Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Miała cztery lata, kiedy pierwszy raz kopnęła piłkę. Teraz jest złotą medalistką olimpijską, dwukrotną mistrzynią świata i zdobywczynią niezliczonych nagród i wyróżnień dla najlepszej piłkarki, która swoją pozycję megagwiazdy sportu wykorzystuje, aby walczyć o bliskie jej wartości.
Od dziecka Rapinoe zawsze robiła, co mogła, by bronić tego, co słuszne – nawet jeśli oznaczało to występowanie przeciwko innym.
W swojej książce po raz pierwszy ujawnia, jak wygląda jej życie zarówno na boisku, jak i poza nim. Pokazuje czytelnikowi swoją osobistą drogę, pełną humoru, człowieczeństwa i radości i mówi do niego: Masz jedno życie. Co z nim zrobisz?
Podziwiam jej odwagę, a każdej osobie, która waha się, czy warto wygłosić kontrowersyjną opinię polecam zadać sobie pytania, które proponuje Megan: Czy wierzę w to, co mówię, czy jestem pewna, że to, co mówię, to prawda i czy koniecznie trzeba to powiedzieć? Jeżeli odpowiedzi są twierdzące, to nie ma się co zastanawiać. W końcu mamy tylko jedno życie.
Sylwia Chutnik
Tak, Megan Rapinoe to mistrzyni gry w piłkę nożną. To także odważna kobieta, która jasno i głośno deklaruje że jest lesbijką i równie głośno odmawia prezydentowi USA, gdy ten zaprasza ją do Białego Domu. Ale przede wszystkim Megan Rapinoe to urodzona mentorka wszystkich, którzy chcą nadać swemu życiu wartość i znaczenie. Wycisnąć z siebie najszlachetniejszy sok.
Tomasz Raczek
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 296
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Megan Rapinoe
Jedno życie
Tytuł oryginału: One Life
Przekład: Ewa Pater-Podgórna
Copyright © 2020 by Megan Rapinoe
All rights reserved including the right of reproduction in whole or in part in any form.
This edition published by arrangement with Penguin Press, an imprint of Penguin Publishing Group, a division of Penguin Random House LLC
Copyright for the Polish edition and translation © 2021 by Grupa Wydawnicza Relacja sp. z o.o.
Zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum autorki.
Redakcja: Kamila Wrzesińska
Skład: Sylwia Budzyńska
Projekt okładki: Ewelina Malinowska
Fotografia na okładce: Jody Rogac
ISBN 978-83-66750-40-1
Wydawnictwo Relacja
ul. Łowicka 25 lok. P-3
02-502 Warszawa
www.relacja.pl
Sue,
która pomogła mi się pozbierać i sprawiła, że stałam się niepokonana. Pozostaje mi mieć nadzieję, że będę kochać Cię równie mocno.
Mamci,
jesteś centrum naszego wszechświata
i mistrzynią nieproszonych rad.
Tacie,
za siłę w ciszy i zaraźliwy uśmiech,
i nieproszone rady.
Rachy,
kumpelce z jednego łona i wspólniczce w zbrodni,
za nieproszone rady.
Brianowi,
za to, że od zawsze mnie inspirujesz – i za twoje nieproszone rady.
Jenny,
za pełne miłości serce i nieproszone rady.
Michaelowi,
za serce wielkie jak u niedźwiedzia i nieproszone rady.
CeCé,
za nieskończone dobro i nieproszone rady.
Oraz Austinowi,
za to, że jesteś naszym światełkiem i – już na wieki – jednym z Doodlebops. I za twoje nieproszone rady też.
Powiedz, co zamierzasz wreszcie robić
z twoim jedynym zwariowanym i cennym życiem?
Mary Oliver, Letni dzień (przełożył Czesław Miłosz)
Pragnę zacząć od wyjaśnienia, po co powstała ta książka. Często zarzuca się osobom publicznym, że chcą z medialnej uwagi jak najwięcej wycisnąć dla siebie. Gdy przychodzi sława, wielu ludzi płynie z prądem. Występują w reklamach, wypuszczają własną markę perfum, piszą książki, biorą udział w reality show. Przyznaję bez ogródek – ja j a k n a j b a r d z i e j zarabiam na swojej popularności. Jestem przy tym przekonana, że nie powoduje mną czyste wyrachowanie. Na kolejnych stronach tej książki będziecie czytać o moim dzieciństwie w Północnej Kalifornii; o mojej siostrze bliźniaczce Rachael; o przezabawnej mamie i zwariowanym tacie; a także o wzlotach i upadkach mojej kariery sportowej w reprezentacji Stanów Zjednoczonych w piłce nożnej. Przy okazji chciałam jednak poruszyć szereg tematów, które są nijak niezwiązane ze sportem czy moją rodziną.
W dzieciństwie byłam dość mikra jak na swój wiek. A do tego nieśmiała – głos oddawałam siostrze. Nie wszędzie potrafiłam się odnaleźć. I choć byłam urodzoną sportsmenką – zarówno siostra, jak i ja już w przedszkolu brałyśmy udział w zawodach skoków przez dwie skakanki – to przez dłuższy czas brakowało mi pewności siebie. Trudno w to uwierzyć, ale dopiero jako zaczynająca studia osiemnastolatka zdałam sobie sprawę, że jestem lesbijką – z perspektywy czasu widzę, jak bardzo było to oczywiste, i wciąż wkurza mnie, że rodzina nie zwróciła mi na to uwagi wcześniej.
Jak większość mieszkańców mojego rodzinnego miasta cała nasza rodzina społecznie i politycznie sympatyzowała z konserwatystami, choć w domu nie mówiło się zbyt wiele o polityce. Rodzice nauczyli mnie, żeby nie dawać się zastraszyć i zawsze postępować właściwie, co oznaczało między innymi docenianie szczęścia, które było nam dane. Dzieci w rodzinie było sporo, a pieniędzy niewiele, ale wzrastaliśmy w atmosferze szczęścia i miłości, a wszystkie nasze potrzeby były zaspokajane. Moja bliźniaczka i ja byłyśmy przy tym ładne, wysportowane i popularne w szkole. Miałyśmy z górki.
Jesteśmy przy tym białe. Może to i oczywista rzecz, ale szczerze uważam, że wielu białych ludzi nie zdaje sobie sprawy ze swojego uprzywilejowania, ustanowionego i wzmocnionego w ciągu ostatnich czterystu lat historii Ameryki. Ja również nie byłam tego świadoma. Po studiach chętnie wdawałam się w dyskusje na temat ochrony środowiska i praw kobiet, nieco później zaczęłam też mówić o prawach środowisk LGBTQ+ i o nierówności płac. Nie od razu przyszło do mnie jednak zrozumienie oddziaływania władzy i polityki na moje doświadczenie i na obszary wykraczające poza nie. Zwracam się do was za pośrednictwem książki, za którą zapłacono mi dużo pieniędzy, a którą zaczęłam pisać pod koniec roku, w którym wyróżniono mnie wszelkimi możliwymi nagrodami nie dlatego, że dobrze gram w piłkę czy – jak chętnie powtarzają sportowcy – ciężko zapracowałam na swój sukces. (Wiecie, kto ciężko pracuje? Wszyscy).
Ludzie odbierają mnie tak, a nie inaczej, a mój wizerunek to wypadkowa różnych aspektów mojej osoby: wyglądu; tego, co sobą reprezentuję, i skojarzeń narosłych wokół sportu, jaki uprawiam. Drobna biała kobieta grająca w piłkę nożną – przy okazji lesbijka o donośnym głosie i różowych głosach – jest inaczej prezentowana przez prasę niż, przykładowo, dwumetrowy czarnoskóry futbolista z fryzurą afro.
Osiągnięcie obecnego statusu chwilę mi zajęło. Publiczne przemawianie wciąż potrafi mnie zawstydzić. Proszenie o datki bywa niezręczne, podobnie jak zwracanie uwagi na rasistowski ton czyjejś wypowiedzi. Ludzie łatwo się złoszczą o takie rzeczy. Nawet wtedy, gdy nie zwracam się do nich bezpośrednio. Ciśnienie skacze im z zaskakujących powodów, szczególnie gdy wypowiada się kobieta. Jako zawodowej sportsmence nie wolno mi przeklinać publicznie, za dużo mówić o polityce, nadmiernie cieszyć się ze zwycięstwa, sugerować, że jestem dobra w tym, co robię, albo przyznawać, że pieniądze też są dla mnie ważne. Mężczyźni uprawiają sport z pasji i z chęci wzbogacenia; kobiety zajmują się nim wyłącznie dla przyjemności płynącej z gry.
Nie wypada mi obnosić się z popularnością, ale nie wolno mi również zmarnować swojej chwili sławy. Doświadczenie kolegów i koleżanek po fachu pokazuje, że gdy pojawiają się pieniądze i rozgłos, człowiek robi co może, żeby nie wypuścić ich z rąk. W ciągu ostatnich czterech lat narobiłam masę błędów. Nie mam nawyku wybiegania myślą w przyszłość. Nie zastanawiałam się nad konsekwencjami zajmowanego przeze mnie stanowiska politycznego – które doprowadziło do upadku mojej firmy i sprawiło, że nieznajomi z Florydy dzwonili do moich rodziców, dopytując ich o błędy, które popełnili przy wychowaniu mnie.
Zawsze rozumiałam natomiast, że gdy zyska się choćby śladową władzę, przestrzeń do działań i kontrolę, to przede wszystkim trzeba się tym podzielić. Niepotrzebne są przy tym wielkie gesty. Można prościej – wyrazić sprzeciw, gdy słyszymy krzywdzącą, niesprawiedliwą uwagę, nawet gdy jest wycelowana w grupę, do której nie należymy. Albo przypomnieć sobie historie ludzi takich jak Trayvon Martin, Sandra Bland, Eric Garner, Philando Castile, Walter Scott, Tamir Rice, Michael Brown i wielu podobnych. I zauważyć, że choć mówię o nich publicznie, to wciąż jestem zapraszana na różnego rodzaju wydarzenia, w przeciwieństwie do niektórych. Nieraz moje słowa wywoływały poruszenie. Ale uważam, że dostałam w życiu tak wiele, że chociaż tyle mogę, do cholery, zrobić – zabierać głos.
Co ciekawe, im częściej stajesz w obronie innych, tym łatwiej będzie ci bronić samej siebie. Uwielbiam grać w piłkę nożną. Nigdy nie robiłam niczego innego. Chcę grać, chcę wygrywać, ale patrząc na to, ile f a k t y c z n i e wygrywam z moim zespołem – i biorąc pod uwagę to, co Federacja Piłki Nożnej Stanów Zjednoczonych nazywa realiami rynkowymi – chciałabym też kupić złotego rolexa i nie wydaje mi się to szczególnie skandaliczną zachcianką. Nie wydaje mi się również przesadą stwierdzenie, że choć czuję wdzięczność za własny talent i inne wylosowane przy narodzinach dary, to wcale nie jestem wdzięczna tym, którzy zarabiają na mnie i moich koleżankach z zespołu. Uważam, że to oni powinni być wdzięczni nam.
W roku 2019, po tym, jak po raz drugi z rzędu zdobyłyśmy mistrzostwo świata, rozegrałyśmy parę meczów pokazowych na terenie całego kraju. Była to swego rodzaju runda honorowa, ale jeszcze więcej zyskałam z innej trasy, w którą ruszyłam w tamtym roku, a podczas której rozmawiałam z pracownikami różnych firm, organizacji charytatywnych, szkół i uniwersytetów i brałam udział w panelach dyskusyjnych razem z innymi feministkami i działaczami na rzecz sprawiedliwości społecznej. Mówiłam o nierówności płac między kobietami a mężczyznami, o piętnowaniu seksizmu, rasizmu i homofobii. O ryzyku związanym z aktywizmem oraz o płynących z niego radościach; o tym, że dbanie o innych jest super, a jeśli wyciągniesz do kogoś pomocną dłoń, też na tym zyskasz. Cudownie jest usłyszeć, jak pięćdziesiąt tysięcy gardeł krzyczy twoje imię, gdy strzelisz gola podczas meczu piłki nożnej, ale ja jestem równie dumna z udanych asyst; umożliwienie zdobycia bramki komu innemu – rola twórczyni możliwości – jest równie ważne, a może i ważniejsze.
Nie jestem najlepszą zawodniczką na świecie. Zaszłam w tej dyscyplinie dość daleko, ale na piłce moje umiejętności praktycznie się kończą. Poza tym nie znam się na niczym, na czym nie znaliby się wszyscy inni, i nie robię nic, czego nikt inny nie potrafiłby zrobić. Wszyscy mamy podobne zasoby i jedno jedyne życie, na które składają się decyzje podejmowane przez nas każdego dnia. W niniejszej książce opowiem o tych, które podjęłam ja: począwszy od decyzji o pierwszym kopnięciu piłki, a skończywszy na wyborze, którego dokonałam w 2016 roku, a który mógł zakończyć moją karierę. I mam nadzieję, że w tej opowieści wyraźnie zabrzmi jedno konkretne pytanie: co ze swoim życiem zrobicie wy?
Drużynowy autobus sunął przez przedmieścia Chicago, kiedy odebrałam telefon od mojego agenta. Był wrzesień 2016 roku, a mój zespół, FC Seattle Reign, właśnie rozegrał mecz przeciwko Chicago Red Stars, jeden z ostatnich w sezonie. Nie to było jednak powodem telefonu. Dan Levy reprezentował mnie od niemal dekady i niejedno już razem przeszliśmy. Pięć lat wcześniej brał czynny udział w dyskusji toczącej się wokół mojej decyzji o coming oucie, na którego skutek stałam się pierwszą, i przez długi czas jedyną, jawnie homoseksualną zawodniczką w reprezentacji Stanów Zjednoczonych (co jest przezabawne, biorąc pod uwagę, ile lesbijek w niej gra). Mój agent nigdy nie tracił opanowania – nawet gdy łapałam kontuzje czy grałam poniżej oczekiwań. Tym razem wydał mi się jednak zaniepokojony. „Robi się z tego coraz grubsza sprawa” – oznajmił.
Sam mecz rozegrany tego wieczoru nie był wyjątkowy. W Chicaco, podobnie jak w Nowym Jorku i Los Angeles, piłka nożna nie jest zbyt popularna i to z nie do końca wytłumaczalnych powodów. Ludzi da się jeszcze zainteresować meczem reprezentacji, ale nie ma mowy, żeby tłumy pojawiły się na jakimś spotkaniu ligowym we wrześniowy, niedzielny wieczór. Grałyśmy przed może trzema tysiącami ludzi, a rozgrywka zakończyła się mało satysfakcjonującym wynikiem 2:2. Jednak pierwsze pytanie na konferencji prasowej po meczu nie miało wiele wspólnego z samą grą: czy miałam zamiar klękać podczas hymnu narodowego, a jeśli tak, to dlaczego?
Oczywiście spodziewałam się, że o to zapytają. Decyzja o przyklęknięciu nie przyszła łatwo. Nie zastanawiałam się zbytnio nad tym, jak zostanie odebrana. W trywialnych kwestiach zdarza mi się postępować impulsywnie – potrafię, przykładowo, zafarbować włosy na różowo na dzień przed ważnym turniejem – ale to nie było to. Nie przeprowadziłam dogłębnej analizy możliwych skutków klęknięcia, bo dla mnie był to bardziej imperatyw wewnętrzny niż kwestia wyboru. W analizie nie skupiałam się na tym, jak zostanie odebrany mój czyn, ale na kalkulowaniu – ogromnego, społecznego i w mojej ocenie niedającego się zignorować – ryzyka płynącego z nierobienia niczego.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się jednak szczególnej reakcji. W porównaniu z futbolem czy baseballem piłka nożna nie jest w tym kraju szczególnie popularna, zwłaszcza na poziomie ligowym. Dziewięć drużyn Krajowej Ligi Piłki Nożnej Kobiet gra świetnie, ale gazety sportowe nie rozpisują się na temat ich rozgrywek. Jesienią 2016 roku nawet reprezentacja narodowa – jeden z zespołów sportowych odnoszących największe sukcesy w historii – nie radziła sobie zbyt dobrze. Miesiąc wcześniej odpadłyśmy z eliminacji w ćwierćfinale rozgrywek igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro, co było najgorszym od wielu lat wynikiem, jaki zaliczyłyśmy w międzynarodowych zawodach. Ja też nie byłam w najlepszej formie, wciąż dochodziłam do siebie po kontuzji kolana. Do tego sezon piłkarski dobiegał końca.
Byłam przy tym sportsmenką. Kobietą. W wieku trzydziestu jeden lat zaliczyłam dwukrotny udział w mistrzostwach świata i w igrzyskach olimpijskich i niemal od początku kariery byłam znana z tego, że nie przebierałam w słowach. Mimo to można było jednak przyjąć, że mój głos nie miał takiej mocy, jak głos mężczyzny. Wcześniej tego samego roku, kiedy członkinie trzech zespołów ligi koszykówki kobiet WNBA wystąpiły w koszulkach z napisem BLACK LIVES MATTER, wzbudziło to pewne zainteresowanie, jednak sprawa szybko ucichła. Dla porównania, gdy tydzień wcześniej grający na pozycji quaterbacka w zespole 49ers Colin Kaepernick przyklęknął przed meczem w San Diego, reakcja była natychmiastowa i gwałtowna.
Widziałam nagranie tego momentu. Nie dało się go nie zobaczyć. To był rok wyborów prezydenckich i tego lata w programach informacyjnych dominowały opowieści o nieuzbrojonych Afroamerykanach, którzy tracili życie z rąk policji. Ruch Black Lives Matter stał się rozpoznawalny. Przez pewien czas otwarcie każdego wydania The New York Timesa oznaczało lekturę na temat nierówności w traktowaniu czarnoskórych i białych Amerykanów przez system sądowniczy i przez społeczeństwo. Gest Colina wydał mi się całkowicie logiczną odpowiedzią na wyjątkową sytuację, której byliśmy uczestnikami. „Nie zamierzam stać wyprostowany z dumy pod flagą kraju, który ciemięży osoby czarnoskóre i o innym kolorze skóry” – powiedział futbolista, a zaproszenie – chyba wszyscy słyszeliśmy je wyraźnie? – było jasne.
SZYBKI PRZEGLĄD MEDIÓW społecznościowych w poranek dzień po tym, jak uklękłam przed meczem w Chicago, pokazał mi, że byłam w dużym błędzie. Ostrzeżenie otrzymane od Dana dzień wcześniej stanowiło tylko przedsmak tego, co czekało mnie naprawdę: ludzie byli w ś c i e k l i . Żeby nie powiedzieć mocniej. Kiedy byłam młodsza, żyłam w fałszywym przekonaniu, że umawianie się z facetami być może w przyszłości stanie się moim udziałem. Moja ocena obecnej sytuacji okazała się jeszcze większą pomyłką.
Nie chodziło nawet o skalę oburzenia; zaskakujące było przede wszystkim jego histeryczne zabarwienie. Spodziewałam się paru raczej wyważonych w tonie artykułów na ten temat, może jakiegoś hasztagu. Zamiast tego życzono mi śmierci, grożono zrobieniem krzywdy i nazywano w wyjątkowo niewybredny sposób – większość wiadomości trafiała do Dana i jego kolegów po fachu, nierzadko z adnotacją, że nadawcy bardzo zależy na tym, bym koniecznie przeczytała jego słowa osobiście. Jeden z autorów nazwał sam siebie moim byłym fanem i poważnie rozważał spalenie koszulki z moim nazwiskiem. Obrzucono mnie wszystkimi możliwymi wyzwiskami. Kiedy zdjęcie, na którym klęczę, rozprzestrzeniło się w internecie, na prawicowych blogach zaczęły pojawiać się posty wzywające do wyrzucenia mnie z zespołu, a ja sama stałem się tematem dyskusji w Fox News. Byłam oszołomiona.
Zadzwoniłam do rodziców, którzy mieszkają w Redding. To niewielkie miasteczko w Północnej Kalifornii, niegdyś dobrze prosperująca osada przemysłu pozyskiwania drewna, obecnie znajduje się u kresu długiego, powolnego upadku gospodarczego. Z wyjątkiem Rachael, większość mojej rodziny – rodzice, rodzeństwo, ciotki, wujowie, siostrzeńcy, siostrzenice – wciąż mieszka w okolicy. Tamtego ranka rodzice powiedzieli mi między innymi, że się o mnie martwią, że są zaskoczeni skalą reakcji i że trochę ich złości, że ich o tym nie uprzedziłam, bo cała rodzina stawia teraz czoła reakcjom konserwatywnych sąsiadów.
Moje rodzeństwo zaczęło się meldować jedno po drugim. CeCé, którą traktuję jak najstarszą siostrę, a która w rzeczywistości jest moją najmłodszą ciotką od strony mamy i ma chyba najwięcej uroku z nas wszystkich, zadzwoniła, żeby spytać, jak się trzymam. Moja najstarsza siostra Jenny, której nawet przy ogromie dobrej woli nikt nie opisałby jako troskliwej, zadzwoniła oburzona, aby mi powiedzieć, że musiała usunąć ze znajomych na Facebooku część ludzi, z którymi pracuje, bo udostępniali mieszające mnie z błotem artykuły. Rachael przemierzała w tym czasie szwajcarskie Alpy. Po trzech dniach w górach bez dostępu do wi-fi dotarła do jakiejś wioski i włączyła telefon, który z miejsca rozwibrował się od wiadomości tak mocno, że niemal spadł ze stołu – w większości pisali znajomi: „Widziałaś, co zrobiła Megan?!”. Rachael szybko nadrobiła zaległości. Prowadzimy razem firmę, Rapinoe SC, która organizuje szkółki piłkarskie dla dzieci na terenie całego kraju. Firmową skrzynkę zawaliły pełne hejtu maile oraz informacje o wycofaniu dzieci z udziału w zajęciach. Od razu do mnie zadzwoniła. „Co ty do cholery wyprawiasz?” – ryknęła w słuchawkę. Mam wrażenie, że mimo dzielącej nas odległości nawet bez technologii satelitarnej usłyszałabym ją wyraźnie.
Niełatwo przyszło mi znaleźć odpowiedź na to pytanie. Podczas gdy moje koleżanki z zespołu i ja pakowałyśmy się po rozgrywkach w Chicago i przygotowywałyśmy do lotu na następny mecz w Waszyngtonie, szum medialny zdążył się nasilić. Moje zachowanie uznano za obraźliwe dla weteranów, antyamerykańskie, zarzucono mi mieszanie sportu z polityką w sposób, który psuł go dla wszystkich. Miałam przygotowane wyczerpujące i sensowne odpowiedzi na każdy z tych zarzutów, ale byłam nimi przede wszystkim wściekle oburzona. Więc mamy udawać, że policja nie zachowuje się brutalnie? Naprawdę? OK. Czyli o to w tym chodzi. Mamy przyjąć, że to nie dzieje się naprawdę, a relacje ofiar to wyssane z palca kłamstwa? W mojej ocenie skala publicznego oburzenia tylko uwypukliła problem, którym się zajmowaliśmy, a mianowicie fakt, że w tym kraju panuje ogromne wyparcie w dyskusji na tematy rasowe, wzmacniane wrażliwością białych ludzi.
Złość docierała do mnie głównie z zewnątrz, ale nie tylko. Rodzina stanęła murem w mojej obronie, co nie znaczy, że wszyscy się ze mną zgadzali. Mój ojciec i ja już od jakiegoś czasu patrzyliśmy na politykę z różnych perspektyw. Rachael wprawdzie dzieliła moje poglądy, ale uważała, że mogłam to lepiej zaplanować. Część krewnych zastanawiała się na głos nad tym, czy przyklęknięcie podczas hymnu faktycznie było najlepszym sposobem na pokazanie, co sądzę. Jedyną osobą, po której spodziewałam się jednoznacznie pozytywnej reakcji, był mój brat Brian. Nie mieliśmy ze sobą kontaktu od jakiegoś czasu, ale swoim zachowaniem niewątpliwie zdetronizowałam go z czołowego miejsca w rodzinnej tabelce niegrzecznych dzieci.
Bardzo chciałam porozmawiać z jedną konkretną osobą. Sue Bird była gwiazdą żeńskiej reprezentacji koszykówki, którą poznałam latem tego roku na olimpiadzie w Rio. Po krótkim spotkaniu w Chicago ustaliłyśmy, że nie będziemy się spotykać, dopóki nie wrócę do Seattle i nie zerwę z moją ówczesną narzeczoną. Nikt nigdy wcześniej nie wzbudził we mnie równie gwałtownych uczuć i w normalnych okolicznościach już to spotkanie dostarczyłoby mi wystarczająco emocji na cały rok. W obecnej sytuacji, przy rosnącym oburzeniu, jakie wzbudzałam, bardzo potrzebowałam być blisko Sue, lecz było to niemożliwe.
Nie wszystkie reakcje na mój gest były negatywne. Koleżanki z drużyny w Seattle, choć w dużej mierze zdumione moim zachowaniem, po cichu okazywały mi wsparcie, podobnie jak nasza trenerka Laura Harvey, a także Bill i Teresa Predmore’owie, dwoje właścicieli Seattle Reign. W zalewie ociekających jadem i nienawiścią wiadomości obcy ludzie mijani na lotnisku czy na ulicy podchodzili do mnie ze słowami otuchy. Jak to jednak zwykle bywa, dominował przekaz negatywny; dziennikarze nieustannie dopytywali, czy planuję uklęknąć ponownie, a ja czułam, że innej drogi nie ma. Jestem osobą, której wystarczy czegoś zabronić, by zachęcić ją do działania w tym kierunku z podwójną mocą. Nawet przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, że w tym wypadku decyzja nie będzie należała do mnie.
TRZY DNI PO MECZU w Chicago drużyna Seattle Reign grała przeciwko Washington Spirit na stadionie w stanie Maryland. Właśnie się przebierałam, gdy podeszła do mnie Laura i oznajmiła, że właściciel drużyny Washington postanowił odtworzyć hymn narodowy, zanim wyjdziemy z szatni, żeby nie dopuścić do powtórki sytuacji z klękaniem. „Co za dupek” – prychnęłam i wybuchnęłam śmiechem. Decyzja wydała mi się tchórzliwa i nieszczera; trudno wyobrazić sobie gorszy sposób na rozprawienie się z kimś, z kim się nie zgadzamy. Wskazywała również na to, że cała sprawa weszła na kolejny etap; oto obcych ludzi wyzywających mnie w internecie zastąpiły osoby pozornie uprzejme, próbujące za moimi plecami odebrać mi możliwość działania.
Przez „uprzejme osoby” rozumiem członków Federacji Piłki Nożnej Stanów Zjednoczonych. Kiedy działacze zorientowali się, co jest grane, postanowili przystopować mój protest. Najdziwniejsze w tym wszystkim było uczucie, które jest zapewne udziałem wielu ludzi o innym niż biały kolorze skóry: oto doświadczałam kompletnie nierealnej odmowy swoich podstawowych praw. Za każdym razem, gdy otwierałam usta, żeby opowiedzieć o tym, dlaczego uklękłam, albo podzielić się przemyśleniami na temat niesprawiedliwości rasowej czy brutalnych działań policji, w świecie piłki nożnej odzywał się chór: Nic takiego nie ma miejsca, prawdziwym przestępstwem jest to, że naruszasz nasz spokój podobnymi sugestiami. Ci, którzy się ze mną nie zgadzali, twierdzili, że mój protest jest bezpodstawny, podobnie jak zarzuty wobec jego krytyków, którzy wcale nie złoszczą się z powodów, o których mówię. Nie umiałam się z tym oswoić. Potrafiłam zrozumieć, że ludzie są wściekli; dzięki ojcowskim flirtom politycznym z prawicą wiedziałam też, że ludzi można zmanipulować tak, by obwiniali niewłaściwe osoby za swoje problemy. Nie potrafiłam natomiast pojąć, jak ktokolwiek myślący i kierujący się własnym sumieniem mógł dojść do wniosku, że właściwie to nie było przeciwko czemu protestować, albo że reakcja Federacji Piłki Nożnej w mojej sprawie była czymś innym niż zwykłą próbą uciszenia.
Początek końca nastąpił w pewien czwartkowy wieczór w połowie września. Tego dnia po raz pierwszy od incydentu z klęknięciem miałam wystąpić w meczu reprezentacji – a więc w rozgrywce o wiele ważniejszej i przed większą publicznością – na stadionie w Columbus w stanie Ohio zgromadziło się około dziesięciu tysięcy kibiców. Był to mecz towarzyski przeciwko reprezentacji Tajlandii i nasza drużyna uchodziła za faworyta, czemu trudno się dziwić – zajmowałyśmy pierwsze miejsce w rankingu, podczas gdy Tajki były trzydzieste drugie. Przed rozpoczęciem gry Jill Ellis, trenerkę reprezentacji, zapytano o moje przyklęknięcie. Odpowiedziała niejasno: coś o tym, że „zespół jest najważniejszy”, co nie brzmiało może jak aprobata, ale nie wydało mi się szczególnie nieprzychylne. Pogoda była przyjemna, w okolicach dwudziestu stopni. Zabrzmiał hymn. Upadłam na jedno kolano.
Nie weszłam na boisko w pierwszej połowie meczu. A w drugiej, gdy tylko wstałam z ławki, z trybun rozległ się pomruk niezadowolenia, który narastał za każdym razem, gdy byłam przy piłce, i cichł, gdy podawałam ją dalej. Pomruk szybko wzbogaciły charakterystyczne gwizdy. Trzy dni później, w meczu towarzyskim z Holandią w Atlancie, kibice buczeli o wiele, wiele głośniej. (Nic dziwnego; w końcu to Południe). Jednak uważam, że to spotkanie z Tajlandią było kluczowe dla trenerki reprezentacji. Podejrzewam, że dla Jill odgłosy dobiegające z trybun tamtego wieczoru w Ohio stanowiły zderzenie z rzeczywistością tego, co działo się w następstwie mojego uklęknięcia. W tamtym momencie nasza relacja znalazła się w poważnych tarapatach.
Umiejętność skupienia się – swoiste widzenie tunelowe na żądanie – to podstawowy warunek profesjonalnego uprawiania sportu. Gdy szykujesz się do rzutu rożnego przed pięćdziesięciotysięczną publicznością, ich zagrzewające do walki wiwaty zlewają się w szum tła. Okazuje się, że oburzone krzyki wyrywające się z dziesięciu tysięcy gardeł również zlewają się w niezrozumiałą masę, którą da się zignorować. Tamtego wieczoru buczenie mnie nie rozpraszało, podobnie było w Atlancie. Jeśli ktoś chce być dupkiem i wygwizdać ideę sprawiedliwości społecznej – droga wolna. I choć wygrałyśmy ten mecz 9:0 – co było doskonałym wynikiem nawet jak na nas – dla mnie była to ostatnia gra na jakiś czas. Po spotkaniu Federacja opublikowała oświadczenie, w którym wyrażono oczekiwanie, że gracze będą stać wyprostowani podczas hymnu. Następnego dnia Jill poinformowała mnie, że nie wystawi mnie do meczu w Atlancie. Parę tygodni później usłyszałam od niej, że nie muszę się nawet przebierać na dwa kolejne spotkania reprezentacji, gwarantowała przy tym, że moja noga już na boisku nie postanie i że – z wyłączeniem obozu treningowego w listopadzie – nie zostanę zaproszona na zgrupowania reprezentacji zimą i wiosną następnego roku. Na początku roku 2017 Federacja Piłki Nożnej oficjalnie zabroniła przyklękania podczas hymnu narodowego.
Brzmi to pewnie, jakby spotkało mnie coś strasznego. Nie miałam pojęcia, co ze mną będzie – nie miałam drużyny, wyrzucono mnie ze zgrupowań, trenerka praktycznie zerwała ze mną kontakt. A jednak, czysto teoretycznie, wciąż należałam do reprezentacji – Jill nie usunęła mnie z zespołu, przynajmniej na razie. Co mogłam zrobić, skoro nie zapraszano mnie na treningi ani tym bardziej do udziału w meczach? Moja kariera w reprezentacji wisiała na włosku. Wystawiono mnie za drzwi, po czym starannie je za mną zamknięto. A jednak, choć moi agenci otwarcie mówili o tym, że mogę już nigdy nie zagrać w barwach narodowych, nie czułam się tą sytuacją przybita. W środku cała aż płonęłam. Jakbym całe życie czekała na tę chwilę.
Nie przygotowywałam się jakoś szczególnie do konferencji prasowej zwołanej w Chicago po pierwszym uklęknięciu. Wiedziałam, co chcę powiedzieć. Z policzkami wciąż zaróżowionymi z wysiłku wyjaśniłam, że zrobiłam to, by okazać wsparcie Colinowi, i z nadzieją, że zainicjuję w ten sposób pewien dialog. Był to więc z mojej strony gest solidarności oraz zaproszenie do rozmowy o nierównościach rasowych tych, którym – mówiąc grzecznie – jawię się jako posłaniec wzbudzający mniejszą grozę niż Colin.
Chodziło mi też coś więcej. Miałam nie tylko świadomość krajobrazu politycznego, który popchnął Colina do protestu; odczuwałam te realia na własnej skórze. „Wiem, jak to jest patrzeć na amerykańską flagę i czuć, że nie chroni ona moich podstawowych praw” – powiedziałam dziennikarzom. „Cieszę się, że mogłam zrobić chociaż tyle”.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.