Honor Harrington. Honor na wygnaniu - David Weber - ebook

Honor Harrington. Honor na wygnaniu ebook

David Weber

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Piąty tom bestsellerowego cyklu Davida Webera „Honor Harrington”

Przybita ostatnimi wydarzeniami i rozgoryczona rozwojem sytuacji lady Honor Harrington udaje się na planetę Grayson, by zająć się zarządzaniem domeną Harrington i zaleczyć wewnętrzne rany. Spokój jednak nie jest jej pisany – z jednej strony atakują wrogowie wewnętrzni, dla których kobieta – patron stanowi obrazę, z drugiej zewnętrzni: zrewolucjonizowana Ludowa Republika Haven kolejny raz próbuje zdobyć system Yeltsin. Na drodze do zwycięstwa jednych i drugich stoi tylko jedna przeszkoda – admirał lady Honor Harrington. Admirał, ale nie Królewskiej Marynarki...

David Weber to jedna z największych gwiazd światowej fantastyki, znany przede wszystkim z doskonałych cykli militarnej SF („Honor Harrington”, „Starfire”). Łączny nakład jego książek przekroczył już 7 milionów egzemplarzy, aż 22 tytuły trafiły na listę bestsellerów „New York Timesa”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 586

Oceny
4,7 (47 ocen)
38
6
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




David Weber

HONOR HARRINGTON

Honor na wygnaniu

Przełożył Jarosław Kotarski

Dom Wydawniczy REBIS

Tytuł oryginału: Flag in Exile Copyright © 1995 by David Weber All rights reserved Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2014, 2020 Informacja o zabezpieczeniach W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa. Redaktor: Anna Poniedziałek Opracowanie graficzne serii i projekt okładki: Jacek Pietrzyński Ilustracja na okładce: David Mattingly Wydanie II e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Honor na wyganiu, wyd. I, dodruk, Poznań 2014) ISBN 978-83-7818-917-6Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08 e-mail: [email protected] Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

Roge­rowi Żela­znemu – gen­tel­ma­nowi, nauczy­cie­lowi, auto­rowi i przy­ja­cie­lowi, któ­rego nie zna­łem wystar­cza­jąco długo.

WSTĘP

Admi­rał Eska­dry Zie­lo­nej Hamish Ale­xan­der, trzy­na­sty earl White Haven, sie­dział w swym fotelu na pomo­ście fla­go­wym HMS Queen Caitrin i przy­glą­dał się ekra­nowi, na któ­rym gwiazda typu 63, czyli słońce sys­temu Nigh­tin­gale, sta­no­wiła led­wie biały punk­cik, a nie­wi­doczna, bo zbyt odle­gła, jedyna zamiesz­kana pla­neta ozna­czona była błę­kitno-zie­lo­nym sym­bo­lem. Mię­dzy nim a Queen Caitrin znaj­do­wały się też inne sym­bole – czer­wone – ozna­cza­jące szyk wro­gich okrę­tów i im wła­śnie admi­rał poświę­cał szcze­gólną uwagę. Sen­sory pokła­dowe okrę­tów Ludo­wej Mary­narki wykryły jego siły wiele godzin temu. a jak dotąd prze­ciw­nik nie pró­bo­wał niczego nie­spo­dzie­wa­nego – utwo­rzył ścianę prze­gra­dza­jącą drogę do celu i obrał kurs pozwa­la­jący na zbli­że­nie się w zasięg ognia w spo­rej odle­gło­ści od gra­nicy wej­ścia w nad­prze­strzeń. Pozo­sta­wił mu więc ini­cja­tywę, co nie na wiele się przy­dało – obie strony wie­działy, po co zja­wiły się w ukła­dzie okręty Kró­lew­skiej Mary­narki, a obrońcy zaj­mo­wali pozy­cję sku­tecz­nie unie­moż­li­wia­jącą osią­gnię­cie celu. Co gor­sza, ich okręty utrzy­my­wały szyk bez dziw­nych, nie­spo­dzie­wa­nych manew­rów – typo­wych w ostat­nim cza­sie – i miały prze­wagę liczebną w sto­sunku cztery do trzech. On z kolei dys­po­no­wał lep­szymi okrę­tami i lep­szym uzbro­je­niem, ale jedyne, co mu pozo­stało, to bój spo­tka­niowy – zmora każ­dego sza­nu­ją­cego się dowódcy. Bio­rąc jed­nakże pod uwagę upór, z jakim okręty wroga trzy­mały się w szyku, nie było co liczyć na walkę manew­rową.

Wes­tchnął, spraw­dził odle­głość i spoj­rzał na ekran łącz­no­ści, na któ­rym widać było twarz kapi­tana Gold­ste­ina, dowódcy okrętu.

– Dosko­nale, kapi­ta­nie Gold­stein – powie­dział. – Może pan otwo­rzyć ogień.

– Aye, aye, milor­dzie!

Sekundę póź­niej pierw­sza salwa rakiet opu­ściła lewo­bur­towe wyrzut­nie okrętu. Natych­miast dołą­czyły do niej pozo­stałe jed­nostki Dwu­dzie­stej Pierw­szej Eska­dry Linio­wej i osiem super­dre­ad­no­ugh­tów rów­no­cze­śnie odpa­liło rakiety z zasob­ni­ków holo­wa­nych za rufami. Dre­ad­no­ughty z Ósmej i Sie­dem­na­stej Eska­dry poszły ich śla­dem i trzy tysiące dwie­ście rakiet pomknęło ku odda­lo­nym o pięć i pół miliona kilo­me­trów okrę­tom wroga.

White Haven przy­glą­dał się temu z coraz bar­dziej ponurą miną. Począt­kowa faza bitwy miała wręcz pod­ręcz­ni­kowy prze­bieg, a mimo to coś zde­cy­do­wa­nie go nie­po­ko­iło. Jak dotąd nic tego nie uza­sad­niało, a fakt, iż okrę­tów wroga poja­wiło się wię­cej niż zwy­kle, nie był aż tak zaska­ku­jący. Nie było to miłe, ale nale­żało się spo­dzie­wać, że po mie­sią­cach roz­pacz­li­wych obron orga­ni­zo­wa­nych na pocze­ka­niu, które nie­odmien­nie koń­czyły się klę­ską, Ludowa Mary­narka zdoła coś zor­ga­ni­zo­wać. W końcu Tre­vor Star był dla Repu­bliki Haven naprawdę waż­nym sys­te­mem, a ku niemu wła­śnie zmie­rzał atak Royal Man­ti­co­ran Navy. Teraz naj­wy­raź­niej miał przed sobą zor­ga­ni­zo­waną wcze­śniej grupę ope­ra­cyjną i być może wła­śnie brak ner­wo­wo­ści i zamie­sza­nia, typo­wych dla prze­ciw­nika w ostat­nich mie­sią­cach, sta­no­wił powód jego nie­po­koju. Dla­tego wła­śnie otwo­rzył ogień z tak dużej odle­gło­ści i zmu­sił się do ostroż­nego, bez­czyn­nego cze­ka­nia.

Salwa wystrze­lona przez okręty Ludo­wej Mary­narki była znacz­nie słab­sza, a to dla­tego, że nie uży­wały one holo­wa­nych zasob­ni­ków. Mimo to trzy­dzie­ści dwa super­dre­ad­no­ughty two­rzące cztery eska­dry liniowe odpa­liły tysiąc dwie­ście rakiet i White Haven zmełł prze­kleń­stwo, gdy prze­ko­nał się, że prze­ciw­nik skon­cen­tro­wał ogień na okrę­tach Dwu­dzie­stej Pierw­szej Eska­dry.

Jego wła­sne okręty wystrze­liły jesz­cze dwie pełne salwy bur­towe, nim wro­gie rakiety zna­la­zły się na tyle bli­sko, iż ode­zwała się pokła­dowa obrona anty­ra­kie­towa. Anty­ra­kiety na ekra­nie miały zie­loną barwę i spi­sy­wały się dosko­nale, ale skon­cen­tro­wa­nie ostrzału na ośmiu tylko celach spo­wo­do­wało, że nad­la­tu­ją­cych rakiet było zbyt wiele, by mogła sobie z nimi wszyst­kimi pora­dzić obrona prze­ciw­ra­kie­towa Dwu­dzie­stej Pierw­szej Eska­dry. Część rakiet wroga po pro­stu musiała się przez nią prze­drzeć…

Naj­pierw jed­nak ich wła­sne rakiety dole­ciały do celu. Sprzę­żone działka lase­rowe znisz­czyły wiele rakiet, które prze­do­stały się przez zaporę anty­ra­kiet, ale by nad­la­tu­jące poci­ski stały się cał­ko­wi­cie nie­groźne dla okrętu, musiały zostać znisz­czone co naj­mniej dwa­dzie­ścia pięć tysięcy kilo­me­trów od jego burty. Co prawda okręty RMN obrały za cele trzy eska­dry, nie jedną, ale ilość rakiet była tak duża, że sam rachu­nek praw­do­po­do­bień­stwa dzia­łał na ich korzyść. Coraz wię­cej poci­sków docie­rało do celu, a ich impul­sowe gło­wice lase­rowe deto­no­wały jedna po dru­giej, roz­sie­wa­jąc wokół pro­mie­nie lase­rowej ener­gii. Część z nich pochło­nęły lub odbiły osłony bur­towe, ale dzie­siątki przedarły się przez tę ostat­nią linię obrony i pruły pan­cerne kadłuby, nio­sąc śmierć i znisz­cze­nie. Potężne okręty tra­ciły atmos­ferę i uzbro­je­nie, ginęli człon­ko­wie załóg, węzły napę­dów prze­sta­wały ist­nieć, a osłony bur­towe zni­kały bądź prze­sta­wały być sta­bilne, uła­twia­jąc zada­nie kolej­nym pro­mie­niom lase­ro­wym.

Nim pie­kło wokół okrę­tów Ludo­wej Mary­narki zelżało, pierw­sza wystrze­lona przez nie salwa dotarła do okrę­tów Royal Man­ti­co­ran Navy. Ponie­waż okręty Ósmej Eska­dry znaj­do­wały się zbyt daleko za rufami jed­no­stek Dwu­dzie­stej Pierw­szej Eska­dry, nad­la­tu­jące poci­ski mogły ostrze­li­wać jedy­nie działka lase­rowe okrę­tów wcho­dzą­cych w skład eskadr Dwu­dzie­stej Pierw­szej i Sie­dem­na­stej. A było ich zbyt mało, by mogły pora­dzić sobie ze wszyst­kimi – i teraz straty zaczęły pono­sić okręty RMN.

White Haven obser­wo­wał z rosną­cym nie­po­ko­jem prze­bieg star­cia. Jego dowódcy spi­sy­wali się dosko­nale – według danych wyświe­tla­nych w dol­nej czę­ści ekranu nie­przy­ja­ciel poniósł poważne straty, choć jak dotąd żaden okręt nie został znisz­czony. Co dziw­niej­sze, żaden też nie wyco­fał się z walki, choć parę było prak­tycz­nie wybe­be­szo­nymi wra­kami. Jego wła­sny okręt fla­gowy został tylko lekko uszko­dzony, mimo że ekran w pew­nym momen­cie zami­go­tał, ale wie­dział, że to nie potrwa długo – przy boju spo­tka­nio­wym i cią­głym ostrzale na coraz krót­szy dystans, mimo iż każda następna salwa była mniej liczna od poprzed­niej, przez obronę anty­ra­kie­tową prze­do­sta­wało się tyle samo rakiet, a wywo­ły­wały one coraz więk­sze znisz­cze­nia. Ponie­waż prze­ciw­nik utrzy­my­wał kurs i szyk, zano­siło się na bitwę na wynisz­cze­nie – coś, co było kosz­ma­rem każ­dego dowódcy for­ma­cji linio­wej.

– Pierw­szy ma dość, sir! – zamel­do­wał jego szef sztabu, widząc jak pierw­szy nie­przy­ja­ciel­ski dre­ad­no­ught wypada z szyku i obraca się, by usta­wić ekra­nem ku nad­la­tu­ją­cym poci­skom.

– Widzę, Byron – skwi­to­wał White Haven.

W jego gło­sie nie było śladu rado­ści brzmią­cej w gło­sie kapi­tana Hun­tera.

Nie ule­gało kwe­stii, że wła­śnie zakoń­czył się okres łatwych zwy­cięstw – Ludowa Mary­narka zdo­łała się zmo­bi­li­zo­wać i znów stała się groź­nym prze­ciw­ni­kiem. Naj­le­piej świad­czyło o tym to, iż pozo­stałe okręty na­dal utrzy­my­wały szyk i strze­lały. Dotąd strata pierw­szego dopro­wa­dzała zwy­kle do paniki, a zawsze do zamie­sza­nia. Tym razem było ina­czej. Co nie wró­żyło dobrze na przy­szłość. Co prawda prze­ciw­nik na­dal popeł­niał błędy, ale już nie takie jak wcze­śniej. To star­cie było niezwy­kle zacięte. Okręty wro­giej for­ma­cji powinny już odpa­dać po dwa i po trzy, gdy zde­mo­ra­li­zo­wani ofi­ce­ro­wie mieli oka­zję prze­ko­nać się na wła­snej skó­rze o prze­wa­dze tech­nicz­nej Kró­lew­skiej Mary­narki, a tym­cza­sem nic takiego nie miało miej­sca. Prze­ciw­nik trzy­mał szyk i nie była to miła świa­do­mość dla kogoś, kto wie­dział, jaką prze­wagą liczebną i tona­żową dys­po­nuje na­dal Ludowa Mary­narka. Tym­cza­sem prze­ciw­nik upar­cie nie zmie­niał kursu mimo pono­szo­nych strat, chcąc dotrzeć w zasięg broni ener­ge­tycz­nej, bowiem dopiero to było w sta­nie zni­we­lo­wać prze­wagę tech­niczną rakiet i sys­te­mów elek­tro­nicz­nych okrę­tów Royal Man­ti­co­ran Navy.

Jeden z zie­lo­nych sym­boli przed­sta­wia­ją­cych okręty RMN zaczął pul­so­wać poma­rań­czowo, gdy pół tuzina pro­mieni lase­ro­wych tra­fiło w niego rów­no­cze­śnie. Ekran HMS King Michael znik­nął, potem poja­wił się na nowo I przez sekundę White Haven myślał, że naj­gor­sze za nimi – w następ­nej sekun­dzie super­dre­ad­no­ught zmie­nił się w minia­tu­rową super­nową. Mający ponad osiem milio­nów ton i liczącą sześć tysięcy ludzi załogę okręt prze­stał ist­nieć. Ktoś zaklął cicho, ktoś inny wes­tchnął, admi­rał Hamish Ale­xan­der pole­cił zaś lodo­wato opa­no­wa­nym gło­sem:

– Kapi­ta­nie Gold­stein, pro­szę zmie­nić kurs o pięt­na­ście stopni na prawą burtę.

W ten spo­sób odda­lał się od prze­ciw­nika, zwięk­sza­jąc tym samym czas trwa­nia poje­dynku rakie­to­wego. Przy takiej róż­nicy sił jego okręty nie miały szans w star­ciu na małą odle­głość, a poje­dy­nek rakie­towy z każdą chwilą zmniej­szał tę dys­pro­por­cję. Z ponurą satys­fak­cją obser­wo­wał, jak for­ma­cja wroga także zmie­nia kurs i to gwał­tow­niej – okręty Ludo­wej Mary­narki wyko­nały ostrzej­szy zwrot, chcąc szyb­ciej zmniej­szyć dystans, choć w ten spo­sób nie­bez­piecz­nie wysta­wiały nie osło­nięte dzioby na tra­fie­nia. Dało się to natych­miast zauwa­żyć – w kilka sekund po zmia­nie kursu eks­plo­do­wał pierw­szy super­dre­ad­no­ught, a nim odle­głość zmniej­szyła się do czte­rech milio­nów kilo­me­trów, dwa kolejne prze­stały ist­nieć. Liczne tra­fie­nia i uszko­dze­nia pozo­sta­łych powoli, lecz stale wyrów­ny­wały siły obu stron, o czym na bie­żąco infor­mo­wała wyświe­tla­jąca się na dole ekranu ana­liza tak­tyczna.

– Kapi­ta­nie Gold­stein, pro­szę zmie­nić kurs o dzie­sięć stopni na lewą burtę – pole­cił White Haven, gdy uznał sto­su­nek sił za zado­wa­la­jący. – Skoro tak chcą się do nas zbli­żyć, pomo­żemy im.

– Aye, aye, milor­dzie. Jest dzie­sięć stopni na lewą burtę!

Ostrzał przy­brał na sile, gdy odle­głość mię­dzy obiema flo­tami zaczęła się zmniej­szać, ale coraz bar­dziej uwi­dacz­niała się prze­waga okrę­tów Kró­lew­skiej Mary­narki – coraz wię­cej wyrzutni wroga mil­kło, kolejny okręt wypadł z szyku, usta­wia­jąc się ekra­nem do prze­ciw­nika. Przy tym sto­sunku strat – pięć okrę­tów wroga wyłą­czo­nych z walki za jeden wła­sny – jego eska­dra będzie miała prze­wagę, gdy znajdą się w zasięgu broni ener­ge­tycz­nej… White Haven zmarsz­czył brwi: ten, kto dowo­dził siłami Ludo­wej Mary­narki, także miał tego świa­do­mość, więc dla­czego parł do samo­bój­stwa?! Nigh­tin­gale sta­no­wił istotny ele­ment zewnętrz­nej strefy obron­nej Tre­vor Star, ale nie na tyle istotny, by był wart utraty trzy­dzie­stu dwóch okrę­tów linio­wych. Musiał ist­nieć inny powód tego sza­leń­stwa…

– Nowy kon­takt! Nie­przy­ja­ciel­skie okręty liniowe w namia­rze 046 na 039! Odle­głość osiem­na­ście milio­nów kilo­me­trów i zmniej­sza się! – roz­legł się nagle głos jed­nego z ope­ra­to­rów. – Ozna­cze­nie sił: Bogey 2!

White Haven odwró­cił się ku głów­nej holo­pro­jek­cji tak­tycz­nej – za pra­wo­bur­tową ćwiartką rufową jego okrętu fla­go­wego zaczęły się poja­wiać nowe sym­bole, w miarę jak super­dre­ad­no­ughty prze­ciw­nika uru­cha­miały napędy i sta­wały się widoczne dla sen­so­rów. Dwa­dzie­ścia cztery nowe okręty liniowe sta­no­wiące dru­gie ugru­po­wa­nie wroga wyja­śniały sytu­ację i dziwne zacho­wa­nie pierw­szego, któ­rego zada­niem było wcią­gnąć go w zasadzkę. Nie­chęt­nie, ale musiał przy­znać, że Ludowa Mary­narka naprawdę wra­cała do formy – gdyby dowódca dru­giego zespołu pocze­kał jesz­cze z kwa­drans, cała eska­dra Kró­lew­skiej Mary­narki zna­la­złaby się w potrza­sku, zmu­szona wal­czyć na bli­ską odle­głość z nie­do­bit­kami pierw­szej grupy, a wysta­wiona na ogień z boku i z góry dru­giej, o któ­rej ist­nie­niu nic nie wie­działa. Nie­wiele okrę­tów RMN zdo­ła­łoby ujść z tej zasadzki.

White Haven uśmiech­nął się zło­śli­wie – gdyby prze­ciw­nik pocze­kał… ale tego nie zro­bił i ujaw­nił się o kwa­drans za wcze­śnie, co zmie­niało sytu­ację dia­me­tral­nie. Był to bez wąt­pie­nia sku­tek braku doświad­cze­nia dowo­dzą­cego zespo­łem Bogey 2, a to z kolei było skut­kiem czy­stek, które nowe wła­dze Ludo­wej Repu­bliki prze­pro­wa­dziły we flo­cie. Wyrżnęli prak­tycz­nie wszyst­kich wyż­szych dowód­ców, a więc i więk­szość doświad­czo­nych, co się wła­śnie zemściło. Bar­dziej doświad­czony ofi­cer zigno­ro­wałby straty pono­szone przez pierw­szy zespól i cze­kał, aż prze­ciw­nik znaj­dzie się w potrza­sku. Przy tak nie­wiel­kiej odle­gło­ści i przy ostrzale z broni ener­ge­tycz­nej z obu burt prze­waga tech­niczna uzbro­je­nia dale­ko­dy­stan­so­wego nie liczy­łaby się, a okręty Kró­lew­skiej Mary­narki zosta­łyby dosłow­nie zma­sa­kro­wane. I Ludowa Mary­narka odnio­słaby pierw­sze zwy­cię­stwo w tej woj­nie.

Kwe­stia była pro­sta – nie mógł wdać się w walkę z takimi siłami, bo ozna­cza­łoby to zagładę jego sił, a więc musiał dotrzeć do gra­nicy wej­ścia w nad­prze­strzeń i uciec, zanim pułapka się zamknie. By tego doko­nać, nie mógł jedy­nie zmie­nić kursu, bowiem zgod­nie z wyli­cze­niem kom­pu­tera tak­tycz­nego oba zgru­po­wa­nia prze­ciw­nika połą­czą się wcze­śniej, jeśli to zrobi, a jego okręty będą i tak miały zbyt dużą pręd­kość, by z mar­szu wejść w nad­prze­strzeń. Jedyne, co mu pozo­stało, to ostry zwrot na lewą burtę pro­sto ku lecą­cej for­ma­cji. Dzięki temu Bogey 2 nie zdąży wziąć udziału w walce. Minu­sem było to, że musiał wejść w zasięg broni ener­ge­tycz­nej pierw­szego zgru­po­wa­nia szyb­ciej niż pla­no­wał, co ozna­czało, że ponie­sie znacz­nie więk­sze straty niż zakła­dał przed bitwą.

White Haven pogo­dził się z tym, wie­dząc, że nie ma innego wyj­ścia, a w ten spo­sób nie dość, że ura­tuje więk­szość okrę­tów, to jesz­cze zada prze­ciw­ni­kowi duże straty. Wpro­wa­dził nowy kurs do pod­ręcz­nego kom­pu­tera nawi­ga­cyj­nego i gdy na ekra­nie poja­wiła się nowa pro­jek­cja, uśmiech­nął się z mściwą satys­fak­cją – tak jak podej­rze­wał, jego eska­dra znaj­do­wała się w pozy­cji umoż­li­wia­ją­cej prze­cię­cie kursu prze­ciw­nika bez wysta­wia­nia dzio­bów pro­sto na jego salwy bur­towe. A okręty Ludo­wej Mary­narki będą musiały zmie­nić kurs albo wysta­wią swoje nie osło­nięte dzioby na jego salwy bur­towe. Jeśli się zde­cy­dują na to dru­gie, zada­dzą mu więk­sze straty, bowiem poje­dy­nek potrwa dłu­żej, ale same zostaną zma­sa­kro­wane.

– Kapi­ta­nie Gold­stein, pro­szę wziąć kurs 270 na 000! – pole­cił. – Pełna szyb­kość i pro­szę prze­ka­zać na wszyst­kie okręty: odwró­cić się ekra­nami do Bogey 2 i kon­ty­nu­ować walkę z Bogey 1!

Nie cze­ka­jąc na potwier­dze­nie, ponow­nie sku­pił uwagę na ekra­nie tak­tycz­nym. Jego okręty zwró­ciły się ekra­nami ku nowemu prze­ciw­ni­kowi, nie prze­ry­wa­jąc ostrzału sta­rego. Co prawda Bogey 2 znaj­do­wał się poza zasię­giem ostrzału rakiet dys­po­nu­ją­cych jesz­cze napę­dem, ale jego dowódca mógł zary­zy­ko­wać parę salw w nadziei, że poci­ski po wyczer­pa­niu paliwa na­dal będą lecieć tym samym kur­sem, a staną się nie­wy­kry­walne dla pokła­do­wych sen­so­rów. W ten spo­sób zabez­pie­czył się przed taką nie­spo­dzianką i mógł skon­cen­tro­wać się na pier­wot­nym prze­ciw­niku.

I na dal­szej ucieczce. Bo ucie­kał – i wie­dzieli o tym wszy­scy, tak jego pod­władni, jak i prze­ciw­nik. Po raz pierw­szy w tej woj­nie Ludo­wej Mary­narce udało się powstrzy­mać cał­ko­wi­cie ofen­sywę Royal Man­ti­co­ran Navy, i to zada­jąc jej przy oka­zji poważne straty. Obser­wo­wał zmie­nia­jące się pro­gnozy w miarę roz­woju sytu­acji, świa­dom, że do samego końca bitwy nie będzie wie­dział, jak wiel­kie one będą. Jedno nie ule­gało kwe­stii: na pewno będą poważne…

A gdyby nie nie­cier­pli­wość dowódcy Bogey 2, byłyby olbrzy­mie. Prze­strzeń była wystar­cza­jąco obszerna, by ukryć w niej całe floty, jak długo okręty nie emi­to­wały zdra­dza­ją­cego ich obec­ność pro­mie­nio­wa­nia, ale by zasadzka taka jak ta speł­niła swoje zada­nie, konieczne było dosko­nałe zgra­nie cza­sowe obu zespo­łów ją orga­ni­zu­ją­cych, nawet jeśli ofiara była uprzejma współ­pra­co­wać tak dalece jak on… Dal­sze roz­my­śla­nia prze­rwał mu widok kolej­nego zie­lo­nego sym­bolu zmie­nia­ją­cego barwę na poma­rań­czowy. HMS Thun­de­rer prze­ła­mał się na dwie połowy, roz­sie­wa­jąc wokół kap­suły ratun­kowe. White Haven przy­gryzł wargę – nie mógł nic zro­bić dla roz­bit­ków, bo jeśli zwolni, Bogey 2 zdoła dogo­nić jego for­ma­cję. Jeśli zaś zosta­wiłby jakie­kol­wiek lek­kie okręty, by odszu­kały ich i wzięły na pokłady, ska­załby je na zagładę. A ich załogi na śmierć lub nie­wolę.

Obie połówki HMS Thun­de­rer eks­plo­do­wały, gdy wybu­chły zain­sta­lo­wane z myślą o takiej koniecz­no­ści ładunki auto­de­struk­cyjne. Sekundy póź­niej znacz­nie sil­niej­sza eks­plo­zja zakoń­czyła ist­nie­nie kolej­nego super­dre­ad­no­ughta Ludo­wej Mary­narki. Hamish Ale­xan­der zmu­sił się do spo­koj­nego sie­dze­nia i cze­ka­nia. Prze­ciw­nik będzie miał dość czasu i okrę­tów, by prze­pro­wa­dzić akcję ratun­kową, więc ci z załóg okrę­tów RMN, któ­rzy oca­leli, także zostaną ura­to­wani. Co prawda los jeńca wojen­nego nie był zbyt świe­tlaną per­spek­tywą, ale zde­cy­do­wa­nie lep­szą niż śmierć. Ludowa Repu­blika miała masę wad, nato­miast nic jak dotąd nie wska­zy­wało, by nie prze­strze­gała mię­dzy­pla­ne­tar­nych kon­wen­cji regu­lu­ją­cych zasady pro­wa­dze­nia wojny i trak­to­wa­nia jeń­ców.

– Za trzy­dzie­ści sie­dem minut znaj­dziemy się w zasięgu broni ener­ge­tycz­nej, sir – powie­dział cicho kapi­tan Hun­ter. – Według naj­now­szych obli­czeń Bogey 1 będzie w sta­nie kon­ty­nu­ować walkę aż do prze­kro­cze­nia gra­nicy wej­ścia w nad­prze­strzeń.

– Rozu­miem – odparł spo­koj­nie White Haven.

Dosko­nale zda­wał sobie sprawę, że pozo­rami spo­koju nie oszuka Hun­tera, ale nie­pi­sane zasady wyma­gały, by dowódca zawsze zacho­wy­wał spo­kój albo go dobrze uda­wał, a pozo­stali spra­wiali wra­że­nie, że biorą to za dobrą monetę.

Kolejny okręt Ludo­wej Mary­narki wyco­fał się z walki – pozo­stało ich dwa­dzie­ścia pięć, a jego załogi jesz­cze zmniej­szą tę liczbę w ciągu naj­bliż­szej pół godziny. A mimo to prze­ciw­nik utrzy­my­wał szyk i kurs – Ludowa Mary­narka jako licz­niej­sza mogła łatwiej znieść stratę więk­szej liczby okrę­tów linio­wych niż Royal Man­ti­co­ran Navy i dowo­dzący zespo­łem Bogey 1, naj­wy­raź­niej tego świa­dom, posta­no­wił zadać prze­ciw­nikowi jak naj­więk­sze straty. Obser­wu­jąc coraz zacie­klej­szą wymianę ognia, White Haven nie miał weso­łych myśli. Prze­ciw­nik zaczął wyka­zy­wać ini­cja­tywę, co prawda jesz­cze nie­po­rad­nie i nie­sku­tecz­nie, ale skoń­czyła się panika, z jaką dotąd reago­wał na ataki. Zda­wał sobie co prawda sprawę od samego początku, że taka chwila nadej­dzie, bowiem Ludowa Repu­blika Haven była zbyt potężna, by dało się ją poko­nać w bły­ska­wicz­nej woj­nie, ale miał nadzieję, że jej siły zbrojne póź­niej powrócą do rów­no­wagi. Teraz wie­dział, że się prze­li­czył…

– Byron, plan Delta Trzy – powie­dział cicho, ofi­cjal­nie potwier­dza­jąc zamiar jak naj­szyb­szego wej­ścia w nad­prze­strzeń. – Skon­cen­tru­jemy ogień na ich środ­ko­wej eska­drze: tam naj­praw­do­po­dob­niej jest fla­go­wiec. Może uda się go znisz­czyć, nim prze­mó­wią działa.

– Aye, aye, sir – potwier­dził kapi­tan Hun­ter.

Earl White Haven odchy­lił się na opar­cie fotela, słu­cha­jąc, jak szef sztabu wydaje dokład­niej­sze roz­kazy i obser­wu­jąc ekran wizu­alny. Zro­bił wszystko, co mógł.

Teraz mógł tylko cze­kać, ilu jego pod­ko­mend­nych prze­żyje tę bitwę.

ROZ­DZIAŁ I

Jak wszyst­kie budynki uży­tecz­no­ści publicz­nej na pla­ne­cie Gray­son, pałac Pro­tek­tora znaj­do­wał się pod kopułą, wewnątrz któ­rej pano­wały ści­śle kon­tro­lo­wane warunki atmos­fe­ryczne i gle­bowe. Wyróż­niało go to, że w naroż­niku oka­la­ją­cych go z dwóch stron tere­nów zie­lo­nych znaj­do­wała się jesz­cze jedna, znacz­nie mniej­sza kopuła miesz­cząca szklar­nię lub – jak kto wolał – pal­miar­nię. Pod­cho­dząc do wej­ścia do niej, admi­rał Wesley Mat­thews przy­go­to­wał się na fizyczny atak, wie­dząc z doświad­cze­nia, co go czeka. Kiedy pil­nu­jący drzwi gwar­dzi­sta w kasz­ta­nowo–zło­ci­stym uni­for­mie w bar­wach domu May­hew otwo­rzył je, wylała się przez nie fala gorąca i wil­goci. Mat­thews z rezy­gna­cją poluź­nił kra­wat i roz­piął koł­nie­rzyk. Tym razem był zde­cy­do­wany pozo­stać w mun­du­rze, choćby miał dostać udaru.

– Witaj, Wesley – ode­zwał się Ben­ja­min May­hew IX, nie pod­no­sząc głowy znad grządki.

– Dzień dobry, sir – odparł z sza­cun­kiem Mat­thews.

Ów sza­cu­nek przy­tłu­mił nieco mikro­kli­mat, który oka­zał się gor­szy niż poprzed­nim razem. Pro­tek­tor był w pod­ko­szulku, a i tak czoło miał mokre od potu. Mat­thews czuł, że zaczyna się roz­pły­wać. Prze­tarł oczy i spoj­rzał na kra­nik sys­temu enviro – czter­dzie­ści stopni Cel­sju­sza i dzie­więć­dzie­siąt sześć pro­cent wil­got­no­ści! Upór upo­rem, a zdrowy roz­są­dek zdro­wym roz­sąd­kiem – czym prę­dzej zdjął kurtkę mun­du­rową i kra­wat oraz roz­piął trzy górne guziki koszuli. Sze­lest mate­riału nie był gło­śny, ale w szklarni pano­wała pra­wie abso­lutna cisza, toteż był dosko­nale sły­szalny. Ben­ja­min, sły­sząc ten dźwięk, uśmiech­nął się i uniósł głowę.

– Nie pod­krę­cił pan przy­pad­kiem ter­mo­statu na moją cześć, sir? – spy­tał Mat­thews.

– Oczy­wi­ście że nie! – obru­szyło się wcie­le­nie nie­win­no­ści. – Dla­czego niby miał­bym zro­bić coś podob­nego?!

Mat­thews uniósł wymow­nie brwi, nie odzy­wa­jąc się sło­wem, co widząc Pro­tek­tor zachi­cho­tał rado­śnie. Wesley Mat­thews był bar­dzo młody jak na głów­no­do­wo­dzą­cego Mary­narki Gray­sona, nawet bio­rąc pod uwagę, że pro­long dopiero co stał się powszech­nie dostępny dla miesz­kań­ców pla­nety. W ciągu nie­spełna czte­rech stan­dar­do­wych lat awan­so­wał z komo­dora na naczel­nego dowódcę i podob­nie jak jego poprzed­nik Ber­nard Yana­kov był ciężko zasko­czony, gdy poznał główne hobby Pro­tek­tora. Było nim sze­roko rozu­miane kwia­ciar­stwo – od uprawy i krzy­żo­wa­nia gatun­ków po ukła­da­nie w wazo­nach arty­stycz­nych kom­po­zy­cji. Na Gray­so­nie to ostat­nie było popu­larną formą sztuki, ale popu­larną głów­nie wśród kobiet, a choć nie­które z ręko­dzieł Pro­tek­tora zaiste zapie­rały dech w pier­siach, samo zaję­cie wyda­wało się, łagod­nie mówiąc, dziwne w przy­padku głowy pań­stwa. Yana­kov miał w tej kwe­stii poważną prze­wagę, bowiem był nie tylko kuzy­nem Pro­tek­tora, ale w dodatku star­szym kuzy­nem, i znał go od uro­dze­nia, toteż ni­gdy nie ukry­wał opi­nii o jego zain­te­re­so­wa­niach, wyra­ża­nej prze­waż­nie z celną zło­śli­wo­ścią. Mat­thews nie mógł tak postą­pić, co i tak nie zmie­niało faktu, iż Ben­ja­min wie­dział, jaka jest jego opi­nia w tej mate­rii.

Bawiło go to, nie obra­żało, ale nie prze­szka­dzało w drob­nych zło­śli­wo­ściach, jak choćby ta, że nie mógł się powstrzy­mać, by nie orga­ni­zo­wać pry­wat­nych spo­tkań w szklarni albo nie zaj­mo­wać się ukła­da­niem kwia­tów, gdy zja­wił się wezwany wła­śnie admi­rał. Zło­śli­wość nie była zbyt uciąż­liwa i stała się z cza­sem rodza­jem pry­wat­nego żartu, a odro­bina humoru w ostat­nich cza­sach była im obu wręcz nie­zbędna. Tym razem jed­nak połą­cze­nie tem­pe­ra­tury i wil­got­no­ści oka­zało się zbyt silne.

– Prawdę mówiąc, sam nie pla­no­wa­łem tak, hm… ener­gicz­nych zmian kli­ma­tycz­nych, ale nie mia­łem wyboru – przy­znał Ben­ja­min, wska­zu­jąc na kwiat, któ­rym zaj­mo­wał się w chwili zja­wie­nia się gościa. – To orchi­dea Hib­sona z pla­nety Indus w sys­te­mie Mitra. Piękna, prawda?

– Piękna – przy­znał uczci­wie, acz nie­chęt­nie Mat­thews.

Kwiat miał kształt dzwonu i nie­wia­ry­god­nie deli­katną barwę zło­żoną z prze­ni­ka­ją­cych się łagod­nie odcieni błę­kitu i ciem­nej pur­pury. Pach­niał mocno – tak mocno, że Mat­thews miał wra­że­nie, iż zapada się w jego kie­li­chu… otrzą­snął się z pew­nym wysił­kiem, który musiał być widoczny, bo Ben­ja­min roze­śmiał się cicho.

– Wiem, jak to jest – przy­znał. – Dziś cho­dzi jed­nak o coś innego: otóż jest go nie­zwy­kle trudno roz­mno­żyć poza macie­rzy­stą pla­netą, bowiem kwiat męski roz­kwita tylko na jeden dzień raz na trzy stan­dar­dowe lata. Byłem nim zafa­scy­no­wany od chwili, gdy go pierw­szy raz ujrza­łem w kon­ser­wa­to­rium na Ziemi. Mam szansę wyho­do­wać hybrydę, która będzie kwi­tła dwa razy czę­ściej, nie­stety w tym przy­padku nie ja wyzna­czam czas, a nie­zbędne jest, by pro­ces repro­duk­cji nastą­pił w natu­ral­nych warun­kach śro­do­wi­sko­wych. Zakwitł w nocy, stąd ta łaź­nia, a nie wie­dzia­łem o tym, gdy wczo­raj popro­si­łem cię, byś mnie odwie­dził. Jeśli teraz nie wyko­rzy­stam oka­zji…

Wzru­szył wymow­nie ramio­nami, a Mat­thews wbrew sobie przy­tak­nął, zapo­mi­na­jąc przy­brać sto­sow­nie cier­pięt­ni­czy wyraz twa­rzy. Orchi­dea była naprawdę piękna, więc spo­koj­nie cze­kał, aż gospo­darz skoń­czy zbie­rać prób­ni­kiem pyłek, obej­rzy go pod lupą i zamknie w her­me­tycz­nym pojem­niku.

– No to zostało tylko pocze­kać, aż te tu zakwitną – oznaj­mił, nie kry­jąc satys­fak­cji Ben­ja­min, wska­zu­jąc na zie­lone jesz­cze pąki rosną­cej w pobliżu rośliny.

– A to nastąpi…? – spy­tał uprzej­mie Mat­thews.

– Za jakieś czter­dzie­ści godzin, więc nie będziemy tu cze­kać – wyja­śnił Pro­tek­tor i wska­zał gościowi drzwi.

Mat­thews ode­tchnął głę­boko, nie kry­jąc ulgi.

Led­wie wyszli ze szklarni, obaj gwar­dzi­ści Pro­tek­tora zajęli swoje miej­sca. Cała czwórka pode­szła do ławki sto­ją­cej przy nie­wiel­kiej fon­tan­nie, a kiedy usie­dli, pra­wie natych­miast poja­wił się słu­żący z ręcz­ni­kami i schło­dzo­nymi napo­jami. Mat­thews wytarł sta­ran­nie twarz, włosy i szyję i dusz­kiem opróż­nił swoją szklankę. Pro­tek­tor zało­żył nogę na nogę, roz­siadł się wygod­niej i spy­tał:

– Dobrze, Wesley. O czym chcia­łeś ze mną poroz­ma­wiać?

– O lady Har­ring­ton – odparł zwięźle zapy­tany, i igno­ru­jąc cięż­kie wes­tchnie­nie gospo­da­rza, dodał: – Wiem, że uważa pan, że to jesz­cze za wcze­śnie, sir, ale my jej naprawdę potrze­bu­jemy!

– Rozu­miem to dosko­nale, ale nie będę na nią naci­skał. Ona na­dal docho­dzi do sie­bie, a po takich przej­ściach trzeba na to dłu­giego czasu.

– To już ponad dzie­więć mie­sięcy, sir – zauwa­żył z sza­cun­kiem, ale i upo­rem, Mat­thews.

– Wiem. Wiem też, jak bar­dzo by ci się przy­dała, ale zasłu­żyła sobie na spo­kój tak długo, jak uzna to za potrzebne. A ja mam zamiar dopil­no­wać, by nikt jej nie prze­szko­dził w tym lecze­niu. Pocze­kaj, dopóki nie będzie gotowa.

– A skąd będziemy o tym wie­dzieć, skoro nie pozwala mi pan nawet spy­tać jej o to?

Ben­ja­min zasta­no­wił się nad pyta­niem i jakby wbrew sobie przy­tak­nął.

– Fakt. Pro­blem w tym, że nie sądzę, by już się pozbie­rała. Nie jestem natu­ral­nie pewien, bo nie jest to osoba, która wypła­ki­wa­łaby się komu­kol­wiek, ale Kathe­rine potrafi z niej wycią­gnąć bar­dzo wiele i stąd wiem, że sprawy nie mają się dobrze. Był nawet taki okres, gdy się bałem, że ją cał­ko­wi­cie stra­cimy… a to, w jaki spo­sób okre­ślone ele­menty zare­ago­wały na nią, by­naj­mniej nie poma­gało…

Mat­thews przy­tak­nął, dosko­nale wie­dząc, jakie „ele­menty” Pro­tek­tor ma na myśli.

– Zda­wa­łem sobie sprawę, że naj­bar­dziej zatwar­dziali reak­cjo­ni­ści pod­niosą wrzask, gdy tylko otrzą­sną się z pierw­szego szoku, ale nie sądzi­łem, że okażą się tak bez­czelni – przy­znał Pro­tek­tor. – A powi­nie­nem! Na­dal uwa­żam, że mia­no­wa­nie jej patro­nem było wła­ści­wym posu­nię­ciem. Nie dość, że na to uczci­wie zapra­co­wała, to jesz­cze potrze­bu­jemy jej w takiej roli, ale przy­znaję, że gdy­bym wów­czas wie­dział, ile będzie ją to kosz­to­wało, ni­gdy bym tego nie zro­bił. Jeśli dodać pro­te­sty po śmierci Tan­ker­sleya i resztę wyda­rzeń na Man­ti­core…

– Za to nie może się pan obwi­niać, sir – prze­rwał mu zde­cy­do­wa­nie Mat­thews. – Ani ze śmier­cią kapi­tana Tan­ker­sleya, ani z głu­potą poli­ty­ków Gwiezd­nego Kró­le­stwa nie mie­li­śmy nic wspól­nego. Lady Har­ring­ton także o tym wie. Nawet zresztą gdyby tak nie było, to ma pan cał­ko­witą rację: potrze­bu­jemy jej jako patrona, jeśli reformy mają być szyb­kie i trwałe, a to, co myśli grupa luna­ty­ków, jest bez zna­cze­nia, bo więk­szość i to przy­tła­cza­jąca naszego spo­łe­czeń­stwa sza­nuje ją. Jestem pewien, że z tego także zdaje sobie sprawę, sir, a jest osobą nie­zwy­kle silną, o czym obaj wiemy. Prze­trwa to.

– Mam nadzieję, Wesley. Naprawdę mam taką nadzieję.

– Jestem pewien, że prze­trwa, sir. Pro­blem jed­nak w tym, że rów­nie mocno potrze­bu­jemy jej doświad­cze­nia jako ofi­cera linio­wego i z całym sza­cun­kiem, sir, ale sądzę, że nie postę­pu­jemy wobec niej spra­wie­dli­wie, nic mówiąc jej o tym.

Jak dotąd był to naj­ostrzej­szy sprze­ciw, jaki Ben­ja­min od niego usły­szał, co skło­niło go do poważ­nego namy­słu. Mat­thews roz­po­znał po jego minie, co się dzieje, więc sie­dział cicho i cier­pli­wie cze­kał, aż Pro­tek­tor prze­ana­li­zuje wszyst­kie za i prze­ciw.

– Nie wiem – przy­znał w końcu May­hew. – Możesz mieć rację, ale na­dal chcę jej dać tyle czasu, ile to tylko moż­liwe.

– Z całym sza­cun­kiem, sir, ale ponow­nie muszę się z panem nie zgo­dzić. Myślę, że to błąd i to pro­sty błąd: to pan nalega, byśmy trak­to­wali kobiety jak równe nam, i sądzę, że ma pan rację. Wydaje mi się także, że więk­szość nowego spo­łe­czeń­stwa docho­dzi do tego samego wnio­sku, choć powoli i nie wszyst­kim się to podoba. Rów­no­cze­śnie jed­nakże sądzę, że pan sam nie do końca tak wła­śnie postę­puje, sir – wygar­nął Mat­thews i cią­gnął dalej spo­koj­nie: – Nie chcę pana ura­zić, ale prawda jest taka, że pró­buje pan ją chro­nić. Jest to natu­ral­nie podej­ście, jakiego spo­dzie­wał­bym się po każ­dym uczci­wym czło­wieku… ale czy sta­rałby się pan aż tak bar­dzo ją chro­nić, gdyby była męż­czy­zną?

Ben­ja­min zmarsz­czył brwi, ale i zasta­no­wił się, zasko­czony tym, co wła­śnie usły­szał. A potem poki­wał głową. W prze­ci­wień­stwie do przy­tła­cza­ją­cej więk­szo­ści swych pod­da­nych kształ­cił się poza pla­netą – kon­kret­nie na Ziemi – i miał oka­zję przez dłuż­szy czas żyć w spo­łe­czeń­stwie, w któ­rym pomysł odmien­nego trak­to­wa­nia kobiet i męż­czyzn uwa­żany był za gro­te­skowe wyna­tu­rze­nie. Przy­jął ten punkt widze­nia, uzna­jąc go za natu­ral­niej­szy, ale gdzieś w głębi jego duszy pozo­stały nale­cia­ło­ści prze­ko­nań panu­ją­cych na Gray­so­nie. Honor zawdzię­czał nie tylko oca­le­nie pla­nety, ale i życie swoje i rodziny – i odru­chowo trak­to­wał ją ina­czej. Na ile ina­czej, tego sam nie bar­dzo był w sta­nie oce­nić.

– Możesz mieć rację – przy­znał w końcu. – Nie chcę, żebyś miał, ale możesz mieć… Nie mówię, że się z tobą zga­dzam czy nie zga­dzam, ale możesz mi wyja­śnić, co cię skło­niło do upie­ra­nia się przy tej spra­wie aku­rat teraz?

– Kró­lew­ska Mary­narka w ciągu dwóch mie­sięcy będzie musiała wyco­fać z naszego układu ostat­nie okręty liniowe, sir.

– Tak? – Ben­ja­min wypro­sto­wał się nagle. – A jakoś nikt mi o tym dotąd nie wspo­mniał. Pre­stwic­kowi zresztą też nie.

– Nie twier­dzę, że admi­ra­li­cja już pod­jęła decy­zję, sir. Ani że zrobi to dobro­wol­nie. Powie­dzia­łem, że będzie musiała wyco­fać, bo nie będzie miała innego wyj­ścia.

– Dla­czego?

– Bo sytu­acja na fron­cie zaczęła się zmie­niać, sir. – Mat­thews wyjął z kie­szeni mun­duru kartkę papieru i wyja­śnił, posił­ku­jąc się zapi­sa­nymi na niej danymi. – Przez pierw­sze pół roku walk Kró­le­stwo zajęło dzie­więt­na­ście sys­te­mów pla­ne­tar­nych wcho­dzą­cych w skład Repu­bliki, w tym dwie duże bazy floty. Przez cały ten okres RMN stra­ciła dwa super­dre­ad­no­ughty i pięć dre­ad­no­ugh­tów, nisz­cząc czter­dzie­ści okrę­tów linio­wych Ludo­wej Mary­narki. Zdo­była też trzy­dzie­ści jeden okrę­tów linio­wych, które włą­czono do służby, nie licząc tych jede­na­stu, z któ­rych admi­rał White Haven zro­bił nam pre­zent. Dzięki temu Royal Man­ti­co­ran Navy dys­po­nuje obec­nie około dzie­więć­dzie­się­cioma pro­cen­tami okrę­tów linio­wych w porów­na­niu do stanu Ludo­wej Mary­narki. Na­dal ma ini­cja­tywę i prze­wagę wyni­ka­jącą z zamie­sza­nia i spadku morale panu­ją­cych na tere­nie całej Ludo­wej Repu­bliki Haven w wyniku rewo­lu­cji. Jed­nakże w ciągu ostat­nich dwóch mie­sięcy RMN zdo­była tylko dwa sys­temy, tra­cąc dzie­więt­na­ście okrę­tów linio­wych, w tym dzie­sięć w sys­te­mie Nigh­tin­gale, któ­rego nie zdo­była. Ludowa Mary­narka także ponio­sła poważne straty, ale należy pamię­tać, że ma nie­na­ru­szoną dużą ilość pan­cer­ni­ków. Okręty te są zbyt słabe, by brać udział w star­ciach okrę­tów linio­wych, za to dosko­nale nadają się do osłony tyłów. Royal Man­ti­co­ran Navy w ogóle nie posiada okrę­tów tej klasy, więc do osłony waż­niej­szych drugolinio­wych sys­te­mów musi uży­wać dre­ad­no­ugh­tów i superdre­ad­no­ugh­tów, co zwięk­sza prze­wagę liczebną Ludo­wej Mary­narki w okrę­tach tych klas. Może użyć więk­szej ich liczby w wal­kach, które są dla obu stron naj­waż­niej­sze. Ujmu­jąc rzecz krótko: może sobie pozwo­lić na stratę więk­szej liczby okrę­tów obu tych klas niż RMN, jeśli taka będzie cena zatrzy­ma­nia ataku. A tempo tego ataku słab­nie w miarę jak tężeje obrona Ludo­wej Mary­narki. Dla­tego też Kró­lew­ska Mary­narka musi wzmac­niać pierw­szo­li­niowe eska­dry, chcąc zacho­wać naj­dłu­żej jak się da ini­cja­tywę. Już zre­du­ko­wano Home Fleet do jed­nej trze­ciej przed­wo­jen­nej siły, ale to nie wystar­czy. Admi­ra­li­cja ma świa­do­mość, że w ciągu paru naj­bliż­szych mie­sięcy atak zosta­nie powstrzy­many, i chce zdo­być jak naj­wię­cej sys­te­mów nale­żą­cych do Haven, nim to nastąpi. A zwłasz­cza Tre­vor Star. Dla­tego też wyco­fają skąd tylko się da okręty liniowe i to wkrótce. Może nawet ryzy­ku­jąc tu i ówdzie względy bez­pie­czeń­stwa… Bio­rąc pod uwagę, że ostatni nasz super­dre­ad­no­ught zakoń­czy remont i moder­ni­za­cję w stycz­niu, będziemy w sta­nie sami się obro­nić. Prawdę mówiąc, jestem zasko­czony, że RMN jesz­cze nie wyco­fała z naszego sys­temu reszty swych okrę­tów linio­wych. Jakie by nie były powody dotych­cza­so­wego postę­po­wa­nia, zrobi to wkrótce, bo po pro­stu nie ma innego wyj­ścia, sir.

Ben­ja­min potarł w zamy­śle­niu pod­bró­dek, upił łyk soku, w któ­rym lód zdą­żył się już roz­pu­ścić, i przy­znał smęt­nie:

– Nie wie­dzia­łem, że sytu­acja zmie­niła się tak dra­stycz­nie… Dla­czego tak się stało, Wesley?

– Trudno powie­dzieć, sir. Jestem w kon­tak­cie tak z admi­ra­łem Capa­rel­lim, jak i admi­ra­łem Given­sem, sze­fem wywiadu floty. Z ich infor­ma­cji wynika, że Komi­tet Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego rzą­dzący Ludową Repu­bliką Haven połą­czył wszyst­kie służby wywia­dow­cze i kontrwywia­dow­cze w jedną olbrzy­mią całość. Na krótką metę na pewno przy­spie­szy to prze­pływ infor­ma­cji, a więc usprawni ich dzia­ła­nie. To może być jeden powód. Dru­gim, para­dok­sal­nie, są czystki, a kon­kret­nie czystka we flo­cie. Cze­goś podob­nego nie było od cza­sów reżi­mów tota­li­tar­nych na Ziemi: oni wybili prak­tycz­nie wszyst­kich ofi­ce­rów fla­go­wych i masę niż­szych. Podobno teraz każdy dowódca eska­dry czy zespołu ope­ra­cyj­nego dostaje „ofi­cera poli­tycz­nego” jako anioła stróża. Czystka kosz­to­wała ich pra­wie wszyst­kich doświad­czo­nych ofi­ce­rów. Ci, któ­rzy prze­żyli, zostali tak awan­so­wani, że też nie bar­dzo sobie jesz­cze radzą. Ale uczą się szybko, bo wie­dzą, co grozi za klę­skę. W połą­cze­niu ze stałą obec­no­ścią komi­sa­rzy ludo­wych daje to kor­pus ofi­cer­ski, który nagle ma nie­zwy­kle silną wolę walki. Natu­ral­nie są znacz­nie gorsi od dowód­ców Kró­lew­skiej Mary­narki, ale mają do dys­po­zy­cji znacz­nie więk­szą flotę. A kiedy naj­lepsi z obec­nych admi­ra­łów prze­żyją wystar­cza­jąco długo, by zacząć zbie­rać wła­sne doświad­cze­nia…

Mat­thews wymow­nie wzru­szył ramio­nami, a Pro­tek­tor przy­tak­nął, nie­zbyt ura­do­wany.

– Spo­dzie­wamy się więc, że RMN cał­ko­wi­cie straci ini­cja­tywę?

– Cał­ko­wi­cie nie, sir. Spo­dzie­wam się okresu rów­no­wagi… a potem zrobi się naprawdę paskud­nie. Ludowa Mary­narka spró­buje kontr­ata­ko­wać i dosta­nie solidne baty. Co będzie dalej, zależy głów­nie od tego, jak solidne. Dalej mogę jedy­nie snuć przy­pusz­cze­nia. Jeśli chce pan je usły­szeć, sir, to służę. – Ben­ja­min ski­nął głową, a Mat­thews zaczął wyli­czać na pal­cach: – Naj­pierw będzie okres patowy, w któ­rym obie strony będą pró­bo­wały uzy­skać prze­wagę, ale żadna nie odważy się jesz­cze wyco­fać zbyt wielu okrę­tów linio­wych z głów­nego teatru dzia­łań. Po wtóre, reszta Soju­szu osią­gnie pełen poziom pro­duk­cji prze­my­sło­wej, taki jak w tej chwili Kró­le­stwo Man­ti­core. Oni mają w tej chwili osiem­na­ście okrę­tów linio­wych w budo­wie, a wszyst­kie mają zostać ukoń­czone w ciągu pół roku! A to są jesz­cze koń­cówki pla­no­wa­nia poko­jo­wego, pierw­sze efekty prze­sta­wie­nia gospo­darki na pro­duk­cję wojenną będą za dzie­sięć mie­sięcy, czyli wtedy, kiedy my ukoń­czymy budowę pierw­szego super­dre­ad­no­ughta. Kiedy nabie­rzemy doświad­cze­nia, powin­ni­śmy budo­wać cztery lub pięć w ciągu mie­siąca, a podob­nie rzecz się będzie miała ze stocz­niami Royal Man­ti­co­ran Navy w sys­te­mach Gren­dels­bane i Tal­bot. Po trze­cie, Ludowa Mary­narka utra­ciła już zde­cy­do­waną prze­wagę w okrę­tach linio­wych i wszystko wska­zuje na to, że będzie ją na­dal tra­cić. Stra­ciła też kilka wysu­nię­tych baz remon­to­wych, a to ozna­cza, że każda poważ­niej­sza naprawa jed­nostki uszko­dzo­nej w cza­sie walki zwięk­szy obcią­że­nie stoczni budow­la­nych, a więc spo­wolni budowę nowych okrę­tów. A należy pamię­tać, że mimo swej wiel­ko­ści ich stocz­nie są gor­sze od stoczni Kró­le­stwa. Prawdę mówiąc, wąt­pię, czy są w sta­nie budo­wać okręty szyb­ciej niż nasze. Pozo­staje jed­nak nie­na­ru­szona liczba pan­cer­ni­ków, o któ­rej już mówi­łem. Reasu­mu­jąc, zanosi się na naprawdę długą i wyczer­pu­jącą wojnę, chyba że któ­raś ze stron coś w pew­nym momen­cie kon­kur­sowo spie­przy, czego natu­ral­nie wcze­śniej nie da się prze­wi­dzieć. Na dłuż­szą metę istotny może oka­zać się czyn­nik poli­tyczny. W tej chwili Pierre i jego Komi­tet wpro­wa­dzili rządy ter­roru. To, jak długo zdo­łają je utrzy­mać lub też czym spró­bują je zastą­pić, może oka­zać się decy­du­jące. Bowiem ta wojna nie jest walką o zdo­by­cze tery­to­rialne, lecz o prze­trwa­nie. Jedna ze stron: albo Haven, albo Sojusz, a więc i my, prze­gra i to prze­gra cał­ko­wi­cie i osta­tecz­nie, sir.

Pro­tek­tor poki­wał w mil­cze­niu głową – ocena poli­tycz­nego aspektu kon­fliktu odzwier­cie­dlała dokład­nie jego wła­sną, a dla wie­dzy i zdol­no­ści ana­lizy kwe­stii mili­tar­nych roz­mówcy od dawna żywił sza­cu­nek.

– I wła­śnie dla­tego, sir, tak bar­dzo potrze­bu­jemy lady Har­ring­ton – dodał nie­spo­dzie­wa­nie Mat­thews. – Wojna z Masadą kosz­to­wała nas prak­tycz­nie wszyst­kich doświad­czo­nych ofi­ce­rów fla­go­wych, przez co zosta­li­śmy zmu­szeni do pospiesz­nych awan­sów. W tej chwili nisz­czy­cie­lami czy krą­żow­ni­kami dowo­dzą ofi­ce­ro­wie, któ­rzy parę lat temu dowo­dzili dozo­row­cami. Nawet moje doświad­cze­nia są nader skąpe jak na stan­dardy Royal Man­ti­co­ran Navy, a kiedy jej okręty stąd odlecą, zostanę naj­bar­dziej doświad­czo­nym ofi­ce­rem w całym sys­te­mie pla­ne­tar­nym… nie licząc lady Har­ring­ton.

– Ale ona pozo­staje ofi­ce­rem Kró­lew­skiej Mary­narki. Wypo­ży­czą nam ją?

– Sądzę, że Admi­ra­li­cja będzie uszczę­śli­wiona. To nie Ich Lor­dow­skie Moście wpa­dły na pomysł pozba­wie­nia jej dowódz­twa i wysła­nia na pół­pen­sję, ale to wła­śnie uła­twia sprawę, bowiem Kró­le­stwo ma długą tra­dy­cję „wypo­ży­cza­nia” swym sojusz­ni­kom ofi­ce­rów znaj­du­ją­cych się w takiej wła­śnie sytu­acji. Poza tym wypo­ży­czyli nam już i tak sporo ofi­ce­rów oraz per­so­nelu będą­cego w aktyw­nej służ­bie. Co prawda poję­cia nie mam, jak ich Izba Lor­dów zare­aguje na wstą­pie­nie lady Har­ring­ton do naszej mary­narki wojen­nej i to jako star­szego rangą ofi­cera, ale przy­znam, że guzik mnie to obcho­dzi. Izba jako całość zacho­wała się rów­nie głu­pio jak naj­gorsi z naszych kon­ser­wa­ty­stów, a Kró­lowa, jak mi się mocno wydaje, zde­cy­do­wa­nie opo­wiada się po stro­nie lady Har­ring­ton.

– Podob­nie jak przy­tła­cza­jąca więk­szość człon­ków Izby Gmin – dodał Ben­ja­min i wes­tchnął. – Muszę się nad tym zasta­no­wić. Zga­dzam się z twoją oceną i przy­znaję, że jej potrze­bu­jemy, ale nie­za­leż­nie od tego, czy jest to z mojej strony nado­pie­kuń­czość, czy zdrowy roz­są­dek, nie zgo­dzę się żądać od niej cze­go­kol­wiek, jak długo nie będę pewien, że może udźwi­gnąć te obo­wiązki. Ani jej, ani nam nic nie przyj­dzie z tego, że będziemy chcieli cze­goś zbyt szybko lub zbyt ostro.

– Zga­dzam się, sir – przy­znał Mat­thews, mając świa­do­mość, że wygrał.

Ben­ja­min May­hew trosz­czył się o kobietę, która czter­dzie­ści dwa stan­dar­dowe mie­siące temu ura­to­wała pla­netę Gray­son przed zagładą, ale był władcą tej pla­nety i w końcu wyni­ka­jące z tego wła­śnie tytułu poczu­cie obo­wiązku zmusi go do popro­sze­nia Honor Har­ring­ton, by zało­żyła mun­dur Mary­narki Gray­sona… nie­za­leż­nie od tego, ile by ją to miało kosz­to­wać.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki