tam hulać!
Zajrzał przez szybę i ujrzał niezwykłą kobietę z zapałem malującą widoczny z okna wiatrak.
O tak, z nią Elf na pewno się porozumie.
Przeciągnął się, zaświszczał, pomyślał i uznał, że dom, owszem, idealny, i tu ją przyprowadzi – ale w odwiedziny.
Opuszczając podwórko, minął ciekawą postać.
Otulił, osłuchał i z uznaniem zawirował. Tak, oj, tak, tu na pewno jeszcze wróci.
Wciąż jednak nie znalazł miejsca dla smutnej dziewczyny.
Sunął po polach, zawiewał na różne podwórka, szumiał pod strzechami i nowoczesnymi fotowoltaikami i nic mu nie pasowało.
Zgnębiony tracił powoli nadzieję.
Frunął więc dalej, bez ładu i składu, byle przed siebie.
Tak się zapędził, że nim się zorientował, zawitał nad Wisłę.
Wesołe fale potańczyły z nim chwilę, wysłuchały jego problemu, poszumiały krótko między sobą i znalazły radę, którą postanowił od razu wcielić w życie.
Szybko opuścił przyjazną toń i poleciał w stronę Wierzbinki.
Minął wysoki wał, świsnął głośno i z mocą opadł.
W pędzie prawie przeoczył mały murowano-szachulcowy dom, schowany wśród starych, powyginanych drzew. Żuławska ziemia jednak zadbała, aby znalazł to, o czym mówiła mu Wisła.
Z radości dmuchnął, mocno odsuwając w dal zalegające na nim liście, pajęczyny i kurz.
Zajrzał do środka.
Spodobało mu się to, co zobaczył, więc szczelinami wsunął się do środka.
I choć tylko wiatrem był, to z całą mocą poczuł, że tutaj smutna dziewczyna odzyska radość życia i wiarę w siebie.
Zakręcił się i co sił poleciał do Borętów.
Znalazł ją spoglądającą przez okno w ciemną noc.
Płakała.
Osuszył jej łzy i wyśpiewał do ucha melodię przyszłości.
Roztoczył wizję, w której żyła szczęśliwie i w zgodzie ze sobą.
Płacz ustał.
Czy usłyszała, co do niej mówił?
Czy skorzysta z jego zaproszenia?
Odważy się iść za szumem żuławskiego wiatru?
Zobaczymy…
ROZDZIAŁ 1
Wdrapanie się na trzecie piętro budynku pozbawionego windy było niełatwym wyzwaniem. Miriam, sapiąc i przeklinając pod nosem, pokonywała kolejne schody. Gdy zobaczyła znajome drzwi opatrzone wiankiem w stylu vintage, odetchnęła z ulgą. Nacisnęła energicznie dzwonek, potupując zmarzniętą stopą o wycieraczkę.
– No, co jest? – Z irytacją ponownie nacisnęła dzwonek. – Światło w kuchni było zapalone, więc na pewno są w domu – sarknęła coraz bardziej zniecierpliwiona, rozcierając zgrabiałe dłonie.
Końcówka kwietnia była dość mroźna i teraz żałowała, że nie założyła cieplejszego płaszcza. Po upływie kilku chwil usłyszała zgrzyt odsuwanej zasuwy i przekręcany zamek w drzwiach.
– No wreszcie! Dobruśka, ileż można czekać? Spałaś czy co? – przywitała z oburzeniem w głosie przyjaciółkę.
– Nie krzycz. Głowa mi pęka. Wejdź, ale nie hałasuj.
– Oho, chyba kogoś poniósł melanż i teraz odchorowuje. Ale skoro imprezowałaś beze mnie, to dobrze ci tak – zakpiła Miriam, wchodząc do środka. Odwiesiła kurtkę i ze zdziwieniem stwierdziła, że w mieszkaniu pachnie bardzo specyficznie. – A co to za zapachy? Po imprezie nie wywietrzyłaś?
– Tak, jasne, ja i imprezy. I to bez ciebie. Dobry żart. Chodź do salonu, ledwie mogę się na nogach utrzymać.
Weszły do zaciemnionego pokoju, w którym nie była zapalona żadna lampka. Jedynie światło z kuchni, które przenikało przez otwarte drzwi, rozjaśniało trochę pomieszczenie. Było dość rześko, ale mieszanka zapachowa mocno przytłaczała.
– Siadaj, fotel dobrze widać. Tylko nie zapalaj światła – przestrzegła koleżankę Dobrusia, lokując się na kanapie. Sięgnęła po leżący na poduszce kompres i przyłożyła go sobie do czoła. – Od dwóch dni mam straszną migrenę i nie mogę poradzić sobie z bólem. Normalnie czuję, jakby ktoś włożył mi głowę w imadło i ściskał, wbijając przy tym dziesiątki gwoździ. Kornel przyniósł mi ziołowe olejki do wcierania w skronie. Jest trochę lepiej, ale szału nie ma.
– A tabletki brałaś?
– Pewnie, z tym że nic nie pomagają. Chyba się na nie uodporniłam. Jedynie te wcierki przynoszą trochę ulgi.
– To stąd ten zapach. – Miriam pokiwała głową. – Ile czasu już się z tym borykasz? Może trzeba zmienić lekarza, skoro ten nie potrafi ci pomóc?
– Daj spokój, to nic nie da. Byłam przecież u kilku. Wszędzie to samo – leki, które nie pomagają, i zalecenie, żeby unikać stresu i przebywać dużo w ruchu na świeżym powietrzu – pożaliła się cicho Dobrosława. – Ciekawe, jak mam unikać stresu? W pracy taki kocioł, że nawet nie ma chwili, aby spokojnie zjeść śniadanie.
– Tak, brzmi to wyjątkowo złośliwie, skoro pracując w kuchni, nie masz możliwości, aby spokojnie zjeść. Mówiłam ci już milion razy, żebyś rzuciła tę robotę w cholerę. – Miriam przewróciła oczami.
– Wiem, ale wszędzie jest podobnie – stwierdziła Dobrosława. – No może u nas jest gorzej, bo jednak w barze z fast foodami jest większa rotacja klientów niż w restauracjach – dodała po namyśle, przyciskając mocniej kompres do czoła.
– Właśnie. I dlatego powinnaś poszukać czegoś innego. Potrafisz świetnie gotować, a tam się marnujesz. Nie wspominając o wiecznej harówce. Tam ciągle przesiadują studenci. Macie fatalnej jakości jedzenie, ale tanie, i to im wystarczy, aby do was przychodzić.
– Niebawem kończy mi się umowa, to rozejrzę się za czymś innym. Skoro nie mogę uskuteczniać zdrowych spacerów, to chociaż postaram się zmienić pracę. Nie wiem, może zajmę się na poważnie biżuterią żywiczną? Ostatnio mam tyle zamówień, że zarabiam więcej niż na etacie.
– To może być dobry sposób, a nawet bardzo dobry. Widziałam na twojej stronce na Facebooku, że popyt masz większy niż podaż.
– To prawda. Zamówień jest tyle, że nie nadążam z ich realizacją – odpowiedziała Dobruśka, lekko się ożywiając. – Wciąż jednak nie mam odwagi, aby zrezygnować ze stałej pracy i przejść na swoją działalność.
– Oj tam, przestań. Na pewno byś sobie poradziła. Niewiele osób robi biżuterię z żywicy, a poza tym w twojej jest coś wyjątkowego. Sama widzisz, że ludzie tylko czekają, aż coś wrzucisz na sprzedaż, i zasypują cię zamówieniami.
– No wiem, wiem. Kornel jednak mi to odradza, a jak mam się z nim użerać i słuchać jego jojczenia, to odechciewa mi się wszystkiego.
– Jasne, a czyje to życie? Twoje czy jego? Poza tym jemu wygodnie, że pracujesz i na etacie, i dorabiasz na biżuterii – prychnęła ze złością Miriam. – A tak w ogóle, to gdzie on jest?
– Ach. – Dobrosława machnęła ręką. – Poszedł do Marcina. Stwierdził, że już nie daje rady wdychać tych oparów.
– Ot, rycerz – zaśmiała się złośliwie Miriam. – Zawsze, gdy pojawia się choćby najmniejszy problem, to ulatnia się jak kamfora.
– Daj spokój, Miri, nie mam dzisiaj sił o tym myśleć.
– No dobra, jak chcesz. Jesteś dorosła, to chyba wiesz, co robisz.
Dobrosława zbyła uwagę przyjaciółki milczeniem. Między nią a Kornelem od dawna już się nie układało. Czasami miała wrażenie, że łączy ich tylko przyzwyczajenie. Co chwila się kłócili. Wiele razy była już o krok od podjęcia decyzji o rozstaniu, ale zawsze potrafił ją udobruchać. Przy każdej kolejnej kłótni obiecywała sobie, że to już koniec, że nie będzie próbowała tego sklejać. Raz nawet była tak wkurzona, że wyprowadziła się do rodziców. Kornel jednak namówił ją do powrotu. Znał jej słabe strony i wiedział, co i jak powiedzieć, aby ją zmiękczyć. I tak trwali w tym związku, mniej lub bardziej męcząc się ze sobą.
– Co tak zamilkłaś? – zapytała po chwili Miriam, podciągając kolana pod brodę.
– Głowa wreszcie trochę przestała mnie boleć. Mam dość tych migren – odpowiedziała, opierając głowę o chłodny kompres. – I chyba faktycznie zdecyduję się na własną działalność. Jak teraz nie spróbuję, to pewnie nigdy się nie odważę.
– I to jest bardzo dobra decyzja! – Miriam przyklasnęła radośnie, wywołując bolesne skrzywienie na twarzy przyjaciółki.
– Ciiii, nie tak głośno.
– Ach, sorki. A co do świeżego powietrza, to mam pomysł. Genialny wręcz – dodała Miriam przyciszonym głosem.
– Jaki? – zapytała zaintrygowana przyjaciółka.
– Mogłabyś pospacerować u Beaty. Pamiętasz ją?
– Pewnie. Fajnie się z nią rozmawiało. Zresztą dzięki tobie i niej miałam jakiekolwiek życie towarzyskie, gdy zaczęłam pracę.
– Na własne życzenie zabunkrowałaś się w tej śmierdzącej jadłodajni i siedziałaś tam od rana do wieczora.
– Wiem. Czasami żałowałam, że nie poszłam na studia. Zachciało mi się mieć swoje pieniądze, pracę, niezależność – westchnęła Dobrusia.
– No i miałaś, a my ci tego zazdrościłyśmy. Szczególnie gdy trzeba było zakuwać do kolokwium albo przygotowywać prace na zaliczenie. Ty chodziłaś do pracy, randkowałaś z Kornelem, wydawałaś się nam taka dorosła, mimo że jesteś w naszym wieku – zaśmiała się cicho Miriam.
– Tak, początek naszej znajomości to piękny i beztroski czas – przytaknęła Dobrosława, poprawiając kompres.
– Dla Kornela też – zakpiła Miriam. – Nie wiem, jakby przeżył pierwsze miesiące na swojej działalności bez rabatów, które mu załatwiałaś w studenckim barze.
– Daj spokój. Było, minęło. – Kobieta machnęła ręką.
– Było, ale nie minęło, więc mi tu przestań machać tą ręką. Kornel od początku żeruje na tobie, ale ty ślepa i głucha – zaczęła tyradę Miriam, ale widząc zbolałą minę przyjaciółki, szybko zmieniła temat. – No nic, wróćmy do Beaty. Szkoda, że tak szybko przeniosła się na uczelnię bliżej swojego domu. Wolała dojeżdżać niż mieszkać w akademiku. W ogóle miejskie życie zupełnie nie było w jej stylu. Miasto ją męczyło. Ciągle tęskniła za swoimi żuławskimi polami, sadem i spokojem. I tylko odliczała dni do weekendu, żeby wrócić na tę swoją wieś. I wróciła.
– Pamiętasz, jakie nam zawsze smakołyki ze wsi przywoziła? Te pachnące miody, swojska kiełbasa, mieszanki ziołowe, kompot z mirabelek, powidła. Ach… – westchnęła z rozmarzeniem Dobrusia. – To było takie pyszne. Zupełnie inne niż ze sklepu. Próbowałam zrobić kiedyś powidła śliwkowe z jej przepisu, ale w ogóle mi nie wyszły. Zresztą owoce kupiłam na bazarze, a tam nie wiadomo, skąd je mieli. Pewnie to te same, co w sklepach sprzedają. Sztucznie pędzone, przechowywane w chłodniach tygodniami, zupełnie pozbawione smaku.
– Ale mi teraz apetytu narobiłaś. Z chęcią bym zjadła takie powidełka czy szyneczkę. O, albo jajecznicę z wiejskich jaj na kiełbasce i masełku. Bajka. – W głosie Miriam pojawiły się tęskne nuty. – Właśnie! Beata. Miałam ci zaproponować…
– Jajecznicę na maśle i kiełbasie? – zdziwiła się Dobrusia.
– Nie, wariatko. Chodziło mi o wizytę u Beaty. Możemy do niej pojechać w długi weekend. Piszę z nią czasami na fejsie, to do niej zagadam i zapytam.
– No nie wiem, czy to dobry pomysł. Od dawna nie mamy ze sobą kontaktu, więc nie wypada jej się tak zwalać na głowę.
– Spokojnie, ona prowadzi agroturystykę, więc wynajmiemy u niej pokoje. Pooddychasz świeżym powietrzem, a przy okazji podjemy sobie wiejskich smakołyków. Co ty na to? Masz wolne w weekend czy pracujesz?
– Do końca tygodnia mam zwolnienie lekarskie, więc mogę jechać. To by było fajne. Zawsze chciałam zobaczyć te jej Żuławy, ale jakoś nigdy się nie złożyło – odpowiedziała z nostalgią w głosie Dobrosława.
– Dobra, to postanowione, piszę do niej i jeśli ma wolne pokoje, to w weekend ruszamy.
– Poczekaj, jeszcze muszę porozmawiać z Kornelem. Nie wiem, czy nic nie zaplanował.
– Dobruchna, daj spokój. Czy on kiedykolwiek coś zaplanował? Wyszedł z jakąś inicjatywą?
– Nie, ale zapytam, czy chce jechać. Poza tym wiesz, że zawsze w czasie majówki odwiedzamy moich rodziców i on bardzo lubi do nich chodzić… – Urwała jednak i pokręciła głową. – Dobra. Pojadę, a jak Kornel nie będzie chciał, to najwyżej pojedziemy we dwie. Im więcej myślę o tym wyjeździe, tym bardziej mi się ten pomysł podoba.
– No widzisz, jaka ze mnie genialna przyjaciółka? – zaśmiała się cicho Miriam. – Zawsze możesz liczyć na moją pełną pomysłów głowę.
– O tak, pomysłów to ci nie brakuje. Tych szalonych też nie.
– Bo my się świetnie uzupełniamy. Ty jesteś rozsądna i pracowita, a ja szalona i leniwa, więc szukam rozwiązań, które mi ułatwią życie.
Dobrosława przytaknęła. Tak właśnie było. Miriam zawsze szukała łatwych i szybkich rozwiązań. Tak długo dumała, aż wymyśliła, jak zrobić, żeby zarobić, a się nie narobić. Była jej totalnym przeciwieństwem. Ona do pracy podchodziła zupełnie inaczej. Jeśli trzeba było coś zrobić, to to robiła. Bez zbędnego filozofowania i debatowania. I niestety efekt często był taki, że urobiła się po łokcie, a Miriam w tym czasie wpadała na kolejny genialny pomysł, który pozwalał jej w łatwy sposób zarobić pieniądze.
ROZDZIAŁ 2
Do wieczora borykała się z pulsującym kłuciem w skroniach. Były to bóle pomigrenowe, dokuczliwe, męczące, ale dało się je znieść. Kornel nie wrócił do domu. Przysłał jej SMS-a, że zostanie u Marcina i prosto od niego pojedzie do pracy. Nie chciała dzwonić i sprawdzać. Wolała wierzyć, że faktycznie tę noc spędzi u kolegi. Zresztą tak naprawdę było jej to obojętne.
Rozmyślała nad tym, co powiedziała Miriam, i powoli docierało do niej, że od lat drepcze w miejscu i nie czyni nic, aby zmienić swoje życie. Przekłada na później, udając, że nic złego przecież się nie dzieje. A działo się. Nie była szczęśliwa. Zadowalała się namiastkami zamiast czerpać z życia pełnymi garściami. Brakowało jej jednak zacięcia i ochoty, aby coś zmienić. Przyzwyczaiła się, dostosowała i tak trwała, godząc się na stagnację.
Nie było przecież źle. Zarabiała, miała dach nad głową i mężczyznę, który dzielił z nią życie. No prawie. Bardziej żył obok niż z nią, ale i do tego przywykła. Największym problemem było właśnie to, że do zbyt wielu rzeczy się przyzwyczaiła. Tak, to bardzo niebezpieczne, bo dawało złudne poczucie szczęścia, gdy tak naprawdę stanowiło tylko jego namiastkę.
Z mocnym postanowieniem, że od jutra zajmie się układaniem swojego życia, na nowo próbowała zasnąć, ale sen nie nadchodził. Zapadała w krótkie, niespokojne drzemki, przerywane koszmarami i nieokreślonym strachem, który sprawiał, że serce biło gwałtownie. Dopiero gdy zaczęło świtać, lęki ją opuściły i umęczone ciało mogło odpocząć.
Wstała koło południa. Z ulgą stwierdziła, że czuje się dobrze. W końcu mogła śmiało podnieść głowę, nic jej nie ciążyło ani nie dudniło. Było to cudowne uczucie. Pełna energii zerwała się z łóżka i pobiegła wziąć prysznic. Odświeżona i zadowolona zaczęła robić śniadanie. Zapach kawy wypełnił małą, ciemną, zagraconą tanimi meblami kuchnię. Nie lubiła tego pomieszczenia. Zaproponowała właścicielce, że wyremontuje i wyposaży kuchnię na swój koszt, ale ta się nie zgodziła. Wynajmowane mieszkanie w ogóle jej się nie podobało. Wiele razy miała ochotę poszukać czegoś innego, ale Kornel ciągle ją przekonywał, że nic tańszego nie znajdą. I tak trwali kolejny rok. Miała jednak już dość tej bylejakości. Dojrzewała w niej myśl, że czas na zmiany. Gruntowne zmiany.
Pod wpływem impulsu chwyciła za telefon i zadzwoniła do mamy. Nie musiała długo czekać. Po trzech sygnałach rozległ się zadowolony głos rodzicielki:
– Córcia? Jak dobrze, że dzwonisz. Właśnie się zastanawialiśmy z ojcem, co przygotować na majówkę. Namawia mnie na karkówkę zapiekaną w kapuście, ale wiem, że Kornel nie przepada za nią.
– No ja właśnie w tej sprawie dzwonię. W tym roku nie przyjedziemy do was na majówkę, więc możesz śmiało przygotować tacie to, o co cię prosi – wtrąciła szybko Dobrusia.
– Jak to nie przyjedziecie? A co się stało? – zapytała zatroskanym głosem matka.
– Nic się nie stało. Po prostu muszę jechać chociaż na kilka dni na wieś, bo inaczej te migreny mnie wykończą.
– Ojejku, bidulko moja. Znowu ci dokuczają? Byłaś u lekarza?
– Byłam, mamo, i znowu to samo, czyli mniej stresu i więcej świeżego powietrza. Dlatego chcę wyjechać chociaż na weekend. Poza tym muszę nazbierać darów natury do zatapiania w żywicy. Mam w głowie kilka pomysłów na nowe kompozycje, a nie wszystko da się kupić.
– Oj, jeszcze to ci potrzebne. Dałabyś sobie spokój. Masz pracę, zarabiasz, Kornel też pracuje, to chyba nie musisz dorabiać.
– Mamo, nie muszę, ale chcę. Bardzo lubię robić biżuterię. Zresztą zawsze jak trochę dodatkowej kasy wpadnie, to odkładam z myślą o własnym mieszkaniu. Przecież nie będziemy całe życie na wynajmie.
– Właśnie, też wam chętnie trochę pomożemy, jak się zdecydujecie. Może i ślub wreszcie weźmiecie? – zapytała z nadzieją Agata, która przy każdej okazji drążyła temat małżeństwa.
– Mamo, daj spokój. Jaki ślub? Przecież Kornel jeszcze nawet mi się nie oświadczył.
– Ociąga się strasznie. Tyle lat razem, a on nic. Trzeba to wreszcie sformalizować.
– Oj tam, przyjdzie czas, to weźmiemy ślub. Dobrze jest tak, jak jest – odpowiedziała niechętnie Dobrusia.
Był moment, na początku ich związku, gdy bardzo zależało jej na ślubie i ciągle podgadywała Kornela. On udawał, że nie wie, o co jej chodzi. Wreszcie kiedyś zapytała wprost, czy zamierza jej się oświadczyć. Zbył ją stwierdzeniem, że owszem, ale nie teraz, później. Najpierw muszą kupić mieszkanie, ustabilizować sytuację finansową i wtedy mogą pomyśleć o ślubie. Z tym że tylko na mówieniu się kończyło, bo ani o mieszkaniu nie chciał słyszeć, ani o zmianie pracy na bardziej dochodową. Po pewnym czasie wreszcie odpuściła. Teraz zaś i jej przestało na tym zależeć. Na Kornelu chyba też, ale tej myśli nie śmiała na głos wypowiedzieć.
– Córcia?
– Tak?
– Mówiłam, że czas nie stoi w miejscu i nie robisz się coraz młodsza, tylko starsza.
– Wiem, mamo, ciągle to powtarzasz. Masz już troje wnucząt od Bogusza, to na brak rozrywek nie możesz narzekać.
– To prawda, słodkie urwisy, ale wiesz, mam dwoje dzieci i od obojga chciałabym się wnuków doczekać.
– Oj, doczekasz się, spokojnie – powtórzyła ze znużeniem Dobrusia.
– No, zobaczymy. Obyś później nie żałowała.
– Mamo, muszę kończyć. Miriam mi się dobija na Messengerze, pewnie znalazła nam już lokum na wyjazd.
– To ona też z wami jedzie?
– Tak, w sumie to nawet jej pomysł.
– Jakże by inaczej – prychnęła Agata. – Miriam i jej fantazje.
– Nie zaczynaj, mamo. Miriam jest naprawdę w porządku. Nie rozumiem, dlaczego jej nie lubisz.
– Nie lubię? Też coś! Lubię – zaoponowała, lecz ton jej głosu przeczył słowom. Od początku była nieprzychylnie nastawiona do Miriam. Denerwowała ją jej niezależność, swobodne podejście do życia, pracy oraz liberalny pogląd na związki. Uważała, że ma zły wpływ na jej córkę i to przez nią ta ociąga się z założeniem rodziny.
– Kończę. Pa, mamo! Kocham cię! Pa! – zawołała Dobrusia i z ulgą wcisnęła czerwoną słuchawkę.
Agata była bardzo męcząca. Wszystko wiedziała najlepiej i zawsze musiała podzielić się swoimi spostrzeżeniami, czy ktoś tego chciał, czy nie. A mówić mogła bez przerwy, na okrągło. Jak tylko dorwała jakiegoś słuchacza, to nie sposób było wejść jej w słowo. Dobrusia miała na to swoją metodę. Gdy mama zaczynała swój słowotok, to po prostu przestawała słuchać i w myślach układała nowe kompozycje kwiatowe do biżuteryjnych zestawów. Gdy zaś rozmawiały przez telefon, wynajdowała jakąś wymówkę i po prostu się rozłączała.
Messenger znowu zawibrował. Miriam nie odpuszczała, więc na pewno dzwoniła z wiadomością, że nocleg załatwiony.
– A co ty? Śpisz jeszcze? Dalej dokucza ci głowa? – zapytała, gdy Dobrosława odebrała połączenie.
– Nie, z mamą rozmawiałam.
– Aaaaa, to wszystko jasne. Mama Agatka na pewno miała sporo do powiedzenia – zaśmiała się Miriam.
– O, tym razem nie zdążyła zbyt wiele powiedzieć. W porę zadzwoniłaś i musiałam się rozłączyć.
– No tak, znowu moja wina. Nic dziwnego, że twoja mama mnie nie lubi.
– Lubi, lubi – zaprzeczyła szybko Dobruśka.
– To w ciekawy sposób to okazuje – odpowiedziała z powątpiewaniem Miriam. – Ale do sedna, bo czeka na mnie kilka zleceń. Napisałam do Beaty i ma jeszcze wolne pokoje na majówkę, więc bez problemu możemy się zatrzymać w jej agro. Zabukowałam wstępnie dwa pokoje, ale jeszcze muszę jej potwierdzić. Rozmawiałaś już z Kornelem?
– Jeszcze nie, dzisiaj z nim porozmawiam. Zresztą zabukuj, mamie już mówiłam, że nie będziemy u nich na majówce, więc na pewno pojedziemy.
– No dobra, ale żeby później nie było, że Kornel nie będzie chciał jechać.
– Jak nie będzie chciał, to pojadę sama.
– O, a co ty taka wyrywna? Pokłóciliście się?
– Nie, po prostu mam ochotę jechać, i tyle.
– Dobra, nie drążę, bo czas nagli, ale na pewno do tematu wrócimy – odpowiedziała pełnym ciekawości głosem Miriam.
– Nie drąż, tylko za zlecenia się bierz. Też mam sporo zaległości. Muszę zatopić nowe kompozycje i oszlifować te, które już zastygły.
Dobrosława nie miała ochoty rozmawiać o Kornelu. Wiedziała, że czeka ją trudna przeprawa, i cieszyła się, że może ją odwlec w czasie. Jej ukochany był bardzo wygodny i nie lubił się przemęczać. Każda myśl o dodatkowym wysiłku wywoływała w nim awersję. Dlatego też odwodził ją od zmiany mieszkania. Wiązałoby się to z koniecznością przeprowadzki, a więc z pakowaniem, noszeniem pudeł, rozpakowywaniem i meblowaniem. To kosztowało zbyt wiele energii. Podobne podejście miał do zakupu mieszkania. Nie mieli wystarczającej ilości gotówki. Musieliby wziąć kredyt, który byłby zobowiązaniem, a tego też nie lubił.
Dobrusia odegnała od siebie natrętne myśli i zajęła się zatapianiem mchu. Czynność ta wymagała wręcz chirurgicznej precyzji i skupienia. Uwielbiała patrzeć, jak z kilku różnych roślin i grzybów powstaje miniaturka lasu. Wykonywała też inne wzory, ale leśne były jej ulubionymi. Chociaż klienci cenili też odtwarzane łąki usłane kwieciem oraz polne drogi obrośnięte chabrami i makami. Miała tak dużo zamówień, że z powodzeniem mogła się z nich utrzymywać, ba, nawet żyć na dobrym poziomie. Dlatego coraz częściej wracała do niej myśl o poszerzeniu działalności.
– I tak zrobię. To już postanowione – stwierdziła, uznając, że czas najwyższy chwycić swoje życie w garść i naprowadzić na tory, z których niezauważenie zboczyło kilka lat temu.
Teraz był idealny moment na zmiany. Umowa o pracę kończyła jej się za kilka dni, więc na pewno nie zgodzi się na przedłużenie. Kornel na początku będzie marudził i uprawiał czarnowidztwo, ale miała nadzieję, że go przekona. Jeśli nie, to trudno. Ona już decyzję podjęła. Uśmiechnęła się pod nosem do swych planów i wróciła do tworzenia dzieł z okruchów natury.
ROZDZIAŁ 3
Pochylała się nad formą, zastanawiając się, jakie suszki wybrać. Klient poprosił ją o przygotowanie wisiora dla swojej przyjaciółki, której od lat nie miał śmiałości wyznać prawdziwych uczuć. Zadanie było dość trudne, bo chciał, aby przesłanie było jasne, ale dyskretne. Takie, które pozwoliłoby mu zachować twarz w razie odrzucenia. Długo dumała, jak to zrobić. Wertowała symbolikę kwiatów, sprawdzała swoje zapasy i nic jej nie przychodziło do głowy.
Zniechęcona spojrzała na skąpane w deszczu budynki. Serce rwało się do wiosny. Tęskniła za zielenią, kwiatami i kolorami. Uwielbiała zapach bzu oraz konwalii, które całymi naręczami kupowała na rynku. Kornel zawsze narzekał, że od nadmiaru zapachów boli go głowa. Nie potrafiła jednak odmówić sobie tej przyjemności.
– Właśnie! Konwalie! Nieśmiałość, a zarazem podziw wobec osób, którym je wręczamy! – zawołała do siebie zadowolona. – W środku dam fiołka wonnego jako symbol tęsknoty, skrywanej miłości i wierności. A wokół niego ułożę konwalie. Elegancko, a zarazem bardzo wymownie!
Z zapałem wzięła się do tworzenia. Oczyma wyobraźni widziała już efekt końcowy i chociaż ręce aż jej drżały, aby przyspieszyć, to wiedziała, że ekscytacja przy tak precyzyjnej pracy może zniweczyć wszystko. Tworzenie biżuterii uczyło ją cierpliwości i trzymania emocji na wodzy. Nie zawsze się to udawało i chcąc przyspieszyć, nieostrożnym ruchem psuła wszystko i musiała zaczynać od nowa. Tym razem musiała bardzo uważać, bo zapasy się kończyły i miała materiał tylko na jedną próbę.
Skupiona na zadaniu, nie zauważała upływających godzin. Kończyła zalewać formę, gdy do domu wrócił Kornel. Zdumiona, że to już taka późna godzina, wyprostowała się na krześle i przeciągnęła zastałe mięśnie. Kark zesztywniał od niewygodnej pozycji, ale była zadowolona z efektu. Wyszło dokładnie tak, jak zaplanowała.
– O, widzę, że lepiej się czujesz – przywitał ją z zadowoleniem. – Co na obiad?
Jego niebieskie oczy były mętne, powieki lekko podpuchnięte, a twarz nosiła ślady mocno zakrapianej imprezy. Przejechał dłonią zmierzwioną fryzurę, którą zawsze z ogromnym pietyzmem układał, i błysnął w uśmiechu białymi zębami. Lubował się w stylizacji na drwala, dzisiaj jednak w niczym nie przypominał ideału, do którego dążył.
– Nic. Czuję się lepiej, ale mam tyle zaległości w zamówieniach, że nie mogę się obrobić – odpowiedziała, przewracając oczami.
– Jak zwykle. Wiecznie tylko dłubiesz w tym zielsku i dłubiesz – zirytował się.
– Cóż, lubię to, a poza tym jest z tego niezły dochód. Jeszcze trochę mi z tym zejdzie, więc zrób jakiś makaron z sosem i będzie obiad – odpowiedziała, świdrując go spojrzeniem zielonych oczu. – Chyba że po wczorajszej imprezie jesteś tak zmęczony, że nie masz siły.
– Jakiej imprezie? Wypiliśmy kilka piw, pogadaliśmy i to wszystko – odburknął, patrząc na nią przymrużonymi oczami.
– Skoro tak twierdzisz…
– Nie chcę makaronu – zmienił temat. – Pierogów bym zjadł albo jakieś kluseczki. Hm? Zrobisz?
– Przecież mówiłam ci przed chwilą, że mam jeszcze kilka zaległych zleceń do wykonania. Poza tym nie jestem twoją matką. Masz dwie ręce, to sobie zrób.
– Dobra – odpowiedział obrażonym tonem. – Zjem kanapki. Na szczęście niedługo majówka. Twoja mama na pewno przygotuje dobre jedzenie.
– Uhum, też tak myślę, ale my w tym roku nie idziemy do moich rodziców na majówkę.
– Nie? – zdziwił się, patrząc na nią nierozumiejącym wzrokiem.
– Nie – odpowiedziała, poprawiając swoje długie, czarne, kręcone włosy, które niesfornie wysunęły się spod opaski. – Mam dla ciebie niespodziankę.
– Wiesz przecież, że nie lubię niespodzianek – odpowiedział, patrząc na nią podejrzliwie. – Co znowu wymyśliłaś?
– Pojedziemy na majówkę na Żuławy. Znajoma prowadzi agroturystykę. Odpoczniemy, pozwiedzamy, powdychamy świeżego powietrza. Będzie ciekawie, zobaczysz.
– Jakoś nie podzielam twojego entuzjazmu. Szkoda czasu i kasy. Lepiej pójść do twoich rodziców. Posiedzimy, zjemy coś dobrego, wypijemy piwko. Zawsze jest fajnie.
– Owszem, ale bym chciała dla odmiany gdzieś pojechać. Wiecznie siedzimy w Gdańsku. Czas trochę pozwiedzać. Chociaż w najbliższej okolicy.
– Nie rozumiem twojego pędu do zmian. Skoro coś jest dobre i sprawdzone, to po co zmieniać? – stwierdził, wykrzywiając usta w nieprzyjemnym grymasie.
– Kornel, mam dość siedzenia w domu. Moje jedyne wyjścia to do pracy, do rodziców i na zakupy. Duszę się w tym mieście! Przytłaczają mnie blokowiska, hałas, smród i tłum ludzi. Potrzebuję ciszy i przestrzeni, miejsca, gdzie można odetchnąć pełną piersią i iść na spacer bez obawy, że wrócę z migreną.
– Wiesz, ja po całym tygodniu jeżdżenia od sklepu do sklepu z towarem też mam dość tłumu, ludzi i wiecznego stania w korkach. I z przyjemnością siedzę w domu. Tu najlepiej odpoczywam.
– Tak, bo siedzisz na kanapie i wgapiasz się w telewizor. A ja mam dość takiej monotonii. Marzę o życiu, w którym jest coś więcej niż praca i wieczny hałas. Jesteśmy młodzi, a żyjemy jak małżeństwo z wieloletnim stażem.
– Och, widzę, że przyjaciółeczka była u ciebie i znowu cię nabuntowała – prychnął ironicznie. – Mam rację? Była Miriam?
– Była – odpowiedziała, poprawiając opaskę. – Wcale jednak mnie nie nabuntowała. To są moje przemyślenia.
– Jasne, jasne. Niech zgadnę. Wyjazd na Żuławy to pewnie też jej pomysł?
– Nie do końca. Powiedziałam, że marzy mi się wyjazd na wieś, więc zaproponowała Żuławy. Mamy tam wspólną koleżankę, więc fajnie będzie tam pojechać i zobaczyć kawałek jej świata. Ale jest i dobra wiadomość dla ciebie. U Beaty jest pyszne jedzenie i na pewno ci zasmakuje – odpowiedziała kusząco.
– Miriam też jedzie?
– Owszem, też jedzie. A co?
– Mogłem się tego domyślić – roześmiał się cynicznie. – Dziwi mnie tylko, że Miriam, taki zagorzały mieszczuch, wybiera się na wieś. Nie boi się komarów?
– No najwidoczniej się nie boi. – Dobrosława wzruszyła ramionami. – Dobrze jest wyjechać czasami poza miasto i spokojnie, w ciszy odpocząć.
– Wcale mi się to nie podoba, Dobi. Nie chcę tam jechać – stwierdził naburmuszonym tonem.
– Dobrze, to zostaniesz w domu sam, bo ja jadę na pewno – odpowiedziała ostro, zaciskając usta w wąską linijkę. Niechybny znak, że zdania na ten temat nie zmieni.
– Z tą całą Miriam to tylko utrapienie. Wiecznie miesza w naszym związku. Nie zauważyłaś, jaki ona ma na ciebie wpływ? – zapytał, odwołując się do swojego stałego argumentu.
Wszelkie sprzeciwy i innowacyjne działania Dobrosławy kładł, podobnie jak jej matka, na karb znajomości z Miriam. Dziewczyna wręcz kipiała energią i pomysłami, które często udzielały się Dobrosławie. A wtedy, pełna entuzjazmu, próbowała wywrócić ich poukładane życie do góry nogami. Nie lubił Miriam, ale tolerował ją, bo Dobruśka zawsze jej broniła i nawet nie chciała słyszeć żadnego słowa krytyki pod jej adresem. Zazwyczaj rozsądna, w tym przypadku zmieniała się w nabuzowaną histeryczkę. Według niej Miriam była idealna, fantastyczna i nikt nie miał prawa jej oceniać negatywnie. Denerwowało go to, ale wiedział, że w tej kwestii nic nie zmieni i nie wpłynie na ich relację. Miał jednak nadzieję, że Dobrusia zdejmie wreszcie kiedyś te różowe okulary, przez które spoglądała na przyjaciółkę.
– Halo? Mówiłem coś do ciebie – zagadnął, gdy kobieta dłuższą chwilę milczała.
– Nie zamierzam odpowiadać na takie głupie pytania – odpowiedziała, odwracając się do niego tyłem. – Nie rozumiem, dlaczego uczepiłeś się Miriam. Jak tylko coś nie jest po twojej myśli, to ją obarczasz winą.
– Cóż, może dlatego, że te wszystkie durne pomysły pochodzą od niej?
– Guzik prawda, ale nie zamierzam tłumaczyć ci tego po raz kolejny. Myśl, co chcesz. Twój wybór – stwierdziła i wzięła do ręki żywiczną kulę z zatopioną kompozycją. Chciała ją delikatnie oszlifować, aby wydobyć całe piękno ukryte w matowym obrazie. Wygładzanie było męczące, ale pozwalało nadać kuli idealny kształt i przejrzystość.
Kornel nie powiedział już nic więcej. Szybko zrobił sobie kilka kanapek, chwycił butelkę z piwem i poszedł do pokoju. Po chwili rozległo się buczenie telewizora. Dla Dobrosławy wszelkie media mogły nie istnieć. Z konieczności założyła konto na portalu społecznościowym. Tam zamieszczała swoje prace i prowadziła sprzedaż. Jednak prywatnego profilu nie miała i nie czuła potrzeby posiadania. Na co dzień otaczało ją tyle bodźców, że dodatkowe, w postaci radia czy telewizora, były całkowicie zbędne.
Podniosła głowę i pokiwała nią niezadowolona. Kornel oczywiście nawet nie zapytał, czy też chce coś zjeść. Jak zwykle pomyślał tylko o sobie. Cóż, było to jego typowe zachowanie. Zaczynało ją jednak naprawdę irytować. Postanowiła, że o tym też z nim porozmawia. Majówka będzie dobrym czasem na ustalenie kilku zmian. Zdecydowała, że dopiero gdy skończy jej się umowa, powie mu, że nie wraca do pracy w jadłodajni studenckiej, a w zamian za to planuje rozszerzyć swoją działalność biżuteryjną. Czuła, że czeka ją niezła batalia o to, ale jak postanowiła, tak zamierzała zrobić. Podjęcie decyzji zajmowało jej niekiedy dużo czasu, ale gdy zdecydowała, to konsekwentnie dążyła do celu. Często, dla świętego spokoju, nawet nie podejmowała prób wprowadzenia zmian i żyła tak, jak życzył sobie Kornel. Teraz chciała to zmienić i miała plan, jak to zrobić. I na pewno jego fochy i niechęć do rozwijania się nie wpłyną na jej plany. Nie tym razem.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Sylwia Kubik, 2021
Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2022
Projekt okładki: PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Zdjęcia na okładce: © Paulgrecaud/dreamstime
© Marcin Michalczyk/dreamstime
Rysunek wierzby: Emilia Baczyńska-Majchrzycka
Redakcja: RedKor Agnieszka Luberadzka
Korekta: RedKor Agnieszka Luberadzka, Wielogłoska Katarzyna Mróz-Jaskuła
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-067-8
Wydawnictwo Filia
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.