0,00 zł
Zapraszamy do kolejnego numeru miesięcznika "Hipogryf"! Jak zwykle znajdziecie w nim dużo ciekawych recenzji i artykułów związanych z grami/książkami/komiksami. Od czerwca mamy nową szatę graficzną oraz całkowicie zmieniony skład środka! Całkowity koszt - zawrotne zero złotych;) polecamy!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 47
Hello
.
Była sobie rzeka
Park Jurajski
.
Smocza Straż. Pan Widmowej Wyspy
Disney przedstawia... Książki!
.
Honor złodzieja Przysięga stali
Stowarzyszenie Umarłych Poetów
.
Łowcy Kości
Król z bliznami Rządy wilków
.
.
(Nie)realna magia
Opowiadanie BYŁY
REDAKCJA
PRZYJACIELE
.
.
Agnieszka Makowska kreuje Hipogryfa!
Miło mi poinformować, że przechodzimy kolejną transformację! Od tego numeru, pieczę nad składem sprawuje Agnieszka Makowska z
www.facebook.com/ADMakowska!
Skład numeru to nie jedyna rzecz, jaką jej zawdzięczamy, możecie też podziwiać nowe logo Hipogryfa, również jej autorstwa.
Jestem mega szczęśliwy z tej współpracy, a was zapraszam do sprawdzenia, jak ten numer wygląda! No i oczywiście, przeczytania naszych recenzji.
Arek „Birdman” Orzeł
Siemaneczko!
Za oknem świeci nam słoneczko, aż chciałoby się wskoczyć do chłodnej wody i z zimnym napojem rozkoszować się latem. A jak sobie umilić taki relaks?
No wiadomo, z Hipkiem! Z nami nie dacie sobie zepsuć humoru, w towarzystwie Himki łąka pięknej pachnie, ryby lepiej biorą, a i komary są jakby mniej entuzjastyczne. Serio! :)
Ulka „Nanaia” Kiniorska
Hej!
Powracamy z nowym numerem i lekkim odświeżeniem graficznym. Mamy nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.
Czerwiec nie był najlepszy, ale mamy nadzieję, że poprawimy Wam go naszym magazynem.
Antek „Mula” Obrębski
Recenzuje: Ulka “Nanaia” Kiniorska
Była sobie rzeka... I książka o tej rzece!
Dawno, dawno temu... Za kolejnym zakolem Tamizy, tam, gdzie ludzi grzeje ogień kominka i żar opowieści, zdarzył się cud – martwe dziecko powróciło do świata żywych, by ten świat im przewrócić do góry nogami. Czyżby to była zaginiona przed laty córeczka państwa Vaughanów? A może córka świeżo owdowiałego młodego Armstronga? Jeśli jednak to prawdziwy cud i dziewczynka jest ukochaną siostrzyczką starej, samotnej Lily?
Słodko-gorzki ciężar rodzicielstwa
Nagłe pojawienie się dziewczynki z Tamizy wzbudza w mieszkańcach jakieś rodzicielskie, rodzinne tęsknoty. Każda z tych tęsknot jest inna... Bardzo podobało mi się to, że autorka porusza kwestię ojców w rodzicielstwie. Często zapomina się o ich (innej niż zarabianie) roli w życiu rodziny. A mężczyźni także tęsknią za dziećmi, pragną mieć dzieci, chcą być kochani i otoczeni czułością. Mężczyźni także cierpią po utracie dziecka, a kto wie, może nawet cierpią bardziej, bo przez brak społecznego przyzwolenia i niejako narzucony przymus opieki nad matką dziecka, muszą cierpieć w milczeniu. Są, jak pan Vaughan - pozostawieni sami sobie, samotni w żalu, płakać im wolno jedynie w ciszy i odosobnieniu. Muszą pokazać siłę, której nie mają. To chyba mój ulubiony wątek. Sama jestem mamą i przerażało mnie to, przez co musieli przejść Vauganowie – ten strach przed tym, że mogłabym poczuć coś podobnego, sprawił, że początkowo czułam dystans do nich. Ale autorka wszystko tak zaaranżowała, że moje „spotkania” z nimi były przepełnione zrozumieniem i łagodnością, żebym przyjmowała wszystko wedle własnego tempa. Niestety, czasem te przedstawione wizje były zbyt cukierkowe i – co bardzo mi się nie podobało – może troszkę niemo, troszkę po cichu, ale krytykowały postawę osób, które nie chcą mieć dzieci.
Wyjmij fantazję z regału
Już sam zarys historii brzmi jak fantastyka, owszem. Jednak czytając tę książkę, miałam wrażenie, że jest to rodzaj fantastyki, z jaką mamy do czynienia na co dzień, jeśli tylko mamy wystarczająco szeroko otwarte oczy i umysły. Ot, fantastyczność rzeczywistości. Ten błysk koloru na szarej codzienności. Jako ludzie otoczeni zewsząd logiką, rzeczowością i rozsądkiem ciągle rezonujemy między niewiedzą a nauką. Nauczyliśmy się już ciągle szukać powodów, roztrząsać sprawy, aż zostaje z nich jedynie kurz suchych faktów... To smutne. Ta odrobina fantastyki, która nas w życiu dotyka, jest przez nas odtrącana na rzecz „bycia pewnym swoich racji”. A nie można tak czasem zaakceptować tego, co widzimy i tego, co czujemy i bez rozmyślań oddać się tej fantazji? Że te klucze, które przed chwilą były na szafce, a teraz są w kieszeni to nie efekt naszego roztargnienia, ale pomocy dobrej wróżki. Albo leżący na ziemi grosz, to nie jedynie przydeptana monetka, ale talizman mający przynieść szczęście – a gdy minę go, to nie z lenistwa, a z chęci, by komuś innemu dzisiaj poprawił humor. Sami siebie i na własne życzenie pozbawiamy się fantastyki w życiu.
W „Była sobie rzeka” tę trudną sztukę utrzymania odrobiny magii w życiu najlepiej opanował Jonathan - syn karczmarzy Spod Łabędzia, niepełnosprawny umysłowo – prawdopodobnie ma Zespół Downa. Jego rzeczywistość niektórym może zdawać się ograniczona, ale on, tak naprawdę jako jedyny, widzi prawdziwe oblicze świata, to spowite mgiełką tajemnicy i okraszone odrobinką magii, i właśnie takim go akceptuje.
Karczma Pod Łabędziem to wspaniałe miejsce, żeby spędzić wieczór. Można coś zjeść, czegoś się napić, ale przede wszystkim można posłuchać wspaniałych opowieści... A każdy bohater zdaje się mieć coś do powiedzenia. Miło się przebywa w ich towarzystwie, roztapia w tej atmosferze małomiasteczkowości i sielankowości. Chce się słuchać tego, co przydarzyło się nad rzeką, w tę najdłuższą noc w roku, ale i podsłuchać co tam szepczą ci stolik obok. Ile bohaterów wymienia autorka, tyle jest ciekawych historii, które kuszą. Ostatni rozdział oczywiście (zgodnie z jakąś tradycją Setterfield) wyjaśnia nam wiele, może zbyt wiele, a jednak... Chce się więcej. I więcej historii Spod Łabędzia i więcej uwagi dla magii w życiu, która przecież cały czas nas otacza.