Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzeci tom serii powieści powiązanej z serią o Honor Harrington, którą David Weber napisał we współpracy z Erikiem Flintem.
Po zawiązaniu przez Imperium Manticore i Republikę Haven nowego sojuszu skierowanego przeciwko Równaniu agenci obu stron, Anton Zilwicki oraz Victor Cachat, zaczęli poszukiwania dowodów fatalnej roli, jaką odegrał ten przeciwnik w wydarzeniach ostatnich lat. Teraz muszą raz jeszcze polecieć na Mesę, gdzie trwają niepokoje wywołane przez wojnę Manticore z Ligą Solarną, i udowodnić winę Równania, które przygotowuje się do zadania ludzkości decydującego ciosu.
Kocioł duchów to trzeci tom podserii „Królowej niewolników”, ponownie łączący ją z głównym cyklem Webera, „Honor Harrington”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 738
David Weber
Eric Flint
HONOR HARRINGTON
Kocioł duchów
Przełożył Radosław Kot
Dom Wydawniczy REBIS
Dla Jima Baena,
który dawał szansę pisarzom.
Brakuje nam ciebie
„Pomocny jak diabli. Victor wszystko rozwala w drobny mak”.
– Yana Trietiakowna, tajny agent Królestwa Torch
I co teraz? – spytała Yana Trietiakowna. Siedziała rozparta w wygodnym fotelu, z ramionami skrzyżowanymi na piersiach. Spojrzała przy tym groźnie na Antona Zilwickiego i Victora Cachata, z których ten pierwszy siedział przy ekranie kompa, drugi zaś garbił się w swoim fotelu i wyglądał na niemal równie niezadowolonego jak Yana.
– Nie wiem – odparł niewyraźnie Cachat. – Chociaż próbowałem uzyskać odpowiedź na to pytanie od pewnych prominentnych osób, których nazwisk nie wymienię. – Wskazał palcem w kierunku sufitu.
Gdyby zinterpretować jego gest dosłownie, mógłby on oznaczać, że będący dotąd zaprzysięgłym ateistą Victor Cachat doznał nagłego przypływu pobożności, jako że ponad sufitem nie było nic oprócz nieba. Rozległy apartament, zajmowany przez całą trójkę, znajdował się na ostatnim piętrze jednego z najbardziej luksusowych hoteli stolicy Haven, zajętego już dziesiątki lat temu na potrzeby tajnej policji Legislatorów. Po rewolucji, a dokładnie mówiąc, po ostatniej rewolucji, nowa władza próbowała odszukać jego dawnych właścicieli, jednak bez powodzenia. Wszyscy albo już nie żyli, albo gdzieś poznikali. Z braku lepszego pomysłu urządzono więc w budynku coś pomiędzy luksusowym hotelem dla gości rządu a bezpieczną kwaterą dla różnych innych, mniej oficjalnych gości.
Wypowiedź Cachata była jednak z gruntu ironiczna.
– Równie dobrze mógłbym gadać z latarnią – wymamrotał. – Tyle że pod latarnią byłoby przynajmniej jasno.
– A moim zdaniem pomyliłeś pytania – stwierdził Anton, krzywiąc się lekko. – Rzecz nie w „kiedy”, ale „gdzie”. – Wskazał coś na ekranie. – Widziałeś?
Nastrój znudzenia pierzchnął, gdy Victor i Yana wstali, by podejść do kompa.
– Co to niby jest? – spytała Trietiakowna. – Wygląda jak jajecznica na sterydach.
– Bieżący obraz ruchu wokół planety – odparł Cachat. – Wszystkie jednostki, które astrogacja ma pod kontrolą jako przybywające albo odlatujące. Ale na tym moja wiedza się kończy. Szczegółowo wam tego nie objaśnię.
Yana przyjrzała się ekranowi krytycznie.
– Chcesz powiedzieć, że oni tak właśnie to widzą? – spytała z niepokojem w głosie. – I na tej podstawie sprowadzają do lądowania? Bezpiecznie wypychają na orbitę? Chyba skręci mnie ze śmiechu. Jeśli tak właśnie jest, nigdy więcej donikąd nie polecę. Nawet na latawcu.
– Bez paniki – rzucił Anton. – To zbiorczy obraz, oni widzą to inaczej. Poza tym wszystkim i tak rządzą komputery. Zależało mi na takim właśnie oglądzie, bo chciałem zweryfikować pewne przypuszczenia. Mam na myśli nagły wzrost liczby pozarozkładowych wylotów, zgłaszanych na dodatek w ostatniej chwili.
Wskazał na kilka jasnych punktów, które dla jego towarzyszy nie wyróżniały się niczym szczególnym.
– Jak na moje wyczucie, to oni po prostu uciekają.
Victor i Yana spojrzeli po sobie, a potem na Antona.
– Kto ucieka? – spytała Trietiakowna.
Zilwicki poruszył masywnym ciałem w geście, który w przypadku normalnie zbudowanego człowieka byłby zapewne wzruszeniem ramionami.
– A skąd mam wiedzieć? – mruknął. – To już Victor będzie musiał wyciągnąć od swoich wiewiórek. Jednak na pewno nie chodzi o szarych ludzi.
Yana rzuciła w słowiańsko brzmiącym języku coś, co niemal na pewno nie nadawało się do druku. Victor panował nad sobą, ale też był pod wrażeniem.
– Ładne kwiatki – rzucił. – Kwiatki i bratki.
Na swoje szczęście nie musieli długo zamartwiać się tą sprawą. Ledwie kilka minut później zjawiło się zbawienie pod postacią Kevina Ushera i Wilhelma Trajana. Usher był szefem Federalnej Agencji Śledczej, czyli sprawował pieczę nad bezpieczeństwem wewnętrznym, a Trajan zajmował się bezpieczeństwem zewnętrznym jako szef Foreign Intelligence Service.
Yana wpuściła ich, gdy tylko zadzwonili do drzwi. Widząc ich, Cachat natychmiast wstał.
– Cześć – powiedział, skinąwszy głową w kierunku Kevina. – Witaj, szefie – dodał, patrząc na Trajana.
– Nie jestem już twoim szefem – odparł Wilhelm. Rozejrzał się wkoło, dostrzegł pusty fotel i natychmiast go zajął. Rozparł się wygodnie jak ktoś, kto wreszcie może sobie pozwolić na chwilę relaksu po pełnych napięcia godzinach. – Zostałeś przepisany pod Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Nie podlegasz już FIS.
Nie wydawał się zasmucony utratą usług kogoś, kto w opinii wtajemniczonych, w tym i samego Wilhelma, uchodził za najzdolniejszego agenta Haven. Gdy prezydent Pritchart oznajmiła mu swą decyzję o przeniesieniu Cachata, zareagował westchnieniem ulgi i stwierdził bez żenady, że wreszcie… wreszcie będzie mógł wrócić do prawdziwego szpiegowania, miast bawić się dłużej w pogromcę lwów.
Usher usiadł w pewnej odległości od niego.
– Awans jak cholera, Victorze. Oczywiście jeśli przedstawić to w odpowiednim świetle.
Victor zerknął na niego ponuro.
– Chyba po ciemku – warknął.
– Na miłość boską, Victorze! – żachnął się Kevin. – To przecież jasne jak słońce! Dni, kiedy przemykałeś ukradkiem po chaszczach, dobiegły końca. Przeminęły z mocą tajfunu. Bum, bęc i łubudu. Koniec z tym sportem!
– Spójrz na to realistycznie, Victorze – odezwał się bardziej pojednawczym tonem Trajan. – Robota przy Torch niemal całkowicie cię zdekonspirowała. Niewiele zostało z twojej dawnej przykrywki. A teraz, po Mesie? Razem z Antonem i Yaną – tu skinął głową w kierunku tamtych dwojga – jesteście autorami najbardziej spektakularnej akcji wywiadu od… kto wie, ilu stuleci, i byłoby naiwnością oczekiwać, że po niej będziesz mógł dalej spokojnie robić swoje. Nawet nanotechnologia tu nie pomoże, bo nowa twarz czy nowa sylwetka to jeszcze nie wszystko. Zostaje DNA. W przypadku kogoś świeżego w naszym fachu może nie byłby to problem, ale jeśli chodzi o ciebie… Każdy, kto ma podstawy obawiać się twojej wizyty, bez dwóch zdań robi obecnie testy wszystkim, którzy chociaż z grubsza mogą cię przypominać!
– Urząd Bezpieczeństwa zniszczył wszystkie próbki mojego DNA w dniu, gdy skończyłem Akademię – odparł Victor z lekką irytacją w głosie. – Wszystkie, poza tymi, które sam przechowuje, a te są dobrze strzeżone. Ja zaś zawsze uważałem, by nie siać moim DNA po galaktyce.
– Nie wątpię – przyznał Anton. – Nie sądzę, by agent do zadań specjalnych Victor Cachat odstawił kiedykolwiek beztrosko szklaneczkę po wychyleniu drinka. Ale znasz realia. Jak długo pozostawałeś w cieniu i nikt naprawdę nie szukał twojego DNA, to mogło działać. Ale teraz?
– Właśnie – odezwał się Trajan i skinął w stronę okna wychodzącego na Nouveau Paris. – Sprawa przeciekła już do mediów. W ciągu paru dni, góra tygodnia, twoje nazwisko będzie znane wszystkim na Haven. No, może poza tymi, którzy nie skończyli jeszcze pięciu lat albo w ogóle nie czytają serwisów. Co więcej, wszystkie wywiady pójdą tym tropem i zrobią, co w ich mocy, by dostać w swoje łapy próbkę twojego DNA. Prędzej czy później któremuś się to uda. Tak więc nie próbuj walczyć. I nie kombinuj, jak by tu przekonać mnie czy Kevina do swoich racji. Prezydent Pritchart zdecydowała i kropka. Jeśli marzy ci się, by cokolwiek zmienić, musiałbyś najpierw odwołać ją z urzędu.
Usher przetarł twarz wielką dłonią.
– Wilhelmie, on i tak ma dość pomysłów. Nie musisz mu podsuwać nowych.
Trajan spojrzał ze zdumieniem na Kevina.
– Co? Ja nie… – Nagle zrozumiał. – Agencie Cachat…
– Nie myślałem organizować coup d’état – rzucił sarkastycznie Victor. – Jakoś tak wyszło, że jestem patriotą. Poza tym nie mogę mieć pani prezydent za złe, że tak właśnie zdecydowała. – Zachmurzył się. – Po prostu została wprowadzona w błąd przez doradców.
Anton zaśmiał się cicho.
– Ganny cię ostrzegała. Teraz tobie przyjdzie uciekać przed kamerami. Współczułbym ci, nawet gdybyś kiedyś okazał choć trochę zrozumienia dla moich rozterek po utracie przykrywki. – Zilwicki spojrzał na Trietiakowną. – Jak sądzisz, Yano? Ganny prorokowała, że media okrzykną Cachata „Czarnym mścicielem”. Ewentualnie nawiążą do jego imienia i zostanie „Mrocznym zwycięzcą”.
– Obstawiam „Mrocznego zwycięzcę”. Zemsta do Victora nie pasuje, natomiast mrok i owszem, jak najbardziej. Zresztą spójrz na niego…
Cachat zaiste zrobił się dziwnie ciemny na twarzy.
– Mroczny zwycięzca jak żywy – stwierdził Zilwicki. – Musisz sobie sprawić nowe wdzianko, Victorze. Takie skórzane, skórzane od stóp do głów. I oczywiście czarne, tego nie muszę chyba dodawać.
Przez chwilę wydawało się, że Cachat eksploduje, rażąc wokół odłamkami, albo dopuści się chociaż jakiegoś czynu karalnego. Ostatecznie jednak się opanował, co wcale nie zdziwiło Antona. To, że Victor zyskał aż taką sławę, wynikało również z faktu, że nigdy za sławą nie tęsknił. W sumie był człowiekiem wręcz skromnym, o niesamowitej samokontroli.
Gdy wreszcie się odezwał, jego głos brzmiał tak spokojnie, jakby Cachat pytał o pogodę za oknem.
– Gdzie więc zostałem przypisany? Ostrzegam was tylko, że jeśli praktykuje się tam aktywne życie towarzyskie, to jestem osobą mało pijącą i nie zamierzam tego zmieniać.
– To prawda – przytaknęła Yana. – To straszny nudziarz. Nie obala, chyba że reżimy. – Anton pierwszy raz słyszał, by chichotała w ten sposób. – Życie towarzyskie i gadka-szmatka przy kominku! Już to widzę!
Na twarzy Victora pojawił się grymas sugerujący cierpienie, a Usher zrobił urażoną minę.
– Aż takimi idiotami nie jesteśmy – powiedział. – Ty, jak i wy dwoje – wskazał palcem kolejno na Antona i Yanę, obracając się przy tym jak wieżyczka strzelnicza – wszyscy lecicie na Manticore. I to już jutro, więc lepiej się spakujcie.
Anton i tak planował wybrać się na Manticore, i to możliwie jak najszybciej. Minął już ponad rok, odkąd ostatni raz widział swoją ukochaną Cathy Montaigne. Nie wiedział tylko, jak uzyskać zgodę na podróż od tych wszystkich instancji, które obecnie się nim interesowały. A tu proszę, otrzymał niespodziewany prezent.
Zauważył, że Victor patrzy na niego z uśmiechem. Prawdziwie ciepłym, co rzadko się mu zdarzało. Nie po raz pierwszy Anton zastanowił się nad tą niezwykłą przyjaźnią, która narodziła się między nim a agentem Haven. Mimo wszystkich przeciwieństw, które paradoksalnie czyniły ją jakby jeszcze mocniejszą.
Byli we wszechświecie ludzie, których Anton lubił bardziej niż Victora, ale mało komu był skłonny w podobnym stopniu zaufać.
– A ja w jakim charakterze? – spytał Ushera. – Mimo tego nagłego rozkwitu przyjaźni między naszymi państwami wątpię, by Ministerstwo Spraw Zagranicznych Haven planowało mnie zatrudnić.
Usher pokazał zęby w uśmiechu.
– Po tym, co stało się na Starej Ziemi, gdy rozprawiliście się tam z Manpower, żadna służba dyplomatyczna galaktyki nie będzie skłonna się do ciebie przyznać.
– Zdaję sobie z tego sprawę.
To było coś, czego nie potrafił zapomnieć. Oficjalnie nikt nie wspomniał o tym ani słowem i nawet Victor wciąż odmawiał wyjawienia jakichkolwiek szczegółów, Anton był jednak pewien, że Usher został we wszystko wprowadzony. Sam Anton trzymał się wtedy z boku, pozwalając Cachatowi i Baletowi załatwić najważniejsze, ale to on był inicjatorem akcji.
Jego córka Helen, a właściwie trójka jego dzieci, bo przecież adoptował później Berry i Larsa, żyła tylko dzięki Victorowi i Kevinowi. To był widomy dowód tego, że chociaż sporo różniło ich ideologicznie, potrafili traktować się poważnie. Anton nie podzielał podejścia Haven do wielu spraw, niemniej to właśnie Haven, z takimi czy innymi oficjalnie głoszonymi ideałami, ochroniło jego rodzinę.
Nastrój nagle mu się poprawił. Na Manticore nikt nie miał jeszcze prawa wiedzieć, ile zmienią przywiezione przez nich informacje. Jeśli słusznie domyślał się zamiarów Eloise Pritchart, mogło dojść nie tylko do zakończenia najdłuższej i najbardziej krwawej wojny, jaką znała ich galaktyka, ale także do przemiany dotychczasowych zagorzałych wrogów w sojuszników. Na razie zapewne nieufnych wobec siebie, ale sojuszników. Co więcej, obecna sytuacja miała też wpływ na jego przyjaźń z Victorem Cachatem. Praktycznie z dnia na dzień pozbył się wszystkich wątpliwości co do jego osoby. Przeszły jak ręką odjął.
Postawa Victora sugerowała, że on przeżywał to podobnie, chociaż nie wyrażał tego głośno.
– To prawda – powiedział. – O ile ja jestem dla dyplomatów personą kłopotliwą, to Anton musi przyprawiać ich o koszmary nocne.
– Nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Kevinie – rzekł Anton.
Usher wzruszył ramionami.
– Bo nie znam odpowiedzi. Skąd miałbym? Eloise powiedziała mi tylko, że mam wyprawić całą waszą trójkę, oczywiście wraz z Hernalderem Simõesem, na Manticore. Ty zaś, Victorze, nie przechodzisz wcale do korpusu Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Wilhelm trochę przesadził. – Rzucił Trajanowi karcące spojrzenie. – Wyszło tak, że Leslie Montreau i Tom Theisman byli akurat obok, gdy Eloise oznajmiła, że zabiera cię z FIS. A gdy Tom skomentował, że niepotrzebny jej pewnie, jak to określił, „słoń w składzie porcelany”, zaraz energicznie przytaknęła.
– Jakim składzie porcelany? – spytała Yana.
– To takie dawne powiedzenie – odezwał się Anton.
– A konkretniej? Co to jest porcelana?
– Coś, co Victor mógłby łatwo potłuc.
– To niewiele wyjaśnia. Victor wszystko rozwala w drobny mak.
– Komu więc teraz podlegam? – przerwał im zniecierpliwiony Victor.
Usher podrapał się po głowie.
– W sumie… jakby nikomu. Eloise uważa po prostu, że posłanie cię na Manticore może wzmocnić nowy sojusz.
– Naprawdę? Anton wie o wszystkim tyle samo co ja, a na dodatek jest obywatelem Manticore.
Tym razem Usher nie wiedział już chyba, co odpowiedzieć. Zilwicki uznał, że pora włączyć się do rozmowy.
– I właśnie o to chodzi, Victorze. Ja jestem tam już kimś w miarę znanym. Zostałem nawet przyjęty przez Królową. Za to ty pozostajesz zagadką. Chyba jedna księżna Harrington naprawdę cię kojarzy, ale poza tym… najpewniej nikt.
Cachat spojrzał na niego ze skrajnym zdumieniem, jakby nic podobnego nie przyszło mu wcześniej do głowy. I mogło tak być. Anton już dawno zauważył, jak słabym głosem przemawia „ego” Victora, i miał to za zaletę przyjaciela, chociaż cecha ta mogła też trochę przerażać. W szczególnych okolicznościach ludzie tak mało zwracający uwagę na odbiór własnej osoby bywali zdolni do naprawdę niezwykłych czynów…
– Po prostu uwierz mi na słowo, dobrze? – powiedział Zilwicki. – Chcą cię poznać i trochę z tobą pogadać, jeszcze zanim zajmą się wszystkimi dostarczonymi przez ciebie informacjami.
– Właśnie – mruknął Usher i podniósł się z fotela. – Ruszacie jutro rano. O siódmej macie być na dole, w holu hotelowym, gotowi i spakowani.
Trajan też wstał i podszedł do drzwi.
– Miłej podróży – powiedział, co miało oczywiście znaczyć „przetrwajcie jakoś tę długą podróż”, po czym wyszedł lekkim krokiem, jakby z ramion spadł mu właśnie wielki ciężar.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki