Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rodzina i przyjaciele wspominają Kasię Lipszyc - Kay, utalentowaną matematyczkę, poetkę i tłumaczkę, mądrą, wrażliwą, piękną i promienną osobę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 245
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dzień, w którym poznałem Kasię,był najszczęśliwszym dniem w moim życiu.
Henryk
1951
Nieopodal domków fińskich przy Polu Mokotowskim w Warszawie po jesiennych liściach hasały trzy dziewczynki. Rozkładając ręce jak skrzydła, naśladowały z krzykiem dzikie gęsi, bo wciąż, jak wcześniej w Anglii, zaczytywały się w Cudownej podróży Selmy Lagerlöf. Najstarsza, czternastoletnia Andrée, niewysoka jak na swój wiek, miała ogromne ciemne oczy i włosy skręcone w sprężynki. O drugiej w kolejności dziewczynce wiadomo tylko, że miała na imię Elka. Dziewięcioletnia Kathleen, zwana Kay, była siostrą Andrée.
„Jestem Nils! Lecę z dzikimi gęśmi!” – krzyczała mała Kay.
Dziadkowie Kay ze strony matki – Leib Silberman i Frieda z domu Goldman. Rzeszów, początek XX w.
Dziadkowie Kay ze strony ojca – Chaja i Lejzor Axt, Herman z siostrami. Głogów pod Rzeszowem, przełom XIX i XX w. Wszyscy zginęli podczas II wojny światowej.
Mojżesz Axt (stoi) i jego starszy brat Herman, zamordowany podczas próby ratowania sióstr z rzeszowskiego getta.
1
Mojżesz Ozjasz pochodził z bardzo biednej rodziny żydowskiej mieszkającej w Głogowie pod Rzeszowem. W młodości zarabiał jako pomocnik szklarza. Pewnego dnia, kiedy szklarz i Mojżesz szli wstawiać szyby, pracodawca zaczął rozmawiać z pomagierem. Po chwili zorientował się, że chłopak jest bardzo inteligentny. Szklarz, Polak, pomógł mu dostać się do szkoły, do której przyjmowano tylko niewielu Żydów. Podobnie jak jego starszy brat, Herman, Mojżesz został komunistą. Kiedy miał piętnaście lat, poszedł do żeńskiej szkoły, żeby agitować i namawiać uczennice, aby przyłączyły się do ruchu komunistycznego. Jedną z uczennic była dwunastoletnia Sala, w której się zakochał. W 1924 roku Sala, wtedy szesnastoletnia, wstąpiła do Związku Młodzieży Komunistycznej w Polsce.
W roku 1925 Mojżesz wyjechał do Krakowa, gdzie przez rok studiował historię i przez dwa lata prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pod koniec 1928 roku wyjechał do Belgii, w latach 1929–1932 pracował przy obróbce diamentów w Antwerpii. W 1931 roku rozpoczął studia w Institut Meurice Chimie w Brukseli, po trzech latach uzyskał tytuł ingeniéur technicien des industries chimiques. W latach 1935–1936 pracował jako chemik w Etudes et Traitements Chimiques S.A. w Brukseli, w zakładzie soli uranu. W latach 1936–1939 pracował w Société des Recherches et Applications Chimiques w zakładzie cyrkonu. W roku 1940 przeniósł się do Londynu, gdzie najpierw przez dwa lata pracował w wydziale cyrkonu FW Berk & Co. Ltd., a potem, do opuszczenia Anglii, w firmie Oslo, wytwarzającej siarczany magnezu i sodu[1].
Mojżesz/Marian Axt (1905–1959).
Sala i Ewa Silbermanówny. Rzeszów, lata 20. XX w.
Sala urodziła się w Rzeszowie w zamożnej rodzinie właścicieli ziemskich. Miała cztery siostry: Sabinę, Genię, Hankę i Ewę, oraz braci: Izaaka, Bea i Samiego. Ojciec, Leib, lubił przepuszczać pieniądze na karty, był wrażliwy na piękno kobiece i dość wcześnie wyniósł się z domu do statecznej wdowy imieniem Miriam, dlatego praca związana z wychowaniem dzieci spadła na jego żonę, Friedę, oraz najstarsze rodzeństwo. Sami po pierwszej wojnie światowej zetknął się z syjonizmem i wyjechał do Palestyny. Sabina wyemigrowała do Brazylii. Jej syn, Adolf, zbił fortunę na diamentach. Izaak razem z resztą rodziny także postanowił wyemigrować. Wyjechali do Belgii 28 grudnia 1926 roku. Sala (Sara) okropnie za Mojżeszem tęskniła i zaczęła błagać starszego brata, żeby wyciągnął jej ukochanego z Polski. Izaak, podobnie jak wielu innych, uważał komunizm za, w najlepszym razie, chorobę umysłową, w najgorszym – za plagę zagrażającą cywilizacji. Gdyby nie fakt, że Mojżesz był ukochanym młodszej siostry, nie przyłożyłby ręki do jego ratowania. W końcu ugiął się i opłacił Mojżeszowi podróż do Belgii. 1 sierpnia 1928 roku Izaak i Mojżesz poznali się na dworcu i od razu przypadli sobie do gustu. Jadąc pociągiem, tak się zagadali, że przegapili stację, na której powinni byli wysiąść.
„No, przywiozłem ci tego twojego komunistę” – powiedział Izaak do Sary.
Mojżesza Sara nazywała Mońkiem. Pobrali się 11 marca 1930 roku w Berchem-Sainte-Agathe, jednej z dziewiętnastu gmin wchodzących w skład Regionu Stołecznego Brukseli.
24 lutego 1937 roku w Etterbeck, innej gminie tego regionu, Sara urodziła córeczkę, której nadano imię Andrée.
3 czerwca 1941 roku Sara pisała, już z Anglii, do swego brata Samiego:
Drogi Sami,
Dzisiaj dostałam twoją kartkę z 22 lutego. Widzę, że nie otrzymałeś mojego listu. Ja i Andrée mamy się dobrze, od trzech miesięcy mieszkamy na wsi. Moniek jest w Londynie, ale co dwa tygodnie nas odwiedza. Proszę, nie martw się o nas. Często myślę z goryczą o naszej rodzinie, którą wojna wygnała z domów i rozrzuciła po całym świecie. Mimo to musimy być szczęśliwi, że jesteśmy bezpieczni. Hanka jest pewnie w drodze do Stanów Zjednoczonych. Los Ewy jest mi nieznany. Czujemy się bardzo samotne, tak daleko od wszystkich, ale mamy nadzieję, że pewnego dnia znowu się zobaczymy!
Sami i Rachela Silbermanowie
Andrée, Izaak Silberman, NN, Belgia 1939.
Urodzony w 1900 roku Szmuel (Sami) Silberman jako nastolatek znalazł się w Wiedniu, gdzie zetknął się z ideą syjonistyczną. W 1919 roku popłynął do Jafy w Palestynie. Podobnie jak wielu młodych ludzi, którzy w tym czasie przybyli do Palestyny z trzecią falą imigrantów, zamieszkał w niedużej społeczności i zajmował się budowaniem infrastruktury przyszłego kraju, przede wszystkim dróg. W młodości Szmuel uwielbiał klimat i jedzenie nowej ojczyzny. Rachela, dziewczyna, w której się zakochał i którą poślubił w 1925 roku, pochodziła z małej społeczności żydowskiej w Galilei. Kiedy większość Żydów żyła w diasporze, jej rodzina nigdy nie opuściła tych ziem. Szmuel i Rachela mieszkali w Akrze, Safed, Hajfie, Tiwon i Netanii. W czasach brytyjskiego Mandatu Palestyny Sami pracował jako urzędnik pocztowy i działał w organizacji Hagana, walczącej z Brytyjczykami.
Syn Szmuela i Racheli, Eliezer, urodził się w 1925 roku, dorastał w Safed i Hajfie, został architektem i niemal przez całe życie budował żydowskie osiedla, zaprojektował całe miasteczko na północy kraju.
W Belgii Sara i Andrée nie posiadały żadnego obywatelstwa. W latach trzydziestych Sara, Mojżesz, siostra Sary Ewa i kilka innych osób miało zostać wydalonych do Polski za działalność komunistyczną, ale Król Belgów wydał ułaskawienie i wolno im było zostać. Rodzice chcieli wysłać małą Andrée statkiem do Nowego Jorku, gdzie znalazł się Izaak z rodzeństwem.
Karta podróży Sary do Anglii, marzec 1940.
Mojżesz i Sara Axtowie z Andrée, Anglia 1941.
10 maja 1940 roku Niemcy rozpoczęli inwazję na Belgię, która 28 maja zakończyła się kapitulacją królestwa. Trwały naloty dywanowe na uciekającą ludność cywilną. Ojciec Sary, Leib Silberman, również znalazł się w Belgii, z drugą żoną, Miriam, którą poślubił trzy lata po śmierci swej pierwszej żony, Friedy. Pisał listy do synów, żeby go wyciągnęli. Ci jednak uznali, że skoro w Polsce zostawił żonę z licznym potomstwem, nie zasługuje na ratunek. Leib z żoną i tysiącami innych zginęli na drodze podczas nalotu bombowego.
Sara z Andrée w końcu znalazły się w Londynie. Kiedy zaczęły się ataki niemieckiego lotnictwa na Anglię i bombardowanie Londynu, rodzice wysyłali dzieci, dokąd się dało. Tak zaczynają się Opowieści z Narnii C.S. Lewisa. Z Anglii odpływały statki do Stanów Zjednoczonych. Andrée miała popłynąć jednym z nich, ale ostatecznie nie popłynęła. Po powrocie do Londynu dołączyła do rodziców, może we wrześniu 1942 roku. Z czasów wojny w Anglii Andrée zapamiętała, że podczas nalotów ojciec przykrywał ją własnym ciałem.
Rodzina Axt, Anglia 1945.
Opowieść Andrzei
Kay urodziła się 22 października 1942 roku w Londynie, w okresie silnych bombardowań.
Nie pamiętam ani mojej mamy w ciąży z Kay, ani jej porodu, chociaż miałam wówczas już pięć lat i osiem miesięcy. Możliwe, że był to okres tak traumatyczny w moim życiu, że wiele zdarzeń siedzi bardzo głęboko w mojej podświadomości.
W czasie wojny wysłano mnie samą daleko od Londynu, aby mnie uratować przed bombardowaniem. Nie wiem, gdzie byłam, jak długo i ile miałam lat. Wiem tylko, że to było straszne dla mnie, że odmawiałam jedzenia, nie spałam i ciągle płakałam. Wiem, że nie było Kay wówczas ani wtedy, gdy z rodzicami biegałam ciągle do schronu. Ani też gdy nie zdążyliśmy pobiec do schronu pod kortem tenisowym. I leżałam pod metalowym łóżkiem pani Simpson z jakimiś ludźmi, ale moi rodzice się tam już nie zmieścili i musieli siedzieć na zewnątrz bez osłony. Kay była już później. Strasznie dużo płakała, robiła się całkiem czerwono-fioletowa i nie można było jej uspokoić. Starałam się ją uspokajać. I chyba od tego czasu, przez wiele kolejnych lat, czułam się za nią odpowiedzialna. Opiekowałam się nią, kiedy nas z mamą jeszcze dwa razy wysiedlili z Londynu, a nasz tata został na miejscu, aby pracować w fabryce chemicznej Berka.
Podczas któregoś z tych wysiedleń obydwie, ja i Kay, miałyśmy koklusz; gospodyni wyrzuciła nas z tym kokluszem i nikt nie chciał się z nami bawić. Bardzo się też zajmowałam Kay zaraz po wojnie; brałam ją do kina na filmy dla dzieci, a ona była tak wrażliwa, że często bała się podczas seansu. Musiałam ją zabierać z kina i wracać do domu. Nie wiem, na ile zdawałyśmy sobie sprawę z tego, co przeżywali rodzice w tym okresie, ale na pewno atmosfera działała na nas mocno. Ojciec szukał bezskutecznie przez Czerwony Krzyż swojego rodzeństwa pozostałego w Polsce – w Rzeszowie i Krakowie. Dziadek, ojciec mamy, został zabity podczas próby ucieczki z Belgii, a reszta rodziny była gdzieś rozsiana po USA i Brazylii. Ja sama cudem uniknęłam śmierci co najmniej dwa razy. Rodzice szukali sposobu na uratowanie mnie przed bombardowaniami Londynu i rodzina mamy, która cudem dobrnęła z Belgii do Nowego Jorku dzięki nielegalnym wizom Mendesa de Sousy, pod przywództwem brata mamy, Izaaka Silbermana, zdecydowała, że wraz z innymi londyńskimi dziećmi wsiądę na statek do Ameryki. Miałam bilet na statek nr 2, ale Izaak przysłał depeszę, żeby szybko zmienić to na bilet na statek nr 1. Na szczęście nie było już miejsc. Statek nr 1 został storpedowany i setki dzieci zginęły. Zatem ostatecznie nie popłynęłam do Ameryki. Mam jeszcze depeszę na pamiątkę tego mojego uratowania. Po raz drugi uniknęłam śmierci, gdy bomba spadła przed moim nosem podczas spaceru z tatą. Na dnie krateru leżał zabity mężczyzna, a ja straciłam przytomność.
Rodzina zamieszkała przy 24 Malford Court, Woodford.
Na ogromnym trawniku przed domem rosły brzozy i buki. Odkąd Andrée i Kay przeczytały Cudowną podróż, ich ulubioną zabawą stało się bieganie po jesiennych liściach i udawanie, że są dzikimi gęśmi. Kay, późniejsza Kasia, do końca życia uwielbiała chodzić po suchych jesiennych liściach.
„Wild geese! We are geese and we are wild!” – wołały siostry.
Wojna się skończyła. Sara nie chciała wracać do Polski. Sami od lat mieszkał w Palestynie z żoną Rachelą, Sabina w Brazylii, Izaak i Beo w Stanach Zjednoczonych.
Mojżesz nie przestawał myśleć o Polsce. Nic nie wiedział o swojej rodzinie: rodzicach, braciach i siostrach. Chciał odbudowywać kraj ze zniszczeń wojennych. Prosił żonę, żeby wrócili. „Jak nie wrócimy, dostanę zawału” – uprzedzał Sarę.
27 kwietnia 1948 roku Mojżesz, jego żona Sara oraz dwie córeczki, Andrée i Kay, weszli w Southampton na pokład MS „Batory” i popłynęli do Gdyni, dokąd statek zawinął 30 kwietnia.
Powrót do Polski, Sara, Andrée i Kay, 1948.
Opowieść Andrzei
Kiedy dojechaliśmy pociągiem do Warszawy po „Batorym”, Kay miała pięć i pół roku, ja jedenaście lat i dwa miesiące. Mama równo czterdzieści lat, a ojciec czterdzieści dwa i pół. Kay i ja mówiłyśmy i rozumiałyśmy tylko po angielsku. Spotkanie z Warszawą było szokujące. Dojechałyśmy do miejsca, gdzie załatwiono nam pobyt na pierwszych kilka dni. To była droga dorożką wśród gruzów i pasących się kóz, gdzieniegdzie pozostały ruiny – domy bez przednich ścian, widać było połowiczne pokoje. Ulica Szucha nie była zniszczona, bo tam mieściło się do końca wojny Gestapo. Tam właśnie, z jednoroczną córeczką Michalinką i gosposią, mieszkała pani Szyszko, która nam udzieliła schronienia na kilka dni. Tam też było dziwnie. Mówiono nam, że ojciec Michaliny dopiero co umarł na zawał serca, ale ja słyszałam, jak rodzice rozmawiali ze sobą, że popełnił samobójstwo. Gosposia już drugiego dnia ukradła mi moją zieloną torebeczkę, w której miałam pamiątki od moich angielskich przyjaciół ze szkoły. Bardzo to przeżyłam. Na szczęście już po paru dniach przyznano nam własne mieszkanie na Filtrowej.
Od lewej: Tonia Lechtman, Noel Field, Wera Lechtman, Marcel Lechtman.
Dom na ulicy Filtrowej 79, na rogu Mochnackiego, był odnowiony po wojnie. Pod nami mieszkali państwo Nowiccy z małą Żaki (Jacqueline), którzy wrócili po wojnie z Francji. U nich tymczasowo mieszkała Tonia Lechtman[2] z córką Werą i synem Marcelem, którzy przyjechali po wojnie ze Szwajcarii. Żaki była trochę młodsza od Kay, Marcel trochę starszy, Wera była tylko o rok młodsza ode mnie. Kay bawiła się z młodszymi dziećmi. Ja i Wera szybko się zaprzyjaźniłyśmy, choć ona mówiła tylko po francusku, a ja tylko po angielsku. I tak nikt na podwórku nie chciał się z nami bawić. Ponieważ wszyscy dorośli zaczęli od razu pracować, prowadziłam dzieci na małe wycieczki krajoznawcze po Warszawie. Prawie dokładnie naprzeciwko naszego domu na Filtrowej, w ruinach gmachu na rogu Raszyńskiej, na parterze znajdowała się Szkoła nr 9 trzech sióstr Goldman. Tam zapisała nas mama. Kay poszła do pierwszej klasy, choć była przeszło rok młodsza od innych dzieci, ale już wtedy była nad wiek rozwinięta: pisała, czytała, liczyła; szybko też przeszła na język polski. Mnie było trudniej, ale nauczycielki Goldmanówny odnosiły się do nas bardzo życzliwie i naprawdę miałyśmy szczęście, że tam trafiłyśmy. I Kay, i ja byłyśmy leworęczne, po mamie. Ale ponieważ to nie było dozwolone w Polsce, Kay szybko przerzucono na praworęczność, tak jak mamę trzydzieści pięć lat wcześniej. Kay przez pewien czas używała obu rąk; rysowała lewą ręką, a jednocześnie kolorowała czy malowała prawą. Ja, mając jedenaście lat, nie dałam się przerzucić. Chyba jako jedyne dziecko w Polsce pisałam wówczas lewą ręką. Dzieci w szkole nie były tak życzliwe jak nauczycielki: otoczyły mnie pierwszego dnia, pytając, czy jestem Polką, czy Żydowicą, a ja wróciłam do domu i spytałam mamę: „What does it mean Żydowica?”. I do dzisiaj pamiętam, jak mama krzyczała na ojca, bo nie chciała wrócić do Polski. To się działo po Kielcach i ona nie wierzyła, że stosunek do Żydów naprawdę się zmienił. I tak się tego dnia dowiedziałam o swoim pochodzeniu. Takie było nasze wejście w życie w nowym kraju. Kay poczuła antysemityzm dopiero od nauczycielek w szkole średniej, ale o tym później.
Władze Polski Ludowej niestety nie potraktowały życzliwie i sprawiedliwie szkoły sióstr Goldmanówien (które podczas wojny narażały życie, prowadząc tajne nauczanie i ratując żydowskie dzieci). Po paru latach rozwiązano szkołę. Jedyne, co pozostało, to tablica upamiętniająca ich życie na budynku sąsiadującym ze szkołą, gdzie mieszkały w czasie wojny i później.
W tym samym czasie, kiedy przenieśliśmy się do dużego mieszkania na Mochnackiego 4, Tonia Lechtman dostała przydział na lokal przy ulicy Kromera i przeniosła się tam od Nowickich z Werą i Marcelem. Odwiedzałam ich tam z Kasią. Już wszyscy mówiliśmy po polsku. U Toni na Kromera poznałam przyjaciół Toni z czasów wojennych w Szwajcarii, którzy pomagali dzieciom żydowskim i uchodźcom z Polski, Johnsy i Francis. Czasami przyjeżdżał również Noel Field ze starej rodziny kwakrów z USA, który też pracował z Tonią w Szwajcarii podczas wojny. Jeszcze w 1949 roku ludzie mogli się poruszać po Polsce, wyjeżdżać za granicę i przyjeżdżać. W tym czasie zaczęły się dziać dziwne rzeczy, które ja mało rozumiałam, a przypuszczam, że Kasia jeszcze mniej. Przychodzili do nas ludzie, którzy dopiero co przyjechali do Polski z Anglii, i po rozmowie z naszym ojcem natychmiast szybko odpływali z powrotem tym samym statkiem. Siostra mamy, Hanka, pracująca w USA dla ONZ, przyjechała nas odwiedzić w Warszawie, ku radości naszej mamy, która nie widziała swojej rodziny od naszej ucieczki z Belgii podczas wojny. Po wizycie jakichś dziwnych panów ciocia Hanka szybko się zwinęła i po paru dniach wróciła do Nowego Jorku. Przyjaciel ojca z dzieciństwa z Rzeszowa odnalazł nas w Warszawie w drodze do Izraela. Po latach powiedział mi, że ojciec oświadczył mu, że dobrze, że on wyjeżdża, bo my już nie możemy.
W tym samym roku 1949 aresztowano Tonię, mamę Werki i Marcela, a także pana Nowickiego, ojca małej Żaki. Aresztowano Noela Fielda, który wówczas był w Czechosłowacji, a potem przesiedział wiele lat w więzieniu w Budapeszcie. Aresztowano wielu znajomych Noela, a także jego brata i żonę, którzy go szukali. Werę i Marcela po aresztowaniu Toni wzięła na parę dni sąsiadka, a potem wysłano ich do domów dziecka. Nie wiem, co Kasia-Kay myślała, gdy znikli nasi przyjaciele zabaw. Ona była jeszcze mała. Ja przeżyłam to bardzo i odpowiedzi mego ojca na pytania o to wszystko nie zadowalały mnie, nie wydawały się szczere. Mówił o szpiegach i wrogach nowego ustroju, a ja mówiłam, że to niemożliwe, że Tonia uczyła dzieci o szlachetności zasad komunistycznych itd. Myślę, że wiara mojego taty w idealność nowej rzeczywistości Polski skończyła się zupełnie w tym 1949 roku. Kay-Kasia i ja wyssałyśmy z „mlekiem ojca” miłość do Polski, którą on tak kochał na odległość. Po przywiezieniu nas do kraju nie została mu inna możliwość niż dalsze podtrzymywanie mitów. Myślę, że nasi rodzice bali się o nas i tego, co mogłoby się stać, gdybyśmy mówiły za dużo. To były tak straszne czasy, których my, dzieci, nie mogłyśmy pojąć, a ojciec przypłacił je życiem.
W roku 1950 zostałam przyjęta do ósmej klasy w szkole imienia Słowackiego, która stała się Szkołą TPD nr 7. Od razu zaprzyjaźniłam się z Krysią Bogusławską, której młodszy brat też chodził później do Słowackiego, do tej samej klasy co Kay-Kasia. Byłyśmy z Krysią zawsze bardzo zgodne. Uczyłyśmy się często razem, razem jeździłyśmy na wakacje, razem chodziłyśmy po górach i razem włączyłyśmy się bardzo aktywnie w życie społeczne i polityczne. Przez pewien czas, kiedy ja byłam przewodniczącą zarządu szkolnego ZMP, Krysia była przewodniczącą zarządu dzielnicowego tego związku. Krysia miała bardzo dużą rodzinę, trzech braci, i często spędzałam z nimi święta. Różne miałyśmy koleje życia, ale nasza przyjaźń przetrwała już przeszło siedemdziesiąt lat.
Lata pięćdziesiąte były bardzo trudne, pełne zmian. Szczególnie rok 1953, ze śmiercią Stalina i egzekucją Berii. Ciągle trzeba było wycinać z Encyklopedii radzieckiej strony i wlepiać inne, które nam przysyłano. Było to wręcz śmieszne i nie rozumiałam, dlaczego nasz tata się temu poddaje. A może też się bał...
Podczas gdy ja angażowałam się w życie polityczno-społeczne, razem z Krysią jeździłam na obozy ZMP i co niedziela chodziłam na szkolenia polityczne, Kasia, prawie o sześć lat młodsza, była jeszcze w szkole podstawowej. Później, w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, bardzo wciągnęła się w życie harcerskie w zastępie Czarnych Kotów.
Jeździła na długie letnie obozy harcerskie, gdzie spało się w namiotach przez cały miesiąc, i jak kiedyś ją tam odwiedziłam, wydawała się bardzo zadowolona. Harcerstwo w owych czasach zamieniło się z przedwojennego na tak zwane czerwone, a potem znowu było „niekomunistyczne”, jak wcześniej. Ja sama też w szkole średniej prowadziłam jeden zastęp czerwonego harcerstwa.
Obóz harcerski w Partęczynach, Kasia pierwsza z prawej, 1957.
Od chwili przyjazdu do Polski zaczął się przewijać przez moje życie wątek żydowski. Uświadomiono mi moje pochodzenie, aż wreszcie zaczęłam się z nim utożsamiać. Rodzice chyba chcieli mnie i Kasię uchronić przed tym, co przeżyli w młodości, przed antysemityzmem, pogromami i tym, co się stało podczas drugiej wojny światowej. Milczeniem otoczono też zniknięcie całej rodziny naszego ojca. Już na pierwszych koloniach, na które pojechałyśmy do Żywca z pracy ojca w 1949 roku, strasznie mi dokuczano z powodu mojego pochodzenia, a Kasia cały czas bardzo płakała. Brałam ją do siebie, a jak nasz tata przyjechał, aby nas odwiedzić, zabrał ją z powrotem do domu, do Warszawy. Nie chciała mówić, dlaczego płacze, ale miała prawie siedem lat i chyba to nie była tylko tęsknota. Nauczycielki w mojej szkole średniej, szczególnie nauczycielka języka polskiego, wyśmiewała się z moich błędów w polszczyźnie, a przecież byłam w Polsce dopiero dwa lata. Kasię w późniejszych latach posyłano na tył klasy, bo nauczycielkę drażniły jej czarne oczy. Antysemityzm w Polsce nasilał się w latach pięćdziesiątych, ale to miało również polityczne tło. Już w 1949 roku wszedł w życie dekret, który nakazał Żydom polskim zadeklarować, gdzie leżą ich narodowa i polityczna wierność i posłuszeństwo. Myślę, że właśnie w tym okresie zmieniono nazwiska i imiona naszej rodziny. Nasz ojciec z Mojżesza stał się Marianem, mama, która wcześniej miała na imię Sala, w Belgii i Anglii Sara, została Sylwią. Kay stała się Kasią, a ja Andrzeją. Kiedy po latach zamieszkałam w USA, a potem w Kanadzie, przyjęłam tam imię Andrea. Nazwisko Axt zmieniono na Akst.
Pod koniec tego roku dwadzieścia tysięcy Żydów, którzy cudem przetrwali wojnę, wyjechało z Polski. Przedtem, w 1946 roku, były Kielce i wiele innych „Kielc”. Wiara mojego ojca w idealność nowego ustroju już wtedy mocno się chwiała. Jednak nadal trzymał Kasię i mnie w niewiedzy i deklarował miłość do nowego ustroju. Prawdopodobnie bał się naszego paplania.
Kryzysy polityczne z towarzyszącym im antysemityzmem nasilały się wraz ze stalinizmem w latach pięćdziesiątych. Ataki na żydowskich lekarzy w Związku Radzieckim wzmogły się około roku 1952 i trwały jeszcze po śmierci Stalina w 1953 roku. Stalin w swojej paranoi i antysemityzmie oskarżał coraz to większą grupę znanych lekarzy, że za pomocą lekarstw i stosowanych metod medycznych zabijają ważnych ludzi z jego otoczenia i jego samego. Przeważnie byli to wybitni kardiolodzy. Chociaż udowodniono, że procesy sfabrykowano, szkalowanie trwało jeszcze przez wiele lat.
Rok przed ukończeniem szkoły średniej, w 1954, z jakiejś tam namowy i niepowstrzymana przez rodziców złożyłam papiery na studia chemiczne w Moskwie. Egzaminy zdałam bardzo dobrze, ale po pewnym czasie ja i inni uczniowie pochodzenia żydowskiego dostaliśmy zawiadomienie, że nie możemy być przyjęci na studia w ZSRR. Prywatnie powiedziano mi, że to z powodu afery z lekarzami żydowskimi. Ja i mój przyszły kolega Grzegorz Kaganowicz, którego spotkał taki sam los (Bogu dzięki), zostaliśmy przyjęci na Wydział Chemii Uniwersytetu Warszawskiego bez egzaminów. Na chemii robiłam doświadczenia z rtęcią i uległam silnemu zatruciu. Po latach wypadły mi przednie zęby.
Siostry Akst w Tatrach wkrótce po powrocie do Polski.
Mój ojciec zaczął w tym czasie chorować na nadciśnienie, serce i bezsenność. Leczył się w Nałęczowie, a ja z Kasią, Krysią i czasem z innymi przyjaciółmi jeździliśmy latem do Zakopanego i chodziliśmy namiętnie po górach. Kasia była wtedy jeszcze w szkole podstawowej, a ja stałam się jej odpowiedzialną i chętną opiekunką.
W domu miałyśmy gosposię, gdyż rodzice pracowali całymi dniami. Gosposia Władzia bardzo lubiła Kasię. Kasia się jej słuchała i była dla niej bardzo dobra; uczyła Władzię czytać i pisać, gdyż Władzia była analfabetką. Ja natomiast byłam dość krnąbrna i sporo jej dokuczałam.
Po śmierci Stalina, w grudniu 1953 roku Nikita Chruszczow przy pomocy marszałka Żukowa dokonał zamachu stanu, aby odsunąć od władzy Berię, prawą rękę Stalina i okrutnego oprawcę. Beria był szefem tajnej policji od 1938 do 1953 roku, kiedy otrzymał wyrok śmierci. Natychmiast nastąpiła egzekucja Berii i jego bandy.
Do 1954 roku obozy Gułagu, dokąd zesłano wielu ludzi z Polski, znajdowały się pod kontrolą tajnej policji NKWD i KGB. Z początkiem odwilży ludzie z tych obozów i ich rodziny zaczęli stopniowo wracać do Polski. Niektórzy przebywali tu tylko przejściowo, dopóki nie załatwili sobie dalszej podróży do Izraela lub innych krajów. Nowo przybyłych umieszczano w domach wczasowych koło Warszawy, takich jak Śródborowianka w Śródborowie koło Otwocka. Z kilkoma znajomymi z Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce zaczęliśmy jeździć do uwolnionych z syberyjskich obozów, aby pomóc im przy dzieciach.
Jeździliśmy dosyć często kolejką podmiejską do Otwocka i stamtąd szliśmy do tych ośrodków. Elementy antysemickie wiedziały, kim jesteśmy i gdzie się udajemy. Kiedyś, gdy czekaliśmy w wagonie w Otwocku, aż pociąg ruszy na powrót do Warszawy, do środka weszli mężczyźni, zaczęli nas wyzywać od Żydów i pobili paru z nas, między innymi kalekę bez ręki, Natana Tenenbauma. Udało mi się raz wysiąść z wagonu i podejść do stojących w pobliżu milicjantów, którzy tylko się naśmiewali z moich skarg, i gdy ci, co nas bili, wyszli na peron przed odjazdem pociągu, milicjanci śmiali się razem z nimi. Te i wiele innych zdarzeń z tamtego okresu dotknęły mnie bardzo głęboko.
Podobnym przykładem wzrostu nastrojów antysemickich było zdarzenie na naszej klatce schodowej, gdzie mieszkały dwie rodziny żydowskie. Inni mieszkańcy narysowali kredą wielkie krzyże na swoich drzwiach. Mama nie wypuszczała Kasi i mnie z domu; wytłumaczyła, że przed ich wyjazdem do Belgii takie krzyże malowały rodziny nieżydowskie w Rzeszowie, jak miał być pogrom. Ja bardzo to wszystko przeżywałam. A nasz ojciec coraz bardziej chorował.
W 1954 roku, po sześciu latach odsiadki, wyszła z więzienia na Rakowieckiej Tonia Lechtman i wszyscy inni związani ze sfabrykowaną sprawą Noela Fielda. Wyszedł też sam Noel, który pozostał na Węgrzech, gdzie siedział w więzieniu sześć lat. Tuż obok posadzono jego żonę, która przyjechała go szukać. Widywałam go, kiedy przyjeżdżał do Polski odwiedzać Tonię, a także gdy później jeździłam na Węgry. Tonia odszukała dzieci w dwóch różnych domach dziecka i próbowała odbudować swoje życie rodzinne w Warszawie. Ojciec Wery i Marcela, który przeżył Oświęcim, zaginął po opuszczeniu obozu, gdy wyszedł naprzeciw wojskom radzieckim. Pamiętam, jak Marcel, który miał już około trzynastu lat, trzymał się na początku spódnicy Toni i bał się jej puścić. Po 1968 roku cała rodzina wyjechała z Polski.
Po roku 1954 odwilż nadal trwała. Naszą mamę wraz z pięcioma innymi żydowskimi pracowniczkami z MHZ zwolniono z pracy i w zamian dano im maszyny do tkania. Mama umieściła swoją w służbówce po Władzi.
Kasia była jeszcze w szkole podstawowej, a ja, po maturze w roku 1954, rozpoczęłam studia na Wydziale Chemii, który mieścił się przy ulicy Pasteura. Obydwie, ja i Kasia, byłyśmy zaprogramowane przez naszego ojca na chemiczki. Na wakacje brałam nadal Kasię w góry z Krysią i grupą naszych przyjaciół. W 1955 roku zaczęło się rozpadać ZMP. Przemówienie Chruszczowa na tajnym XX Zjeździe w 1956 roku, odczytane na zebraniu aktywu partyjnego na UW, było przełomowe w życiu wielu ludzi i w historii ruchu komunistycznego. Dla mnie ujawniona prawda o zbrodniczej działalności Stalina mieściła się w paru słowach: „Stalin zamordował więcej ludzi niż Hitler”. Była ona straszna dla wielu starszych ludzi, którzy spędzili całe życie na popieraniu i szerzeniu ideologii komunistycznej, w którą wierzyli – to było nie do zniesienia. Pamiętam wycie karetek pogotowia, które zabierały uczestników zebrania do szpitali. Sama przeżyłam ogromny wstrząs i tak wielką utratę wiary w to wszystko, czego mnie uczył ojciec, że już nigdy więcej nie potrafiłam po prostu wierzyć. Kasia na szczęście była jeszcze młoda, nie zdążyła się tak mocno zaangażować, więc aż tak tego nie przeżyła. W 1957 roku złożyłam papiery na wyjazd z Polski na stałe do Izraela. Tymczasem zdążyłam pomóc rozwiązać ZMP, być świadkiem październikowych wydarzeń, pojechać z Kuroniem nocą na motocyklu, aby wykryć, gdzie wojska radzieckie otaczają Warszawę. Znaleźliśmy ich; na szczęście oni nas nie widzieli.
Andrzeja z Władysławem Broniewskim.
Od 1954 roku studiowałam na UW na Wydziale Chemii, a Krysia na Wydziale Filologii Polskiej. Ponieważ tęskniłam za Krysią, a towarzystwo polonistyczne interesowało mnie o wiele bardziej niż chemiczne, każdą wolną chwilę spędzałam na polonistyce na Krakowskim Przedmieściu. Tam też w 1954 roku poznałam ciekawą grupę młodych pisarzy i poetów, którzy pochodzili ze środowiska robotniczego, ale przylgnęli do polonistów. Z tej grupy najlepiej pamiętam Janka Himilsbacha i Józefa Gielo. Himilsbach, który nie miał rodziny, często przychodził na kolację do moich rodziców. Jeździł z Krysią i ze mną do Lasek i nawet mieszkał tam przez pewien czas. Moja przyjaźń z nim przetrwała wiele lat i widywałam go często nawet jeszcze po wyjeździe z Polski, podczas odwiedzin kraju, aż do jego przedwczesnej śmierci.
Gielo oficjalnie dostał się na polonistykę bez egzaminów, w ramach akcji przyjmowania robotników na studia. Bach (Himilsbach) formalnie nie był studentem, a Gielo studiów nie skończył. Dzięki mnie i Krysi Bach i Gielo poznali Laski[3]. Biedna siostra Maria[4] została ukarana i gdzieś tam wysłana za ich pijackie wybryki.
Siostry Akst, 1960. JŻ
W roku 1959 Kasia zdała maturę i od października zaczęła studia na Wydziale Chemii UW. Ja studiowałam tam na piątym, ostatnim roku magisterskim. W październiku rozpoczęłam pracę nad doktoratem, która miała trwać dziewięć lat. Od dawna już nie opiekowałam się Kasią; została po prostu moją bliską przyjaciółką. W tym samym czasie, chociaż byłam jeszcze studentką, skierowano mnie na asystenturę do pracowni analizy jakościowej studentów pierwszego roku, zostałam więc też asystentką grupy Kasi. Moja siostra od razu była jedną z najlepszych studentek swojego roku, więc gdy sprawdzałam jej kolokwia, stawiałam jej za każdym razem oceny piątkowe. Pani Mars oskarżyła mnie o faworyzowanie siostry i do sprawdzania prac Kasi wyznaczono inną asystentkę, ale moja siostra nadal zbierała piątki.
Kasia była bardzo towarzyska; od razu znalazła na studiach grupę koleżanek i najbliższą przyjaciółkę, Inę. Kasia była też bardzo ładna, jej koleżanka z roku, Mira, twierdzi, że wręcz piękna, miała więc też grupę cichych wielbicieli. Tak już było między nami, siostrami, że najbliższe koleżanki Kasi zostały też moimi, a ja po wyjeździe z Polski zostawiłam jej moich przyjaciół.
2
Mira
Nazywam się Mira Stok, po mężu Mira Szyper. Byłam w szoku, gdy doszła do mnie wiadomość o śmierci Kasi. Trudno uwierzyć, że pełna energii życiowej i optymizmu, wesoła Kasia już nie jest z nami.
Poznałam ją na pierwszym roku studiów na Wydziale Chemii na Uniwersytecie Warszawskim. Na roku znalazło się około setki studentów i wśród nich dużo bardzo ładnych dziewcząt, ale Kasia od razu rzucała się w oczy, bo była najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widziałam. Egzotyczna uroda. Wysoka, smukła, długonoga, z łabędzią szyją i cerą w kolorze śmietany, była podobna do Audrey Hepburn, ale o wiele piękniejsza od tej aktorki. Miała duże brązowe oczy w kształcie migdałów, długie, kruczoczarne, gęste włosy i rumiane policzki; wyglądała raczej jak licealistka niż studentka. Jej egzotyczna uroda powodowała, że wydawało się, iż właśnie zeszła z obrazu Rafaela, Leonarda da Vinci czy jakiegoś innego malarza renesansu. Nigdy się nie malowała, nie używała żadnych kosmetyków, jej uroda była tak naturalna, jak naturalne jest piękno przyrody. Wydawało mi się, że wszyscy mężczyźni na naszym roku, a także asystenci i profesorowie, byli w niej zakochani. Chyba wcale nie zdawała sobie sprawy ze swej urody albo wręcz bardzo ją ona krępowała, bo była nad wyraz skromna.
Kasia, lata 60. JŻ
Kasia miała świetny gust i pięknie się ubierała. Pamiętam, że miała dużo różnych kolorowych spódniczek w szkocką kratę, układanych w fałdy, i rozpinanych sweterków typu cardigan w różnych kolorach, od kremowego po wszystkie kolory tęczy, i pięknie dopasowywała barwy tych sweterków do spódniczek.
Kasia była wyjątkowo zdolna, pracowita i zdyscyplinowana, połączenie tych trzech cech bardzo jej pomagało na studiach. Pracowała równomiernie przez cały semestr, więc kiedy większość studentów gorączkowo uczyła się do egzaminów, ona była już przygotowana i wyjeżdżała w góry na narty. Bardzo podziwiałam jej dyscyplinę, cechę, której niestety nie wyniosłam z domu i musiałam się nauczyć jej dopiero podczas robienia doktoratu w Potsdamie w USA, kiedy miałam sześciotygodniowe dziecko.
Kasia bardzo lubiła góry, miała tam specyficzne miejsca, do których co roku wracała podczas wszystkich przerw świątecznych czy między semestrami.
Pewnego razu zorganizowała wyjazd na narty dla całej grupy studentów z naszego roku. Mieliśmy wspaniałe zimowe wakacje, słońce tak mocno grzało, że jeździliśmy na nartach w sweterkach z krótkimi rękawami. Mieszkaliśmy w schronisku na Turbaczu, na wysokości 1283 metrów, w odległości około piętnastu kilometrów od najbliższego miasteczka. Ponieważ dowożenie żywności do schroniska było bardzo trudne i jedzenie w schronisku za drogie dla studentów, razem z kilkoma dziewczętami zeszłyśmy pewnego ranka do miasteczka, aby kupić chleb. Tymczasem zaczęła się burza śnieżna, nie mogłyśmy wrócić do schroniska i musiałyśmy przenocować w tej miejscowości. Następnego dnia z samego rana, z plecakami pełnymi chleba, zaczęłyśmy wspinać się z powrotem do schroniska na Turbaczu. Śnieg był po pas, posuwałyśmy się bardzo wolno i bałyśmy się, że nie zdążymy przed zmierzchem dotrzeć na miejsce, więc starałyśmy się posuwać jak najszybciej. Ja byłam zawsze w tyle i bałam się, że stracę z oczu moje koleżanki, postanowiłam wspinać się, leżąc na brzuchu, pływałam na śniegu. Co pewien czas Kasia zwalniała tempo i gdy ją doganiałam, pytała, czy potrzebuję pomocy. Bardzo jej byłam wdzięczna, bo nikt inny tego nie robił. W sumie mieliśmy przepiękny pobyt na Turbaczu.
Kasia z najbliższą przyjaciółką Iną Serf, później Lancman, okres studiów.
Na czwartym roku studiów Kasia wyszła za mąż, a na piątym roku urodziła pięknego chłopczyka, Pawełka. Wyjechałam z Polski na początku 1969 roku, Michał i Adam urodzili się już po moim wyjeździe.
Niestety, nie byłam z Kasią blisko, ona miała swój krąg przyjaciół, najbliższą jej przyjaciółką była Ina Serf. Kasia wydawała mi się bardzo szczęśliwa, radosna i beztroska, ale nie wiem, co naprawdę działo się w jej duszy. Nigdy nie mówiła o sobie. Na pewno miała trudne momenty w życiu, chociażby wtedy, gdy umarł jej ojciec albo gdy mając troje małych dzieci i wymagającą pracę, musiała opiekować się bardzo chorą mamą, albo gdy straciła w wypadku samochodowym synową i dziewięcioletniego wnuka. Ogromnie przeżywała tę stratę.
Bardzo żałuję, że nie miałam okazji poznać jej duszy, ale wydaje mi się, że miała pełne, dobrze przeżyte życie. Dopisało nam szczęście, że mieliśmy ją dla siebie przez wiele lat.
Mira, 1959.
4
gdzie modystka, Madame Lamort
ruchliwe drogi ziemi, niekończące się wstążki
owija i wiąże i z nich wciąż nowe
pętelki wymyśla, pliski, kwiaty, kokardy, sztuczne owoce – wszystkie
jaskrawo pofarbowane – na tanie
zimowe kapelusze Losu[5].
Tymczasem Wałbrzych tętnił życiem repatriantów. Zjeżdżali tu ludzie z kresów: ze Lwowa, Drohobycza, Stryja oraz innych miasteczek, które znalazły się w obrębie ZSRR. Oprócz Żydów nieco później trafili tu Grecy. Jedną z rodzin żydowskich, które przeżyły wojnę w głębi Rosji, była rozgałęziona familia Symy nosząca rozmaite nazwiska. Odnajdywali się stopniowo i zasiedlali Wałbrzych.
Syma, córka Icchaka i Chany, urodziła się w Drohobyczu 4 grudnia 1907 roku. Chodziła do szkoły, gdzie rysunków uczył Bruno Schulz. Syma się go bała. Po latach postanowiła wyrobić sobie dowód osobisty, ale akt urodzenia zaginął. Jako rok przyjścia na świat podała 1908, żeby się odmłodzić. Nieraz nabijano się z niej, że skoro miała okazję, mogła się odmłodzić bardziej niż tylko o rok.
Pochodziła z ortodoksyjnej rodziny żydowskiej. W latach dwudziestych i trzydziestych sporo młodych Żydów i Żydówek porzucało tradycję, bo wydawała się im przestarzała. Zamiast kiwać się nad Pismem Świętym, woleli nowoczesność, ta zaś dla niektórych wiązała się ze świeżą ideologią komunistyczną. Syma dołączyła do grupy komunizującej młodzieży. W powieści Wielki strach dość obszernie opisuje tamte czasy i środowisko Pesach Stark, znany jako Julian Stryjkowski (nazwisko zapożyczył od rodzinnego miasta Stryj).
Pinchas Rumeld, ojciec Henryka Lipszyca.
Młodzi komunizowali, romansowali, kontestowali zmurszałą, ich zdaniem, tradycję. W grupie komunistycznej, do której wprowadził ją przyjaciel Adam, Syma poznała Pinchasa Rumelda. Mówili na niego Pinio. W 1940 roku Syma zaszła z Piniem w ciążę. 17 maja 1941 roku we Lwowie urodził się chłopczyk, któremu nadali imię Henryk. Pinio przyszedł pod szpital, Syma pokazała mu przez okno synka i był to ostatni raz, kiedy się widzieli. Tata Symy pogniewał się na nią, bo nie obrzezała synka. Jeszcze przed wkroczeniem Niemców do Lwowa, 22 czerwca Syma wzięła małego Henryka pod pachę i wcisnęła się do jednego z ostatnich pociągów jadących w głąb Związku Radzieckiego. Inna wersja mówi o ciężarówce. Symie bardzo pomogła jej kuzynka Rajzałe.
Syma nigdy więcej nie zobaczyła Pinia. Ktoś ponoć widział go pod Lenino. Po licznych perypetiach Syma z synkiem trafili do Siewierouralska, osiedla budowniczych zakładów metalurgicznych. Syma rąbała drwa, żeby ogrzać izbę. Przeciętna temperatura na dworze wahała się od -30 do -40 stopni Celsjusza. Wychodząc rano do pracy w hucie, mężczyźni wychylali szklankę wódki. Jednym z pracowników był, również pochodzący z Polski, Samuel. Rosły mężczyzna, przed wojną trenował boks w łódzkim klubie Makabi i działał w organizacji syjonistycznej.
Pewnego dnia w hucie doszło do zatargu. Pracujący obok Samuela Uzbek zaczął głośno dawać wyraz swoim poglądom na temat Żydów.„Żydzi to tchórze. Na froncie wykrwawiają się Polacy, Rosjanie, a Żydzi jak zwykle kryją się na tyłach”. Samuel spokojnie odłożył łopatę i rzucił się na Uzbeka. Bójka dość szybko przybrała obrót zagrażający życiu ich obu. Koledzy z huty rozdzielili walczących. Po pracy Uzbek i Samuel napili się wódki i zostali najlepszymi przyjaciółmi.
Przemawiająca na zebraniu związkowym Syma wpadła w oko Samuelowi, nazywanemu Szmilko. Miał ogromne piwne oczy i gęstą czarną czuprynę. Ona była niską kobietką o wydatnym nosie i długich włosach, kipiała życiem. Szmilko zaczął smalić cholewki do Symki z małym synkiem.
– Dobrze, mój miły. Możemy być razem, ale uprzedzam: w dniu, kiedy odnajdzie się mój ukochany Pinio, zostawię cię dla niego – orzekła Symka.
Szmilko przystał na ten warunek i resztę wojny spędzili jako para. Pod Stalingradem toczyły się ciężkie walki, Japończycy zbombardowali Pearl Harbor, ale w domu Symy i Szmilka występowały problemy innej natury. Z uwagi na trudną sytuację racjonowano żywność. Pracownicy huty otrzymywali 400 gramów chleba i pół litra mleka na rodzinę. Dzieci umierały z głodu.
Wojna dobiegła końca. Szmilko, Syma i Henryk repatriowali się do Legnicy, a stamtąd do Wałbrzycha. Po długiej, pasjonującej historii 28 maja 1945 roku o godzinie 10.00 dawny Waldenburg przyznano Polsce.
W 1946 roku na świat przyszło młodsze rodzeństwo Henryka, bliźnięta Estera i Jerzy. Rodzina zamieszkała przy ulicy Namysłowskiego 6, w mieszkaniu numer 9, w dzielnicy Nowe Miasto. Oprócz nich i jeszcze jednej rodziny pozostali sąsiedzi byli Niemcami. Syma skrzyknęła się z dwiema przyjaciółkami i założyła zakład kapeluszniczy. Zawodu modystki nauczyła się jeszcze we Lwowie. Na kilka lat przed wyjazdem z Polski Szmilko zaczął pomagać żonie, wykonując trudne, wymagające sporo siły zadania, jak naciąganie na parze kaplinów, czyli kapeluszniczych półproduktów, które Syma później przerabiała na piękne, modne damskie kapelusze. Szmilko mówił z dumą, że Syma ma prywatną inicjatywę.
Po maturze Henryka jego kuzyn Cesiek przygotowywał go do egzaminu na Politechnikę Warszawską. Henryk na Politechnikę nie zdał. Kiedy po latach został ambasadorem RP w Japonii, Cesiek stwierdził: „Uczyłem Gienka matematyki, oblał egzamin wstępny na Politechnikę, a potem został ambasadorem”.
Mimo że nie trafił na studia, Henryk pozostał w Warszawie. W Wałbrzychu działał teatr, klub piłkarski, wyszywano koronki, wydobywano węgiel, ale stolica to był wielki świat. Teatry, kina, jazz.
Po pół roku nauki w pomaturalnym technikum budowlanym Henryk coraz mniej interesował się inżynierią, a coraz bardziej zaczytywał w powieściach, szukał. Pewnego razu poszedł na przegląd filmów japońskich. Obejrzał Harfę birmańską, filmy Ozu i Kurosawy: Rashomon, Tron we krwi. W bibliotece na Koszykowej, gdzie chodził, olewając zajęcia w technikum na Górnośląskiej, wpadła mu w ręce monografia o Japonii autorstwa czeskiej pisarki i uczonej Vlasty Hilskiej, ale także praca Bronisława Malinowskiego Życie seksualne dzikich. To było to. Postanowił studiować orientalistykę. Rozpoczął te studia w 1959 roku.
Tamara, znajoma dziewczyna, zaprosiła Henryka na prywatkę z okazji osiemnastych urodzin, gdzie cały wieczór przetańczył z młodziutką Kay, używającą już imienia Kasia. W Warszawie nie brakowało wtedy atrakcyjnych dziewczyn, ona jednak miała w sobie coś.
Zaczęły się zaloty. Henryk napisał do Kasi list. Zaprosił ją do Teatru Ateneum, gdzie 23 grudnia 1960 roku odbyła się premiera sztuki Williama Gibsona Dwoje na huśtawce w reżyserii Andrzeja Wajdy. W roli Gizeli wystąpiła Elżbieta Kępińska, w roli Jerry’ego wzięty aktor teatralny i filmowy Zbigniew Cybulski. „Może pohuśtamy się razem”, pisał Henryk do Kasi.
Dziewczyna się wahała. Nieprzeciętnej urodzie towarzyszyła nieśmiałość. Stopniowo jednak zaczynała pojmować, że mężczyźni zwracają na nią uwagę. W tym czasie mieszkała już tylko z matką, bo starsza siostra z mężem wyprowadziła się po pewnym czasie z rodzinnego domu. Pewien adiunkt na Wydziale Chemii UW, wybitny brydżysta, pochodzący z książęcego rodu Tatarów litewskich, napisał do Kasi, swojej studentki, list. Punkt po punkcie wyłożył w nim zasady, na jakich miałaby się opierać ich znajomość. Wydało jej się to za mało romantyczne, zbyt analityczne. Zresztą zaczynała odczuwać rosnącą odrazę do chemii, którą, podobnie jak starsza siostra, zaczęła studiować na życzenie ojca. Wkrótce potem podczas turnieju brydżowego za granicą adiunkta poproszono o przemycenie do Polski złota. Wpadł i poszedł siedzieć.
Ślub Katarzyny i Henryka, Warszawa 1963.
Kasia coraz częściej spotykała się z Henrykiem. Sztuka Dwoje na huśtawce faktycznie stała się początkiem miłości. Henryk zabrał ukochaną do Wałbrzycha, gdzie wywołała mieszane uczucia w rodzinie przyszłego męża. Nie po raz pierwszy nieśmiałość młodej dziewczyny odebrano jako zadzieranie nosa. Przyjechała panienka z Warszawy i nie w smak jej prowincja, szeptano. Dwa lata później, 3 września 1963 roku, Henryk i Katarzyna pobrali się w Urzędzie Stanu Cywilnego na Nowym Świecie. Przyjęcie weselne zorganizowano w najwyższym w tym czasie budynku stolicy, hotelu Warszawa.
Młoda para wprowadziła się do kwaterunkowego mieszkania matki Kasi przy ulicy Świętokrzyskiej, ponieważ 17 marca 1960 roku obywatelka Akst Sylwia przekazała do dyspozycji Zarządu Spółdzielni Mieszkaniowo-Budowlanej „Dom” opróżnione z osób i ruchomości mieszkanie nr 48 przy ulicy Mochnackiego 4 w Warszawie. Dzięki pomocy finansowej sióstr Sylwia kupiła własne mieszkanko i nowożeńcy mogli zażywać błogiej samotności we dwoje. Zażywali jej intensywnie, tańczyli, chodzili na prywatki.
Kasia i Gienek na nartach, lata 60.
Kasia przez całe życie kochała góry. W górach czuła się wolna, w górach czuła się spełniona. Bardzo silna fizycznie, potrafiła chodzić szybko i długo. To ona pokazała Tatry mężowi, który dotychczas znał tylko Sudety i Karkonosze, bo Ural pozostał w pamięci wyłącznie w powidokach. Gienek zobaczył Tatry po raz pierwszy, kiedy wyjechali we czworo: Andreé, używająca już od pewnego czasu imienia Andrzeja, z Januszem i Kasia z Gienkiem. Zatrzymali się w domu wypoczynkowym Instytutu Geologii.
W lutym 1964 roku Kasia zaszła w ciążę, a pod koniec listopada urodził się pierwszy syn, Paweł.
Przyszedł rok 1968 z wydarzeniami na Uniwersytecie Warszawskim i nagonką antysemicką. Na dziedzińcu Uniwersytetu i na Krakowskim Przedmieściu pałowano demonstrantów. Gienek z czteroletnim Pawełkiem poszedł później na demonstrację pod Politechnikę, którą także rozpędzono; tata uciekał, niosąc syna na barana, do pałowania demonstrantów nie doszło, ponoć dzięki ówczesnemu rektorowi Politechniki.
Kasia z Pawłem, 1965.
Kiedy Paweł miał pięć lat, po raz pierwszy wsiadł do samolotu. Henryk i Kasia chcieli pochwalić się potomkiem i polecieli do Wrocławia. W połowie drogi z Warszawy z powodu złych warunków atmosferycznych samolot musiał zawrócić. Pawełek się rozpłakał, bo nie wiedział, co się dzieje. Dla pocieszenia stewardesa zabrała go do kokpitu, gdzie mógł z bliska obserwować pracę pilota. Po postoju w Warszawie samolot wystartował ponownie i bez przeszkód wylądował we Wrocławiu, skąd pojechali do Wałbrzycha. Z tego pobytu Pawełek zapamiętał zamek w Książu, pawie i rododendrony.
Różne były losy Żydów polskich po wydarzeniach 1968 roku. Znakomicie pokazuje to Marcel Łoziński w filmie Siedmiu Żydów z mojej klasy. Jedni postanawiali wyjechać, inni zostawali. Przeważająca większość wyjeżdżała, zresztą wiele osób nie miało wyboru. Zwalniano ich z pracy i dawano dwa tygodnie, żeby się spakowali. Wyjeżdżającym odbierano dowody osobiste, a wraz z nimi polskie obywatelstwo.
Syma, w odróżnieniu od Szmilka, nigdy nie chciała z Polski wyjeżdżać. Szmilko był zagorzałym syjonistą – przed drugą wojną, w jej trakcie i po jej zakończeniu. Do Izraela wyjechał tuż po wojnie jego rodzony brat. W roku 1956 Szmilko wygrał w totolotka i mógł zrealizować swoje marzenie – pojechał do Izraela. Syma trochę się obawiała, że mąż już nie wróci. Dziesięcioletni, może nieco starszy Jerzyk pocieszył mamę: „Nie martw się, mój ojciec to przyzwoity facet, nie zostawi żony z trojgiem dzieci”.
Szmilko wrócił. W 1968 roku Syma przyjechała do Warszawy, gdzie 19 marca obejrzała w telewizji przemówienie Gomułki, pierwszego sekretarza PZPR. Po powrocie do Wałbrzycha powiedziała tylko: „M’ furt”. W jidysz znaczy to tyle, co: jazda, w drogę, spadamy.