Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Malownicze pejzaże żuławskie i powietrze wypełnione zapachem zboża i siana. W takiej scenerii bohaterka serii książek Sylwii Kubik musi zmierzyć się ze swoimi problemami i zacząć życie na nowo. „W cieniu wierzb” to już trzeci tom wciągającej historii, która urzekła wielu czytelników.
Lato to czas, który wielu ludziom kojarzy się z beztroską, odpoczynkiem i dobrą zabawą. Tymczasem główna bohaterka powieści, Ewa, właśnie podczas tej pory roku odkrywa, że uciekanie przed przeszłością prowadzi donikąd. Pora z tym skończyć i zatroszczyć się o lepszą przyszłość. Na zgliszczach zrujnowanych marzeń postanawia odbudować swoje życie, zaczynając od solidnych fundamentów.
Jeśli na zaakceptowanie przeszłości i na miłość dla nikogo i nigdy nie jest za późno, być może będzie kolejną osobą, której uda się odnaleźć szczęście? Ale czy można odzyskać dobre imię i zreperować nadwyrężone zaufanie? To z pewnością długotrwały proces, ale nieoczekiwane niespodzianki od losu mogą okazać się wyjątkowo pomocne. Trzeci tom historii Ewy to ponowna szansa na odwiedzenie wspaniałej kuchni Rozalii, a także na przekonanie się, że miłość rozkwita zupełnie niespodziewanie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 273
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki: XAUDIO
Copyright © Sylwia Kubik
Copyright © for the Polish ebook edition by XAUDIO Sp. z o. o.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw.
Warszawa, 2023
ISBN 978-83-8341-036-4
Warszawa 2023
Wydawca:
XAUDIO Sp. z o.o.
e-mail: [email protected]
www.xaudio.pl
Skoczne dźwięki akordeonu, który towarzyszył parze młodej w drodze z domu do kościoła, niosły się echem wśród żuławskich pól.
Melodia rozrywała mu serce.
Wyobrażał sobie, jak Wanda w białej sukience, przerzuciwszy warkocz przez ramię, klęka do błogosławieństwa i spogląda dużymi, szarymi oczami na wzruszonych rodziców.
Następnie spogląda na tamtego. Obcego. Niewartego jej uczucia…
Spogląda z czułością. Obdarzyła miłością tamtego, chociaż zabiegał o nią on…
Dla niego miała tylko obojętne spojrzenia. Czasami z odrobiną sympatii, ostatnio jednak zwykle ze sporą dozą irytacji i niechęci.
Wyobrażenie go przytłoczyło. Nie mógł tego znieść.
Muzyka była coraz głośniejsza. Bardziej skoczna. Rozlegał się radosny śmiech.
A może to tylko wytwór jego wyobraźni? Nie, to było zbyt realne, zbyt prawdziwe.
Perlisty śmiech Wandy sprawiał mu niewymowne cierpienie.
Brakowało mu tchu. Serce uderzało coraz głośniej i szybciej.
Ból. Nieznośny ból, który zawładnął jego sercem, rozlał się na całe ciało.
Czuł, że dłużej tego nie wytrzyma.
Powłócząc nogami i walcząc z ogarniającą go słabością, poszedł do szopki po powróz.
Mocny, solidny, używany do lonżowania nieujeżdżonych koni.
Przesunął dłonią po chropowatej powierzchni i uznał, że jest odpowiedni.
Zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku samotnej wierzby rosnącej obok domu. Patrząc na nią, zawsze sobie wyobrażał, że będzie świadkiem ich codzienności – jego i Wandy.
W lecie wierzba miała dawać cień, zimą – drewno na rozpałkę.
Planował, że kiedyś powiesi tu huśtawkę dla dzieci. Ich dzieci…
Zacisnął mocno szczęki i przysunął pod drzewo drewnianą skrzynkę.
Wspiął się na nią. Wyćwiczonym od lonżowania ruchem przerzucił powróz przez najgrubszą gałąź.
Zrobił solidny węzeł.
Przełożył głowę przez pętlę.
Jutowe włókna zadrapały szorstki, nieogolony policzek, jakby nawoływały do opamiętania.
Nie słuchał.
Nie był w stanie żyć z myślą, że Wanda kocha innego. Rozmawia z nim, uśmiecha się do niego, podaje mu jedzenie, pozwala się dotykać…
Nie!!!
Nie, nie, nie!
Myślenie o tym sprawiało mu tak wielki ból psychiczny i fizyczny, że sznur wydawał się przyjacielem chroniącym go od tego trudnego do zniesienia cierpienia.
Po raz ostatni spojrzał na dom, w którym chciał spędzić całe życie.
Wokół domu zaczęła się zbierać gęsta mgła. Otulała go, chroniła przed tym, co zewnętrzne, złe, niszczące miłość i marzenia.
Zamknął oczy i lekko zsunął się ze skrzyni. Muzyka stawała się coraz cichsza.
Poczuł szarpnięcie. Zapadał się w łagodną toń.
Pasma mgły oplatały jego ciało i uwalniały je z bolesnych więzów.
Ogarnęła go niewysłowiona błogość, w którą cały chciał się zanurzyć.
Oddać się jej na zawsze. Uśmiechnął się.
Nagle poczuł, że przyjazna mgła się zmienia. Delikatne pasma stają się silnymi dłońmi szarpiącymi jego serce.
Jej dłońmi!
Nie mógł odejść…
Męski głos docierał do niej jak przez mgłę. Ktoś poklepywał ją po twarzy i coś do niej mówił. Nie rozumiała, dlaczego jest poklepywana, nie mogła rozróżnić słów. Na próżno starała się otworzyć oczy. Miała wrażenie, że zapada się w ciemność. Było to przyjemne uczucie. Ta ciemność otulała i dawała ukojenie. Wiedziała jednak, że nie może jej się poddać, instynktownie czuła, że próbuje ją odciąć od czegoś ważnego. Walczyła z nią, ale czuła tylko niemoc. Na twarz spadały jej krople wody. Z pluskiem rozbijały się o skórę i spływały po policzkach na szyję.
Głos natarczywie wciąż ją nawoływał. Niskie tony przepełnione strachem świdrowały jej mózg. Znała ten głos, wiedziała, do kogo należy, ale nie mogła sobie przypomnieć imienia. Gdyby popatrzyła… Po kolejnej próbie wreszcie otworzyła oczy.
– Antek? – zapytała zdziwiona.
– Zemdlałaś – wyjaśniał gorączkowo. – Usiądź. Karetka jest w drodze. Zaraz ją usłyszymy. Przyjadą i pomogą Kamilowi.
Te słowa podziałały na Ewę trzeźwiąco. Zerwała się z ziemi, ale ruch okazał się zbyt gwałtowny. Zachwiała się. Upadłaby, gdyby Antek jej nie przytrzymał. Zamrugała szybko, dłonią starła z twarzy krople wody i odgarnęła ubłocone włosy. Kręciło jej się w głowie, w ustach zaschło, przed oczami wirowały mroczki. Z trudem przełknęła ślinę. Deszcz padał coraz mocniej. Zimne krople zderzające się z nagrzaną ziemią zaczęły się rozpraszać, tworząc mgłę. Rozejrzała się niepewnie. Zobaczyła leżącego na ziemi Kamila i mężczyznę, który klęczał obok niego i jakąś koszulką tamował krew wypływającą z rozciętej skóry na jego głowie. Bezradnie przykucnęła obok. W mroku z trudem odróżniała szczegóły, ale po chwili jej wzrok przywykł do ciemności. Kamil miał oczy otwarte, ale jakby niewidzące, zamglone. Pragnęła go dotknąć, choć jednocześnie bała się, że może zrobić mu krzywdę.
– Kamil… Kamil… – szeptała zdławionym głosem, a łzy płynęły jej po twarzy. – Kamil, powiedz coś… Proszę, odezwij się.
Jęknął cicho i przymknął powieki. Nie wiedziała, co robić. Patrzyła błagalnie to na Antka, to na sprawcę wypadku, który najwyraźniej wyszedł z kraksy bez szwanku i teraz próbował ratować Kamila.
Antek otworzył bagażnik samochodu szefa. Po krótkiej chwili znalazł apteczkę. Wyjął z niej srebrny pakiecik, który po rozpakowaniu okazał się sporą płachtą czegoś, co przypominało folię aluminiową.
– Odsuń się – powiedział do Ewy. – Muszę go okryć kocem termicznym, bo się wyziębi.
Niechętnie odeszła na bok. Rozumiała, że to dla dobra Kamila, ale chciała działać, pomóc, zrobić coś, żeby się ocknął. Nie miała pojęcia, co by to mogło być, patrzyła więc pełnym nadziei wzrokiem na działania Antka, jego zdecydowane, precyzyjne ruchy. Z pewnością wiedział, co robi. – Podnieś mu łokcie, wsunę koc po bokach. Lepiej, żebyśmy go nie ruszali do przyjazdu karetki – instruował rzeczowym tonem klęczącego mężczyznę.
– Ja nie wiem, nie wiem, dlaczego to się stało. On mi wyskoczył tak nagle, że nie zdążyłem zahamować – tłumaczył się nieskładnie mężczyzna.
– Przestań pieprzyć! Gnałeś chyba setką! Nas też prawie potrąciłeś!
– Jechałem przepisowo! To on gnał jak szalony!
– Jasne! Dobrze widziałem! Ale nie czas na dyskusje. Policji będziesz się tłumaczył – odparł ze złością Antek. – Tobie nic nie jest?
– Nie, poduszka dobrze zadziałała.
Niespodziewanie z mroku wyłoniła się skryta pod parasolem kobieta otulona długim płaszczem. Ciemność nie przeszkodziła jej w rzucaniu wścibskich spojrzeń na rozbite samochody i Kamila leżącego pod błyszczącą płachtą. W oddali rozległ się dźwięk syren, który stopniowo narastał.
– Nic mi nie jest. Powtarzam, to jego wina. To on jechał za szybko!
– Zabierz tę brudną koszulkę. Mam kilka opatrunków, spróbuję nimi trochę zatamować krew. – Antek całkowicie zignorował tłumaczenia mężczyzny.
Ewa widziała wszystko jak na zwolnionym filmie. Choć docierały do niej słowa rozmawiających chłopaków, nie rozumiała ich znaczenia. Liczył się tylko Kamil. Modliła się gorączkowo, żeby przeżył. Z rozpaczą wypatrywała na jego marmurowobiałej twarzy jakichś oznak życia.
– Kamil, Kamil… – powtarzała raz po raz histerycznie.
– Nie bój się, żyje – uspokoił ją Antek. – Oddycha w miarę regularnie.
– To dlaczego zamknął oczy? Przed chwilą miał otwarte! I jest coraz bledszy!
– Stracił sporo krwi. Uderzył mocno głową o szybę, więc może to wstrząs mózgu? Nie wiem, nie znam się na tym. – Antek nie chciał powiedzieć, że mogło dojść do obrażeń wewnętrznych, żeby jeszcze bardziej jej nie przestraszyć.
– Co tu się stało? – zapytała skrzeczącym głosem kobieta.
– Wypadek, pani Danko – odparł niechętnie Antek.
– To widzę, ślepa nie jestem! – prychnęła. – Pytam, jak do niego doszło.
Antkowi cisnęły się na usta ostre słowa. Na szczęście przenikliwy dźwięk syren uniemożliwił dalszą rozmowę. Na poboczu zatrzymały się kolejno straż, karetka i policja. Nie wiadomo, skąd pojawili się też gapie. Ratownicy medyczni podbiegli do Kamila i zaczęli go badać. Strażacy ogrodzili teren i pilnowali, żeby nikt nie podchodził za blisko. Ewę i Antka również odsunęli na bok. Policjant zadawał im jakieś pytania. Antek odpowiadał, ale Ewa nie rozumiała ani jednego słowa. Całą uwagę skupiła na Kamilu. Ratownicy ułożyli go na noszach i nieśli do karetki. Wydawało jej się, że robią to zbyt wolno. Miała ochotę krzyczeć, ponaglać ich… Jedyne, co była w stanie zrobić, to patrzeć. Wreszcie wsadzili Kamila do karetki. Ewa ocknęła się z letargu i podbiegła do mężczyzn w pomarańczowych kombinezonach.
– Co z nim? Żyje?!
– Żyje. Proszę się odsunąć, musimy zamknąć drzwi – odparł ratownik, choć popatrzył na nią ze współczuciem.
– Proszę się odsunąć. Utrudnia pani nam pracę – napomniał ją strażak.
– Mogę jechać z wami? – Spojrzała na ratownika prosząco.
– Nie, nie możemy nikogo zabierać.
– Do którego szpitala go wieziecie? – zapytał Antek. – Malbork czy Elbląg?
– Malbork.
– Chodź, zawiozę cię tam. – Antek delikatnie chwycił Ewę za rękę.
Bezwolnie poszła za nim, choć wzrokiem wciąż śledziła odjeżdżającą karetkę. Całkowicie przemokła, mimo to nie odczuwała zimna. Deszcz padał coraz rzęsiściej, grzmiało. Danuta, stojąca tak blisko, jak tylko pozwolili jej strażacy, wszystko bacznie obserwowała. Była wyraźnie niezadowolona, bo docierały do niej zaledwie pojedyncze głośniej wypowiedziane słowa.
– Antek, jedziemy? – zapytała Ewa proszącym głosem.
– Tak, odprowadzę cię do domu, potem pobiegnę po samochód i zaraz wrócę. Musisz się przebrać.
– Nie, nie chcę się przebierać. Chcę jechać do Kamila!
– Przecież ci to obiecałem, ale na razie i tak się stąd nie wydostaniemy. Droga jest zablokowana przez policję. Zaprowadzę cię do domu. Przebierzesz się. Chora w niczym nie pomożesz Kamilowi, a w takim stanie nie wpuszczą cię na oddział.
Ten argument ją przekonał. Musiała jak najszybciej znaleźć się przy Kamilu. Ruszyli prędko w stronę domu. Ewa kilka razy pośliznęła się na błotnistej drodze, ale asekurowana przez Antka utrzymała równowagę. Chłopak próbował ją uspokoić i cały czas tłumaczył, że wszystko będzie dobrze, a Kamilowi na pewno nic poważnego się nie stało. Jego kojący głos dawał nadzieję. Bardzo chciała wierzyć w to, co mówił.
– Najdalej za pół godziny wrócę. Do tego czasu droga powinna być przejezdna. Zabrali go do Malborka, więc w ciągu kilku minut dotrzemy na miejsce – tłumaczył. Niepokoiły go jej blada twarz i posiniałe z zimna usta. – Nie denerwuj się, na pewno wszystko będzie dobrze. Kamil żyje i to jest najważniejsze.
– Tak, żyje, ale ta krew… Stracił dużo krwi.
– Skóra na twarzy i głowie jest mocno unaczyniona, dlatego krwi było tak dużo. Kiedyś rozciąłem sobie łuk brwiowy i krew leciała strumieniem, a założyli mi tylko trzy szwy. Nie martw się. Wierzę, że nic złego mu się nie stało. – Tłumił swoje obawy, by ją uspokoić. – Niedługo wszystkiego dowiemy się w szpitalu.
– Dobrze. Idź po samochód i wracaj szybko.
Antek spojrzał na nią z troską. Nie chciał zostawiać jej samej, ale innego wyjścia nie miał. Ruszył biegiem w stronę domu. Kiedy popatrzył w kierunku szosy, w świetle reflektorów zobaczył, że oba uszkodzone samochody zepchnięto na pole. Strażacy kończyli pracę i usuwali osłony. Policja też zbierała się do odjazdu. Lada chwila droga zostanie odblokowana.
Buty oblepione błotem i zupełnie przemoczone ubranie utrudniały bieg. Mimo to nie zwalniał, by jak najszybciej wrócić do Ewy. Chciał jeszcze podjechać do gospody, żeby tam powiedzieć, co się stało. Wolał, żeby dowiedzieli się od niego, nie od policji ani od Danki, która na pewno wszystko ubarwi i przeinaczy.
– Dlaczego tak późno wracasz? Co się stało? – zawołała na jego widok matka.
– Był wypadek. Zderzyły się dwa auta. Jednym kierował Kamil Mętel. Zabrała go karetka.
– Co z nim? Żyje?
– Żyje. Ma rozciętą głowę i chyba złamaną rękę. Był nieprzytomny, ale żyje na pewno. Nic więcej nie wiem.
– A ten drugi kierowca?
– Nic mu nie jest. Mamo, nie mam czasu rozmawiać. Obiecałem Ewie, że ją zawiozę do szpitala.
– Dobrze, synku, dobrze. Tylko uważaj na siebie, żeby i ciebie jakieś nieszczęście nie spotkało!
Adrenalina dodawała mu energii, kiedy udzielał pomocy Kamilowi i pocieszał Ewę. Teraz powoli opadał z sił i czuł narastające zdenerwowanie. Przebrał się w suche ubrania, chwycił portfel i z kurtką zarzuconą na plecy pobiegł do samochodu. Koła trochę buksowały w błocie, ale Antek miał wprawę w jeżdżeniu po tutejszych drogach, więc po kilku minutach dotarł do gospody. Rozalia i Ania szykowały się do wyjścia.
– Antek? – zdziwiła się Rozalia. – Co ciebie przygnało po nocy i w tę ulewę?
– Na drodze był wypadek.
– O Boże! Mój Ludwik? Myślałyśmy, że to on podjechał – powiedziała drżącym głosem Rozalia. – Dzwoniłam do niego, żeby po nas przyjechał, bo taka burza, że strach iść. On dzisiaj trochę słabo się czuł, ale obiecał, że przyjedzie! Co ja narobiłam?! Co ja narobiłam! I błoto, i deszcz, i…
– Spokojnie, pani Rozalio, to nie pan Ludwik.
– O, dzięki Bogu! Tak się przestraszyłam!
Głośne lamenty sprawiły, że z kuchni wyszły Matylda z Anastazją. Stanęły, żeby dowiedzieć się, co się stało.
– A kto? – zapytała rzeczowo Ania.
– Kamil – odparł Antek.
– Co z Kamilem? – Głos Matyldy lekko zadrżał.
– Miał wypadek. Uderzył w niego rozpędzony samochód. Żyje – wyjaśnił szybko Antek, widząc przerażenie w oczach kobiet. – Karetka zabrała go do szpitala w Malborku.
– O nie! Tylko nie on! Nie! – wołała histerycznie Anastazja.
Matylda przytuliła dziewczynę do siebie i uspokajająco głaskała ją po głowie.
– W jakim jest stanie? – zwróciła się do Antka, próbując jednocześnie uspokoić wnuczkę, która zaniosła się płaczem.
– Był nieprzytomny, jak go zabierali. Ma rozciętą głowę, poza tym jest cały. Nic więcej nie wiem, zaraz z Ewą do niego jedziemy.
– Jadę z wami! – Anastazja wyrwała się z objęć babci. – Muszę wiedzieć, co z moim bratem!
Antek spojrzał na nią niepewnie. Wolał, żeby została w domu.
– Może lepiej… – zaczął z wahaniem. Matylda weszła mu w słowo:
– Też pojadę. Może trzeba będzie udzielić jakichś informacji?
– Dobrze – zgodził się niechętnie, bo przywiezienie do szpitala trzech rozhisteryzowanych kobiet uznał za niezbyt dobry pomysł.
– Rozalko, przypilnujesz domu?
– Oczywiście, niech się pani nie martwi. Zostanę i wszystkiego doglądnę.
– Zostanę z panią – zaoferowała się Ania.
– Dobrze, kochane, dobrze. Trzeba jeszcze zadzwonić do Małgosi. Pewnie nie odjechali zbyt daleko – dodała Matylda, wkładając płaszcz. – Nastusiu, wybierz numer do mamy. Ja mam go zapisany w notesiku. Zanim go znajdę, to chwilę potrwa.
– Nie zadzwonię! To wszystko jej wina! To przez nią! Gdyby nie knuła z tą całą Agnieszką, toby nie doszło do nieszczęścia! Nie chcę mieć z nią nic wspólnego!
– Nastka, proszę cię, przestań! Nie czas na takie oskarżenia. Trzeba poinformować Małgosię i Grzesia. To przecież ich syn.
– Nie zadzwonię! – odparła Anastazja z zawziętą miną.
– To mnie połącz, a ja będę rozmawiać.
– Zrób to, bo musimy już jechać – stanowczo polecił dziewczynie Antek.
– Dobra… – Wyjęła smartfon i zanim nastąpiło połączenie, podała go babci.
Matylda powiadomiła Małgorzatę o wypadku i dopytawszy Antka, do którego szpitala zawieźli Kamila, przekazała jej tę informację. Wsiedli do samochodu i pojechali po Ewę. Towarzyszyły im grzmoty i błyskawice. Z nieba płynęły strugi deszczu. Wycieraczki nie nadążały ze zbieraniem wody. Antek jechał bardzo wolno, bo prawie nie widział drogi. Denerwował się. Czuł, że w szpitalu może dojść do scysji między Anastazją, Ewą i Małgorzatą.