Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Piąty tom bestsellerowego cyklu Davida Webera „Honor Harrington”
Przybita ostatnimi wydarzeniami i rozgoryczona rozwojem sytuacji lady Honor Harrington udaje się na planetę Grayson, by zająć się zarządzaniem domeną Harrington i zaleczyć wewnętrzne rany. Spokój jednak nie jest jej pisany – z jednej strony atakują wrogowie wewnętrzni, dla których kobieta – patron stanowi obrazę, z drugiej zewnętrzni: zrewolucjonizowana Ludowa Republika Haven kolejny raz próbuje zdobyć system Yeltsin. Na drodze do zwycięstwa jednych i drugich stoi tylko jedna przeszkoda – admirał lady Honor Harrington. Admirał, ale nie Królewskiej Marynarki...
David Weber to jedna z największych gwiazd światowej fantastyki, znany przede wszystkim z doskonałych cykli militarnej SF („Honor Harrington”, „Starfire”). Łączny nakład jego książek przekroczył już 7 milionów egzemplarzy, aż 22 tytuły trafiły na listę bestsellerów „New York Timesa”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 586
David Weber
HONOR HARRINGTON
Honor na wygnaniu
Przełożył Jarosław Kotarski
Dom Wydawniczy REBIS
Rogerowi Żelaznemu – gentelmanowi, nauczycielowi, autorowi i przyjacielowi, którego nie znałem wystarczająco długo.
Admirał Eskadry Zielonej Hamish Alexander, trzynasty earl White Haven, siedział w swym fotelu na pomoście flagowym HMS Queen Caitrin i przyglądał się ekranowi, na którym gwiazda typu 63, czyli słońce systemu Nightingale, stanowiła ledwie biały punkcik, a niewidoczna, bo zbyt odległa, jedyna zamieszkana planeta oznaczona była błękitno-zielonym symbolem. Między nim a Queen Caitrin znajdowały się też inne symbole – czerwone – oznaczające szyk wrogich okrętów i im właśnie admirał poświęcał szczególną uwagę. Sensory pokładowe okrętów Ludowej Marynarki wykryły jego siły wiele godzin temu. a jak dotąd przeciwnik nie próbował niczego niespodziewanego – utworzył ścianę przegradzającą drogę do celu i obrał kurs pozwalający na zbliżenie się w zasięg ognia w sporej odległości od granicy wejścia w nadprzestrzeń. Pozostawił mu więc inicjatywę, co nie na wiele się przydało – obie strony wiedziały, po co zjawiły się w układzie okręty Królewskiej Marynarki, a obrońcy zajmowali pozycję skutecznie uniemożliwiającą osiągnięcie celu. Co gorsza, ich okręty utrzymywały szyk bez dziwnych, niespodziewanych manewrów – typowych w ostatnim czasie – i miały przewagę liczebną w stosunku cztery do trzech. On z kolei dysponował lepszymi okrętami i lepszym uzbrojeniem, ale jedyne, co mu pozostało, to bój spotkaniowy – zmora każdego szanującego się dowódcy. Biorąc jednakże pod uwagę upór, z jakim okręty wroga trzymały się w szyku, nie było co liczyć na walkę manewrową.
Westchnął, sprawdził odległość i spojrzał na ekran łączności, na którym widać było twarz kapitana Goldsteina, dowódcy okrętu.
– Doskonale, kapitanie Goldstein – powiedział. – Może pan otworzyć ogień.
– Aye, aye, milordzie!
Sekundę później pierwsza salwa rakiet opuściła lewoburtowe wyrzutnie okrętu. Natychmiast dołączyły do niej pozostałe jednostki Dwudziestej Pierwszej Eskadry Liniowej i osiem superdreadnoughtów równocześnie odpaliło rakiety z zasobników holowanych za rufami. Dreadnoughty z Ósmej i Siedemnastej Eskadry poszły ich śladem i trzy tysiące dwieście rakiet pomknęło ku oddalonym o pięć i pół miliona kilometrów okrętom wroga.
White Haven przyglądał się temu z coraz bardziej ponurą miną. Początkowa faza bitwy miała wręcz podręcznikowy przebieg, a mimo to coś zdecydowanie go niepokoiło. Jak dotąd nic tego nie uzasadniało, a fakt, iż okrętów wroga pojawiło się więcej niż zwykle, nie był aż tak zaskakujący. Nie było to miłe, ale należało się spodziewać, że po miesiącach rozpaczliwych obron organizowanych na poczekaniu, które nieodmiennie kończyły się klęską, Ludowa Marynarka zdoła coś zorganizować. W końcu Trevor Star był dla Republiki Haven naprawdę ważnym systemem, a ku niemu właśnie zmierzał atak Royal Manticoran Navy. Teraz najwyraźniej miał przed sobą zorganizowaną wcześniej grupę operacyjną i być może właśnie brak nerwowości i zamieszania, typowych dla przeciwnika w ostatnich miesiącach, stanowił powód jego niepokoju. Dlatego właśnie otworzył ogień z tak dużej odległości i zmusił się do ostrożnego, bezczynnego czekania.
Salwa wystrzelona przez okręty Ludowej Marynarki była znacznie słabsza, a to dlatego, że nie używały one holowanych zasobników. Mimo to trzydzieści dwa superdreadnoughty tworzące cztery eskadry liniowe odpaliły tysiąc dwieście rakiet i White Haven zmełł przekleństwo, gdy przekonał się, że przeciwnik skoncentrował ogień na okrętach Dwudziestej Pierwszej Eskadry.
Jego własne okręty wystrzeliły jeszcze dwie pełne salwy burtowe, nim wrogie rakiety znalazły się na tyle blisko, iż odezwała się pokładowa obrona antyrakietowa. Antyrakiety na ekranie miały zieloną barwę i spisywały się doskonale, ale skoncentrowanie ostrzału na ośmiu tylko celach spowodowało, że nadlatujących rakiet było zbyt wiele, by mogła sobie z nimi wszystkimi poradzić obrona przeciwrakietowa Dwudziestej Pierwszej Eskadry. Część rakiet wroga po prostu musiała się przez nią przedrzeć…
Najpierw jednak ich własne rakiety doleciały do celu. Sprzężone działka laserowe zniszczyły wiele rakiet, które przedostały się przez zaporę antyrakiet, ale by nadlatujące pociski stały się całkowicie niegroźne dla okrętu, musiały zostać zniszczone co najmniej dwadzieścia pięć tysięcy kilometrów od jego burty. Co prawda okręty RMN obrały za cele trzy eskadry, nie jedną, ale ilość rakiet była tak duża, że sam rachunek prawdopodobieństwa działał na ich korzyść. Coraz więcej pocisków docierało do celu, a ich impulsowe głowice laserowe detonowały jedna po drugiej, rozsiewając wokół promienie laserowej energii. Część z nich pochłonęły lub odbiły osłony burtowe, ale dziesiątki przedarły się przez tę ostatnią linię obrony i pruły pancerne kadłuby, niosąc śmierć i zniszczenie. Potężne okręty traciły atmosferę i uzbrojenie, ginęli członkowie załóg, węzły napędów przestawały istnieć, a osłony burtowe znikały bądź przestawały być stabilne, ułatwiając zadanie kolejnym promieniom laserowym.
Nim piekło wokół okrętów Ludowej Marynarki zelżało, pierwsza wystrzelona przez nie salwa dotarła do okrętów Royal Manticoran Navy. Ponieważ okręty Ósmej Eskadry znajdowały się zbyt daleko za rufami jednostek Dwudziestej Pierwszej Eskadry, nadlatujące pociski mogły ostrzeliwać jedynie działka laserowe okrętów wchodzących w skład eskadr Dwudziestej Pierwszej i Siedemnastej. A było ich zbyt mało, by mogły poradzić sobie ze wszystkimi – i teraz straty zaczęły ponosić okręty RMN.
White Haven obserwował z rosnącym niepokojem przebieg starcia. Jego dowódcy spisywali się doskonale – według danych wyświetlanych w dolnej części ekranu nieprzyjaciel poniósł poważne straty, choć jak dotąd żaden okręt nie został zniszczony. Co dziwniejsze, żaden też nie wycofał się z walki, choć parę było praktycznie wybebeszonymi wrakami. Jego własny okręt flagowy został tylko lekko uszkodzony, mimo że ekran w pewnym momencie zamigotał, ale wiedział, że to nie potrwa długo – przy boju spotkaniowym i ciągłym ostrzale na coraz krótszy dystans, mimo iż każda następna salwa była mniej liczna od poprzedniej, przez obronę antyrakietową przedostawało się tyle samo rakiet, a wywoływały one coraz większe zniszczenia. Ponieważ przeciwnik utrzymywał kurs i szyk, zanosiło się na bitwę na wyniszczenie – coś, co było koszmarem każdego dowódcy formacji liniowej.
– Pierwszy ma dość, sir! – zameldował jego szef sztabu, widząc jak pierwszy nieprzyjacielski dreadnought wypada z szyku i obraca się, by ustawić ekranem ku nadlatującym pociskom.
– Widzę, Byron – skwitował White Haven.
W jego głosie nie było śladu radości brzmiącej w głosie kapitana Huntera.
Nie ulegało kwestii, że właśnie zakończył się okres łatwych zwycięstw – Ludowa Marynarka zdołała się zmobilizować i znów stała się groźnym przeciwnikiem. Najlepiej świadczyło o tym to, iż pozostałe okręty nadal utrzymywały szyk i strzelały. Dotąd strata pierwszego doprowadzała zwykle do paniki, a zawsze do zamieszania. Tym razem było inaczej. Co nie wróżyło dobrze na przyszłość. Co prawda przeciwnik nadal popełniał błędy, ale już nie takie jak wcześniej. To starcie było niezwykle zacięte. Okręty wrogiej formacji powinny już odpadać po dwa i po trzy, gdy zdemoralizowani oficerowie mieli okazję przekonać się na własnej skórze o przewadze technicznej Królewskiej Marynarki, a tymczasem nic takiego nie miało miejsca. Przeciwnik trzymał szyk i nie była to miła świadomość dla kogoś, kto wiedział, jaką przewagą liczebną i tonażową dysponuje nadal Ludowa Marynarka. Tymczasem przeciwnik uparcie nie zmieniał kursu mimo ponoszonych strat, chcąc dotrzeć w zasięg broni energetycznej, bowiem dopiero to było w stanie zniwelować przewagę techniczną rakiet i systemów elektronicznych okrętów Royal Manticoran Navy.
Jeden z zielonych symboli przedstawiających okręty RMN zaczął pulsować pomarańczowo, gdy pół tuzina promieni laserowych trafiło w niego równocześnie. Ekran HMS King Michael zniknął, potem pojawił się na nowo I przez sekundę White Haven myślał, że najgorsze za nimi – w następnej sekundzie superdreadnought zmienił się w miniaturową supernową. Mający ponad osiem milionów ton i liczącą sześć tysięcy ludzi załogę okręt przestał istnieć. Ktoś zaklął cicho, ktoś inny westchnął, admirał Hamish Alexander polecił zaś lodowato opanowanym głosem:
– Kapitanie Goldstein, proszę zmienić kurs o piętnaście stopni na prawą burtę.
W ten sposób oddalał się od przeciwnika, zwiększając tym samym czas trwania pojedynku rakietowego. Przy takiej różnicy sił jego okręty nie miały szans w starciu na małą odległość, a pojedynek rakietowy z każdą chwilą zmniejszał tę dysproporcję. Z ponurą satysfakcją obserwował, jak formacja wroga także zmienia kurs i to gwałtowniej – okręty Ludowej Marynarki wykonały ostrzejszy zwrot, chcąc szybciej zmniejszyć dystans, choć w ten sposób niebezpiecznie wystawiały nie osłonięte dzioby na trafienia. Dało się to natychmiast zauważyć – w kilka sekund po zmianie kursu eksplodował pierwszy superdreadnought, a nim odległość zmniejszyła się do czterech milionów kilometrów, dwa kolejne przestały istnieć. Liczne trafienia i uszkodzenia pozostałych powoli, lecz stale wyrównywały siły obu stron, o czym na bieżąco informowała wyświetlająca się na dole ekranu analiza taktyczna.
– Kapitanie Goldstein, proszę zmienić kurs o dziesięć stopni na lewą burtę – polecił White Haven, gdy uznał stosunek sił za zadowalający. – Skoro tak chcą się do nas zbliżyć, pomożemy im.
– Aye, aye, milordzie. Jest dziesięć stopni na lewą burtę!
Ostrzał przybrał na sile, gdy odległość między obiema flotami zaczęła się zmniejszać, ale coraz bardziej uwidaczniała się przewaga okrętów Królewskiej Marynarki – coraz więcej wyrzutni wroga milkło, kolejny okręt wypadł z szyku, ustawiając się ekranem do przeciwnika. Przy tym stosunku strat – pięć okrętów wroga wyłączonych z walki za jeden własny – jego eskadra będzie miała przewagę, gdy znajdą się w zasięgu broni energetycznej… White Haven zmarszczył brwi: ten, kto dowodził siłami Ludowej Marynarki, także miał tego świadomość, więc dlaczego parł do samobójstwa?! Nightingale stanowił istotny element zewnętrznej strefy obronnej Trevor Star, ale nie na tyle istotny, by był wart utraty trzydziestu dwóch okrętów liniowych. Musiał istnieć inny powód tego szaleństwa…
– Nowy kontakt! Nieprzyjacielskie okręty liniowe w namiarze 046 na 039! Odległość osiemnaście milionów kilometrów i zmniejsza się! – rozległ się nagle głos jednego z operatorów. – Oznaczenie sił: Bogey 2!
White Haven odwrócił się ku głównej holoprojekcji taktycznej – za prawoburtową ćwiartką rufową jego okrętu flagowego zaczęły się pojawiać nowe symbole, w miarę jak superdreadnoughty przeciwnika uruchamiały napędy i stawały się widoczne dla sensorów. Dwadzieścia cztery nowe okręty liniowe stanowiące drugie ugrupowanie wroga wyjaśniały sytuację i dziwne zachowanie pierwszego, którego zadaniem było wciągnąć go w zasadzkę. Niechętnie, ale musiał przyznać, że Ludowa Marynarka naprawdę wracała do formy – gdyby dowódca drugiego zespołu poczekał jeszcze z kwadrans, cała eskadra Królewskiej Marynarki znalazłaby się w potrzasku, zmuszona walczyć na bliską odległość z niedobitkami pierwszej grupy, a wystawiona na ogień z boku i z góry drugiej, o której istnieniu nic nie wiedziała. Niewiele okrętów RMN zdołałoby ujść z tej zasadzki.
White Haven uśmiechnął się złośliwie – gdyby przeciwnik poczekał… ale tego nie zrobił i ujawnił się o kwadrans za wcześnie, co zmieniało sytuację diametralnie. Był to bez wątpienia skutek braku doświadczenia dowodzącego zespołem Bogey 2, a to z kolei było skutkiem czystek, które nowe władze Ludowej Republiki przeprowadziły we flocie. Wyrżnęli praktycznie wszystkich wyższych dowódców, a więc i większość doświadczonych, co się właśnie zemściło. Bardziej doświadczony oficer zignorowałby straty ponoszone przez pierwszy zespól i czekał, aż przeciwnik znajdzie się w potrzasku. Przy tak niewielkiej odległości i przy ostrzale z broni energetycznej z obu burt przewaga techniczna uzbrojenia dalekodystansowego nie liczyłaby się, a okręty Królewskiej Marynarki zostałyby dosłownie zmasakrowane. I Ludowa Marynarka odniosłaby pierwsze zwycięstwo w tej wojnie.
Kwestia była prosta – nie mógł wdać się w walkę z takimi siłami, bo oznaczałoby to zagładę jego sił, a więc musiał dotrzeć do granicy wejścia w nadprzestrzeń i uciec, zanim pułapka się zamknie. By tego dokonać, nie mógł jedynie zmienić kursu, bowiem zgodnie z wyliczeniem komputera taktycznego oba zgrupowania przeciwnika połączą się wcześniej, jeśli to zrobi, a jego okręty będą i tak miały zbyt dużą prędkość, by z marszu wejść w nadprzestrzeń. Jedyne, co mu pozostało, to ostry zwrot na lewą burtę prosto ku lecącej formacji. Dzięki temu Bogey 2 nie zdąży wziąć udziału w walce. Minusem było to, że musiał wejść w zasięg broni energetycznej pierwszego zgrupowania szybciej niż planował, co oznaczało, że poniesie znacznie większe straty niż zakładał przed bitwą.
White Haven pogodził się z tym, wiedząc, że nie ma innego wyjścia, a w ten sposób nie dość, że uratuje większość okrętów, to jeszcze zada przeciwnikowi duże straty. Wprowadził nowy kurs do podręcznego komputera nawigacyjnego i gdy na ekranie pojawiła się nowa projekcja, uśmiechnął się z mściwą satysfakcją – tak jak podejrzewał, jego eskadra znajdowała się w pozycji umożliwiającej przecięcie kursu przeciwnika bez wystawiania dziobów prosto na jego salwy burtowe. A okręty Ludowej Marynarki będą musiały zmienić kurs albo wystawią swoje nie osłonięte dzioby na jego salwy burtowe. Jeśli się zdecydują na to drugie, zadadzą mu większe straty, bowiem pojedynek potrwa dłużej, ale same zostaną zmasakrowane.
– Kapitanie Goldstein, proszę wziąć kurs 270 na 000! – polecił. – Pełna szybkość i proszę przekazać na wszystkie okręty: odwrócić się ekranami do Bogey 2 i kontynuować walkę z Bogey 1!
Nie czekając na potwierdzenie, ponownie skupił uwagę na ekranie taktycznym. Jego okręty zwróciły się ekranami ku nowemu przeciwnikowi, nie przerywając ostrzału starego. Co prawda Bogey 2 znajdował się poza zasięgiem ostrzału rakiet dysponujących jeszcze napędem, ale jego dowódca mógł zaryzykować parę salw w nadziei, że pociski po wyczerpaniu paliwa nadal będą lecieć tym samym kursem, a staną się niewykrywalne dla pokładowych sensorów. W ten sposób zabezpieczył się przed taką niespodzianką i mógł skoncentrować się na pierwotnym przeciwniku.
I na dalszej ucieczce. Bo uciekał – i wiedzieli o tym wszyscy, tak jego podwładni, jak i przeciwnik. Po raz pierwszy w tej wojnie Ludowej Marynarce udało się powstrzymać całkowicie ofensywę Royal Manticoran Navy, i to zadając jej przy okazji poważne straty. Obserwował zmieniające się prognozy w miarę rozwoju sytuacji, świadom, że do samego końca bitwy nie będzie wiedział, jak wielkie one będą. Jedno nie ulegało kwestii: na pewno będą poważne…
A gdyby nie niecierpliwość dowódcy Bogey 2, byłyby olbrzymie. Przestrzeń była wystarczająco obszerna, by ukryć w niej całe floty, jak długo okręty nie emitowały zdradzającego ich obecność promieniowania, ale by zasadzka taka jak ta spełniła swoje zadanie, konieczne było doskonałe zgranie czasowe obu zespołów ją organizujących, nawet jeśli ofiara była uprzejma współpracować tak dalece jak on… Dalsze rozmyślania przerwał mu widok kolejnego zielonego symbolu zmieniającego barwę na pomarańczowy. HMS Thunderer przełamał się na dwie połowy, rozsiewając wokół kapsuły ratunkowe. White Haven przygryzł wargę – nie mógł nic zrobić dla rozbitków, bo jeśli zwolni, Bogey 2 zdoła dogonić jego formację. Jeśli zaś zostawiłby jakiekolwiek lekkie okręty, by odszukały ich i wzięły na pokłady, skazałby je na zagładę. A ich załogi na śmierć lub niewolę.
Obie połówki HMS Thunderer eksplodowały, gdy wybuchły zainstalowane z myślą o takiej konieczności ładunki autodestrukcyjne. Sekundy później znacznie silniejsza eksplozja zakończyła istnienie kolejnego superdreadnoughta Ludowej Marynarki. Hamish Alexander zmusił się do spokojnego siedzenia i czekania. Przeciwnik będzie miał dość czasu i okrętów, by przeprowadzić akcję ratunkową, więc ci z załóg okrętów RMN, którzy ocaleli, także zostaną uratowani. Co prawda los jeńca wojennego nie był zbyt świetlaną perspektywą, ale zdecydowanie lepszą niż śmierć. Ludowa Republika miała masę wad, natomiast nic jak dotąd nie wskazywało, by nie przestrzegała międzyplanetarnych konwencji regulujących zasady prowadzenia wojny i traktowania jeńców.
– Za trzydzieści siedem minut znajdziemy się w zasięgu broni energetycznej, sir – powiedział cicho kapitan Hunter. – Według najnowszych obliczeń Bogey 1 będzie w stanie kontynuować walkę aż do przekroczenia granicy wejścia w nadprzestrzeń.
– Rozumiem – odparł spokojnie White Haven.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że pozorami spokoju nie oszuka Huntera, ale niepisane zasady wymagały, by dowódca zawsze zachowywał spokój albo go dobrze udawał, a pozostali sprawiali wrażenie, że biorą to za dobrą monetę.
Kolejny okręt Ludowej Marynarki wycofał się z walki – pozostało ich dwadzieścia pięć, a jego załogi jeszcze zmniejszą tę liczbę w ciągu najbliższej pół godziny. A mimo to przeciwnik utrzymywał szyk i kurs – Ludowa Marynarka jako liczniejsza mogła łatwiej znieść stratę większej liczby okrętów liniowych niż Royal Manticoran Navy i dowodzący zespołem Bogey 1, najwyraźniej tego świadom, postanowił zadać przeciwnikowi jak największe straty. Obserwując coraz zacieklejszą wymianę ognia, White Haven nie miał wesołych myśli. Przeciwnik zaczął wykazywać inicjatywę, co prawda jeszcze nieporadnie i nieskutecznie, ale skończyła się panika, z jaką dotąd reagował na ataki. Zdawał sobie co prawda sprawę od samego początku, że taka chwila nadejdzie, bowiem Ludowa Republika Haven była zbyt potężna, by dało się ją pokonać w błyskawicznej wojnie, ale miał nadzieję, że jej siły zbrojne później powrócą do równowagi. Teraz wiedział, że się przeliczył…
– Byron, plan Delta Trzy – powiedział cicho, oficjalnie potwierdzając zamiar jak najszybszego wejścia w nadprzestrzeń. – Skoncentrujemy ogień na ich środkowej eskadrze: tam najprawdopodobniej jest flagowiec. Może uda się go zniszczyć, nim przemówią działa.
– Aye, aye, sir – potwierdził kapitan Hunter.
Earl White Haven odchylił się na oparcie fotela, słuchając, jak szef sztabu wydaje dokładniejsze rozkazy i obserwując ekran wizualny. Zrobił wszystko, co mógł.
Teraz mógł tylko czekać, ilu jego podkomendnych przeżyje tę bitwę.
Jak wszystkie budynki użyteczności publicznej na planecie Grayson, pałac Protektora znajdował się pod kopułą, wewnątrz której panowały ściśle kontrolowane warunki atmosferyczne i glebowe. Wyróżniało go to, że w narożniku okalających go z dwóch stron terenów zielonych znajdowała się jeszcze jedna, znacznie mniejsza kopuła mieszcząca szklarnię lub – jak kto wolał – palmiarnię. Podchodząc do wejścia do niej, admirał Wesley Matthews przygotował się na fizyczny atak, wiedząc z doświadczenia, co go czeka. Kiedy pilnujący drzwi gwardzista w kasztanowo–złocistym uniformie w barwach domu Mayhew otworzył je, wylała się przez nie fala gorąca i wilgoci. Matthews z rezygnacją poluźnił krawat i rozpiął kołnierzyk. Tym razem był zdecydowany pozostać w mundurze, choćby miał dostać udaru.
– Witaj, Wesley – odezwał się Benjamin Mayhew IX, nie podnosząc głowy znad grządki.
– Dzień dobry, sir – odparł z szacunkiem Matthews.
Ów szacunek przytłumił nieco mikroklimat, który okazał się gorszy niż poprzednim razem. Protektor był w podkoszulku, a i tak czoło miał mokre od potu. Matthews czuł, że zaczyna się rozpływać. Przetarł oczy i spojrzał na kranik systemu enviro – czterdzieści stopni Celsjusza i dziewięćdziesiąt sześć procent wilgotności! Upór uporem, a zdrowy rozsądek zdrowym rozsądkiem – czym prędzej zdjął kurtkę mundurową i krawat oraz rozpiął trzy górne guziki koszuli. Szelest materiału nie był głośny, ale w szklarni panowała prawie absolutna cisza, toteż był doskonale słyszalny. Benjamin, słysząc ten dźwięk, uśmiechnął się i uniósł głowę.
– Nie podkręcił pan przypadkiem termostatu na moją cześć, sir? – spytał Matthews.
– Oczywiście że nie! – obruszyło się wcielenie niewinności. – Dlaczego niby miałbym zrobić coś podobnego?!
Matthews uniósł wymownie brwi, nie odzywając się słowem, co widząc Protektor zachichotał radośnie. Wesley Matthews był bardzo młody jak na głównodowodzącego Marynarki Graysona, nawet biorąc pod uwagę, że prolong dopiero co stał się powszechnie dostępny dla mieszkańców planety. W ciągu niespełna czterech standardowych lat awansował z komodora na naczelnego dowódcę i podobnie jak jego poprzednik Bernard Yanakov był ciężko zaskoczony, gdy poznał główne hobby Protektora. Było nim szeroko rozumiane kwiaciarstwo – od uprawy i krzyżowania gatunków po układanie w wazonach artystycznych kompozycji. Na Graysonie to ostatnie było popularną formą sztuki, ale popularną głównie wśród kobiet, a choć niektóre z rękodzieł Protektora zaiste zapierały dech w piersiach, samo zajęcie wydawało się, łagodnie mówiąc, dziwne w przypadku głowy państwa. Yanakov miał w tej kwestii poważną przewagę, bowiem był nie tylko kuzynem Protektora, ale w dodatku starszym kuzynem, i znał go od urodzenia, toteż nigdy nie ukrywał opinii o jego zainteresowaniach, wyrażanej przeważnie z celną złośliwością. Matthews nie mógł tak postąpić, co i tak nie zmieniało faktu, iż Benjamin wiedział, jaka jest jego opinia w tej materii.
Bawiło go to, nie obrażało, ale nie przeszkadzało w drobnych złośliwościach, jak choćby ta, że nie mógł się powstrzymać, by nie organizować prywatnych spotkań w szklarni albo nie zajmować się układaniem kwiatów, gdy zjawił się wezwany właśnie admirał. Złośliwość nie była zbyt uciążliwa i stała się z czasem rodzajem prywatnego żartu, a odrobina humoru w ostatnich czasach była im obu wręcz niezbędna. Tym razem jednak połączenie temperatury i wilgotności okazało się zbyt silne.
– Prawdę mówiąc, sam nie planowałem tak, hm… energicznych zmian klimatycznych, ale nie miałem wyboru – przyznał Benjamin, wskazując na kwiat, którym zajmował się w chwili zjawienia się gościa. – To orchidea Hibsona z planety Indus w systemie Mitra. Piękna, prawda?
– Piękna – przyznał uczciwie, acz niechętnie Matthews.
Kwiat miał kształt dzwonu i niewiarygodnie delikatną barwę złożoną z przenikających się łagodnie odcieni błękitu i ciemnej purpury. Pachniał mocno – tak mocno, że Matthews miał wrażenie, iż zapada się w jego kielichu… otrząsnął się z pewnym wysiłkiem, który musiał być widoczny, bo Benjamin roześmiał się cicho.
– Wiem, jak to jest – przyznał. – Dziś chodzi jednak o coś innego: otóż jest go niezwykle trudno rozmnożyć poza macierzystą planetą, bowiem kwiat męski rozkwita tylko na jeden dzień raz na trzy standardowe lata. Byłem nim zafascynowany od chwili, gdy go pierwszy raz ujrzałem w konserwatorium na Ziemi. Mam szansę wyhodować hybrydę, która będzie kwitła dwa razy częściej, niestety w tym przypadku nie ja wyznaczam czas, a niezbędne jest, by proces reprodukcji nastąpił w naturalnych warunkach środowiskowych. Zakwitł w nocy, stąd ta łaźnia, a nie wiedziałem o tym, gdy wczoraj poprosiłem cię, byś mnie odwiedził. Jeśli teraz nie wykorzystam okazji…
Wzruszył wymownie ramionami, a Matthews wbrew sobie przytaknął, zapominając przybrać stosownie cierpiętniczy wyraz twarzy. Orchidea była naprawdę piękna, więc spokojnie czekał, aż gospodarz skończy zbierać próbnikiem pyłek, obejrzy go pod lupą i zamknie w hermetycznym pojemniku.
– No to zostało tylko poczekać, aż te tu zakwitną – oznajmił, nie kryjąc satysfakcji Benjamin, wskazując na zielone jeszcze pąki rosnącej w pobliżu rośliny.
– A to nastąpi…? – spytał uprzejmie Matthews.
– Za jakieś czterdzieści godzin, więc nie będziemy tu czekać – wyjaśnił Protektor i wskazał gościowi drzwi.
Matthews odetchnął głęboko, nie kryjąc ulgi.
Ledwie wyszli ze szklarni, obaj gwardziści Protektora zajęli swoje miejsca. Cała czwórka podeszła do ławki stojącej przy niewielkiej fontannie, a kiedy usiedli, prawie natychmiast pojawił się służący z ręcznikami i schłodzonymi napojami. Matthews wytarł starannie twarz, włosy i szyję i duszkiem opróżnił swoją szklankę. Protektor założył nogę na nogę, rozsiadł się wygodniej i spytał:
– Dobrze, Wesley. O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
– O lady Harrington – odparł zwięźle zapytany, i ignorując ciężkie westchnienie gospodarza, dodał: – Wiem, że uważa pan, że to jeszcze za wcześnie, sir, ale my jej naprawdę potrzebujemy!
– Rozumiem to doskonale, ale nie będę na nią naciskał. Ona nadal dochodzi do siebie, a po takich przejściach trzeba na to długiego czasu.
– To już ponad dziewięć miesięcy, sir – zauważył z szacunkiem, ale i uporem, Matthews.
– Wiem. Wiem też, jak bardzo by ci się przydała, ale zasłużyła sobie na spokój tak długo, jak uzna to za potrzebne. A ja mam zamiar dopilnować, by nikt jej nie przeszkodził w tym leczeniu. Poczekaj, dopóki nie będzie gotowa.
– A skąd będziemy o tym wiedzieć, skoro nie pozwala mi pan nawet spytać jej o to?
Benjamin zastanowił się nad pytaniem i jakby wbrew sobie przytaknął.
– Fakt. Problem w tym, że nie sądzę, by już się pozbierała. Nie jestem naturalnie pewien, bo nie jest to osoba, która wypłakiwałaby się komukolwiek, ale Katherine potrafi z niej wyciągnąć bardzo wiele i stąd wiem, że sprawy nie mają się dobrze. Był nawet taki okres, gdy się bałem, że ją całkowicie stracimy… a to, w jaki sposób określone elementy zareagowały na nią, bynajmniej nie pomagało…
Matthews przytaknął, doskonale wiedząc, jakie „elementy” Protektor ma na myśli.
– Zdawałem sobie sprawę, że najbardziej zatwardziali reakcjoniści podniosą wrzask, gdy tylko otrząsną się z pierwszego szoku, ale nie sądziłem, że okażą się tak bezczelni – przyznał Protektor. – A powinienem! Nadal uważam, że mianowanie jej patronem było właściwym posunięciem. Nie dość, że na to uczciwie zapracowała, to jeszcze potrzebujemy jej w takiej roli, ale przyznaję, że gdybym wówczas wiedział, ile będzie ją to kosztowało, nigdy bym tego nie zrobił. Jeśli dodać protesty po śmierci Tankersleya i resztę wydarzeń na Manticore…
– Za to nie może się pan obwiniać, sir – przerwał mu zdecydowanie Matthews. – Ani ze śmiercią kapitana Tankersleya, ani z głupotą polityków Gwiezdnego Królestwa nie mieliśmy nic wspólnego. Lady Harrington także o tym wie. Nawet zresztą gdyby tak nie było, to ma pan całkowitą rację: potrzebujemy jej jako patrona, jeśli reformy mają być szybkie i trwałe, a to, co myśli grupa lunatyków, jest bez znaczenia, bo większość i to przytłaczająca naszego społeczeństwa szanuje ją. Jestem pewien, że z tego także zdaje sobie sprawę, sir, a jest osobą niezwykle silną, o czym obaj wiemy. Przetrwa to.
– Mam nadzieję, Wesley. Naprawdę mam taką nadzieję.
– Jestem pewien, że przetrwa, sir. Problem jednak w tym, że równie mocno potrzebujemy jej doświadczenia jako oficera liniowego i z całym szacunkiem, sir, ale sądzę, że nie postępujemy wobec niej sprawiedliwie, nic mówiąc jej o tym.
Jak dotąd był to najostrzejszy sprzeciw, jaki Benjamin od niego usłyszał, co skłoniło go do poważnego namysłu. Matthews rozpoznał po jego minie, co się dzieje, więc siedział cicho i cierpliwie czekał, aż Protektor przeanalizuje wszystkie za i przeciw.
– Nie wiem – przyznał w końcu Mayhew. – Możesz mieć rację, ale nadal chcę jej dać tyle czasu, ile to tylko możliwe.
– Z całym szacunkiem, sir, ale ponownie muszę się z panem nie zgodzić. Myślę, że to błąd i to prosty błąd: to pan nalega, byśmy traktowali kobiety jak równe nam, i sądzę, że ma pan rację. Wydaje mi się także, że większość nowego społeczeństwa dochodzi do tego samego wniosku, choć powoli i nie wszystkim się to podoba. Równocześnie jednakże sądzę, że pan sam nie do końca tak właśnie postępuje, sir – wygarnął Matthews i ciągnął dalej spokojnie: – Nie chcę pana urazić, ale prawda jest taka, że próbuje pan ją chronić. Jest to naturalnie podejście, jakiego spodziewałbym się po każdym uczciwym człowieku… ale czy starałby się pan aż tak bardzo ją chronić, gdyby była mężczyzną?
Benjamin zmarszczył brwi, ale i zastanowił się, zaskoczony tym, co właśnie usłyszał. A potem pokiwał głową. W przeciwieństwie do przytłaczającej większości swych poddanych kształcił się poza planetą – konkretnie na Ziemi – i miał okazję przez dłuższy czas żyć w społeczeństwie, w którym pomysł odmiennego traktowania kobiet i mężczyzn uważany był za groteskowe wynaturzenie. Przyjął ten punkt widzenia, uznając go za naturalniejszy, ale gdzieś w głębi jego duszy pozostały naleciałości przekonań panujących na Graysonie. Honor zawdzięczał nie tylko ocalenie planety, ale i życie swoje i rodziny – i odruchowo traktował ją inaczej. Na ile inaczej, tego sam nie bardzo był w stanie ocenić.
– Możesz mieć rację – przyznał w końcu. – Nie chcę, żebyś miał, ale możesz mieć… Nie mówię, że się z tobą zgadzam czy nie zgadzam, ale możesz mi wyjaśnić, co cię skłoniło do upierania się przy tej sprawie akurat teraz?
– Królewska Marynarka w ciągu dwóch miesięcy będzie musiała wycofać z naszego układu ostatnie okręty liniowe, sir.
– Tak? – Benjamin wyprostował się nagle. – A jakoś nikt mi o tym dotąd nie wspomniał. Prestwickowi zresztą też nie.
– Nie twierdzę, że admiralicja już podjęła decyzję, sir. Ani że zrobi to dobrowolnie. Powiedziałem, że będzie musiała wycofać, bo nie będzie miała innego wyjścia.
– Dlaczego?
– Bo sytuacja na froncie zaczęła się zmieniać, sir. – Matthews wyjął z kieszeni munduru kartkę papieru i wyjaśnił, posiłkując się zapisanymi na niej danymi. – Przez pierwsze pół roku walk Królestwo zajęło dziewiętnaście systemów planetarnych wchodzących w skład Republiki, w tym dwie duże bazy floty. Przez cały ten okres RMN straciła dwa superdreadnoughty i pięć dreadnoughtów, niszcząc czterdzieści okrętów liniowych Ludowej Marynarki. Zdobyła też trzydzieści jeden okrętów liniowych, które włączono do służby, nie licząc tych jedenastu, z których admirał White Haven zrobił nam prezent. Dzięki temu Royal Manticoran Navy dysponuje obecnie około dziewięćdziesięcioma procentami okrętów liniowych w porównaniu do stanu Ludowej Marynarki. Nadal ma inicjatywę i przewagę wynikającą z zamieszania i spadku morale panujących na terenie całej Ludowej Republiki Haven w wyniku rewolucji. Jednakże w ciągu ostatnich dwóch miesięcy RMN zdobyła tylko dwa systemy, tracąc dziewiętnaście okrętów liniowych, w tym dziesięć w systemie Nightingale, którego nie zdobyła. Ludowa Marynarka także poniosła poważne straty, ale należy pamiętać, że ma nienaruszoną dużą ilość pancerników. Okręty te są zbyt słabe, by brać udział w starciach okrętów liniowych, za to doskonale nadają się do osłony tyłów. Royal Manticoran Navy w ogóle nie posiada okrętów tej klasy, więc do osłony ważniejszych drugoliniowych systemów musi używać dreadnoughtów i superdreadnoughtów, co zwiększa przewagę liczebną Ludowej Marynarki w okrętach tych klas. Może użyć większej ich liczby w walkach, które są dla obu stron najważniejsze. Ujmując rzecz krótko: może sobie pozwolić na stratę większej liczby okrętów obu tych klas niż RMN, jeśli taka będzie cena zatrzymania ataku. A tempo tego ataku słabnie w miarę jak tężeje obrona Ludowej Marynarki. Dlatego też Królewska Marynarka musi wzmacniać pierwszoliniowe eskadry, chcąc zachować najdłużej jak się da inicjatywę. Już zredukowano Home Fleet do jednej trzeciej przedwojennej siły, ale to nie wystarczy. Admiralicja ma świadomość, że w ciągu paru najbliższych miesięcy atak zostanie powstrzymany, i chce zdobyć jak najwięcej systemów należących do Haven, nim to nastąpi. A zwłaszcza Trevor Star. Dlatego też wycofają skąd tylko się da okręty liniowe i to wkrótce. Może nawet ryzykując tu i ówdzie względy bezpieczeństwa… Biorąc pod uwagę, że ostatni nasz superdreadnought zakończy remont i modernizację w styczniu, będziemy w stanie sami się obronić. Prawdę mówiąc, jestem zaskoczony, że RMN jeszcze nie wycofała z naszego systemu reszty swych okrętów liniowych. Jakie by nie były powody dotychczasowego postępowania, zrobi to wkrótce, bo po prostu nie ma innego wyjścia, sir.
Benjamin potarł w zamyśleniu podbródek, upił łyk soku, w którym lód zdążył się już rozpuścić, i przyznał smętnie:
– Nie wiedziałem, że sytuacja zmieniła się tak drastycznie… Dlaczego tak się stało, Wesley?
– Trudno powiedzieć, sir. Jestem w kontakcie tak z admirałem Caparellim, jak i admirałem Givensem, szefem wywiadu floty. Z ich informacji wynika, że Komitet Bezpieczeństwa Publicznego rządzący Ludową Republiką Haven połączył wszystkie służby wywiadowcze i kontrwywiadowcze w jedną olbrzymią całość. Na krótką metę na pewno przyspieszy to przepływ informacji, a więc usprawni ich działanie. To może być jeden powód. Drugim, paradoksalnie, są czystki, a konkretnie czystka we flocie. Czegoś podobnego nie było od czasów reżimów totalitarnych na Ziemi: oni wybili praktycznie wszystkich oficerów flagowych i masę niższych. Podobno teraz każdy dowódca eskadry czy zespołu operacyjnego dostaje „oficera politycznego” jako anioła stróża. Czystka kosztowała ich prawie wszystkich doświadczonych oficerów. Ci, którzy przeżyli, zostali tak awansowani, że też nie bardzo sobie jeszcze radzą. Ale uczą się szybko, bo wiedzą, co grozi za klęskę. W połączeniu ze stałą obecnością komisarzy ludowych daje to korpus oficerski, który nagle ma niezwykle silną wolę walki. Naturalnie są znacznie gorsi od dowódców Królewskiej Marynarki, ale mają do dyspozycji znacznie większą flotę. A kiedy najlepsi z obecnych admirałów przeżyją wystarczająco długo, by zacząć zbierać własne doświadczenia…
Matthews wymownie wzruszył ramionami, a Protektor przytaknął, niezbyt uradowany.
– Spodziewamy się więc, że RMN całkowicie straci inicjatywę?
– Całkowicie nie, sir. Spodziewam się okresu równowagi… a potem zrobi się naprawdę paskudnie. Ludowa Marynarka spróbuje kontratakować i dostanie solidne baty. Co będzie dalej, zależy głównie od tego, jak solidne. Dalej mogę jedynie snuć przypuszczenia. Jeśli chce pan je usłyszeć, sir, to służę. – Benjamin skinął głową, a Matthews zaczął wyliczać na palcach: – Najpierw będzie okres patowy, w którym obie strony będą próbowały uzyskać przewagę, ale żadna nie odważy się jeszcze wycofać zbyt wielu okrętów liniowych z głównego teatru działań. Po wtóre, reszta Sojuszu osiągnie pełen poziom produkcji przemysłowej, taki jak w tej chwili Królestwo Manticore. Oni mają w tej chwili osiemnaście okrętów liniowych w budowie, a wszystkie mają zostać ukończone w ciągu pół roku! A to są jeszcze końcówki planowania pokojowego, pierwsze efekty przestawienia gospodarki na produkcję wojenną będą za dziesięć miesięcy, czyli wtedy, kiedy my ukończymy budowę pierwszego superdreadnoughta. Kiedy nabierzemy doświadczenia, powinniśmy budować cztery lub pięć w ciągu miesiąca, a podobnie rzecz się będzie miała ze stoczniami Royal Manticoran Navy w systemach Grendelsbane i Talbot. Po trzecie, Ludowa Marynarka utraciła już zdecydowaną przewagę w okrętach liniowych i wszystko wskazuje na to, że będzie ją nadal tracić. Straciła też kilka wysuniętych baz remontowych, a to oznacza, że każda poważniejsza naprawa jednostki uszkodzonej w czasie walki zwiększy obciążenie stoczni budowlanych, a więc spowolni budowę nowych okrętów. A należy pamiętać, że mimo swej wielkości ich stocznie są gorsze od stoczni Królestwa. Prawdę mówiąc, wątpię, czy są w stanie budować okręty szybciej niż nasze. Pozostaje jednak nienaruszona liczba pancerników, o której już mówiłem. Reasumując, zanosi się na naprawdę długą i wyczerpującą wojnę, chyba że któraś ze stron coś w pewnym momencie konkursowo spieprzy, czego naturalnie wcześniej nie da się przewidzieć. Na dłuższą metę istotny może okazać się czynnik polityczny. W tej chwili Pierre i jego Komitet wprowadzili rządy terroru. To, jak długo zdołają je utrzymać lub też czym spróbują je zastąpić, może okazać się decydujące. Bowiem ta wojna nie jest walką o zdobycze terytorialne, lecz o przetrwanie. Jedna ze stron: albo Haven, albo Sojusz, a więc i my, przegra i to przegra całkowicie i ostatecznie, sir.
Protektor pokiwał w milczeniu głową – ocena politycznego aspektu konfliktu odzwierciedlała dokładnie jego własną, a dla wiedzy i zdolności analizy kwestii militarnych rozmówcy od dawna żywił szacunek.
– I właśnie dlatego, sir, tak bardzo potrzebujemy lady Harrington – dodał niespodziewanie Matthews. – Wojna z Masadą kosztowała nas praktycznie wszystkich doświadczonych oficerów flagowych, przez co zostaliśmy zmuszeni do pospiesznych awansów. W tej chwili niszczycielami czy krążownikami dowodzą oficerowie, którzy parę lat temu dowodzili dozorowcami. Nawet moje doświadczenia są nader skąpe jak na standardy Royal Manticoran Navy, a kiedy jej okręty stąd odlecą, zostanę najbardziej doświadczonym oficerem w całym systemie planetarnym… nie licząc lady Harrington.
– Ale ona pozostaje oficerem Królewskiej Marynarki. Wypożyczą nam ją?
– Sądzę, że Admiralicja będzie uszczęśliwiona. To nie Ich Lordowskie Moście wpadły na pomysł pozbawienia jej dowództwa i wysłania na półpensję, ale to właśnie ułatwia sprawę, bowiem Królestwo ma długą tradycję „wypożyczania” swym sojusznikom oficerów znajdujących się w takiej właśnie sytuacji. Poza tym wypożyczyli nam już i tak sporo oficerów oraz personelu będącego w aktywnej służbie. Co prawda pojęcia nie mam, jak ich Izba Lordów zareaguje na wstąpienie lady Harrington do naszej marynarki wojennej i to jako starszego rangą oficera, ale przyznam, że guzik mnie to obchodzi. Izba jako całość zachowała się równie głupio jak najgorsi z naszych konserwatystów, a Królowa, jak mi się mocno wydaje, zdecydowanie opowiada się po stronie lady Harrington.
– Podobnie jak przytłaczająca większość członków Izby Gmin – dodał Benjamin i westchnął. – Muszę się nad tym zastanowić. Zgadzam się z twoją oceną i przyznaję, że jej potrzebujemy, ale niezależnie od tego, czy jest to z mojej strony nadopiekuńczość, czy zdrowy rozsądek, nie zgodzę się żądać od niej czegokolwiek, jak długo nie będę pewien, że może udźwignąć te obowiązki. Ani jej, ani nam nic nie przyjdzie z tego, że będziemy chcieli czegoś zbyt szybko lub zbyt ostro.
– Zgadzam się, sir – przyznał Matthews, mając świadomość, że wygrał.
Benjamin Mayhew troszczył się o kobietę, która czterdzieści dwa standardowe miesiące temu uratowała planetę Grayson przed zagładą, ale był władcą tej planety i w końcu wynikające z tego właśnie tytułu poczucie obowiązku zmusi go do poproszenia Honor Harrington, by założyła mundur Marynarki Graysona… niezależnie od tego, ile by ją to miało kosztować.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki