Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kolejny tom cyklu „Honor Harrington”
Wojna z Republiką Haven wybuchła ponownie i przybrała w katastrofalny dla Gwiezdnego Królestwa Manticore obrót. Admirał Honor Harrington została odwołana z systemu Sidemore i otrzymała dowództwo Ósmej Floty. Wszyscy wiedzieli, że to formacja ofensywna, ale prawie nikt nie miał pojęcia, że republika ma aż taką przewagę nad Royal Manticoran Navy i jej sojusznikami, choć do tych ostatnich dołączyło Imperium Andermańskie. Zadaniem Honor Harrington jest zmienić ten stosunek sił i dać królestwu czas na odzyskanie równowagi. Tego nie sposób osiągnąć bez ofiar, ale istnieją tylko dwie możliwości: koniec Gwiezdnego Królestwa Manticore lub zwycięstwo za wszelką cenę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 514
David Weber
HONOR HARRINGTON
Za wszelką cenę
część II
Przełożył Jarosław Kotarski
Dom Wydawniczy REBIS
Jest pan pewien, szefie, że tym razem to dobry pomysł? – spytała kapitan Molly DeLaney.
Admirał Lester Tourville spojrzał na nią, unosząc pytająco brwi.
– Ostatnim razem, gdy wysłano nas na podobny rajdzik, nie najlepiej na tym wyszliśmy – sprecyzowała szef sztabu.
Tourville pokiwał głową – czasy faktycznie się zmieniły. Za poprzedniej władzy oficer, który wygłosiłby podobną opinię, zostałby oskarżony o defetyzm, jeśli nie o zdradę Ludu, i miałby naprawdę dużo szczęścia, gdyby w ciągu dwudziestu czterech godzin nie trafił przed pluton egzekucyjny.
Naturalnie nie znaczyło to, że pytanie nie było sensowne.
– Naprawdę uważam, że to dobry pomysł, Molly – odparł. – I że równie dobre jest zadanie tego pytania bez świadków.
– Rozumiem, sir.
– Przyznam też, że zaatakowanie celu takiego jak Zanzibar nie jest zadaniem dla kogoś o słabych nerwach, choć tym razem wygląda na to, że mamy właściwe i aktualne dane wywiadowcze. No a zakładając, że są one właściwe, mamy też odpowiedni młotek do dyspozycji.
– Wiem, tylko że ostatnim razem też tak miało być, a skończyło się kompletnym zaskoczeniem i tęgim laniem.
– Zgadza się – przyznał Tourville. – Tyle że tym razem mamy prawie że pewność, iż niejaka Honor Harrington znajduje się gdzie indziej. A to bardzo mnie cieszy, choć nie należę do specjalnie przesądnych.
I uśmiechnął się z pewnym wysiłkiem, bo rozmowa zeszła na bitwę o Marsh, czyli na drugą walkę, jaką w życiu stoczył z Honor Harrington. Za pierwszym razem wziął ją do niewoli. Za drugim razem skopała mu dupę, aż gwizdało, co przyznawał uczciwie i publicznie.
To był koszmar, który czasami jeszcze nawiedzał go w nocy. Cel ataku był o czterysta lat świetlnych od domu, on dysponował flotą, która miała zaatakować nieprzygotowanego, niczego nie podejrzewającego i słabszego przeciwnika, a okazało się, że wpadła w bardzo starannie przygotowaną zasadzkę. Prawdę mówiąc, w najgorętszym momencie nie spodziewał się, że któremukolwiek z jego okrętów uda się uciec, a zdołał wyprowadzić z pułapki prawie jedną trzecią sił. Gdyby nie nowa taktyka obronna Shannon Foraker, nie wyprowadziłby żadnego. A to jeszcze nie był koniec, bo choć zmylił pościg, jego okręty były tak uszkodzone, że o użyciu pasma powyżej delty nie było co marzyć. A przy prędkości ledwie 1300 c podróż do domu trwała ponad trzy standardowe miesiące. Przez ten czas miał do dyspozycji tylko pokładowe zapasy. Mógł jedynie patrzeć, jak ranni umierają lub dochodzą do siebie – o wiele częściej umierali, bo stracił ponad 30% personelu medycznego. Okręty zaś albo odmawiały posłuszeństwa i trzeba było je zostawiać po ewakuowaniu załogi, albo udało się je naprawić prowizorycznie i leciały dalej. W tym wypadku stosunek był odwrotny: częściej udawało się naprawić. Przez cały ten czas nie miał naturalnie pojęcia, jak poszła reszta operacji Thunderbolt.
Okazało się, że doskonale, jeśli nie liczyć tego, że Javier nie zaatakował Trevor Star, ale o to nie sposób było mieć doń pretensji, tak jak do niego nikt nie miał pretensji za to, co w systemie Marsh spotkało Czwartą Flotę. A raczej nikt poza paroma politykami, którzy pyskowali tyleż głośno co głupio i znaleźli się na prywatnej liście przesrańców Lestera Tourville’a, który serdecznie żałował, że w Republice nie wprowadzono pojedynków wzorem Królestwa Manticore. Były to na szczęście wyjątki, a o tym, że nikt z dowództwa nie miał doń zastrzeżeń, najlepiej świadczyło to, że otrzymał dowództwo Drugiej Floty.
Był to zupełnie nowy związek taktyczny, bo starą Drugą Flotę rozwiązano po zakończeniu operacji Thunderbolt, a te eskadry, które weszły do nowej, i tak dostały nowe okręty prosto ze stoczni Shannon Foraker. Kiedy przydzielono mu dowództwo, dowiedział się też, że przez co najmniej rok standardowy Druga Flota nie weźmie udziału w walce, a jej istnienie objęte jest całkowitą tajemnicą. Miała być kastetem, o którym przeciwnik dowie się dopiero, gdy poczuje go na swojej szczęce.
Jednak jak wiadomo, nawet najlepsze plany ulegają czasem zmianie i dlatego nie za bardzo się zdziwił, gdy dostał do wykonania plan operacji Gobi. Nie wymagała ona użycia pełnych sił, utworzył więc zespół wydzielony z doświadczonych jednostek, no i naturalnie objął nad nim dowództwo, bo nigdzie wyraźnie mu tego nie zabroniono.
– To powinno być interesujące – dodał po chwili. – Nie brałem udziału w ataku na Zanzibar w ramach operacji Ikar, ale nie sądzę, żeby jego mieszkańcy byli zadowoleni z powtórki. A Kalifat jest dla gospodarki Sojuszu równie ważny jak dla naszej wszystkie systemy dotąd zniszczone przez Harrington razem wzięte.
– Wiem, szefie. I to chyba jest drugi powód mojego niepokoju – przyznała DeLaney. – Królewska Marynarka musi sobie zdawać sprawę, jak ważny jest dla Sojuszu Zanzibar, a skoro ostatnim razem zdradziła nam aż tyle o jego obronie, to znaczy, że musiała tam wprowadzić poważne zmiany i naprawdę wzmocnić stacjonujące siły.
– I to właśnie zakłada plan operacji Gobi. Natomiast jeśli nie posłali tam naprawdę dużych sił, będziemy mieli do czynienia z wariantem czegoś, co już znamy. A w przeciwieństwie do RMN wysyłamy tam rzeczywiście silny związek taktyczny i sądzę, że to nowe doświadczenie spodoba się znacznie bardziej nam niż im.
Honor stała na pomoście flagowym HMS Imperator i przyglądała się głównej holoprojekcji taktycznej pokazującej Ósmą Flotę podzieloną na dwa zespoły wydzielone i zmierzającą ku granicy przejścia w nadprzestrzeń.
Ślady krwi zostały dawno usunięte, zniszczone wyposażenie zastąpiono nowym, ale nikt z dyżurnej obsady mostka nie zapomniał, że zginęło sześć osób, które znali. Obserwując symbole spieszące ciągle ku granicy przejścia, analizowała swe emocje. Najsilniejszy był żal i poczucie winy.
Zbyt wielu gwardzistów zginęło czy to w jej obronie, czy po prostu w bitwach, w których gdyby nie ona, nigdy nie wzięliby udziału. Gdy ten los spotkał pierwszych, była na nich zła, bo czuła się odpowiedzialna za ich śmierć; dopiero potem, stopniowo, zrozumiała, że wprawdzie zginęli, bo byli jej gwardzistami, ale zgłosili się przecież na ochotnika. I do Gwardii Harrington, i potem do jej osobistej ochrony. Służyli jej, bo chcieli, i choć żaden nie pragnął śmierci, ginąc, wiedzieli, że służyli komuś, kto był tego wart. Tak jak ona sama była tego pewna po pierwszym spotkaniu z Elżbietą III. A jej zadaniem nie było utrzymywanie ich przy życiu, ale pozostawanie wartą tego poświęcenia.
Mimo tej świadomości wolałaby, aby żyli, a ich śmierć naprawdę jej ciążyła. Co się zaś tyczyło ostatniego zdarzenia, najboleśniej odczuła śmierć Timothy’ego Mearesa.
Stała prawie dokładnie tam, gdzie wówczas, i choć wiedziała, że nie miała wtedy wyboru, niewiele to pomagało. Podobnie jak świadomość, że Tom o tym wiedział i że był szczęśliwy, że umiera po tym, co go spotkało. Tylko że to nadal było to samo – konieczność wybrania mniejszego zła…
Nimitz bleeknął z naganą, i chcąc nie chcąc, wzięła się w garść. Jemu też było smutno po śmierci Simona i Tima, ale w przeciwieństwie do niej nie obwiniał się o ich los. Oprócz żalu w jego emocjach dominowała nienawiść i chęć dorwania tych, którzy wysłali Mearesa zaprogramowanego jako zabójcę.
I Honor zdawała sobie sprawę, że Nimitz ma rację.
Nie wiedziała, kto zlecił zamach na nią i kto go zaplanował. Nie wiedziała też, kto wynalazł sposób umożliwiający jego wykonanie ani nawet jaki to dokładnie był sposób. Ale przyrzekła sobie, że się dowie. A kiedy już będzie wiedziała, kto to taki, zajmie się nim osobiście.
Nimitz bleeknął ponownie – tym razem z pełnym zrozumieniem i aprobatą.
– 21. Zespół Wydzielony gotów do wyruszenia, sir – zameldowała kapitan Celestine Houellebecq dowodząca superdreadnoughtem Guerriere, który był okrętem flagowym Drugiej Floty.
– Co? – zdziwił się Tourville, spoglądając na ekran łącznościowy fotela. – Żadnych niespodziewanych opóźnień? Żadnej łapanki dezerterów na planecie?
– Żadnych, sir. Kazałam profosowi zastrzelić każdego spóźnialskiego i zostawić trupa na lądowisku jako przestrogę dla innych.
– To lubię! Zawsze znajdziesz jakiś sposób, żeby odpowiednio zmotywować podkomendnych.
– Staram się, sir.
– No to w takim razie ruszamy. Nieuprzejmie jest się spóźniać, nawet na niespodziewaną wizytę.
– Zgadza się, sir – potwierdziła kapitan flagowa i zajęła się wydawaniem rozkazów.
21. Zespół Wydzielony zaczął opuszczać orbitę parkingową i Tourville skupił uwagę na ekranie taktycznym fotela ukazującym szczegóły tego manewru. A siły go wykonujące były niczego sobie: cztery eskadry okrętów liniowych, dwie eskadry krążowników liniowych, sześć lotniskowców klasy Aviary oraz okręty eskorty plus trzy szybkie tendry amunicyjne wyładowane zasobnikami holowanymi.
Żaden z okrętów liniowych nie miał więcej niż trzy lata standardowe i Tourville ponownie poczuł dumę. Marynarka Republiki mogła technicznie nie dorównywać Royal Manticoran Navy, ale w przeciwieństwie do niej powstała z popiołów niczym Feniks. Jego oficerowie i starsi podoficerowie wiedzieli, jak to jest przegrywać bitwę po bitwie, ale wiedzieli też, jak to jest, gdy się je wygrywa. Co więcej, spodziewali się zwycięstw. Ciekaw był, czy RMN zdawała sobie sprawę, co to znaczy.
Jeśli nie, za dwa tygodnie powinna to pojąć.
– Wykryliśmy ślad wyjścia z nadprzestrzeni dwóch jednostek, sir. To najprawdopodobniej niszczyciele lub lekkie krążowniki – zameldował porucznik Bibeau.
– Gdzie? – spytał kapitan Durand, podchodząc.
– Czterdzieści dwie minuty świetlne od słońca, z naszej strony i dokładnie w płaszczyźnie ekliptyki.
– A więc lisy wybrały się na zwiad w kurniku – stwierdził Durand.
Porucznik Bibeau spojrzał na niego dziwnie, ale nie odezwał się. Wywodził się ze slumsów Nouveau Paris, a Durand z rolniczej planety Rochelle. Często używał dziwacznych a niezrozumiałych powiedzonek czy porównań, jak na przykład to. No bo kto normalny wie, co to jest „kurnik”?
– No dobra – odezwał się Durand. – Proszę mieć oko na gości. Jeśli zdołamy zauważyć ich sondy, to dobrze, ale przede wszystkim chcę natychmiast wiedzieć o wyjściu z nadprzestrzeni jakichkolwiek następnych okrętów.
– Aye, aye, sir.
Durand poklepał go po ramieniu, odwrócił się i powoli wrócił na swój fotel.
Gdzieś tam wrogie sondy zaczęły przeczesywanie systemu Solon, szukając informacji o jego obronie. Dobrze wiedział, co znajdą: parę klasycznych superdreadnoughtów, niepełną eskadrę krążowników liniowych i 200 kutrów. Niezbyt imponujące siły.
A kapitana Alexisa Duranda dowodzącego obroną systemową jakoś to absolutnie nie martwiło.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki