Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kolejny tom serii o losach Honor Harrington
Kontradmirał Michelle Henke powraca z niewoli przywożąc propozycję rozmów pokojowych od Republiki Haven. Aby nie złamać warunków swego uwolnienia, Henke obejmuje dowództwo 10. Floty RMN stacjonującej w Gromadzie Talbott. Na pozorrnie spokojnych rubieżach królestwa trafia w środek coraz bardziej zażartego konfliktu z międzynarodowym syndykatem przestępców znanym jako Manpower. Syndykat coraz aktywniej dąży do wyrzucenia z tego regionu floty Królestwa Manticore, stanowiącej największe zagrożenie dla lukratywnego handlu niewolnikami.
David Weber to jedna z największych gwiazd światowej fantastyki, znany przede wszystkim z doskonałych cykli militarnej sf (Honor Harrington, Starfire). Łączny nakład jego książek przekroczył już 7 milionów egzemplarzy, a aż 14 tytułów trafiło na listę bestsellerów New York Timesa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 852
David Weber
HONOR HARRINGTON
Zarzewie wojny
Przełożył Jarosław Kotarski
Dom Wydawniczy REBIS
Zawsze dla Sharon
Wielu Czytelników zauważy, że początkowe rozdziały tej powieści opisują z innej perspektywy lub uzupełniają wydarzenia znane już z Cienia Saganami i Za wszelką cenę. Jest to celowy zabieg, który uznałem za niezbędny, i zaraz wyjaśnię dlaczego.
Dawno temu, gdy zaczynałem pisać cykl „Honor Harrington”, nie do końca zdawałem sobie sprawę ze skali projektu, którego realizację rozpocząłem. Od początku wiedziałem, jaką historię chcę opowiedzieć, i zawsze miałem zamiar dotrzeć do wydarzeń, które przedstawia ta książka. Nie miałem natomiast pojęcia, z jak wieloma bohaterami i szczegółami przyjdzie mi się zmagać, w miarę jak obraz stawał się coraz bardziej pełny. I w jak wielką panoramę się on zmieni.
Nieczęsto autor ma szczęście spotkać się z takim odzewem Czytelników, z jakim spotkał się autor cyklu „Honor Harrington”. Czuję z tego tytułu głęboką satysfakcję i wdzięczność. Szybko też zdałem sobie sprawę, że skoro Czytelnicy przyjęli cykl tak entuzjastycznie, jako autor mam w stosunku do nich szczególne zobowiązania wykraczające poza te wynikające z więzi, jaka zwykle tworzy się między autorem a odbiorcami jego dzieł. Jednak przy tak długiej serii (17 powieści i zbiorów opowiadań plus 2 roczniki floty, tej książki nie licząc) byłem czasami zmuszony prowadzić opowieść w sposób, który nie wszystkim Czytelnikom się podobał. Musiałem wówczas pogodzić to, co chciałbym napisać, z wypełnieniem tego specjalnego obowiązku względem Czytelników. Przy cyklu „Honor Harrington” dotarłem do tego punktu dwie książki temu.
Niektórzy z moich rozmówców na rozmaitych konwentach pamiętają zapewne, że miałem zamiar uśmiercić Honor w finale Za wszelką cenę, choć wiedziałem, że będzie to posunięcie ryzykowne i rozgniewa znaczną część Czytelników. Tworząc jej życiorys, nie spodziewałem się, że zyska ona tak wielkie przywiązanie Czytelników i że sam tak bardzo ją polubię. Niemniej uparłem się zrealizować pierwotny plan (a moja żona Sharon może zaświadczyć, jak uparty potrafię czasami być).
Nigdy nie ukrywałem, że wzorcem dla postaci Honor Harrington był sir Horatio Nelson, a bitwa o Manticore miała być literackim odpowiednikiem bitwy pod Trafalgarem. Tak jak Nelson, Honor miała zginąć w kulminacyjnym momencie, gdy zwycięstwo było już pewne, a Gwiezdne Królestwo Manticore uratowane, stając się największą bohaterką Royal Manticoran Navy.
Nie miało to jednak oznaczać końca serii. Zamierzałem wprowadzić 25-, 30-letnią przerwę w akcji. Potem pojawiłoby się poważne zagrożenie, a bohaterami stałyby się dzieci Honor – Raoul i Katherine. Niestety (lub „stety” w zależności od punktu widzenia) moje plany zepsuł Eric Flint, tworząc postać Victora Cachata i prosząc o znalezienie wroga, którego agenci wywiadów Królestwa Manticore i Republiki Haven mogliby zwalczać wspólnie, mimo iż między ich państwami toczy się wojna. Zaproponowałem Manpower i wszystko w opowiadaniu pięknie zagrało. Niestety, gdy zdecydowałem się włączyć jego postacie do głównego cyklu, a zwłaszcza gdy obaj zdecydowaliśmy się na napisanie Królowej niewolników, ustalony przeze mnie „rozkład jazdy” uległ przyspieszeniu o 20-30 lat. A to oznaczało, że nie mogę zabić Honor, bo jej dzieci nie zdążą dorosnąć, nim Manpower rzuci wyzwanie Królestwu Manticore.
Przyznaję, że uświadomienie sobie, iż nie mam wyboru, niespecjalnie mnie załamało. I to nie tylko dlatego, że poważnie zmniejszyło szansę poszukiwania mnie przez miłośników Honor wyposażonych w widły, patelnie i podobne argumenty, ale głównie dlatego, że im bardziej zbliżał się czas, by ją uśmiercić, tym mniej mi się ten pomysł podobał.
Spowodowało to problem innej natury – Honor mianowicie miała już zbyt wysoką rangę i stanowisko, by brać udział w rajdach czy innych szarżach śmierci. Potrzebowałem dodatkowych, niższych stopniem bohaterów, którzy mogliby realizować zadania pierwotnie przewidziane dla Raoula i Katherine. Stąd wzięła się powieść Cień Saganami. W pierwszej wersji miała być, podobnie jak Królowa niewolników, początkiem podcyklu. Akcja obu miała dziać się równolegle, ale niezależnie od cyklu głównego, którego bohaterką nadal byłaby Honor. Jeden miał być typowo militarny, drugi wywiadowczy, a oba miały pomóc w zmniejszeniu objętości powieści głównego cyklu poprzez przejęcie części wyjaśnień niezbędnych, by dać pełen obraz sytuacji.
Plan po lekkiej, a potem znaczącej modyfikacji do pewnego stopnia się udał. Pisząc ostatnie dwie powieści, odkryłem, że szybsze połączenie obu podcykli z serią główną pozwoli na większe przyspieszenie wydarzeń i ukazanie ich w znacznie szerszej perspektywie, a równocześnie na skupienie się w poszczególnych powieściach na wybranych aspektach całości. I tak Cień Saganami i obecna powieść opisują wydarzenia dziejące się w Gromadzie Talbott i jej sąsiedztwie, a Królowa niewolników i Torch of Freedom wojnę wywiadów i walkę z niewolnictwem genetycznym. Z kolei następna powieść z głównej serii Mission of Honor splecie wszystkie te wątki i przybliży całą historię do finału (niewymagającego już obecnie zejścia głównej bohaterki).
Tak Torch of Freedom, jak i Mission of Honor zostały już dostarczone do wydawnictwa i trwają przy nich prace redakcyjne, toteż istnieje szansa, że Czytelnicy nie będą skazani na zbyt długie oczekiwanie na ukazanie się kolejnych tomów.
Ubocznym efektem nowego pomysłu jest jednak to, że sceny, które pojawiły się już w jakiejś powieści, mogą pojawić się, choć opisywane z punktu widzenia innej postaci, w którejś z kolejnych. Nie jest to zabieg mający na celu zwiększenie honorarium, lecz pełniejsze przedstawienie bohaterów i ukazanie wydarzeń, które inaczej nie mogłyby zostać szczegółowo opisane. No i co najważniejsze, umożliwiają one dokładne umiejscowienie czasowe wydarzeń względem siebie niezależnie od tego, w jakiej książce zostały opisane.
Jak dotąd pomysł wydaje się sprawdzać, co naturalnie nie oznacza, że będę tak pisał do końca, ani też że nie wydarzy się coś, co skłoni mnie do przyjęcia odmiennej koncepcji, o której w tej chwili nie mam pojęcia, choć nie przewiduję, by tak się stało. Tak więc w najbliższej przyszłości nie powinno być niespodzianek.
Sądzę też, że powinienem ostrzec Was, że w kilku kolejnych powieściach sytuacja bohaterów pozytywnych poważnie się pogorszy.
David Weber
Mów do mnie, John! – zażądała kontradmirał Michelle Henke, gdy obraz na ekranie taktycznym jej fotela uległ drastycznej zmianie.
– Jeszcze nie mamy kompletu danych z okrętu flagowego, ma’am – odparł komandor Oliver Manfredi, złotowłosy szef sztabu 81. Eskadry Krążowników Liniowych.
Stał za fotelem oficera operacyjnego, komandora porucznika Johna Stackpole’a, i znad jego ramienia przyglądał się nowym informacjom pojawiającym się na szczegółowych ekranach sekcji operacyjnej.
– Nie jestem pewien, ale wygląda na to… – Manfredi urwał, zacisnął zęby i odwrócił się do Henke: – Wygląda na to, że szybko się uczą i urządzili nam powtórkę bitwy o Marsh.
Michelle spojrzała na niego i czekała na ciąg dalszy.
– Oliver ma rację, ma’am – odezwał się Stackpole, gdy obraz na ekranie w końcu się ustabilizował. – Tym razem wpadliśmy w zasadzkę.
– Jak jest źle? – spytała zwięźle.
– Wysłali trzy grupy – wyjaśnił Stackpole. – Pierwsza, czyli Bogey 4, jest za nami, druga, Bogey 2, na północ od nas, trzecia, Bogey 3, na południe, a przed nami są siły obrony systemowej, czyli Bogey 1, zgodnie z przydziałem kryptonimów przesłanych z okrętu flagowego. Nasza prędkość względem grupy za rufą to 22 tysiące km/s, ale dzieli nas ledwie 31 milionów kilometrów.
– Rozumiem.
Michelle ponownie skupiła uwagę na ekranie taktycznym fotela skonfigurowanym tak, by ukazywał cały system Solon. Z racji braku miejsca widać na nim było mniej szczegółów niż na ekranach, które miał przed sobą Stackpole, ale te, które mogła dostrzec, potwierdzały jego ocenę. Przeciwnik zastawił dokładnie taką samą pułapkę jak ta, w jaką wpadł w czasie bitwy o Marsh, a na dodatek zrobił to równie skutecznie i w bardziej skomplikowany sposób. Wprawdzie żadna z grup, które właśnie wyszły z nadprzestrzeni, nie była w stanie doścignąć 82. Zespołu Wydzielonego, o ile coś drastycznie nie zmniejszyłoby osiąganego przezeń przyspieszenia, ale nie stanowiło to warunku niezbędnego, by wygrać, rakiety bowiem będące obecnie na wyposażeniu Marynarki Republiki miały maksymalny skuteczny zasięg ponad 60 milionów kilometrów.
Istniała co prawda ewentualność, że w nadprzestrzeni czekała jeszcze jedna grupa wrogich okrętów gotowa wyjść z niej prosto przed dziobami okrętów Royal Manticoran Navy zmierzających ku granicy przejścia w nadprzestrzeń, ale było to mało prawdopodobne, jak uznała po krótkim namyśle. Oznaczałoby bowiem złamanie kardynalnej zasady przestrzeganej przez obecne pokolenie dowódców Marynarki Republiki, a głoszącej, że im bardziej skomplikowany plan, tym szybciej zawiedzie, należy więc planować jak najprostsze posunięcia taktyczne.
Skrzywiła się, przypominając sobie wielokrotne ostrzeżenia Honor, że mają do czynienia z niegłupim i potrafiącym się szybko uczyć przeciwnikiem. Honor jak zwykle miała rację; byłoby znacznie milej, gdyby tym razem się pomyliła…
Henke skrzywiła się ponownie, analizując sytuację, a potem z wdzięcznością uświadomiła sobie, że to nie ona musiała podjąć decyzję. Czuła się z tego powodu trochę winna, bo Honor była jej najlepszą przyjaciółką.
Jedno było oczywiste, i to w niemal bolesny sposób – strategia działań Ósmej Floty przez ostatnie 3,5 miesiąca miała przekonać przeciwnika, by zmienił rozmieszczenie sił i przyjął bardziej defensywną postawę, dając tym samym Sojuszowi czas na dojście do siebie i zwiększenie liczby okrętów. Sądząc po zasadzce, w którą wpadli, strategia się powiodła. Nawet aż za bardzo.
Znacznie prościej było za czasów UB, które dusiło w zarodku jakąkolwiek inicjatywę wśród oficerów floty, niestety czasy te minęły raczej bezpowrotnie i nie było co liczyć na rozstrzeliwanie zbyt niezależnych admirałów. A szczytem złośliwości losu było, że wszyscy w Królestwie Manticore cieszyli się ze śmierci Saint-Justa i zmiany władz w ówczesnej Ludowej Republice Haven. Henke uznała, że była to radość przedwczesna, bo choć obecna kadra dowódcza Marynarki Republiki nie zdobyła jeszcze stosownego doświadczenia, była znacznie groźniejsza od swych poprzedników, gdyż wiedziała, jak osiągnąć zamierzone cele.
– Rozkaz z okrętu flagowego, ma’am – zameldował oficer astronawigacyjny, komandor porucznik Braga. – Kurs 2-9-3 na 0-0-5, przyspieszenie 6 km/s2.
– Rozumiem – powtórzyła i skinęła głową z aprobatą, gdy na ekranie taktycznym pojawiła się strzałka pokazująca nowy kurs.
Honor postanowiła lecieć z maksymalnym przyspieszeniem na południe, oddalając się tym samym od grupy Bogey 2 i utrzymując odległość od Bogey 4. W ten sposób wlatywali co prawda w zasięg rakiet grupy Bogey 1, który jako osłona Arthura i jego przemysłu orbitalnego był pierwotnym celem, ale ugrupowanie to składało się tylko z 2 superdreadnoughtów i 7 krążowników liniowych wspieranych przez niespełna 200 kutrów. Sądząc z sygnatury napędów, okręty liniowe nie były na dodatek jednostkami rakietowymi, toteż w porównaniu z każdą z pozostałych grup złożonych z 6 superdreadnoughtów rakietowych i 2 lotniskowców stanowiła ona najmniejsze zagrożenie. Nawet jeśli miały dużo zasobników holowanych, brakowało im łączy kontroli ognia, by zagrozić obronie antyrakietowej 82. Zespołu Wydzielonego. Ona na miejscu Honor podjęłaby taką samą decyzję.
Zastanawiała się przez moment, czy przeciwnik był w stanie zidentyfikować okręt Honor, i doszła do wniosku, że był – po bitwie o Herę i zalewie informacji w mediach nie powinno to stanowić większego problemu, zwłaszcza że nikt nie starał się tego utrudnić, bo to także stanowiło część strategii. Podobnie jak powierzenie dowództwa Ósmej Floty admirał lady damie Honor Harrington, księżnej i patronce Harrington. Nie chodziło o to, że miała ku temu największe kwalifikacje, ale o propagandową siłę świadomości, że za systematyczne niszczenie przemysłu na zapleczu Republiki Haven odpowiedzialna jest właśnie Salamandra. Zrobiono wszystko, by przeciwnik potraktował zagrożenie poważnie, bo w końcu Honor prześladowała w pewien sposób Republikę od czasu, gdy trafiła na placówkę Basilisk, a ponieważ nie było tajemnicą, na pokładzie jakiego okrętu dowodziła w bitwie o Herę, nie było także problemem porównanie sygnatur energetycznych okrętów z tamtej bitwy i obecnych tutaj. A to oznaczało, że wiedzieli, kogo złapali w pułapkę, co bezwzględnie musiało zwiększyć zapał wszystkich na pokładach wrogich jednostek.
– Plan antyrakietowy Romeo, ma’am – oznajmił Stackpole. – Szyk Charlie.
– Tylko plan obrony antyrakietowej? – zdziwiła się Henke. – Nic o planie ogniowym?
– Ani słowa, ma’am.
– Dziękuję – mruknęła, marszcząc brwi.
Jej krążowniki uzbrojone były w dwustopniowe rakiety Mark 16, co oznaczało, że w zasobnikach mieści ich się więcej, bo były mniejsze, ale także że miały mniejszą siłę rażenia i zasięg niż znajdujące się na wyposażeniu okrętów liniowych rakiety Mark 23. No i było ich znacznie mniej, gdyż w krążownik liniowy, nawet rakietowy, nie dało się upchać tyle zasobników co w superdreadnoughta. Dlatego sensowne było nie marnować ich przy odległości od przeciwnika niegwarantującej celności, ale w tej sytuacji Michelle miałaby ochotę posłać choć parę salw złożonych z rakiet Mark 23 choćby po to, by grupa Bogey 4 nie zrobiła się zbyt bezczelna. Ale to Honor dowodziła, a należało przyznać, że już parokrotnie udało jej się udowodnić, jak dobrym jest taktykiem.
Dalsze rozważania przerwał jej meldunek Stackpole’a:
– Odpalenie rakiet. Około 1000-1200, dolecą za siedem minut!
Superdreadnoughty rakietowe każdej z trzech grup, które wyszły z nadprzestrzeni, były w stanie co 12 sekund wypuszczać po sześć zasobników. Każdy zawierał 10 rakiet nieco większych od pierwszej generacji pocisków wieloczłonowych używanych przez Royal Manticoran Navy. Dla systemów kontroli ogniowej odległość była duża, toteż dowódca grupy Bogey 4 postawił na ilość, wiedząc, że na jakość nie ma co liczyć. Dzięki temu istniała szansa, że choć kilka trafi w cel.
Każdy z jego okrętów wypuścił po trzy serie zasobników, co dało łącznie 10. Wszystkie zaprogramowano tak, by odpaliły równocześnie, i ku okrętom Królewskiej Marynarki pomknęło nieco ponad 1000 rakiet.
Choć odległość w chwili odpalenia wynosiła 30 450 tysięcy kilometrów, rakiety do pokonania miały 36 757 440 kilometrów, co przy przyspieszeniu 416 km/s2 dawało im w chwili dotarcia do okrętów 82. Zespołu Wydzielonego prędkość wynoszącą 53 procent prędkości światła.
72 sekundy po pierwszej odpalona została druga taka salwa.
A 72 sekundy później trzecia.
W ciągu nieco ponad 13 minut okręty Marynarki Republiki wystrzeliły 11 salw liczących łącznie prawie 13 tysięcy rakiet.
Jeszcze 3-4 standardowe lata temu każda z tych salw byłaby śmiertelnym zagrożeniem dla tak niewielkiej liczby celów, ale przez ten czas taktyka antyrakietowa RMN uległa olbrzymim zmianom. Ewoluowała zresztą cały czas, adaptując do nowych potrzeb, bo przeciwnik także nie siedział bezczynnie. Zwłaszcza od bitwy o Marsh, która miała miejsce ledwie pół standardowego roku temu, zmiany były poważne. Katany osłony zmieniły pozycje, ale tym razem nie było potrzeby wykorzystania ich antyrakiet, bo wszystkie superdreadnoughty i krążowniki liniowe 82. Zespołu Wydzielonego wyposażono w Keyhole i antyrakiety Mark 31.
Każdy okręt miał dwie boje holowane Keyhole, po jednej z każdej burty. Każda z nich posiadała zaś wystarczającą liczbę łączy telemetrycznych, by kontrolować wszystkie wyrzutnie antyrakiet całego 82. Zespołu Wydzielonego. Ponadto ich użycie pozwalało wszystkim jednostkom obrócić się ekranami ku nadlatującym rakietom bez straty celności obrony antyrakietowej. Każda Keyhole była też bronią radioelektroniczną i miała własne sprzężone działka laserowe do obrony przed rakietami. Na koniec obrót okrętu ustawiał je w pionie i na tyle daleko, by ekran nie przeszkadzał im w śledzeniu wrogich rakiet i naprowadzaniu własnych, co pozwalało na większą szybkostrzelność wyrzutni antyrakiet niż kiedykolwiek dotąd.
Przeciwnik nie wiedział, jak skuteczne są boje, i nie wziął stosownej poprawki. Sądził też, że wyrzutnie antyrakiet zdążą odpalić po 5 salw przeciwko każdej z fal, i to tylko pościgowe, usytuowane na rufach uciekających okrętów, co dawało 10 rakiet na salwę z jednego okrętu. Dlatego plan ogniowy przewidywał, że rakiety będą miały do czynienia z około 200 antyrakietami i tysiącem Viperów wystrzelonych przez Katany.
Michelle Henke nie znała naturalnie założeń tego planu ogniowego, ale była pewna, że przeciwnik nie spodziewał się, iż same okręty odpalą ponad 7 tysięcy antyrakiet.
– To sporo antyrakiet, ma’am – zauważył cicho Manfredi, zatrzymując się koło jej fotela.
W odpowiedzi spojrzała na niego, unosząc pytająco brwi.
– Wiem, że z myślą o tym zwiększono pojemność naszych magazynów amunicyjnych, ale mimo to nie zdołamy długo utrzymać takiego natężenia ognia. No i nie są za darmo – wyjaśnił.
Henke doszła do wniosku, że albo oboje są nienormalnie wręcz pewni siebie, albo są wariatami niemającymi nic lepszego do roboty, jak udowadniać wszystkim wokół, że mają stalowe nerwy. Wyszło jej, że to drugie.
– Tanie nie są – przyznała – ale o wiele tańsze niż nowy okręt, że o naszych skromnych osobach nie wspomnę.
– Racja, ma’am. – Manfredi uśmiechnął się krzywo.
– Poza tym jestem gotowa się założyć – dodała ze złośliwym uśmieszkiem, gdy pierwsza salwa wrogich rakiet została w całości przechwycona i zniszczona – że antyrakieta Mark 31 kosztuje znacznie mniej od rakiety przeciwokrętowej.
Druga salwa podzieliła los pierwszej, jeszcze nim znalazła się w zasięgu sprzężonych działek laserowych.
Tak samo trzecia.
I czwarta.
– Przeciwnik przerwał ogień, ma’am – zameldował Stackpole.
– Co mnie ani trochę nie dziwi – skomentowała Michelle.
Dziwiło ją, że nie zrobił tego wcześniej, choć z drugiej strony rakiety pierwszej salwy potrzebowały siedmiu minut, by znaleźć się w zasięgu antyrakiet, a to pozwoliło na odpalenie sześciu kolejnych. Skuteczność zaś obrony antyrakietowej okazała się większa, niż zakładano, toteż zaskoczony przeciwnik nie zorientował się natychmiast, jak trudno jest trafić w łatwy zdawałoby się cel. Jedynym sposobem sprawdzenia jej skuteczności było użycie dużej liczby rakiet, ale Henke sądziła, że zorientowałaby się szybciej niż po ponad czterech minutach, że tylko marnuje amunicję.
Należało jednak pamiętać, że z każdą kolejną zniszczoną salwą wzrastała wiedza przeciwnika na temat ECM-ów obrony przeciwrakietowej, toteż będzie on miał czas, by przeprogramować odpowiednio rakiety ostatnich fal, a wystarczyło jedno szczęśliwe trafienie, by zniszczyć węzeł napędu alfa, co oznaczało koniec okrętu lub niewolę, bo system znajdował się w fali grawitacyjnej.
– Jak pani sądzi, co teraz zrobią? – spytał Manfredi, gdy siódma fala rakiet podzieliła los poprzedniej.
– Zaczną myśleć – odparła, siadając wygodniej. – Przy tak skutecznej obronie antyrakietowej ja na ich miejscu przygotowałabym naprawdę potężną salwę, bo tylko taka ma szansę przeciążyć naszą obronę, i część z niej musiałaby się przedrzeć.
– Ale nie mają możliwości kontrolowania takiej liczby rakiet – zaprotestował Manfredi.
– Poprawka: uważamy, że nie mają takiej możliwości – Henke nie odrywała wzroku od ekranu taktycznego, z którego właśnie zniknęła dziewiąta fala rakiet. – Osobiście się z tobą zgadzam, ale nie wiemy tego na pewno. Jeśli jednak się nie mylimy, celność tych rakiet nie będzie zbyt duża, bo systemy samonaprowadzania mają słabe. Mimo to skuteczniejsze są rakiety ze słabym namiarem celu, które dotrą w jego pobliże, niż mające doskonałe namiary, ale niemogące przedostać się przez obronę antyrakietową, nieprawdaż?
– Naturalnie. Ujmując rzecz w ten sposób, to ma sens – przyznał szef sztabu, ale słychać było, że jako profesjonalista jest urażony samym pomysłem uciekania się do praktycznie niekierowanego ostrzału.
Świadczyłoby to zresztą dobitnie o poziomie floty, która musiałaby się uciec do takiego właśnie sposobu. Mike już miała mu złośliwie przyciąć, gdy uświadomiła sobie, że takie podejście może być poważnym błędem – sama była przyzwyczajona do pogardliwego oceniania poziomu techniki Marynarki Republiki, a przecież prymitywne rozwiązania techniczne nie musiały być nieskuteczne. A przeciwnik już udowodnił, że też jest tego świadom, i wykazywał sporą pomysłowość. Wiele z odebranych ostatnio lekcji było dla Królewskiej Marynarki bolesne, toteż nadszedł najwyższy czas, by oficerowie tacy jak Oliver czy ona sama przestali być tym zaskoczeni.
– Nie powiedziałam, że to zgrabne posunięcie, ale oficerom floty nie płaci się za estetykę, prawda? – spytała uprzejmiej, niż zamierzała.
– Nie, ma’am.
– Właśnie. – Uśmiechnęła się lekko. – Należy pamiętać, że tym razem to oni mają kij, nie my. I że potrafią nader efektywnie wykorzystać to, czym dysponują, bo pomysłowości im nie brak. Pamiętasz panią admirał Bellefeuille? Bo ja aż za dobrze! I nie widzę powodów, by zakładać, że reszta ich oficerów flagowych będzie głupsza. Niestety.
– Ma pani rację, ma’am. – Manfredi też się uśmiechnął. – Spróbuję następnym razem o tym pamiętać.
– Następnym razem?! Oj, widzę, że optymista z ciebie.
– Imperator i Intolerant rozpoczęły stawianie zasobników, ma’am – zameldował Stackpole.
– Wygląda na to, że admirał Harrington doszła do tego samego wniosku co pani – ocenił Manfredi. – Dzięki temu będą mieli zajęcie i ta salwa nie powinna być zbyt duża.
– Może – mruknęła Mike.
Największą wadą zasobników holowanych było to, że mogły zostać zniszczone przez detonację rakiety w pobliżu, gdy znalazły się poza kadłubem. Nie było do tego potrzebne bezpośrednie trafienie i dlatego Manfredi miał rację – lepiej było odpalić już postawione zasobniki, niż ryzykować ich zniszczenie przez wrogie rakiety.
Tyle że przeciwnik miał dość czasu, by postawić ich całkiem sporo, i będzie miał jeszcze kilka dodatkowych minut, nim rakiety wystrzelone przez Honor zbliżą się do jego okrętów.
Dowódca wrogiego ugrupowania nie czekał, aż rakiety odpalone przez 82. Zespół Wydzielony dotrą do jego jednostek – wystrzelił swoje prawie równocześnie. Tyle że podczas gdy okręty Honor wystrzeliły 288 rakiet, te należące do Marynarki Republiki 10 800.
– Cholera! – skomentował prawie spokojnie Manfredi, gdy okazało się, że za każdą wystrzeloną w jego kierunku rakietę przeciwnik zrewanżował się ponad 37. – Zwykle dobrze jest mieć szefa, który potrafi czytać w myślach przeciwnika, ale tym razem naprawdę wolałbym, żeby się pani pomyliła.
– No to jest nas dwoje – poinformowała go Mike, po czym spytała Stackpole’a: – John, to moja wyobraźnia czy ich kontrola ogniowa wygląda na nieco lepszą, niż powinna?
– Obawiam się, że niestety to nie pani wyobraźnia, ma’am. To jedna salwa, ale podzielona na kilka części, i każda jest kierowana dokładniej, niżbym się spodziewał. Gdybym miał zgadywać, postawiłbym na to, że zmieniają rotacyjnie to, którą grupą kierują, przeskakują z częstotliwości na częstotliwość.
– Potrzebowaliby znacznie szerszego pasma niż to, którego dotąd używali – głośno myślał Manfredi.
– Prawdopodobnie. – Henke wzruszyła ramionami. – Ale niekoniecznie. Za mało wiemy, żeby wiedzieć, jak to robią.
– Inaczej ryzykują, że w połowie lotu stracą kontrolę nad wszystkimi – zauważył Manfredi.
– Może – mruknęła Mike, nie mając zamiaru wspominać o pewnym wynalazku dotyczącym kontroli wystrzelonych rakiet dopracowywanym właśnie przez Upiorną Hemphill. – Ale ta salwa jest pięć razy silniejsza od wszystkich poprzednich, więc nawet jeśli stracą kontrolę nad 25-30 procent rakiet, to i tak będzie ona skuteczniejsza od wcześniejszych.
– Zgadza się, ma’am – przyznał Manfredi niechętnie. – Ale…
– Wygląda na to, że tym razem nas wybrali na cel, ma’am – przerwał mu Stackpole.
Henke skinęła głową.
Rakiety wystrzelone przez 82. Zespół Wydzielony dotarły do celu jako pierwsze, a celem tym był wyłącznie jeden okręt: superdreadnought rakietowy Conquete, a z 288 rakiet 48 miało głowice ECM. Połowę stanowiły pociski typu Dragon’s Teeth, które ledwie znalazły się w zasięgu antyrakiet, zmieniły się dla systemów kierowania ogniem obrony przeciwrakietowej w 240 dodatkowych rakiet, ogłupiając antyrakiety, które miały już namiary celów. Stały się naturalnie głównym celem, ale takie właśnie było ich zadanie. Zniszczone zostały wszystkie, ale to pozwoliło 170 innym rakietom przetrwać strefę rażenia antyrakiet. 14 z nich było Dazzlerami i gdy namierzyły je lidary artylerii antyrakietowej, włączyły potężne zagłuszacze, oślepiając systemy naprowadzania sprzężonych działek laserowych.
Rakiety nadlatywały, rozwijając 62 procent prędkości światła, a działka miały zasięg 150 tysięcy kilometrów. Głowice impulsowe rakiet ustawiono na detonację w odległości 40 tysięcy kilometrów od celu, a na pokonanie pozostałych 110 tysięcy potrzebowały ledwie pół sekundy. Czekały na nie tysiące działek na okrętach i kutrach, ale każde zdążyło strzelić tylko jeden raz.
Ze 170 rakiet przetrwało 8.
Dwie detonowały, marnując energię na górnym ekranie Conquete, pozostałe wzdłuż lewej burty, i promienie laserów przebiły osłonę burtową okrętu, który aż się zatoczył pod tą lawiną energii. Zniszczonych zostało: 5 sprzężonych działek laserowych, 2 wyrzutnie antyrakiet, 3 grasery, 3 węzły beta, radar, główna antena szerokopasmowych sensorów i 3 przekaźniki zdalnego sterowania rakietami. Zginęło 51 ludzi, a 18 zostało ciężko rannych.
Dla superdreadnoughta były to niewielkie uszkodzenia i Conquete nadal stawiał zasobniki.
Wygląda, że choć parę razy go trafiliśmy – zameldował Stackpole. – Z tej odległości trudno o szczegóły, ale trafienia wyglądają na potwierdzone.
– To dobrze – skwitowała Mike. – Parę to niewiele, ale któraś mogła wyrządzić większe niż zwykle szkody. Niestety…
– A teraz będziemy mieli odpowiedź – dodał posępnie Manfredi.
A zaraz potem rakiety spotkały się z antyrakietami. 617 rakiet straciło namiary, bo kontrola ogniowa nie mogła poradzić sobie z naprowadzaniem takiej liczby, natomiast 10 183 leciały dalej. Antyrakiety przechwyciły 8711 z nich, a pozostałych 1412 dotarło w zasięg sprzężonych działek laserowych. 200 z nich miało głowice EW, a wszystkie pozostałe słabsze namiary celów niż rakiety wystrzelone przez okręty 82. Zespołu Wydzielonego. Ale było ich znacznie więcej, a działka miały tylko sekundę na ich przechwycenie.
Udało im się zniszczyć 920.
Z pozostałych 352 rakiet 103 zmarnowały energię, trafiając w ekrany celów, a 152 za cele wybrały superdreadnoughty.
Jedynie 5 z nich obrało za cel HMS Ajax.
Kapitan Diego Mikhailov obrócił okręt, ustawiając go ekranem ku nim, a dzięki Keyholom obrona przeciwrakietowa widziała cele wyraźniej i z większej odległości, toteż większość promieni z impulsowych głowic laserowych trafiła w ekran. Jednakże jedna rakieta okazała się sprytniejsza – przeleciała ponad ekranem i detonowała mniej niż 5 tysięcy kilometrów od lewoburtowej osłony.
Dwa promienie spolaryzowanej energii przebiły się przez nią i dotarły do pancerza, a rakiety używane przez Marynarkę Republiki jako rekompensatę za mniejszą celność posiadały silniejsze głowice. Pancerz i kadłub nie zdołały ich powstrzymać – okrętem szarpnęło i rozległy się alarmy uszkodzeniowe, ale biorąc pod uwagę liczbę wystrzelonych rakiet, Ajax wywinął się tanim kosztem.
– Straciliśmy graser numer 5 i dwa sprzężone działka laserowe – zameldował Stackpole. – I mamy siedmiu rannych, ma’am.
Mike kiwnęła głową – nikt nie lubi ponosić strat, ale siedmiu rannych stanowiło nader niską cenę w tej sytuacji.
– Reszta eskadry? – spytała.
– Nawet zadrapania, ma’am! – poinformował ją radośnie Manfredi.
Zaczęła się uśmiechać, gdy rozległ się głos Stackpole’a:
– Wielokrotne trafienia obu superdreadnoughtów. Imperator stracił parę graserów, ale poza tym jest cały.
– A Intolerant? – pogoniła go, gdy zbyt długo milczał.
– Zdrowo oberwał – odpowiedział Manfred, przyglądając się informacjom pojawiającym się na jego ekranie dzięki sieci taktycznej. – 20 lub 30 trafień, jedno dotarło do magazynu zasobników. Ciężkie straty w ludziach, w tym admirał Morowitz z całym sztabem. Wygląda też na to, że poszły szyny i nie może stawiać zasobników.
– Rozkaz przerwania ostrzału rakietowego z okrętu flagowego, ma’am – dodał cicho Stackpole.
Mike pokiwała głową – zdolność prowadzenia pojedynku rakietowego na dużą odległość 82. Zespołu Wydzielonego właśnie spadła o połowę, a przy tak małej liczbie rakiet, jakie mógł wystrzelić jeden superdreadnought, szanse na trafienie były zerowe, zwłaszcza przy odległości prawie dwóch minut świetlnych. Honor nie zamierzała marnować amunicji, próbując osiągnąć niemożliwe.
A to niestety znacznie ograniczało możliwości, jakie im pozostały…
Minęło kilka minut wypełnionych zwykłymi odgłosami pracy pomostu bojowego. Sytuacja w tym czasie nieco się wyjaśniła, ale bynajmniej nie poprawiła – wyglądało na to, że pierwotna ocena uszkodzeń HMS Intolerant była zbyt optymistyczna.
– Pani admirał – rozległ się nagle głos oficera łącznościowego, porucznika Kamińskiego. – Admirał Harrington chce z panią rozmawiać.
– Przełącz ją na fotel – poleciła szybko Mike i spojrzała na ekran łącznościowy fotela, na którym właśnie pojawiła się znajoma twarz o migdałowych oczach.
– Mike – zaczęła Honor bez wstępów. – Intolerant stracił większość obrony antyrakietowej, a przed nami zasobniki orbitalne. Wiem, że Ajax też oberwał, ale chcę, żeby twoja eskadra zajęła pozycję między Intolerantem a planetą, bo w ten sposób będzie można w pełni wykorzystać obronę antyrakietową twoich okrętów. W jakim stanie są twoje jednostki? Będziesz mogła to zrobić?
– Naturalnie. Tylko Ajax został trafiony, a uszkodzenia są drobne i obronę antyrakietową mamy w pełni sprawną.
– To dobrze! Razem z Andreą przetasujemy też kutry, ale wystrzelały masę antyrakiet na te dwie salwy… Nie sądziłam, że mają aż tak dobre zdalne sterowanie. Wygląda na to, że będziemy musieli przemyśleć kilka spraw.
– Tak to już w życiu bywa. – Henke wzruszyła ramionami. – Człowiek uczy się na błędach. Najczęściej własnych.
– Jeśli ma szczęście je przeżyć – dodała Honor. – No dobra, Mike. Zmieniaj pozycję. Bez odbioru.
– Jasne – potwierdziła Henke i spojrzała na Stackpole’a. – Słyszeliście?… No to do roboty!
Okręty 81. Eskadry Ciężkich Krążowników zajęły pozycje na skrzydle formacji oddalającej się od pościgu. Spłynęły ostateczne meldunki o uszkodzeniach i stratach. Mike doskonałe wiedziała, co w tym momencie myśli Honor, bo znały się od czasów akademii. Jej przyjaciółka nie była w żaden sposób winna temu, że jej okręty wpadły w pułapkę, a ludzie zginęli, ale czuła się za to odpowiedzialna, bo taki miała charakter. Mike była świadoma, że Honor długo nie daruje sobie tego, że dała się podejść, choć nie będzie to miało wpływu na jej decyzje.
Potrząsnęła głową – księżna Harrington o wiele łatwiej wybaczała takie niezawinione klęski podkomendnym niż sobie i nie było na to rady.
– Za około 30 sekund znajdziemy się w teoretycznym zasięgu zasobników orbitalnych, ma’am – cichy głos Stackpole’a wyrwał ją z rozmyślań.
– Dziękuję – mruknęła i usiadła wygodniej.
Upłynęło kilkanaście ciągnących się niczym wieczność sekund.
– Odpalenie rakiet! – zameldował Stackpole. – Z wielu źródeł!… Wróg wystrzelił około 17 tysięcy rakiet!
– Powtórz! – warknęła Mike, pewna, że się przesłyszała.
– Zgodnie z szacunkową oceną komputerów wróg odpalił około 17 tysięcy rakiet, ma’am. – Stackpole odwrócił się ku niej. – Dotrą do nas za siedem minut.
Mike wpatrywała się w niego, próbując zrozumieć niemożliwe. Sondy zwiadowcze z niszczycieli, które przeprowadziły rozpoznanie systemu przed atakiem, wykryły na orbicie Arthura ledwie 400 zasobników, co oznaczało 4 tysiące rakiet, skąd więc, do cholery, wzięły się pozostałe…
– Co najmniej 13 tysięcy wystrzeliły jednostki obrony systemowej – dodał Stackpole tonem świadczącym o tym, że sam nie bardzo może w to uwierzyć.
Mike wytrzeszczyła na niego oczy – nawet gdyby wszystkie te jednostki: oba superdreadnoughty i 7 krążowników liniowych, należały do klasy rakietowych, to i tak nie dysponowałyby wystarczającą liczbą rakiet do takiej salwy.
– Jak… – zaczął ktoś, ale przerwał mu Manfredi:
– To nie są krążowniki liniowe! To pierdolone stawiacze min!
Mike zaklęła w duchu, przyznając mu rację. Marynarka Republiki podobnie jak Royal Manticoran Navy budowała szybkie stawiacze min, wykorzystując kadłuby i napędy krążowników liniowych, stąd błąd w identyfikacji. A to, że ich magazyny wypełniono zasobnikami, a nie minami, było z technicznego punktu widzenia drobiazgiem. I tak to, kiedy sobie czekały, aż napastnicy zbliżą się ku nim ścigani przez trzy grupy okrętów, wszystkie stawiały spokojnie zasobniki, przygotowując salwę, która właśnie leciała w stronę 82. Zespołu Wydzielonego.
– No cóż – powiedziała nieco chrapliwie – skoro już wiemy, jak to zrobili, to został tylko mały problem, co my z tym zrobimy… John, plan obrony Hotel!
– Aye, aye, ma’am: plan obrony Hotel – potwierdził Stackpole.
I z HMS Ajax do reszty eskadry popłynęły stosowne rozkazy.
Mike obserwowała ekran taktyczny, choć zmiany, jakie pokazywał, były niewielkie, bo jej eskadra zajęła stanowiska prawie zgodnie z tym właśnie planem, gdy okazało się, że ma osłaniać Intoleranta reprezentującego większą siłę od wszystkich wchodzących w jej skład okrętów. Dlatego właśnie jej krążowniki liniowe ustawiły się tak, by stworzyć pionową blokadę między planetą a superdreadnoughtem. W ten sposób znalazły się w idealnej pozycji, by przechwycić nadlatujące rakiety i równocześnie stać się ich głównymi celami.
– Rozkaz z okrętu flagowego, ma’am: plan ogniowy Gamma – zameldował Stackpole.
– Proszę potwierdzić – poleciła Mike.
– Aye, aye, ma’am.
I 81. Eskadra Ciężkich Krążowników zaczęła wreszcie stawiać zasobniki.
Rakiety Mark 16, w które uzbrojone były rakietowe krążowniki liniowe, miały o jeden człon mniej niż rakiety superdreadnoughtów i ich maksymalny zasięg wynosił 42 miliony kilometrów. Do celu były 53 miliony kilometrów, co oznaczało, że 11 milionów kilometrów będą musiały pokonać lotem balistycznym po wyczerpaniu paliwa pierwszego członu i jego odrzuceniu, a przed odpaleniem napędu drugiego. Wydłużało to czas lotu o półtorej minuty, czyli potrzebowały razem trzynastu i pół minuty na osiągnięcie celu, podczas gdy rakiety wystrzelone przez Imperatora tylko siedmiu, bo miały silniejsze napędy. Rakiety Mark 16 w chwili osiągnięcia celów będą także miały o 20 tysięcy kilometrów na sekundę mniejszą prędkość.
Jednakże plan ogniowy Gamma opracowany przez Honor i Andreę miesiące temu uwzględniał taką właśnie sytuację. Imperator i krążowniki liniowe miały wystrzelić sześć salw w ciągu 72 sekund, a rakiety Imperatora zostały tak zaprogramowane, by lecieć z takim samym przyspieszeniem i przerwą co rakiety Mark 16. Dopiero potem Imperator zacznie strzelać samodzielnie, stawiając po dwie serie zasobników co 24 sekundy. Pierwsze rakiety z tych salw powinny dotrzeć do celu osiem i pół minuty po postawieniu pierwszych zasobników i pięć minut przed połączonymi salwami odpalonymi wraz z krążownikami liniowymi.
Tyle tylko, że nie stanowiło to rozwiązania problemu, jakim były nadlatujące wrogie rakiety, z którymi mimo wszystko trzeba było sobie jakoś poradzić. Wyrzutnie antyrakiet HMS Ajax odpaliły pierwszą salwę i przeszły na ogień ciągły, podobnie jak Katany wystrzeliwujące Vipery z maksymalną możliwą szybkostrzelnością. Tyle że żadnemu z projektantów obu tych klas nie przyśniło się w najgorszym koszmarze, że przyjdzie im się zmierzyć z tak liczną salwą rakiet.
– Przebiją się, ma’am – powiedział cicho Manfredi.
Mike uniosła głowę znad ekranu i zaklęła w duchu – znów stał obok jej fotela, zamiast jak każdy średnio inteligentny siedzieć w swoim z zamkniętą uprzężą antyurazową. Manfredi zresztą doskonale o tym wiedział, ale należał do osób najlepiej myślących w trakcie marszu, dlatego już dawno przestała z tym walczyć. Teraz mówił zbyt cicho, by ktokolwiek inny mógł go usłyszeć, i odpowiedziała mu w ten sam sposób.
– Oczywiście, że się przebiją, bo nie mamy wystarczającej siły ognia, by je wszystkie przechwycić w dostępnym czasie.
– Jak oni, do cholery, są w stanie kontrolować tak wiele rakiet?! Bo to nie są strzały na ślepo, przynajmniej jeszcze nie. Skąd wzięli tyle łączy telemetrycznych?!
– Nie mam pojęcia – przyznała uprzejmie Mike, przyglądając się, jak antyrakiety wybijają imponujące wyrwy w nadlatującej lawinie. – Ale sądzę, że lepiej byłoby, gdybyśmy się tego dowiedzieli.
– A tu ma pani całkowitą rację, ma’am.
Nikt w 82. Zespole Wydzielonym ani w całej Royal Manticoran Navy nigdy nie słyszał o urządzeniu zwanym Moriarty, co dowodziło, jak dobrze strzeżono tajemnic w Marynarce Republiki. Nazwę Shannon Foraker zaczerpnęła z literatury detektywistycznej z okresu poprzedzającego loty w kosmos, bo wydała jej się wyjątkowo odpowiednia.
Na orbicie planety Arthur znajdowała się stacja kosmiczna. Niewielka – mniej więcej taka jak ciężki krążownik. Została dostarczona w postaci prefabrykowanych modułów przez transportowiec floty i zmontowana w ciągu 48 godzin. Jej masa wynosiła 400 tysięcy ton, co nie było dużo jak na obiekt wojskowy.
Ale cała ta masa była wykorzystywana do zdalnego naprowadzania rakiet.
Była to odpowiedź Shannon Foraker na gorszą celność zasobników tak holowanych, jak i orbitalnych. Naturalnie stosować ją można było tylko w obronie systemowej i dopóty, dopóki jej lokalizacja pozostawała nieznana dla wroga. Dlatego wykonana została z materiałów pochłaniających fale radarowe, pomalowana matową czarną farbą i aż do wejścia do akcji obowiązywały na niej bardzo surowe zasady ciszy elektronicznej i energetycznej.
I dlatego też sondy Royal Manticoran Navy jej nie zauważyły.
Teraz po raz pierwszy ożyła z pełną mocą. Poprzez sieć przekaźników zamaskowanych jako cywilne obiekty, rozsianych po całym systemie, uzyskała tysiące łączy telemetrycznych. Każdy z tych przekaźników był większą, prostszą i mniej pojemną wersją Keyhola, ale było ich dużo i mogły naprowadzać przydzielone im przez stację główną rakiety przez cały czas ich lotu.
Drugim mankamentem Moriarty’ego – poza łatwością zniszczenia – było to, że naprowadzanie ograniczone było do prędkości światła, podobnie jak w przypadku Keyholi. Odliczając lepsze sensory i komputery pokładowe, jakie posiadały rakiety Royal Manticoran Navy w obronie systemowej, obie strony teoretycznie uzyskały prawie równą celność.
Tyle że salwy lecącej ku 82. Zespołowi Wydzielonemu nie sposób było porównać z żadną przez niego wystrzeloną.
Naturalnie gdyby nawet oficerowie taktyczni 82. Zespołu Wydzielonego o tym wiedzieli, nie bardzo czuliby wdzięczność, biorąc pod uwagę, ile rakiet ku nim leciało.
Michelle Henke nigdy nie sprawdziła, ile z nadlatujących rakiet straciło namiar, doznało awarii lub zostało przechwyconych, a ile po utracie pierwotnego namiaru obrało za cel inne jednostki. Było oczywiste, że obrona antyrakietowa zdołała przechwycić olbrzymią ich liczbę – znacznie większą, niż można się było spodziewać. Ale jeszcze oczywistsze było, że nie zdołała zniszczyć wystarczająco wielu.
Setki skierowały się ku Katanom. Nie dlatego, że takie cele im zaprogramowano, bo nikt nie traciłby rakiety zdolnej zniszczyć lekki krążownik na taki drobiazg jak kuter rakietowy, ale dlatego, że po utracie zaprogramowanego namiaru i kontaktu z systemem Moriarty w ostatniej fazie lotu namierzyły najbliższy cel. A najbliżej były kutry, tyle że naprawdę trudno było je trafić. Nie było to jednak niewykonalne, i w efekcie 219 z nich przestało istnieć.
Celami większości rakiet były 2 superdreadnoughty, toteż ku nim skierowała się większość ocalałych pocisków.
Kapitan Rafe Cardones manewrował okrętem flagowym, jakby był to ciężki krążownik, próbując tak go ustawić, by któryś z jego ekranów był zwrócony ku jak największej liczbie najgroźniejszych rakiet, a zarówno bierne, jak i czynne środki obrony antyrakietowej ani na moment nie przestały działać. Mimo to Imperatorem wstrząsały kolejne trafienia, a nie każde były w stanie zneutralizować osłony burtowe. Dzięki tym wszystkim czynnikom oraz dzięki grubemu pancerzowi i solidnej budowie uszkodzenia i straty w ludziach okazały się jednakże niewspółmiernie małe w stosunku do liczby trafień.
Intolerant nie miał tyle szczęścia.
Głównie dlatego, że już odniósł poważne uszkodzenia, przez co miał słabszą obronę antyrakietowa i nie dysponował Keyholami, a z drugiej strony stanowił energetycznie wyraźniejszy, czyli bardziej atrakcyjny cel dla rakiet. Nawet tak krótkowzrocznych jak te używane przez Marynarkę Republiki. I nie mogły tego zmienić wysiłki podejmowane przez załogi okrętów wchodzących w skład 81. Eskadry Krążowników Liniowych.
Intolerant ściągnął na siebie tyle rakiet, że na krótko stał się epicentrum nuklearnego sztormu przeszywanego niezliczonymi promieniami laserowymi. Większość z nich naturalnie spudłowała, ale trafiło wystarczająco wiele, by zmienić okręt we wrak, a zaraz potem któryś dotarł do reaktora i HMS Intolerant wraz z całą załogą zmienił się w kulę oślepiającego blasku.
HMS Ajax zataczał się niczym żaglowiec na wzburzonym morzu, które na dodatek miało czkawkę. W porównaniu z okrętami liniowymi dosięgła go jedynie garść rakiet, ale owa „garść” znaczyła dobrze ponad setkę, a krążowniki liniowe nie są tak wytrzymałe na trafienia jak superdreadnoughty. Nie mają też ani tak grubych pancerzy, ani tak silnych generatorów osłon. Zostały więc o wiele szybciej przebite, a śmierć i zniszczenie sięgnęły w głąb okrętu przy wtórze alarmów uszkodzeniowych. W przypadku jednostek klasy Agamemnon poważne, wbijające się głęboko w kadłub trafienia były tym groźniejsze, że cały jego środek był pusty, przeznaczony na zasobniki holowane.
A to czyniło je delikatniejszymi od starych krążowników liniowych, o połowę mniejszych, ale o klasycznej konstrukcji. Henke od początku zastanawiała się, czy była to tak wielka wada konstrukcyjna, jak głosili krytycy rakietowych krążowników liniowych.
Wyglądało na to, że właśnie będzie miała okazję przekonać się, kto miał rację.
Oliver Manfredi naturalnie wylądował na podłodze, a ona nie dołączyła doń tylko dzięki uprzęży antyurazowej. Na pomost flagowy sypnęły się meldunki o uszkodzeniach i zniszczeniach, często przerywane w pół słowa, gdy meldujący znaleźli się na drodze następnego laserowego wysłannika śmierci.
Mimo tego całego zamieszania zauważyła, że z ekranu taktycznego zniknęły symbole Priama i Patroclesa, a kilka innych otoczyły pulsujące koła oznaczające krytyczne uszkodzenia. Obraz zresztą zmieniał się nieustannie – prawie natychmiast zniknęły trzy kolejne symbole przedstawiające lekkie krążowniki Fury, Buskler i Atum, a informacje wyświetlone przy symbolach ciężkich krążowników Blackstone i Star Ranger wskazywały, że zostały one zmienione w dziurawe wraki bez napędów i dryfowały bezwładnie w przestrzeni.
A potem okrętem targnęło, ekran na moment zgasł, a gdy uaktywnił się ponownie, rozległ się głos jednego z podkomendnych Stackpole’a:
– Mostek zniszczony, wszyscy zabici! Ciężkie uszkodzenia rufowego pokładu hangarowego… dziobowy zniszczony całkowicie…
– Straciliśmy rufowy pierścień napędu, ma’am – przerwał mu chrapliwie Stackpole. – Cały!
Mike przygryzła wargę tak silnie, że poczuła w ustach smak krwi.
System Solon leżał wewnątrz fali grawitacyjnej, a żaden okręt nie mógł przetrwać czy w ogóle wejść w falę grawitacyjną bez żagli Warshawskiej. A bez węzłów alfa rufowego pierścienia napędu nie dało się skonfigurować napędu tak, by uzyskać rufowy żagiel.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki