Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych
- Urodził się we Florencji w maju 1265
- Chłopięca miłość do dzieweczki w jego wieku
- Volgare, czyli język pospolity
- Przyjaźń z Cavalcantim
- Studia na Uniwersytecie Bolońskim
- Pierwsze sukcesy
- U progu wieku męskiego
[fragm.]
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 168
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału włoskiegoBIONDO ERA E BELLO
Obwolutę i okładkę projektowałMARIAN STACHURSKI
© Arnoldo Mondadori Editore 1974
I
— Urodził się we Florencji w maju 1265 — Chłopięca miłość do dzieweczki w jego wieku — Volgare, czyli język pospolity — Przyjaźń z Cavalcantim — Studia na Uniwersytecie Bolońskim — Pierwsze sukcesy — U progu wieku męskiego
Chłopiec wcześnie zdobył świadomość swego przeznaczenia. W rodzinnym domu nie zaznał serdeczności. Ojciec jego był lichwiarzem, co zresztą w owych czasach nie było uważane za zawód godny pogardy. Dante jednak zawsze starał się trzymać rodziciela w ukryciu. On, który w wierszach wyznawał najskrytsze sprawy swego życia, o ojcu nie wspomina nigdzie ani słowem. Stary Alighieri pilnował swoich interesów, zarządzał mieniem, egzekwował długi. O syna się nie troszczył.
Nikt w rodzinie, z wyjątkiem starszej siostry, nie dostrzegał w chłopcu nic nadzwyczajnego. Matka umarła, kiedy był małym dzieckiem.
Siostra była jedyną osobą, do której w dzieciństwie żywił przywiązanie. Zdarzyło się kiedyś, że Dante zachorował, gorączka poruszyła struny jego wyobraźni, objawiła jej porywy, jej płomień. Był już wtedy podrastającym chłopcem, otoczenie odnosiło się do niego krytycznie i oto spostrzegł się, że o mało nie zdradził sekretu Beatrycze, nie wyjawił tej płomiennej miłości, którą poezja miała dopiero przeobrazić w czystość.
Starsza siostra, zbolała i opiekuńcza, jedyny świadek jego uniesień, zbliżyła się do niego pełna łagodnego współczucia, pragnęła zastąpić mu matkę. Bezradna i niespokojna przywołała sąsiadki. Słuchały, wstrząśnięte, majaczeń chłopca, tych wyznań i inwokacji, w których brakowało tylko imienia.
Jedynie u tej siostry znajdował Dante trochę rodzinnego ciepła.
Chociaż ojciec ożenił się powtórnie i miał z drugą żoną dzieci, w ludnym domu Alighierich, położonym w samym centrum Florencji, Dante miał swoją izdebkę, która była świadkiem jego pierwszych poetyckich wizji. Czuł się jak dziki zwierz w klatce, miotały nim tajemne niepokoje, które nie odbierały mu sił, lecz przeciwnie, pobudzały do nieustannego ruchu. Słowa, które się w nim rodziły, wychodziły czysto, czuł jednak, że musi je wzbogacać. Toteż uprawiał gorliwie muzykę i rysunek.
Pewnego dnia, choć nikt go nigdy nie uczył, wytrysnął mu wprost z serca — jak wypuszczony na swobodę za sprawą jakiegoś bóstwa — pierwszy w życiu wiersz i uleciał jak motyl uwolniony z poczwarki.
Samotny pokoik, jego ubogie ściany były świadkiem powiewu wiatru niosącego pyłki, które miały przeobrazić się w drzewa. Do tego pokoiku, jedynej swojej własności, jedynego schronienia, uciekał, ugodzony strzałą miłości, żeby na nowo przeżywać przelotne chwile spotkania.
Nieraz już słyszał opowieści o okrutnych rzeczach, jakie się działy we Florencji, kiedy ludność nachodziła domy wygnańców, niszczyła, rabowała, plamiła krwią wnętrza tych domów. Florentyńczycy opowiadali te historie językiem jakby stworzonym do tego, by piętnować wszelkie grzechy, sztyletem przebijać chciwość i zawiść, ale który stawał się lekki i przejrzysty, kiedy mówił o uczuciach szlachetnych. Florentyńczycy, zanim dali słowom swobodny upust, oczyszczali je, tak jak oczyszcza się ślimaki oprószając je białą mąką.
Dante w swoim pokoiku zmagał się z tymi słowami, potrząsał nimi, splatał je, łączył, zwijał i rozwijał, zastanawiał się nad nimi. Był młodzieńcem skrytym w czterech ścianach swego pokoiku, nie znanym nikomu, nawet własnej rodzinie. Raz jeden tylko, kiedy leżał w gorączce i kiedy słowa miłości tryskały z niego jak z gorącego źródła, pochylały się nad nim zasłuchane twarze kobiet.
Błogosławione ściany! Wszystko, co ma być, przygotowuje się w latach młodzieńczych. Ziemia przyjmuje w siebie ziarno na początku zimy.
Każdy ma swój własny los, każdy musi się liczyć ze swoim położeniem. Jeden rodzi się w Niemczech, inny nad Missisipi, jeszcze inny w uroczym Cartesio. Dante urodził się we Florencji, w czasie gdy przygotowywała ona pole, na którym miały wykiełkować wielkie umysły, i na barki najwspanialszego swego syna, Dantego Alighieri, złożyła największe zadanie: uwiecznienia mowy florenckiej, uczynienia jej językiem całej Italii. Nie okrągłym zdaniom adwokatów miał przypaść ten zaszczyt, nie łacinie, lecz pospolitej mowie florentyńczyków, błyskającej geniuszem na ulicy i w karczmie, różnorodnej mowie rzemieślników: u rzeźników — kwiecistej, u stolarzy — suchej, u tapicerów — nadętej; tej mowie pospolitej, volgare, którą słychać w westchnieniach kochanków w chwilach największego oddania.
Dante zawierzył swoim samotnym monologom. Wizje zrodzone z jego ducha stały się prawem i to prawem umiłowanym.
Nieco starszy od Dantego, o pięć lat zaledwie — ale w tym wieku to dużo — przechadzał się po Florencji sławny już poeta, niejaki Guido Cavalcanti, urodziwy młodzieniec szczycący się szlachectwem swego rodu i swym bogactwem; zapraszany był na każdą ucztę, wyróżniany przy każdej uroczystej okazji.
Kiedy kardynał Latino przybył do Florencji jako oficjalny rzecznik pokoju, czyniąc jedną z wielu daremnych prób poskromienia zbyt gwałtownych porywów, przyjęto go z wielką pompą. Najznakomitsi obywatele Florencji ustawili się przed nim w szpaler na placu Signorii. Cavalcanti stał obok Brunetta Latini, wielkiego uczonego z Paryża, uznawanego za arbitra w każdej sprawie, każdym poczynaniu. Kiedy przyszło do podpisania dokumentu, tuż za Brünettem Latinim wytworny i wyniosły Cavalcanti nachylił się, aby złożyć i swój podpis.
Cavalcanti zaliczał się do uczniów bolończyka Guinizellego, pierwszego, który ze szlachetną szczerością opiewał dziewczęta na łąkach, zaróżowione od tańca, wyczekujące na silny uścisk ramion młodzieńców cierpiących z miłości. Guido Cavalcanti siedział na koniu wyniośle, potężny wzrost dodawał jeszcze tajemniczego uroku jego postaci. Życie szybko mija i głupotą jest gardzić tym, że się miało szczęście przynieść sobie na świat wysoką pozycję społeczną.
Dante był synem zaledwie średnio zamożnego mieszczanina, trudniącego się lichwą. Z daleka podziwiał wytwornego Cavalcantiego, chciał być do niego podobny. Kiedyś przyjdzie mu z pomocą fantazja, Dante stworzy sobie godnego antenata i umieści go w raju, w pobliżu Boga, jako jedną z gwiazd Krzyża Marsa. Ów prapradziad Cacciaguida będzie przemawiał jak kochający dziadek do miłego mu wnuka, odsłaniając mu tajemnice swego serca i swego losu, tęsknotę za Florencją pełną cnót, za jasnymi głowami kobiet pochylonych nad krosnami; a wnuk będzie wielkim poetą, wygnańcem. Nigdy nie powróci do swego pięknego baptysterium San Giovanni.
Na razie jednak młody człowiek pisze w swoim pokoiku wiersze i odważa się posłać je dumnemu rycerzowi, Cavalcantiemu. I czeka z niepokojem. Środki korespondencji są powolne.
Cavalcanti odpowiada mu jak równemu sobie: ta wielkoduszność przyniesie mu chwałę. Młodzieńcy zawierają znajomość. W przyszłości Dante stworzy coś więcej niż kurtuazyjne wiersze, ale dla Cavalcantiego zachowa wdzięczność. Zawsze był niezachwianie wierny wszystkiemu, co się mocno wyryło w jego umyśle w młodych latach, o czym majaczył w swojej izdebce, pierwsze wypalone jak ogniem obrazy pozostały w nim tak wyraźne, że zmusiły go do uzmysłowienia sobie jasno własnej natury. I jeżeli już w owym czasie wymknęła mu się niekiedy jakaś przechwałka, jeżeli odezwał się do kogoś gniewnie, to dlatego, że przyszłość została mu już objawiona. Inni, jego współcześni, pozostający we władzy gwałtownych namiętności, których sami nie umieli rozszyfrować, nie mogli odgadnąć ani tym bardziej po prostu zrozumieć Dantego.
Podczas gdy we Florencji życie obfitowało w kontrasty i w zmaganiach z nimi kształtowała się prawda tego miasta, Bolonia, zaraz po drugiej stronie Apeninu, stanowiła ośrodek naukowy, posiadała uniwersytet; była tym, czym w wieku dziewiętnastym miał się stać Paryż.
Każdy, kto miał umysł rozbudzony, tam dążył i musiał się tam znaleźć. W Bolonii zdobywało się znajomość retoryki i prawa, opanowywało sztukę wymowy, spotykali się tam wszyscy, którzy pragnęli osiągnąć cnotę i wiedzę; panowała tam radość życia bez lęku przed wszelką nowością, ludzie szczęśliwi byli, że są ludźmi, podlegali ludzkim prawom i nie walczyli z ludzkimi pragnieniami. Trzeba było tylko przebyć utrudzającą drogę przez mroźne Apeniny; i Dante również zszedł z ich szczytów do brunatno-czerwonej Bolonii.
Przybył tam pragnąc dowiedzieć się jak najwięcej z tego, co było wiadomo o świecie, ale także nacieszyć się pięknością kobiet, dać folgę swoim namiętnościom, które chłostały go może nie mniej niż pragnienie ukazania światu, kim jest.
W Bolonii, dokądkolwiek poszedł, fascynował słuchaczy, jego wiersze cieszyły się uznaniem, przepisywano je, recytowano. Pewien boloński notariusz przepisuje w swoich memoriałach jego sonet, nieco żartobliwy; sława wychodzi Dantemu naprzeciw. Wszystko przychodzi mu z łatwością, a jednocześnie każdy kolejny dzień wydaje mu się dłuższy i trudniejszy do przeżycia. Nie ukończywszy regularnych studiów wraca do Florencji. Jego ojciec jest tylko skromnym mieszczaninem, w gospodarstwie domowym coraz bardziej daje się zauważyć oszczędność graniczącą ze skąpstwem.
Po powrocie do Florencji najgłębsze przeżycia czerpie z polityki, staje się dorosłym mężczyzną. Walki, okrucieństwa, krew przelewana przez gwelfów i gibelinów, pycha, jaką dyszą rodziny, antagonizm pomiędzy nimi.
Rozważanie ludzkiej pychy i zachłanności, zaprowadzanie w niej ładu, przeszukiwanie piekła, radowanie się rajem — wszystko to będzie przyszłym rzemiosłem Dantego; i już teraz dostrzega przed sobą wielki cel, wybawienie od wszelkiego zła; niech Cesarstwo rządzi ziemią, a Kościół troszczy się o dusze.
Nazwisk takich jak Farinata, Mosca, Tegghiaio, które lud powtarza z uniesieniem, dodając okoliczności i szczegóły ich czynów, ich słów — nie miał nigdy zapomnieć i nie zapomniał żadnych związanych z nimi wydarzeń. Konkretne sprawy i postacie florenckie przeobrażały się w nim w zjawy, które w przyszłości miały z kolei domagać się, aby przywrócił im życie.
Jakże cudowna jest młodość! Gwałtowne, okrutne obrazy ściskają ją jak w kleszczach, a już po chwili jakaś światowa uciecha okrywa lica Dantego świeżą różową rosą.
W marcu 1294 przybył do Florencji książę andegaweński, Karol Martel. Towarzyszyło mu dwunastu rycerzy ze złotymi ostrogami, nigdy jeszcze nie widziano takiego zbytku i wspaniałości. Powiewały opończe białe, błękitne i w innych olśniewających barwach. Orszak ten pozostawił florentyńczykom obrazy, z których potem mieli czerpać tematy wielcy florenccy malarze.
Nobile Florencji przyłączyli się do orszaku. Wśród nich był i Dante, którego już zauważono, powtarzano sobie jego miłosne wiersze.
Karol Martel i Dante poznali się i powzięli do siebie wzajemną sympatię. Młody książę podziwiał rycerskość Dantego, podziwiał go jako muzyka i poetę, odgadł w nim nowy zmysł, wywołujący w innych jednocześnie uśmiech i łzy. W owych dniach życie Dantego wydawało się przejrzystym klejnotem, mieniącym się barwami pięknej przyszłości; a jego życie wewnętrzne jeszcze przybrało na sile. Nadal wysłuchiwał z ust florenckiego ludu krwawych historii o gwelfach i gibelinach, wyobrażał sobie te sceny, powtarzał dialogi i za każdym razem jak piorun uderzała weń prawda, opanowywała go, pochłaniała, nie dawała spokoju: volgare, język ludu, jest mową, w której da się wypowiedzieć wszystko, bardziej melodyjną od łaciny, świeżą jak toskański krajobraz, silną jak obrazy Giotta, srogą, a pełną miłości, jak umęczone ciało Chrystusa na obrazach Cimabuego. Nie po łacinie będzie się wypowiadał, lecz językiem pospolitym, mową wszystkich, tą samą, którą posługiwał się w swojej izdebce marząc i rozmyślając.
To odkrycie volgare pochłonęło go, nie dawało spokoju, pobudzało do działania; popychało go na drogę wiedzy. Zdobywać wszelkie wiadomości o swoich czasach, opanować umysłem to wszystko, co inni w przeszłości myśleli, przy pomocy wiedzy astronomicznej badać niebo, śledzić uważnie dusze współczesnych, karmić się krwią łaciny i greki, stawić czoło teologii, uprawiać nadal muzykę i rysunek.
Tak to opanowany gorączką celów, postanowień, przysiąg, stanął nagle Dante u progu wieku męskiego. Cały jego duch już się objawił, pora była przejść do czynu. Przewidywał z góry ciężki trud i znój, jaki go czekał, przewidział nawet chudość swego ciała. Zważył wszystko i osądził, że nie napotka przeszkód większych od tego wulkanu, który wrzał w jego piersi. I wiedział, że stworzy język włoski.
II
— Dante publikuje „Życie nowe” i wałęsa się nocami po tawernach z przyjaciółmi — Spór z Foresem Walka na sonety i co się w nich objawia
Dante publikuje pierwsze swoje dziełko. W „Życiu nowym” przeplata się proza z wierszami; mówi się tam wiele o miłości, na końcu zaś autor przysięga, że będzie wielkim poetą. Z kart książeczki bije świeżość i szczerość. Niektóre drobne opowiadania, a zwłaszcza wiersze opiewające urok kobiety, Beatrycze, wzruszają młode florentynki i ich zalotników. Imię Dantego zaczyna krążyć po Florencji.
Ale jego przyjaciele — których się teraz namnożyło — znają i cenią też inne jego zalety, nie tylko miłosne wiersze: Dante jest niewyczerpanym rozmówcą, często jego słowa wybuchają istnym płomieniem elokwencji, o wszystkim dyskutuje, jest biegły w astronomii, uśmiecha się zabawiając muzyką czy rysunkiem. Z nim niepodobna się nudzić. Nie tylko Cavalcanti, wytworny wielki pan, lubi z nim przebywać, a słynny Cino przyjeżdża w odwiedziny do niego z Pistoi; poszukują go latorośle najpierwszych rodów, młodzieńcy nieporównanie od niego bogatsi, na wspólne z nim ucieszne zabawy.
Dante z zapałem oddaje się tym uciechom, bierze udział w nocnych awanturach. Kiedyś wynika stąd pojedynek — walka na sonety, pamiętna, gdyż objawiła najgłębsze pokłady natury Dantego, człowieka, który przebiegał wszelkie zaułki życia, przebywał w bród rozmaite wody, zanim wkroczył dostojnie na wielkie drogi.
Jednym z towarzyszy nocnych hulanek był Forese, Forese Donati, brat Corsa, zuchwały i pyszny; jego siostrą jest Piccarda, klejnot piękności. Rodzina Donati zalicza się do najpierwszych domów Florencji.
Forese znany był ze swego jadowitego języka. Ale i Dante nie unikał słów, które ranią do głębi. Pięknie jest rozprawiać o miłości, jak nakazuje moda, ale posługiwać się językiem tak, jak to robi lud, manewrować nim niby rybak trójzębem wbijanym z nagła w grzbiet ryby, to nie mniej piękne.
Wymiana sonetów między nimi rzuca światło pozwalające poznać młodość Dantego, te jego lata, kiedy krew w nim wrzała. Przyjrzyjmy im się po kolei.
Pierwsza sprzeczka Dantego z Foresem rodzi się ot tak, jak to się zdarza między ludźmi oszołomionymi winem, skłonnymi do zwady i obrzucania się obelgami.
Z początku były to tylko słowne igraszki, potem nagle buchnęły płomieniem. Zaczęło się to przypadkowo pewnej nocy.
Dante wróciwszy do domu czuje jeszcze, jak niektóre słowa boleśnie palą mu skórę. Ujmuje pióro, które w jego ręku wnet zmienia się w sztylet, i zadaje przyjacielowi cios w jego własnym domu, w małżeńskim łożu, za sekretną zasłoną pościeli. Sonet rodzi się natychmiast i następnego wieczora Dante odczytuje go przyjaciołom, a potem wręcza Foresemu:
„Twoja żona kaszle, ten suchy, cichy kaszelek ani na chwilę jej nie opuszcza! Zawsze jest zziębnięta, nawet w sierpniowe upały. Musi, biedaczka, sypiać opatulona wełną, w rękawiczkach na rękach i ciepłych papuciach na nogach, ale wszystko to nic jej nie pomaga. Jest młoda, czego innego jej potrzeba. Twoja to tylko wina — czemu jej nie obejmiesz ramionami, nie przytulisz mocno, zmieniłeś jej ciepłe gniazdko w zimną pajęczynę. Słusznie mówi matka twojej żony, że małżeństwo jej córki to wstyd i upokorzenie. O ileż byłoby lepiej, gdyby ją była wydała za hrabiego Guidi, wziąłby ją przynajmniej bez posagu. Stary Guidi także by jej nie rozgrzał, tak samo jak ty, ale rodzina nie poniosłaby chociaż kosztu”.
Forese odpowiada. Dobrze wie, jak ugodzić Dantego:
„Nie zadzieraj tak nosa, biedaczyno, zadawaj się z równymi sobie, głodomorze”.
Forese Donati był jednym z wielu podobnych mu, jacy żyli około 1290 roku, i właśnie jemu — poniekąd dzięki fortunie rodziny — przypadło w udziale zmierzyć się z Dantem. Językiem, co prawda, dobrze umie obracać, a w stosunku do Dantego pozwala sobie na szczególną zuchwałość, bo niewiele ryzykuje. Dantego w owym czasie nawiedzała już wizja przyszłości, przeczucie sławy, które w sobie nosi, każę mu się mierzyć z wiecznością. A Forese bez trudu włącza się w tę zwadę, wkłada w nią całego siebie i tylko dzięki niej jeszcze po dziś dzień się o nim pamięta.
Człowiek pragnie nade wszystko nie umrzeć całkowicie, taki jest cel wszystkich jego poczynań. Aby zostawić po sobie trwały swój obraz, gotów jest kąsać z pianą na ustach. Forese uchwycił tę okazję, w przebłysku genialności odgadł, że mierzy się z Dantem, że może z tych zapasów, z tej walki zaprawionej jadem wyjść zwycięsko, i niemal tak się stało. Komuż nie może się zdarzyć, że w pospolitej kłótni pokona wielkiego poetę?
Odpowiedź na pierwszy sonet Dantego jest celna. Forese nie podejmuje strzały oskarżenia o impotencję, pomija milczeniem temat, o który mógłby rozbić sobie nos. Wie, w jakie miejsce może ugodzić Dantego:
„Ubiegłej nocy nie mogłem zasnąć i o świcie wyszedłem z myślą, że może uda się coś na tym zarobić. Wychodzę poza mury Florencji i, popatrz tylko, kogóż to widzę? Twego ojca w dołach na nieczystości. Był tam związany, razem ze śmieciami, z padliną, z ludźmi napiętnowanymi hańbą, z lichwiarzami, z żebrakami.
Błagał mnie, żebym go uwolnił z pęt, powoływał się na twoje imię. Ale ja poszedłem dalej w swoją stronę. Po cóż miałbym tracić czas z taką nędzą!”
Dochodzimy do trzeciego sonetu. Dante nie odpowiada na niego wprost. Forese umieścił jego ojca w dołach za murami miasta, gdzie wyrzuca się nieczystości. Dante ów obraz ojca związanego z innymi nędzarzami odsuwa na bok. Odpowiada Foresemu zaprzeczając swej nędzy, bo to go najboleśniej uraziło:
„To nieprawda. Jesteś uboższy ode mnie. Obżarstwo doprowadza cię do ruiny, dla piersi kuropatwy tracisz głowę, ze ślepą zajadłością rzucasz się na kotlet z jagnięcia, zapominając, że toniesz w długach, podpisujesz weksel za wekslem, kładziesz swój podpis na skórze tych samych zwierząt, których mięso szarpiesz ostrymi zębami, na pergaminie. A kiedy przyjdzie ci te papiery wykupić, co zrobisz? Czeka cię tylko cuchnąca nuda więzienia.
Muszę jednak przyznać, że jedno wyjście masz. Wszyscy mówią, żeś posiadł sztukę bogacenia się w jedną noc. A jakże! Wielki z ciebie złodziej, wielki rabuś. Za jednym zamachem mógłbyś znowu usadowić się w siodle, znowu upijać się na ucztach. Szkoda tylko, że złodzieje prędzej czy później zostają schwytani na gorącym uczynku i wszyscy oni kończą na galerach”.
O ojcu pogrążonym w nieczystościach Dante mało co wspomina, wydaje się już zmęczony tym pojedynkiem, czepia się rujnującej, ale w gruncie rzeczy dość zwyczajnej wady łakomstwa. Kuropatwy, gołębie, udźce jagnięce smakują każdemu, podobnie jak wina z Chianti, pachnące fiołkami i irysami. Dante nawiązuje szyderczo do pergaminu, fabrykowanego ze skór zwierzęcych. Przed chwilą opisywał, jak to Forese ostrymi zębami szarpie delikatne mięso tych zwierząt, a teraz oto ich skóra, przemieniona w papier, niesie na sobie jego skrypty dłużnicze — taka jest zemsta bezbronnych zwierzątek, ten pergamin zawiedzie żarłoka do więzienia.
Jest to unik, a nie odpowiedź dana komuś, kto umieścił ojca poety w plugawych dołach. Owszem, Dante nazywa Foresego złodziejem, ale wiadomo, że w owych czasach szlachta uważała za dobry żart różne pospolite kradzieże, czytamy nawet u Sacchettiego o pewnym florenckim szlachcicu, który razem z dwoma swoimi dzierżawcami wyprawiał się nocą, aby ukraść wieprzka. Uważano coś takiego za wesołą facecję, dowcipny sposób zwiększenia własnego dobytku przez wykorzystanie cudzej naiwności. Zdarzało się to również wśród nobilów noszących znakomite nazwiska; i rzeczywiście w „Piekle” spotykamy wśród złodziei Donatich, Brunelleschich, Caligaich i Cavalcantich.
Zobaczymy teraz, co odpowie Forese. Czy stracił nieco tupet, czy też nie. Jesteśmy przy czwartym sonecie.
Obelgi Foresego również straciły trochę na ostrości, zabawia się raczej, operuje zagadkami, jak to zwykli robić po kawiarniach ludzie wykształceni. Zarzut, jaki stawia Dantemu, jest bez obsłonek, jasny dla wszystkich jeszcze po upływie stuleci. Forese wytyka Dantemu ubóstwo. W Italii jest to zawsze obelga najcięższa. Dante jest biedakiem, tu trzeba go ugodzić, to jedyna właściwa droga, Forese zadaje ten cios, delektując się nim:
„Nie zadzieraj nosa, boś zawsze żebrał, na nic się nie zdadzą twoje rymy, próżne nadzieje w nich pokładasz. Zda mi się, że już cię widzę przy kotle ze strawą dla nędzarzy, w wypłowiałym kaftanie, jak wyciągasz pustą miseczkę, żeby ci ją napełniono”.
Jedyne, co nas w tym sonecie może interesować, to imiona Tana i Francesco, imiona rodzeństwa Dantego, a raczej jego rodzeństwa przyrodniego, dzieci, które stary Alighiero miał z drugą żoną. Wszystko, co dotyczy rodziny Dantego, wydaje mi się uświęcone.
Forese rzuca te imiona mimochodem: „Proś Boga, żeby ci nie odebrał Gaetany i Franceska; oni kawałek chleba zawsze ci jeszcze dadzą. Bez nich skończysz w przytułku dla starców”.
W końcu Dantego ogarnia złość, traci cierpliwość, wymierza celniej strzałę:
„Słuchaj, Forese, nie wiem, czyim jesteś synem. Trzeba by o to spytać twoją matkę, możliwe, że ona wie. Jedyne, co o tobie wiem na pewno, to że masz gardziel bez dna. Tyłeś przez nią przepuścił jadła i picia, że nie zostało ci ani grosza i jesteś zmuszony kraść. Znają cię dobrze na placu targowym: gdzie tylko się zbliżysz, każdy odruchowo rzuca okiem na swoją sakiewkę. «Uwaga! Idzie Forese z blizną na gębie!» Biedny jest ten twój rzekomy ojciec, biedny Simone, zawsze musi się martwić o ciebie, po nocach nie sypia, tylko się wierci na łóżku, bojąc się, że cię przyłapią na kradzieży i skończysz na szubienicy. Zresztą twoi bracia, Corso i Sinibaldo, są tacy sami, twoja krew, kradzionymi pieniędzmi zaspokajają swoje rozpustne zachcianki, doszli już nawet do tego, że wymieniają między sobą żony”.
Tym razem Dante trafił celnie, ojciec Foresego jest wielkim rogaczem, matka sama dobrze nie wie, czyje jest to czy inne z jej dzieci; Forese jest wytrawnym złodziejem, jego bracia do niego podobni, a do rozpusty wciągają rzeczywiście swoje żony.
Dante układa swoje sonety zwięźle, wypełnia je bez reszty obelgami, które zgęszcza, gromadzi, każde słowo jest aluzją, każda sylaba gniewnym sykiem. Aby jeszcze podkreślić ich znaczenie, mówiąc o signorze Tessie, matce Foresego, że warto byłoby ją zapytać, który spośród wielu możliwych przypuszczalnie spłodził Foresego, nazywa ją Tessą zamiast Contessą, dodając przed imieniem owo monna, co jest jak smagnięcie batem, po którym pozostaje sina pręga.
Dochodzimy do szóstego sonetu pojedynku, w tej balladzie tak utkanej z obrazów, że każde jej słowo jest jak strumyczek poznania, dający głęboki obraz tamtego czasu, cenne dane dla badacza, szczodry rzut siewnego ziarna.
W szóstym sonecie Forese odpowiada Dantemu w duchu iście florenckim. Wypuszcza strzałę:
„Tak, tak — przyznaje — moja matka to ladacznica, nie wiem, czyim jestem synem. Za to co do ciebie mamy pewność niezbitą. Jesteś synem tchórza, Alighiera, którego można do woli obrażać, a on nic nie odpowie. Nie dość na tym: ty, który jesteś jego synem — mówią wszyscy — nie pomściłeś go. Co więcej, poszedłeś z niskim pokłonem, z prośbą o pokój i przebaczenie, do tego właśnie, który znieważył twoją krew.
Niechże moja matka będzie taka, jaka jest, za to twoja urodziła człowieka padającego na kolana przed tym, kto znieważył jego ojca. Jestem synem takiej co wiesz, ale ty sam sobie jesteś winien. Twoja pokorna uległość jest już tak powszechnie znana, że przy pierwszej okazji najpospolitsza gawiedź będzie się z ciebie wyśmiewać, błaźnie”.
Na tym Forese kończy. Więcej sonetów nie będzie. Rozpuścili języki, chłostali nimi, ziali wonią siarki i ostrych korzeni, prześcigali się w uszczypliwości, w obelgach, szarpali napięte struny, jakby diabeł krzesał iskry w swojej jaskini.
Później Dante załagodzi sprawę: spotka Foresego w czyśćcu, po latach okaże wielkoduszność, odniesie się do dawnego towarzysza hulanek serdecznie. „Czyniliśmy to wspólnie, ramię w ramię”. Nella, której Forese nie potrafił rozgrzać, pojawi się jako smutna wdówka, będzie wzdychać i modlić się za swego Forese; Piccarda, siostra, mniszka porwana z klasztoru, jaśnieć będzie pięknością jak przejrzysta, spokojna woda strumyka.
Dymy dawnej zwady rozwiały się w niebie.
III
— Jeszcze pod urokiem kobiet — Sześćdziesiąt najpiękniejszych
Marchionne di Coppo mówi o tym, jak się przedstawiał w wieku czternastym most Santa Trinita. Budowa jego kosztowała 21700 złotych florenów. Zbudowano na nim nie tylko kościółek, ale także, po drugiej stronie, wsparty na filarach mostu domek dla księdza.