Iksy i zera. Iksy i zera - Malorie Blackman - ebook

Iksy i zera. Iksy i zera ebook

Malorie Blackman

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Miłość nigdy nie jest czarno-biała

Europa podbita i skolonizowana przez afrykańskie imperium jest miejscem ponurym, pełnym uprzedzeń i segregacji rasowej. Bogaci obywatele afrykańskiego pochodzenia nazywani są iksami, natomiast zera to biali podludzie usługujący swoim panom. W podzielonym społeczeństwie, gdzie narastają konflikty i codziennie dochodzi do aktów przemocy, rodzi się zakazane uczucie, które nigdy nie powinno zapłonąć. Sephy - córkę wybitnego polityka i członkini czarnej klasy rządzącej, oraz Calluma – potomka białych niewolników, połączy miłość, która sprowadzi na nich gniew oraz śmiertelne niebezpieczeństwo. W oparciu o bestsellerowy książkowy pierwowzór powstał serial produkcji BBC – Noughts+Crosses, który dostępny jest na HBO!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 419

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Malorie Blackman Iksy i Zera Tytuł oryginału Noughts and Crosses ISBN Copyright © Oneta Malorie Blackman, 2001 Artwork © Fruzsina Czech Published by arrangement with Random House Children’s Publishers UK, a division of The Random House Group Limited. Tłumaczenie © Wydawnictwo Nowa Baśń 2022 Wszystkie prawa zastrzeżone Redaktor prowadząca Izabela Troinska Redakcja Bartosz Szpojda Projekt typograficzny i łamanie Justyna Nowaczyk | JNK Graftekst Opracowanie graficzne okładki Joanna Wasilewska Wydanie 1 Wydawnictwo Nowa Baśń ul. Święty Marcin 77 lok. 8, 61-717 Poznań telefon 881 000 125www.nowabasn.com Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonał Jarosław Szumski.
Tak to już jest. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią. Tak to już jest. Ale ty im nie wierzysz. Bruce Hornsby and the Range

Prolog

– Słowo daję, pani Hadley – powiedziała Meggie McGregor, ocierając oczy. – Pani poczucie humoru wpędzi mnie kiedyś do grobu!

Jasmine Hadley zachichotała, co zdarzało się rzadko.

– Mówię ci, takie rzeczy, Meggie. Na szczęście jesteśmy przyjaciółkami!

Uśmiech Meggie tylko nieznacznie zbladł. Spojrzała ponad rozległym trawnikiem na Calluma i Sephy. Jej syna i córkę jej pracodawczyni. Bawili się razem jak przyjaciele. Prawdziwi przyjaciele. Żadnych ograniczeń. Żadnych barier. Przynajmniej na razie. Dzień był typowy dla wczesnego lata, jasny i pogodny, ani chmurki na niebie, przynajmniej w posiadłości Hadleyów.

– Przepraszam, pani Hadley. – Z domu wyszła Sarah Pike, sekretarka pani Hadley. Miała słomkowe włosy sięgające do ramion i płochliwe zielone oczy, które wydawały się wiecznie zdumione. – Nie chciałam przeszkadzać, ale właśnie przyjechał pani mąż. Jest w gabinecie.

– Kamal tu jest? – zdziwiła się pani Hadley. – Dziękuję, Sarah. – Odwróciła się do Meggie. – Jego czwarta wizyta w domu w ciągu tyluż miesięcy! Co za zaszczyt!

Meggie uśmiechnęła się współczująco, starannie trzymając gębę na kłódkę. W żadnym razie nie zamierzała się wtrącać do kolejnej nieuniknionej sprzeczki pomiędzy Kamalem Hadleyem a jego żoną. Pani Hadley wstała i weszła do domu.

– No więc, Sarah, jak tam pan Hadley? – Meggie zniżyła głos. – Myślisz, że jest w dobrym nastroju?

Sarah pokręciła głową.

– Raczej zaraz się wścieknie.

– Dlaczego?

– Nie mam pojęcia.

Meggie w milczeniu przetrawiała tę wiadomość.

– Lepiej wrócę do pracy – westchnęła Sarah.

– Napijesz się czegoś? – Meggie wskazała dzbanek lemoniady imbirowej na stole.

– Nie, dzięki. Nie chcę mieć kłopotów… – Wyraźnie zalękniona Sarah wróciła do domu.

Czego się obawiała? Meggie też westchnęła. Pomimo jej wysiłków, Sarah uparcie trzymała się na dystans. Meggie znowu popatrzyła na dzieci. Życie było dla nich takie proste. Największym ich zmartwieniem była kwestia, co dostaną na urodziny. Największym powodem do narzekań była pora, kiedy musiały iść spać. Może dla nich wszystko będzie inne… Lepsze. Meggie usiłowała wierzyć, że dzieci będą miały lepsze życie. Inaczej jaki byłby sens tego wszystkiego?

Przy tych rzadkich okazjach, kiedy miała chwilę dla siebie, nie mogła się powstrzymać od zabawy w „co by było, gdyby”. Nie wielkie „co by było, gdyby”, na jakie czasami lubił sobie pozwalać jej mąż, na przykład: „a gdyby wirus wykończył wszystkie iksy i ani jednego zera?” albo: „a gdyby wybuchła rewolucja i wszystkie iksy zostały obalone? Zabite. Starte z powierzchni planety”. Nie, Meggie McGregor nie chciała marnować czasu na wielkie, globalne fantazje. Jej marzenia były konkretniejsze, bardziej nieosiągalne. Skupiały się wokół jednej sprawy. A gdyby Callum i Sephy…? A gdyby Sephy i Callum…?

Poczuła dziwne mrowienie na karku. Obejrzała się i zobaczyła, że pan Hadley stoi na patio i przygląda jej się z osobliwym wyrazem twarzy.

– Wszystko w porządku, panie Hadley?

– Nie. Ale przeżyję. – Pan Hadley podszedł do stołu i stanął nad Meggie. – Byłaś głęboko zamyślona. Grosik za twoje myśli?

Speszona jego bliskością, Meggie zaczęła:

– Myślałam tylko o moim synu i pańskiej córce. Czy nie byłoby miło, gdyby…? – Przerażona, ugryzła się w język, ale było już za późno.

– Gdyby co? – ponaglił pan Hadley jedwabistym głosem.

– Gdyby mogły… mogły na zawsze zostać takie, jak są teraz. – Widząc uniesione brwi pana Hadleya, Meggie pospiesznie ciągnęła: – To znaczy w tym wieku. Są takie urocze w tym wieku… to znaczy dzieci. Takie… takie…

– Tak, istotnie.

Pauza.

Kamal Hadley usiadł. Jego żona wyłoniła się z kuchni i oparła o framugę drzwi. Miała dziwny, czujny wyraz twarzy. Meggie zaczęła się denerwować. Zrobiła ruch, żeby wstać.

– Podobno wczoraj przyjemnie spędziłaś czas. – Pan Hadley uśmiechnął się do Meggie.

– Przyjemnie?

– Wczoraj wieczorem – uściślił pan Hadley.

– Tak. Było bardzo spokojnie… – bąknęła zmieszana Meggie.

Przeniosła wzrok z pana Hadleya na panią Hadley i z powrotem. Pani Hadley wpatrywała się w nią z napięciem. Co się dzieje? Temperatura w ogrodzie spadła o kilka stopni i chociaż pan Hadley się uśmiechał, najwyraźniej był wściekły… na coś lub na kogoś. Meggie z trudem przełknęła ślinę. Czy zrobiła coś złego? Nie przypuszczała, ale Bóg jeden wie, że z iksami trzeba się obchodzić jak z jajkiem.

– Więc co robiłaś? – drążył pan Hadley.

– P-proszę?

– Wczoraj wieczorem. – Pan Hadley uśmiechał się przyjaźnie. Zbyt przyjaźnie.

– Ee… siedzieliśmy w domu i oglądaliśmy telewizję – powoli powiedziała Meggie.

– Przyjemnie jest spędzić spokojny wieczór w domu z rodziną – zgodził się pan Hadley.

Meggie kiwnęła głową. Jakiej odpowiedzi się spodziewał? Co tu się działo?

Pan Hadley wstał, już bez śladu uśmiechu. Podszedł do żony. Stali i patrzyli na siebie, a sekundy mijały powoli. Pani Hadley zaczęła się prostować. Bez ostrzeżenia pan Hadley mocno spoliczkował żonę. Od siły ciosu głowa pani Hadley odskoczyła do tyłu i uderzyła o framugę drzwi.

W jednej chwili Meggie zerwała się na nogi ze zdławionym okrzykiem przerażenia, wyciągając rękę w niemym proteście. Kamal Hadley rzucił żonie spojrzenie pełne takiej pogardy i odrazy, że pani Hadley wzdrygnęła się i cofnęła. Bez słowa wszedł z powrotem do domu.

Meggie natychmiast podbiegła do pani Hadley.

– Nic pani nie jest? – Wyciągnęła rękę, żeby obejrzeć bok twarzy pani Hadley.

Kobieta jednak odtrąciła jej dłoń. Zaskoczona Meggie spróbowała jeszcze raz. To samo.

– Zostaw mnie w spokoju – syknęła. – Kiedy potrzebowałam twojej pomocy, nie chciałaś pomóc.

– Ja… co?

I dopiero wtedy Meggie zrozumiała, co zrobiła. Pani Hadley widocznie wykorzystała Meggie jako alibi na poprzedni wieczór, a Meggie była za tępa, żeby się zorientować, o co naprawdę ją pytał Kamal Hadley.

Uniesiona ręka Meggie opadła.

– Chyba powinnam wrócić do pracy…

– Tak, myślę, że tak będzie najlepiej – odparła jadowitym tonem pani Hadley, po czym odwróciła się i weszła do domu.

Meggie się obejrzała. Callum i Sephy wciąż bawili się na drugim końcu rozległego ogrodu, nieświadomi tego, co się właśnie wydarzyło. Stała i patrzyła na nich, próbując przechwycić chociaż odrobinę ich czystej radości. Potrzebowała czegoś dobrego, na czym mogłaby się oprzeć. Ale nawet odległy dźwięk ich śmiechu nie mógł rozproszyć złych przeczuć, które ją ogarniały. Co teraz będzie?

*

Tego wieczoru Meggie siedziała przy stole, naszywając łatę na łacie na szkolnych spodniach Jude’a.

– Meggie, na pewno niepotrzebnie się martwisz. – Ryan, jej mąż, westchnął.

– Nie widziałeś wyrazu jej twarzy. Ja widziałam.

Meggie odgryzła nitkę i wzięła następną łatę. Szkolne spodnie Jude’a składały się w większości z łat.

Zadzwonił telefon. Meggie podniosła słuchawkę, zanim jeszcze przebrzmiał pierwszy dzwonek.

– Halo?

– Meggie McGregor?

– Zgadza się.

– Mówi Sarah Pike…

Meggie nie mogła nie zauważyć przepraszającego tonu w jej głosie.

– Jak się masz, Sarah?

– Dobrze, ee… okej. Słuchaj, mam złe wiadomości…

Meggie powoli kiwnęła głową.

– Słucham.

Sarah odkaszlnęła z zakłopotaniem, zanim podjęła:

– Pani Hadley kazała mi cię zawiadomić, że… że twoje usługi w posiadłości Hadleyów nie będą już potrzebne. Wypłaci ci pensję za cztery tygodnie zamiast stosownego wypowiedzenia i otrzymasz dobre referencje.

Meggie poczuła, że krew w jej żyłach zmienia się w lodowatą wodę. Wszystkiego się spodziewała, ale nie tego. Bóg jeden wie, że nie tego.

– Ona… ona naprawdę mnie zwolniła?

– Przykro mi.

– Rozumiem.

– Naprawdę bardzo mi przykro. – Sarah zniżyła głos do szeptu. – Tak między nami, uważam, że to okropnie niesprawiedliwe.

Kolejna porażka…

– W porządku, Sarah. To nie twoja wina – odparła Meggie.

Spojrzała na Ryana. Rysy jego twarzy stopniowo twardniały. Niech on się złości. Niech się wścieka. Ona czuła tylko… pustkę. Pustkę, która wykraczała daleko poza odrętwienie obejmujące każdą część jej ciała.

– Przykro mi, Meggie – powtórzyła Sarah.

– W porządku. Dziękuję, że mnie zawiadomiłaś. Cześć, Sarah.

– Cześć.

Meggie odłożyła słuchawkę. Zegar na telewizorze odmierzał przemijające chwile milczenia.

– To koniec nauki Jude’a – westchnęła wreszcie Meggie.

– Ale obiecaliśmy, że będziemy dalej płacić za jego szkołę – powiedział Ryan z przerażeniem.

– Czym płacić? – Meggie odwróciła się do męża. – Liśćmi na drzewach? Włosami z twoich nóg? Czym?

– Znajdziemy sposób…

– Jaki? I tak ledwie nam wystarcza na życie. Co zrobimy bez mojej pensji? Jude będzie musiał zapomnieć o szkole. Będzie musiał iść do pracy.

– Dostaniesz inną posadę – spróbował Ryan.

– Nie u następnej rodziny iksów. Naprawdę myślisz, że pani Hadley nawet nie kiwnie palcem, jeśli spróbuję znaleźć pracę u którejś z jej przyjaciółek?

Na twarzy Ryana odmalowała się narastająca zgroza, kiedy uświadomił sobie znaczenie słów żony.

– No właśnie – westchnęła Meggie.

Wstała, podeszła do męża i usiadła obok niego na starej kanapie przed kominkiem. Ryan objął ją ramieniem. Siedzieli w milczeniu przez długi, długi czas.

– Ryan, mamy kłopoty – powiedziała wreszcie Meggie.

– Wiem – przyznał Ryan.

Zerwała się na nogi, jej twarz wyrażała zawziętą determinację.

– Pójdę do niej.

– O czym ty mówisz? – Ryan zmarszczył brwi.

– Pracuję u tej kobiety od czternastu lat, odkąd była w ciąży ze swoją córką Minerwą. Przynajmniej może ze mną porozmawiać.

– Nie uważam, że to dobry pomysł… – Ryan jeszcze bardziej spochmurniał.

– Ryan, ja muszę odzyskać pracę. I jeśli będę musiała żebrać, to trudno. – Meggie już naciągała płaszcz. Rysy jej twarzy tak stwardniały, że wyglądały jak wykute z granitu.

– Nie, Meggie…

– Nie podoba mi się to tak samo, jak tobie, ale nie mamy wyboru.

Meggie nie czekała na dalszą kłótnię, tylko ruszyła do drzwi.

Ryan odprowadził żonę wzrokiem. Nic dobrego z tego nie wyjdzie. Czuł to.

Meggie wróciła dwie godziny później.

I tej samej nocy zniknęła Lynette.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

TRZY LATA PÓŹNIEJ…

Callum i Sephy

Jeden. Sephy

Poruszałam stopami, rozkoszując się dotykiem ciepłego piasku przesypującego się między palcami u nóg niczym delikatny puder dla niemowląt. Zanurzyłam stopy jeszcze głębiej w suchym, biało-żółtym piasku i odrzuciłam głowę do tyłu. Było takie piękne sierpniowe popołudnie. Nic złego nie mogło się stać w taki dzień. A co jeszcze lepsze, ten dzień mogłam dzielić z kimś – rzadka i wyjątkowa okazja, o czym wiedziałam aż nadto dobrze. Odwróciłam się do chłopca siedzącego obok mnie z takim szerokim uśmiechem, że twarz mało mi nie pękła.

– Czy mogę cię pocałować?

Mój uśmiech zbladł. Zagapiłam się na mojego najlepszego przyjaciela.

– Słucham?

– Czy mogę cię pocałować?

– Po co, na litość boską?

– Żeby zobaczyć, jak to jest – wyjaśnił Callum.

Fuj! Poważnie, fuj! Zmarszczyłam nos, nie mogłam się powstrzymać. Całowanie! O rany, dlaczego Callum chciał robić coś tak… tak obciachowego?

– Naprawdę tego chcesz? – zapytałam.

Callum wzruszył ramionami.

– Tak, chcę.

– Och, no dobrze. – Znowu zmarszczyłam nos, zniesmaczona tą perspektywą. – Ale zrób to szybko!

Callum przesunął się i klęknął obok mnie. Odwróciłam do niego twarz i z narastającą ciekawością czekałam, co on teraz zrobi. Przechyliłam głowę w lewo. On też. Przechyliłam głowę w prawo. Callum zrobił to samo. Przechylał głowę, jakby był moim odbiciem w lustrze. Przytrzymałam mu twarz rękami, żeby przestał się poruszać.

– Chcesz, żebym przechyliła głowę na lewo czy na prawo? – zapytałam niecierpliwie.

– Ee… w którą stronę dziewczyny zwykle przechylają głowę, kiedy są całowane? – zapytał.

– Jakie to ma znaczenie? Poza tym skąd mam wiedzieć? – Zmarszczyłam brwi. – Przecież nigdy nie całowałam żadnego chłopca.

– No to przechyl głowę w lewo.

– Moje lewo czy twoje?

– Ee… w twoje lewo.

Zrobiłam, czego chciał.

– Pospiesz się, zanim dostanę skurczu szyi.

Callum oblizał wargi i powoli przysunął twarz do mojej twarzy.

– O nie, nic z tego. – Cofnęłam się. – Wytrzyj najpierw usta.

– Czemu?

– Właśnie się oblizałeś.

– Och! Okej! – Callum otarł wargi wierzchem dłoni.

Przysunęłam się z powrotem i przybrałam poprzednią pozycję. Mocno zacisnęłam wargi i zastanawiałam się, co powinnam z nimi zrobić. Wysunąć je lekko do przodu? Czy uśmiechnąć się, żeby wydawały się szersze i bardziej kuszące? Przedtem ćwiczyłam tylko pocałunki na poduszce. To było całkiem inne – i wydawało się równie głupie!

– Pospiesz się! – ponagliłam.

Szeroko otwartymi oczami obserwowałam, jak twarz Calluma nachyla się nad moją twarzą. Jego szare oczy też były otwarte. O mało nie dostałam zeza, próbując skupić wzrok na jego twarzy. A potem jego usta dotknęły moich. Jak dziwnie! Spodziewałam się, że wargi Calluma będą twarde, suche i łuskowate jak skóra jaszczurki. Ale takie nie były. Były miękkie. Zamknął oczy. Po chwili zrobiłam to samo. Nasze wargi wciąż się dotykały. Callum otworzył usta i ten ruch sprawił, że moje usta też się otwarły. Jego oddech zmieszał się z moim, ciepły i słodki. A potem bez ostrzeżenia jego język dotknął mojego języka.

– Fuj! – Natychmiast się cofnęłam, wystawiłam język i wytarłam go ręką. – Dlaczego to zrobiłeś?

– Nie było tak źle, prawda?

– Nie chcę, żeby twój język dotykał mojego. – Pokręciłam głową.

– Dlaczego?

– Bo… – wzdrygnęłam się na samą myśl – …nasza ślina się zmiesza.

– No to co? Tak ma być.

Zastanowiłam się nad tym.

– No więc?

– Okej! Okej! – Skrzywiłam się i dodałam: – Co ja muszę dla ciebie robić! Spróbujmy jeszcze raz.

Callum uśmiechnął się do mnie ze znajomym błyskiem w oku. Taki właśnie jest – patrzy na mnie w pewien sposób i nigdy nie mam pewności, czy się ze mnie nie śmieje. Zanim zdążyłam się rozmyślić, jego wargi dotknęły moich – równie miękko i delikatnie, jak przedtem. Jego język znowu wsunął się do moich ust. Przez krótką chwilę myślałam: „Ble!”, po czym odkryłam, że to wcale nie jest takie złe. Właściwie było całkiem miłe, na zasadzie: ohyda, jak o tym pomyśleć, ale przyjemnie to robić. Zamknęłam oczy i odwzajemniłam pocałunek Calluma. Jego język oblizywał mój język. Był ciepły i mokry, ale nie zbierało mi się na wymioty. A potem mój język zrobił to samo. Poczułam się jakoś dziwnie. Serce zaczęło mi walić w dziwacznym, nierównym rytmie, jakbym zjeżdżała z hukiem kolejką górską bez żadnej kontroli. Ktoś zawiązał na supeł moje wnętrzności. Odsunęłam się.

– Wystarczy.

– Przepraszam. – Callum cofnął się i usiadł.

– Za co przepraszasz? – Zmarszczyłam brwi. – Nie podobało ci się?

Callum wzruszył ramionami.

– Było w porządku.

Rozzłościłam się. Nie wiedziałam, dlaczego, ale i tak nie mogłam nic poradzić.

– Całowałeś jakieś inne dziewczyny oprócz mnie?

– Nie.

– Jakieś dziewczyny iksy?

– Nie.

– Jakieś dziewczyny zera?

– Nie znaczy nie – prychnął z irytacją.

– Więc czemu chciałeś mnie pocałować?

– Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? – Callum wzruszył ramionami.

Odprężyłam się i uśmiechnęłam.

– Oczywiście.

– A jeśli nie możesz pocałować przyjaciółki, to kogo? – Callum odwzajemnił mój uśmiech.

Znowu spojrzałam na morze. Błyszczało jak potłuczone lustro, każdy fragment stanowił oślepiające odbicie. Nigdy nie przestawało mnie zdumiewać, jakie piękne może być morze, piasek i bryza na mojej twarzy. Prywatna plaża mojej rodziny była moim ulubionym miejscem na świecie. Kilometry wybrzeża należącego tylko do nas, jedynie z kilkoma tablicami ostrzegającymi, że to własność prywatna, i starym drewnianym ogrodzeniem na obu końcach, w którym Callum i ja zrobiliśmy dziurę. I byłam tu z moją ulubioną osobą. Odwróciłam się i spojrzałam na Calluma. Patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.

– O co chodzi?

– O nic.

– O czym myślisz? – zapytałam.

– O tobie i mnie.

– I co o nas myślisz?

Callum odwrócił się i spojrzał na morze.

– Czasami marzę, żeby na całym świecie nie było nikogo, tylko ty i ja.

– Doprowadzilibyśmy się nawzajem do szału, co nie? – zażartowałam.

W pierwszej chwili pomyślałam, że Callum nie odpowie.

– Sephy, czy kiedykolwiek marzyłaś, żeby po prostu… uciec? Wskoczyć na pierwszy z brzegu statek czy samolot i pozwolić, żeby cię zabrał gdzieś daleko. – W głosie Calluma wyraźnie brzmiała tęskna nuta. – Bo ja tak…

– Dokąd chciałbyś pojechać?

– W tym problem – rzucił Callum z nagłą goryczą. – To miejsce jest jak cały świat, a cały świat jest jak to miejsce. Więc dokąd mam jechać?

– To miejsce nie jest takie złe, prawda? – zapytałam łagodnie.

– Zależy od punktu widzenia – odparł. – Ty jesteś tu u siebie, Sephy. Ja nie.

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, więc milczałam. Oboje nie odzywaliśmy się przez chwilę.

– Dokądkolwiek pójdziesz, pójdę z tobą – postanowiłam. – Chociaż szybko byś się mną znudził.

Callum westchnął. Głębokie, szczere westchnienie sprawiło, że natychmiast poczułam się tak, jakbym oblała jakiś egzamin, chociaż nawet nie wiedziałam, że go zdaję.

– Lepiej bierzmy się do roboty – powiedział w końcu Callum. – Jaka jest lekcja na dzisiaj, pani nauczycielko?

Ogarnęło mnie rozczarowanie. No, ale czego się spodziewałam? „Sephy, nigdy nie mógłbym się znudzić tobą, twoją bliskością, twoim towarzystwem. Jesteś taka błyskotliwa, ekscytująca, fascynująca!”. Taa, akurat! Możesz sobie pomarzyć, Sephy!

– Więc co dzisiaj robimy? – W głosie Calluma zabrzmiało zniecierpliwienie.

– Okej! Okej! – zawołałam z irytacją. Doprawdy! Słońce było za ciepłe i morze zbyt błękitne, żeby odrabiać lekcje. – Callum, zdałeś już egzamin wstępny. Dlaczego ciągle musimy to wałkować?

– Nie chcę dać żadnemu nauczycielowi pretekstu, żeby mnie wyrzucił.

– Jeszcze nawet nie zacząłeś szkoły, a już się martwisz, że cię wyrzucą? – Byłam zaskoczona. Dlaczego tak cynicznie oceniał moją szkołę? – Nie masz się czego bać. Teraz należysz do nas. Szkoła cię przyjęła.

– Należeć, a być przyjętym, to dwie różne rzeczy. – Callum wzruszył ramionami. – Poza tym chcę się nauczyć jak najwięcej, żeby nie wyjść na kompletnego osła.

Nagle się wyprostowałam.

– Właśnie coś mi przyszło do głowy. Może będziesz w mojej klasie. Och, mam taką nadzieję – zawołałam z zapałem. – Czy nie byłoby wspaniale?

– Tak myślisz?

Próbowałam – chyba bez powodzenia – ukryć urazę.

– A ty nie?

Callum spojrzał na mnie z uśmiechem.

– Nie powinno się odpowiadać pytaniem na pytanie – droczył się ze mną.

– Dlaczego? – Zmusiłam się, żeby odwzajemnić uśmiech.

Niespodziewanie popchnął mnie i przewrócił na piasek. Oburzona, pozbierałam się i uklękłam przed nim.

– No wiesz! – fuknęłam.

– Wiem. – Uśmiechnął się złośliwie.

Popatrzyliśmy na siebie i wybuchliśmy śmiechem. Ja pierwsza przestałam się śmiać.

– Callum, czy… czy nie chciałbyś być w mojej klasie?

Nie patrzył mi w oczy.

– To trochę… upokarzające dla nas, zer, tkwić w klasie dla dzieci.

– O co ci chodzi? Nie jestem dzieckiem. – Zerwałam się na nogi i z góry spiorunowałam go wzrokiem.

– Jezu, Sephy, mam piętnaście lat, na litość boską! Za sześć miesięcy skończę szesnaście, a oni wciąż mnie upychają z dwunasto… i trzynastolatkami. Jak by ci się podobało być w klasie z dzieciakami młodszymi co najmniej o rok?

– No… ee… – Usiadłam z powrotem.

– Właśnie!

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki