Honor Harrington. W służbie miecza - David Weber - ebook

Honor Harrington. W służbie miecza ebook

David Weber

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Trzeci zbiór opowiadań pod redakcją Davida Webera przedstawiający losy nie tylko Honor Harrington, ale także innych postaci cyklu.

John Ringo, Victor Mitchell, Eric Flint, Jane Lindskold, Timothy Zahn i David Weber opisują m.in. patrol antypirackiego krążownika HMS Fearless po przydziale na Basilisk, wizytę pary Marines na planecie Praga w Ludowej Republice Haven, dalsze losy Victora Cachata i debiutancki patrol pierwszej midszypman w dziejach marynarki Graysona. Każdy z utworów osadzony jest we wszechświecie Honor Harrington i powiększa wiedzę o nim oraz jego bohaterach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 736

Oceny
4,8 (31 ocen)
25
6
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Izzat

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny zbiór opowiadań o przygodach znanych nam z poprzednich tomów postaci ale także opisujący losy pierwszej midszypmen z marynarki Graysona. Szczególnie właśnie to opowiadanie sprawia, że nie można oderwać się od lektury.
00

Popularność




David Weber

Jane Lindskold, Timothy Zahn, John Ringo, Victor Mitchell, Eric Flint

HONOR HARRINGTON

W służbie miecza

Przełożył Jarosław Kotarski

Dom Wydawniczy REBIS

Tytuł oryginału: The Service of the Sword: Worlds of Honor IV Copyright © 2003 by David Weber. „Promised Land” © 2003 by Jane Lindskold, „With One Stone” © 2003 by Timothy Zahn, „A Ship Named Francis” © 2003 by John Ringo and Victor Mitchell, „Let’s Go to Prague ” © 2003 by John Ringo, „Fanatic” © 2003 by Eric Flint, „The Service of the Sword” © 2003 by David Weber All rights reserved Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2015, 2020 Informacja o zabezpieczeniach W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa. Redaktor: Anna Poniedziałek Opracowanie graficzne serii i projekt okładki: Jacek Pietrzyński Ilustracja na okładce: David B. Mattingly Wydanie II e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: W służbie miecza, wyd. I, dodruk, Poznań 2015) ISBN 978-83-8062-880-9Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08 e-mail: [email protected] Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

JANE LIND­SKOLD

Zie­mia obie­cana

Judith była bar­dzo młoda, gdy piraci zdo­byli sta­tek rodzi­ców. Ale nie aż tak młoda, by tego nie pamię­tać. Eks­plo­zje, wycie roz­dzie­ra­nego metalu, świst ucho­dzą­cego powie­trza i odgłos strze­la­niny z początku odle­głej, potem coraz bliż­szej, na­dal momen­tami roz­brzmie­wał w jej uszach.

Wszyst­kie odgłosy były nieco stłu­mione, gdyż miała wtedy na sobie ska­fan­der próż­niowy o dwa numery za duży. I to wła­śnie ura­to­wało jej życie.

Ale nie ura­to­wało jej przed nie­wolą.

Mimo iż tyle prze­szedł, mimo czasu i ener­gii, które poświę­cił na naukę i szko­le­nie, i mimo ocen, które w żaden spo­sób nie mogły przy­nieść wstydu rodzi­nie, kiedy zbli­żał się czas jego pierw­szego patrolu po ukoń­cze­niu aka­de­mii, ktoś uznał za sto­sowne się wtrą­cić. Michael Win­ton usły­szał plotkę, że ma dostać przy­dział na okręt obrony sys­te­mo­wej sta­cjo­nu­jący w pobliżu Gry­phona. Infor­ma­cję tę przy­niósł miesz­ka­jący razem z nim w pokoju Todd Liatt.

Było to o tyle nie­po­ko­jące, że Todd nale­żał do ludzi, któ­rzy zawsze wie­dzieli o wszyst­kim wcze­śniej od całej reszty ludz­ko­ści. Michael nie­jed­no­krot­nie doci­nał mu, twier­dząc, że to wła­śnie on powi­nien spe­cja­li­zo­wać się w łącz­no­ści.

– Prze­cież ty nawet nie potrze­bu­jesz komu­ni­ka­tora, o radio­sta­cji nie wspo­mi­na­jąc! Infor­ma­cje tra­fiają bez­po­śred­nio do two­jego sys­temu ner­wo­wego. Gdy­byś został ofi­ce­rem łącz­no­ścio­wym, to by dopiero była oszczęd­ność czasu i pie­nię­dzy na sprzęt.

Todd przy­znał mu rację, ale nie zmie­nił sta­no­wi­ska. Chciał dowo­dzić okrę­tem, a więc musiał zro­bić spe­cja­li­za­cję ofi­cera tak­tycz­nego, gdyż to wła­śnie oni naj­czę­ściej otrzy­my­wali samo­dzielne dowódz­two.

– Jak­byś miał cztery star­sze sio­stry i trzech star­szych braci i przez całe życie wyko­ny­wał czy­jeś pole­ce­nia, też byś sobie chciał poroz­ka­zy­wać, no nie? – wyja­śnił rze­czowo przy jakiejś oka­zji, gdy wró­cili do tematu wybra­nych spe­cja­li­za­cji.

Obaj wie­dzieli, że nie jest to cała prawda. Todd miał bowiem także sil­nie roz­wi­nięte poczu­cie obo­wiązku i skłon­ność do wła­ści­wego wyko­ny­wa­nia zadań. Michael był prze­ko­nany, że Todd będzie się czuł w bia­łym bere­cie tak, jakby się w nim uro­dził.

Michael nato­miast nie chciał dowo­dzić. Prawdę mówiąc, z początku nie chciał nawet słu­żyć w Royal Man­ti­co­ran Navy i poszedł do aka­de­mii jedy­nie z poczu­cia obo­wiązku. Teraz był oddany służ­bie tak samo jak Todd, ale na­dal nie pra­gnął wła­snego okrętu. Nie miał zamiaru mówić o tym kole­dze, ale zbyt dobrze wie­dział, ile kosz­tuje dowo­dze­nie.

Łącz­ność nato­miast spodo­bała mu się od razu. Szybki prze­pływ infor­ma­cji, koniecz­ność oceny, które są ważne, które nie – to wszystko było dlań zna­jome i natu­ralne jak oddy­cha­nie. W mniej­szym lub więk­szym stop­niu robił to bowiem od dzie­ciń­stwa.

I był w tym dobry. Miał dosko­nałą pamięć i nie pod­da­wał się napię­ciu. Sytu­acja alar­mowa wpły­wała nań pozy­tyw­nie – szyb­ciej i wcze­śniej dostrze­gał róż­nice mię­dzy infor­ma­cjami i był pewien, że na ćwi­cze­niach w symu­la­to­rach oce­nia­jący go wykła­dowcy byli obiek­tywni.

A kwe­stia ocen zawsze była pro­ble­ma­tyczna w przy­padku osoby tak wysoko uro­dzo­nej jak on – trudno było je zwe­ry­fi­ko­wać samemu, a zawsze ist­niało praw­do­po­do­bień­stwo, że któ­reś (lub wszyst­kie) zostały zawy­żone. Wła­śnie dla­tego wieść przy­nie­siona przez Todda tak nim wstrzą­snęła.

– Co sły­sza­łeś? – spy­tał ostro, nie kry­jąc zło­ści.

– Sły­sza­łem, że masz dostać przy­dział na HMS Saint Elmo mający patro­lo­wać oko­licę Gry­phona – odparł spo­koj­nie Todd. – Naj­wy­raź­niej twoje uzdol­nie­nia w prze­twa­rza­niu infor­ma­cji zwró­ciły uwagę kogoś w Admi­ra­li­cji, bo na tym okrę­cie będą testo­wać jakieś super­tajne sen­sory i chcą mieć naj­lep­szych ludzi.

Odpo­wiedź Micha­ela była długa, barwna i jed­no­znacz­nie dowo­dząca bli­skiej zna­jo­mo­ści w któ­rymś eta­pie życia z człon­kami Royal Man­ti­co­ran Marine Corps. Jego szwa­gier Justin Zyrr rze­czy­wi­ście był eks-Marine, tyle że ni­gdy w jego obec­no­ści nie użył wyra­żeń choćby zbli­żo­nych do tych, które wła­śnie z uczu­ciem recy­to­wał Michael.

Todd słu­chał go z miną sta­no­wiącą mie­szankę zasko­cze­nia i podziwu.

– Dwa lata! – oznaj­mił z wyrzu­tem, gdy Michael skoń­czył. – Dwa lata wspól­nego miesz­ka­nia zmar­no­wane. Nie nauczy­łem się od cie­bie choćby jed­nej wią­zanki, bo nie przy­zna­łeś się, że takowe znasz!

Michael nie zare­ago­wał, bo był zajęty szu­ka­niem ele­men­tów gar­de­roby. Naj­wy­raź­niej miał zamiar wypaść z pokoju i zro­bić pie­kło.

– Gdzie się wybie­rasz? – spy­tał uprzej­mie Todd.

– Poga­dać w spra­wie przy­działu.

– Prze­cież to nie­ofi­cjalna wia­do­mość, to z kim chcesz gadać?

– Jeśli pocze­kam, aż sta­nie się ofi­cjalna, to już nie będę miał z kim i o czym roz­ma­wiać. Teraz mogę spró­bo­wać jesz­cze to odkrę­cić.

Todd był zbyt sprytny, by bro­nić stra­co­nej pozy­cji.

– Z kim? – spy­tał poważ­nie. – Z koman­dor Shrake?

– Nie. Naj­pierw muszę zamie­nić słowo z Beth. Jeśli to jej pomysł, muszę wie­dzieć dla­czego, a jeśli nie jej, to nikt mi tego nie wmówi, a mogą pró­bo­wać. Kiedy będę to wie­dział, przyj­dzie czas na koman­dor Shrake.

– Ostrze­żony zna­czy uzbro­jony – zgo­dził się Todd.

Michael kiw­nął głową i udał się na poszu­ki­wa­nie bez­piecz­nego kodo­wa­nego sys­temu łącz­no­ści. Była to jedna z zasad wpo­jo­nych w cza­sie szko­le­nia: o waż­nych a deli­kat­nych spra­wach nale­żało roz­ma­wiać zawsze przy zacho­wa­niu ostroż­no­ści.

A oso­bi­sta roz­mowa z Kró­lową Man­ti­core była sprawą jeśli nie ważną, to na pewno deli­katną.

Ci, któ­rzy zdo­byli ich sta­tek, pocho­dzili z Masady, a Judith była zbyt młoda, by zro­zu­mieć róż­nicę mię­dzy pira­tami a kor­sa­rzami. Kiedy doro­sła na tyle, by to pojąć, wie­działa już także, że jeśli cho­dzi o miesz­kań­ców Masady napa­da­ją­cych na statki gray­soń­skie, róż­nica ta w zasa­dzie nie miała zna­cze­nia.

Ojciec zgi­nął, wal­cząc z napast­ni­kami, matka, pró­bu­jąc ją ura­to­wać. Judith żało­wała, że nie zgi­nęła wraz z nimi.

Gdy miała dwa­na­ście lat stan­dar­do­wych, została żoną ponad­czte­ro­krot­nie star­szego Eph­ra­ima Tem­ple­tona, kapi­tana, który napadł i zdo­był sta­tek rodzi­ców. Ją zaś zatrzy­mał jako część łupu. Nie było to zgodne z zasa­dami pro­wa­dze­nia wojny, ale nie pozo­stał przy życiu nikt, kto zauwa­żyłby, że nie została repa­trio­wana na Gray­son.

Nie licząc raczej rażą­cej róż­nicy wieku – Eph­raim miał 55 lat stan­dar­do­wych – róż­nili się wszyst­kim. On był masywny, ona wiotka, on był siwie­ją­cym blon­dy­nem, ona bru­netką o ruda­wym odcie­niu wło­sów, ona miała brą­zowo-zie­lone oczy, on bla­do­nie­bie­skie i lodo­wate. Oczy zresztą szybko nauczyła się trzy­mać opusz­czone, bo ina­czej lał ją za roz­wią­złość i bez­czel­ność.

W wieku trzy­na­stu lat poro­niła po raz pierw­szy. Sześć mie­sięcy póź­niej ponow­nie. Lekarz dał mężowi alter­na­tywę: albo przez parę lat prze­sta­nie pró­bo­wać zro­bić jej dziecko, albo jej organy roz­rod­cze zostaną nie­od­wra­cal­nie uszko­dzone. Eph­raim wybrał to pierw­sze, co nie zna­czyło, że prze­stał z nią sypiać.

W wieku szes­na­stu lat Judith ponow­nie była w ciąży. Kiedy bada­nia wyka­zały, że to dziew­czynka, Eph­raim pole­cił jej usu­nąć ciążę, twier­dząc, że nie po to ją tyle lat żywił, żeby mu uro­dziła następną bez­u­ży­teczną gębę do kar­mie­nia. A nie ma prze­cież nic bar­dziej bez­u­ży­tecz­nego od dziew­czynki.

Judith nie­na­wi­dziła go od dawna, a teraz uczu­cie to stało się wręcz żywio­łowe. Sama była zdzi­wiona, że jej wzrok go nie spo­pie­lił. Naj­wi­docz­niej nie dość, że był bydla­kiem, to jesz­cze nie­wia­ry­god­nie gru­bo­skór­nym.

Nie­które kobiety na jej miej­scu popeł­ni­łyby samo­bój­stwo. Inne – mor­der­stwo, co byłoby znacz­nie roz­sąd­niej­szym posu­nię­ciem, bo przed śmier­cią mia­łyby przy­naj­mniej satys­fak­cję z zabi­cia swego oprawcy. Judith nie zro­biła ani tego, ani tego.

Wybrała bowiem inny spo­sób. Miała sekret, który pozwa­lał jej prze­żyć nawet wie­lo­krotne gwałty Eph­ra­ima. Zawdzię­czała to matce, która wykrwa­wia­jąc się obok niej na pod­ło­dze, przy­ka­zała jej ostat­kiem sił:

– Ni­gdy nie zdradź im, że umiesz czy­tać!

Oka­zało się, że to nie sio­stra wpa­dła na pomysł umiesz­cze­nia go na super­dre­ad­no­ught­cie, który nie miał już ni­gdy opu­ścić binar­nego sys­temu Man­ti­core. Wia­do­mość ta spra­wiła Micha­elowi olbrzy­mią ulgę, gdyż Beth jesz­cze przed śmier­cią ojca zachę­cała go, by sam zna­lazł swoje miej­sce w życiu i spraw­dził, ile jest wart. Nawet po tra­gicz­nej śmierci ojca, przy­tło­czona nawa­łem obo­wiąz­ków i nie­spo­dzie­waną odpo­wie­dzial­no­ścią, które musiała na sie­bie wziąć, zawsze miała dla niego czas. I zawsze mógł z nią poroz­ma­wiać o pro­ble­mach, o któ­rych wolał nie wspo­mi­nać matce, mimo że Kró­lowa-wdowa Ange­li­que była także roz­sądną kobietą.

Gdyby oka­zało się, że sio­stra nagle tak dra­stycz­nie się zmie­niła, byłby to dla niego wielki cios. Tym więk­szy, że zda­wał sobie w pełni sprawę, że to on powi­nien sta­no­wić dla niej pod­porę, bo choć młod­szy, to ona jako Kró­lowa dźwi­gała wielki cię­żar odpo­wie­dzial­no­ści za pań­stwo.

Teraz wie­dząc, na czym stoi, umó­wił się na pry­watne spo­tka­nie z opie­ku­nem czwar­tego rocz­nika. Wie­dział, że mógłby zażą­dać, by przy­jął go komen­dant aka­de­mii, i z pew­no­ścią nastą­pi­łoby to szybko, ale posta­no­wił od tego nie zaczy­nać. Flota mogła być (i ofi­cjal­nie była) obo­jętna na kwe­stie uro­dze­nia czy majątku – nie dawały one ofi­cjal­nie żad­nych przy­wi­le­jów. Co oczy­wi­ście nie zna­czyło, że „plecy” , kon­takty i rodzina nie miały zna­cze­nia w zaku­li­so­wych roz­gryw­kach. Nato­miast każdy, kto zbyt bez­czel­nie nad­uży­wał tych moż­li­wo­ści, mógł być pewien, że zapłaci za to w trak­cie kariery. Poza tym takie roz­wią­za­nie byłoby przy­zna­niem się do klę­ski, gdyż mid­szyp­men Michael Win­ton nie mógłby spo­tkać się z komen­dantem bez wcze­śniej­szej wizyty u opie­kuna roku. Nato­miast książę krwi Michael Win­ton i ow­szem, bez żad­nego trudu. A jemu cały czas zale­żało na tym, by wszy­scy trak­to­wali go jak mid­szyp­mena, nie księ­cia krwi.

Do spo­tka­nia z opie­ku­nem doszło znacz­nie szyb­ciej, niż miał prawo ocze­ki­wać nawet ktoś znaj­du­jący się wśród dwu­dzie­stu pię­ciu pro­cent naj­lep­szych na swoim roku. Michael zja­wił się w gabi­ne­cie punk­tu­al­nie, w ide­al­nie wyczysz­czo­nym mun­du­rze służ­bo­wym i zasa­lu­to­wał niczym na egza­mi­nie z musz­try. W trak­cie pobytu w aka­de­mii ni­gdy nie pró­bo­wał uła­twić sobie życia, licząc na to, że drobne nie­do­cią­gnię­cia zostaną zigno­ro­wane z uwagi na to, kim jest. Z pro­stego powodu: gdyby raz to zro­bił, ruszy­łaby lawina, ludzie bowiem nie będący naprawdę bli­sko rodziny kró­lew­skiej nie zda­wali sobie tak do końca sprawy, że władcy także są ludźmi i mają wszyst­kie cechy zwy­kłego czło­wieka. A do nich nale­żało leni­stwo. A fakt, że przez przy­pa­dek ktoś, mając osiem­na­ście lat, został Kró­lową, a ktoś inny w wieku trzy­na­stu lat następcą tronu, wcale nie poma­gał w pozby­ciu się podob­nych wad.

Do tego docho­dziła jesz­cze jedna kwe­stia – wykła­dow­cami w aka­de­mii byli doświad­czeni ofi­ce­ro­wie, któ­rzy wzbu­dzali jego podziw i sza­cu­nek. Zasłu­żyli na nie, tak jak zasłu­żyli na stop­nie, tytuły i odzna­cze­nia. Pod­czas gdy on wszyst­kie tytuły odzie­dzi­czył, sam jak dotąd na żaden nie zasłu­żył.

Koman­dor Brenda Shrake, lady Weather­fell, rozu­miała, zdaje się, jego uczu­cia, gdyż patrzyła nań cie­pło, co nie zda­rzało się czę­sto. Mimo że była wła­ści­cielką spo­rej posia­dło­ści na Sphink­sie, koman­dor Shrake wybrała karierę w Kró­lew­skiej Mary­narce i zapła­ciła za to. Rany odnie­sione w walce pozo­sta­wiły na jej twa­rzy ślady, któ­rych nie zdo­łała w pełni usu­nąć nawet chi­rur­gia pla­styczna, a dwa palce pra­wej ręki miały nie do końca natu­ralny wygląd i pełną swo­bodę ruchów. W aka­de­mii zaj­mo­wała się kwe­stiami orga­ni­za­cyjno-admi­ni­stra­cyj­nymi zwią­za­nymi z funk­cją opie­kuna roku i wykła­dała na kur­sie maszy­no­wym.

Była też w pełni świa­doma cią­żą­cej na niej odpo­wie­dzial­no­ści – musiała wyszko­lić kom­pe­tent­nych ofi­ce­rów przy­go­to­wa­nych do zbli­ża­ją­cej się wojny. I dla­tego nie mogła sobie pozwo­lić na pobłaż­li­wość. Ale mogła na współ­czu­cie.

– Chciał się pan ze mną zoba­czyć, panie Win­ton? – spy­tała zamiast powi­ta­nia.

Michael ski­nął sztywno głową.

– W jakiej spra­wie?

– W spra­wie plotki, ma'am.

– Plotki? – zdzi­wiła się Shrake.

Michael nagle zapo­mniał całej prze­mowy, którą ćwi­czył w myślach od chwili, gdy Todd poin­for­mo­wał go o przy­dziale. Po kilku peł­nych paniki sekun­dach zmu­sił się do myśle­nia i jakieś słowa wró­ciły:

– Tak, ma'am. Plotki o przy­dzia­łach na pierw­szy patrol po ukoń­cze­niu aka­de­mii.

Shrake uśmiech­nęła się.

– A, tak. Takie plotki poja­wiają się zawsze mniej wię­cej w tym wła­śnie okre­sie, nie­za­leż­nie jak bar­dzo nie sta­ra­li­by­śmy się utrzy­mać infor­ma­cji w tajem­nicy.

Nie spy­tała, skąd się dowie­dział, co spra­wiło mu ulgę, bo wolałby nie kła­mać, a z dru­giej strony na pewno nie wcią­gnąłby w to Todda.

– A kon­kret­nie o jakim przy­dziale chciałby pan roz­ma­wiać? – spy­tała.

– O moim, ma'am.

– Słu­cham.

– Sły­sza­łem, że mam przy­dział na HMS Saint Elmo, ma'am.

Koman­dor Shrake nawet nie tru­dziła się, by uda­wać, że to spraw­dza, za co Michael był jej wdzięczny. Sprawę musiano oma­wiać, być może nie­dawno, gdyż ktoś z pałacu Mount Royal mógł prze­ka­zać infor­ma­cję, że w nocy skon­tak­to­wał się z Beth.

– To by się zga­dzało z moimi infor­ma­cjami – potwier­dziła. – Czy to wła­śnie chciał pan wie­dzieć?

– Tak i nie, ma'am. Chcia­łem wie­dzieć, czy plotka jest oparta na fak­tach, ale chciał­bym także pro­sić o zmianę przy­działu, ma'am. Na jakiś nieco bar­dziej odda­lony od domu.

– Ma pan ochotę obej­rzeć kawa­łek wszech­świata, panie Win­ton? – spy­tała Shrake z dziw­nym bły­skiem w oczach.

– Tak, ma'am. Ale nie jest to główny powód mojej prośby.

– A tym powo­dem jest?

– Chcę… – Michael zawa­hał się, mimo iż nie­skoń­czoną liczbę razy ćwi­czył roz­ma­ite spo­soby powie­dze­nia tego tak, by nie było to nadęte. – Chcę być ofi­ce­rem floty, ma'am. A nie będę w sta­nie tego osią­gnąć, jeśli inni słu­żący w tejże flo­cie będą mnie chro­nić.

Shrake unio­sła uprzej­mie brwi, wywo­łu­jąc lekki rumie­niec na jego policz­kach.

– Kró­lew­ska Mary­narka nie ma zwy­czaju chro­nić swo­ich ofi­ce­rów, panie Win­ton – odparła chłod­niej niż dotąd. – Jest raczej odwrot­nie: to ci ofi­ce­ro­wie mają chro­nić i bro­nić reszty Kró­le­stwa Man­ti­core.

– Wła­śnie, ma'am – pod­chwy­cił Michael, mimo że zaczęło mu się wyda­wać, iż sprawa jest prze­grana. – Dla­tego wła­śnie trzy­ma­nie mnie bli­sko domu nie jest wła­ściwe. Brat Kró­lo­wej i następca tronu może i powi­nien mieć prawo do ochrony, ale zrze­kłem się go, wstę­pu­jąc do aka­de­mii. Nie powinno zostać mi ono narzu­cone, gdy ją opusz­czę.

Koman­dor Shrake przyj­rzała mu się z namy­słem.

– Więc jest pan prze­ko­nany, że takie wła­śnie są powody pań­skiego przy­działu? – spy­tała.

– Tak, ma'am.

– A gdy­bym powie­działa panu, że admi­rał Hem­phill dowie­działa się o pań­skich kwa­li­fi­ka­cjach i popro­siła o przy­dzie­le­nie pana na ten okręt, panie Win­ton?

– Był­bym zado­wo­lony, ma'am, ale na­dal uwa­żał­bym, że jestem chro­niony.

– A dla pana jest tak ważne, co myślą inni?

– Chciał­bym powie­dzieć że nie, ma'am. Ale byłoby to kłam­stwo. Gdyby cho­dziło tylko o mnie, sytu­acja wyglą­da­łaby ina­czej: prze­ży­wa­łem podobne, prze­żył­bym i tę. Myślę o wpły­wie, jaki mia­łoby to na wize­ru­nek floty w oczach osób, które doszłyby do takiego prze­ko­na­nia.

– Tak?

– Sprawa jest pro­sta, ma'am. Jeżeli brat Kró­lo­wej otrzy­muje przy­dział, pod­czas któ­rego na pewno nie grozi mu ryzyko zwią­zane z walką, to ile czasu minie, zanim co bez­czel­niejsi człon­ko­wie ary­sto­kra­cji dojdą do prze­ko­na­nia, że takie samo prawo im też się należy? Albo ich dzie­ciom? Kró­lew­ska Mary­narka potrze­buje ochot­ni­ków ze wszyst­kich klas spo­łecz­nych, a wolę nie myśleć, jaka byłaby reak­cja tych niż­szych, gdyby roze­szła się wieść, że pewne osoby z racji przy­padku zwa­nego uro­dze­niem są zbyt cenne, by otrzy­my­wać nie­bez­pieczne przy­działy służ­bowe.

– Panie Win­ton, prze­cież taka jest prawda, choć z małym zastrze­że­niem. Nie z racji uro­dze­nia, ale pewne osoby są bar­dziej cenne niż inne i RMN stara się nie nara­żać ich na zbędne ryzyko.

– Wiem, ma'am, ale cho­dzi wła­śnie o te powody. Ludzie ci są cen­niejsi ze względu na doświad­cze­nie, wie­dzę czy uni­kalne talenty, a nie dla­tego, że przy­pad­kiem są szla­chet­nie uro­dzeni, jak się to ład­nie okre­śla.

W pokoju zapa­dła cisza.

– Rozu­miem… – powie­działa w końcu Shrake. – To zna­czy sądzę, że rozu­miem. O co więc w takim razie kon­kret­nie pan prosi, panie Win­ton?

– O bar­dziej typowy przy­dział, ma'am. Jeśli Royal Man­ti­co­ran Navy naprawdę jest prze­ko­nana, że naj­le­piej się przy­dam na okrę­cie linio­wym krą­żą­cym wokół Gry­phona, cóż, pogo­dzę się z losem i posta­ram się jak naj­le­piej wypeł­nić swe obo­wiązki.

– Ale wolałby pan na przy­kład przy­dział na krą­żow­nik liniowy uda­jący się na patrol anty­pi­racki na obszar Kon­fe­de­ra­cji.

– Sądzę, że to wła­śnie jest typowy przy­dział dla mid­szyp­mena zaraz po ukoń­cze­niu aka­de­mii, ma'am.

– Rozu­miem. Przed­sta­wił pan prośbę z uza­sad­nie­niem, panie Win­ton. Roz­ważę ją i być może udam się z nią do komen­danta. To wszystko, panie Win­ton?

– Nie, ma'am. Dzię­kuję za wysłu­cha­nie mnie, ma'am.

– Słu­cha­nie to część dowo­dze­nia. – Głos Shrake zabrzmiał pra­wie jak na sali wykła­do­wej. – Skoro pan skoń­czył, może pan odejść.

Miesz­kańcy Gray­sona i Masady mieli pewne cechy wspólne, zaczy­na­jąc od reli­gij­no­ści. W sumie nie było to nic dziw­nego, jako że miesz­kańcy Masady wywo­dzili się z Gray­sona, skąd zostali wyrzu­ceni po prze­gra­nej woj­nie, w któ­rej pró­bo­wali narzu­cić resz­cie swoją super­or­to­dok­syjną wer­sję wiary. W obu spo­łe­czeń­stwach jed­nakże ist­niały róż­nice, czego naj­lep­szym przy­kła­dem był sto­su­nek do kobiet. W żad­nym z nich nie miały prawa głosu i posia­da­nia majątku, męż­czyźni zaś mieli obo­wią­zek zapew­nić im utrzy­ma­nie i miesz­ka­nie. W obu także obo­wią­zy­wało wie­lo­żeń­stwo.

Jed­nakże na Gray­so­nie kobieta trak­to­wana była jak skarb – kochana, hołu­biona i chro­niona pra­wie na równi z dziećmi. Ow­szem, ochrona ta ogra­ni­czała jej wol­ność i mogła dla nie­któ­rych być uciąż­liwa, ale nie wyrzą­dzała krzywdy, a przy­padki znę­ca­nia się męża nad żoną były surowo karane.

Na Masa­dzie kobieta była przed­mio­tem i wła­sno­ścią. Trak­to­wano ją zresztą znacz­nie gorzej, gdyż do nie­po­wo­dze­nia wojny domo­wej przy­czy­niła się wła­śnie kobieta, co potwier­dzało rolę Ewy w boskim pla­nie. Kobiety były więc ucie­le­śnie­niem grze­chu i można było z nimi zro­bić pra­wie wszystko. A jedy­nym spo­so­bem uzy­ska­nia odpusz­cze­nia win dla kobiety było pokorne pogo­dze­nie się z losem. Teo­re­tycz­nie ozna­czało to, że każdy męż­czy­zna mógł trak­to­wać jak chciał każdą kobietę. W prak­tyce ogra­ni­czało się to do wła­snego domu i wła­snych kobiet, gdyż złe trak­to­wa­nie obcych było zapro­sze­niem, by inni tak samo potrak­to­wali kobiety krzyw­dzi­ciela. A to mogło dopro­wa­dzić do uszko­dze­nia wła­sno­ści, a więc mar­no­traw­stwa.

Nie ozna­czało to natu­ral­nie, że wszy­scy męż­czyźni mal­tre­to­wali fizycz­nie i psy­chicz­nie nale­żące do nich kobiety w zaci­szu czte­rech ścian. Ale więk­szość tak robiła.

Men­tal­ność ta miała wpływ także na poziom wykształ­ce­nia kobiet. Na Gray­so­nie kobiety stu­diu­jące sta­no­wiły nie­wielki odse­tek, acz­kol­wiek nikt im tego nie zabra­niał; po pro­stu nie było to przy­jęte. Nato­miast umie­jęt­no­ści czy­ta­nia, pisa­nia i licze­nia posia­dała każda, i to w stop­niu znacz­nie wyż­szym niż pod­sta­wowy, choćby dla­tego że na co dzień kobiety zaj­mo­wały się nad­zo­ro­wa­niem sys­te­mów umoż­li­wia­ją­cych prze­ży­cie w tru­ją­cym śro­do­wi­sku, a każdy dom był wypo­sa­żony w taki sys­tem.

Ponie­waż na Masa­dzie śro­do­wi­sko nie było dla czło­wieka nie­bez­pieczne, ta koniecz­ność odpa­dła. Uznano, że nie ma co mar­no­wać czasu i pie­nię­dzy na ucze­nie kobiet umie­jęt­no­ści cał­ko­wi­cie zbęd­nych porząd­nym słu­żą­cym i mat­kom. Rodzice Judith nale­żeli do boga­tej rodziny kupiec­kiej powią­za­nej han­dlowo z miesz­kań­cami innych pla­net, co miało wpływ na edu­ka­cję córki. Zaczęli uczyć ją wcze­śnie, a posta­no­wili wykształ­cić ponad prze­ciętną gray­soń­ską z paru powo­dów. Zaczy­na­jąc od tego, że nie chcieli wyglą­dać na zaco­fane pry­mi­tywy w oczach zna­jo­mych z innych pla­net, a koń­cząc na tym, że choć byli wie­rzący, nie wycho­dzili z zało­że­nia, że zdol­ność kon­tem­plo­wa­nia dzieła bożego inte­lek­tu­al­nie, a nie tylko przez ślepe prze­strze­ga­nie kano­nów wiary, może być dla kogo­kol­wiek szko­dliwa. A zwłasz­cza w sytu­acji, w któ­rej pod­sta­wo­wym ele­men­tem dok­tryny był Test.

Ostatni zaś czyn­nik sta­no­wiła prak­tycz­ność – dziew­czyna nie mogła posia­dać inte­resu, ale nie ozna­czało to, że musiała być bez­u­ży­teczna przy jego pro­wa­dze­niu. A kiedy rodzice odkryli u Judith pra­wie nad­na­tu­ralne zdol­no­ści mate­ma­tyczne i logiczne, utwier­dzili się tylko w słusz­no­ści wyboru, jakiego doko­nali. Judith od naj­młod­szych lat uwiel­biała ukła­danki, puz­zle trój­wy­mia­rowe i inne łami­główki, które oprócz dawa­nia rado­ści roz­wi­jały też wro­dzone umie­jęt­no­ści.

Matka świa­doma, jak mają się pod tym wzglę­dem sprawy na Masa­dzie, ostrze­gła ją ostat­kiem sił, a Judith mimo mło­dego wieku ostrze­że­nie zro­zu­miała. I zasto­so­wała się do niego. Być może dla­tego, że od pew­nego czasu ukry­wała praw­dziwy zakres swej wie­dzy przed rówie­śni­cami, by nie stać się obiek­tem zazdro­ści i zło­śli­wo­ści.

Zdol­ność czy­ta­nia i licze­nia oraz fakt, że ją ukryła, pozwo­liły jej pogłę­biać wie­dzę przez cały czas nie­woli, a od momentu wymu­szo­nego mał­żeń­stwa sku­piła się na jed­nym jej wycinku – tym, który miał umoż­li­wić ucieczkę. I dla­tego wła­śnie nie zabiła ani sie­bie, ani tego, który zwał się jej mężem. Wie­działa bowiem, że ucie­ka­jąc, wyrzą­dzi mu znacz­nie więk­szą krzywdę, która będzie bolała go nie­po­rów­na­nie dłu­żej, niż gdyby po pro­stu pode­rżnęła mu gar­dło.

Co prawda miała nadzieję, że zdoła zre­ali­zo­wać to, co pla­no­wała, nim Eph­raim zwiąże ją z Masadą dziećmi, ale nie wzięła pod uwagę, że mogąc dono­sić pierw­sze w życiu dziecko, mimo że nie­chciane, nie zgo­dzi się bez walki na jego usu­nię­cie. Dla­tego też gdy Eph­raim wydał na nie wyrok, wie­działa, że musi przy­spie­szyć reali­za­cję planu, choć miała też świa­do­mość, że tego dziecka może nie zdą­żyć ura­to­wać.

Nato­miast na pewno ura­tuje następne.

– Naprawdę nie rozu­miem, jak możemy uda­wać, iż zapo­mnie­li­śmy, że jest następcą tronu i bra­tem Kró­lo­wej – jęk­nęła porucz­nik Car­lotta Dun­si­nane, pomoc­nik ofi­cera tak­tycz­nego na lek­kim krą­żow­niku HMS Intran­si­gent.

– Car­lie, to pro­ste: tak samo jak robili to wszy­scy wykła­dowcy i mid­szyp­meni z jego rocz­nika przez ostat­nie cztery lata na wyspie Saga­nami – odparł z nie­wzru­szo­nym spo­ko­jem kapi­tan Abe­lard Boniece dowo­dzący okrę­tem. – Teraz po pro­stu nasza kolej.

– Ale…

Dun­si­nane urwała i wzru­szyła bez­rad­nie ramio­nami. Oboje, podob­nie jak wszy­scy miesz­kańcy Kró­le­stwa Man­ti­core, wie­dzieli, że Elż­bieta III ma męża i że jej pier­wo­rodny Roger najprawdopodob­niej zosta­nie następcą tronu, ale póki co i przez kilka naj­bliż­szych lat był nim książę krwi Michael Win­ton. Podob­nie jak przez ostat­nie dzie­więć lat. Jego pozy­cji spo­łecz­nej i poli­tycz­nej po pro­stu nie spo­sób było nie brać pod uwagę.

A do tego docho­dziło naprawdę duże fizyczne podo­bień­stwo do tra­gicz­nie zmar­łego a uko­cha­nego przez pod­da­nych króla Rogera III. Zgi­nął on w wypadku, pogrą­ża­jąc całe Kró­le­stwo w żało­bie i umiesz­cza­jąc Elż­bietę i Micha­ela w cen­trum powszech­nej uwagi.

Dla Elż­biety, któ­rej led­wie parę lat bra­ko­wało do peł­no­let­no­ści, było to coś, do czego była przy­go­to­wy­wana, choć nie zna­czyło to, że przy­go­to­wana. Trzy­na­sto­letni Michael prze­żył szok, jako że był jesz­cze w wieku, w któ­rym starsi chro­nili go przed wścib­stwem mediów.

A jego podo­bień­stwo do zmar­łego ojca było głęb­sze i nie ogra­ni­czało się do rysów twa­rzy – w ten sam spo­sób cho­dził i poru­szał głową, tak samo igno­ro­wał spoj­rze­nia rzu­cane w jego stronę. Uprzej­mie, ale sta­now­czo, jakby po pro­stu nie był ich świa­dom.

Prawdę mówiąc, nie­pew­ność Car­lie w znacz­nej czę­ści nie miała nic wspól­nego z osobą Micha­ela Win­tona jako takiego, tylko z fak­tem zna­le­zie­nia się pierw­szy raz w życiu w obec­no­ści kogoś tak wysoko uro­dzo­nego i zwią­za­nymi z tym podej­rze­niami. Nic w prze­biegu jego służby i w teczce per­so­nal­nej prze­sła­nej z aka­de­mii co prawda nie wska­zy­wało, by Michael spo­dzie­wał się lub też doświad­czał dotąd spe­cjal­nego trak­to­wa­nia, ale nie do końca była w sta­nie w to uwie­rzyć, toteż od razu przy­go­to­wała się na naj­gor­sze.

Sytu­ację dodat­kowo kom­pli­ko­wała oko­licz­ność, iż w związku z roz­wo­jem Royal Man­ti­co­ran Navy kabina mid­szyp­me­nów zwana potocz­nie grzędą pękała w szwach. Dopiero teraz dotarło do niej, skąd wzięło się kilka prze­nie­sień, które w ciągu kilku poprzed­nich dni tak ją zasko­czyły. Bez wąt­pie­nia kilka osób wie­działo z wyprze­dze­niem o przy­dziale Win­tona i doszło do wnio­sku, że opłaci się, jeśli ich poto­mek także odbę­dzie staż na tym okrę­cie. Teo­re­tycz­nie zmiana przy­działu była nie­moż­liwa. Ale tylko teo­re­tycz­nie.

Jako ofi­cer szko­le­niowy mid­szyp­me­nów porucz­nik Dun­si­nane miała obo­wiązki w pewien spo­sób sprzeczne. Z jed­nej strony bowiem miała ich chro­nić i słu­żyć pomocą, a z dru­giej usta­wić do pionu, gdyby odkryła, że któ­ryś tego wymaga. Zada­nie to ni­gdy nie nale­żało do łatwych, ale nad­mierna liczba pod­opiecz­nych wywo­dzą­cych się z wyż­szych sfer i przy­zwy­cza­jo­nych do przy­wi­le­jów dodat­kowo je utrud­niała.

A do tego docho­dziła świa­do­mość, że RMN despe­racko potrze­buje dobrych ofi­ce­rów. Pro­blem pole­gał na tym, że dla nie­któ­rych każdy był dobry, bo ich bra­ko­wało. Miała pew­ność, że jeśli odrzuci któ­re­go­kol­wiek z pod­le­głych jej mid­szyp­me­nów, część prze­ło­żo­nych uzna to za jej winę. I za zmar­no­wa­nie czasu i pie­nię­dzy poświę­co­nych na jego wykształ­ce­nie w aka­de­mii.

A gdyby oka­zał się nim książę Michael Win­ton, na jej głowę posy­pa­łyby się gromy. Gdyby nie udo­wod­nił, że jest dobrym ofi­ce­rem, także obwi­niono by ją.

Z naj­wyż­szym tru­dem stłu­miła chęć zło­że­nia rezy­gna­cji.

– Pan Win­ton zamel­duje się za parę dni, więc masz czas, by się przy­go­to­wać – dodał Boniece. – Mogę ci coś dora­dzić?

– Natu­ral­nie, sir. Będę wdzięczna za każdą radę.

– Daj mu szansę udo­wod­nić, kim jest, nim go oce­nisz i potę­pisz.

– Dołożę sta­rań, sir.

Powie­działa to szcze­rze, ale wie­działa też, jak trudne będzie dotrzy­ma­nie tej obiet­nicy.

W drzwiach minęła Taba Til­sona, ofi­cera łącz­no­ścio­wego, który przy­niósł naj­śwież­sze roz­kazy i raporty. Nim drzwi się za nim zamknęły, usły­szała jesz­cze, jak mówi:

– Oba­wiam się, że kolejne zmiany, sir.

Nie dowie­działa się już, czego doty­czyły, ale miała szczerą nadzieję, że nie składu oso­bo­wego mid­szyp­me­nów.

Eph­raim Tem­ple­ton rzą­dził rodziną twardą ręką, a dokład­niej gięt­kim pej­czem, któ­rego chęt­nie uży­wał. Znaczna część podej­mo­wa­nych przez niego decy­zji była jed­nakże oparta na błęd­nych zało­że­niach.

Sądził mię­dzy innymi, iż żadna z jego żon nie potrafi czy­tać, dla­tego też nie zamy­kał przed nimi biblio­teki. Był też prze­ko­nany, że żadna nie potrafi uży­wać kom­pu­tera do rze­czy bar­dziej skom­pli­ko­wa­nych niż prace domowe uak­tyw­niane iko­nami gra­ficz­nymi. No a już na pewno żadna nie potra­fi­łaby go zapro­gra­mo­wać.

Judith nie dość, że potra­fiła czy­tać, to wycho­wała się na znacz­nie bar­dziej skom­pli­ko­wa­nym opro­gra­mo­wa­niu gray­soń­skim i znacz­nie nowo­cze­śniej­szych kom­pu­te­rach, a rodzice nauczyli ją pod­staw pro­gra­mo­wa­nia. I to wła­śnie w połą­cze­niu z łatwo­ścią dostępu do baz danych umoż­li­wiło jej kon­ty­nu­ację nauki. Wszystko to natu­ral­nie robiła w tajem­nicy, zda­jąc sobie sprawę, że gdyby rzecz się wydała, nie dość, że nie dowie­dzia­łaby się już niczego wię­cej, ale także bez­pow­rot­nie stra­ci­łaby oka­zję do odzy­ska­nia wol­no­ści.

Blo­ko­wała wszyst­kie swoje pro­gramy i choć były to pry­mi­tywne blo­kady, były też sku­teczne, gdyż nikt ich nie szu­kał, a unie­moż­li­wiały przy­pad­kowe wej­ście w pro­gram. Prze­wagę dawało jej jesz­cze coś – miała sporo czasu, ponie­waż nie była ulu­bioną żoną Eph­ra­ima. Nie pozbył się jej, gdyż była łupem wojen­nym ze znie­na­wi­dzo­nego Gray­sona.

Tak dla niego, jak i dla innych fana­ty­ków Judith była duszą ura­to­waną od grze­chu i potę­pie­nia wiecz­nego i naczy­niem mogą­cym uro­dzić kolej­nych wojow­ni­ków i wyznaw­ców praw­dzi­wej wiary. Dla­tego Eph­raim czę­sto zabie­rał ją ze sobą, opusz­cza­jąc dom – była żywym dowo­dem na to, że Masada odnosi suk­cesy w kon­flik­cie z Gray­so­nem.

Z początku nie­na­wi­dziła tych podróży, nie zabie­rał bowiem innych żon i sypiał tylko z nią. Nato­miast potem zdała sobie sprawę, że sta­no­wią dosko­nałą oka­zję do nauki – Eph­raim był zazdro­sny i trzy­mał ją cały czas pod klu­czem w kabi­nie kapi­tań­skiej. A to ozna­czało, że nikt jej nie pil­no­wał ani nie pod­glą­dał i mogła spę­dzać cały ten czas, jak chciała.

Wła­ma­nie do kom­pu­tera pokła­do­wego oka­zało się łatwiej­sze, niż się oba­wiała, a potem mogła już uczyć się wszyst­kiego. Zaczy­na­jąc od budowy statku, przez zasady dzia­ła­nia sys­te­mów pod­trzy­mu­ją­cych życie, napędu czy łącz­no­ści, aż do sys­te­mów uzbro­je­nia i zasad astro­na­wi­ga­cji. Gdy ukoń­czyła czter­na­ście lat, zabrała się do stu­dio­wa­nia tak­tyki.

Eph­raim dostałby wylewu, gdyby zorien­to­wał się, że jego naj­młod­sza żona w wieku lat pięt­na­stu przy­naj­mniej w teo­rii była rów­nie dobrze wyszko­lona jak każdy czło­nek załogi Aaron's Rod. Zamiast tego był prze­ko­nany, że jest umy­słowo ocię­żała, gdyż nie potra­fiła zapa­mię­tać świę­tych tek­stów, które jej wyzna­czał, zamy­ka­jąc ją w kabi­nie. I to mimo że karą było solidne lanie.

Eph­raim miał na szczę­ście inne pro­blemy niż mar­twie­nie się z powodu ułom­no­ści umy­sło­wych kobiety, która w końcu rozumu do speł­nia­nia swego głów­nego powo­ła­nia nie potrze­bo­wała. Eph­raim bowiem cały czas zaj­mo­wał się kor­sar­stwem, dys­po­nu­jąc listem kaper­skim rządu Masady.

Ponie­waż był czło­wie­kiem ostroż­nym, sta­ran­nie wybie­rał ofiary, a swój sta­tek poda­wał za uzbro­jony frach­to­wiec prze­wo­żący regu­larne ładunki. O tym, że zarówno wyrzutni rakiet, jak i dział lase­ro­wych można było użyć rów­nie dobrze do ataku jak do obrony, prze­ko­ny­wały się jedy­nie bez­bronne ofiary, gdy na ucieczkę było już za późno.

Judith oczy­wi­ście w kor­sar­skich raj­dach udziału nie brała, a jeśli przy­pad­kiem zda­rzyła się nie­spo­dzie­wana oka­zja do zdo­by­cia pryzu, gdy była na pokła­dzie, pozo­sta­wała zamknięta w kabi­nie kapi­tań­skiej, ale miała wtedy do dys­po­zy­cji ska­fan­der próż­niowy. Tyle że z przy­mo­co­wa­nym ładun­kiem o zapal­niku tak skon­stru­owa­nym, by zadzia­łał w przy­padku śmierci Eph­ra­ima lub też naci­śnię­ciu przez niego sto­sow­nego guzika.

Z czego Eph­raim nie zda­wał sobie sprawy, to z tego, że Judith wie­działa o ładunku i roz­bro­iła go przy pierw­szej oka­zji, tak wszystko masku­jąc, by ruty­nowa kon­trola niczego nie wykryła. Za każ­dym razem, gdy wkła­dała ska­fan­der, spraw­dzała, czy ładu­nek na­dal jest nie­groźny, a ponie­waż dawano jej go tylko, gdy sytu­acja sta­wała się kry­tyczna, nikt z załogi nie miał głowy, by dokład­nie spraw­dzać bombę.

W miarę wzro­stu wie­dzy i pew­no­ści sie­bie wyko­rzy­sty­wała wolny czas tak na statku, jak i w domu do ucze­nia się coraz więk­szych par­tii mate­riału. Eph­raim kupił opro­gra­mo­wa­nie symu­la­cyjne dla sie­bie i synów wraz z heł­mem i ręka­wi­cami umoż­li­wia­ją­cymi tre­ning z wyko­rzy­sta­niem rze­czy­wi­sto­ści wir­tu­al­nej. Jak na takiego sknerę był to solidny wyda­tek, ale marzyło mu się, iż pew­nego dnia będzie dowo­dził flo­tyllą kor­sar­ską i roz­sławi nazwi­sko Tem­ple­ton na całą Masadę, zapew­nia­jąc sobie miej­sce w pierw­szym sze­regu, gdy nadej­dzie dzień ataku na here­tycki Gray­son.

Mając czter­na­ście lat, Judith odkryła, kiedy jest naj­bez­piecz­niej uży­wać tego wypo­sa­że­nia nie­po­strze­że­nie. W prze­ci­wień­stwie też do synów Eph­ra­ima nie wyko­rzy­sty­wała sce­na­riu­szy bitew­nych, ale te znacz­nie nud­niej­sze – pilo­taż statku, przy­go­to­wa­nie do wej­ścia w nad­prze­strzeń lub wycho­dze­nie z niej, lub spraw­dza­nie koor­dy­nat astro­na­wi­ga­cyj­nych albo prze­szu­ki­wa­nie kana­łów łącz­no­ści.

Korzy­stała też z pro­gra­mów prze­zna­czo­nych dla załogi maszy­no­wej i uczyła się obsługi wszyst­kich waż­niej­szych sys­te­mów pokła­do­wych, miała bowiem świa­do­mość, że gdy nadej­dzie jej czas, załogi do dys­po­zy­cji raczej nie będzie miała.

Wła­śnie prze­gry­zała się przez skom­pli­ko­wany sce­na­riusz napraw po prze­pię­ciu zaraz po wyj­ściu z nad­prze­strzeni, gdy ktoś bez­ce­re­mo­nial­nie zerwał jej hełm z głowy.

– Co ty wypra­wiasz? – syk­nęła naj­star­sza żona Eph­ra­ima.

Jak każdy mid­szyp­men czwar­tego rocz­nika po ukoń­cze­niu aka­de­mii Michael Win­ton przed zamel­do­wa­niem się na okrę­cie dostał urlop na odwie­dze­nie rodziny. Dobrze było zna­leźć się znów w domu, choć apar­ta­ment w pałacu Mount Royal wydał mu się zde­cy­do­wa­nie za duży, no i bra­ko­wało mu Todda.

To jest był pustawy, dopóki nie wpadł doń Roger, syn Beth mający obec­nie trzy lata stan­dar­dowe i będący ucie­le­śnie­niem ener­gii i cie­ka­wo­ści, którą naprawdę ciężko zaspo­koić.

Gdy Roger będzie miał sześć lat pla­ne­tar­nych, czyli ponad dzie­sięć stan­dar­do­wych, zosta­nie pod­dany testom spraw­dza­ją­cym cechy psy­chiczne i umy­słowe, celem usta­le­nia, czy nadaje się na przy­szłego króla. Aż do ich pozy­tyw­nego zakoń­cze­nia Michael będzie nosił tytuł księ­cia krwi i następcy tronu. A od tego dnia dzie­liło obu jesz­cze sie­dem stan­dar­do­wych lat. Jeżeli zaś sio­stra w mię­dzy­cza­sie dorobi się jesz­cze jakie­goś dziecka albo paru, praw­do­po­do­bień­stwo zosta­nia władcą prak­tycz­nie prze­sta­nie mu zagra­żać. Będzie po pro­stu kolej­nym nad­licz­bo­wym i zbęd­nym człon­kiem rodziny kró­lew­skiej, jak na przy­kład ciotka Caitrin.

Pod­rzu­ca­jąc malca, który zano­sił się śmie­chem, Michael uśmiech­nął się odru­chowo – przy­kład wybrał raczej nie naj­lep­szy, bo o księż­nej Win­ton-Henke można było od biedy powie­dzieć, że jako młod­sza sio­stra zabi­tego w wypadku króla była nad­licz­bowa, ale zbędna na pewno nie była.

Tak w ogóle to nie miał nic prze­ciwko temu, że ktoś ścieli mu łóżko, że może spać do późna i wło­żyć coś innego niż mun­dur. Poza tym nie miał nic do roboty, a Beth zna­la­zła spo­sob­ność, by wyko­rzy­stać jego obec­ność i urwać się z paru nużą­cych for­mal­nych uro­czy­sto­ści, by móc z nim spo­koj­nie posie­dzieć wie­czo­rami. Nie było to natu­ral­nie wyko­nalne codzien­nie, gdyż to nie ona miała urlop, a jego powrót do domu nie ozna­czał zwol­nie­nia sio­stry z wszyst­kich obo­wiąz­ków, ale wtedy towa­rzy­stwa dotrzy­my­wała mu matka albo szwa­gier. I przez kilka dni Micha­elowi pra­wie udało się zapo­mnieć, że jego rodzina w jaki­kol­wiek spo­sób różni się od innych.

Któ­re­goś wie­czoru to na Justina wypa­dła kolej usy­pia­nia syna, a rodzeń­stwo grało w sza­chy. Jedy­nym obec­nym poza nimi w pomiesz­cze­niu był tre­ecat Beth, Ariel, roz­wa­lony wygod­nie na jej kola­nach. W pew­nym momen­cie – ku kom­plet­nemu zasko­cze­niu brata – Beth prze­wró­ciła swego króla, pod­da­jąc par­tię.

– Prze­cież jesz­cze nie wygra­łem – obru­szył się.

– Szach i mat w dru­gim ruchu – odparła spo­koj­nie. – Muszę z tobą o czymś poroz­ma­wiać.

Deli­katna zmiana tonu świad­czyła, że temat będzie poważny i że nie wszy­scy doradcy Kró­lo­wej byliby zado­wo­leni, wie­dząc, że zamie­rza ten wła­śnie temat poru­szać z bra­tem. A co waż­niej­sze, Beth nie była pewna, czy przy­pad­kiem to oni nie mają racji.

Zosta­wił te wnio­ski dla sie­bie i zajął się meto­dycz­nym ukła­da­niem figur w wyło­żo­nych aksa­mi­tem miej­scach dla nich prze­zna­czo­nych.

Po kilku minu­tach, gdy zamknął pudełko, Beth powie­działa:

– Wiem, gdzie zosta­nie wysłany Intran­si­gent.

Michael uniósł brwi i cze­kał. Z tego co sły­szał, krą­żow­nik miał patro­lo­wać obszar Kon­fe­de­ra­cji i zwal­czać pirac­two. Nie wie­dział, w któ­rym dokład­nie sek­to­rze, ale w Sile­sii wszę­dzie było pełno pira­tów, więc się tym spe­cjal­nie nie inte­re­so­wał. Skoro Beth poru­szyła tę sprawę, musiało cho­dzić o coś poważ­niej­szego.

– Prze­stań się dro­czyć – zachę­cił ją, gdy mil­cze­nie się prze­cią­gało. – Mów, o co cho­dzi.

– Nie lecisz do Sile­sii, a przy­naj­mniej nie od razu. Twój okręt ma naj­pierw dostar­czyć nowy per­so­nel dyplo­ma­tyczny i nowe zale­ce­nia nego­cja­to­rom w sys­te­mie Endi­cott.

– Endi­cott? – powtó­rzył, nie bar­dzo wie­dząc, czy dobrze usły­szał.

Beth kiw­nęła głową. Wyjęła z pudełka kilka figur i usta­wiła je na sza­chow­nicy.

– Ta kró­lowa to my, a ten biały król to Repu­blika Haven – wyja­śniła.

– Też sobie figurę wybra­łaś – prych­nął – toż to demo­kra­cja, nie jakaś zapy­ziała monar­chia jak my.

Beth skrzy­wiła się, ale nie odpo­wie­działa, za to usta­wiła kilka pio­nów na gra­ni­cach wpły­wów bie­gną­cych pół­ko­li­ście. Strefa Man­ti­core była znacz­nie mniej­sza.

– Mię­dzy nami znaj­duje się okre­ślona liczba sys­te­mów w obec­nej chwili neu­tral­nych albo skła­nia­ją­cych się bar­dziej czy mniej w któ­rąś stronę, lecz rząd żad­nego nie pod­jął jesz­cze decy­zji. Haven na razie prze­rwało pod­boje, a my nie mamy zamiaru ich zaczy­nać.

W jej gło­sie zabrzmiały twarde nutki, jako że nie­jed­no­krot­nie była zmu­szona spie­rać się z przed­sta­wi­cie­lami opo­zy­cji uwa­ża­ją­cymi, że podob­nie jak ojciec jest zbyt skłonna przy­łą­czać do Gwiezd­nego Kró­le­stwa nowe sys­temy pla­ne­tarne. Dokład­nie to taki sys­tem został przy­łą­czony jeden, i to w roku, w któ­rym się uro­dziła, ale dla nie­któ­rych temat sys­temu Basi­lisk na­dal pozo­stał aktu­alny.

Michael w trak­cie pobytu w aka­de­mii tylko się upew­nił, że poli­tyka Korony w tej kwe­stii była jedyną sen­sowną. Nazwa „Gwiezdne Kró­le­stwo Man­ti­core” brzmiała impo­nu­jąco, ale do czasu przy­łą­cze­nia sys­temu Basi­lisk Kró­le­stwo skła­dało się wyłącz­nie z jed­nego podwój­nego sys­temu pla­ne­tar­nego. Fakt, były w nim trzy nada­jące się do kolo­ni­za­cji pla­nety i nexus Man­ti­core Worm­hole Junc­tion, co umoż­li­wiało bar­dzo ener­giczny roz­wój gospo­darki, ale dwa sys­temy pla­ne­tarne, z czego jeden ubogi i zaco­fany, trudno było trak­to­wać jak impe­rium. Zwłasz­cza że miały prze­ciwko sobie olbrzyma zwa­nego Ludową Repu­bliką Haven.

Beth tym­cza­sem dosta­wiła pomię­dzy gra­ni­cami obu stref wpły­wów dwie wieże – czarną i białą.

– Wśród tych neu­tral­nych znaj­dują się dwa sys­temy leżące pra­wie w poło­wie drogi mię­dzy nami, a jedyne zamiesz­kane w pro­mie­niu dwu­dzie­stu lat świetl­nych. Sys­tem Yelt­sin i sys­tem Endi­cott.

– Czyli Gray­son i Masada – dokoń­czył, przy­po­mi­na­jąc sobie, skąd zna nazwę Endi­cott.

Sio­stra spoj­rzała nań z uzna­niem.

– Brawo. Widzę, że cze­goś cię jed­nak nauczyli w aka­de­mii.

Michael wzru­szył ramio­nami.

– Przy­pa­dek. Dosta­łem kie­dyś do opra­co­wa­nia temat o kolo­ni­za­cji tego rejonu. Wiesz, że obie pla­nety zostały zasie­dlone na długo przed Man­ti­core.

Elż­bieta III uśmiech­nęła się i kiw­nęła głową.

– Gray­son dużo wcze­śniej. Masada nie – popra­wiła go. – Ale i tak moje uzna­nie. Tata byłby zado­wo­lony, a ktoś bar­dziej niż ja podejrz­liwy stwier­dziłby, że zain­te­re­so­wa­łeś się tym, co może nam być potrzebne, jeśli Ludowa Repu­blika nie zaprze­sta­nie par­cia w naszą stronę.

Sły­sząc pochwałę, zaru­mie­nił się, więc żeby nie usły­szeć kolej­nej, dodał:

– Wieże dobrze wybra­łaś, bo na obu rzą­dzą fana­tycy tra­dy­cji i reli­gii. Pra­wie równo zbzi­ko­wani, zwłasz­cza na punk­cie tej dru­giej.

– Pra­wie.

– Ano pra­wie, bo ci z Masady zostali wyrzu­ceni z Gray­sona po prze­gra­nej woj­nie, którą zresztą wywo­łali ze wzglę­dów reli­gij­nych, więc są gorsi. Gdy­bym miał wybie­rać, posta­wił­bym na Gray­son, oni są nieco bar­dziej tole­ran­cyjni i mają lepiej roz­wi­niętą tech­nikę. Też są zaco­fani, ale nie aż tak. I mniej jest wśród nich orto­dok­syj­nych fana­ty­ków.

Elż­bieta poki­wała głową.

– Też tak uwa­żam, ale nie wszy­scy moi doradcy są tego zda­nia. Śro­do­wi­sko Masady nie jest dla czło­wieka szko­dliwe, więc potrzeba tam mniej nakła­dów i tech­niki, a z kolei słab­sza baza tech­no­lo­giczna może być naszym atu­tem. Wła­dze Masady powinny chęt­niej niż wła­dze Gray­sona sko­rzy­stać z naszych pro­po­zy­cji. A to zna­czy, że zatań­czą, jak im zagramy.

Michael potrzą­snął głową.

– Z tego co pamię­tam, to chcieli i chcą znisz­czyć miesz­kań­ców Gray­sona, jeśli nie zdo­łają ich pod­bić. Cały czas wra­cają do sys­temu Yelt­sin i pró­bują, choć za każ­dym razem prze­gry­wają. Jakoś nie jest to zacho­wa­nie ludzi skłon­nych tań­czyć, jak im inni zagrają.

Beth poki­wała głową.

– W tej spra­wie też się z tobą zga­dzam, ale zda­nia w rzą­dzie są podzie­lone, a wbrew prze­ko­na­niu wielu oby­wa­teli nie rzą­dzę Kró­le­stwem samo­dziel­nie i wyłącz­nie w opar­ciu o swoje widzi­mi­się. Prze­cież nie wszy­scy nawet są pewni, że wojna z Ludową Repu­bliką jest nie­unik­niona, a sprawę kom­pli­kuje fakt, że soju­sze będziemy zawie­rali dopiero w przy­szło­ści. Teraz jedy­nie zbie­ramy infor­ma­cje o Masa­dzie i Gray­so­nie. Oni zresztą robią to samo, spraw­dzają nas i Haven.

– A jeśli w trak­cie tego pro­cesu ktoś użyje lek­kiego krą­żow­nika w roli kuriera, powinno to sporo powie­dzieć wszyst­kim zain­te­re­so­wa­nym – dodał Michael.

– I żebyś nie musiał zbyt długo się zasta­na­wiać, wybór tego lek­kiego krą­żow­nika nie jest przy­pad­kowy – uśmiech­nęła się Beth. – Zarówno fana­tycy z Masady, jak i z Gray­sona nie mogą zro­zu­mieć, że w naszych siłach zbroj­nych służą kobiety, ale przede wszyst­kim nie wie­rzą, że Kró­le­stwem Man­ti­core rzą­dzi Kró­lowa, a nie Król.

Gdyby Michael wcze­śniej nie zetknął się z tymi infor­ma­cjami, praw­do­po­dob­nie uznałby je za żart, tak jedy­nie ski­nął głową i cze­kał na ciąg dal­szy.

– Wła­dze Gray­sona wydają się powoli, ale godzić z tym sta­nem rze­czy – dodała Elż­bieta. – Wła­dze Masady ani tro­chę, więc część moich dorad­ców uznała, że można byłoby to prze­ko­na­nie wyko­rzy­stać prze­ciwko nim, nie potwier­dza­jąc go w sumie…

I zamil­kła, wpra­wia­jąc brata w cięż­kie osłu­pie­nie, jako że nie był w sta­nie przy­po­mnieć sobie, kiedy to poprzed­nim razem sio­strze zabra­kło języka w gębie.

– Wymy­ślili, że jeśli ty będziesz słu­żył na tym krą­żow­niku, to ci z Masady dojdą do wnio­sku, że ja jestem jedy­nie figu­rantką, któ­rej praw­dziwą rolą jest rodze­nie nowego poko­le­nia Win­to­nów. To aku­rat potwier­dza ist­nie­nie Rogera. Nato­miast rze­czy­wi­stą wła­dzę spra­wuje jakaś męska grupa, któ­rej ty jesteś przy­wódcą, albo też będziesz w przy­szło­ści. Wizyta jest natu­ral­nie nie­ofi­cjalna i nikt im nie pod­su­nął podob­nej suge­stii, ale jeśli ma się do czy­nie­nia ze spo­łecz­no­ścią, która świa­do­mie tak się odse­pa­ro­wała od reszty galak­tyki jak oni, to logiczne jest, że będzie ona inter­pre­to­wała wszyst­kie infor­ma­cje wyłącz­nie ze swego punktu widze­nia.

– A na doda­tek mogą poczuć się zaszczy­ceni, że praw­dziwy władca składa im wizytę, choćby i nie­ofi­cjalną – dodał Michael.

Zamy­ślił się, a po chwili potrzą­snął głową.

– To głu­pota, nic z tego nie wyj­dzie – oce­nił. – Zbyt łatwo można zna­leźć wiele infor­ma­cji, które temu zaprze­czą. Poza tym jestem zwy­kłym mid­szyp­me­nem: to sto­pień raczej nie wywie­ra­jący wra­że­nia.

– To pierw­sze jest fak­tem, ale zapo­mi­nasz, że ludzie czę­sto widzą to, co chcą zoba­czyć, a ci z Masady na pewno mają ogra­ni­czony punkt widze­nia. Co zaś się tyczy wra­że­nia, to nie­ko­niecz­nie, bo to wojow­ni­cza spo­łecz­ność, a przy­wódcy prze­wo­dzą nie tylko w poli­tyce, ale czę­sto także w walce. Oso­bi­ście.

– Więc władca, który wła­śnie skoń­czył szkołę woj­skową i jest na tyle wojow­ni­kiem, by zacząć służbę we flo­cie od naj­niż­szego stop­nia ofi­cer­skiego, zrobi na nich wra­że­nie? – Michael nie pozbył się wąt­pli­wo­ści.

– Powiedzmy, że może nie ogromne, ale na pewno pozy­tywne – zapew­niła go Beth.

Michael posta­no­wił nie drą­żyć tematu, a sku­pić się na tym, co powi­nien wie­dzieć. Podej­rze­wał, że infor­ma­cje miał też dostać od dyplo­ma­tów, ale zna­jąc sio­strę, był pewien, że prio­ry­tety ofi­cjalne i jej wła­sne będą roz­bieżne przy­naj­mniej czę­ściowo.

– Co chcesz, żebym zro­bił? – spy­tał. – I druga sprawa: czy kapi­tan Intran­si­genta będzie wie­dział o mojej misji dyplo­ma­tycz­nej.

– Chcę, żebyś współ­pra­co­wał z dyplo­ma­tami tak dalece, jak uznasz to za roz­sądne. Nie chcę, byś cokol­wiek obie­cy­wał komu­kol­wiek, czy to we wła­snym imie­niu, czy w moim.

Michael spoj­rzał na nią zasko­czony.

– Prze­cież wiesz, że tego bym nie zro­bił!

– Ja wiem, ale zasko­czy cię, ilu ludzi w to nie wie­rzy – odparła miękko.

Nie odpo­wie­dział. Od dnia, w któ­rym Elż­bieta została koro­no­wana, wspie­rał ją i zło­ściło go nie­po­mier­nie, że ktoś może być prze­ko­nany, iż tylko czeka, by uzur­po­wać sobie wła­dzę.

– Jeśli cho­dzi o kapi­tana, to zosta­nie on popro­szony, by zwol­nił cię z obo­wiąz­ków służ­bo­wych na okre­ślone spo­tka­nia dyplo­ma­tyczne i uro­czy­sto­ści, gdy znaj­dzie­cie się na orbi­cie Masady. Nato­miast do tego momentu jesteś wyłącz­nie kró­lew­skim ofi­ce­rem, więc wszyst­kie przy­go­to­wa­nia i roz­mowy z dyplo­ma­tami na pokła­dzie okrętu nie mogą koli­do­wać ze służbą i odby­wać się będą wyłącz­nie w twoim wol­nym cza­sie. O tym kapi­tan Boniece także został zawia­do­miony.

Po czte­rech latach w aka­de­mii Michael miał solidne pod­stawy, by podej­rze­wać, ile wol­nego czasu może mieć na pierw­szym patrolu mid­szyp­men, toteż stłu­mił tylko jęk.

– Żyję, by słu­żyć mojej Kró­lo­wej – wykrztu­sił.

– Wiesz, za kilka lat będziemy potrze­bo­wali wszyst­kich moż­li­wych przy­ja­ciół – uśmiech­nęła się Elż­bieta. – Może z twoją pomocą zdo­łamy zali­czyć do nich i Masadę, i Gray­son.

– Może – odparł bez prze­ko­na­nia, spo­glą­da­jąc na samotną kró­lową sto­jącą w rogu sza­chow­nicy. – Może…

Dinah, naj­star­sza żona Eph­ra­ima, była tylko o kilka lat od niego młod­sza – pobrali się, gdy on miał sie­dem­na­ście, a ona pięt­na­ście lat. Ich pier­wo­rodny Gideon był już ojcem spo­rej gro­mady, a część jego synów osią­gnęła już wiek, w któ­rym mogła poma­gać ojcu w kor­sar­skiej dzia­łal­no­ści, podob­nie jak on kie­dyś poma­gał Eph­ra­imowi.

Teraz Dinah przy­glą­dała się Judith, nie kry­jąc zło­ści.

– Co ty wypra­wiasz? – powtó­rzyła.

Judith spoj­rzała na nią nie­win­nie, co nie było łatwe, jako że w sza­rych oczach Dinah poja­wił się sta­lowy błysk. Judith miała dzie­sięć lat, gdy Eph­raim przy­wiózł ją do domu, i przez dwa lata Dinah ponie­kąd zastę­po­wała jej matkę. Była wyma­ga­jąca, ale nie okrutna, uczyła ją zasad zacho­wa­nia, recy­ta­cji psal­mów i osła­niała przed zło­śli­wo­ścią pozo­sta­łych żon dosko­nale wie­dzą­cych, że Eph­raim nie przy­wiózł do domu gray­soń­skiej dziew­czyny kie­ro­wany dobro­cią serca.

Kiedy kilka lat póź­niej Judith dwu­krot­nie poro­niła, Dinah wzięła stronę leka­rza i nie ustą­piła mimo zło­śli­wych komen­ta­rzy Eph­ra­ima oskar­ża­ją­cych ją o zazdrość.

Miała mocno przy­pró­szone siwi­zną włosy i masywną figurę od rodze­nia dzieci tak żywych, jak i mar­twych przez trzy­dzie­ści osiem lat mał­żeń­stwa. Teraz przy­glą­dała się oskar­ży­ciel­sko Judith. Czego ta druga nie była w sta­nie pojąć, to dla­czego Dinah natych­miast nie wezwała męża albo któ­re­goś z synów.

– Chcia­łam zoba­czyć, jak to działa – odparła. – Widzia­łam, jak Zacha­riach się tym bawił.

Dinah odsta­wiła hełm na miej­sce i Judith gotowa była przy­siąc, że przy oka­zji zdą­żyła nie tylko prze­czy­tać, ale i zro­zu­mieć, co tam było napi­sane.

– Zdej­mij ręka­wiczki i chodź ze mną – pole­ciła Dinah, wpi­su­jąc pole­ce­nie zamknię­cia pro­gramu i całego urzą­dze­nia.

Były to stan­dar­dowe pole­ce­nia, ale coś mówiło Judith, że pierw­szy raz od poja­wie­nia się na Masa­dzie nie do końca orien­tuje się, jak naprawdę funk­cjo­nują tu pewne rze­czy. I po raz pierw­szy poczuła coś, czego nie doświad­czyła od śmierci rodzi­ców.

Nadzieję.

Bez słowa wyko­nała pole­ce­nie i cze­kała, co będzie dalej. Dinah jako naj­star­sza żona posia­dała wła­sny pokój. Wszyst­kie pozo­stałe spały we wspól­nych sypial­niach; Judith wie­działa, że miało to coś wspól­nego z sek­sem, choć po doświad­cze­niach mał­żeń­skich nie bar­dzo potra­fiła pojąć, jak ktoś mógłby chcieć robić to czę­ściej, niż musiał. Sama sku­piła się na wymy­śla­niu roz­ma­itych powo­dów, by jak naj­wię­cej czasu spę­dzać poza wspól­nymi pomiesz­cze­niami, i usi­ło­wała tak nimi żon­glo­wać, by żad­nego nie nad­użyć.

Dinah zamknęła drzwi, wska­zała jej krze­sło i stwier­dziła:

– Gwał­towne prze­pię­cie po wyj­ściu z nad­prze­strzeni. Masz dziwne gusty, jeśli cho­dzi o roz­rywki.

Judith już otwie­rała usta, gdy dotarło do niej to, co usły­szała.

– Potra­fisz czy­tać!

– Gdy się uro­dzi­łam, mój ojciec był stary i wzrok mu szwan­ko­wał. Ponie­waż uwa­żał pewne ogra­ni­cze­nia za głu­pie, uczył mnie, żebym mogła czy­tać mu święte tek­sty. Potem, gdy Eph­raim zwró­cił na mnie uwagę, pole­cił mi zapo­mnieć, co umiem, ponie­waż było powszech­nie wia­dome, iż Tem­ple­to­no­wie uwa­żali kształ­ce­nie kobiet za bez­u­ży­teczne. Natu­ral­nie posłu­cha­łam ojca i dzięki temu mój pan i władca ni­gdy nie pozbył się błęd­nego mnie­ma­nia o moich umie­jęt­no­ściach. I nie prze­żył roz­cza­ro­wa­nia.

Judith wie­działa, że rodzina Dinah była biedna i sojusz z ambit­nym rodem Tem­ple­to­nów był dlań wart znacz­nie wię­cej niż drobne kłam­stewko.

– Wiesz, że ja… – spy­tała, nagle tra­cąc całą pew­ność sie­bie.

– Umiesz czy­tać? – Dinah włą­czyła nagra­nie z recy­ta­cją psal­mów. – Domy­śli­łam się, choć zacho­wy­wa­łaś ostroż­ność, nawet jeśli w pobliżu nie było męż­czyzn. Nato­miast cza­sem zbyt długo wpa­try­wa­łaś się w jakąś nalepkę lub inny kawa­łek tek­stu. Pew­ność zyska­łam dopiero w dniu, w któ­rym ura­to­wa­łaś Uriela.

Uriel był nie­mow­la­kiem, gdy Eph­raim przy­wiózł ją do domu, a ponie­waż jego matka, Rapha­ela, znów była w ciąży, uga­nia­nie się za racz­ku­ją­cym brzdą­cem stało się obo­wiąz­kiem Judith. Jakoś nie potra­fiła prze­nieść nie­na­wi­ści z ojca na syna, toteż gdy malec się­gnął po kolo­rową wtyczkę podobną do innych zaba­wek roz­sia­nych po pokoju, zare­ago­wała. Wtyczka bowiem była czę­ścią dzia­ła­ją­cego już, ale nie zabez­pie­czo­nego przez elek­tryka obwodu, któ­rym pły­nął prąd. O tym, czym jest, infor­mo­wał jedy­nie napis drob­nym dru­kiem. Mimo że mogła się w ten spo­sób zdra­dzić, zła­pała malca i zajęła go inną zabawką, po czym zama­sko­wała jak mogła nie­bez­pieczne miej­sce. Dinah była przy tym obecna, ale zda­wała się nie zwra­cać na nic uwagi zajęta wła­snymi spra­wami.

– Czyli wie­dzia­łaś pra­wie od początku.

– Byłaś bar­dzo ostrożna i Eph­raim ni­gdy niczego nie podej­rze­wał. Poza tym że twoja głu­pota może być formą buntu, ale zapew­ni­łam go, że w to wąt­pię.

– Chro­ni­łaś mnie – zabrzmiało to pra­wie jak oskar­że­nie. – Dla­czego?

– Bo byłaś miła dla tych, któ­rych powin­naś nie­na­wi­dzić. Bo było mi cię żal. I jesz­cze z jed­nego powodu.

Dinah mil­czała na tyle długo, że Judith w końcu spy­tała:

– Z jakiego?

– Bo pomy­śla­łam, że możesz być Wybraną, którą zgod­nie z pro­roc­twem Moj­żesz miał przy­słać, by wypro­wa­dziła nas do lep­szego świata – odparła z dziw­nym bły­skiem w oczach Dinah.

To, że mid­szyp­men Win­ton był uprzejmy, a obo­wiązki wypeł­niał w spo­sób wręcz nie­na­ganny, i to nie­za­leż­nie od ilo­ści zajęć i ćwi­czeń, które Car­lie mu wyzna­czała, nie prze­kre­śliło jej wąt­pli­wo­ści co do jego osoby.

Powo­dem głów­nym była stała świta towa­rzy­sząca mu pra­wie wszę­dzie poza służbą. Dwoje jej człon­ków: Astrid Hey­wood i Osgood Russo, otrzy­mali prze­nie­sie­nia na Intran­si­genta zaraz po Win­to­nie. Pozo­stała trójka miała przy­działy wcze­śniej, ale nie powstrzy­mało ich to przed wyko­rzy­sty­wa­niem oka­zji, jaką była jego bli­skość.

Spo­wo­do­wało to podział obec­nych na pokła­dzie mid­szyp­me­nów na dwie grupy, gdyż pozo­stała szóstka wręcz wycho­dziła z sie­bie, by uni­kać Win­tona. A co gor­sza, mimo że podróż trwała już dzie­sięć dni, Car­lie na­dal nie miała pew­no­ści, czy Michael Win­ton w jakiś spo­sób zachę­cał świtę do dep­ta­nia sobie po pię­tach czy nie. Była tylko pewna, że w żaden spo­sób ich nie znie­chę­cał, a to w jej opi­nii było rów­nie złe.

Poza tym docho­dziła jesz­cze kwe­stia dodat­ko­wych obo­wiąz­ków, które zabie­rały mu zaska­ku­jąco wiele czasu, kon­kret­nie narad i spo­tkań z dyplo­ma­tami trans­por­to­wa­nymi do sys­temu Endi­cott. Car­lie ani przez chwilę nie wąt­piła, że dyplo­maci prze­ści­gali się w uni­żo­no­ści wobec księ­cia krwi. A on po każ­dym takim spo­tka­niu wyda­wał się jesz­cze bar­dziej zamknięty w sobie i nie­obecny.

Jedyną dobrą rze­czą było to, że świta nie mogła mu wtedy towa­rzy­szyć, nato­miast uczest­nic­two w tych nara­dach jesz­cze bar­dziej pod­kre­ślało jego wyjąt­kowy sta­tus nie tylko wśród mid­szyp­me­nów, ale i załogi.

Zresztą to, że jest inny, potwier­dził naj­do­bit­niej ostatni obiad u kapi­tana, który wzo­rem naj­lep­szych ofi­ce­rów Royal Man­ti­co­ran Navy regu­lar­nie zapra­szał na posiłki ofi­ce­rów, tak by każdy zna­lazł się tam choć raz. Tego wie­czora zapro­szeni zostali mię­dzy innymi Car­lie i Michael. A Car­lie cały czas bacz­nie, acz nie­po­strze­że­nie obser­wo­wała pod­opiecz­nego.

Wie­czór prze­bie­gał miło i nor­mal­nie. Win­ton nie ode­zwał się nie pytany, ale odpo­wie­dzi zawsze miał gotowe i prze­my­ślane. Car­lie zaczęła już zmie­niać o nim zda­nie, gdy nad­szedł moment toa­stu za Kró­lową. Jako naj­młod­szy stop­niem to on miał obo­wią­zek go wygło­sić, o czym nie trzeba było mu przy­po­mi­nać.

Gdy nade­szła sto­sowna pora, wstał, uniósł kie­lich na wła­ściwą wyso­kość i dźwięcz­nym gło­sem wyre­cy­to­wał:

– Panie i pano­wie, za Kró­lową!

– Za Kró­lową! – powtó­rzyli chó­rem obecni.

Wypito, Win­ton usiadł, a Car­lie spoj­rzała na niego spod oka. I zauwa­żyła, że zamiast pić dosko­nałe zresztą wino, Michael Win­ton uśmie­cha się zło­śli­wie pół­gęb­kiem.

Tak nią to wstrzą­snęło, że musiało się to jakoś odbić na jej twa­rzy, gdyż sie­dzący obok Tab Til­son spy­tał zanie­po­ko­jony:

– Dobrze się czu­jesz, Car­lie?

– Dobrze – odrze­kła z tru­dem. – Tylko omal się nie zakrztu­si­łam.

Tab uspo­ko­jony poki­wał głową i odwró­cił się do kapi­tana, który wła­śnie go o coś spy­tał. Car­lie zaś ponow­nie spoj­rzała na Win­tona – roz­ma­wiał z sąsia­dem z nie­na­gan­nie uprzej­mym wyra­zem twa­rzy, jaki miał przez cały wie­czór.

Ale ona była pewna, co widziała, a to zna­czyło, że Michael Win­ton nie był zdolny zleźć z tronu i bez reszty oddać się obo­wiąz­kom służ­bo­wym. Co było nie­zbędne, by stać się praw­dzi­wym ofi­ce­rem Kró­lew­skiej Mary­narki.

Michael nie miał poję­cia, czy prze­trwa staż. I nie cho­dziło tu o nad­miar zajęć, choć porucz­nik Dun­si­nane sta­rała się uprzy­jem­niać mu czas znacz­nie ener­gicz­niej niż komu­kol­wiek z pozo­sta­łej jede­nastki. I nawet nie o to, że ponad połowę w teo­rii wol­nego czasu zabie­rały mu nasia­dówki z dyplo­ma­tami, z któ­rych więk­szość nie doty­czyła go nawet, jako że miał być obecny, ale się nie odzy­wać.

Dobi­jała go izo­la­cja.

Przez ponad dwa tygo­dnie żył w kabi­nie, którą trudno było okre­ślić ina­czej jak zatło­czoną, bo oprócz dwu­na­stu osób było w niej sześć dwu­pię­tro­wych łóżek. A mimo to nie miał jesz­cze oka­zji do choćby krót­kiej nor­mal­nej roz­mowy z kim­kol­wiek. W tym nawet z tymi, któ­rych w aka­de­mii nazwałby dobrymi zna­jo­mymi.

Nie był dur­niem i spo­dzie­wał się cze­goś podob­nego. Ludzie muszą się przy­zwy­czaić do miesz­ka­nia z kimś, kto mówiąc o swo­jej sio­strze, mówi o ich Kró­lo­wej. Z Samem, z któ­rym jako pierw­szym dzie­lił kwa­terę na wyspie Saga­nami, przez parę ład­nych tygo­dni zacho­wy­wali się wobec sie­bie uprze­dza­jąco uprzej­mie, ale w końcu oswo­ili się na tyle, że Michael nie miał nie­od­par­tego wra­że­nia, że pod­waża zasady monar­chii, para­du­jąc po pokoju w gaciach.

Ni­gdy nie stali się z Samem przy­ja­ciółmi, ale polu­bili się. Przy­ja­ciół zna­lazł sobie wśród miesz­kań­ców innych pokoi, a dopiero potem Todd Liatt, naj­lep­szy z nich, zamiesz­kał razem z nim.

Wiele by dał, żeby Todd brał udział w tym patrolu, i to nie tylko dla­tego, że miałby z kim poroz­ma­wiać. Przede wszyst­kim radar psy­chiczny Todda bez pudła okre­śliłby, dla­czego pani porucz­nik Dun­si­nane zawsze patrzy na niego tym prze­ni­kli­wym i lodo­wa­tym wzro­kiem. Todda jed­nak tu nie było, a on wolał nie ryzy­ko­wać spraw­dze­nia prze­biegu jej służby i innych powszech­nie dostęp­nych danych. Powszech­nie może i były dostępne, ale gdyby się o tym dowie­działa, na pewno by go bar­dziej nie polu­biła.

Gdy dostrzegł jej minę w cza­sie obiadu kapi­tań­skiego, miał ochotę wła­sno­ręcz­nie sprać się po pysku za głu­potę. Tak mu ulżyło, że toast wypadł dobrze, iż zapo­mniał na moment o samo­kon­troli, mając przed oczyma scenkę z ostat­niego urlopu, gdy to Beth nabi­jała się z tego wła­śnie obo­wiązku, który go cze­kał.

– I nie zapo­mnij o toa­ście za Kró­lową – oznaj­miła któ­re­goś ranka przy zupeł­nie pry­wat­nym śnia­da­niu. – Jak by nie było, jesteś teraz moim ofi­ce­rem, więc muszę dbać o wła­sny wize­ru­nek.

– Wasza Wyso­kość pozwoli, że prze­ćwi­czę. – Michael wyko­rzy­stał oka­zję, zerwał się i wysy­pał jej na głowę koszyk świe­żut­kich grza­nek.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki