Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Jeżeli do białego lukru dostanie się choć jedna ciemniejsza kropla, lukier nigdy nie będzie już biały” – królowa Ku Klux Klanu uczy dzieci, jak przygotować bożonarodzeniowy tort. Chociaż dziś Amerykanie odruchowo wzdrygają się na hasło „Ku Klux Klan”, ten ma się całkiem nieźle i działa w pełni legalnie. W USA jest aktywnych kilkadziesiąt organizacji ze słowem „Klan” w nazwie. W ciągu ostatnich dwóch dekad FBI kilkakrotnie udaremniło zamachy przygotowywane przez ich ekstremistów: wysadzenie budynku sądu w Karolinie Północnej, autobusów wożących meksykańskich i haitańskich robotników przez stan Georgia, klinik aborcyjnych w Pensylwanii oraz rafinerii gazu ziemnego w Teksasie. Jednak Klan XXI wieku najczęściej woli nie wchodzić w konflikt z prawem. Stawia na cierpliwą indoktrynację, propagując wzorcowy styl życia tradycyjnej chrześcijańskiej rodziny, izolowanej od obcych wpływów kulturowych. Przygotowuje armię żołnierzy, którzy staną do walki w nieuchronnie zbliżającej się, ich zdaniem, wojnie ras.
Katarzyna Surmiak-Domańska, gość Krajowego Zjazdu Partii Rycerzy KKK z Arkansas, ma okazję przyjrzeć się Klanowi z bliska. Rozmawia z Wielkimi Magami, Smokami i Kleagle’ami. Zakłada biały kaptur, staje z nimi pod płonącym krzyżem. Docieka, drąży, próbuje zrozumieć ich perspektywę.
Obraz, który wyłania się z jej podróży, to poruszający portret Pasa Biblijnego – południowych stanów, które pomimo porażki w wojnie z Północą nigdy się nie poddały. To tutaj sto pięćdziesiąt lat temu narodził się Klan. Tu rysowano czarne muły symbolizujące „miasta zachodzącego słońca”, w których nie życzono sobie czarnych. Tu krążyły pocztówki upamiętniające lincze na Afroamerykanach. To w tutejszych lasach, dziś coraz częściej, rycerze z pochodniami zbierają się w tradycyjnych kuklos. To „Tu mieszka miłość” – jak można przeczytać w reklamie promującej radio dla dumnych z siebie białych.
"Uwielbiam tę książkę. Jest wciągająca, naprawdę dobrze i intrygująco napisana, fascynująca, ociekająca klimatem amerykańskiego Południa i przede wszystkim naprawę świetnie pokazująca mechanizmy działania jednej z najbardziej złowrogich (i groteskowych) organizacji na zachodniej półkuli." Ziemowit Szczerek
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 379
W serii ukazały się ostatnio:
Dionisios Sturis, Ewa Winnicka Głosy. Co się zdarzyło na wyspie Jersey
Marta Madejska Aleja Włókniarek (wyd. 2)
Grzegorz Stern Borderline. Dwanaście podróży do Birmy
Karolina Bednarz Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet (wyd. 2)
Jacek Hugo-Bader Biała gorączka (wyd. 4)
Kate Brown Czarnobyl. Instrukcje przetrwania
Ilona Wiśniewska Białe. Zimna wyspa Spitsbergen (wyd. 3 zmienione)
Liao Yiwu Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe. Chiny z perspektywy nizin społecznych (wyd. 2)
Renata Radłowska Nowohucka telenowela (wyd. 2 zmienione)
Aleksandra Boćkowska Można wybierać. 4 czerwca 1989
Agnieszka Rybak, Anna Smółka Wieża Eiffla nad Piną. Kresowe marzenia II RP (wyd. 2)
Jacek Hugo-Bader Wrajskiej dolinie wśród zielska (wyd. 3)
Marta Sapała Na marne
Piotr Lipiński Gomułka. Władzy nie oddamy
Marcin Kącki Białystok. Biała siła, czarna pamięć (wyd. 3)
Lars Berge Dobry wilk. Tragedia w szwedzkim zoo
Ojczyzna dobrej jakości. Reportaże z Białorusi, pod red. Małgorzaty Nocuń
Jelena Kostiuczenko Przyszło nam tu żyć. Reportaże z Rosji
Jacek Hołub Niegrzeczne. Historie dzieci z ADHD, autyzmem i zespołem Aspergera
Lene Wold Honor. Opowieść ojca, który zabił własną córkę
Małgorzata Sidz Kocie chrzciny. Lato i zima w Finlandii
Wolfgang Bauer Nocą drony są szczególnie głośne. Reportaże ze stref kryzysu
Filip Skrońc Nie róbcie mu krzywdy
Maciej Czarnecki Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym (wyd. 2)
Karolina Baca-Pogorzelska, Michał Potocki Czarne złoto. Wojny o węgiel z Donbasu
Maciej Wasielewski Jutro przypłynie królowa (wyd. 2)
Anna Sulińska Wniebowzięte. O stewardesach w PRL-u (wyd. 2)
Anna Sulińska Olimpijki
Wojciech Górecki, Bartosz Józefiak Łódź. Miasto po przejściach
Lidia Ostałowska Farby wodne (wyd. 2)
Albert Jawłowski Miasto biesów. Czekając na powrót cara
Peter Pomerantsev Jądro dziwności. Nowa Rosja (wyd. 2)
Ilona Wiśniewska Hen. Na północy Norwegii (wyd. 2)
Swietłana Aleksijewicz Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy(wyd. 2)
Patrick Radden Keefe Cokolwiek powiesz, nic nie mów. Zbrodnia i pamięć w Irlandii Północnej
Piotr Lipiński Kroków siedem do końca. Ubecka operacja, która zniszczyła podziemie
Karolina Przewrocka-Aderet Polanim. Z Polski do Izraela (wyd. 2 zmienione)
W serii ukażą się m.in.:
Ludwika Włodek Gorsze dzieci Republiki. OAlgierczykach we Francji
Peter Robb Sycylijski mrok (wyd. 2)
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka
Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Fotografia na okładce © by Mark Peterson / Corbis / Profimedia
Wybór zdjęć Katarzyna Bułtowicz
Copyright © by Katarzyna Surmiak-Domańska, 2015
Redakcja Tomasz Zając
Korekta Iwona Łaskawiec
Skład Robert Oleś / d2d.pl
Skład wersji elektronicznej d2d.pl
ISBN 978-83-8191-120-7
Julci
A ponieważ pozbawiłeś mnie możliwości robienia brzydkich rzeczy w ciemnościach nocy, dzieci Kanaana urodzą się brzydkie i czarne! Ponadto, ponieważ wykręcałeś głowę, by zobaczyć moją nagość, twoje wnuki będą miały włosy poskręcane w supełki, a do tego czerwone oczy, i jeszcze, ponieważ twoje usta drwiły z mego nieszczęścia, ich usta spuchną. Ponieważ zlekceważyłeś moją nagość, oni będą chodzić nago, a ich genitalia wydłużą się nieprzyzwoicie.
Robert Graves, Raphael Patai, Mity hebrajskie, przeł. Regina Gromacka
Kiedy w 2013 roku po raz pierwszy leciałam do Pasa Biblijnego, żeby pisać o Ku Klux Klanie, amerykańscy znajomi raczej mnie zniechęcali, Barack Obama dopiero co wygrał drugą elekcję, wcześniej dostał pokojowego Nobla, wydawało się, że rasizm w Ameryce dogorywa, a ludzie w białych kapturach to zjawisko marginalne, które najlepiej ignorować. Owszem, w szeroko pojętym ruchu suprematystycznym widać było ożywienie, ale spektakularnego przewrotu nikt się nie spodziewał.
Prawdę mówiąc, wybrałam się do USA z powodu tego, co zaczynało delikatnie bulgotać w Polsce. Ze zdumieniem słuchałam słów niektórych polityków i hierarchów kościelnych o zagrożeniu wiszącym nad białą rasą. Chciałam zrozumieć, o co chodzi w rasizmie, z czego się składa i co siedzi w głowie rasisty, ale takiego prawdziwego, z przekonania.
Członkowie Klanu, których poznałam w Arkansas, odbiegali od znanego mi stereotypu. Przede wszystkim zaskoczyli mnie swoim marazmem i brakiem nadziei. Nazywali się outsiderami, nie mieli żadnych ambicji politycznych. Ich poglądy szokowały, czasem bawiły. W każdym razie brzmiały jak pieśń zamierzchłej przeszłości.
Kiedy książka Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość ukazała się w 2015 roku, w Polsce sytuacja zaczęła się dynamicznie zmieniać. Nieraz miałam wrażenie déjà vu, kiedy w wypowiedziach polityków, którzy przejmowali rządy, odnajdywałam niemal dokładnie to, co usłyszałam na kongresie Klanu. Wkrótce sprawy przyspieszyły także w Ameryce. Republikański kandydat na prezydenta Donald Trump powierzył prowadzenie swojej kampanii ulubieńcowi alternatywnej prawicy, szefowi portalu zamieszczającego treści rasistowskie i nazistowskie. Główny bohater mojej książki Wielki Mag i pastor Thomas Robb, dyrektor Rycerzy Ku Klux Klanu, opublikował na pierwszej stronie pisma „The Crusader” entuzjastyczny artykuł popierający Trumpa. W 2016 roku wielu klansmenów po raz pierwszy od lat pofatygowało się na wybory. Organizacje kukluxklanowe agitowały za Trumpem nie tylko w tradycyjnie czerwonym Pasie Biblijnym, ale także w miejscach najważniejszych dla marzących o władzy, tak zwanych swing states.
Dziś mamy rok 2020, a ja przedstawiam Państwu drugie wydanie Ku Klux Klanu. Jesteśmy po takich wydarzeniach jak Charlottesville, gdzie w 2017 roku uczestnik neonazistowskiego marszu celowo wjechał autem w grupę kontrmanifestantów. Jesteśmy po zabójstwie George’a Floyda w maju tego roku, które wywołało protesty i zamieszki w całych Stanach, a nawet poza ich granicami, na skalę w XXI wieku niespotykaną. Hasła „alt-right” i „Black Lives Matter” są jednymi z najczęściej pojawiających się w amerykańskiej prasie. Donald Trump ponownie startuje w wyborach. Moi znajomi z Klanu znów będę na niego głosować. Twierdzą, że się sprawdził.
Redagując ponownie tekst, wprowadzając pewne poprawki, uściślenia i rozszerzenia (rozdział o linczach), musiałam walczyć z pokusą, by nie skorzystać z doświadczenia pięciu ostatnich lat. Ale to byłoby nieuczciwe. Dziś moje rozmowy z bohaterami wyglądałyby inaczej. Nie tylko moje pytania, ale i ich odpowiedzi. Tekst nosi stempel lat 2013 i 2014. Jest odzwierciedleniem fragmentu ówczesnej Ameryki, a także mojej własnej ówczesnej perspektywy. Tamtej Ameryki już nie ma, podobnie jak tamtej Polski. Świat czasami zmienia się bardzo szybko. Niech ta książka pozostanie zapisem momentu tuż przed.
Katarzyna Surmiak-Domańska, Warszawa, 9 lipca 2020
Twarz Cecila Price’a wypełnia cały ekran. U góry widać czubek kowbojskiego kapelusza, na dole rozpięty kołnierzyk koszuli. Wygląda to tak, jakby operator specjalnie robił wiceszeryfowi zbliżenie, żeby wwiercić się obiektywem w oczy. Ten natomiast ciągle tymi oczami ucieka.
„Zapłacili więc mandat dwadzieścia dolarów i wypuściłem ich z aresztu… – mówi Price wolno, niechętnie, może wstydzi się swojego akcentu, który znacznie różni się od akcentu rozmawiającego z nim dziennikarza telewizji NBC – …odprowadziłem do samochodu, zapytałem, dokąd teraz pojadą, oni, że do Meridian. No i… – Price robi przerwę, żeby głęboko westchnąć – …wsiadłem do wozu razem z jednym policjantem i pojechaliśmy kawałek za nimi. Zobaczyliśmy, że wjeżdżają na dziewiętnastkę, i zawróciliśmy. – Kolejna przerwa. Wiceszeryf oblizuje usta. – Wtedy widziałem ich po raz ostatni”.
Materiał jest kręcony latem 1964 roku. Telewizja NBC zmienia ramówkę, żeby nadać relację z Missisipi, w mediach gorącym tematem jest zaginięcie trzech młodych działaczy Kongresu Równości Rasowej (Congress of Racial Equality).
W niedzielę 21 czerwca 1964 roku Michael Schwerner (rasa biała), Andrew Goodman (rasa biała), Jimmy Chaney (rasa czarna) zmierzali samochodem do biura CORE w mieście Meridian w hrabstwie Lauderdale w stanie Missisipi. Dochodziła piętnasta, kiedy na szosie numer 19 na terenie sąsiadującego z Lauderdale hrabstwa Neshoba minął ich chevrolet Cecila Price’a, tutejszego zastępcy szeryfa. Kiedy Price ujrzał niebieskiego forda kombi na numerach, których miesiąc wcześniej nauczył się na pamięć, zrozumiał, że Bóg nie zsyła takiej szansy dwa razy. Pasażerowie forda szybko musieli się zorientować, że wpadli w potrzask. Na ich widok wiceszeryf z piskiem zahamował, włączył koguta i wykonał zawrotkę. Wysiadł i oznajmił, że wszyscy są aresztowani, bo przekroczyli dozwoloną prędkość. Tylko że, po pierwsze, Cecil Price nie mógł wiedzieć, z jaką prędkością jechali, bo nadjechał z przeciwnego kierunku, a po drugie – oni od kilku minut stali na poboczu, bo złapali gumę i właśnie zmieniali koło.
W księdze aresztów w Filadelfii, stolicy hrabstwa Neshoba, dokąd Price kazał im jechać za sobą, jako powód zatrzymania zanotowano: „Do wyjaśnienia”. Schwerner i Goodman zostali zamknięci w celi dla białych, Chaney w celi dla czarnych. Na kilka godzin pozostawiono ich pod opieką pani Minnie Herring, która wraz z mężem mieszkała i pracowała w areszcie: sprzątała, gotowała, prowadziła księgę wpisów. Jak zeznała później: „Biali oraz kolorowy zachowywali się bardzo grzecznie”. Nie pozwolono im skorzystać z telefonu. Kiedy o 17.20 do aresztu zadzwonił zaniepokojony pracownik CORE z Meridian, pytając o Schwernera, Goodmana i Chaneya, którzy nie pojawili się w biurze o umówionej porze, usłyszał od pani Herring, że nic jej w tej sprawie nie wiadomo.
Tymczasem Cecil Price pojechał spotkać się z wielebnym Edgarem Rayem Killenem, pastorem Kościoła baptystów i podobnie jak Cecil członkiem miejscowego Ku Klux Klanu. Oznajmił mu ekscytującą nowinę: „Mamy Kozią Bródkę”.
To Michael Schwerner, czyli Kozia Bródka, był głównym celem Price’a. Przez pół roku, odkąd pracował na placówce w Missisipi, dorobił się również drugiego przezwiska – Żydek. Urodził się w inteligenckiej żydowskiej rodzinie w Pelham, w północnym stanie Nowy Jork. Studiował weterynarię i socjologię. Kończyły się czasy segregacji rasowej, co dla większości Amerykanów na Południu oznaczało wywracanie świata do góry nogami. Schwerner zapalił się do pracy na rzecz Afroamerykanów po incydencie w Birmingham w stanie Alabama we wrześniu 1963 roku. Tamtejszy Ku Klux Klan wysadził w powietrze kościół dla czarnych, zabijając cztery dziewczynki. W podaniu do CORE Schwerner napisał, że odczuwa głęboką potrzebę zaangażowania się w służbę na Południu i chciałby „spędzić resztę swojego życia, pracując na rzecz integracji”. Zgodził się na pensję 9,80 dolara tygodniowo i został dyrektorem biura CORE w Meridian w Missisipi, w stanie, który miał opinię jeszcze bardziej rasistowskiego niż Alabama. Prowadził akcję Lato Wolności (Freedom Summer), czyli kampanię edukacyjną dla Afroamerykanów, mającą pomóc im w egzekwowaniu ich praw obywatelskich, zwłaszcza prawa do głosowania. Teoretycznie je mieli, ale władze stanowe utrudniały im korzystanie z niego, jak tylko mogły. Schwerner pomagał czarnym rejestrować się w komisjach i wypełniać skomplikowane formularze. Zdążył też zorganizować bojkot pewnego sklepu dla czarnych, aż zmusił białego właściciela do zatrudnienia czarnoskórego sprzedawcy. Zrobił wystarczająco dużo, żeby biali z Missisipi go znielubili.
Ich stan był państwem w państwie. Mieli nawet swoją Komisję Niezawisłości (Mississippi State Sovereignty Commission), która pod kierownictwem gubernatora pilnowała, żeby rząd federalny nie przekroczył ani o milimetr swoich uprawnień do ingerowania w lokalne sprawy. Agenci Komisji śledzili poczynania Schwernera i jego współpracowników. I to oni zanotowali i przekazali szeryfom numer rejestracyjny wozu CORE.
Kiedy Michael Schwerner z żoną Ritą przyjechali do Missisipi w styczniu 1964 roku, powitały ich ogniste krzyże. Ktoś je stawiał i podpalał kolejno w miejscowościach Brookhaven, McComb i Natchez. 5 kwietnia w hrabstwie Neshoba w różnych miejscach o tej samej godzinie zapłonęło dwanaście krzyży. Kiedy Schwernerowie odwiedzili pewnego pastora, a on w trakcie ich wizyty odebrał telefon z wiadomością, że pod jego kościołem właśnie płonie krzyż, nie mieli już wątpliwości, że jest to komunikat skierowany do nich. Dostawali anonimy z radami, by opuścili Missisipi. Musieli wyłączać na noc telefon, bo ktoś wydzwaniał o późnych porach z pogróżkami. Grożono też osobom, które wynajmowały im mieszkanie, z tego powodu kilkakrotnie zmieniali lokum. Właściciel sklepu elektrycznego ustawicznie wołał za Michaelem „nigger lover” (kochanek czarnucha), a innym pracownikom CORE wygrażał siekierą. „Missisipi jest najważniejszym placem boju Ameryki. Nigdzie indziej idea białej supremacji nie jest takim nowotworem jak tutaj” – pisał Schwerner w raporcie. Nie zniechęcał się. Z Ritą stanowili zgrany tandem. Działając taktownie, z wyczuciem, krok po kroku zyskiwali zaufanie miejscowych Afroamerykanów. Jeden z nich powiedział: „Michael był jedynym białym, jakiego znałem, który zachowywał się tak, że się zapominało, że jest biały”. Przywieźli ze sobą spaniela, na którego wołali „Ghandi”. Wieczorami grywali w biurze CORE w pokera.
Michaela Schwernera i Cecila Price’a dzieliło niemal wszystko. Pierwsze, co rzuca się w oczy, gdy patrzy się na ich zdjęcia, to uroda. Byli prawie rówieśnikami, jednak Cecil Price w wieku dwudziestu sześciu lat dorobił się brzucha, nalanej twarzy, łysiny i wyglądał na pięć lat więcej. Rok młodszy Schwerner był zdecydowanie przystojny, miał bujne ciemne włosy. Druga różnica to styl. Price zatrzymał się w estetyce westernu: akcesoria kowbojskie, żucie tytoniu, a w sytuacjach oficjalnych – ssanie cygara. Schwerner nosił dżinsy i trampki. Eksperymentował z zarostem – stąd jego pseudonim. Jeden najlepiej bawił się przy muzyce country, drugi wolał rock’n’rolla. Pierwszy, zanim został zastępcą szeryfa, był sprzedawcą nabiału i naczelnikiem straży pożarnej. Drugi skończył jedną z najbardziej prestiżowych amerykańskich uczelni – Cornell University w Ithace, w stanie Nowy Jork. Na pewno różnił ich też charakter. Cecil Price miał opinię podejrzliwego i skrytego. Mówiono o nim, że jest „mniej udaną wersją” szeryfa Lawrence’a Raineya, swojego przełożonego i idola. Kiedy czterdziestoletni Rainey w 1963 roku startował w wyborach na szeryfa, reklamował się jako „ten, który umie sobie radzić w rozmaitych sytuacjach”. Było jasne, o jakie sytuacje chodzi. Wszyscy wiedzieli, że cztery lata wcześniej, będąc policjantem, Rainey zastrzelił czarnoskórego chłopaka, tylko dlatego, że ten zbyt wolno wysiadał z samochodu. Nie poniósł za to żadnych konsekwencji. Młodszy o piętnaście lat Cecil Price też lubił dokuczać czarnym mieszkańcom hrabstwa. Na przykład taki żarcik – Price wpada do knajpy, gdzie spotyka się czarna młodzież, wyjmuje rewolwer i krzyczy: „Wszystkie czarnuchy łapy na ścianę, a dziewuchy robią pieska!”. Szeryf Lawrence Rainey, podobnie jak wiceszeryf Cecil Price i wielebny Edgar Killen, należał do Białych Rycerzy Ku Klux Klanu z Missisipi (The White Knights of the Ku Klux Klan of Mississippi).
Szeryf hrabstwa Neshoba w stanie Missisipi Lawrence Rainey i jego zastępca Cecil Price z powrotem w pracy tuż po wyjściu z aresztu za kaucją w grudniu 1964 roku. Ich proces wieńczący śledztwo pod kryptonimem „Missisipi w ogniu” rozpocznie się dopiero za trzy lata
© Jack Thornell / AP Photo / East News
Edgar Killen oprócz tego, że był pastorem, prowadził niewielki tartak w Filadelfii. Ambicjami sięgał jednak wyżej. Kandydował na urząd szeryfa, ale bez powodzenia. Kiedy w okolicy zaczął formować się Ku Klux Klan, Killen zapisał się jako jeden z pierwszych. Otrzymał tytuł Kleagle’a, co oznacza tego, który rekrutuje nowych członków oraz organizuje akcje. Takie jak na przykład zapalanie złowieszczych krzyży. Był energicznym organizatorem. Tamtej niedzieli 21 czerwca po rozmowie z Cecilem Price’em od razu przystąpił do działania. Zwołał młodych działaczy Klanu na wieczorną akcję, podczas której, jak się wyraził: „trzeba będzie sprać komuś dupę”. Kazał im zaopatrzyć się w gumowe rękawiczki i czekać po zmroku pod budynkiem aresztu w Filadelfii. O broni nie musiał wspominać, bo każdy nosił ją przy sobie. Sam pojechał złożyć dłuższą wizytę dawno niewidzianemu wujkowi, żeby zapewnić sobie alibi.
Około dwudziestej drugiej, kiedy wreszcie zrobiło się ciemno, Cecil Price wrócił do aresztu, żeby wypuścić Schwernera, Goodmana i Chaneya. Tak jak powiedział później dziennikarzowi NBC, musieli tylko zapłacić mandat za przekroczenie prędkości – dwadzieścia dolarów. Pani Herring oddała im dokumenty. Powiedzieli „dziękuję”, wsiedli do forda i ruszyli na południowy wschód w stronę Meridian, a wiceszeryf wraz z policjantem eskortowali ich do szosy numer 19, wiodącej do granicy hrabstw Neshoba i Lauderdale. Price skłamał tylko w ostatnim zdaniu wypowiedzianym do kamery, mówiąc, że nigdy więcej ich nie widział. Rzeczywiście zawrócił, ale tylko po to, żeby odwieźć towarzyszącego mu policjanta. Potem najszybciej, jak mógł, wrócił na drogę numer 19.
Zaledwie kilka mil dzieliło kierującego fordem Chaneya od granicy hrabstwa, za którą byliby względnie bezpieczni, gdy w lusterku zobaczyli znajome światła. Chaney gwałtownie przyspieszył, ale podrasowany chevrolet po chwili już siedział mu na zderzaku. Chaney skręcił ostro w boczną drogę 492. Chevrolet za nim. Kilka sekund później Chaney zatrzymał wóz. Cecil Price kazał im przesiąść się do siebie. Zawrócili. Wkrótce piaszczystym zjazdem zwanym Rock Cut Road sunęły trzy samochody. Dwa ostatnie napakowane młodzieżówką Ku Klux Klanu.
Najpierw zastrzelili Schwernera. Jimmy Chaney zginął ostatni, przed śmiercią pobili go łańcuchem. Miał połamane kości. Ciała przewieźli na farmę zaprzyjaźnionego farmera, zasypali w głębokim dole i zajechali powierzchnię traktorem. Ziemia w nozdrzach i ustach Jamesa Chaneya świadczyła, że umarł dopiero po pogrzebaniu.
Hrabstwo Neshoba liczyło w latach sześćdziesiątych XX wieku dwadzieścia tysięcy mieszkańców. Nazwę nadali mu Indianie ze szczepu Czoktawów, którzy żyją w tej okolicy od setek lat. Neshoba to w ich języku „wilk”. Działacze CORE mówili „bloody Neshoba” – „krwawy wilk”. Ze względu na fakt, że zarówno tamtejszy szeryf, jak i wiceszeryf należeli do Ku Klux Klanu – o czym nieoficjalnie wszyscy wiedzieli – hrabstwo to uchodziło za niebezpieczniejsze nawet od Lauderdale.
Missisipi to do dzisiaj najbiedniejszy stan w USA. Względnie najlepszy ekonomicznie okres w swojej historii zanotował na początku XIX wieku, kiedy bardzo opłacalna stała się uprawa bawełny. Mieszkańcy powycinali wtedy dużą część lasów pod jej uprawę, a do pracy ściągali czarnych niewolników. W 1860 roku było ich tutaj więcej (pięćdziesiąt pięć procent) niż ludzi wolnych.
Missisipi to środek tak zwanego Bible Belt (Pasa Biblijnego) – południowo-wschodniego i południowo-centralnego regionu USA, odpowiadającego z dość dużą dokładnością terenom stanów, które sto trzy lata przed śmiercią Schwernera, Goodmana i Chaneya zawiązały Konfederację i wystąpiły z Unii. Poszły na wojnę z uprzemysłowioną Północą, przegrały ją, ale pomimo podpisania kapitulacji nigdy do końca się nie poddały. Dla ludzi z Missisipi Lato Wolności oznaczało kolejną wojnę z Północą. Znowu Jankesi próbowali ich uczyć, jak mają żyć. Nie dość, że znieśli im niewolnictwo, to teraz chcieli zmusić, żeby korzystali z czarnymi z tych samych toalet i żeby ich dzieci uczyły się z Murzynami w tych samych klasach. A przecież każde dziecko w Missisipi uczyło się na katechezie, że Murzyni to potomkowie Chama i jego syna Kanaana. Cham nie okazał należnego szacunku swemu ojcu Noemu, za co ten rzucił klątwę na wnuka: „Niech będzie przeklęty Kanaan! Niech będzie najniższym sługą swych braci!”[1].
„Będą zmuszać nasze córki, by wychodziły za mąż za czarnuchów. Mieszanie ras stanie się obowiązkiem” – ostrzegał Wielki Mag Białych Rycerzy Samuel Bowers. „Ten człowiek jest cierniem w boku białego społeczeństwa. Trzeba się nim zająć” – powiedział o Michaelu Schwernerze. W maju 1964 roku w liście do klansmenów dał sygnał, że czas uruchomić Plan Czwarty.
Samuel Bowers urodził się w rodzinie byłych plantatorów i właścicieli niewolników. Jego dziadek i mistrz Eaton J. Bowers był wieloletnim kongresmenem, zagorzałym zwolennikiem segregacji rasowej i niedopuszczania czarnych do polityki. Samuel w czasie II wojny światowej walczył w marynarce. Po wojnie sprzedawał szafy grające i automaty ze słodyczami w Laurel, w hrabstwie Jones w Missisipi. W 1964 roku skończył czterdzieści lat. W odpowiedzi na wzmagający się ruch równościowy postanowił reaktywować Ku Klux Klan. Zaczął od zwerbowania dwustu rycerzy weteranów z wygasłych przedwojennych formacji Klanu. Swoją organizację nazwał Biali Rycerze KKK, a do wstępowania do niej zachęcał w ulotkach tak:
„Biali Rycerze Ku Klux Klanu to organizacja chrześcijańska, braterska, dobrowolna, demokratyczna. Sekretna, ale legalna. Nikogo nie można prześladować za przynależność, ale i tak nikt się nie dowie, że do niej należysz. Jest proamerykańska i sprzeciwia się wszystkiemu, co nieamerykańskie. Składa się z rodowitych Amerykanów – białych i wyznania protestanckiego. Jej celem jest całkowita segregacja rasowa i całkowite zniszczenie komunizmu. Musiała powstać, ponieważ nasz rząd federalny przejęli ateiści i bolszewicy. Jako zaprzysiężeni słudzy szatana są zdeterminowani, żeby zniszczyć cywilizację chrześcijańską i wszystkich chrześcijan. Szukamy TYLKO poważnych, inteligentnych, odważnych, białych mężczyzn. Amerykanów i chrześcijan. Naszym prawem jest PIERWSZA konstytucja USA. Nie przyjmujemy Żydów, bo oni odrzucili Chrystusa i są głównym źródłem komunizmu. Nie przyjmujemy katolików, ponieważ oni oddają hołd dyktatorowi w Rzymie, co jest pogwałceniem zarówno pierwszego przykazania, jak i amerykańskiego ducha wolności jednostki. Nie przyjmujemy Turków, Mongołów, Tatarów, Murzynów ani żadnych innych osób spoza kultury anglosaskiej. Potrzebujemy twojej pomocy. Weź Biblię i módl się. Odezwiemy się”.
W ciągu roku zwerbował dziesięć tysięcy członków.
Ale złapać Schwernera nie było tak łatwo. Pierwszy raz Plan Czwarty – zakładający eliminację Koziej Bródki – miał się urzeczywistnić 16 czerwca. Tego dnia trzydziestu uzbrojonych klansmenów otoczyło kościół dla Afroamerykanów Mount Zion w miejscowości Longdale, również w hrabstwie Neshoba. Pastor Edgar Killen wiedział, że Schwerner kręcił się tam od pewnego czasu, bo chciał w kościele założyć placówkę Lata Wolności. Usłyszawszy, że wieczorem 16 czerwca w kościele ma się odbyć jakieś zebranie, uznał, że Schwerner na pewno na nim będzie. O godzinie dwudziestej drugiej z budynku wyszło jednak tylko siedmiu czarnych mężczyzn i trzy czarne kobiety. Wysłani przez Killena klansmeni pobili ich, a następnie podpalili kościół. Był to w Missisipi piąty w ostatnich tygodniach przypadek spalenia kościoła dla czarnych. Nikt nie poniósł z tego powodu żadnych konsekwencji.
Schwerner nie był na zebraniu w Mount Zion, bo akurat wyjechał na szkolenie do Ohio, na które przybyło kilkuset młodych ludzi z Kalifornii, Waszyngtonu i Nowego Jorku. Kiedy dowiedział się, co się zdarzyło w Longdale, postanowił zaraz wracać do Missisipi, ale że do bloody Neshoba nie jeździło się w pojedynkę, zabrał ze sobą Jimmy’ego Chaneya. Dołączył do nich poznany na zajęciach Andrew Goodman, który rwał się do działania. Kiedy Cecil Price zatrzymał ich w niedzielne popołudnie na drodze numer 19, właśnie wracali z oględzin zgliszczy Mount Zion.
Andrew Goodman miał dwadzieścia jeden lat. Urodził się w Nowym Jorku, rodzice wybrali dla niego liceum Walden School na Manhattanie, znane z antyautorytarnego podejścia do uczniów. Gdyby nie Ku Klux Klan, może zostałby aktorem, bo zaczął studia teatralne w Queens College, gdzie chodził do jednej grupy z Paulem Simonem. Kiedy jednak w kwietniu 1964 roku usłyszał przemówienie kongresmena Allarda Lowenstaina, który nazwał Missisipi „najbardziej totalitarnym stanem w USA, zaściankiem feudalizmu, gdzie rasizm jest tkanką społeczeństwa”, przyłączył się do Lata Wolności. Zginął na drugi dzień po przekroczeniu pierwszy raz w życiu granicy „stanu magnolii”.
James Chaney też miał dwadzieścia jeden lat. Jedyny z trójki był stąd i jedyny był czarny. Urodził się i wychował w Neshoba. Jego matka służyła w białych domach i samotnie wychowywała pięcioro dzieci. Złość na ojca, który porzucił rodzinę, wpłynęła na to, że Jimmy od małego był typem buntownika. Kiedy miał piętnaście lat, czarny dyrektor jego szkoły, w której istniały osobne klasy dla białych i czarnych, zawiesił go na tydzień za noszenie naszywki z logo NAACP – Krajowego Stowarzyszenia Postępu Ludzi Kolorowych (National Association for the Advancement of Colored People) – z lęku przed zarządem szkolnym, w którym byli sami biali. W 1962 roku Jimmy wziął udział w akcji Jeźdźcy Wolności (Freedom Riders). Była to prowokacja polegająca na tym, że czarni wsiadali do autokaru jadącego na przykład z Waszyngtonu do Luizjany i zajmowali miejsca siedzące obok białych. W Waszyngtonie nikogo to nie dziwiło, ale im bardziej na południe, w miarę wymiany pasażerów napięcie w autokarze rosło. Dochodziło do rękoczynów, a nawet aresztowania czarnych pasażerów przez policje stanowe. Kiedy w 1964 roku w Meridian otwarto biuro CORE, Chaney zaraz zgłosił się na wolontariusza. Był prawą ręką Schwernera, pomagał mu wejść w nieufne wobec białych środowisko murzyńskie. Dla miejscowych białych Chaney był tylko „czarnuchem niepokornym”, tynkarzem, pomocnikiem białego stolarza lub hydraulika. Dla białych z CORE – sprawnym i cenionym działaczem, z którego zdaniem i pomysłami wszyscy się liczyli. Po 21 czerwca 1964 roku stał się jedną z najbardziej znanych czarnych twarzy w USA.
FBI pojawiło się w Neshoba nazajutrz po zgłoszeniu przez CORE zaginięcia aktywistów. Kiedy kilka dni później Indianie z rezerwatu Czoktawów znaleźli w lesie spalony wrak niebieskiego forda kombi, prezydent Lyndon B. Johnson nadał sprawie status priorytetowej. Dla prowadzenia śledztwa o kryptonimie „Missisipi w ogniu” (MIBURN) otwarto w Missisipi specjalny oddział Biura. Wojska przeszukiwały pełne węży bagna i lasy, telewizja kilka razy dziennie pokazywała relacje z Południa i portrety zaginionych. Za pomoc w ich znalezieniu ustalono nagrodę, trzydzieści tysięcy dolarów.
Agent FBI John Proctor, wychodząc codziennie na ulice Meridian na przesłuchania, napełniał sobie kieszenie cukierkami. Dorośli mieli zasznurowane usta, najwięcej dowiadywał się od dzieci. Dzięki nim dotarł do młodych członków Klanu, którzy dość szybko złamali się i poszli na współpracę. Po czterdziestu czterech dniach poszukiwań odnaleziono ciała. Proctor specjalnie zaprosił do ich wygrzebywania wiceszeryfa Price’a, co do którego żywił poważne podejrzenia. Price chwycił łopatę i spokojnie wziął się do roboty, nie okazując żadnych emocji.
W grudniu 1964 roku FBI miało listę dwudziestu jeden osób zamieszanych w morderstwo i gotowy materiał dowodowy. Tylko że nic nie można było z tym zrobić. Morderstwo jest przestępstwem podlegającym jurysdykcji stanowej. A władze stanu Missisipi nie wniosły oskarżenia. Stanowy Departament Sprawiedliwości twierdził, że sam prowadzi śledztwo w tej sprawie, a szczegółów nie musi ujawniać.
Żeby doprowadzić winnych przed sąd, trzeba było znaleźć na nich paragraf, który leżałby w gestii władz federalnych. Postawiono im więc zarzut pozbawienia praw obywatelskich (poprzez zabójstwo). Dodatkowym utrudnieniem było to, że sędzia oddziału Sądu Federalnego w Missisipi William Cox też był rasistą. O czarnych działaczach CORE wyrażał się „szympansy” i ciągle znajdywał formalne wymówki, żeby odwlec rozpoczęcie procesu.
Ten zaczął się dopiero po trzech latach, w październiku 1967 roku. Na ławie oskarżonych zasiadło osiemnastu mężczyzn. Wszyscy z Ku Klux Klanu.
Był wśród nich Cecil Price, któremu proces przerwał kampanię wyborczą na szeryfa Neshoba – właśnie skończyła się kadencja Lawrence’a Raineya. Był i sam Rainey, ponieważ agent Proctor miał dowody, że w nocy po dokonaniu morderstwa Price udał się prosto do niego na rozmowę. Nieprawdopodobne, żeby nie opowiedział mu, co zaszło. Jeśli szeryf nie brał udziału w zorganizowaniu zbrodni, na pewno dowiedział się o niej post factum.
Znane jest zdjęcie, jak Rainey i Price siedzą w sądzie, czekając na rozprawę. Obaj ostentacyjnie rozbawieni. Zwalisty Rainey rozparty w fotelu z jedną stopą ułożoną na drugim kolanie, prezentujący owłosioną łydkę. Dłoń ma zanurzoną w torebce tytoniu do żucia Red Man. Neshoba było hrabstwem o największej konsumpcji tego tytoniu w całych USA.
Przed sądem stanął także Wielki Mag Samuel Bowers. Niestety w międzyczasie zdążył już zorganizować kolejne morderstwo. W 1966 roku jego Klan przeprowadził zamach bombowy na prorównościowego aktywistę Vernona Dahmera.
Był też pastor Edgar Ray Killen.
W skład ławy przysięgłych weszło siedmiu białych mężczyzn i pięć białych kobiet.
Cecil Price dostał sześć lat, Sam Bowers oraz Wayne Roberts, młody klansmen, który pociągnął za spust – po dziesięć lat. Reszta od dwóch do czterech lat. „Zabili jednego czarnucha, jednego Żyda i jednego białego. Dałem im to, na co moim zdaniem zasługują” – podsumował sędzia Cox.
Szeryfa Lawrence’a Raineya uniewinniono z braku dowodów. Po procesie stał się lokalnym bohaterem. Gdziekolwiek się pojawiał, dostawał brawa, poklepywano go po plecach, a nawet proponowano pracę w reklamie tytoniu do żucia.
Pastorowi Edgarowi Killenowi upiekło się o włos. Jedenastu przysięgłych uznało go za winnego, ale uratowała go dwunasta przysięgła. Oświadczyła, że bez względu na fakty sumienie nie pozwala jej skazać na więzienie osoby duchownej.
Tamtararara, bum bum! Krótki, elektryzujący dżingiel szykuje nas na coś mocnego, z dreszczykiem, tymczasem na ekran wskakuje chłopczyk, góra dziewięć lat, blondynek, koszula w kratę zapięta pod szyją. Na rękach chłopca szczeniaczek ze słodką miną, w tle tapeta z ośnieżonymi choinkami.
„Cześć, jestem Andrew. A ten program jest dla wszystkich białych dzieciaków! – krzyczy Andrew, któremu pewnie powiedziano, żeby mówił śmiało. – Wiecie, że nasza bożonarodzeniowa konferencja bardzo się udała? Były kolędy, zabawy, piekliśmy ciasteczka, robiliśmy biały lukier na tort. Moja mama opowiadała nam, jak się robi lukier na gwiazdkowy tort. Że jeżeli do białego lukru dostanie się choć kropla innego koloru, to ten lukier już nigdy nie będzie biały. I tak samo jest z ludźmi. No, to by było na tyle. Do zobaczenia za tydzień. Bye, bye”. – Andrew macha łapką pieska.
Odcinki programu The Andrew Show trwają od kilku do kilkunastu minut.
„Oglądacie na Cartoon Network taki serial Tajemniczy Sobotowie? Tam jest chłopiec, Zak, który ma czarnego tatę i białą mamę. A może widzieliście nowy film z serii G. I. Joe? Jest tam scena, gdy biała kobieta i czarny mężczyzna się całują. To bardzo złe” – poucza chłopiec.
Czasami zamiast pieska jest pacynka – małpka ubrana w niebieską koszulę i żółty krawat i wtedy Andrew daje się poznać jako brzuchomówca:
„Znacie Justina Biebera?”
„No jaaaasne! On jest gwiazdą pop!” – odpowiada grubym głosem pacynka.
„Nie ciebie pytam – karci ją żartobliwie Andrew i zwraca się do widzów: – No dobrze. Ciekaw jestem, ilu z was uwierzyło, że Justin Bieber całował się ostatnio z czarną dziewczyną? Uwaga! Mieszanie ras jest złe. Jeżeli ludzie będą się mieszać, na świecie zabraknie białych dzieci”.
Młodzi widzowie piszą czasem do Andrew listy:
„Dzisiaj przeczytam maila od Wiktora. »Cześć, Andrew, czy mógłbyś opowiedzieć w swoim programie o pewnym chłopaku z mojej szkoły? Jest czarny i ciągle mi dokucza. Znęca się nade mną i wulgarnie przezywa. Bardzo się go boję. Andrew, pomóż«. Cóż, bardzo mi przykro, Wiktor, że jesteś nękany. Trzymaj się dzielnie. Będę się za ciebie modlił” – odpowiada Andrew, tym razem zza profesorskiego biurka, na tle wyobrażającym regał z książkami.
Jest odcinek o imigrantach:
„Na pewno słyszeliście o nowym prawie w Arizonie, które ma utrudnić Meksykanom przekraczanie granicy z naszym krajem. Wielu Meksykanom to się baaardzo nie spodobało – ironizuje dziewięciolatek. – Dlatego wymyślają mnóstwo szalonych sposobów. Na przykład jeden Meksykanin tak się skulił, że wcisnął się pod deskę rozdzielczą w samochodzie. A inny wlazł do wnętrza tylnego siedzenia. Czy ktoś mi powie, że to jest normalne?”.
O seksie:
„Teraz w szkołach zaczynają uczyć dzieci różnych dziwnych rzeczy. Oczywiście, wiemy doskonale, że to pomysł Żydów. Mają uczyć w szkole… – Andrew mruga oczami z niedowierzaniem – o seksie. Hmm… brzmi to dość poważnie, przyznacie. W pierwszej klasie pewnie będą po prostu rozmawiać o seksie. W drugiej, trzeciej, może jeszcze w czwartej też. Ale w piątej klasie, jestem absolutnie pewien, że zaczną was po prostu uczyć, jak uprawiać seks. Co jest trochę… Hmm. Co się będzie działo w liceum? Przypuszczalnie będą puszczać filmy na wideo. A to już by było naprawdę dziwne”.
„Bardzo dziwne” – potakuje małpka i z wrażenia pada na biurko.
O windzie:
„Dzisiaj powiem o kilku kłamstwach dotyczących czarnych ludzi. Jedno z nich dotyczy windy. Otóż rzekomo winda została wynaleziona przez Alexandra Milesa, czarnoskórego konstruktora z Minnesoty w 1887 roku. Prawda jest jednak taka, że to białoskóry Elisha Otis wynalazł dźwig osobowy zabezpieczony przed skutkami zerwania się liny i zaprezentował go na Wystawie Światowej w 1853 roku…”.
Każdy program z cyklu The Andrew Show kończą napisy: „Białe dzieci są mniejszością w USA. Białe dzieci są mniejszością na świecie. Ratujmy białą rasę”.
Andrew Pendergraft jest w Ku Klux Klanie od kołyski. Jego dziadek, pastor Thomas Robb, od ponad ćwierć wieku stoi na czele organizacji o nazwie Rycerze Ku Klux Klanu (The Knights of the Ku Klux Klan, KKKK) vel Partia Rycerzy (The Knights Party), a jego mama Rachel Pendergraft nosiła białą togę, jeszcze zanim nauczyła się chodzić. Siedziba partii mieści się w sąsiadującym z Missisipi stanie Arkansas, w wiosce Zinc na obrzeżach miasteczka Harrison. Zinc nie jest klasyczną wsią z drogą i zabudowaniami po obu stronach, ale wydzielonym na mapie górzystym obszarem, w którym gdzieniegdzie stoi jakiś dom. Posesje pastora i jego córki nie mają nawet numerów. Pocztę odbiera się na poste restante. Bez zaproszenia i dokładnego planu dojazdu nie trafi tu żaden ciekawski turysta ani dziennikarz. Jeśli chcesz poznać Partię Rycerzy, zaprenumeruj ich pismo „The Torch”, oglądaj ich telewizję online, słuchaj internetowego radia, kup DVD z kazaniem pastora.
Ludzie, z którymi rozmawiam o Ku Klux Klanie w Polsce, często dziwią się, że on ciągle istnieje. Kojarzą go głównie z filmów o dawnych czasach, jak Missisipi w ogniu Alana Parkera albo Bracie, gdzie jesteś braci Cohen, albo o jeszcze dawniejszych, jak Przeminęło z wiatrem Victora Fleminga czy Django Quentina Tarantino. Bardziej wyrobiony kinoman wymieni na pewno jeszcze monumentalną i upiornie nudną trzygodzinną niemą epopeję Narodziny narodu Davida Griffitha, na którą w 1915 roku do kin w Ameryce waliły tłumy.
Tymczasem Klan, od kiedy powstał w 1866 roku, nigdy do końca nie zanikł. Przygasa i rozkwita, tkwiąc w tkance społeczeństwa jak wirus potrafiący doskonale asymilować się i adaptować do otoczenia. Wyczuwa, kiedy można rozpętać epidemię, a kiedy należy się przyczaić, przycupnąć. Nieustannie jednak pełni podstawowe funkcje życiowe wirusa, czyli powiela swój materiał genetyczny i zakaża. Wzmożona imigracja, 11 września, wojna na Bliskim Wschodzie, kryzys gospodarczy, wybór, a zwłaszcza reelekcja Baracka Obamy na prezydenta – wszystko to generalnie bardzo ożywiło białe suprematystyczne organizacje, jak: National Socialist Movement, Aryan Nations czy Council of Conservative Citizens, którego sympatyk rozstrzelał w czerwcu 2015 roku dziewięć osób w kościele dla Afroamerykanów w Karolinie Południowej. Po raz kolejny aktywizuje się także KKK, który zajmuje w tym gronie pozycję kogoś w rodzaju nobliwego patriarchy, kultywatora tradycji. I tak na obrzeżach sennych miasteczek znów budzą się ludzie, którym chce się zakładać szpiczaste kaptury z otworami na oczy i ustawiać w kręgu, nazywanym z greckiego kuklos, po to, by w jego środku zapalać wielkikrzyż. W swoich dziwnych przebraniach oblegają gmachy sądów i ratuszy. Organizują marsze i wiece. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych minionego wieku, żeby przekonać się, czym jest Ku Klux Klan, trzeba było pofatygować się na taki wiec. Teraz najmniejsza nawet grupa KKK ma swoją stronę internetową. Można przestudiować ich przesłanie, a nawet zapisać się, nie wychodząc z domu.
Przypominają świat korporacji. Zawiązują się i rozwiązują, dzielą i dokonują fuzji. Członkowie przeskakują z jednej formacji do drugiej, zakładają własne, odnoszą sukces albo bankrutują. Mają różne strategie i wizerunki. Jedni stawiają na demonstrację siły: epatują tatuażami, bicepsami i wszędzie chodzą z rottweilerami na smyczy. Z nimi raczej nikt nie zrobi wywiadu do mainstreamowego pisma, najwyżej reportaż dla telewizji ze złowrogą muzyczką w tle. Inni starają się znaleźć wspólny mianownik z tradycyjnymi amerykańskimi wartościami. Taka właśnie jest partia Thomasa Robba. Działa nieprzerwanie od czterdziestu lat i nieustannie idzie z duchem czasu. Dawniej pastor Robb nazywał się Wielkim Magiem, ale czasy od „Missisipi w ogniu” się zmieniły i Robb przyjął lepiej dziś brzmiący tytuł – Dyrektor. Kiedy Ameryka wybiera pierwszego czarnoskórego prezydenta, do Thomasa Robba przyjeżdżają dziennikarze z pytaniem, co on na to. A on częstuje ich kawą, odpowiada sam albo kieruje do swojego rzecznika, córki Rachel. Rachel jest piękną blondynką o wielkich, ciemnych oczach, wiadomo, po kim urodę odziedziczył Andrew. Media nazywają ją czasem królową Ku Klux Klanu, a brytyjskie „Elle” zrobiło kiedyś o niej reportaż pod tytułem Dziewczyna w kapturze. Jednak zdaniem organizacji Anti-Defamation League, która obserwuje poczynania amerykańskich ugrupowań ekstremistycznych, niezależnie od fasady i PR-u wszystkie organizacje ze słowem „Klan” w nazwie działające dzisiaj na terenie Stanów Zjednoczonych identyfikują się z ideologią nazistowską.
Jest ich kilkadziesiąt. Mają ponad setkę oddziałów. Trudno podać liczbę członków, bo to dane tajne, ale szacuje się, że takich zarejestrowanych, z legitymacjami, jest od pięciu do ośmiu tysięcy. Dwukrotnie więcej niż jeszcze dekadę temu.
Memphis w stanie Tennessee, 30 marca 2013 roku. Protest przeciw przemianowaniu trzech miejskich parków. Dotychczasowe nazwy: park Konfederacji, park im. Jeffersona Davisa (prezydenta Konfederacji) oraz park im. Nathana Bedforda Forresta (generała wojsk Konfederacji i pierwszego Wielkiego Maga Ku Klux Klanu), rada miejska postanowiła zmienić na nazwy bardziej neutralne dla czarnych mieszkańców: Memphis Park, Mississippi River Park oraz Health Sciences Park. W środku James Moore – Wielki Smok Ku Klux Klanu z Wirginii
© Jim Weber / The Commercial Appeal / ZUMAPRESS.com / Forum
Czy kryją się za tym duże pieniądze? Nie. Ku Klux Klan nie przyciąga sponsorów. Jego członkowie i sympatycy są w nim lub wspierają go, nierzadko narażając zawodowe kariery. Działalność finansowana jest ze składek i datków, zwykle drobnych, oraz ze sprzedaży gadżetów i literatury. Klan jest aktywny w ponad dwudziestu stanach. Na mapach wiszących w biurach FBI pinezki pojawiają się w miejscach, gdzie ich dotąd nie było: Iowa, Nebraska, Maryland, Pensylwania, New Jersey… Ale niezmiennie najgęściej jest na dole mapy, bardziej na prawo niż na lewo. Tam gdzie Pas Biblijny: Alabama, Arkansas, Floryda, Georgia, Karolina Południowa, Kentucky, Luizjana, Missisipi, Oklahoma, Tennessee, Teksas, Wirginia… Tam gdzie żarliwa, fundamentalna religijność kontrastuje z zamierającą pobożnością reszty chrześcijańskiego świata.
Pas Biblijny ostatnich dekad i tak jest bez porównania bardziej tolerancyjny niż w latach sześćdziesiątych XX wieku. Dziś bez większych obaw możesz tu być czarnoskórym lub Żydem. Muzułmaninem, buddystą, katolikiem, a nawet homoseksualistą czy komunistą. Praktycznie tylko jednej rzeczy ci tutaj nie wolno: nie możesz nie wierzyć w Boga.
To tutaj może ci się przydarzyć taka historia jak pewnemu nauczycielowi akademickiemu z Oklahomy.
Dr William W. Zellner, socjolog z East Central University w mieście Ada, napomknął kiedyś podczas wykładu – było to w latach dziewięćdziesiątych – że jest ateistą. Jedna ze studentek powtórzyła jego słowa w wywiadzie dla lokalnej prasy i oznajmiła, że w związku z tym wypisuje się z jego zajęć. Od tej pory socjologa zaczęły spotykać niemiłe przygody: zniszczono mu samochód, sześcioletnia córka straciła koleżanki, a dziewięcioletni syn został zaatakowany przez kolegów z drużyny bejsbolowej. Przed drzwiami jego gabinetu ktoś podrzucał listy z pogróżkami. W domu odbierał anonimowe telefony od osób, które sugerowały mu opuszczenie miasta. Codziennie też telefonowała pewna starsza kobieta, która czytała na głos wiersze o Jezusie. Nie reagowała na pytania, tylko od razu zaczynała czytać i robiła to, dopóki Zellner nie przerwał połączenia. Jego kolega z uczelni – także z doktoratem – wysłał mu siedmiostronicowy list, w którym oskarżał go o bycie w jednej lidze z szatanem. Miejscowy kościół zaczął sprzedawać znaczki z napisem: „Modlę się za doktora Zellnera”. Doktor słyszał również, że w czasie nabożeństw wierni modlili się wspólnie, żeby Bóg zabrał jego nieszczęsną duszę z tego świata.
Ludzie tutaj obcują z Bogiem jak w czasach Starego Testamentu. Rozmawiają z Nim codziennie, a On nierzadko im się objawia i potrafi z dnia na dzień odmienić czyjeś życie. Bardzo popularny jest zawód kaznodziei. To zresztą niekoniecznie zawód, czasem tylko pasja. Oprócz tych, którzy z ewangelizacji żyją, jedni nędznie, inni luksusowo, można tu spotkać kaznodziejów amatorów, wolontariuszy. Są w hospicjach, domach spokojnej starości i w pobliżu kampusów uniwersyteckich. Zaczynają nagle bez zapowiedzi kazać w sklepie lub na ulicy. To ludzie prości i wykształceni. Prawnicy, lekarze, malarze pokojowi i mechanicy samochodowi. Każą z potrzeby serca i często nie myślą nawet o tym, żeby postawić u stóp pudełko na datki. Raz zwrócono mi tutaj uwagę, żebym używała ostrożniej słowa „religia”. „Religia” brzmi płytko, kojarzy się ze słowem „rytuał”. Głęboko wierzący człowiek z Pasa zamiast „moja religia” powie „moja miłość do Boga”. Wszystko, co robi albo co dzieje się wokół, odnosi się do Niego. Jest z Nim w zgodzie albo wymierzone jest przeciw Niemu. Bóg jest przyczyną, uzasadnieniem, celem, a czasem jedyną nadzieją, gdy idzie się pod prąd. Jest niezbędny.
Także dla idei Ku Klux Klanu.
Wszystkie grupy kukluxklanowe przedstawiają się jako obrońcy chrześcijaństwa.
Pas Biblijny bardzo upodobali sobie emigranci z biednych krajów. Miejsca tu dużo, pracy dość, zarobki może nie za wysokie, ale i życie tanie, no i klimat jak w Afryce, a ubogi emigrant jest często ciemnoskóry i lubi upał. Również rodzimi czarni, którzy w czasach kryzysu ekonomicznego i napięć rasowych w pierwszej połowie XX wieku masowo opuszczali tę wrogą im ziemię (między 1910 a 1970 wyjechało z Południa sześć i pół miliona Afroamerykanów), kierując się na uprzemysłowioną Północ, teraz w dobie kolejnej depresji oraz parasola ochronnego, jaki rozpiął nad nimi rząd federalny, wracają tam, gdzie ich pradziadkowie byli niewolnikami. Wielki Powrót zaczął się już w latach siedemdziesiątych, kiedy znikły ostatnie przepisy dyskryminacji rasowej, ale od początku XXI wieku mówi się wręcz o ewakuacji. Dziś znowu poniżej linii demarkacyjnej Masona – Dixona, historycznej granicy kulturowej pomiędzy Północą a Południem, mieszka prawie sześćdziesiąt procent czarnych obywateli USA. Najwyższy wynik od pięćdziesięciu lat.
Poza tym nic ważnego się tutaj nie dzieje. Biała plama na politycznej mapie. Ziemia, nad którą przelatuje się samolotem w drodze z Waszyngtonu do Los Angeles. Na zdjęciu satelitarnym ta plama jest ciemnozielona, bo wciąż gęsto pokryta lasami, wyciętymi pod takie miasta, jak Little Rock, Nashville, Memphis, Baton Rouge, Atlanta czy Houston.
Mało wiemy o ludziach z Bible Belt i oni mało wiedzą o Europejczykach. Zastanawiam się, co sobie myśli przeciętny mieszkaniec Pasa, kiedy ogląda ze swoimi dziećmi program The Andrew Show. Czy widzi to samo co ja? Czy ma te same skojarzenia? Czy kiedy patrzy na wzorcowo aryjską twarz Andrew Pendergrafta, również staje mu przed oczami trochę starszy od niego chłopiec, który w filmie Kabaret śpiewał „Tomorrow belongs to me”? Albo czy zdaje sobie sprawę, że gdy wnuczek pastora Robba bierze do ręki skrzypce, żeby zagrać przed kamerą prostą melodię – to te skrzypce nie są wybrane przypadkowo? Ci, którzy siedzą głębiej w tej tematyce, wytłumaczyliby mu, że skrzypce to najszlachetniejszy instrument, ponieważ jest instrumentem ludzi białych. W odróżnieniu od pospolitego fortepianu czy saksofonu, na którym wirtuozerię z taką łatwością osiągają czarni. A gdy Andrew czyta o wynalazkach białych inżynierów, którym czarni rzekomo próbują ukraść splendor, czy obywatelowi Dixie, tak jak mnie, na myśl przychodzą analogiczne spory o wynalazki konstruktorów radzieckich?
Mały Andrew jest nieświadomy symboliki tego, co mówi, robi, jak wygląda, i pewnie jeszcze długo pozostanie w tej nieświadomości, bo mieszka w lesie i choć jest tak wszechstronnie uzdolniony, nie chodzi do szkoły. A jego opiekunowie starannie selekcjonują treści, z którymi ma kontakt.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
[1] Księga Rodzaju, 9:25 (wszystkie cytaty z Biblii wg: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Poznań 2003).
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel. +48 22 621 10 48
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2020
Wydanie II zmienione