Kukiełki - Natasza Socha - ebook + audiobook + książka

Kukiełki ebook

Natasza Socha

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W Lasku Marcelińskim przypadkowy przechodzień odnajduje zwłoki dwóch nastolatek. Makabryczny obraz dziewczynek powieszonych na drzewie, ubranych w czarne, długie sukienki z białymi kołnierzykami, umalowanych niczym marionetki zszokował cały Poznań.

Kim były dziewczynki? Czy ktoś ich szuka? Dlaczego z wyglądu przypominają teatralne lalki?

Do akcji wkracza Florentyna Bora i jej grupa dochodzeniowa. Krok po kroku odkrywają tajemnicę, w którą zamieszanych jest wiele osób. Czy ze sprawą ma coś wspólnego grupa teatralna, do której należały dziewczynki? A może trzeba szukać zupełnie gdzieś indziej?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 138

Oceny
4,6 (103 oceny)
66
33
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Adella60

Dobrze spędzony czas

Lektorka swoim drewniano dziecięcym głosem kładzie książkę. Polecam wersję e-booka
00
Majka8888

Całkiem niezła

dzieci nie powinny być lektorami czytającymi kryminały
00
aga5043

Dobrze spędzony czas

Polecam
00
wolontariusz

Dobrze spędzony czas

to kiedy kolejna część ? ☺️💚
00
Tess1967

Nie oderwiesz się od lektury

super seria
00

Popularność




Kukiełki

Na sto­liku tań­czyły laleczki. Ubrane w błysz­czące pan­to­felki i kolo­rowe sukienki. Nie­które tylko krę­ciły się w kółko, inne uno­siły ręce, pró­bu­jąc wyko­ny­wać różne figury, a jesz­cze inne nisko się kła­niały. Wszyst­kie miały blond włosy i nie­bie­skie oczy. I wszyst­kie wyglą­dały na zado­wo­lone, szczę­śliwe i wesołe. Ich twa­rze prze­ci­nał sze­roki uśmiech. Z daleka mogło się wyda­wać, że miło spę­dzają czas w tym swoim lal­ko­wym tańcu. Ale z bli­ska wprawne oko mogło dostrzec prze­zro­czy­ste żyłki docze­pione do głów i koń­czyn zaba­wek. Flo­ren­tyna wie­działa, że kiedy spoj­rzy w górę, zoba­czy coś prze­ra­ża­ją­cego. Twarz, która ma nad tym wszyst­kim nad­zór. Twarz lal­ka­rza, który wcale nie jest dobry dla swo­ich pod­opiecz­nych.

Czuła, że to nie będzie przy­jemny widok, a jed­nak pod­nio­sła wzrok. Zaci­snęła też pię­ści, jakby była gotowa do obrony, ale wła­śnie w tym momen­cie usły­szała jakiś hałas i się obu­dziła. Usia­dła na łóżku i dotknęła dło­nią spo­co­nego czoła. Nie miała zie­lo­nego poję­cia, dla­czego od kilku dni ten sen powraca, cho­ciaż mogła się tylko domy­ślać. W jej gło­wie cią­gle dźwię­czała melo­dia z pozy­tywki, która towa­rzy­szyła tań­czą­cym lalecz­kom.

Rozdział 1

Roz­dział

1

Był ponie­dzia­łek, wcze­śnie rano. Flo­ren­tyna Bora ciężko wes­tchnęła, a następ­nie się­gnęła po komórkę – odru­chowo, bo tele­fon wcale nie zadzwo­nił. A jed­nak, kiedy tylko dotknęła go ręką, roz­le­gła się cha­rak­te­ry­styczna muzyka.

– Tak? – Domy­ślała się, że to ktoś z jej grupy docho­dze­niowo-śled­czej.

– Cześć, tu Monika. Możesz przy­je­chać do Lasku Mar­ce­liń­skiego?

Flo­ren­tyna zamknęła oczy.

– Co zna­leź­li­ście? – spy­tała cichym gło­sem.

– Dwie dziew­czynki. Na oko trzy­na­sto-, może czter­na­sto­let­nie. Kurwa, przy­jeż­dżaj, bo nie mogę na to patrzeć – powie­działa poli­cjantka, a następ­nie się roz­łą­czyła.

Lasek Mar­ce­liń­ski znaj­do­wał się w zachod­niej czę­ści mia­sta i od zawsze był chęt­nie odwie­dzany przez pozna­nia­ków, głów­nie ze względu na liczne ścieżki spa­ce­rowe, szlaki rowe­rowe, konne, a także górkę sanecz­kową, usy­paną na pry­zmie daw­nego wysy­pi­ska śmieci. Choć w lasku było wszystko, co nie­zbędne, by miło spę­dzić dzień, można było się spo­dzie­wać, że młody męż­czy­zna, który bie­gał tam w ten rześki pora­nek, ni­gdy wię­cej nie zjawi się w tej oko­licy.

Dwie dziew­czynki, o któ­rych wspo­mniała Monika Kulm, zna­le­ziono w pół­noc­nej czę­ści lasku, tam gdzie mie­ścił się bez­i­mienny staw. Obie wisiały na drze­wie, ubrane w czarne, dłu­gie sukienki, czarne błysz­czące buciki i z czar­nymi kokar­dami w jasnych wło­sach. Sukienki zdo­bione były bia­łymi man­kie­tami oraz hafto­wa­nymi koł­nie­rzy­kami. Nasto­latki wyglą­dały jak lalki z daw­nej epoki: miały por­ce­la­nowe twa­rze i nie­bie­skie oczy, zupeł­nie jak tań­czące kukiełki we śnie Flo­ren­tyny. Tyle że na ich twa­rzach nie malo­wał się uśmiech, lecz raczej pustka.

– Znamy ich toż­sa­mość? – spy­tała Flo­ren­tyna, na chwilę odwra­ca­jąc wzrok. Nie ma nic gor­szego niż zna­le­zie­nie ciał dzieci. Trauma każ­dego śled­czego.

– Nie. Ale Mar­cin i Antek już się tym zajęli. Spraw­dzają wszel­kiego rodzaju zgło­sze­nia zagi­nięć z wczo­raj i sprzed kilku dni rów­nież. Dziew­czyny nie mają przy sobie żad­nych doku­men­tów, komó­rek, nic. Tylko te dziwne kostiumy.

– Lekarz już jest w dro­dze?

Monika ski­nęła głową.

– Wstęp­nie wygląda to na samo­bój­stwo, nie ma żad­nych śla­dów walki, do niczego nie można się przy­cze­pić, ale tak naprawdę może to oce­nić dopiero pato­log.

– Pro­ku­ra­tora też już powia­do­mi­li­ście? – stwier­dziła bar­dziej, niż spy­tała Flo­ren­tyna, a Monika po raz kolejny przy­tak­nęła.

Na nie­bie poja­wiły się ciemne, skłę­bione chmury, ale na szczę­ście na razie nie padało.

Godzinę póź­niej wie­dzieli już nieco wię­cej, cho­ciaż w dal­szym ciągu nie można było ziden­ty­fi­ko­wać zwłok. Do tej pory nikt nie zgło­sił zagi­nię­cia dziew­czy­nek w tym wieku. Przy­naj­mniej nie w Pozna­niu i oko­li­cach.

– Podej­rze­wam, że samo powie­sze­nie mogło nastą­pić mię­dzy pierw­szą a drugą w nocy, ciała zaś zostały zna­le­zione dzi­siaj rano przez przy­pad­ko­wego bie­ga­cza. Z tego wynika, że wisiały tu przez kilka godzin. Na razie nie ma żad­nych dowo­dów, aby na miej­scu zda­rze­nia były inne osoby, cho­ciaż oczy­wi­ście tech­nicy zabez­pie­czają wszel­kie ślady – poin­for­mo­wał Flo­ren­tynę lekarz medy­cyny sądo­wej, który po zja­wie­niu się na miej­scu od razu przy­stą­pił do pracy.

– Czy na cia­łach są jakie­kol­wiek obra­że­nia?

Lekarz prze­cząco pokrę­cił głową.

– Nic, co mogłoby świad­czyć o jakiejś ewen­tu­al­nej walce, zasto­so­wa­nej prze­mocy, czym­kol­wiek – zaczął wyja­śniać. – Zostały powie­szone lub też same powie­siły się na sznu­rze, który nie jest w żaden spo­sób cha­rak­te­ry­styczny. Praw­do­po­dob­nie można go kupić w więk­szo­ści mar­ke­tów budow­la­nych. Pozy­cja w obu powie­sze­niach jest bar­dzo typowa, ciała zwi­sają swo­bod­nie, punkt zawie­sze­nia znaj­duje się z tyłu głowy, pętla prze­biega z przodu poziomo, poni­żej kości gny­ko­wej, a jej ramiona wzno­szą się na bocz­nych powierzch­niach szyi i łączą na karku, więc mówimy tu o pętli zamknię­tej. Plamy opa­dowe zlo­ka­li­zo­wane są na całych obwo­dach koń­czyn dol­nych oraz dystal­nych powierzch­niach przed­ra­mion, a także na rękach. Widoczne są też zmiany na skó­rze w oko­licy bruzd, otar­cie naskórka oraz krwawe wybro­czyny. Zabie­ramy ciała na szcze­gó­łowe bada­nia, może wtedy uda nam się usta­lić coś wię­cej.

Flo­ren­tyna raz jesz­cze spoj­rzała na uło­żone na ziemi zwłoki dwóch nasto­la­tek. Coś jej mówiło, że nie zro­biły tego same, że zro­bił to jakiś zwy­rod­nia­lec, lal­karz z jej snu.

Ciężko wes­tchnęła, a potem mach­nęła dło­nią w stronę Flo­riana Mączyń­skiego, pro­ku­ra­tora, który rów­nież doko­nał już wstęp­nych oglę­dzin.

– Prze­ra­ża­jące – powie­dział, sta­jąc obok niej i bio­rąc głę­boki wdech. – Co o tym sądzisz?

Splo­tła ręce i mocno je ści­snęła.

– Nie wie­rzę, że chciały tar­gnąć się na swoje życie, nawet jeżeli dzi­siaj sta­ty­styki samo­bójstw wśród nasto­lat­ków są wyż­sze niż wcze­śniej. Ale prze­czu­cie mówi mi, że brał w tym udział ktoś trzeci. Wiesz, co jest naj­dziw­niej­sze? Te ich stroje. To nie są ubra­nia dla mło­dych dziew­czyn, one wyglą­dają tak, jakby ktoś je celowo prze­brał. Zasta­na­wia mnie rów­nież ich ude­rza­jące podo­bień­stwo. Obie blon­dynki z nie­bie­skimi oczami, podob­nej budowy ciała, dość deli­katne, szczu­płe, w zasa­dzie mogłyby być sio­strami. Zresztą kto wie, może tak wła­śnie jest… Na razie nie mamy żad­nych danych, nie wiemy, kim są denatki, więc trudno cokol­wiek powie­dzieć.

– A jak ty się czu­jesz? – spy­tał nagle Mączyń­ski.

Flo­ren­tyna nie odpo­wie­działa. Od jakie­goś czasu nie spała dobrze, ostat­nio poja­wiły się jesz­cze te lal­kowe kosz­mary, które dzi­siaj zna­la­zły swoją odpo­wiedź w rze­czy­wi­sto­ści. Cały czas myślała też o Hani, małej dziew­czynce, córce Miko­łaja z jego romansu z Polą.

Z jed­nej strony chciała się tym dziec­kiem zaopie­ko­wać, żeby cho­ciaż w ten spo­sób zacho­wać pamięć o swoim zmar­łym mężu, z dru­giej – nie wie­działa, czy da radę. Czy podoła, czy będzie mogła poko­chać to dziecko tak, jak na to zasłu­gi­wało? Ono nie było winne temu, że Miko­łaj ją zdra­dzał, nie było winne, że zgi­nął w wypadku samo­cho­do­wym, a jed­nak sta­no­wiło jawny dowód na to, że Flo­ren­tyna żyła w jakiejś uro­jo­nej bańce mydla­nej. I to chyba bolało naj­bar­dziej. Ktoś, kto roz­wią­zy­wał naj­trud­niej­sze śledz­twa w kraju, nie widział, co dzieje się pod jego wła­snym dachem.

– Jakoś daję radę – odpo­wie­działa w końcu na pyta­nie Mączyń­skiego.

– Masz ochotę na śnia­da­nie? – zapy­tał ją, ale tylko pokrę­ciła prze­cząco głową.

– Nie, chcę jak naj­szyb­ciej usta­lić, kim są te dzie­ciaki. I dorwać skur­wy­syna, który to zro­bił.

– Wyklu­czasz samo­bój­stwo?

Poki­wała głową.

– Coś mi mówi, że ktoś je do tego zmu­sił. Tylko naj­pierw muszę poznać ich nazwi­ska.

Kwa­drans póź­niej była już w dro­dze na komendę. Aku­rat gdy zaczęła par­ko­wać auto, zadzwo­nił do niej Antek Malań­ski. Sier­żant szta­bowy nie miał jed­nak żad­nych dobrych infor­ma­cji.

– Oddzwa­niam, bo widzę, że się dobi­ja­łaś. Spraw­dzamy wszystko, ale do tej pory nikt nie zgło­sił zagi­nię­cia. Obdzwo­ni­łem też szpi­tale, pró­bu­jąc usta­lić, czy nikt nie szu­kał nasto­let­nich dziew­czy­nek, lecz rów­nież nie było takich pytań. Moż­liwe, że wyszły z domu bez wie­dzy rodzi­ców, a oni na razie nie zdają sobie sprawy z tego, że ich dzieci nie ma. Nie wiem, nic innego nie przy­cho­dzi mi do głowy.

– Jest rok szkolny, obie powinny być w tej chwili na lek­cjach. Może ktoś z nauczy­cieli zgłosi ich nie­obec­no­ści i wtedy rodzice zaczną ich szu­kać. Trudno, musimy cze­kać. – Flo­ren­tyna się roz­łą­czyła.

Kiedy weszła do swo­jego pokoju, poczuła prze­ni­kliwy ziąb. Otu­liła się szczel­niej swe­trem, pró­bu­jąc zapa­no­wać nad dresz­czami. Cały czas przed oczami miała blade twa­rze nasto­la­tek, ubra­nych w te dzi­waczne czarne sukienki z bia­łymi dodat­kami. Nie pamię­tała, czy one rów­nież jej się śniły, czy miały je tylko zabawki tań­czące na stole. Mario­netki, kukiełki, pacynki, laleczki, któ­rymi bawiły się małe dziew­czynki. Wstała i zapa­rzyła sobie her­baty. Musiała się roz­grzać, bo nie potra­fiła nor­mal­nie myśleć. Wie­działa, że to kwe­stia godzin, kiedy w końcu uda im się usta­lić toż­sa­mość dziew­czy­nek, a wtedy roz­pęta się praw­dziwe pie­kło. Nie wyobra­żała sobie momentu, w któ­rym będzie musiała poin­for­mo­wać rodzi­ców nasto­la­tek, że ich córki nie żyją. Że zostały powie­szone na drze­wie, że praw­do­po­dob­nie ktoś upo­zo­ro­wał samo­bój­stwo, albo że jed­nak same – z jakie­goś powodu – ode­brały sobie życie.

Zadrżała.

Roz­bo­lała ją głowa, więc się­gnęła po tabletki leżące w szu­fla­dzie i popiła je gorącą wodą. Nagle drgnęła, sły­sząc hałasy dobie­ga­jące z kory­ta­rza, a potem drzwi jej pokoju gwał­tow­nie się otwo­rzyły i wszedł Mar­cin Miłoch, star­szy aspi­rant, jeden z człon­ków grupy docho­dze­niowo-śled­czej, którą dowo­dziła.

– Wiesz już, kim one są, prawda? – Spoj­rzała na niego uważ­nie.

– Jagoda Kamiń­ska i Anna Mar­tyka. Obie dziew­czynki miały po trzy­na­ście lat, cho­dziły do tej samej klasy szkoły pod­sta­wo­wej na Nara­mo­wi­cach. Podobno i jedna, i druga powie­działy w domu, że będą u sie­bie noco­wać, dla­tego rodzice niczego nie podej­rze­wali. To, że rano nie zna­le­ziono ich w sypialni, rów­nież nie wzbu­dziło więk­szych podej­rzeń. Wszy­scy myśleli, że dziew­czyny poszły same do szkoły.

– Ale do niej nie tra­fiły… – pod­su­mo­wała Flo­ren­tyna.

Miłoch przy­tak­nął.

– Rodzice zostali w końcu poin­for­mo­wani o nie­obec­no­ści córek i to spo­wo­do­wało, że zaczęli ich szu­kać. Ponie­waż ich komórki nie odpo­wia­dały, a także nikt ze zna­jo­mych nie wie­dział, gdzie dziew­czyny mogą być, zgło­sili to na poli­cję.

– Są tutaj?

Mar­cin potwier­dził.

– Cho­lera – szep­nęła Flo­ren­tyna, dotknęła rękami czoła, a potem przy­gry­zła dolną wargę. – Pójdę z nimi poroz­ma­wiać.

Rozdział 2

Roz­dział

2

W powie­trzu uno­sił się duszący zapach per­fum, wymie­szany z potem oraz stra­chem, który wydzie­lały trzy osoby znaj­du­jące się w nie­wiel­kim pomiesz­cze­niu. Kiedy Flo­ren­tyna weszła do środka, rodzice dziew­czy­nek rzu­cili się w jej kie­runku, zada­jąc setki pytań, pod­no­sząc głos, chry­piąc, a nawet krzy­cząc. Była zmu­szona pod­nieść rękę i popro­sić o spo­kój.

– Nasze dzieci zagi­nęły, tutaj nie można zacho­wać spo­koju – ode­zwał się w końcu męż­czy­zna, jak Flo­ren­tyna póź­niej usta­liła: ojciec Jagody.

Nie miała na razie stu­pro­cen­to­wej pew­no­ści, że byli to rodzice zna­le­zio­nych dzi­siaj dziew­czy­nek, ale przy­pusz­czała, że nie­stety może mieć rację. Do osta­tecz­nego potwier­dze­nia potrzebna była iden­ty­fi­ka­cja zwłok, o któ­rej za chwilę będzie musiała poin­for­mo­wać całą trójkę.

– Rozu­miem pań­stwa, rozu­miem rów­nież wzbu­rze­nie i emo­cje, ale naj­pierw muszę zadać kilka pytań. Kiedy i w jakich oko­licz­no­ściach zagi­nęły pań­stwa córki?

– Jagoda miała wczo­raj noco­wać u swo­jej przy­ja­ciółki Ani – jako pierw­szy znowu ode­zwał się męż­czy­zna, wska­zu­jąc na sie­bie i drobną kobietę, która cały czas ner­wowo prze­ły­kała ślinę.

– Ania powie­działa z kolei, że będzie noco­wać u Jagody – wtrą­ciła druga kobieta, wysoka, rów­nież szczu­pła, o pocią­głej twa­rzy i jasnych wło­sach ścią­gnię­tych w kucyk.

Obie kobiety były w podob­nym wieku i obie miały nie­bie­skie oczy. Takie same jak ich córki.

– Kiedy zorien­to­wali się pań­stwo, że dziew­czy­nek ni­gdzie nie ma?

– Po tele­fo­nie ze szkoły. Pod­sta­wówka, do któ­rej cho­dzą nasze córki, powia­da­mia rodzi­ców, kiedy dziecko nie zjawi się na lek­cjach. Od jakie­goś czasu działa zasada infor­mo­wa­nia o nie­obec­no­ści dzień wcze­śniej. Szkoła zgo­dziła się na to na prośbę rodzi­ców, bo wcze­śniej nie­któ­rzy ucznio­wie waga­ro­wali przez dłuż­szy czas, a rodzice nic o tym nie wie­dzieli – wyja­śnił męż­czy­zna.

– Rozu­miem zatem, że ktoś powia­do­mił was o tym, że Jagoda nie przy­szła dzi­siaj na lek­cje?

Męż­czy­zna przy­tak­nął.

– Ja otrzy­ma­łam taki sam tele­fon w spra­wie Ani. Było to o tyle ważne, że dzi­siej­szego dnia miała pisać spraw­dzian z angiel­skiego, który miał decy­do­wać o tym, czy zakwa­li­fi­kuje się do olim­piady z tego przed­miotu. Wiem, że jej na tym zale­żało, dla­tego tym bar­dziej nauczy­cielka była zdzi­wiona, że córka nie poja­wiła się w szkole – wyja­śniła mama Anny Mar­tyki.

– Tele­fony pań­stwa dzieci nie odpo­wia­dają? – spy­tała Flo­ren­tyna.

Cała trójka poki­wała gło­wami.

– Komórka Ani jest wyłą­czona. Zadzwo­ni­łam więc do Eli, mamy Jagody, żeby zapy­tać, dla­czego dziew­czynki nie poja­wiły się w szkole. Wtedy dowie­dzia­łam się, że prze­cież Jagoda miała noco­wać u Ani. Począt­kowo pomy­śla­łam, że cze­goś nie zro­zu­mia­łam, że może fak­tycz­nie tak było, dla­tego zaj­rza­łam do pokoju córki, ale łóżko było zasłane i nic nie wska­zy­wało na to, że spę­dziły noc w naszym domu.

– Czy mogliby pań­stwo opi­sać, jak wyglą­dały wasze dzieci? – Flo­ren­tyna musiała w końcu zadać to pyta­nie.

– Mamy zdję­cia – ode­zwał się ojciec Jagody, ner­wowo wycią­ga­jąc kopertę z zewnętrz­nej kie­szeni kurtki. – Od razu pomy­śle­li­śmy, że to się może przy­dać, więc wzią­łem takie z albumu, pro­szę. – Wrę­czył poli­cjantce foto­gra­fię.

Flo­ren­ty­nie wystar­czył rzut oka, aby natych­miast dostrze­gła podo­bień­stwo. Na zdję­ciu z całą pew­no­ścią była jedna z dziew­czy­nek, które dzi­siaj zostały zna­le­zione w Lasku Mar­ce­liń­skim. Jagoda Kamiń­ska, uśmiech­nięta, śliczna nasto­latka, ubrana w dżinsy i kolo­rową koszulkę.

– A to jest Ania. – Jasno­włosa kobieta wycią­gnęła rękę i poka­zała w komórce zdję­cie dru­giej dziew­czynki.

Anna Mar­tyka. Rów­nież roze­śmiana, patrząca wesoło w obiek­tyw, szczę­śliwa, z wło­sami zaple­cio­nymi w nie­dbały war­kocz.

Flo­ren­tyna poczuła, jak coś ści­ska ją w gar­dle, a lodo­waty chłód prze­nika całe jej ciało. To był ten moment, w któ­rym musiała wyznać rodzi­com prawdę.

– Jest mi ogrom­nie przy­kro, że muszę pań­stwa o to popro­sić, ale potrzebna będzie iden­ty­fi­ka­cja zwłok – oznaj­miła cicho, sta­ra­jąc się zawrzeć w swoim gło­sie jak naj­wię­cej współ­czu­cia i jed­no­cze­śnie żalu, że była zmu­szona coś takiego powie­dzieć.

Dwie kobiety oraz męż­czy­zna zamarli na moment, wpa­tru­jąc się z napię­ciem w jej usta, jakby cze­ka­jąc na to, że cof­nie swoje słowa, że powie coś innego, prze­każe choćby naj­gor­szą infor­ma­cję, że ich córki są pijane, nie­przy­tomne, że znaj­dują się w szpi­talu, gdzie­kol­wiek, ale żyją.

Chwilę póź­niej matka Jagody osu­nęła się na pod­łogę.

*

Kiedy Monika zaj­rzała do Flo­ren­tyny, Bora wła­śnie sie­działa przy swoim biurku i wpa­try­wała się w jakiś punkt.

– Mogę na chwilę? – zagad­nęła.

Poli­cjantka nie odpo­wie­działa, tylko odru­chowo kiw­nęła głową.

– Cho­lera, czyli to jed­nak one, prawda? To byli rodzice tych dziew­czy­nek?

Flo­ren­tyna zamknęła oczy i cicho wes­tchnęła.

– Potwier­dzili, że ciała należą do ich córek, Jagody Kamiń­skiej oraz Anny Mar­tyki. Powiem ci, że w tej pracy widzia­łam już wiele i tak naprawdę żadna śmierć nie jest mi obo­jętna, nie jest lep­sza lub gor­sza, mniej lub bar­dziej prze­ra­ża­jąca, a jed­nak kiedy cho­dzi o dzieci, ciężko jest mi się potem pozbie­rać – oznaj­miła po chwili.

– Wiem – wtrą­ciła Monika, a potem pode­szła do okna i sta­nęła tyłem do Flo­ren­tyny. – Kiedy tra­fi­łam do poli­cji, począt­kowo wku­rza­łam się, że wysy­łali mnie do jakichś gów­nia­nych, mało inte­re­su­ją­cych spraw. Moim pierw­szym śledz­twem w spra­wie zabój­stwa była zwy­kła kłót­nia mię­dzy pijacz­kami, w któ­rej jeden wycią­gnął nóż i zadźgał dru­giego. Były też trupy bez­dom­nych albo ćpu­nów. Wyda­wało mi się, że nie po to zosta­łam poli­cjantką docho­dze­niową, żeby zaj­mo­wać się takimi rze­czami, myśla­łam, że docze­kam się spek­ta­ku­lar­nych mor­derstw, z ogromną ilo­ścią nie­wia­do­mych, inte­li­gent­nymi prze­stęp­cami, któ­rzy będą wypro­wa­dzali mnie w pole i zmu­szali do myśle­nia. A na końcu okaże się, że jed­nak połą­czy­łam wszyst­kie nitki i odkry­łam sprawcę. I wtedy wła­śnie wysłali mnie do Pusz­czy­kówka pod Pozna­niem, bo przez jakiś czas nie było kon­taktu z miesz­ka­jącą tam rodziną. Poli­cję zaalar­mo­wała sąsiadka, która nie mogła skon­tak­to­wać się ze swoją zna­jomą. Poje­cha­li­śmy na miej­sce, dzwo­ni­li­śmy, puka­li­śmy, obe­szli­śmy cały dom wkoło, szu­ka­jąc jakich­kol­wiek oznak życia, aż w końcu zde­cy­do­wa­li­śmy, że wcho­dzimy do środka. I wtedy wresz­cie dosta­łam sprawę, o jakiej marzy­łam. To nie były zwłoki bez­dom­nego, tylko zadźgane nożem nie­mowlę leżące w ręcz­nie malo­wa­nej koły­sce. A obok zamor­do­wana matka. Wtedy też po raz pierw­szy zwy­mio­to­wa­łam, a potem przez kolejne tygo­dnie mia­łam kosz­mary.

– Usta­li­łaś, kto to zro­bił?

– Tak, ojciec dziecka. Ale sam rów­nież popeł­nił samo­bój­stwo, tyle że został zna­le­ziony w swo­jej kawa­lerce w Pozna­niu. Podobno byli świeżo po roz­wo­dzie, do któ­rego doszło jesz­cze przed naro­dzi­nami dziecka. Facet nie mógł sobie z tym pora­dzić, dla­tego pew­nej nocy przy­je­chał do nich, a potem naj­praw­do­po­dob­niej naj­pierw zamor­do­wał córeczkę, a póź­niej byłą żonę. Wró­cił do sie­bie i pod­ciął sobie żyły. Oczy­wi­ście do dzi­siaj nie mogę w stu pro­cen­tach potwier­dzić tej wer­sji, ale wszystko na to wska­zy­wało. W cza­sie prze­słu­chań świad­ków wyszło na jaw, że nie­jed­no­krot­nie żalił się zna­jo­mym, że nie potrafi tak dłu­żej żyć, nie chce być sam, a jego była żona zapłaci za to, co mu zro­biła. Nikt tego nie brał na serio, do czasu. I powiem ci, że od tam­tego momentu już mnie tak nie cią­gnęło do zbrodni, jakie opi­sy­wane są w kry­mi­na­łach. Ale para­dok­sal­nie, wła­śnie wtedy zaczęło się poja­wiać ich coraz wię­cej.

Flo­ren­tyna pod­parła głowę dłońmi.

– Przy­szły wyniki sek­cji zwłok, zda­niem pato­loga nic nie wska­zuje na to, że doszło do prze­mocy. Ale ja w to nie wie­rzę – dodała i odczy­tała notatki: – Brak zasi­nień na szyi, lekka sinica twa­rzy, wybro­czyny, brak prze­krwie­nia mózgu i opon. Wsku­tek powie­sze­nia doszło do oklu­zji tęt­nic i żył szyj­nych, co dopro­wa­dziło do nie­do­krwie­nia mózgu oraz odru­chu z zatoki szyj­nej poprzez nerw języ­kowo-gar­dłowy powo­du­ją­cego zatrzy­ma­nie akcji serca.

– Cho­lera, brzmi fak­tycz­nie jak opis obra­żeń na sku­tek powie­sze­nia – zauwa­żyła Kulm.

– Tak, ale pasuje rów­nież do dusze­nia ręcz­nego, tyle że ktoś to zro­bił wyjąt­kowo sta­ran­nie, nie­mal bez śla­dów. Nie wie­rzę, że same się powie­siły. Ktoś im w tym pomógł, a następ­nie upo­zo­ro­wał samo­bój­stwo.

Monika zaklęła pod nosem.

– Prze­czu­cie?

Bora poki­wała głową.

– Musimy zacząć od prze­słu­cha­nia rodzi­ców, cho­ciaż oczy­wi­ście dzi­siaj nie będzie to moż­liwe. Poin­for­mo­wa­łam ich, że im wcze­śniej zaczniemy, tym lepiej, ale nie było mowy o prze­słu­cha­niu któ­re­go­kol­wiek z nich. Matka jed­nej z dziew­czy­nek tra­fiła do szpi­tala, bo stra­ciła przy­tom­ność. Mam nadzieję, że uda nam się poroz­ma­wiać z nimi w ciągu naj­bliż­szych dni. Musimy zebrać jak naj­wię­cej infor­ma­cji o zamor­do­wa­nych. Z kim się spo­ty­kały, czy miały jakieś pro­blemy, kło­poty w szkole, czy pro­wa­dziły dzien­nik, pamięt­nik albo komuś o kimś lub o czymś wspo­mi­nały. Trzeba też spraw­dzić social media, bo to dzi­siaj pod­stawa. Każda infor­ma­cja może oka­zać się nie­zwy­kle ważna, tym bar­dziej że to mor­der­stwo wygląda na sta­ran­nie zapla­no­wane. Świad­czyć mogą o tym cho­ciażby ubra­nia dziew­czy­nek, a także maki­jaż.

– Maki­jaż? – zdu­miała się Monika.

– Pato­log wykrył, że ich twa­rze pokryte były spe­cjal­nym pudrem, który powo­do­wał, że wyda­wały się jesz­cze bled­sze. Czy nie przy­po­mi­nały ci one lalek? Wiesz, takich mario­ne­tek, które cza­sami widuje się na przed­sta­wie­niach.

– Moja bab­cia taką miała. Ale to nie była mario­netka, tylko zwy­kła lalka o por­ce­la­no­wej twa­rzy. Prze­ra­ża­jąco biała, na doda­tek z lekko roz­chy­lo­nymi ustami i ogrom­nymi oczami. Nie lubi­łam jej, prze­ra­żała mnie. Ale masz rację, te dziew­czyny fak­tycz­nie wyglą­dały jak mane­kiny. Jezu, to był jakiś popier­do­lony zwy­rod­nia­lec. – Monika się wzdry­gnęła.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki