Kuglarz - Maja Opiłka - ebook + audiobook + książka

Kuglarz ebook i audiobook

Opiłka Maja

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Maj 1993 roku mieszkańcy Gliwic zapamiętali na długo… Kilka miesięcy wyczerpującego śledztwa przyniosło upragniony efekt – skazano odpowiedzialnego za zabójstwo piątki dzieci. Otaczający miasto mrok zniknął wraz z mordercą okrzykniętym Kuglarzem. Jednak skryte zło tylko czyhało na przebudzenie. Trzydzieści lat później historia bezlitośnie zatacza koło. Nowe zbrodnie odwzorowują te dokonane ręką Kuglarza. Ciała ofiar morderca składa nieopodal jezior. Blisko lasu, blisko natury… Przy dzieciach pozostawia wystrugane w drewnie lalki, które wyglądem przypominają ofiary… I to wszystko w roku, w którym Kuglarz może ubiegać się o przedterminowe skrócenie kary.

Komisarz Artur Wrona staje przed trudnym zadaniem połączenia obecnych wydarzeń z poprzednią serią, co szybko okazuje się labiryntem bez wyjścia. Tajemnice poprzedniej ekipy śledczej są niczym duchy PRL-u, wiecznie żywe. Na każdym kroku napotyka nieścisłości śledztwa sprzed trzech dekad. Zaś nieliczne poszlaki, którymi obecnie dysponuje policja, wskazują na… adwokatkę skazanego Kuglarza. Morderca bawi się ze śledczymi niczym wytrawny kuglarz. Czy nowe zbrodnie oznaczają narodziny naśladowcy? A może trzydzieści lat temu skazano niewłaściwego człowieka?

„Kuglarz” to porywający thriller kryminalny, w którym Maja Opiłka ponownie kreuje przed czytelnikiem zawiłą sieć powiązań, w których przeszłość miesza się z teraźniejszością, a błędy młodości rzutują na kolejne pokolenia.

Debiut autorki był mocny, a „Kuglarz” jest jeszcze lepszy! Maja Opiłka zna się na kryminałach. Co za fascynująca historia. Polecam! Magda Stachula

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 448

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 36 min

Oceny
4,6 (396 ocen)
263
103
22
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Nie oderwiesz się od lektury

"Kuglarz" to powieść autorstwa Mai Opiłki, która stanowi wyjątkowy przykład literatury kryminalnej pełnej emocji i złożonych odcieni zła. Jest to niezwykle skomplikowana opowieść, w której pod powierzchnią okrutnych czynów tytułowego Kuglarza kryją się głębsze krzywdy. Historia rozpoczyna się serią morderstw dzieci, które naśladują zbrodnie sprzed trzydziestu lat. Sprawca porywał dzieci, a następnie je zabijał, pozostawiając przy zwłokach lalki przypominające ofiary, które charakteryzował, malując ich twarze. Dzieci ginęły przez uduszenie – sprawca odbierał im życie, używając poduszki do odcięcia dopływu tlenu. Jednak problem tkwi w tym, że sprawca tamtych morderstw, Wojciech Karbownik, znany jako Kuglarz, od trzydziestu lat przebywa w więzieniu i liczy na przedterminowe uwolnienie albo uniewinnienie. Możliwe, że padł ofiarą prawdziwego Kuglarza, który teraz ponownie rozpoczął swoje zbrodnie. Policja stoi przed trudnym zadaniem. Bez wątpienia ścigają sprytnego i niezwykle przebiegłe...
10
reduch1

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka.
10
astawinska

Nie oderwiesz się od lektury

świetna,wciąga od pierwszych stron
10
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna i nieodkładalna książka, która wciąga czytelnika w wir wydarzeń. Polecam!!!
10
Weganka_i_Tajga

Całkiem niezła

Pomysł na książkę dobry, zawiłe wątki dobrze skonstruowane. Niestety samo wykonanie jakieś takie kanciaste, bez wyrazu, przeciąganie w nieskończoność zakończenia z praktycznie zerową akcją. Dobrze, że dostępny był audiobook. Nie wiem co myśleć o twórczości autorki, niby obie jej książki ciekawe, wciągające a jednocześnie czegoś im brakuje.
10

Popularność




Copyright © 2024 Maja Opiłka

All rights reserved / Wszelkie prawa zastrzeżone

Copyright © 2024 Wydawnictwo INITIUM

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Dagmara Ślęk-Paw

Korekta: Katarzyna Kusojć

Projekt okładki oraz DTP: Patryk Lubas

Współpraca organizacyjna: Anita Brylewska, Izabela Nestioruk, Olga Kozłowska, Sylwia Węgielewska

Fotografia wykorzystana na okładce:

Arcangel

Wydanie I

ISBN 978-83-67545-86-0

Wydawnictwo INITIUM

www.initium.pl

e-mail: [email protected]

facebook.com/wydawnictwo.initium

PROLOG

Melodyjny głos Andrzeja Zauchy sączył się z głośników podłączonych do gramofonu Unitra:

Dzisiaj nagle wymyśliłem CiebieTwoje imię zadźwięczało we mnieChoć tyle innych jestZnam tylko jego dźwięk

Do mnie mów najłagodniejJak tylko Ty potrafiszI podaj rękę spłoszonąSzczęściem nagłym…

Niepowtarzalny, charakterystyczny baryton artysty mącił wiszącą w powietrzu ciężką ciszę. Zdawał się zupełnie nie pasować nie tylko do sytuacji, lecz także do otoczenia. Tylko ta nostalgiczna muzyka i gramofon stanowiły spójną całość. Wyrwane z lat, po których pozostały już tylko wątłe, przykurzone wspomnienia. Jednak nie mogło ich zabraknąć. Dzięki nim wszystko wróciło. Jakby wcale nie minęło tyle lat. Jakby nic się nie zmieniło. To samo miejsce, ten sam gramofon, te same narzędzia… tylko inne okoliczności.

Niczego nieświadomy chłopiec o delikatnych, niemal dziewczęcych rysach twarzy łapczywie zajadał się szczodrze wypełnionymi nadzieniem eklerkami. Zdezorientowany i stęskniony za mamą, chciał wrócić do domu. Jednak w nieznanym sobie miejscu, z obcą osobą, która wlepiała w niego swe zimne, pozbawione emocji oczy, nie czuł się źle. Przecież nikt zły nie daje takich smakołyków… Nigdy nie kosztował czegoś równie pysznego. Nigdy nie dostawał prezentów i nigdy wcześniej nie spędził beztroskich dni w spokoju. Nie żałował, że dał się skusić na wycieczkę do magicznego domku położonego z dala od rodziny… Bez krzyków, bez awantur i bez wszędobylskiego dźwięku tłuczonego szkła… Dlatego z uśmiechem na ustach, wokół których cukier puder postawił swój ślad, smakował łakoci.

Gdy muzyka ustała, rozległ się dźwięk pracującej maszyny do szycia. Szycie było niczym jazda na rowerze, nie sposób było tego zapomnieć. Ręce same wiedziały, jak działać, a umysł szybko przypomniał sobie odpowiednią sekwencję.

Tajemniczy człowiek, który obdarował chłopca pysznościami, zajął się szyciem. Należało dokończyć strój.

Chłopczyk łapczywie pożarł ostatnie ciastko, oczyścił buzię i przetarł zmęczone oczka. Potrzebował odrobiny snu. Jakby duża dawka cukru po chwilowym skoku wywołała u dziecka senność. A może to nie była tylko kwestia zbyt wielu słodkości?

– Dziękuję, było pyszne. – Pogładził się po brzuszku. – A kiedy przyjdzie mamusia i pójdę do domu? – zapytał, nie przestając się uśmiechać.

Maszyna przestała pracować. Postać gwałtownie zwróciła się w stronę chłopczyka. Kilkukrotnie pomrugała, jakby chcąc wyostrzyć obraz. Głośne westchnięcie wypełniło niewielkie pomieszczenie.

– Jesteś śpiący?

Chłopiec pokiwał głową i ziewnął głośno.

– Połóż się spać, kochanie. A później pójdziesz do domku – wyjaśniła postać ciepłym, delikatnym głosem.

Rozpromieniony chłopiec o blond włoskach i niebieskich oczkach uśmiechnął się szeroko i ułożył wygodnie na kanapie. Nie minęło kilka minut, a spokojny, równomierny oddech dziecka oznajmił jedno – zasnął.

Postać złapała za poduszkę i podeszła w stronę pogrążonego we śnie dziecka. Drewniana, stara podłoga zaskrzypiała pod ciężarem ciała.

Przez chwilę stała nieruchomo nad łóżeczkiem.

– Cel uświęca środki… Śpij dobrze, kochanie – wyszeptała postać.

Poduszka wylądowała na twarzy śpiącego chłopca, odcinając mu dopływ tlenu i już na zawsze pozostawiając w krainie wiecznych snów.

ROZDZIAŁ 1

Chlust wody odbił się od zielonego pomnika połyskującego w niemrawych blaskach słońca. Jedno wiadro nie wystarczyło, by z nagrobka pozbyć się pozostałości po spienionym płynie. Patrząc na pokryty pianą grób, od razu w głowie usłyszał powtarzaną przez babcię mantrę. Należało po prostu nalać płynu do wody, a nie odwrotnie, jak dokonał tego mężczyzna z grymasem na twarzy stojący nad marmurową płytą.

Poranne godziny gwarantowały względny spokój na cmentarzu. Nie licząc kilku dość wiekowych kobiet, nie dostrzegał w pobliżu nikogo więcej. Nie przepadał zbytnio za wścibskim wzrokiem czy rzekomo przypadkowymi przechodniami, którymi zwykły okazywać się owe babcie spragnione rozmowy. Dlatego jak najprędzej chciał uporać się z porządkami przy pomniku, zanim któraś z kobiet zdecyduje się podejść i zagadać. Nie miał ochoty na pogawędki. Wcale nie z powodu kiepskiego humoru, po prostu należał do grona ludzi, którzy nie lubią dużo mówić, a już zwłaszcza rozmawiać z obcymi osobami i zwłaszcza na swój temat.

Po kilku kolejnych chluśnięciach wodą uznał, że wykonał należycie swoją robotę. Przetarł pomnik na sucho i ustawił na nim kwiaty oraz kilka pustych zniczy. Planował kupić do nich wkłady, ale zapowiadane upały jedynie rozpuściłyby wosk, więc zrezygnował. Zamiast tego zakupił lampkę na baterie, której czerwony płomyczek pomrugiwał jasno.

Otarł mokre dłonie i usiadł na niewielkim plastikowym siedzisku ławeczki na żelaznych nogach. Tuż naprzeciwko nagrobka, na którym widniało zdjęcie ślicznej brunetki o wyjątkowo zielonych oczach. Czas niczym gumka wycierał wspomnienia z pamięci mężczyzny. Zrobiłby wiele, żeby móc wrócić do jednych z najbardziej szczęśliwych lat jego życia. Za każdym razem, kiedy przychodził na cmentarz i wpatrywał się w fotografię matki, którą stracił bezpowrotnie, czuł ukłucie bólu. Pustkę, której nigdy nic nie było i nie będzie w stanie zapełnić. Mijające lata wcale nie pomagały. Została tylko głucha cisza i jego wewnętrzny monolog pełniący funkcję namiastki rozmowy. Musiało wystarczyć. Czasem tylko w tym miejscu skołatane nerwy odnajdywały przystań, a burzę emocji rozwiewał powiew spokoju.

Z grymasem spojrzał na wpędzony w wibracje sportowy zegarek zapięty na lewymprzegubie. Nie odebrał. Praca musiała poczekać. Potrzebował jeszcze chwili względnego wytchnienia. Jednak kilka sekund po ustaniu wibracji przyszła jeszcze jedna, krótka, oznajmiająca nadejście SMS-a. Bez większego entuzjazmu zmusił się do odczytania. Zaklął pod nosem, gdy ujrzał treść. Śledztwo, nad którym pracował od dwóch tygodni, skutecznie spędzało sen z jego powiek i pozbawiało szansy na dłuższy odpoczynek. Było niczym wir, bez skrupułów wciągnęło śledczych w bezdenną otchłań. A nadejście wiadomości nie zwiastowało niczego dobrego. Wezwanie oznaczało kolejne zwłoki. Lubił swoją robotę, ale czasem, tak jak teraz, czuł się przytłoczony złem, które wypełzało z ludzi. Rozwiązywali jedno śledztwo, ale nawet nie mieli czasu na chwilę radości – trzeba było gonić za kolejnym sprawcą.

– Praca wzywa – powiedział w stronę pomnika, a jego zaciśnięte w kreskę usta wygięły się w czymś, co trudno nazwać choćby zalążkiem uśmiechu.

Westchnął ciężko.

Wstał, zebrał wiadro, kilka szmatek i podszedł do płyty nagrobnej. Wierzchem dłoni przetarł fotografię, jakby chcąc się upewnić, że jest czysta. Raz jeszcze popatrzył w oczy, za którymi tak bardzo tęsknił. Przyłożył dwa palce do ust, pocałował je i przeniósł zaraz potem na zdjęcie.

– Do następnego – rzucił na odchodne.

Zanim zebrał się w stronę wyjścia z cmentarza, raz jeszcze zerknął na nagrobek, na którym widniał prosty, lecz jakże trafny napis: „Na zawsze w naszych sercach”. Kilka centymetrów wyżej mieniły się w słońcu pozłacane litery układające się w imię i nazwisko zmarłej: „Anna Wrona”.

Wychodząc rano w pośpiechu z mieszkania, zarzucił na białą koszulkę zieloną bluzę na zamek i pognał do samochodu. Majowe poranki wciąż bywały kapryśne, dlatego wolał się zabezpieczyć przed ewentualnym wiosennym chłodem. Słońce dopiero wstawało, niemrawo budząc się ze snu. Na zewnątrz panowała rześka aura. Temperatura oscylowała w okolicach jedenastu stopni. Jak dla niego było ciepło. Jednak dla nielicznego grona pędzących z markotną miną do pracy mieszkańców osiedla zbyt zimno. Otuleni w wiosenne kurtki maszerowali do samochodów ustawionych na parkingu przed blokami. Dopiero na cmentarzu odczuł wzrost temperatury. Choć może zrobiło mu się cieplej z wysiłku. Szorowanie pomnika i noszenie wiader wypełnionych po brzegi wodą z okolicznej studni wymagało trochę siły. A już na pewno lekko pobudziło komisarza do życia.

Dotarcie na miejsce wezwania zajęło mu około dwudziestu minut. Uznał to za całkiem niezły rezultat, zważywszy na wzmożony ruch. Po drodze analizował otrzymaną wiadomość. Kiedy stawiał pierwsze kroki w policji, słyszał wielokrotnie od starszych kolegów, że najtrudniej jest oglądać zwłoki dzieci. Kompletnie się z tym nie zgadzał, a nawet nie rozumiał, w czym tkwi ów problem. Trup to przecież trup. Obojętne było dla niego, czy nieboszczyk miał dziewięćdziesiąt lat, czy kilka miesięcy. W oczach mężczyzny wszyscy prezentowali się tak samo – jak pozbawione życia ciała. Nic poza tym. Nie odczuwał przesadnej empatii. Żadnych niepotrzebnych, wręcz zbędnych odczuć. Do takich sytuacji, jak i do samych ofiar oraz ich rodzin podchodził chłodno. Dość osobliwe zachowanie komisarza nie umykało jego współpracownikom. Na wścibskie pytania zwykł odpowiadać, że każdy jest czyimś bliskim. Zaś gdy zdawkowe zdanie nie wystarczyło, rozwijał je do słów, że nie uważał, aby zbytnie angażowanie się emocjonalne w śledztwa w dobry sposób wpływało na sprawy, a przede wszystkim niego samego. Recytowana z pamięci regułka wystarczała. A jaka była prawda? Przed nią sam komisarz zdawał się uciekać.

Tak więc niemal wszyscy uważali go za dziwaka z trudną przeszłością, która w oczach wielu uchodziła za przyczynę takiego podejścia do pracy. A z pewnością za powód tego, że z taką łatwością radził sobie z widokiem nieboszczyków. Tam, gdzie inni wymiotowali na widok zmasakrowanych ciał, komisarz Artur Wrona zachowywał stoicki spokój. Był niczym niewzburzone morze, pokryte spokojną taflą wody. Nie ruszał go nawet fetor rozkładanego ciała. Może miał coś z węchem, może po prostu został stworzony do takiej roboty, a może wydarzenia z lat dzieciństwa sprały mu mózg. W każdym razie zawsze zachowywał dystans i nigdy nie sprawiało mu to większego problemu. W jego krwi płynęły pewne, lecz delikatne zasoby empatii. Jednak nie okazywał ich na typowe sposoby. Dlatego też kiedy dotarł na miejsce odnalezienia zwłok czteroletniej dziewczynki, po prostu patrzył i słuchał tego, co mieli do powiedzenia funkcjonariusze będący na miejscu wcześniej.

Oderwał wzrok od pracującego przy zwłokach patomorfologa i skierował spojrzenie na stojącego obok starszego aspiranta. Grzegorz Banaś wzrostem przewyższał mierzącego sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu komisarza. Wrona pomimo zbliżania się do czterdziestki wciąż starał się trzymać formę, choć lata świetności wyrzeźbionego ciała zniknęły bezpowrotnie, to i tak nadal masa mięśniowa górowała nad zdrową, oscylującą w granicach dwudziestu procent tkanką tłuszczową. Barczysty komisarz ze swoim surowym wyrazem twarzy i charakterystyczną, ciągnącą się przez lewy policzek blizną sprawiał wrażenie groźnego i niezbyt przyjaznego w bliższym kontakcie. Z kolei Banaś już na pierwszy rzut oka zdawał się obdarzony miłą osobowością. Na jego twarzy przez większość czasu gościł jowialny uśmiech. Wesołe, życzliwe oczy dopełniały całości. A atletyczna, żylasta sylwetka uwielbiającego maratony biegowe starszego aspiranta prezentowała się imponująco. Wyglądał trochę niepozornie, ale dysponował sporymi pokładami siły.

– Jacyś świadkowie prócz tych, którzy znaleźli zwłoki? – rzucił Wrona beznamiętnie.

– Nie – odparł zawiedziony Banaś i poprawił na nosie modne okrągłe okulary w brązowych oprawkach. – Tylko ta dwójka, która wezwała służby.

– I co robili przy jeziorze w środku nocy?

Banaś wyszczerzył zęby. Właściwie nic więcej nie musiał już mówić. Wrona sam zorientował się, co dwójkę młodych ludzi przywiało w środek lasu.

– Niedaleko mają rozłożony namiot i rzekomo wyszli na spacer. Chociaż jak dla mnie to szukali miejsca, żeby się pobzykać, i niestety wpadli na zwłoki – dodał, krzywiąc się.

Komisarz zmarszczył czoło. Z tego, co kojarzył, w okolicach Jeziora Czechowickiego znajdował się ośrodek wędkarski. Rzucił wzrokiem na stojących z boku ludzi. Nie przypominali mu wędkarzy, nie jemu tę kwestię było oceniać, ale początek maja i namiot przy jeziorze wydawały mu się absurdalnym pomysłem. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że przy wodzie temperatura zawsze spada i zimno mocniej daje się we znaki.

– W pobliżu prócz tego ośrodka dla wędkarzy jest coś jeszcze? – dopytywał.

Banaś energicznie pokiwał głową.

– Tak, ale zdecydowanie dalej, po przeciwnej stronie można wynająć domek letniskowy.

– I sprawdzaliście tam?

– Jeszcze nie – powiedział Grzegorz i poprawił okulary.

Wrona uniósł brew.

– Czekacie na zaproszenie? Czemu jeszcze nikt tego nie sprawdził? – zapytał ze złością.

Banaś odchrząknął lekko zakłopotany. Spodziewał się reprymendy, ale co on miał na pewne kwestie poradzić?

– Sam wiesz, ilu mamy ludzi. Nie rozerwiemy się, Artur – odparł przepraszającym tonem.

Komisarz pokręcił głową niezadowolony. Opieszałość w tym przypadku działała na ich niekorzyść. I choć nie sądził, że ktokolwiek z przybywających w wynajętych domkach mógł dopuścić się morderstwa i cierpliwie czekać na przyjazd policji, to dla spokojnej głowy należało sprawdzić wszystko, co znajdowało się w pobliżu.

– Zostali przesłuchani? – zapytał, wskazując głową na tulącą się do siebie dwójkę.

– Tak. Nic nie widzieli, nic nie słyszeli. Po drodze nikogo nie spotkali. W oczy nic nadzwyczajnego im się nie rzuciło. No, prócz ciała dziecka – dodał, drapiąc się po głowie.

– Skoro już z nimi gadaliście i macie ich zeznania, to po jaką cholerę stoi przy nich policjant? Ochrony potrzebują czy wsparcia mentalnego? – zapytał Wrona ironicznie. – Grzesiek, narzekasz, że nie mamy ludzi, a jeden funkcjonariusz marnuje czas, w którym mógłby przejść do tych wynajmowanych domków i to sprawdzić. Nie umiesz sam podejmować decyzji? Na mnie czekasz, żebym mu kazał dupę ruszyć?

Banaś westchnął. Nie dane było mu jednak odpowiedzieć.

– Weź go stamtąd i puść te dzieciaki do domu! – rzucił komisarz spokojnym, lecz podszytym wyraźną irytacją głosem. – Mają chociaż osiemnaście lat?

– On dziewiętnaście, ona osiemnastkę niedawno skończyła – wyjaśnił.

Taki przedział wiekowy nieco rozjaśnił sytuację komisarzowi. Zapewne nie zważając na pogodę, wybrali się pod namiot, żeby nikt im nie przeszkadzał. Ot, młodzieńczy poryw namiętności.

– Tym bardziej ich puść. Upewnij się, że mamy ich dane, i tyle. Grzesiek! Weźcie się do roboty – burknął.

Wrona zostawił mężczyznę z otwartymi ustami i podszedł do ciała dziewczynki. Zwłoki spoczywały na zimnym, porośniętym mchem podłożu. Sprawca mógł przykryć ciało, schować je w głębi lasu, a zamiast tego pozostawił je tuż przy wydeptanej, często uczęszczanej ścieżce. Gdyby nie okoliczności, Artur pomyślałby, że dziecko po prostu śpi. Blondwłosa, na oko czteroletnia dziewczynka wyglądała tak spokojnie. Wręcz niepokojąco. Jej powieki były zamknięte. Na buzi nie malował się żaden grymas bólu. Wrona nie dostrzegał również żadnych obrażeń. W okolicach szyi próżno było szukać śladów duszenia. Dziewczynka miała na sobie niebieską sukienkę w białe groszki, przez co mógł stwierdzić, że zarówno na przegubach, jak i w okolicach kostek nie widać śladów skrępowania. Zastygła jakby we śnie, tuląc i trzymając na klatce piersiowej drewnianą lalkę. Zabawka wystrugana w drewnie swym wyglądem przypominała zmarłą dziewczynkę. Odwzorowanie kształtu twarzy, nosa, ust… Sprawca pokusił się nawet o uszycie dla zabawki takiej samej sukienki, jaką miała na sobie jego ofiara. Jedyną różnicę stanowiło ucharakteryzowanie samej lalki. A właściwie makijaż. Bowiem twarz drewnianej figurki została pokryta białą farbą. Na myśl przywodziła charakteryzację cyrkowców, kuglarzy czy mimów.

Klęczący nad ciałem patomorfolog podniósł wzrok i spojrzał na stojącego z rękami w kieszeniach zadumanego komisarza.

– Drugie ciało w ciągu dwóch tygodni. Nie chcę być złym prorokiem, ale wygląda na to, że trzydzieści lat spokoju poszło w pizdu i historia się powtarza…

– Twoim zdaniem to naśladowca? – zapytał Wrona, nie spuszczając wzroku z twarzy dziecka.

Andrzej Korcz cmoknął.

– Nie wiem, Artur. Przeraża mnie jednak, jak doskonale odwzorowuje układ ciała na tych lalkach. Jak dba o detale – westchnął. – Wiesz, że do opinii publicznej szczegóły śledztwa sprzed trzydziestu lat się nie przedostały.

Wiedział doskonale. Zaraz po znalezieniu pierwszego ciała należącego do czteroletniego Adasia Banacha zgłębił, a raczej przypomniał sobie szczegóły sprawy człowieka, który trzydzieści lat temu spuścił na Gliwice kurtynę strachu. Sam Wrona był wtedy dzieckiem, ale pamiętał ostrzeżenia przed grasującym Kuglarzem. Oprawca porywał dzieci, a potem zabijał, pozostawiając przy zwłokach lalkę odwzorowującą wygląd swych ofiar, a zarazem charakteryzował zabawki poprzez malowanie ich twarzy. Dzieci zaś ginęły przez uduszenie. Sprawca odbierał życie swym ofiarom przy użyciu poduszki, odcinając im dopływ tlenu. Nie były bite, gwałcone, głodzone ani przetrzymywane w obskurnych warunkach. Wręcz przeciwnie. Ich ciała nie nosiły śladów żadnej przemocy. Kilka dni po uprowadzeniu spędzały ze sławetnym Kuglarzem. Co z nimi robił, z jakiego powodu porywał, zabijał? Tych odpowiedzi nie poznano do dziś. Bowiem Waldemar Karbownik, po przyznaniu się do zabójstw, od trzydziestu lat milczał jak zaklęty. Pozostawiając tak wiele pytań bez odpowiedzi.

– Kuglarz gnije w więzieniu – powiedział komisarz, starając się zabrzmieć przekonująco. Przecież właśnie taka była prawda, ale nawet Wrona nie potrafił skryć pełzającej po jego głowie niepokojącej myśli: a co, jeśli to nie Kuglarz siedzi za kratami? – Dostał dożywocie – dodał.

Korcz przenosił wzrok z dziewczynki na komisarza i odwrotnie. Jego trwająca chwilę wymowna cisza zwiastowała nadejście odpowiedzi, której sam Wrona się spodziewał. Nie mogli już uciec od tego, co niczym wisząca burza czekało, aby z grzmotem przypomnieć o sobie.

– W tym roku od tamtych zbrodni mija trzydzieści lat. I nagle, akurat teraz, mamy nowe. Takie same. A wiesz, po ilu latach mógł się starać o skrócenie kary?

Wrona nabrał powietrza, które ciężko wypuścił z płuc. Nie wierzył w takie zbiegi okoliczności. Był zbyt doświadczony w tej robocie. Zresztą tak jak i Korcz.

– Przypadek? – zapytał, unosząc brew.

Mężczyzna spojrzał wymownie na młodszego kolegę.

– Nie sądzę, Artur – odparł Korcz. – Nie chcę być złym prorokiem, ale wygląda mi to na powrót horroru sprzed trzech dekad. Najwyraźniej ktoś postanowił wskrzesić Kuglarza i jego zbrodnie. A to oznacza – spojrzał na ciało czterolatki – że na tej ofierze się nie skończy.

Właśnie tego Wrona obawiał się najbardziej. Przyszło im mierzyć się z potwornymi zbrodniami, które nigdy więcej nie powinny zostać powtórzone. Kuglarz siedział, ale komisarz nie wierzył w zbiegi okoliczności. Gdyby Karbownik nie był odpowiedzialny za zbrodnie sprzed lat, to czy prawdziwy Kuglarz nie mordowałby dalej? Czy istniało prawdopodobieństwo, że skorzystał z niepowtarzalnej okazji i przestał zabijać, gdy za jego czyny zamknięto niewinnego człowieka? Wronie nie chciało się w to wierzyć. Nie da się ot tak, na pstryknięcie palca, wyłączyć drzemiącego w człowieku pragnienia zabijania. Musiało chodzić o coś innego… Bał się, że przyszło im stanąć w szranki z niebywale inteligentnym i przebiegłym sprawcą. Tacy są najgorsi. Najtrudniej ich złapać, a co dopiero wpaść na ich trop. Jakkolwiek dziwnie to miało zabrzmieć – wolał zabójstwa będące wynikiem eskalacji ludzkich emocji. W takich przypadkach złapanie zabójcy stanowiło zdecydowanie łatwiejsze zadanie. Po innej stronie barykady leżały zbrodnie dokonywane przez seryjnych morderców. Oni na ogół działali na zimno, a już na pewno nie byli związani z ofiarami. Już sam ten fakt stanowił pierwszy z wielu poziomów trudności.

ROZDZIAŁ 2

Zapach aromatycznej kawy dało się wyczuć od samego progu. Przyjemna woń wywołała uśmiech na twarzy kobiety zamykającej za sobą drzwi kancelarii. Nic tak nie wprawiało jej w dobry nastrój jak kubek gorącego czarnego napoju o poranku. Zwłaszcza kiedy lekko zaspała i z braku czasu nie mogła spokojnie napić się w domu.

– Cześć! – rzuciła radośnie do siedzącej za biurkiem sekretarki.

Rudowłosa kobieta podniosła wzrok. Z uniesioną brwią zlustrowała kroczącą pewnym krokiem w stronę swojego biurka Kingę Wrońską.

– Podziwiam twój entuzjazm z samego rana – odparła, powstrzymując się w ostatniej chwili przed ziewnięciem. – Ja walczę o to, żeby nie zasnąć, a ty jak zwykle ociekasz energią.

Wrońska uśmiechnęła się przyjaźnie. Nic nie mogła na to poradzić. Od dziecka uchodziła za rannego ptaszka. Kilka godzin snu w zupełności wystarczało jej do naładowania akumulatorów.

– Cóż, tak już mam. Wszyscy już są?

– O dziwo, tak – odpowiedziała sekretarka, nie kryjąc zaskoczenia.

Anna Dziedzic zawsze zjawiała się najwcześniej w kancelarii, w której oprócz niej i Wrońskiej pracowały jeszcze dwie kobiety: Magdalena Wieczorek i Weronika Piotrowska. Z tym wyjątkiem, że dwójka pozostałych pań była wspólniczkami. Kinga z rodzinnego Gdańska do Gliwic przeniosła się niespełna rok temu. Niemal natychmiast skontaktowała się ze znajomą – właśnie Magdą – i poprosiła o możliwość zatrudnienia. Na szczęście kobiety akurat poszukiwały osoby do kancelarii, więc Wrońska bez problemów otrzymała posadę. Początkowo trudno było jej się odnaleźć w nowej, nieco ponurej aurze Śląska. Jednak z biegiem czasu zaczęła się oswajać i powoli czuć jak w domu, odkrywając prawdziwą, urokliwą twarz południowej części Polski. Choć z utęsknieniem wracała myślami do spacerów nad Zatoką Gdańską, to w nowym mieście miała coś, na co w rodzinnym nie mogła liczyć – kancelarię, w której otrzymała wolną rękę i zaufanie oraz szansę na coś niezwykle dla siebie ważnego.

– Mówiły, że mają do ciebie pilną sprawę – dodała Dziedzic.

– Kinga! – rzuciła znienacka Wieczorek, wychylając się z gabinetu. – Chodź do nas.

Kobieta spojrzała pytająco na sekretarkę, ale ta jedynie wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia, o co może chodzić. Dotychczas żadna ze wspólniczek nie zjawiała się w kancelarii wcześniej od Kingi, która do pracy przychodziła tuż po sekretarce. Wrońska zebrała ułożoną na biurku korespondencję skierowaną do niej i przeszła do ulokowanego nieco na lewo gabinetu Wieczorek.

– Stało się coś? – zapytała od razu po przekroczeniu progu.

W środku w fotelu siedziała ubrana w białą kopertową spódnicę oraz zieloną jedwabną bluzkę Magdalena Wieczorek. Widząc Wrońską, założyła za ucho długie, kręcone, czarne niczym smoła włosy, wydawała się podekscytowana. Z kolei szeroki uśmiech na twarzy Weroniki zaczynał ją coraz mocniej zadziwiać. Krótko obcięta blondynka siedziała za biurkiem z rękami opartymi o jego blat. Brązowa obcisła sukienka podkreślała kolor jej bursztynowych oczu.

– Zaczynacie mnie lekko niepokoić. Co jest grane? – Kinga ze zdziwieniem spoglądała na przyjaciółki, siadając na czarnym, pokrytym welurem krześle.

– Znasz sprawę Karbownika? – zapytała blondwłosa Piotrowska.

Jej niski, męsko brzmiący głos kontrastował ze szczupłą, drobną sylwetką. Weronika z całej trójki była najstarsza i jednocześnie najbardziej doświadczona.

– Kuglarza? No pewnie – odparła Kinga, patrząc na przyjaciółki, jakby pospadały z księżyca. – Wertowałam na studiach wielokrotnie jego sprawę. Doskonale o tym wiecie…

– W tym roku mija trzydzieści lat od tamtych zbrodni – odezwała się teraz Magda. – I tym samym będzie miał możliwość ubiegania się o przedterminowe zwolnienie. O ile sąd przychyli się do wniosku i uzna, że Karbownik swoje odsiedział i nie stanwi zagrożenia dla społeczeństwa.

– A biorąc pod uwagę, że mamy nowe morderstwo, którego tylko ślepy nie powiązałby ze zbrodniami Kuglarza, to istnieje całkiem spore prawdopodobieństwo, że pod lupę wezmą tamto stare śledztwo – wtórowała przyjaciółce Piotrowska.

Wrońska sprawę Kuglarza znała doskonale. Zresztą kto nie znał? Tamte zbrodnie wstrząsnęły nie tylko Gliwicami, lecz także całym krajem. Ona sama miała wtedy niespełna cztery lata, więc nie mogła tego pamiętać. Ze śledztwem zapoznała się dopiero na studiach. Przypadek Kuglarza został przez kilku wykładowców szczegółowo omówiony, i to z różnych perspektyw. Do dziś pamięta rzucone w eter pytanie wykładowcy o to, czy spośród zgromadzonych na auli studentów znalazłby się ktoś, kto zdecydowałby się bronić Karbownika. Niemal wszyscy z oburzeniem uznali, że nie. Tylko Wrońska odparła, że owszem, przyjęłaby rolę jego obrońcy. Dla niej adwokat był jak lekarz. Nikomu nie można było odmówić pomocy. Jej zadaniem nie było oceniać winę klienta, tylko bronić jego interesów. Niektórzy stanowisko młodej kobiety uznali za brak skrupułów. Pęd do sławy niemal po trupach, bez zważania na głos sumienia. Jednak tamtego dnia w oczach wykładowcy Kinga Wrońska ujrzała przebłysk dumy. Dlatego wybrała prawo karne. Od wydawania wyroków był sędzia, adwokat zaś od bronienia. I tego się trzymała.

– Dalej nie wiem, co to ma ze mną wspólnego i czemu się tak na mnie gapicie – odparła.

Blondynka podała kartkę siedzącej na biurku Wieczorek, a ta przekazała ją Wrońskiej.

– Karbownik chce, żeby nasza kancelaria go reprezentowała. A mówiąc konkretniej… Ty masz to zrobić – wyjaśniła brunetka.

Kinga, nie kryjąc lekkiego zszokowania, wzięła w dłonie list. Skrupulatnie wczytała się w każde słowo.

– Napisałaś na studiach pracę na jego temat. Ba! Podałaś w wątpliwość skuteczność wymiaru sprawiedliwości oraz pracę śledczych. Nie dziwota, że chłop chce kogoś takiego…

– Dobra, Magda, ale to może być gówniana robota. – Wrońska podniosła wzrok na przyjaciółkę. – Kuglarz siedzi, a mordować może jego naśladowca. Poza tym minęło trzydzieści lat… i co? Przez tyle czasu prawdziwy morderca dzieci spędziłby w uśpieniu?

Mimo że nie chciała w to wierzyć, to w istocie literatura fachowa znała podobne przypadki. Sprawcy potrafią na wiele lat pogrzebać szargające nimi żądze, aż w końcu nadchodzi dzień, który wszystko zmienia. Jedna mała iskierka wystarczy, aby potwór zabrał głos i wrócił do tego, czym parał się wcześniej.

Piotrowska cmoknęła.

– Nie można tego wykluczać. Kuglarz nie działał pod wpływem emocji. Wszystko było doskonale przygotowane, dbał o najmniejsze szczegóły. Tak naprawdę, patrząc obiektywnie, no to nie wiemy, przez co wpadł.

– Anonimowy cynk – sprostowała Wrońska.

Tylko tyle było wiadomo. Żadnych danych, żadnych poszlak. Śledztwo stało w martwym punkcie przez dłuższy czas. Kilka miesięcy polowania na Kuglarza nie przyniosło żadnych rezultatów. Nie było śladów, podejrzanych również. Pewnego dnia funkcjonariusze policji mieli otrzymać anonimowy donos o mężczyźnie, który najprawdopodobniej jest poszukiwanym mordercą. W domu Karbownika znaleziono materiały odpowiadające tym, z których wykonywano lalki oraz ich ubranka. Ponadto policjanci zabezpieczyli poduszkę, a na niej ślady DNA. Natomiast w tamtych latach nie można było ich porównać. Jednak policji wystarczyło to, co znaleziono. Poza tym sam Karbownik natychmiast po zatrzymaniu przyznał się do popełnienia zarzucanych mu czynów, lecz odstąpił od składania wyjaśnień. Do dziś nieznany jest motyw, jakim się kierował.

– Młoda, znasz tę sprawę. Oczywiście decyzja należy do ciebie. – Weronika uniosła ręce, chcąc zaznaczyć pokojowe zamiary. – Ale może chociaż warto z nim porozmawiać? – dodała z nadzieją.

Kinga odłożyła na biurko trzymany w dłoniach list. Przez chwilę skakała wzrokiem z jednej koleżanki na drugą. Z punktu widzenia interesów zawodowych – taka sprawa nadałaby im rozgłosu. Tylko czy pomoc mordercy było tym, czego potrzebowały? Jeśli okazałoby się, że mężczyzna został skazany za zbrodnie, których nie popełnił, to w istocie byłby to ogromny sukces kancelarii. Natomiast w innym przypadku zwłaszcza jej kariera mogłaby zawisnąć na włosku. A w dodatku miała na głowie własne sprawy, które mocno ją absorbowały. I nie chciała, by cokolwiek zmąciło jej umysł.

Przeczesała czarne, delikatnie kręcone włosy. Przez coraz wyższe temperatury zaczynała się poważnie zastanawiać nad zmianą fryzury i ostrym cięciem. Miała gęste, piękne i długie do połowy pleców włosy.

– Nie podejmę decyzji bez rozmowy z nim – odparła stanowczo po dłuższym zamyśleniu.

– Jasne – powiedziały jednocześnie pozostałe wspólniczki.

– Ta sprawa może się okazać szambem, i to takim, które nas zaleje, jeśli facet okaże się winny – dodała Kinga.

Usta Piotrowskiej wygięły się w szerokim uśmiechu. Wrońska mogłaby przysiąc, że przez oczy przyjaciółki przebiegł błysk.

– Tylko że ty nie do końca wierzysz w jego winę – zauważyła Weronika.

Kinga zawsze powtarzała, że każdy zasługuje na obronę. Może właśnie to ona miała dać Karbownikowi szansę na to, aby po latach przemówił? Tylko że nie po to zjawiła się w Gliwicach. Sprawa Kuglarza wprowadzała delikatny zamęt w skrupulatnie usnute plany. Choć z drugiej strony niespodziewanie mogła posłużyć do własnych celów. Musiała tylko dobrze to rozegrać.

ROZDZIAŁ 3

Maj, 1993 rok

Kłęby tytoniowego dymu wypełniały gabinet, którego wystrój przywodził na myśl czasy niedawno minionego PRL-u. Zielona kozetka, ława, kilka drewnianych krzeseł, piszczący pod butami gumolit i długie ciężkie zasłony w jaskrawych kolorach oddawały ducha tamtych lat. Podobnie jak zamiłowanie prokuratora wojewódzkiego do nadmiernego palenia, które wywoływało napady kaszlu u stojącego przy oknie mężczyzny. Otworzył je na oścież, starając się jednocześnie lekko wychylić i złapać w płuca świeżego powietrza. Nie pojmował, jak można palić w takich ilościach, gasząc jednego, a po upływie zaledwie kilku sekund odpalać następnego papierosa. Płuca naczelnika wydziału śledczego w Katowicach musiały znajdować się w opłakanym stanie, podobnie zresztą jak jego wątroba. Żadnej tajemnicy nie stanowił fakt, że ważący ponad sto kilogramów, ociekający zalewającym go potem prokurator Zbigniew Gąsior nie stronił od spożywania znacznych ilości wszelakich, wysokoprocentowych trunków. Zupełne przeciwieństwo mężczyzny stanowił Robert Zamojski. Młodszy, żwawszy i znacznie bardziej dbający o stan nie tylko swego zdrowia, lecz również wyglądu, prokurator unikał jak ognia używek. Nastawiony na odnoszenie sukcesów Zamojski był niczym lis grasujący w kurniku pełnym zjełczałych jajek. W jego opinii większość piastujących stanowiska prokuratorów nadawała się do wywalenia. Nie miał zamiaru podkradać niczego, wręcz przeciwnie. Po cichu planował pozbywać się jednego za drugim, aż wreszcie zostanie sam i będzie mógł rozdawać własne karty. Jednak jak na razie musiał użerać się z takimi ćwierćinteligentami jak Gąsior.

– Aleś ty, kurwa, wrażliwy – odparł otyły mężczyzna, zaciągając w płuca nikotynę.

– Palenie szkodzi nie tylko na płuca. – Zamojski odkasłał.

Z obrzydzeniem przystawił nos do drogiej marynarki i stwierdził, że śmierdzi. Nie po to wydawał tyle pieniędzy na ubrania, aby potem je wyrzucać. Łudził się, że może jakimś cudem uda mu się pozbyć tego wsiąkniętego w materiał tytoniowego dymu.

Pulchne policzki Gąsiora wklęsły od kolejnego pociągnięcia papierosa.

– Wszystko szkodzi – odparł po chwili. – Ty mi lepiej, kurwa, Robert, powiedz, jak sprawa z tym pojebem od dzieci. Mamy ciała, nie ma podejrzanych. Ci z góry chcą mi łeb ujebać przy samej dupie, a ty siedzisz jak cipa na parapecie!

Zamojski zacisnął szczękę. Nabrał w płuca świeżego powietrza i odwrócił wzrok od widoku wychodzącego na ulicę. Nie miał najmniejszego zamiaru dać się sprowokować i wdawać w jakąkolwiek potyczkę słowną.

Spojrzał z niesmakiem na rozwalonego w wyeksploatowanym fotelu Gąsiora. Przez chwilę w głowie Zamojskiego kłębiła się myśl, czy może nie powinien się dla własnego bezpieczeństwa odsunąć. Bowiem napięta na napęczniałym, ogromnym brzuchu biała koszula naczelnika przypominała procę, z której zaraz miał wystrzelić guzik wprost w stojącego naprzeciwko mężczyznę.

– Jak już tłumaczyłem – odchrząknął. Drapiący gardło dym utrudniał swobodną konwersację. Przynajmniej jemu. – Pracuję nad sprawą – dodał zgodnie z prawdą. – Jednak to nie jest zwyczajne śledztwo. Problemy się piętrzą, bo nie mamy nic, ale musisz mi dać jeszcze trochę czasu.

Gąsior z całej siły przyłożył dłonią w biurko.

– Skończ pierdolić! W telewizji nie jesteś! – ryknął i trzasnął w biurko tak mocno, że leżąca na nim paczka klubowych podskoczyła o kilka centymetrów. – Zeżrą nas żywcem, Robuś. – Zamojski w momencie usłyszenia zdrobnienia swego imienia skrzywił się, jakby kazano mu zjeść zgniły owoc. Nienawidził, kiedy zwracano się do niego w taki sposób. – A ja nie mam zamiaru zostać zdegradowany. Do stanu spoczynku zostało mi jeszcze kilka lat i nie spierdolisz mi planu siedzenia na dupie w tym, kurwa jego mać, fotelu! Rozumiemy się?!

– Naturalnie – odparł Robert, siląc się na kurtuazję.

Ambitny prokurator był zbyt bystry, by dać się ponieść szargającym nim emocjom. Musiał samego siebie strofować. Ostatnie, czego potrzebował, to problemy z siedzącym naprzeciwko gnomem. Gąsior w oczach Zamojskiego uchodził za relikt przeszłości. Typowego przedstawiciela wymiaru sprawiedliwości z czasów PRL-u. Wtedy, by dojść do władzy, wystarczyły układy partyjne, a tych wciąż Gąsiorowi nie brakowało. Koledzy po fachu starego prokuratora się wykruszali, lecz wciąż było ich wielu. Zamojski musiał działać ostrożnie. Dla niego sprawa Kuglarza śmierdziała podwójnie.

Gąsior chwycił za szklankę w posrebrzanym koszyczku, której dno pokrywały fusy z kawy. Widząc brak czarnego napoju, zaczął psioczyć pod nosem coś niezrozumiałego dla młodszego prokuratora.

Po chwili odstawił z głośnym trzaśnięciem szklankę na biurko i ryknął:

– BAŚKA!

Tym razem to Zamojski się skrzywił. Wydobywający się z gardła otyłego mężczyzny głos był nieprzyjemnie ochrypły. Brzmiał jak typowy przepity alkoholik.

Niemal natychmiast, gdy lwi ryk Gąsiora ucichł, rozległo się delikatne pukanie.

– Właź! – rzucił ponownie Gąsior.

W progu stanęła młoda, ładna blondynka z włosami upiętymi w elegancki kok. Mogła mieć jakieś dwadzieścia pięć, może ciut więcej lat. W oczach młodszego z mężczyzn uchodziła za bardzo delikatną. Ale nie w ślepiach Gąsiora. Krótka, czarna spódniczka i biała bluzka wywołały lubieżny uśmiech na jego twarzy. Nie umknęło to uwadze Zamojskiego.

– Kawa się skończyła – burknął.

Dziewczyna z uśmiechem skinęła głową i ruszyła w stronę biurka, za którym siedział prokurator. Gąsior chwycił za szklankę i celowo przesunął ją w swoją lewą stronę, oddalając ją tym samym z pola zasięgu sekretarki. Musiała podejść bliżej, nachylić się nad biurkiem i tym samym własnym szefem, by złapać za naczynie.

Gąsior niczym rasowy myśliwy wykorzystał moment, przyciągnął do siebie dziewczynę i włożył głowę w jej dekolt. Wydając z siebie dziwne dźwięki, poruszał kilkukrotnie głowę i złapał kobietę za pośladki. Dopiero po chwili wyswobodził kompletnie zobojętniałą na zachowanie szefa kobietę.

– Zrób mi kawki – odparł, ocierając pot z czoła.

– Oczywiście – odparła ze sztucznym uśmiechem. Poprawiła bluzkę, spódniczkę i złapała za szklankę. Gdy zwróciła się w stronę Zamojskiego, jej usta wygięły się w szczerym uśmiechu. A jej oczy się rozpromieniły. Większość kobiet reagowała właśnie w taki sposób na przystojnego, ubranego w zagraniczne, eleganckie ciuchy mężczyznę. A może przede wszystkim pachnącego perfumami, a nie alkoholem i dymem tytoniowym. – Coś dla pana prokuratora? Kawy? 

Zamojski odwzajemnił uśmiech. Patrząc w oczy kobiety, odparł:

– Nie, bardzo pani dziękuję. Niedługo będę wychodził.

Sekretarka skinęła głową i wyszła, pozostawiając dwójkę mężczyzn samych.

– Dobra dupa – odezwał się Gąsior, łapiąc za kolejnego papierosa. – Takie cycki ma, że aż człowiekowi się żyć chce – zarechotał.

Zamojski nawet nie planował komentować. Jedynie było mu szkoda młodej dziewczyny. Skoro tak obojętnie zareagowała na publiczne obmacanie przez szefa, to nawet nie chciał myśleć, do czego była przyzwyczajona.

– Coś jeszcze… odnośnie do sprawy Kuglarza chciałbyś wiedzieć? – zapytał Robert, marząc o tym, by szef po prostu puścił go wolno. Nie spodziewał się pytań czy pomysłów mogących pomóc w ujęciu sprawcy. Gąsior był po prostu tępakiem z przepalonym po wódzie i bimbrze mózgiem. Ale godzinami potrafił opowiadać o swoich podbojach, w które mało kto wierzył.

Otyły mężczyzna zaciągnął się klubowymi i spojrzał na własne zdjęcie wiszące na przeciwległej ścianie. Dumnie prezentująca się sylwetka prokuratora na fotografii stylizowanej co najmniej na portret prezydenta. Cóż, Gąsiorowi można było wiele odmówić, ale na pewno nie uwielbienia własnej osoby.

– Nie – odparł, krzywiąc się. – Chociaż jedna sprawa… Czemuś ty go, kurwa, nazwał Kuglarz, co?

Przez usta Zamojskiego przebiegł zalążek uśmiechu.

– Bez wątpienia gonimy za sprytnym, przebiegłym i cwanym sprawcą. Niczym rasowy kuglarz wodzi nas za nos, pokazując swoje najlepsze sztuczki. Więc niejako jesteśmy uczestnikami jego przedstawienia. A nawet więcej, on nas zaprosił do udziału w jego teatrzyku. Weszliśmy w jego świat i trochę jak marionetki poruszamy się zgodnie z wytyczonymi przez niego ścieżkami… Nie bez znaczenia było malowanie twarzy tych lalek. Z jednej strony przypominają mima, ale kuglarz też pasuje.

Gąsior rozwarł usta, a lewa strona jego górnej wargi poszybowała w górę. Przypominał głupiego dzieciaka przy tablicy, który za grosz nie pojmuje, o czym prawi nauczyciel. Z tym że przełożony Zamojskiego był jeszcze większym imbecylem.

– Nie wiem, po chuj pytałem. Wypierdalaj i weź się do roboty! Pamiętaj, kurwa! Jak ja polecę, to wierz mi, Zamojski, pociągnę cię za sobą – dorzucił ostrzegawczo.

Robert nie odpowiedział. Spojrzał tylko na szefa i ignorując dalszą część wypowiedzi, zastosował się tylko do pierwszej partii polecenia.

Wychodząc z gabinetu, o mało co nie zderzył się z sekretarką Basią. Nawet chciał ją zagadać czy wywabić z objęć czekającego na nią Gąsiora, ale nie miał czasu. Jedynie odprowadził wzrokiem znikającą za drzwiami gabinetu szefa kobietę i ruszył do wyjścia z budynku.

Czas naglił, a oddech konsekwencji coraz częściej stroszył włoski na karku Zamojskiego. Powierzył swój los w ręce człowieka, któremu nie dałby przypilnować własnego psa, ale jaki miał właściwie wybór? W szarych oczach prokuratora ten pomysł jawił się jako ostateczna, a zarazem jedyna deska ratunku. Wybrał i był gotów na dalsze kroki.

ROZDZIAŁ 4

Piętnastominutowy monolog zajadle warczącego z niezadowolenia naczelnika pionu kryminalnego zwieńczył dzień pracy komisarza. Przynajmniej w teorii. Nie planował bowiem wracać do mieszkania. W zadumaniu ślęczał nad raportem z sekcji zwłok pierwszej ofiary rzekomego naśladowcy Kuglarza. W płucach czteroletniego chłopca znaleziono nitkę. Najpewniej pochodzącą z poduszki, której użyto do pozbawienia życia dziecka. Prócz tego nic, co mogłoby wskazywać na okrucieństwo ze strony oprawcy. Choć trudno nazwać człowieka pozbawiającego życia dziecka kimś łaskawym i dobrym. Ciało nie nosiło śladów jakiejkolwiek przemocy. Żadnych uderzeń, siniaków, zadrapań – nic. Chłopiec był czysty, zadbany. Nie głodował, nie był również odwodniony. Zupełnie tak jak w przypadku ofiar sprzed trzydziestu lat…

Wronie rzadko zdarzało się myśleć o śledztwie w kategoriach potencjalnej porażki. W tym konkretnym przypadku niepokój kiełkował w jego sercu. Nierozwiązane sprawy goniły sumienie komisarza, bombardując pytaniami: czy aby na pewno zrobił wszystko, jak należy? Był tylko człowiekiem. I choć na koncie miał jedynie kilka spraw, które zamknięto bez schwytania sprawcy lub z powodu braku dowodów, to i tak czuł się zawiedziony. Porażka bolała go bardziej od czegokolwiek innego. Zwłaszcza ta zawodowa. Uchodził za perfekcjonistę, a w oczach kolegów po fachu za przesadnie skrupulatnego dziwaka, którego uważano za outsidera. Wierzył w sprawiedliwość i choć doskonale rozumiał, jak wyglądają realia oraz jak trudno jest pewne zbrodnie udowodnić, to zawsze starał się dążyć do prawdy, krocząc po ścieżce wyznaczonej obowiązującym prawem. Trzymał się zasad nie tylko z pragnienia złapania sprawcy. Ale z jeszcze jednego powodu – zasady jego samego trzymały w ryzach. Z własnego życiowego doświadczenia i niepozwalającej o sobie zapomnieć przeszłości wiedział, jak człowiek jest w stanie wykiwać wymiar sprawiedliwości.

Na samo wspomnienie instynktownie pogładził się po stanowiącej osobliwą pamiątkę szramie ciągnącej się od lewego oczodołu aż po żuchwę. Szpecąca blizna przypominała o własnych demonach.

Przymknął oczy i wziął kilka głębszych oddechów. Potrzebował skupienia, nie powrotów w głąb własnego mroku.

Pieczołowicie przestudiował kilka stron otrzymanych od patomorfologa i wniosek nasuwał się sam. Oprawca stosował identyczną metodę pozbawiania życia swych ofiar, co sławetny Kuglarz przed laty. Samo w sobie stanowiło to niepokojące zjawisko. Nigdy do mediów nie przedostała się informacja o przyczynie zgonu dzieci. Dla dobra śledztwa oraz ze względu na rodziny ofiar zatajono tę informację. Wspomniano jedynie, że dzieci pozbawiono życia bezboleśnie. Wrona uważał to stwierdzenie za nonsens. Jak uduszenie można było określić mianem bezbolesnego? Nawet jeśli ktoś dokonywał zabójstw podczas snu ofiar, to i tak stanowiło to przejaw czystego bestialstwa.

Istniało prawdopodobieństwo, że ktoś mógł coś wypaplać, ale gdyby tak się stało, do mediów na pewno dotarłyby te szczegóły. O niczym takim Wrona nie słyszał, a sporo dni w ostatnich dwóch tygodniach poświęcił na tamto zamknięte śledztwo.

Oparł łokcie na zawalonym dokumentami biurku. Okrężnymi ruchami rozmasowywał skronie, odstawiając myśli o śledztwie na bok. Gdy zapanował nad rozgardiaszem w jego głowie, zdał sobie sprawę z panującej na korytarzach ciszy. W ciągu dnia w pokoju, który zajmował, dało się usłyszeć niosące się odgłosy komendy. Teraz nie słyszał nic. Spojrzał w okno i zrozumiał. Na zewnątrz panował mrok, rozwidlony jedynie przydrożnym światłem. Znów, skupiając się na pracy, odpłynął do tego stopnia, że zatracił się w czasoprzestrzeni. Nawet nie zarejestrował, kiedy włączył lampkę na biurku. Swoje zachowanie mógłby zamknąć w określeniu – dzień jak co dzień.

W stercie papierów odnalazł telefon. Odblokował go przez ulokowany z boku urządzenia czytnik linii papilarnych. Wyświetlacz pokazywał drugą trzydzieści w nocy.

– Szlag – mruknął do siebie.

Powinien wrócić do domu i trochę się przespać. Powinien, ale nie mógł. Nie czuł spokoju, a nawet przesadnego zmęczenia. Zważywszy na brak odkrycia jakiegoś elementu wprowadzającego śledztwo na nowe tory, nie czuł potrzeby powrotu do pustego mieszkania. Frustrowało go to śledztwo. Wewnętrznie czuł, jak wzbiera w nim wściekłość. Nienawidził takich sytuacji. Ślamazarne tempo działało na niego niczym płachta na byka. Nie oczekiwał olśnienia i wpadnięcia na trop sprawcy od razu, ale chociaż na znalezienie skrawka czegoś, co wlałoby w niego odrobinę nadziei na rozwiązanie tej zagadki. Zamiast kroku w przód otrzymali kolejne ciało niewinnego dziecka. Dolewało to tylko oliwy do ognia.

Wrona odchylił się gwałtownie na fotelu, który odpowiedział głośnym skrzypnięciem. Założył ręce za głowę i przymknął oczy. Ciepłe światło biurkowej lampki rzucało nieznaczną poświatę na twarz komisarza. Okalająca policzki broda nadawała się do przycięcia. Nie przepadał za taką długością, ale w gąszczu zarostu ginęła blizna. Mimo to zdecydowanie wolał utrzymywać ją na poziomie tygodniowego zarostu. A z tego, co pamiętał, nie golił się od kilkunastu dni. Właściwie od otrzymania przydziału do śledztwa z rzekomym naśladowcą Kuglarza bywał w mieszkaniu tylko na chwilę. Całe dnie spędzał na pracy w komendzie. Ciało zaczynało odczuwać taki tryb życia i odpowiadać bólem karku, sztywnością pleców czy delikatnymi kurczami mięśni. Niespecjalnie się tym przejmował. Przyjdzie czas na zajęcie się sobą, a teraz miał większe zmartwienia. Musiał raz jeszcze, fragment po fragmencie, przeanalizować zbrodnie sprzed trzydziestu lat i porównać je z obecnymi. Nieważne, że już to robił, że nic nie znalazł. Czasem można coś przeoczyć. Tak to sobie tłumaczył. Wewnętrzny perfekcjonizm nie pozwalał odpuścić. Musiał na coś wpaść…

Gwałtownie zerwał się z krzesła i podszedł do okna, które otworzył na oścież. Chłodne majowe powietrze wtargnęło do środka, wywołując na ciele mężczyzny gęsią skórkę. Kilkustopniowa temperatura zgodnie z założeniem miała wywołać efekt pobudzenia, a przyniosła ze sobą zmartwienie. Zimno w powietrzu stanowiło zapowiedź przygruntowych przymrozków. Rozkwitające kwiaty czy krzewy nie lubiły takiej aury. Podobnie jak i drzewa owocowe, które rosły od wielu lat w sadzie należącym do dziadków Wrony. Odnotował w głowie, aby jutro zadzwonić do babci i spytać, jak sytuacja. Jednocześnie uzmysłowił sobie, jak dawno do nich nie zaglądał. Lata leciały, a oni nie młodnieli. Powinien częściej ich odwiedzać. Brakowało mu na to jednak czasu. Zresztą nie tylko na to. Praca pochłaniała go do tego stopnia, że żył właściwie tylko nią, nie pozostawiając sobie zbyt wiele miejsca na nic poza tym. Służba w policji miała stanowić kurację tylko przez chwilę, a on zupełnie nieświadomie stał się od niej uzależniony do tego stopnia, że wszystko podporządkowywał tylko jej. Jak gdyby bał się, co może się stać, kiedy odstawi lek i spróbuje normalnego życia, którego po brzegi nie wypełnia robota.

Postanowił jeszcze chwilę postać przy oknie, popatrzeć na puste ulice miasta, które rozświetlały przydrożne lampy. Potem napije się gorącej kawy i ponownie zasiądzie do pracy. Plan w założeniu był prosty. Jednak już po upływie niespełna minuty zmącił go dźwięk telefonu komisarza.

– Kurwa – wycedził przez zęby.

ROZDZIAŁ 5

Głęboki skowyt wilka rozchodził się donośnie pośród dzikiej przyrody. Wysokie, gęste trawy wprawione przez wiatr w miarowe pląsy skrywały pomiędzy sobą dorodnego basiora. Szumiąc, maskowały jego majestatyczne ruchy. Połyskujące w blasku księżyca szare umaszczenie zwierzęcia wyglądało nie mniej imponująco od jego gabarytów. Samiec był potężnie zbudowany. A kiedy na jego terytorium pojawiła się zbłąkana, młoda ofiara, jego ślepia rozbłysły, przepełnione żądzą krwi.

W skupieniu obserwował swoją przyszłą ofiarę, do której zakradał się ostrożnie, stąpając z niezwykłą uwagą. Zważał na najmniejszy szelest. Nie spieszył się. Wiedział, że za chwilę dołączy do niego stado, a wtedy nieświadoma zagrożenia zbłąkana owieczka stanie się ich pożywieniem. Z gromadą silnych wilków nie będzie miała najmniejszych szans.

Szedł drogą rozświetlaną przez księżyc. Zimna noc potęgowała buchającą z jego nozdrzy parę. Dostrzegł zbliżających się kompanów. Ruszyli…

– Czy ty jesteś normalna?! – wypalił męski głos tak nagle, że siedząca w skupieniu na kanapie Wrońska podskoczyła, wylewając na siebie resztki trzymanego w dłoniach trunku.

– Pogięło cię? – zapytała, dysząc. – Ja tu oglądam, a ty mi w kulminacyjnym momencie przeszkadzasz! – dodała z wyrzutem, patrząc na zaspanego mężczyznę.

– Kinga, jest trzecia w nocy, a ty oglądasz dokument… – zerknął na ekran telewizora, jakby chciał się upewnić, czy oczy go nie mylą – o wilkach.

– No i? – zapytała jak gdyby nigdy nic.

– Budzę się w środku nocy i zastanawiam się, czy mnie pogrzało, czy rzeczywiście słyszę głos Krystyny Czubówny, ale z tobą wszystko, jak widać, jest możliwe. – Rozłożył bezradnie ręce.

Wrońska wywróciła oczami. Sięgnęła po leżącą pod szklaną ławą paczkę chusteczek i otarła z ręki resztki drinka.

– Nie mogłam zasnąć.

Ubrany jedynie w czarne bokserki mężczyzna usiadł obok niej na kanapie i przytulił mocno do siebie.

– Powiesz, co jest grane? – zapytał z troską.

Czasem zastanawiała się, jak to jest możliwe, że nawet wstając w środku nocy, on pachnie tak świeżo, jakby dopiero wyszedł spod prysznica. Lubiła jego zapach, choć depilowanie całego ciała uważała za zdrowe przegięcie. Gładka niczym aksamit skóra mężczyzny mogła wprawić w kompleksy. Ale jako że nie miała w zwyczaju komentować cudzego wyglądu, po prostu się nie odzywała. Zresztą i tak było to bez znaczenia.

Przygryzła wargę i po chwili wahania odparła:

– Złożyłam wniosek o widzenie z Karbownikiem.

Ciało Wojciecha Zamojskiego spięło się niczym cięciwa łuku. Odsunął się od Kingi, aby móc spojrzeć w jej oczy. Nazwisko sławetnego Kuglarza było znane niemal wszystkim. Historia mordercy dzieci stała się w kuluarach wymiaru sprawiedliwości czymś w rodzaju osobliwego pomnika, wybudowanego na cześć tych, którym udało się Waldemara Karbownika schwytać. Dla Wojciecha Zamojskiego miała szczególny, osobisty wydźwięk. Był synem legendy prokuratury, człowieka, który zakończył trwającą zbyt długo serię Kuglarza.

– Co zrobiłaś? – zapytał z niedowierzaniem.

Odchrząknęła. Spodziewała się takiej reakcji, dlatego nawet nie miała zamiaru sama z siebie o tym wspominać, ale skoro już zapytał, odpowiedziała.

– Waldemar Karbownik chce, żebym go reprezentowała. Ma prawo ubiegać się o warunkowe przedterminowe zwolnienie z orzeczonej wobec niego kary dożywotniego pozbawienia wolności. Trzeba złożyć stosowne dokumenty, sam tego raczej nie zrobi… – doprecyzowała.

– Chyba się na to nie zgodzisz?! – wypalił, przeszywając ją wzrokiem.

Wzruszyła ramionami tak wyraźnie, że ramiączko czarnej, satynowej koszulki nocnej zjechało po gładkim ramieniu.

– Zdecyduję po rozmowie z nim – odparła stanowczo.

Prychnął.

– Miewasz dziwne pomysły, ale teraz przesadziłaś. Chcesz pomóc mordercy dzieci?!

Tej cechy w młodym Zamojskim nie lubiła najbardziej. Miał w zwyczaju sztywno trzymać się osądów, które już wydano. Z kolei ona wszystko podważała. Pracując w zawodzie prawnika, zdążyła się przekonać, jak chory i dziurawy bywa system wymiaru sprawiedliwości. Prokuratorzy, sędziowie, funkcjonariusze policji i adwokaci są przecież tylko ludźmi. Każdy mógł się pomylić w nieoczywistej sprawie. Dlaczego więc w tej miałoby być inaczej?

– Po trzydziestu latach mamy powtórkę z rozrywki, a co, jeśli…

– Nie! – ryknął Zamojski. – Nawet nie waż się tego mówić – dodał stanowczo.

Wrońska jeszcze bardziej odsunęła się od mężczyzny i zgromiła go wściekłym wzrokiem.

– O co ci chodzi, Wojtek?! – odparła, unosząc głos. – Mam się nie ważyć mówić, że być może w pierdlu siedzi niewinny człowiek?! I ty mnie pytasz, czy jestem normalna, bo o trzeciej w nocy oglądam wilki w telewizji, tak?

Pokręcił głową i przetarł gładko ogoloną twarz bez cienia zarostu.

– Uspokój się – odburknął.

Prychnęła.

– To mnie nie wkurzaj.

– Karbownik siedzi, bo był winny – powiedział to tak, jakby tłumaczył dziecku wynik dodawania prostego równania. – Były dowody, sam się zresztą przyznał… A to nowe zabójstwo? Ktoś ewidentnie się na nim wzoruje, a facet najwyraźniej chce skorzystać z sytuacji i coś na tym po trzydziestu latach ugrać. Natomiast ty nie zachowujesz się jak rasowy adwokat, tylko jak mała naiwna dziewczynka, która wierzy psychopacie, bo jak można nazwać inaczej tego człowieka?! Nie znajduję innych słów…

– Mówisz tak ze względu na ojca – odparła i wstała. Nie mogła usiedzieć w miejscu.

Wrońska nie należała do kobiet, które uważają, że powinny się z czegokolwiek tłumaczyć własnemu partnerowi. Jej praca zawodowa była wyłącznie jej prywatną sprawą. Tak jak nie wtrącała się w wybory Wojtka, tak uważała, że on nie powinien ingerować w jej karierę. Pewnie Wojciech, zapatrzony w legendę własnego staruszka, nie przejawiał krzty wiary w ewentualny błąd ojca. Dla kobiety sprawa wyglądała zgoła odmiennie. Wstrzymywała się przed ferowaniem wyroków. Karbownik mógł być winny, ale w jej głowie rozbrzmiewało niedające spokoju pytanie: a co, jeśli nie? A co, jeśli naprawdę od trzydziestu lat w więzieniu gnije niewinny człowiek? Sama ta rozbudzająca jej wątpliwości myśl wystarczała, by poważnie rozpatrzyła propozycję Karbownika.

Zamojski zmierzył ją wrogim wzrokiem.

– Owszem, tata wykonał jak zawsze najlepszą pracę. Nie ma opcji, aby wsadził niewinnego – odparł, nie kryjąc dumy.

Podeszła do okna i oparła dłonie o parapet. Zadziwiało ją, jak bardzo Wojtek, który sam sprawował funkcję prokuratora prokuratury okręgowej, wierzył w nieomylność swego ojca. Rozumiała, że prokurator Robert Zamojski, obecnie już w stanie spoczynku, był legendą, że po wsadzeniu do więzienia Kuglarza jego kariera wystrzeliła niczym z procy. Z prokuratury wojewódzkiej w Katowicach przeskoczył do warszawskiej, a następnie do Generalnej. Jednak Wrońska jednego była pewna – nikt nie jest nieomylny. Nie chciała twierdzić, że ojciec Wojtka mógł popełnić błąd, nagiąć jakieś zasady, ale czasem leżące pod nogami dowody bywają zgubne.

– Gdyby nie jakiś tajemniczy donos, to nie wiadomo, czy Kuglarza dałoby się złapać – powiedziała, wpatrując się we własne niewyraźne odbicie mieniące się w szybie okna.

– Czemu ty tak wszystko negujesz, co? – zapytał, starając się zapanować nad drżącym od emocji głosem.

Odwróciła się w stronę wciąż siedzącego na kanapie Wojciecha. Idealnie przystrzyżone ciemnoblond włosy nawet po spaniu układały się odpowiednio. Gładka niczym pupa niemowlaka twarz lśniła w blasku lampy stojącej obok kanapy. Zamojskiego nie można było uznać za przesadnie opakowanego w masę mięśniową. Jego ciało było wyrzeźbione, ale szczupłe.

– Kinguś – wyrwał ją z zamyślenia. – Zadałem pytanie.

– Nie znam wszystkich szczegółów, dlatego nie mogę ci jednoznacznie odpowiedzieć… Wojtek, posłuchaj. Nie chcę i nie zamierzam się z tobą kłócić. Natomiast w tej kwestii nie dojdziemy do porozumienia. Każde z nas ma inne poglądy i chyba nic na to nie poradzimy.

Przeczesał włosy, kręcąc przy tym ostentacyjnie głową, jakby jeszcze bardziej chciał ukazać swoje niezadowolenie.

– Zrobisz, jak uważasz, ale według mnie zniszczysz sobie tylko karierę. Ludzie będą pamiętać, że broniłaś dzieciobójcę.

Nie wierzyła w to, co właśnie usłyszała. Przez kilka sekund wpatrywała się w Wojtka, dała mu czas na refleksję, ale ta nie nadchodziła.

– Jeśli już, to wielokrotnego mordercę dzieci. Ten termin w świetle obowiązującego prawa jest poprawny. Jako prokurator powinieneś wiedzieć, że określenie dzieciobójcy dotyczy wyłącznie matki, która dopuściła się pozbawienia życia swojego nowo narodzonego dziecka… Kuglarz nie dość, że nie zabijał własnych dzieci, to w dodatku nie były one noworodkami – odparła spokojnym głosem, starając się nie zabrzmieć zbyt służbowo. Jednak nie potrafiła puścić mimochodem tak rażącego błędu.