Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Muzułmański świat oczami kobiet.
Piękna i młoda terrorystka Safija. Pragmatyczna swatka Warda. Umm, radykalna saudyjska matka. Giri, księżniczka slumsów. Nadira, muzułmańska guru. Przemytniczka Ajsza. Latifa, bizneswoman z Kataru. Nieprzejednane, surowe, troskliwe i czułe. Walczą o miłość, lepsze życie lub swój utracony świat. Kobiety świata islamu. W spotkaniu z Magdaleną El Ghamari zdecydowały się otworzyć i opowiedzieć swoją historię. Przekonaj się, jak naprawdę żyją kobiety islamu.
Magdalena El Ghamari– akademiczka, wykładowczyni i ekspertka świata islamu, jest autorką wielu książek i artykułów naukowych o tematyce arabsko-muzułmańskiej. Aktywnie działa w obszarze szkoleń krajowych i międzynarodowych organizacji odpowiedzialnych za prewencję terroryzmu oraz radykalizacji. Interesuje się religią, kulturą, sztuką, modą i życiem kulinarnym świata arabskiego. Z zamiłowania podróżniczka, pilotka i przewodniczka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 160
Copyright © Magdalena El Ghamari, 2023
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
Zdjęcie na okładce
© Patrik Dietrich/Shutterstock
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Iwona Szopa
Korekta
Małgorzata Denys
ISBN 978-83-8295-894-2
Warszawa 2023
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Córce Sarze, mamie i wszystkim moim Habibti…
PROLOG
Jedna z teorii głosi, że kobietą jest osoba, która się nią rodzi, a nie ta, która się nią staje. Kiedy dochodzi do wymiany zdań, każda taka dyskusja przybiera zażartą formę. Okazuje się wówczas, że mamy zróżnicowane zdania na temat tego, kim jest kobieta. Kobieta może być odważna, pewna siebie, niezależna i samodzielna, skoncentrowana na swoich potrzebach i własnej karierze zawodowej. Może żyć na równych prawach z mężczyznami. Czy taka rzeczywiście jest nowoczesna, wyzwolona kobieta? I czy każda? Potrafimy same zarządzać swoim życiem, posiadamy odpowiednie środki finansowe… niektóre z nas robią kariery i są pewne siebie. To o takich kobietach teraz się pisze jako o tych wyzwolonych – to kobiety XXI wieku. Ale czy wszystkie takie jesteśmy? Możemy pójść inną drogą, dbać o domowe ognisko i rodzinę, ale wówczas, w kontekście wybujałych wyobrażeń, chęci posiadania i walki o więcej, świat będzie widział w nas kobiety mało zdeterminowane – z pewnością nie takie, o których się mówi, że są kobietami sukcesu. Współczesność jest brutalna i bezwzględna dla kobiet. Trzeba być albo taką, albo taką – nic pomiędzy. Dlatego też oddaję w wasze ręce zupełnie inną historię o kobietach. O muzułmankach, Arabkach, bojowniczkach, księżniczkach i terrorystkach – ale przede wszystkim o kobietach. Historię, gdzie blisko- i dalekowschodni świat jawi się nie tylko jako ten podporządkowany i uległy. Historię, w której jeśli ktoś będzie mógł wpłynąć na zmiany w świecie muzułmańskim – to tylko kobieta. To o tych, które walczą. Nie napiszę o nich, że są feministkami, bo żadna z moich bohaterek nigdy takową by się nie nazwała. Są przede wszystkim kobietami, muzułmankami i Arabkami z różnych rejonów tego ogromnego fragmentu naszego świata. Islam jest drugą religią pod względem liczby wyznawców – Ziemia jest domem dla ponad 1,9 miliarda muzułmanów. Islam to również najszybciej rozwijająca się religia świata. To tu pisze się nowa historia kobiet, które własnym uporem i nieprzejednaniem walczą w inny sposób, nie zawsze znany polskiemu czytelnikowi. Kobieta w tym świecie jest często „szyją, która kręci głową męża”, tą, która z drugiego lub trzeciego rzędu przejmuje inicjatywę, potrafi być też tą, która decyduje o najważniejszych kwestiach. W debacie o kobietach gubi się rachunek osobistych, indywidualnych doświadczeń – zwłaszcza perspektywa kobiet. A jeśli dodam, że to właśnie moje bohaterki piszą historię?
Jako kobieta żyjąca w dwóch równoległych światach i przestrzeniach, wychodzę do was z niniejszą książką – reportażem, w którym oddaję głos moim bohaterkom. Na przestrzeni lat, podróżując po krajach arabskich i muzułmańskich, poznałam tak wiele niesamowitych historii i kobiet, że przyszedł czas na to, by one same niejako mogły się przedstawić. Uważam również, że jako kobieta w pewnym sensie uprawniona do tego ze względu na swoje korzenie rodzinne, kulturowe czy religijne jestem w stanie opisać kobiety ze świata arabsko-muzułmańskiego w nieco innym wydaniu. To moje pochodzenie, moje dziedzictwo, które mam we krwi, ale i znajomość pewnych zasad pomogły mi otworzyć drzwi nie tylko domostw, ale i serc wielu z moich bohaterek. Zaufały mi i dały się poznać. Mam też świadomość, że weszłam do tego świata jako swoja, z automatu, bez zbędnego wyjaśniania i tłumaczenia. Swoja to swoja. Legitymacja, jaką otrzymałam z tytułu urodzenia, spowodowała też jednak, że żyję w pewnym dysonansie – opowiadam o meandrach życia Arabek, muzułmanek w Polsce, albo Polek, które budzą taką samą ciekawość w świecie islamu. Co więcej, żaden z tych światów nie jest do końca moim światem, są one bowiem pełne sprzeczności i różnic. Ale gdyby nie owa legitymacja, nie byłabym w stanie wykonywać swojej pracy, opowiadać i pisać. W każdym z nich czuję się nieco obco, co budzi jeszcze większą moją ciekawość i szczerość. W różnych przestrzeniach geograficznych walczymy o to samo, często przy użyciu innych słów i środków, ale w wielu kwestiach się nie różnimy. Chcemy zrozumienia, emocji oraz troski, przez których pryzmat wspólnie patrzymy w tym samym kierunku – w przyszłość.
Książkę tę zaczęłam pisać w 2017 roku w formie notatek z podróży, kiedy zmieniłam pracę i wydawało mi się, że prosperity i rozwojowi nie może już nic zaszkodzić. W tle była rywalizacja pomiędzy starym porządkiem (czyli liberalnymi demokracjami) a tym, co ma go zastąpić. Pierwszy rok prezydentury Donalda Trumpa, wybory w Niemczech i Francji oraz rozmowy dotyczące Brexitu, wojna w Syrii, kryzys uchodźczy w tle i zamachy terrorystyczne w Londynie, Paryżu i Manchesterze, Petersburgu, Sztokholmie, Katalonii, Al-Minja, Turku, Mogadiszu czy Nowym Jorku. To tylko wybrane wydarzenia, które były tłem moich podroży. Książkę kończyłam na początku 2023 roku, obserwując, jak wielu z nas jest w coraz gorszej formie. Świat po pandemii, w kryzysie gospodarczym z szalejącą inflacją i ciągle niekończącą się wojną na Ukrainie. Przez cały ten czas poznawałam wiele niezwykłych kobiet, których historie mnie urzekły i trafiły do tej książki. Jako kobieta zawsze byłam ciekawa innych kobiet. Bohaterki i miejsca, które odwiedziłam, są wyjątkowe – począwszy od Leili, Asmy, Nadii, Tufahhy po Alli, Nysrin czy Hebę, które spotkałam w Maroku, Tunezji, Bośni, Iraku, Jemenie, Iranie i Afganistanie.
Między podróżami, wykładami, różnymi uniwersytetami odnajdowałam coraz to nowe, inspirujące historie, które powinny były stać się czymś więcej niż tylko przypisem w monografii naukowej lub artykule. Chciałam, by o moich bohaterkach – muzułmankach, Arabkach, bojowniczkach, księżniczkach i terrorystkach – ktoś w końcu usłyszał. Miałam bowiem okazję je poznać, wejść do ich świata, stać się jedną z nich. Ale, co ważniejsze, chciałam dać im szansę na pokazanie tego, co je motywuje i prowadzi w określonym kierunku – jakie są, czego pragną… Mimo iż napisałam wiele książek i dziesiątki artykułów, to uważam, że prawdziwe historie opowiadają ludzkie dramaty i samo życie. W nauce moje bohaterki stawały się jedynie statystyką – pozycją, o której nie mogłam napisać nic więcej. Były tylko milczącymi, bezimiennymi podmiotami obserwacji naukowej lub tak zwanych badań terenowych. Dlatego jako kobieta i wykładowczyni oddaję w wasze ręce tę książkę z historiami moich bohaterek – poznasz kobietę, poznasz człowieka, który nie kryje się za przypisami czy cytatami naukowymi. W pierwszej połowie XXI wieku to człowiek jest najważniejszy, a my – kobiety – nie zgubiłyśmy wrażliwości emocjonalnej. Daje nam to przewagę w wielu wymiarach – czy tego chcemy, czy nie i czy z tego korzystamy umyślnie, czy też nie. Zapraszam was, byście poznali moje Habibti, nie wszystkie, bo na swojej drodze poznałam ich dużo więcej. Jednak na opisanie niektórych historii jeszcze nie jestem gotowa, a te, którymi dzielę się z wami tutaj, trafiły po prostu na dobry czas i dobre miejsce. A kto wie, może podczas tej blisko- i dalekowschodniej podróży sami odkryjecie, jakimi emocjami kierują się bojowniczki, księżniczki i terrorystki.
CYRENAJKA, LIBIA, 2017
TERRORYSTKA SAFIJA
Piękna, młoda, o zielonych oczach – Safija… Nie wiem, co się z nią stało. Czy może trafiła do jednego z owianych złą sławą obozów, takich jak Al-Hawl czy Al-Roj w północno-wschodniej Syrii, a może jest w irackim obozie Al-Jada’a. A może popija gdzieś kawę, spoglądając na Zatokę Perską? Czy w ogóle żyje?
W 2021 i 2022 roku kilka rządów poszło w ślady takich krajów jak Kazachstan, Uzbekistan, Niemcy i Dania i również zaczęło brać odpowiedzialność za swoich obywateli, którzy utknęli w syryjskich obozach dla terrorystów z Daesz. Hiszpania, Francja, Australia i Holandia upomniały się o swoich, a o ich losie decydują teraz sądy krajowe. Są też w całej Europie organizacje, które zajmują się repatriacją i kobiet, i dzieci – również tych będących bojownikami Daesz i działającymi na jego rzecz. Organizacje te wspierają je psychologicznie, prawnie i zapewniają kontakt z rozdzielonymi – między Europą a krajami arabskimi – rodzinami sympatyzującymi z Daesz.
Czy Safija może być w Europie? Czy może jest gdzieś indziej i zaczęła życie na nowo? Te wszystkie pytania pozostaną na ten moment bez odpowiedzi…
Nigdy nie miałam jej numeru telefonu, kontaktu z nią poprzez media społecznościowe, w których była tak aktywna, ani nawet zwykłego maila. Tak samo szybko jak pojawiła się w moim życiu, tak szybko zniknęła, pozostawiając po sobie resztę swojego bólu, ale i zrozumienia dla motywów jej bezwzględności. Jej historia to próba przetrwania za wszelką cenę, potrzeba potwierdzenia swojego statusu oraz niechęci do jakichkolwiek kompromisów. Mądra i niezwykle przenikliwa, sprytna, wystarczyło, że na mnie spojrzała. Widziałam w niej wzrok mojej siostry, która wiedziała, że bez silnego mężczyzny u swojego boku nie będzie w stanie zapewnić godnego życia sobie i dziecku. To historia o wzajemnej nieoceniającej relacji, gdy w tamtym momencie, na tamtą chwilę przez ten długi czerwcowy dzień byłyśmy jak siostry. Poznałyśmy się latem 2017 roku…
Miałam okazję być w wielu ośrodkach dla uchodźców oraz migrantów. Nie napawa mnie to dumą ani nie budzi przekonania, że coś wiem na ten temat. Patrzę, obserwuję, rozmawiam i milczę… czasem tylko piję kawę lub gram z dzieciakami w piłkę. Każdy z tych uchodźców jest inny, każdy z nich ma inne cechy. Począwszy od miejsca pochodzenia, przez wewnętrznie wypracowaną i wykreowaną kulturę bycia, do reguł i zasad codziennego funkcjonowania.
Ale są takie momenty i takie obrazy, które zapadły mi na tyle głęboko w pamięć, że wymagają opisu. Poza rodzinami postrzeganymi jako związane z Daesz, niezależnie od tego, czy są to osoby przesiedlone wewnętrznie, czy powracające z różnych innych obozów, istnieje trzecia kategoria osób – najgorsza. To kobiety o udowodnionym zaangażowaniu lub przynależności – dorosłe oraz nieletnie.
Tak, Safija była jedną z nich. Aktywnie werbująca nowych członków Daesz w Europie, zdołała nakłonić swojego pierwszego męża, żeby do niej dołączył i wziął czynny udział w działaniach organizacji. Tak niewiele mówi się o mężczyznach zwerbowanych przez kobiety… Przy czym o kobietach terrorystkach mówi się coraz więcej. Dobrze wykształcona, mówiąca biegle w czterech językach. Jej mąż zaś, posłuszny bojownik swojej małżonki, działający chyba głównie z miłości i przywiązania do Safii, nie zdołał przetrwać zadania, jakie go czekało w jednym z krajów Afryki Północnej w 2012 roku, powiązanym z ambasadą Stanów Zjednoczonych. Zginął śmiercią męczennika w trakcie wykonywania samobójczej misji. Safija niewiele o nim mówiła, podała jedynie te kilka faktów. Nie widziałam w jej twarzy smutku ani poczucia utraty kogoś bliskiego. Choć może to przez upływ czasu i wszystko to, co wydarzyło się później.
Safiję poznałam we wschodniej Libii, nazywaną jeszcze przez Cesarstwo Rzymskie Cyrenajką – tak, to mój rodzinny kraj.
Dekadę po tym, jak w lutym 2011 roku po raz pierwszy wybuchły protesty przeciwko brutalnym i represyjnym rządom pułkownika Muammara al-Kaddafiego, Libia pozostawała krajem nękanym wewnętrznymi problemami (w tym krwawym wewnętrznym konfliktem) oraz pogłębiającym się rozdrobnieniem politycznym. Zaraz po upadku reżimu Daesz wykorzystało niestabilność Libii i już pod koniec 2014 roku na wschodzie kraju utworzyło oddziały wspomagające działania w Syrii i Iraku. Następnie siatka terrorystyczna dotarła do miasta Syrta na środkowym wybrzeżu i stamtąd rozszerzyła swoje wpływy w całym kraju. Mimo trwającej kampanii przeciwko Daesz, wspieranej przez siły ONZ, organizacja w latach 2015–2016 umocniła się i rozbudowała swoje struktury wewnętrzne.
Safija przebywała w Libii od 2015 roku, przez co prawdopodobnie była ważnym spoiwem organizacji na tym froncie. Nigdy nie używała nazwy kraju, lecz mówiła zgodnie z narracją Daesz – wilajet Al-Libii–co można w skrócie rozumieć jako prowincja Daesz w Libii. Terroryści wykorzystali wewnętrzny chaos i zamęt, który przysłużył się ich działaniom z uwagi na brak stabilnej koncepcji politycznej w kraju oraz znużenie, wewnętrzną frustrację obywateli libijskich, otwarte i niestabilne granice, przez które przebiegały szlaki handlu bronią oraz ludzi.
Dla nas, Libijczyków, oznaczało to, że albo należy się dostosować i podporządkować, albo trzeba uciekać. Można było milczeć i obserwować tragiczne wydarzenia albo zdecydować się na dobrowolną migrację. Handel ludźmi, kobietami, dziećmi, handel organami, wykorzystywanie seksualne – to tylko część okrucieństw, jakie widziała Libia w tym czasie. A Safija właśnie była ich znakomitą częścią.
Znaczenie Libii dla Daesz było kluczowe, co potwierdził w styczniu 2015 roku libijski członek tej organizacji Abu Ibrahim al-Libi, który omówił znaczenie Libii pod względem jej geograficznego położenia. W dokumencie zatytułowanym Libia: strategiczna brama dla Państwa Islamskiego wyjaśniał, że: Libia spogląda na morze, pustynie, góry i sześć obszarów: Egipt, Sudan, Czad, Niger, Algierię i Tunezję… To kotwica, której Afryka i muzułmanie Maghrebu powinni się trzymać. Inny autor z Daesz, Abu Moaz al-Barqawi (z miejscowości Barqa), pisał w Przyjdź do owczarni kalifatu, że Daesz dąży do zniesienia granic Tunezji, Libii i Egiptu, by stworzyć coś na wzór prowincji Eufratu w Syrii i Iraku. Oprócz próby zdobycia nowych terytoriów (lub po utracie ich części w Iraku i Syrii) lokalna sytuacja Libijczyków była dla Daesz bardzo atrakcyjna – zdestabilizowany kraj, pogrążony w walkach o władzę, skorumpowany, a do tego bogaty, z ogromnym terytorium.
Safija była świetnie zorientowana w sytuacji Libii, mimo iż z niej nie pochodziła. Jej wiedza była bardzo obszerna, wykraczała poza sferę polityczną, na cały obszar Maghrebu, ale obejmowała też wewnętrzną sytuację w Egipcie i na Synaju. Znała ludzi, potrafiła się przemieszczać i wiedziała, kto w południowych plemionach decyduje o przejściu przez granice z Sudanem, Czadem i Nigrem. Z pewnością była to wyjątkowa wiedza dla organizacji. Skąd dokładnie pochodziła, nigdy się nie dowiedziałam, poza tym, że miała korzenie irackie, a jej zmarły mąż był Brytyjczykiem i od kilku lat mieszkali w Libii.
Safija miała zostać drugą żoną mojego sąsiada, pół Polaka, pół Libijczyka. Zresztą w takich miejscowościach jak moja wszyscy się znają, każdy wie, kto z kim, po co i dlaczego. Temat potencjalnych zaślubin rozchodzi się szybciej niż post na Facebooku. A gdy dołączyć do tego warunki chaosu, ludzie są jeszcze bardziej podejrzliwi i lepiej dostrzegają nowych, a tym bardziej obcych. A w dodatku ślub?! Z obcą kobietą, to było wydarzenie.
Jak się później okazało, do ślubu nigdy nie doszło, ponieważ Karim zginął w walkach na przedmieściach miasta w konfrontacji między dwoma organizacjami terrorystycznymi w 2015 roku, a Safija pozostała jedynie narzeczoną poległego. Wielu młodych mężczyzn w Libii w tamtym okresie nawet nie wiedziało, że pracuje dla organizacji terrorystycznej. Byli kurierami, zajmowali się transportem, przewożeniem osób, na podobnej zasadzie jak taksówkarze, byli też kierowcami tirów na długich trasach przez Saharę. Jedni handlowali pojemnikami z libijską ropą, inni samochodami lub po prostu dostarczali informacje. Wcześniej na takich samych zasadach działała w Libii służba bezpieczeństwa Muammara Kaddafiego.
W sytuacji śmierci narzeczonego, bez względu na status i zajęcie kobiety, kultura nakazuje, żeby nie tylko się nią zaopiekować, ale i znaleźć nowego męża, jeśli wyraża ona na to zgodę. Libijki Arabki zawsze cieszyły się wysokim szacunkiem społecznym. Są to silne i bezkompromisowe kobiety, które zawsze kierują się racjonalnością, rzadko bądź wcale miłością i mrzonkami. Dlatego też Safija od samego początku miała prawo do decyzji oraz wyboru – czy wciąż chce wyjść za mąż, czy w takich okolicznościach już nie.
Ile lat miała Safija? Tego też nie wiem. Chociaż wydawało mi się, że jest w moim wieku, może trochę młodsza. Miała wiele atutów, począwszy od wieku, przez głębokie zielone oczy, aż po najważniejsze – brak dzieci z poprzedniego małżeństwa. Jej sytuację na „rynku matrymonialnym” poprawiało również to, że była „podobno” daleką rodziną jednego z szejchów i jednocześnie imama1 działającego w najstarszym meczecie w mieście. Rodzina imama przyjęła Safiję do siebie do domu, po śmierci jej męża Brytyjczyka, z którym mieszkała w Bengazi na wschodzie Libii od 2011 roku. Stąd też kontynuowała swoją działalność, którą sama z uśmiechem nazywała „humanitarną”.
Od 2012 roku inna znana w regionie organizacja Ansar al-Sharia2, współpracująca z Daesz na wschodzie Libii, prowadziła kampanię zabójstw, porwań i ataków na członków reżimu Kaddafiego i ich rodzin. W kraju zaczęły działać islamskie bojówki, które, po części wspierane przez tymczasowe władze Libii, zajmowały się usuwaniem przeciwników politycznych. Dodatkowo organizacje walczyły ze sobą w zależności od miasta. 11 września 2012 roku o godzinie 21:40 czasu lokalnego członkowie Ansar al-Sharia zaatakowali amerykański kompleks dyplomatyczny w Bengazi, w wyniku czego zginęli zarówno ambasador Stanów Zjednoczonych w Libii J. Christopher Stevens, jak i oficer ds. zarządzania informacjami w służbie zagranicznej USA Sean Smith. Zaraz po tym ataku, w wyniku francuskiej aktywności działań kontrterrorystycznych w Mali, do Libii wróciła grupa terrorystów. Oba wydarzenia były nie tylko tłem życia Safii, ale też miały na nie istotny wpływ, bowiem jej mąż zginął właśnie w ataku na ambasadę USA. Tajemnica, o której nikt nie wie, ale mówią wszyscy.
Biedna Safija… Nikt się nie zastanawiał wówczas, czy zamachowcy mają rodziny, co robią, gdzie mieszkają, skąd się wzięli. Potyczki polityczne przysłoniły misternie utkną siatkę organizacji terrorystycznej, w której jednym z głównych aktorów była właśnie Safija, a nie jej mąż.
Safija była w grupie terrorystów z Mali, organizujących obozy szkoleniowe dla rekrutów Daesz. Zajmowali się całą logistyką i przerzutem, głównie dzieci przez granicę. Pod szyldem organizacji humanitarnej Safija i jej grupa, złożona z czterech kobiet i trzech mężczyzn, bardzo dobrze poznali południe Libii, szlaki migracyjne oraz wewnętrzne zależności między plemionami, zamieszkującymi tamte regiony. Co więcej, obydwa wydarzenia przyspieszyły destabilizację Bengazi. Między 2012 a 2014 rokiem Safija bezpiecznie działała na południowym froncie libijskim, pod przykrywką aktywności humanitarnej. Organizowała liczne spotkania z kobietami, a nawet prowadziła stronę w mediach społecznościowych o działaniach libijskich skautów i o ich wysiłkach na rzecz demokracji w Libii. Nigdzie nie pokazywała się jako szefowa organizacji.
W rozmowie ze mną, kiedy zapytałam ją, czy taki był cel jej aktywności – front libijski, powtarzała tylko, że musiała zarabiać, żeby godnie żyć, a bez męża musiała być jeszcze silniejsza. Posługiwała się typowymi zwrotami dla lokalnych handlarzy bronią i ludźmi: import-eksport lub AA deal, oznaczającym Arab-African deal (układ arabsko-afrykański). Równolegle z wydarzeniami z życia Safii Libia znalazła się w 2013 roku, obok Tunezji, w pierwszej piątce krajów wysyłających najwięcej zagranicznych bojowników do Syrii.
Od połowy 2014 roku stosunki między siecią libijskich bojowników a innymi zagranicznymi bojownikami stały się wystarczająco silne, by pierwsze ich pokolenie zainicjowało nową odsłonę organizacji. Libijski front Daesz, poza podziałem na trzy wilajety, składał się również z czterech centrali: w Darnie od 2014 do 2018 roku, w Syrcie od 2015 do 2016 roku, w Bengazi od 2014 roku do 2017 roku oraz w południowej Sabha od 2014 do 2021 roku. Safija zaś, analizując daty i wydarzenia, była częścią całej tej terrorystycznej układanki – do czego z dumą się przyznawała – latem 2017 roku.
Libia stanowiła trzy odrębne fronty działań Daesz – zróżnicowane pod względem tożsamości lokalnej, położenia, konstrukcji społecznej oraz dostępu do zasobów finansowych. Safija działała głównie w ostatniej z tych dziedzin. Obie zaś byłyśmy świadkami wzrostu i umacniania się organizacji, poprzez utworzenie biura prasowego prowincji Cyrenajka czy tego, jak z początkowo małych grup powstańców rodziły się uzbrojone i zradykalizowane oddziały bojowników Daesz. Doszły uliczne patrole religijne oraz patrole moralności, które kontrolowały miejscową ludność, pouczały i instruowały kobiety, jak się zachowywać. W mieście powstały również posterunki formowane z członków Daesz, którzy kontrolowali przechodniów i podróżujących samochodami oraz sprawdzali ich znajomość religii. Czasami domagali się również opłaty za przejazd lub potwierdzenia tożsamości poprzez odpowiednie biuro, nadzorowane przez skrajne ugrupowanie, które wówczas mieszkańcy nazywali radykałami.
Każdy z mieszkańców dzięki sieci znajomych oraz dużym rodzinom wiedział, gdzie są rozmieszczone posterunki i punkty kontrolne, a także potrafił je omijać, by tej kontroli uniknąć.
W Libii latem jest zawsze upalnie, ale tamtego lata było gorąco jak w piekle. Dlatego siedziałyśmy z Safiją w manuarze3, który z każdej strony był otoczony wysokim, czterometrowym murem. Reszta ogrodu była na tyle zadrzewiona, że dawało się wyczuć lekki podmuch wiatru i unoszący się w powietrzu zapach cytrusów. W rogu działał wentylator, który miał nam, kobietom, umilać to gorące popołudnie. Dzieci się bawiły, ganiając się po ogrodzie. W części domowej przebywali mężczyźni, popijając słodką herbatę i głośno rozmawiając na tematy polityczne. Rozpoczęły się zaślubiny Safii, czyli wydarzenie na skalę miasta – zgodnie z tradycją przede wszystkim wypadało przyjść i pogratulować. Był to dzień zapoznania – oficjalna część całego ceremoniału, związanego z przyjazdem narzeczonego do rodziny przyszłej panny młodej i ofiarowaniem prezentów – początkowy etap formalnego narzeczeństwa. W domu imama, przybranej rodziny Safii, nie wypadało się nie pojawić. Tak więc wszystkie kobiety z najbliższej okolicy nie tylko musiały przyjść z gratulacjami, ale też, ciekawe rozwoju sytuacji, chciały zobaczyć zarówno Safiję, jak i jej nowego narzeczonego.
Po całej oficjalnej części, kiedy rodzina narzeczonego opuściła dom imama, kobiety w swoim gronie plotkowały, jadły i śmiały się, snując żartobliwe, a nawet (po cichu) erotyczne opowieści. Miałam wówczas z Safiją jedną wspólną cechę, którą ona od razu dostrzegła i wykorzystała, żeby nawiązać ze mną kontakt – obie tylko po części byłyśmy z tego miejsca. Niby wszystkich znałyśmy, ale nie do końca. Ani ona, ani ja nie przebywałyśmy cały czas w tym gronie kobiet, ale tylko od czasu do czasu. Nikt nam oczywiście nie dawał tego odczuć, ale my wiedziałyśmy i w naszych spojrzeniach można było to wyczuć. Od teraz, jako żona, Safija miała należeć to zupełnie innego grona kobiet niż ja. Poza tym każdy wiedział, czym Safija się trudni. W arabskich rodzinach można jedynie udawać, że się pewnych rzeczy nie widzi, ale wszyscy i tak wiedzą, niczego nie da się ukryć. Tak też było z Safiją. Większość kobiet była zazdrosna o jej urodę, ale nie potępiała jej za działalność. Czasem nawet na podstawie rozmów, którym się przysłuchiwałam, miałam wrażenie, że jej zazdroszczą. Niezależnej pozycji, hardości, samodecydowania o sobie w tak ostentacyjny sposób, w jaki żadna z tych kobiet nie potrafiła. A ja widziałam to jeszcze inaczej, bo mimo że każda z nich była niezależna, musiała dla swojego własnego dowartościowania się mieć męża. A potem okazywało się różnie, jak to w małżeństwie. Safija taka nie była, bo już była wdową, więc i jej status społeczny był zupełnie inny. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że lepszy.
W tamtą upalną noc śmiałyśmy się i rozmawiałyśmy o swoich obserwacjach. Każda z kobiet, która znalazła się w zasięgu naszego wzroku, została dostatecznie obgadana, przez co uzupełniłyśmy swoje luki w ważnych informacjach dotyczących społeczności miasta. Bez tej wiedzy ciężko się funkcjonuje w arabskim społeczeństwie. Zresztą rozmawiałyśmy po angielsku, bo tak zagadała do mnie Safija, która chciała chyba na chwilę uciec od tego, w czym właśnie uczestniczyła. Sprzeczałyśmy się na tematy polityczne, ale i religijne. Safija była wyjątkowo nieugięta, jeśli chodzi o wiarę, a ja złośliwie ją podpuszczałam, więc strasznie się denerwowała. Wyczuwało się w niej ekstremalną postawę, ale też czysty pragmatyzm. Prowadziła organizację import-eksport, pomagała kobietom, a ostatnio miała nawet audycję w lokalnym radiu. Dopiero po kilku miesiącach od naszego spotkania okazało się, że to radio Daesz. Nikt nie potępiał za to Safii – przecież prowadziła audycję kobiecą dla porządnych muzułmanek. Tego się nie neguje. Nie wolno, nie wypada – po prostu haram. Zresztą już przez sam fakt bycia daleką krewną imama nikt źle się o Safii nie wypowiadał. Poza tym Safija była dumna i nie bała się mówić o swojej aktywności, to chyba najbardziej przerażało inne kobiety i dlatego wolały pewnych rzeczy nie słyszeć.
Zapytałam Safiję, czy czegoś żałuje, a ona, bardzo szczerze i bez zbędnego namysłu, odpowiedziała, że nie, bo czego może żałować – ma przecież piękne, dobre życie, jakiego chciał dla niej Bóg.
Wtedy nie wiedziałam, czy mówi to z przekąsem, czy naprawdę w to wierzy. Ale znając już różne postawy kobiet, wiedziałam, że jej jest prawdziwa. Zupełnie inaczej zachowywały się kobiety z obozu dla żon rodzin Daesz, inaczej te, które trafiły z powrotem do Europy, a jeszcze inaczej te, które robiły pewne rzeczy z racji swojego statusu społecznego lub dla pieniędzy. Dlatego każda historia jest inna.
Długo się zastanawiałam, czy zapytać wprost Safiję o to, czy ona sama rozkręciła swój „biznes”, czy też została do niego „zaproszona”. Nie mogłam się powstrzymać, musiałam ją o to zapytać.
Daesz wyraźnie różni się od innych islamskich grup terrorystycznych co do swojej wizji budowania państwa. Do dnia dzisiejszego wymusza rekrutację zarówno bojowników, jak i osób do wypełniania zróżnicowanych ról społecznych. Podczas gdy słyszymy głównie o „narzeczonych dżihadystów” lub „służebnicach dżihadu”, miałam przed oczami przykład prawdziwej i w dodatku szczerej terrorystki, bojowniczki o swoją niezależność i wolność. Tak definiowała to Safija. Pieniądze, jakie zarabiała, niebotyczne jak na warunki arabskie, do tego renta po zmarłym mężu (samobójcy), a także status społeczny wdowy – to wszystko dawało jej przywileje, z których nauczyła się korzystać. W niczym nie przypominała uległej, biednej arabskiej żony – nie pasowała do obrazu, jaki często przedstawiają zachodnie media. To ona była szyją i głową. Z pewnością to też kwestia wielu innych czynników, takich jak pochodzenie, możliwość nauki, studia za granicą, gdzie miała szansę wywalczyć swoją pozycję, oraz mężczyźni, jakich wybierała. Ale też miejsce i czas, tego nie da się pominąć. W rzeczywistości kobiety są zaangażowane we wszystkie możliwe działania terrorystyczne – od propagandy internetowej poprzez zbieranie danych, przekazywanie informacji aż po aktywną działalność werbunkową. Nijak to się ma do genderowych oczekiwań Zachodu i wyobrażeń o służących, podporządkowanych żonach, idących dwa kroki za mężczyzną.
Do dziś nie wiem, czy Safija miała wiedzę na poziomie globalnym i czy była świadoma, do czego jej działalność jest wykorzystywana i jak to wszystko jest rozplanowane. Jak miejsce, do którego przybyła, ewoluowało w czasie i jak przy okazji jej działań zmieniła się sama organizacja. Ile może być takich Safij?, zastanawiałam się.
Safija raz na jakiś czas wyjeżdżała również służbowo dalej niż na południe Libii, miała spotkania w Dubaju, Stambule czy Marrakeszu i zawsze operowała amerykańską walutą. Nie korzystała z supernowoczesnego modelu telefonu komórkowego lub superdrogiego laptopa. Przeciętny sprzęt na libijskiej karcie, nierzucający się w oczy, kupiony na lokalnym rynku – tyle zdołałam dostrzec.
W końcu zebrałam się na odwagę i od niechcenia zapytałam Safiję, czy brała udział w rekrutacji na swoje stanowisko. Wiedziałam, że ją tym rozśmieszę. Nie można było zapytać mniej dyskretnie i jednocześnie bardziej wprost.
– No teraz to zaszalałaś – odpowiedziała, śmiejąc się wniebogłosy. – Wiesz co, chodź na górny taras, zapalimy rygillę4? – dodała.
– Jasne – odpowiedziałam zaskoczona. Nie wiedziałam, że Safija pali, tym bardziej mnie to zaskoczyło, bo to by oznaczało, że jej nie uraziłam i jest otwarta na rozmowę.
– Magda – zaczęła swój wywód – długo myślałaś nad tym pytaniem? Czy chcesz jeszcze o coś zapytać?
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, bo wiedziałam już, że mogę sobie pozwolić na dużo więcej. Zatem dodałam:
– W Polsce jest tak, że ulubione pytania są o pieniądze, zresztą tak jak tu. – Roześmiałam się.
Safija dalej się uśmiechała, co w tym wszystkim i przy temacie naszej rozmowy było coraz bardziej niepokojące.
– Dopóki jest tu taki bałagan, Magda, mogę wszystko, trzeba tylko wiedzieć, komu trzeba dać zarobić. Ale ty chyba coś o tym wiesz, prawda?
Wtedy ja spojrzałam na nią z lekkim zaskoczeniem, ale też szybko znalazłam prostą odpowiedź.
– Oczywiście! Podstawą każdej ludzkiej relacji jest to, że ludzie chcą być ważni, potrzebni i zauważeni. To wszystko.
– Masz rację – odrzekła. – Dlatego to, co robię, nie ma najmniejszego znaczenia, tak jak to, ile kto mi płaci, bo to rynek decyduje o stawkach. W 2012 roku za dostanie się do Turcji trzeba było zapłacić około pięciu tysięcy euro, pamiętasz? Każdy chciał być przemytnikiem, a przynajmniej podłączyć się do miliszi5. Bo to oni rządzili na danym terytorium, w danym mieście, na danych ulicach. Teraz jest dokładnie tak samo, tylko wszyscy zdobyli już trochę doświadczenia.
– Tak, a potem stawki spadły do tysiąca euro.
– No i widzisz, wszyscy się uczą, im trudniej, tym wyższa cena. Ale też nie brakuje takich, co sprzedadzą swoją nerkę, a nawet dziecko, żeby uciec. Nikomu nie współczuję, Magda. Znalazłam się w takich, a nie innych realiach, wiesz, że moja rodzina pochodzi z Iraku? Emigrowali z kraju w 2005 roku do Szwecji.
– Czyli na skutek działań z 2003 roku? Słynna walka z terroryzmem według George’a W. Busha?
– Tak, byłam mała, ale wszystko pamiętam. Mój tata pracował dla agencji rządowej Saddama Husajna, w 2003 roku zachorował, ale mimo to cieszyliśmy się wsparciem ze strony władz. Byliśmy pięcioosobową rodziną, która żyła na bardzo dobrym poziomie. W zasadzie mieliśmy wszystko, niczego nam nie brakowało. Po obaleniu Saddama nie mieliśmy za co żyć, więc moja mama musiała przejąć na siebie ciężar wyżywienia rodziny. I jak wiele innych irackich kobiet zaczęła się sprzedawać w lokalnym domu publicznym, których w czasie interwencji namnożyło się do tego stopnia, że dla nas, Arabów, stało się to zwykłym zawodem. Pojawiły się całe dzielnice, w których bawili się amerykańscy żołnierze, popijając piwo. W telewizji zaczęli pokazywać kanały z irackimi dziewczynami i ich numerami telefonów. Sodoma w czystej postaci. Nie chcę powiedzieć, że tylko to było, ale teraz nie interesują cię tematy polityczne, prawda?
– Masz rację, dość polityki, ona mnie dziś zupełnie nie obchodzi. Ale doskonale pamiętam czas, kiedy studiowałam na wojskowej uczelni, gdzie widziałam i obserwowałam ludzi, którzy już byli na misji lub właśnie się na nią szykowali…
– No widzisz… Trochę, jakbyśmy miały się spotkać. Dobrze, że nie w Iraku. – Safija się roześmiała.
– Masz rację… Ale spotykamy się w Libii i pewnie już nigdy więcej się nie zobaczymy – powiedziałam z przekonaniem.
– Z pewnością, moja praca się pomału tu kończy i będę się przenosić. Mój nowy mąż jest inżynierem, więc liczy na jakąś dobrą posadę na polach naftowych, może Kuwejt, Katar, Arabia Saudyjska… jeszcze nie wiem.
Ta część rozmowy z Safiją była dla mnie wstrząsająca. Ale nie chciałam dać tego po sobie poznać. Safija wiedziała, że pochodzi z dobrej irackiej rodziny, wykształciła się za granicą i wróciła z przekonaniem, że to jej moralny obowiązek. Co gorsze – i dało się to odczuć w kontynuacji naszej rozmowy – sądziła, że w Szwecji, w idealnym świecie zasad, humanitaryzmu i praw człowieka, gdzie dominuje liberalizm, nie ma dla niej miejsca. To ją właśnie przyciągnęło do kalifatu – nie złość, frustracja czy niechęć, ale poczucie wspólnoty oraz przekonanie, że istnieje dla niej wyznaczone miejsce w idealnym społeczeństwie Daesz. Jednak żeby je uzyskać, należy wiele poświęcić, bowiem jest to dopiero początek do tak zwanego oczyszczenia.
Kobiety rekrutujące się do Daesz napotykają na większe bariery społeczne, by opuścić swoje rodziny dla organizacji ekstremistycznej. Są bardziej oddane sprawie niż mężczyźni i dużo bardziej radykalne w swoich przekonaniach politycznych. Te, które były już matkami, uczyniono odpowiedzialnymi za ideologiczną edukację przyszłych bojowników – chłopców i dziewczynek. To właśnie się dzieje w obozach, w których całe rodziny Daesz zostały wspólnie osiedlone na długie miesiące. Samotne matki mają poczucie, że stają się matkami i nosicielkami kalifatu – tymi, które muszą zachować porządek i spójność tożsamości religijno-kulturowej. W jednym z takich miejsc poznałam właśnie Lamię. Wszystko to powoduje, że kobiety są bardzo cenne dla organizacji, a Safija to doskonale wiedziała i czuła.
Zresztą wielokrotnie podczas naszej rozmowy mówiła o swoich kuzynkach, siostrach, ale wiadomo było, że chodzi o Daesz. Z jej historii wynikało, że im też co jakiś czas pomaga logistycznie i finansowo: w opiece nad dziećmi, przejeździe przez granicę lub przekazywaniu informacji. Tym, co mnie uderzyło, były jej negatywne wypowiedzi o najemnikach z południa, używała jedynie mocnych, wulgarnych i obraźliwych zwrotów, akcentując swoją pozycję i to, że musiała z nimi współpracować. Prawdopodobnie było też tak, że to oni nie chcieli być zależni od niej, ale to też jeszcze inna, trudniejsza relacja kulturowa i społeczna między Arabami a Afrykanami, związana z rasizmem, wyzyskiem i siłą.
Safija, wraz ze swoim nowym mężem i rodziną imama, która ją przygarnęła, zniknęła po wydarzeniach, które wstrząsnęły całą Libią. W 2015 roku dwudziestu jeden egipskich chrześcijan koptyjskich, ubranych w pomarańczowe uniformy, zostało zmuszonych do klęczenia na pobliskiej plaży, a następnie ściętych, co transmitowała strona internetowa wspierająca tak zwane Państwo Islamskie. Kolejne lata były naznaczone aktywnością organizacji w naszym mieście. Kobiety karano za jazdę samochodem, w mieście pojawiły się plakaty, tłumaczące nam, kobietom, co możemy, a czego nie. Publiczne chłosty, okaleczanie… i tak przez kolejne dwa lata. Wiosną 2017 roku w najstarszym meczecie w mieście, tym samym, którym kierował wujek Safii, w porze popołudniowej modlitwy zebrano wszystkie dzieci z okolicznych domów i tych z ledwo jeszcze działających szkół. Na głównym placu rozmieszczono patrole umundurowanych bojowników Daesz, zaś na środek przywleczono człowieka, na przykładzie którego uczono dzieci, jak dokonać ucięcia głowy. Człowiek publicznie umierał w meczecie, wykrwawiając się na oczach setki dzieci, z których żadne nie miało więcej niż trzynaście lat.
Safii nie widziałam już od tamtej pory nigdy więcej…
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
PROLOG
CYRENAJKA, LIBIA, 2017
MEKKA, ARABIA SAUDYJSKA, 2018
JORDANIA, OBÓZ ZA’ATARI, OSIEM KILOMETRÓW OD GRANICY SYRYJSKIEJ, 2019
JORDANIA, OBÓZ AZRAQ, 2019
DOHA, KATAR, 2021
PALERMO, SYCYLIA, 2022
MARDIN, TURCJA, 2022
FERIZAJ, KOSOWO, 2022
INDIE, NEW DELHI, 2023
INDIE, BOMBAJ, 2023
EPILOG/PODZIĘKOWANIA
1Przywódca religijny.
2Islamistyczne ugrupowanie bojowe działające w kilku państwach Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu; powstało w trakcie przetaczania się „Arabskiej Wiosny” przez kraje regionu MENA.
3Taras (w dialekcie libijskim).
4Libijska wersja sziszy.
5Organizacje paramilitarne.