Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wojna Królestwa Manticore z Republiką Haven idzie źle. Royal Manticoran Navy kieruje absolwentów akademii na wyspie Saganami prosto do walki. Tylko załogę HMS Hexapuma, wysłanego do Gromady Talbott, czeka nuda, gdyż Gromada chce przyłączenia do Królestwa Manticore.
Do polityki Królestwa wtrąca się jednak Liga Solarna. Piraci, terroryści, najemnicy, handlarze niewolników, Biuro Bezpieczeństwa Granicznego i przekupne władze planety jednoczą siły, by zapobiec integracji.
David Weber to jedna z największych gwiazd światowej fantastyki, znany przede wszystkim z doskonałych cykli militarnej SF („Honor Harrington”, „Starfire”). Łączny nakład jego książek przekroczył już 7 milionów egzemplarzy, aż 22 tytuły trafiły na listę bestsellerów „New York Timesa”. Jest jednym z trzech – obok Davida Drake’a i Stephena M. Stirlinga – najlepszych twórców militarnej fantastyki naukowej.
W cyklu „Honor Harrington” dotychczas ukazały się: Placówka Basilisk, Honor królowej, Krótka, zwycięska wojenka, Kwestia honoru, Honor na wygnaniu, Honor wśród wrogów, Więcej niż Honor, W rękach wroga, Honor ponad wszystko, Nie tylko Honor, Popioły zwycięstwa, W służbie miecza, Królowa niewolników, Wojna Honor cz. I i II, Światy Honor, Cień Saganami, Za wszelką cenę cz. I i II, Zarzewie wojny, Bitwa o Torch, Misja Honor, Piękna przyjaźń, Zrodzone w boju, Zwiastuny burzy, Czas ognia, Cień wolności.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 928
David Weber
HONOR HARRINGTON
Cień Saganami
Przełożył Jarosław Kotarski
Dom Wydawniczy REBIS
Ponieważ pomysły, podobnie jak smoki,
Są lotne,
A ty pomogłaś moim rozwinąć skrzydła.
ANNE McCAFFREY
Salwa rakiet nadleciała od strony rufy.
Antyrakiety unieszkodliwiły jedenaście. Uszkodzony wabik holowany z prawej burty ściągnął na siebie dwie kolejne. Lewoburtowy nie ściągnął żadnej, bo został zniszczony przez rakiety przedostatniej salwy… albo poprzedniej… Nie pamiętał, a nie miał głowy, by się nad tym zastanawiać.
– Sternik, zwrot o dziewięćdziesiąt stopni na prawą burtę i ostro w górę! – polecił. – Stawiamy go na rufie.
– Aye, aye, sir… Jest dziewięćdziesiąt stopni na prawo i ostro w górę, sir! – odrzekł bosmanmat Mangrum.
HMS Defiant stanął dęba, kładąc się równocześnie w ostry zwrot, by chronić słabszą lewą burtę, a jego manewr powtórzyły nadlatujące rakiety. Lasery obrony przeciwrakietowej lekkiego krążownika rozpoczęły ostrzał i pierwsza z nadlatujących rakiet przestała istnieć. Potem druga i trzecia… pozostałe jednakże leciały dalej.
– Valiant stracił dziobowy pierścień napędu, sir! I…
Odwrócił się ku głównemu ekranowi wizualnemu akurat w momencie, w którym w siostrzany okręt Defianta trafiła pełna salwa rakiet wystrzelonych przez krążownik liniowy Ludowej Marynarki. Pociski detonowały równocześnie w odległości niecałych pięciu tysięcy kilometrów od lewej burty Valianta i wiązki spolaryzowanej energii i ich impulsowych głowic laserowych przeszły przez osłonę burtową niczym rozgrzane igły przez masło. Pancerz lekkiego krążownika w miejscach trafienia wyparował, węzły napędu eksplodowały niczym zabytkowe żarówki, a z rozprutych przedziałów bojowych zaczęła wyciekać atmosfera. A potem jedna trzecia okrętu, licząc od dziobu, przestała istnieć. Nie eksplodowała, ale po prostu przestała istnieć. Wrak zaczął wyczyniać jakieś dziwne manewry, a zaraz potem eksplodował.
– Handley i Plasma Stream weszły w nadprzestrzeń, sir! – zameldował Franklin i przez moment poczuł coś na kształt tryumfu.
Ale tylko przez moment.
Dwa statki z konwoju uciekły… reszcie się nie udało… Resolute i Valiant były zniszczone… a teraz nadeszła kolej na Defianta…
Sześć rakiet przebiło się przez ostrzał sprzężonych działek laserowych obrony i detonowało równocześnie.
Okrętem targnęła seria eksplozji, a zaraz potem zawyły alarmy uszkodzeniowe, którym towarzyszyły wtórne wybuchy rozmaitych elementów wyposażenia okrętu oraz litania meldunków.
– Wyrzutnie 17, 19 i 20 zniszczone!… Węzły alfa 14, beta 29 i 30 zniszczone!… Poważne uszkodzenia od grodzi 697 ku rufie!… Stanowiska działek laserowych od 25 do 30 nie istnieją!… Magazyn artyleryjski numer 4 rozhermetyzowany!… Działa laserowe 17 i 19 zniszczone!… Ciężkie straty w obsadzie maszynowni…
Lista zniszczeń i ofiar ciągnęła się, a on nie miał czasu jej słuchać – od tego były drużyny awaryjne i ich koordynator. Jego wszechświat zawęził się do ekranu taktycznego i stanowiska sternika.
– Wystrzelić wabiki Mike-Lima ze wszystkich dziobowych wyrzutni! – polecił. – Obrót na lewą burtę i plan uników Uniform-X!
Mangrum był doskonałym sternikiem, a Defiant wręcz perfekcyjnie słuchał steru, dzięki czemu zawrócił niemalże w miejscu, kierując się dziobem ku nadlatującym nowym rakietom. Wabiki, nie te należące do systemu Ghost Rider, bo one zostały już zużyte do ostatniego, wyprysnęły przed okręt. Choć słabsze, zrobiły co mogły, by odciągnąć od Defianta jak najwięcej rakiet. Na mostku czuć było dym i zapach smażącej się elektroniki… oraz spalonych ciał… Słyszał gdzieś w tle czyjś agonalny krzyk… ale to właśnie było tło, którym nie miał możliwości się zająć…
– Obrona antyrakietowa, plan ogniowy Horatius! – warknął.
Z dziobowych wyrzutni przeciwrakietowych wystrzelono kartacze. Była to amunicja rzadko używana, zwłaszcza przez okręty tak małe jak lekki krążownik, ale opracowano ją z myślą o takiej właśnie sytuacji. Defiant stracił prawie połowę wyrzutni przeciwrakietowych, a kartacze były pociskami wystrzeliwanymi z normalnych wyrzutni rakiet, tyle że każdy zawierał kilkanaście pocisków antyrakietowych i natychmiast pękał, uwalniając je. A mimo poważnych uszkodzeń okręt zachował prawie trzy czwarte łączy obrony przeciwrakietowej, które pozwalały na zdalne sterowanie wszystkimi odpalonymi antyrakietami.
Przynajmniej dwie trzecie nadlatujących rakiet straciło namiar dzięki wabikom, a antyrakiety wybiły tunel w pozostałych. Ocalałe sprzężone działka laserowe dokończyły dzieła zniszczenia i te rakiety, które dotarły w zaprogramowany zasięg i detonowały, zrobiły to nad lub pod okrętem, czyli tam, gdzie znajdowały się nieprzenikalne dla broni energetycznej ekrany. Połączenie niespodziewanego manewru i celności ognia zaskoczyło tak komputery celownicze, jak i artylerzystów wrogich okrętów, co było całkowicie zrozumiałe, jako że ciągnący za sobą smugę atmosfery i szczątków Defiant leciał prosto ku wrogim okrętom.
A zaraz potem jego pościgowe grasery umieszczone na dziobie otworzyły ogień do ciężkiego krążownika klasy Mars.
Odległość była duża, ale wrogi okręt wysforował się znacznie przed pozostałe, a artylerzyści Defianta od dawna słynęli z celności. Gdy wiązka energii graserów trafiła, a każda była wielokrotnie silniejsza od impulsowych głowic rakiet odpalanych przez okręty liniowe, wyglądało to tak, jakby ciężki krążownik trafił na niewidzialną zaporę. Grasery przeszły na ogień ciągły i do alarmów uszkodzeniowych oraz rozmów ekip awaryjnych dołączyły alarmy sygnalizujące przegrzanie uzbrojenia pościgowego, ale to w tej chwili było bez znaczenia. Wiedział o tym i dlatego je zignorował.
Podobnie jak obsady pościgowych graserów.
Prowadziły ogień tak długo, aż ciężki krążownik zmienił się najpierw w rozpadający się wrak siejący na wszystkie strony szczątkami i kapsułami ratunkowymi, a potem w supernową… dwie sekundy wcześniej niż oprzyrządowanie grasera numer dwa.
Sukces był niewątpliwy, ale sprawił mu jedynie przelotną satysfakcję.
Dowódcy pozostałych okrętów Ludowej Marynarki ocknęli się i skorzystali z tych kilkunastu sekund, by wykonać zwrot. Teraz krążowniki liniowe były zwrócone burtami do nadlatującego Defianta i otworzyły doń huraganowy ogień, wspierając ostrzał pozostałych okrętów klasy Mars. Rakiety nadlatywały ze wszystkich stron i nie było sposobu, by uniknąć większości z nich. Nie pozostała mu już żadna sprytna sztuczka czy zaskakujące manewry…
Mógł tylko spojrzeć na główny ekran taktyczny ukazujący zbliżającą się śmierć, tak jego, jak i całej załogi. I przekląć swą decyzję o podjęciu walki. A potem…
– Aivars, obudź się!
Prawie natychmiast otworzył oczy.
Prawie – i Sinead nie dała się oszukać.
Odwrócił głowę, starając się oddychać normalnie. Czuł jej ciało przez delikatny jedwab koszuli nocnej i jej krótko ścięte włosy na swoim prawym ramieniu.
– To się już skończyło – powiedziała miękko, przyglądając mu się zielonymi, błyszczącymi w blasku nocnej lampki oczyma.
Musiała ją włączyć, gdy zorientowała się, że męczy go koszmar.
– Wiem – odparł równie miękko.
– Kłamca! – Uśmiechnęła się czule i pogładziła go delikatnie po krótko przyciętej brodzie.
– Nie – zaprzeczył, dobrze pamiętając, co przeżywał we śnie. – Może nie skończyło się to tak, jak byś tego chciała, ale się skończyło.
– Och, Aivars! – Objęła go i położyła głowę na jego piersi.
Wsłuchiwała się w równe bicie jego serca i usilnie starała się nie rozpłakać. I nie okazać rozżalenia i złości na Admiralicję, która ponownie dała mu dowództwo okrętu. I złości na niego za to, że je przyjął.
– Bardzo cię kocham – powiedziała cicho i bez śladu gniewu czy żalu w głosie.
– Wiem – szepnął, przytulając ją. – Wierz mi, że wiem.
– I nie chcę, żebyś tam leciał. Zrobiłeś już dość… prawie cię straciłam… myślałam, że cię straciłam, i perspektywa, że mogłabym cię stracić, tym razem naprawdę, przeraża mnie.
– Wiem – szepnął, przytulając ją mocniej.
Ale nie powiedział, że nie poleci. Rozumiała to mimo złości i żalu. Nie mógł postąpić inaczej i nadal być tym, kogo kochała. Bitwa w systemie Hyacinth pozostawiła w nim głębokie rany, ale człowiek, którego znała i darzyła uczuciem, żył i pozostał sobą, i tylko to się liczyło.
– Nie chcę, żebyś tam leciał – powtórzyła, wtulając twarz w jego pierś. – Ale wiem, że musisz. Zapamiętaj tylko, że masz do mnie wrócić!
– Wrócę – obiecał, a po jego policzku spłynęła samotna łza.
Przytulił ją mocniej i przez długi czas żadne z nich się nie odezwało.
W ciągu trwającego czterdzieści trzy lata standardowe małżeństwa Aivars Terekhov nigdy nie złamał danego żonie słowa. Nie złamie więc i tym razem… jeśli tylko będzie mógł.
Admirał Eskadry Czerwonej lady dama Honor Harrington, patronka i księżna Harrington, siedziała obok wiceadmirał Eskadry Czerwonej damy Beatrice McDermott, baronowej Alb, komendant akademii Królewskiej Marynarki, obserwując amfiteatralną widownię olbrzymiego symulatora holograficznego. Widownia wypełniona była po brzegi. Wśród obecnych przeważały czarne, lamowane złotem mundury Royal Manticoran Navy, a spośród cudzoziemców przytłaczającą większość stanowili ludzie w granatowo-niebieskich uniformach Marynarki Graysona. Większość flot należących do Sojuszu znacznie ograniczyła liczbę studentów wysyłanych do akademii. Nie było nikogo w mundurze Floty Erewhonu. Honor doskonale pamiętała midszypmenów o ściągniętych niczym maski twarzach, rezygnujących z dalszej nauki, gdy ich rząd ogłosił, że wypowiedział wieloletni układ sojuszniczy z Gwiezdnym Królestwem Manticore.
Nie winiła ich – większość należała do jej studentów, gdy wykładała na wyspie Saganami. I choć czuła się zdradzona, tak naprawdę nie winiła też rządu planety Erewhon, choć bardzo by tego chciała. Uczciwość nakazywała jej przyznać, że to nie Erewhon zawiódł zaufanie Gwiezdnego Królestwa, ale odwrotnie – wyłączną i całkowitą winę ponosił poprzedni rząd Królestwa Manticore.
Dalsze rozmyślania przerwał jej rozwój wydarzeń na sali. Ostatni midszypmen zajął miejsce z precyzją godną placu apelowego Royal Manticoran Marine Corps, a dama Beatrice wstała i podeszła energicznie do podium.
– Baaaczność! – Głos sierżanta majora Sullivana zabrzmiał tak czysto i donośnie, że mógłby mu go pozazdrościć najlepszy śpiewak operowy.
Odpowiedział mu idealnie zsynchronizowany łoskot jedenastu tysięcy wyglansowanych do połysku butów, gdy pięć i pół tysiąca midszypmenów równocześnie wyprężyło się w postawie zasadniczej i tak zamarło.
Dama Beatrice przyjrzała się im, starannie panując nad mięśniami twarzy, by jej oblicze wyrażało tylko to, co chciała. Szkolenie tego rocznika trwało krócej niż zwykle. Nie aż tak krótko, jak tego przed rozpoczęciem operacji Buttercup, ale znacznie krócej niż roczników następnych. Powód był prosty: tryumfalny atak Ósmej Floty w operacji Buttercup został zaprzepaszczony, a tych młodych ludzi nie czekały spokojne, pokojowe przydziały na pokładach okrętów zwycięskiej floty, lecz służba na jednostkach toczących wojnę.
I to wojnę nie rokującą szans na zwycięstwo, a przynajmniej nie na szybkie zwycięstwo.
Nie miała pojęcia, ilu z obecnych zginie w ciągu kilku najbliższych desperackich walk ani też ilu z nich zdaje sobie sprawę, jak naprawdę wygląda sytuacja strategiczna. Przyglądała im się jak mistrz miecza nowej broni, szukając skaz i ukrytych wad i zastanawiając się, czy jest gotowa do ostatecznego szlifu, który właśnie miał nastąpić.
– Spocznij! – rozkazała.
Poczekała, aż umilknie szum spowodowany jego wykonaniem, a potem zaczęła mówić jak zwykle melodyjnym kontraltem, który doskonale wypełnił pełną oczekiwania ciszę.
– Zebraliście się tu po raz ostatni przed pierwszym patrolem. Taka jest tradycja. Na tych spotkaniach jeszcze raz mówi się o tym, czym jest w istocie służba królewskiego oficera i ile może ona kosztować. Zwyczaj ten istnieje w akademii od ponad dwustu lat standardowych. Zwykle mówcą jest komendant akademii. Zdarzały się jednak wyjątki od tej reguły: należą do nich wystąpienia admirał Ellen D’Orville czy admirała Quentina Saint-Jamesa. W tym roku także zrobimy wyjątek, gdyż mamy zaszczyt gościć admirał lady damę Honor Harrington. Pozostanie ona na Manticore jeszcze tylko przez trzy dni, potem wróci do Ósmej Floty, by dokończyć jej reaktywację i objąć nad nią dowództwo. Wielu z was miało zaszczyt uczenia się na prowadzonych przez nią zajęciach, a wszyscy, rozpoczynając kariery, powinniście brać z niej przykład. Jeśli bowiem jakakolwiek kobieta nosząca mundur Królewskiej Marynarki w pełni rozumie, czym jest tradycja spajająca Royal Manticoran Navy, to jest nią właśnie ona.
Na sali panowała idealna wręcz cisza.
Honor zaś, wstając z fotela, czuła, jak płoną jej policzki. Na Nimitzu naturalnie te emocje, które były udziałem ich obojga, wywarły zgoła odmienny wpływ – wyprostował się dumnie na jej ramieniu. Honor zresztą szybko nad sobą zapanowała, być może dlatego, iż zdawała sobie sprawę, że emocje przepełniające zebranych wywołane są czymś większym niż jej własne osiągnięcia. Mogli sobie jeszcze tego w pełni nie uświadamiać, ale ona miała nieporównanie większe doświadczenie i wiedziała, że tak właśnie jest.
Dama Beatrice obróciła się ku niej i zasalutowała. Honor odsalutowała równie precyzyjnie jak w dniu, gdy sama kończyła akademię, i na moment obie znieruchomiały naprzeciwko siebie.
– Księżno – powiedziała po prostu komendant akademii i odeszła od mównicy.
Honor odetchnęła głęboko i zajęła jej miejsce. Pamiętała chwilę, gdy brała udział w takim spotkaniu jako midszypmen. Na jej ramieniu także siedział wtedy Nimitz i oboje patrzyli pałającymi oczyma na komendanta Hartleya. Czuła jakąś mistyczną więź z nim, z innymi midszypmenami i ze wszystkimi oficerami, którzy wcześniej włożyli zdobiony złotem czarny uniform Królewskiej Marynarki. Teraz, patrząc na te rzędy tak samo pałających oczu, wiedziała, że słuchacze czują to samo, co ona wtedy – przeżywają zjednoczenie, jakiego nie zaznali nigdy dotąd.
– Za kilka dni – odezwała się – zameldujecie się na pierwsze w życiu przydziały bojowe. Mam nadzieję, że instruktorzy przygotowali was do tego odpowiednio, bo jesteście najlepszymi, jakich mamy. Macie stanowić najnowsze ogniwo w łańcuchu dowodzenia i odpowiedzialności, jaki powstał w ciągu tych pięciuset lat standardowych istnienia Royal Manticoran Navy. Jest to ciężkie zadanie i dla części z was będzie oznaczać duże ofiary. A dla niektórych śmierć. Wasi instruktorzy zrobili, co mogli, by was do tego przygotować, ale prawda jest taka, że żadna teoria i żadne ćwiczenia nie wystarczą. Możemy i was uczyć, szkolić i dzielić się z wami doświadczeniem, ale kiedy znajdziecie się w ogniu walki, będziecie sami. Nie samotni, bo będą z wami przełożeni, koledzy i podkomendni, ale przyjdzie taki moment, w którym każdy z was zda sobie sprawę, że jest zupełnie sam… stanie się to wtedy, gdy uświadomi sobie, że jest śmiertelny i ma do spełnienia obowiązek. Na taki moment żaden nauczyciel i żadne ćwiczenia nie są w stanie tak naprawdę przygotować. Będziecie wówczas mieli tylko cztery atuty. Wyszkolenie, tak kompletne i zaawansowane, jakie byliśmy w stanie wam zapewnić. Odwagę, zależną tylko od was samych. Lojalność wobec współtowarzyszy broni. I tradycje Saganami. Większość z was sprosta temu wyzwaniu, część zaś odkryje, że mimo całej odwagi i wyszkolenia nie jest nieśmiertelna. A część, oby jak najmniejsza, załamie się.
Zrobiła przerwę, wsłuchując się w ciszę, która nadal była absolutna, i czując na sobie wzrok wszystkich obecnych. A potem mówiła dalej:
– Zadanie, które będziecie wykonywać, i obowiązek, który wzięliście na siebie dla Królowej i Królestwa, Protektora i Graysona czy też dla innych, których będziecie bronić, to najbardziej przerażające, niebezpieczne i zaszczytne zajęcie we wszechświecie. Zdecydowaliście się dobrowolnie stanąć między państwami i ludźmi, których kochacie, a zagrażającymi im wrogami, by ich bronić, nawet za cenę życia, jeśli zajdzie taka konieczność. Obowiązek ten brali już na siebie inni przed wami i choć żadna teoria nie zdoła w pełni przygotować was na to doświadczenie, wiele możecie się nauczyć z przeżyć poprzedników. I to właśnie jest powodem waszej tu obecności, podobnie jak każdego kończącego naukę rocznika akademii od dwustu czterdziestu trzech lat standardowych.
Nacisnęła przycisk na wbudowanej w mównicę klawiaturze i światła przygasły. W sali zapadła prawie kompletna ciemność przerywana jedynie blaskiem kontrolek panelu sterowniczego przed nią.
A potem uaktywniła się holoprojekcja, ukazując postać mężczyzny w mundurze. W jego wyglądzie nie było niczego nadzwyczajnego – był mniej niż średniego wzrostu, o śniadej cerze, wyrazistym nosie i kasztanowatych, z lekka rzednących włosach oraz wyrazistych ciemnych oczach. Jego czarny i lamowany złotem mundur uszyto według starego, nieużywanego już wzoru, a pod lewą pachą trzymał czapkę z daszkiem, której w Royal Manticoran Navy nie noszono od 170 lat standardowych.
„Wasza Wysokość, pragnę zameldować, że siły pod moim dowództwem nawiązały kontakt bojowy z wrogiem” – powiedział wyraźnym, ale nieco archaicznym językiem sprzed ponad dwóch wieków standardowych.
Był elektronicznie zachowanym duchem, ale nie było w nim nic antycznego. Było za to coś, co choć trudne do sprecyzowania, robiło wrażenie nawet teraz. Coś, co nadal płonęło i przyciągało.
„Z przykrością muszę Waszą Wysokość poinformować o utracie HMS Triumph i HMS Defiant w starciu z piratami bazującymi w systemie Trautman’s Star” – dodał oficer. „Ale chciałbym także zameldować o zwycięstwie. Zniszczyliśmy trzynaście krążowników oraz lekkich krążowników i niszczycieli, a także całą infrastrukturę militarną systemu. Poza tym zdobyliśmy niszczyciel, lekki krążownik, dwa ciężkie krążowniki i dwa krążowniki liniowe. Kilka z tych okrętów wygląda na nowe konstrukcje pochodzące ze stoczni Ligi Solarnej o znacznie silniejszym uzbrojeniu niż przeciętne jednostki pirackie. W wyniku uszkodzeń zostałem zmuszony do odesłania Victoriousa, Swiftsure, Marsa i Agamemnona. Na pozostałe okręty przeniosłem niezbędną liczbę personelu z uszkodzonych jednostek, a kapitanowi Timmermanowi, dowódcy Swiftsure, jako najstarszemu rangą oficerowi, poleciłem natychmiastowy powrót do Gwiezdnego Królestwa wraz ze zdobytymi pryzami. W związku z poniesionymi stratami zostałem zmuszony do czasowego zawieszenia dalszych działań ofensywnych przeciwko zidentyfikowanym bazom piratów. Zmuszony też jestem poinformować Waszą Wysokość o zdobyciu kolejnych dowodów wskazujących na powiązania z tak zwanymi „piratami” tak Manpower Incorporated, jak i osobników z najwyższych władz Konfederacji Silesiańskiej. W świetle tych dowodów aktywnego poparcia nie wierzę też, byśmy mogli polegać na Marynarce Konfederacji w kwestii ochrony naszego handlu. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że współpraca, na którą mamy dowody, wyjaśnia nieskuteczność okrętów do niej należących w roli eskorty naszych konwojów. W świetle tych nowych dowodów i poniesionych strat nie widzę innej możliwości, jak rozproszyć siły, by zapewnić ochronę naszym statkom handlowym w najgroźniejszych rejonach Konfederacji. Zamierzam wznowić działania ofensywne, gdy tylko dotrą do mnie jednostki już wysłane przez Admiralicję. Dla Ich Lordowskich Mości przygotowałem szczegółowy raport, którego kopię wysyłam także Waszej Wysokości. Pozostający lojalnym i posłusznym poddanym Saganami. Bez odbioru”.
Oficer skłonił się lekko, ale z szacunkiem. Holoprojekcja zniknęła.
Na moment w sali ponownie zapadły ciemności, podstawiając widzów ze wspomnieniem ostatniego meldunku złożonego przez oficera królowej Adrienne, która wysłała go na obszar Konfederacji z zadaniem zwalczania piractwa.
Potem zaś pojawiła się druga holoprojekcja, a raczej dwie holoprojekcje obok siebie, ukazujące podobne miejsca: mostek frachtowca i mostek okrętu wojennego. Dyżurna obsada frachtowca siedziała sztywno w fotelach, wyraźnie przerażona, poza kapitanem, który wpatrywał się z napięciem w główny ekran wizualny łączący go z mostkiem okrętu.
Ten drugi jak na obecne standardy był mały i ciasny, czemu trudno było się dziwić, jako że współczesne ciężkie krążowniki były większe od ówczesnych krążowników liniowych. Sprzęt, który było widać, wydawał się niewiarygodnie przestarzały, a skafander próżniowy, który miał na sobie ten sam co w pierwszym nagraniu oficer, nieporęczny i masywny w porównaniu do obecnie używanych. W tle słychać było typowy dla alarmu bojowego szum informacyjny, ale głos oficera brzmiał czysto i spokojnie.
„Moje rozkazy nie podlegają dyskusji, kapitanie Hargood. Konwój ulega natychmiastowemu rozproszeniu i każdy ma lecieć do granicy wejścia w nadprzestrzeń indywidualnie i z maksymalną prędkością. Wykonać natychmiast!”
„Nie odmawiam wykonania pańskich rozkazów, do diabła!” – warknął chrapliwie kapitan Hargood. „Próbuję tylko powstrzymać pana przed utratą okrętu wraz z całą załogą!”
„Doceniam pański wysiłek” – Komodor Saganami uśmiechnął się lekko. „Obawiam się jednak, że jest on próżny – Teraz proszę zawrócić i wynosić się stąd”.
„Do kurwy nędzy, Eddy!” – wybuchnął Hargood, ignorując wszelkie konwenanse. „Ich jest sześciu, w tym dwa krążowniki liniowe! Jak ci się, kurwa, wydaje, co zwojujesz?! W przeciwieństwie do nas dysponujesz wystarczającą szybkością, by im uciec, więc zrób to, do ciężkiej cholery!”
„Kiedy z nimi skończę, nie będzie ich sześć” – ocenił ponuro Saganami. „A każdy, którego zniszczę albo okulawię, to jeden więcej statek konwoju, który zdoła uciec. Mam dość kłótni z tobą, James. Bierz swój statek i ludzi i zabieraj dupę do domu, do żony i dzieci. Saganami, bez odbioru”.
Ekran wizualny ściemniał, a kapitan Hargood przygarbił się. Przez kilka sekund patrzył jeszcze w martwy ekran, a potem wziął się w garść i odwrócił do oficera astronawigacyjnego.
„Słyszałeś go” – powiedział, nagle postarzały o całe lata. „Zabierz nas stąd”.
„Tak, sir” – odrzekł cicho oficer i pochylił się nad klawiaturą.
Projekcja zgasła ponownie, ale natychmiast została zastąpiona przez nową, tym razem ukazującą główny ekran astronawigacyjny. Widoczne na nim symbole posiadały nowoczesne opisy, tak by mogli się w sytuacji rozeznać współcześni oficerowie. Na dole, na podświetlonym pasku, widać było napis „RMMS Prince Harold” oznaczający, że zapis pochodził ze statku kapitana Jamesa Hargooda.
Nie był zbyt szczegółowy mimo komputerowego wzmocnienia, bo raz, że odległość była duża, a dwa, pochodził z sensorów cywilnych o nader ograniczonych możliwościach jak na obecne standardy. Był jednak wystarczająco czytelny, by móc prześledzić rozwój wydarzeń.
Samotny zielony symbol opisany jako „Nike” mknął na spotkanie sześciu innych, krwistoczerwonych, czyli wrogich. Dwa z nich były krążownikami liniowymi, jeden ciężkim krążownikiem, pozostałe jedynie niszczycielami. Odległość między dwoma okrętami była absurdalnie mała, a nikt jeszcze nie strzelał, gdyż ówczesne rakiety miały bardzo niewielki zasięg.
Ponieważ jednostki zbliżały się do siebie szybko, ta sytuacja błyskawicznie uległa zmianie i na ekranie pojawiły się pierwsze skutki elektronicznego zagłuszania towarzyszącego rakietom. Symbole zniknęły na moment, po czym filtry odsiały elektroniczny hałas i powróciły z większą niż dotąd wyrazistością. Sensory Prince’a Harolda nie zdołałyby tego osiągnąć, ale współczesna technika wyciągnęła z ich zapisu wszystko, co się tylko dało.
Zapis bitwy trwał ponad czterdzieści minut. Obrazowi nie towarzyszył żaden dźwięk. I żaden też nie rozległ się wśród widowni. W tym czasie jeden okręt Królewskiej Marynarki walczył z wrogiem dysponującym ponad czterokrotną przewagą siły ognia i to walczył rakietami o klasycznych termonuklearnych głowicach. Potem, gdy odległość zmalała, ogniem pokładowych dział laserowych.
Wszyscy patrzący wiedzieli, dlaczego tak właśnie postąpił – nie walczył, by wygrać, bo było to niemożliwe. I nie walczył, by przeżyć, bo to osłabiłoby jego skuteczność. Walczył, by zniszczyć lub poważnie uszkodzić napęd tylu pirackich jednostek, ilu był w stanie. Dla statku handlowego, bowiem było bez znaczenia, czy dogania go wrogi niszczyciel, czy superdreadnought – każda jednostka piracka mogła zniszczyć każdy statek handlowy. A piratów było dokładnie tylu, ile statków liczył ochraniany przez Nike konwój. Każdy, więc zniszczony lub „okulawiony”, jak to ujął Saganami, pirat oznaczał ocalenie dla jednego frachtowca.
A niszczyciele były znacznie wrażliwszymi celami niż krążowniki liniowe.
Dlatego skoncentrował ostrzał laserów najpierw na jednym niszczycielu, którego osłona burtowa była za słaba, by go zneutralizować, a gdy jego ekran zgasł, dobił go kolejną salwą, a potem na drugim. Przez cały ten czas Nike zwijał się w sieci manewrów i uników, których elegancja i precyzja wzbudzały podziw. Mimo iż okręt z każdą chwilą zbliżał się ku zagładzie, robił to, tańcząc i niszcząc wrogów, kierowany ręką mistrza.
Drugi niszczyciel eksplodował, a moment po nim odpadł z walki trzeci, pozbawiony całego dziobowego pierścienia napędu. Nike zaś ruszył ku ciężkiemu krążownikowi. Elegancja jednak nie była pancerzem, a precyzja nie zapewniała nieśmiertelności. Fakt, gorszy taktyk wcześniej trafiłby na celną salwę, ale nawet Saganami nie był w stanie uniknąć wszystkich pocisków i wiązek broni energetycznej. Było ich zbyt wiele i nadlatywały ze zbyt wielu kierunków. Po każdym kolejnym trafieniu obok zielonego symbolu pojawiały się informacje o uszkodzeniach. Gdy wystrzelone przez Nike rakiety zmieniły piracki ciężki krążownik we wrak wlokący się tak wolno, że musiał mu uciec nawet najpowolniejszy frachtowiec, zielony symbol otoczyło czerwone koło oznaczające poważny wyciek atmosfery, a przyspieszenie zaczęło gwałtownie maleć.
Spadała też siła salw burtowych, w miarę jak kolejne wyrzutnie i działa wraz z obsługami przestawały istnieć. Honor widziała takie starcia z bliska, widziała śmierć przyjaciół i postępujące zniszczenia osłabiające doskonałe okręty. W przeciwieństwie do obserwujących nagranie midszypmenów wiedziała, jak wyglądało wnętrze HMS Nike i co musiało dziać się na mostku. Dla młodych wszystko to pozostawało teorią przekraczającą ich zrozumienie. Nie potrafili też jeszcze pojąć, że pewnego dnia może ich spotkać taki sam los.
Krążownik liniowy HMS Nike znalazł się w odległości ośmiu tysięcy kilometrów od bliższego z krążowników liniowych wroga i odpalił całą salwę z ocalałego uzbrojenia lewej burty. Piracka jednostka aż się zatoczyła pod wpływem potężnego ciosu, który zniszczył generatory osłon siłowych, pancerz i sięgnął głęboko do jej wnętrza. Przez chwilę leciała jeszcze siłą bezwładu, po czym zniknęła w oślepiającej eksplozji.
Nike drogo zapłacił za to zwycięstwo. By znaleźć się w pozycji dogodnej do oddania tej salwy, Saganami musiał wystawić się na ogień drugiego wroga. Ten w pełni wykorzystał okazję trafienia w coś innego niż ekran dotąd zawsze wyrastający na drodze jego rakiet i dział laserowych dzięki zręcznym manewrom komodora.
Pirackie działa laserowe trafiły w burtę Nike. Nie zdołały ich wiązek powstrzymać ani osłony burtowe, ani pancerz, i z wybitych w kadłubie dziur posypały się szczątki i chmury krystalizującej się atmosfery. Dziobowy pierścień napędu rozbłysł i zgasł. A mimo to wszystkie ocalałe działa i wyrzutnie rakiet prawej burty przeszły na ogień ciągły.
Saganami spróbował obrócić okręt, by ponownie ustawić się ekranem do wroga, gdy ciężko uszkodzony krążownik liniowy odpalił salwę burtową. Obrona antyrakietowa zdołała przechwycić większość nadlatujących pocisków, ale cztery przedarły się przez nią i detonowały na osłabionej osłonie burtowej. Siła wybuchu przepaliła jej generatory i stopiła pancerz w kilku miejscach.
A potem piracki krążownik liniowy odpalił kolejną salwę.
Zielony symbol na ekranie zatoczył się i pojawiła się wokół niego pulsująca czerwona obwódka oznaczająca krytyczne uszkodzenia.
Niespodziewanie w prawym dolnym rogu ekranu ukazało się okno z datą i godziną wysłania wiadomości. Zaraz potem widzowie ujrzeli przedsionek piekła. Mostek HMS Nike zasłaniał dym wylatujący przez dziurę w ścianie, za którą rozpościerała się czerń przestrzeni. W kilkunastu miejscach płonęła elektronika, stanowisko astronawigacyjne było stertą złomu, a pokład zaścielały ciała. Twarz Edwarda Saganamiego była zakrwawiona, a prawa strona jego skafandrów dosłownie zalana krwią z głębokiej rany na ramieniu. Za nim widniał ekran ukazujący zniszczenia okrętu, co chwilę pulsujący w rytm zakłóceń w dostawie energii, oraz ekran taktyczny ukazujący wrogi krążownik liniowy ciągnący za sobą smugę atmosfery, ale i tak w nieporównanie lepszym stanie niż Nike.
– Jesteśmy skończeni, James – oznajmił ochryple Saganami, nie kryjąc bólu i wyczerpania, ale niemalże spokojnym wyrazem twarzy. – Powiedz Królowej. Powiedz jej, czego dokonali moi ludzie. I powiedz jej, że przep…
Holoprojekcja zniknęła.
W sali ciągle panowała absolutna cisza.
A potem pojawił się hologram.
Przedstawiał złoty krzyż na tle gwiazdy zawieszony na błękitno-biało-czerwonej wstążce. Parliamentary Medal of Valor – najwyższe odznaczenie za odwagę istniejące w Gwiezdnym Królestwie Manticore. Wśród baretek orderowych na kurtce mundurowej admirał Harrington znajdowała się i ta, ale medal na hologramie był jedyny w swoim rodzaju, gdyż nadano go wówczas po raz pierwszy, by uczcić niespotykany wyczyn Edwarda Saganamiego.
Hologram zgasł po dwudziestu sekundach, a w sali zapaliły się światła.
Lady dama Honor Harrington dowodząca nowo reaktywowaną 8. Flotą Sojuszu rozejrzała się po twarzach 411 rocznika kończącego Akademię Royal Manticoran Navy na wyspie Saganami i odetchnęła głęboko.
– Panie i panowie – oznajmiła dźwięcznym sopranem. – Ta tradycja żyje!
Na sześćdziesiąt sekund zapadła cisza, po czym Honor cicho dodała:
– Rozejść się.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki