Kwiaty bez ogródek - Łukasz Skop - ebook + książka

Kwiaty bez ogródek ebook

Skop Łukasz

3,0

Opis

Czy wiesz, co mówią do nas kwiaty? I jak nauczyć się ich języka, a tym samym osiągnąć sukces w uprawie?

Niezależnie od tego, czy dopiero zaczynasz przygodę z roślinami i wciąż jeszcze gubisz się w gąszczu porad, czy już masz swój ogród i chcesz lepiej o niego zadbać, ta książka jest dla Ciebie!

Znajdziesz tu czterdzieści opowieści o roślinach i ich wyjątkowych kwiatach wraz z praktycznymi poradami dotyczącymi sadzenia oraz pielęgnacji. W każdej części, odpowiadającej jednej porze roku, Łukasz Skop, ogrodnik i biotechnolog roślin, przedstawia różne kwiaty, dzięki którym będziesz cieszyć się kolorowym ogrodem przez cały rok. Poznasz gatunki łatwe w uprawie i te bardziej wymagające, aksamitne w dotyku lub podobne do waty cukrowej, czarujące zapachem, zmieniające kolor albo świecące w ciemności. A co najważniejsze: nauczysz się, jak każdy z nich zasadzić w swoim ogrodzie.

Dzięki dodatkowym rozdziałom inaczej spojrzysz na szkodniki i chwasty oraz opanujesz zasady tworzenia kwiatowych kompozycji. Dowiesz się, kiedy domki dla owadów mają sens, co zrobić z liśćmi jesienią oraz czy łąki kwietne zawsze są potrzebne?

Lektura tej książki pomoże Ci zobaczyć ogrodowe kwiaty takimi, jakie są naprawdę: bez filtrów i bez ogródek.

 

Łukasz Skop pisze o kwiatach przystępnie i z humorem. Widać, że doskonale czuje się w świecie roślin. Autor prowadzi czytelnika przez cztery pory roku, a w każdej z nich odkrywa nieoczywiste piękno i zapewnia wiele praktycznych porad.

Katarzyna Bellingham – OGRÓD BELLINGHAM

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 330

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Co­py­ri­ght © Łu­kasz Skop, 2023 Co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o., 2023
Re­dak­torka pro­wa­dząca: We­ro­nika Ja­cak
Mar­ke­ting i pro­mo­cja: Agata Gać
Re­dak­cja: Alek­san­dra De­skur
Kon­sul­ta­cja me­ry­to­ryczna: To­masz Dymny
Ko­rekta: Da­ria Ko­zier­ska, Sa­bina Szczer­buk
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny i ła­ma­nie: Grze­gorz Ka­li­siak | Pra­cow­nia Li­ter­nic­twa i Gra­fiki
Fo­to­gra­fie we wnę­trzu: © Bożka Pio­trow­ska | Zie­lona Bom­bo­nierka
Pro­jekt okładki, stron ty­tu­ło­wych i gra­fik we wnę­trzu: Magda Bloch
Fo­to­gra­fie na okładce: © Bożka Pio­trow­ska | Zie­lona Bom­bo­nierka, © Henk Hul­shof, © charn­sitr, © He­iti­Pa­ves, © Ri­ver­Nor­th­Pho­to­gra­phy, © AU­DH­RAY BOR­DES, © dango k, © By­oun­gJoo | iStock
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
ISBN 978-83-66517-39-4
Wy­daw­nic­two Po­znań­skie Sp. z o.o. ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań tel. 61 853-99-10re­dak­cja@wy­daw­nic­two­po­znan­skie.plwww.wy­daw­nic­two­po­znan­skie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Wie­rzymy, że książki mogą zmie­nić świat. Wy­da­jemy książki o przy­ro­dzie, o na­szych re­la­cjach z dzi­kim świa­tem, o tym, do­kąd zmie­rza. Na­sze książki po­zwa­lają ode­rwać umysł, przy­no­szą uko­je­nie i po­bu­dzają wraż­li­wość.

Chcemy po­móc Wam od­kryć swoje zie­lone, na­tu­ro­lubne serce.

Chcemy przy­bli­żyć Wam róż­no­rod­ność na­szej pla­nety.

Bo to, co dzi­kie, nas za­chwyca.

Inne na­tu­ro­lubne książki Wy­daw­nic­twa Po­znań­skiego:

Łu­kasz Skop, Zrób ten ziel­nik

Ja­cek Kar­czew­ski, Zo­bacz ptaka. Opo­wie­ści po dro­dze

John Le­wis-Stem­pel, Sza­rak za mie­dzą. Pry­watne ży­cie pola, przeł. H. Jan­kow­ska

John Le­wis-Stem­pel, Pry­watne ży­cie łąki, przeł. M. Mił­kow­ski

Łu­kasz Łe­bek, Co gry­zie we­te­ry­na­rza

Dara McA­nulty, Dziki rok. Za­pi­ski mło­dego przy­rod­nika, przeł. K. Ba­żyń­ska-Choj­nacka

Da­vid At­ten­bo­ro­ugh, Ży­cie na na­szej pla­ne­cie. Moja hi­sto­ria, wa­sza przy­szłość, przeł. P. Sur­niak

Łu­kasz Łu­ka­sik, Mag­da­lena Sa­rat, Ło­sie w ka­czeń­cach. O czym mil­czy Bie­brza

Ro­bert Mac­far­lane, Pod­zie­mia. Po­dróż w głąb czasu, przeł. J. Ko­nieczny

Ja­cek Kar­czew­ski, Noc Sów. Opo­wie­ści z lasu

Ja­kub Cheł­miń­ski, Smog. Die­sle, kop­ciu­chy, ko­miny, czyli dla­czego w Pol­sce nie da się od­dy­chać?

Ja­cek Kar­czew­ski, Jej wy­so­kość gęś. Opo­wie­ści o pta­kach

Da­niel C. Tay­lor, Yeti. Jak po­szu­ki­wa­nia le­gen­dar­nego czło­wieka śniegu ura­to­wały Hi­ma­laje, przeł. K. Ba­żyń­ska-Choj­nacka

Ro­bert Mac­far­lane, Góry. Stan umy­słu, przeł. J. Ko­nieczny

Ro­bert Mac­far­lane, Szlaki. Opo­wie­ści o wę­drów­kach, przeł J. Ko­nieczny

Mag­da­lena Bloch, A Adi po­wie­dział...

Ewa Pią­tek, Pa­weł Pią­tek, Pa­sieka dre­dzia­rza

Char­les Fo­ster, Jak zwie­rzę. In­tymne zbli­że­nie z na­turą, przeł. J. Ko­nieczny

WSTĘP

Ni­gdy nie jest ani za wcze­śnie, ani za późno, żeby za­in­te­re­so­wać się kwia­tami. Ich na­gła uroda może cię ude­rzyć zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie lub skra­dać się i błą­kać po gło­wie od dawna i da­wać o so­bie znać w naj­mniej spo­dzie­wa­nych mo­men­tach. W po­nure zi­mowe dni prze­bły­ski let­nich ko­lo­rów i za­pa­chów mogą oka­zać się wy­ba­wie­niem i... utra­pie­niem, szcze­gól­nie kiedy nie wiesz, od czego za­cząć. Czy już można coś po­sa­dzić? Czy nie jest za wcze­śnie, żeby wy­siać na­siona? Jaka zie­mia jest naj­lep­sza? Czy to do­bra pora na cię­cie? A może nie wolno jesz­cze przy­ci­nać? Na te wszyst­kie py­ta­nia mo­żesz nie zna­leźć jed­no­znacz­nej od­po­wie­dzi, bo gdy na za­cho­dzie kraju już dawno wszystko roz­kwi­tło i ze wszyst­kim się spóź­niasz, to na wscho­dzie zima trzyma i masz jesz­cze mnó­stwo czasu na przy­go­to­wa­nia. Naj­lep­sze, co mo­żesz zro­bić w ta­kiej sy­tu­acji, to wyjść i spraw­dzić, co na ten te­mat twier­dzi przy­roda w twoim ogro­dzie i oko­licy. To wła­śnie tam dzieją się nie­wy­obra­żalne rze­czy, cuda, na które na co dzień być może wcale nie zwra­casz już uwagi, a które z pew­no­ścią za­słu­gują na to, żeby zo­stać na nowo od­kryte. W skom­pu­te­ry­zo­wa­nym, pę­dzą­cym do przodu świe­cie ogrod­nic­two może wy­glą­dać na za­ję­cie ar­cha­iczne, nie­cie­kawe i nie­przy­szło­ściowe, jed­nak nie spo­sób za­prze­czyć, że każdy czło­wiek po­trze­buje kon­taktu z na­turą, od któ­rej nie da się zu­peł­nie od­ciąć. Na­wet je­śli wielu z nas się od niej od­su­nęło, to taką nad­szarp­niętą więź można na szczę­ście ła­two od­bu­do­wać. Mam na­dzieję, że ta książka o kwia­tach po­może ci wy­ko­nać pierw­szy krok do umoc­nie­nia re­la­cji na li­nii czło­wiek–ro­ślina.

Kiedy pod­czas pro­wa­dzo­nych przeze mnie ogrod­ni­czych warsz­ta­tów pró­buję wy­ja­śnić, czego po­trze­bują różne ga­tunki do do­brego wzro­stu i roz­woju, czę­sto mó­wię uczest­ni­kom: „Wy­obraź­cie so­bie, że je­ste­ście ro­śli­nami...” – i nie­za­leż­nie od tego, co po­wiem da­lej, na twa­rzach na­tych­miast po­ja­wiają się uśmie­chy. No bo jak to, ro­śli­nami? A czego one mogą ta­kiego chcieć, czego nie mo­gli­by­śmy im ła­two za­pew­nić? Ro­śliny przede wszyst­kim mu­szą mieć pew­ność, że będą mo­gły się roz­mno­żyć, a do tego wiele z nich wy­ko­rzy­stuje kwiaty. Tak się na­to­miast składa, że te kwiaty są obiek­tem po­żą­da­nia ogrod­ni­czek i ogrod­ni­ków, a ja sam je­stem jed­nym z nich – i do tego też przy­czy­niły się kwiaty! Pierw­sza ocza­ro­wała mnie nie­po­zorna por­tu­laka, którą zresztą sam za­sia­łem i by­łem z niej wy­jąt­kowo dumny. Sa­tys­fak­cja pły­nąca z wła­sno­ręcz­nie wy­pie­lę­gno­wa­nych ro­ślin spra­wia wiele ra­do­ści i nie może się z ni­czym rów­nać, o czym z pew­no­ścią do­sko­nale wie każdy, kto kie­dy­kol­wiek po­mógł za­kwit­nąć przy­naj­mniej jed­nej ro­śli­nie. A czy ty już wiesz, ja­kie to uczu­cie?

Prze­pis na kwiaty wy­daje się pro­sty: słońce, woda, dwu­tle­nek wę­gla i tro­chę skład­ni­ków po­kar­mo­wych zmie­sza­nych we wła­ści­wych pro­por­cjach. Je­śli po­my­ślisz te­raz, że to wszystko tylko brzmi tak pro­sto, a w rze­czy­wi­sto­ści po­trzeba jesz­cze cze­goś wię­cej, to masz ra­cję. Ogrod­nic­two to ma­giczna sztuka, w któ­rej teo­ria i prak­tyka to jedno, a umie­jęt­ność wy­czu­cia po­trzeb ro­ślin – to dru­gie. W tej książce na to wszystko zwra­cam szcze­gólną uwagę. Bo cho­ciaż ro­śliny kwitną naj­le­piej wtedy, gdy mogą roz­wi­jać się w swoim ryt­mie, to żeby tak się stało, przy­daje się od czasu do czasu po­mocna ręka ogrod­niczki lub ogrod­nika. Na tej współ­pracy obie strony mogą tylko sko­rzy­stać!

Na Kwiaty bez ogró­dek skła­dają się opo­wie­ści o czter­dzie­stu ro­śli­nach, które można spo­tkać w ogro­dach, i ich wy­jąt­ko­wych kwia­tach. Są wśród nich ga­tunki za­równo do­brze znane i lu­biane, jak i te rza­dziej spo­ty­kane, a wszyst­kie ra­zem do­star­czają kwiaty przez okrą­gły rok, kwit­nąc od naj­wcze­śniej­szych dni zimy do naj­póź­niej­szych dni je­sieni. W każ­dej czę­ści, od­po­wia­da­ją­cej da­nej po­rze roku, przed­sta­wiam dzie­sięć wy­jąt­ko­wych ro­ślin i zdra­dzam se­krety, któ­rych zna­jo­mość nie tylko po­może ci od­nieść suk­ces w ich upra­wie, ale też po­zwoli spoj­rzeć na kwiaty z zu­peł­nie no­wej, nie­zna­nej strony. W sek­cji Zejdź na zie­mię po­znasz prak­tyczne in­for­ma­cje o każ­dym ga­tunku, w tym jego wy­ma­ga­nia sie­dli­skowe, spo­soby pie­lę­gna­cji oraz przy­datne cie­ka­wostki. W Ra­zem raź­niej pod­po­wia­dam, w to­wa­rzy­stwie ja­kich ro­ślin dany ga­tu­nek naj­peł­niej za­pre­zen­tuje swoje wa­lory. Mów ła­ciną przy­bliża po­cho­dze­nie ła­ciń­skich nazw ro­ślin, co po­może ci je za­pa­mię­tać i po­wtó­rzyć bez­błęd­nie w szkółce lub cen­trum ogrod­ni­czym, ale przede wszyst­kim zna­leźć wspólny ję­zyk z in­nymi pa­sjo­na­tami ro­ślin. Por­trety wszyst­kich kwia­tów wy­ko­nała Bożka Pio­trow­ska, która jak nikt po­trafi na zdję­ciach od­dać to, co ja sta­ram się opi­sać sło­wami.

In­spi­ra­cją do po­wsta­nia tej książki stały się Se­krety kwia­tów – mój au­tor­ski cykl fe­lie­to­nów, które od czerwca 2015 roku do lu­tego 2022 roku uka­zy­wały się w mie­sięcz­niku ogrod­ni­czym „Mam Ogród”. Opo­wie­ści, które tu­taj znaj­dziesz, są czę­ściowo oparte na daw­nych fe­lie­to­nach, które roz­wi­ną­łem i uzu­peł­ni­łem. W więk­szo­ści jed­nak na książkę skła­dają się nowe, nie­pu­bli­ko­wane do­tąd tek­sty, po­prze­pla­tane do­dat­ko­wymi roz­dzia­łami po­ru­sza­ją­cymi różne bie­żące te­maty ogrod­ni­cze. Na­pi­sa­łem je cza­sami bar­dziej po­etycko, a nie­kiedy zu­peł­nie po­tocz­nie, ale za­wsze bez ogró­dek, czyli tak, jak naj­bar­dziej lu­bię opo­wia­dać o ro­śli­nach.

ZIMA

W OGRO­DZIE

Nie miał­bym nic prze­ciwko temu, żeby zima była praw­dziwą zimą, jak z ob­razka – białą i sre­brzy­stą, z so­plami zwi­sa­ją­cymi z da­chów, ze szro­nem na susz­kach kwia­tów i szy­bami po­cią­gnię­tymi mro­zem. Ta­kie zimy naj­bar­dziej lu­bię, bo wtedy ogrod­nicy mogą się nu­dzić. Przy­kryte śnie­giem ro­śliny mają cie­pło i su­cho i w ogóle nie trzeba się o nie mar­twić. Naj­go­rzej jest wtedy, kiedy zima nie jest sobą, a nie jest sobą co­raz czę­ściej. Za­czyna mi wtedy ro­bić prze­dziwne nie­spo­dzianki. Już kilka razy wy­my­śliła na przy­kład, że eg­zo­tyczna mę­czen­nica może prze­zi­mo­wać w grun­cie. I prze­zi­mo­wała, cho­ciaż w za­sa­dzie nie po­winna. Nie mogę się o to ob­ra­żać, ale taka zima przez cały czas utrzy­muje mnie w sta­nie ra­do­snego ocze­ki­wa­nia, które staje się w końcu nie do znie­sie­nia.

Kiedy nie ma ani śniegu, ani mrozu, to cią­gle się wy­daje, że za­raz wszystko za­cznie ro­snąć. Czemu nie? W końcu dwa czyn­niki, które w tym ro­śli­nom prze­szka­dzają, są nie­obecne. I rze­czy­wi­ście: zda­rza się, że na­wet w środku zimy coś za­kwit­nie, coś się za­zie­leni. Wtedy mu­sisz tego pil­no­wać, bo ocie­ple­nie może być chwi­lowe, a obu­dzone z zi­mo­wego odrę­twie­nia ro­śliny nie są już ta­kie od­porne na chłody, które mogą w każ­dej chwili wró­cić. Przy­go­tuj wcze­śniej do­dat­kową por­cję ściółki, grubą włók­ninę, sło­mianą matę i tro­chę su­chych li­ści i wy­ko­rzy­staj te ma­te­riały, aby za­pew­nić ro­śli­nom do­dat­kową izo­la­cję.

Kiedy nie ma ani śniegu, ani mrozu, to aż nie­do­rzeczne wy­daje się mar­no­wa­nie czasu na ogro­dowe nic­nie­ro­bie­nie. Każdy, kto ma działkę lub ogród i już się nim zaj­muje, do­sko­nale wie, o czym mó­wię. Wtedy re­lak­so­wa­nie się przed po­cząt­kiem se­zonu bar­dziej przy­po­mina cze­ka­nie w go­to­wo­ści przed wyj­ściem na ring. Roz­grze­wasz wszyst­kie mię­śnie, żeby za­raz ru­szyć do walki – na­wet je­śli to roz­grze­wa­nie po­lega na po­pi­ja­niu go­rą­cej her­baty i ga­pie­niu się w okno.

Kiedy nie ma ani śniegu, ani mrozu, to jest mo­kro i chłodno. To naj­gor­sze, co może się ro­śli­nom przy­tra­fić. W mo­krej ziemi mnożą się za­razki, ko­rze­nie gniją, a na­siona mar­nieją. W ta­kich wa­run­kach na­wet od­porne na mróz ro­śliny mogą nie prze­trwać. Znacz­nie bez­piecz­niej by było, gdyby wszystko za­sy­pał śnieg izo­lu­jący ro­śliny przed mro­zem, a póź­niej chwy­cił mróz, żeby śnieg się nie roz­to­pił.

Tym­cza­sem śnieg i mróz to te­raz w zi­mie ra­ry­tas. Uważ­nie ob­ser­wuj przy­rodę, która tak samo jak ty trzyma rękę na pul­sie i w cie­plej­sze dni może cię na­prawdę za­sko­czyć. To tu, to tam nie­spo­dzie­wa­nie po­ja­wiają się po­je­dyn­cze kwiaty, które trudno jesz­cze uznać za peł­no­prawne zwia­stuny wio­sny, ale które spra­wiają tak wiele ra­do­ści. Pier­wiosnki czy bratki nie­raz wcale nie cze­kają na cał­kiem cie­płe dni, lecz pierw­sze kwiaty otwie­rają w pełni zimy. Zi­mo­kwiaty, oczary, lesz­czyny czy cie­mier­niki rów­nież po­ma­gają nam prze­trwać ten trudny czas, a je­śli one nie boją się chłodu, to warto wziąć z nich przy­kład i wyjść do ogrodu na re­ko­ne­sans. Co mo­żesz zna­leźć? Sprawdź na ko­lej­nych stro­nach, które ro­śliny roz­wi­jają kwiaty zimą.

Zi­mo­kwiat wcze­sny

Zi­mo­kwiat

Za­czy­nać od kwia­tów, które kwitną zimą – tego się nie robi ro­śli­nom! Czy nie wię­cej mają do za­ofe­ro­wa­nia o każ­dej in­nej po­rze roku, w bar­dziej cy­wi­li­zo­wa­nych wa­run­kach niż w środku zimy? Kiedy słońce za­chęca je do kwit­nie­nia, deszcz rosi li­ście i wszystko jest ta­kie świeże, bujne i so­czy­ste, że nie po­zo­staje nic in­nego, jak tylko za­nu­rzyć się w tej ob­fi­to­ści? A i ro­ślinne se­krety ła­twiej jest po­dej­rzeć przez dziurkę w li­ściu niż przez dziurkę od klu­cza, za którą tylko mróz i śnieg. Jed­nak to wła­śnie na po­czątku no­wego roku, kiedy zima do­piero na­biera roz­pędu, w ogro­dzie kwitną już pierw­sze ro­śliny. To o tej po­rze roku naj­bar­dziej ich wy­cze­ku­jemy i mo­żemy je na­prawdę do­ce­nić – nie trzeba się z ni­czym tak spie­szyć jak wio­sną, kiedy ilość ogrod­ni­czych obo­wiąz­ków może wy­da­wać się przy­tła­cza­jąca, a liczba kwia­tów kon­ku­ru­ją­cych ze sobą o na­szą uwagę jest znacz­nie więk­sza. Ale na­wet mimo to nie każda zima bę­dzie za­chwy­cać kwit­ną­cymi zi­mo­kwia­tami – przy­naj­mniej z kilku po­wo­dów.

Po pierw­sze, nie ma dwóch ta­kich sa­mych zim. Każda jest wy­jąt­kowa i każda ina­czej trak­tuje ro­śliny. Jedna jest dla nich ła­godna i wy­ro­zu­miała, inna – sroga i nisz­czy­ciel­ska, a zwy­kle po pro­stu nie­prze­wi­dy­walna. Cho­ciaż czę­ściej za­ska­kuje dro­go­wców niż ogrod­ni­ków, za­wsze może przy­nieść taką kom­bi­na­cję czyn­ni­ków, które z pew­no­ścią dla ja­kiejś ro­śliny będą wy­star­cza­jąco nie­ko­rzystne, żeby ją po­ko­nać. Na przy­kład chłodny i mo­kry dzień może być o wiele groź­niej­szy dla ro­ślin niż mroźny i su­chy. Gdy zimą czę­sto pada deszcz, wolne prze­strze­nie po­wietrzne po­mię­dzy cząst­kami gleby zo­stają za­lane wodą i ko­rze­nie, które rów­nież mu­szą od­dy­chać, za­czy­nają się du­sić. W mo­krym i zim­nym pod­łożu bły­ska­wicz­nie na­mna­żają się także bak­te­rie i grzyby po­wo­du­jące liczne cho­roby, w tym także te pro­wa­dzące do gni­cia ko­rzeni. Z tego po­wodu to, co uważa się za praw­dziwą zimę, na­wet w stycz­niu może być już tylko wspo­mnie­niem, a co za tym idzie – ra­do­śnie i zgod­nie z prawdą można wtedy po­wie­dzieć, że ro­ślin kwit­ną­cych zimą mamy w bród. Z ko­lei je­śli do końca marca bę­dzie trzy­mać mróz, nikt w ro­śliny kwit­nące w pełni zimy słusz­nie nie uwie­rzy.

Po dru­gie, zi­mowe kwiaty trzeba się na­uczyć do­ce­niać. Nie jest to trudne za­da­nie, po­nie­waż kon­ku­ren­cję mają nie­liczną, no i naj­czę­ściej albo są to drobne kwiaty zdo­biące na­gie ga­łązki, albo kru­szyny prze­bi­ja­jące się przez zmar­z­niętą zie­mię. W tym tkwi ich siła i piękno, i je­stem pe­wien, że gdyby prze­bi­śniegi kwi­tły la­tem, to nie wzbu­dza­łyby żad­nej sen­sa­cji. Zi­mo­wym kwia­tom rzadko to­wa­rzy­szą li­ście, a przy braku zie­lo­nego tła ich od­biór i wra­że­nie, które wy­wie­rają, mogą być zu­peł­nie inne.

Po trze­cie, nie­po­sa­dze­nie ani jed­nej kwit­ną­cej zimą ro­śliny to zbrod­nia jesz­cze więk­sza, niż na­rze­ka­nie na za­pa­szek fer­men­tu­ją­cego na­wozu z po­krzyw: to zwy­czaj­nie ogrod­ni­kowi nie przy­stoi. Co wię­cej, ta­kie za­nie­cha­nie jest jak ce­lowe odłą­cze­nie ogrodu od prądu na­wet na kilka mie­sięcy. I cho­ciaż nie­wska­zane jest sa­dze­nie wszyst­kiego, co się da, to przy­naj­mniej jedną ro­ślinę po­sa­dzić warto – dla do­brego sa­mo­po­czu­cia wła­snego i ogrodu.

Wra­ca­jąc zaś do pierw­szego zi­mo­wego bo­ha­tera, zi­mo­kwiatu wcze­snego (Chi­mo­nan­thus pra­ecox), praw­do­po­dob­nie naj­wcze­śniej­szego ze wszyst­kich ga­tun­ków, które kwitną w ogro­dzie, ła­twiej jest go po­czuć, niż zo­ba­czyć. Jego kwiaty to le­d­wie szkli­ste na­parstki: pa­ste­lo­wo­żółte płatki, lekko tylko za­bar­wione i po­kryte kar­mi­no­wymi żył­kami. Nie wi­dać ich na tle ga­łą­zek, nie od­róż­niają się też od zi­mo­zie­lo­nych ro­ślin ani nieba, czy to po­god­nego, czy za­snu­tego chmu­rami. Są, ale jakby ich wcale nie było, przy­naj­mniej dla spra­gnio­nych barw oczu. Szczę­śli­wie zi­mo­kwiat do­star­cza fan­ta­stycz­nie słod­kiego za­pa­chu, wy­jąt­kowo in­ten­syw­nego i ła­two wy­czu­wal­nego, który może wpra­wić w osłu­pie­nie każ­dego prze­chod­nia. Ob­ser­wo­wa­nie lu­dzi mi­ja­ją­cych roz­kwit­nięte zi­mo­kwiaty w ogro­dach bo­ta­nicz­nych lub par­kach to cał­kiem do­bra za­bawa – roz­glą­dają się z za­in­te­re­so­wa­niem, ob­wą­chują ga­łązki, po­szu­kują wzro­kiem źró­dła za­pa­chu, a zi­mo­kwiat jak w ukry­tej ka­me­rze pod­gląda to wszystko, nie zdra­dza­jąc wy­glą­dem swo­jej obec­no­ści.

Je­śli zima do­ku­cza siar­czy­stym mro­zem, zi­mo­kwiat nie­chęt­nie się bu­dzi. Można mu wtedy tro­chę po­móc – ga­łązki zi­mo­kwia­tów do­sko­nale na­dają się do pę­dze­nia, czyli przy­spie­sza­nia kwit­nie­nia w wa­run­kach do­mo­wych. Dzięki nim zi­mowy za­pach szybko wy­pełni cały dom, nie­za­leż­nie od po­gody. Gdy sroga zima nie od­pusz­cza i po­wstrzy­muje pąki kwia­tów przed roz­wo­jem, ze­tnij kilka ga­łą­zek zi­mo­kwiatu i wstaw je do wa­zonu z wodą usta­wio­nego w cie­płym po­miesz­cze­niu. Po kilku dniach pąki wi­docz­nie na­pęcz­nieją i roz­winą się z nich kwiaty o przy­jem­nym, słod­kim, ty­powo kwia­to­wym za­pa­chu, który mi przy­po­mina za­pach fre­zji. W chłod­niej­szych po­miesz­cze­niach, np. w przed­po­koju lub holu, za­pach bę­dzie bar­dziej rześki i wy­ra­zi­sty.

Zi­mo­kwiat na­leży do nie­wiel­kiej ro­dziny kie­li­chow­co­wa­tych, zna­nych nie tylko z wy­jąt­kowo in­ten­syw­nie pach­ną­cych kwia­tów, ale rów­nież z wy­dzie­la­ją­cej szcze­gól­nie przy­jemny za­pach kory. Oprócz zi­mo­kwiatu wcze­snego w ogro­dach spo­ra­dycz­nie go­ści rów­nież jego krew­niak, kie­li­cho­wiec wonny (Ca­ly­can­thus flo­ri­dus), kwit­nący la­tem. Jego ukryte wśród li­ści bur­gun­dowe kwiaty, po­dobne do mi­nia­tu­ro­wych li­lii wod­nych, wy­dzie­lają zdu­mie­wa­jący, winny za­pach o moc­nej nu­cie fer­men­tu­ją­cych tru­ska­wek. Kie­li­chowca ła­twiej da się i wy­czuć, i za­uwa­żyć niż zi­mo­kwiat, a już pew­no­ścią – sfo­to­gra­fo­wać. Zi­mo­kwiat otwiera kwiaty tylko w cie­płe zi­mowe dni, a ich por­ce­la­nowo-prze­zro­czy­ste płatki są szcze­gól­nie kło­po­tliwe do sfo­to­gra­fo­wa­nia. My­ślę jed­nak, że udało się prze­ła­mać lody i na zdję­ciu po­ka­zał peł­nię swo­ich wdzię­ków. Gdyby tylko strony tej książki można było po­trzeć i po­wą­chać...

Zejdź na zie­mię

Krzewy za­wią­zują pąki kwia­towe na przy­naj­mniej dwa spo­soby: jedne ro­bią to je­sie­nią po­przed­niego roku, a dru­gie wio­sną tego sa­mego roku, w któ­rym kwitną. Wcze­śnie kwit­nący zi­mo­kwiat na­leży do tej pierw­szej grupy, za­tem o roz­woju kwia­tów de­cy­duje po­goda w po­przed­nim se­zo­nie ogrod­ni­czym. Cie­pła i sło­neczna je­sień sprzyja za­wią­zy­wa­niu pą­ków kwia­to­wych, a ła­godna i krótka zima po­maga im prze­trwać w do­brej for­mie i umoż­li­wia roz­wój już w pierw­szych mie­sią­cach roku.

Spo­sób wy­twa­rza­nia pą­ków kwia­to­wych de­ter­mi­nuje także ter­min przy­ci­na­nia po­szcze­gól­nych ga­tun­ków. Wcze­śnie kwit­ną­cych krze­wów nie na­leży ciąć na przed­wio­śniu ani wio­sną – w prze­ciw­nym wy­padku usu­niemy część, je­śli nie więk­szość pę­dów z pą­kami, które wła­śnie szy­kują się do roz­woju. Je­śli za­cho­dzi taka po­trzeba, to ga­tunki ta­kie na­leży przy­ciąć tuż po kwit­nie­niu, a jesz­cze przed in­ten­syw­nym roz­wo­jem li­ści i pę­dów (za­zwy­czaj w maju). I od­wrot­nie: ga­tunki kwit­nące późną wio­sną i la­tem można przy­ciąć wcze­sną wio­sną, co po­bu­dzi je do wy­da­nia wielu sil­nych pę­dów uzbro­jo­nych w pąki, a na­stęp­nie w kwiaty. Sztan­da­rową ofiarą nie­wła­ści­wego wy­boru ter­minu przy­ci­na­nia jest rok­rocz­nie for­sy­cja. Roz­en­tu­zja­zmo­wani na­dej­ściem wio­sny, a nie­do­świad­czeni albo nie­dbali ogrod­nicy przy­ci­nają ją w marcu lub kwiet­niu i tym sa­mym oga­ła­cają ją z naj­lep­szych dłu­gich pę­dów, na któ­rych roz­wija się naj­wię­cej kwia­tów (wię­cej o tej ka­ta­stro­fie opo­wiem w roz­dziale po­świę­co­nym abe­lio­fy­lum i for­sy­cji).

Ogro­dowi nie­cier­pliwcy (a ogrod­nic­two za­równo uczy, jak i wy­maga cier­pli­wo­ści, co jed­nak czę­sto przy­cho­dzi nie­ła­two) po­winni wy­brać do po­sa­dze­nia przy­naj­mniej kil­ku­let­nią sa­dzonkę zi­mo­kwiatu, po­nie­waż krzew ten w przy­padku ro­ślin otrzy­ma­nych ge­ne­ra­tyw­nie, czyli z wy­siewu na­sion, kwit­nie do­piero w wieku kil­ku­na­stu lat[1]. Roz­mna­ża­nie we­ge­ta­tywne, po­przez uko­rze­nia­nie pę­dów, nie na­leży do naj­ła­twiej­szych, lecz przy­spie­sza kwit­nie­nie mło­dych ro­ślin.

Zi­mo­kwiat sko­rzy­sta na osło­nię­tym od zim­nych wia­trów miej­scu w ogro­dzie, w któ­rym cała ro­ślina, a w szcze­gól­no­ści pąki i kwiaty, nie bę­dzie na­ra­żona na prze­mar­z­nię­cie. Osłonę zi­mo­kwia­towi mogą za­pew­nić zi­mo­zie­lone iglaki, ży­wo­płot, gę­sty płot lub mur. Do­brym roz­wią­za­niem jest także po­sa­dze­nie ro­śliny w po­bliżu po­łu­dnio­wej ściany bu­dynku, na­grze­wa­ją­cej się w ciągu dnia i od­da­ją­cej cie­pło nocą, a przy tym za­pew­nia­ją­cej czę­ściową ochronę przed wia­trem. Krzew na­leży po­sa­dzić w ta­kiej od­le­gło­ści od ściany, aby mógł się swo­bod­nie roz­ra­stać i się­gać ko­rze­niami po wil­goć znaj­du­jącą się w ziemi (przy sa­mym mu­rze może być zbyt su­cho!), ale jed­no­cze­śnie nie­zbyt da­leko, w prze­ciw­nym ra­zie są­siedz­two ściany nie za­pewni wy­star­cza­ją­cej osłony. Cho­ciaż nie jest to szcze­gól­nie de­ko­ra­cyjne roz­wią­za­nie, po­sa­dze­nie wraż­li­wych na ni­ską tem­pe­ra­turę ro­ślin przy ścia­nie bu­dynku lub mu­rze daje jesz­cze jedną moż­li­wość ochrony przed zim­nem. Nad ro­śliną można przy­mo­co­wać płachtę ma­te­riału, np. zi­mo­wej włók­niny, którą – jak pe­le­ryną lub mar­kizą opusz­czaną z góry – bę­dzie się osła­niać ro­ślinę przed dra­stycz­nie ni­ską tem­pe­ra­turą. To sto­sun­kowo ła­twe roz­wią­za­nie może ura­to­wać ży­cie nie­jed­nego zi­mo­wego su­per­bo­ha­tera-wraż­liwca, a zi­mo­kwiat z pew­no­ścią do nich na­leży.

Ra­zem raź­niej

To­wa­rzy­stwo in­nych ro­ślin nie ma więk­szego zna­cze­nia dla zi­mo­kwiatu, który kwit­nie w tak wcze­snym okre­sie roku. Z pew­no­ścią zy­ska jed­nak na atrak­cyj­no­ści, je­śli zo­sta­nie po­sa­dzony na tle zi­mo­zie­lo­nych ga­tun­ków, na przy­kład ma­honi, ostro­krze­wów czy ró­ża­necz­ni­ków, a nie­szcze­gól­nie (pod wzglę­dem sa­mego wy­glądu) eks­tra­wa­ganc­kie kwiaty będą znacz­nie le­piej wi­doczne na tle ciem­no­zie­lo­nych ci­sów, które do­dat­kowo mogą peł­nić funk­cję zi­mo­wej osłony. Zi­mo­kwiat po­wi­nien być jed­nak przede wszyst­kim twoim to­wa­rzy­szem. Wy­bierz dla niego ta­kie sta­no­wi­sko, gdzie bę­dzie mógł roz­ta­czać swój wspa­niały za­pach, a ty bę­dziesz się nim de­lek­to­wać: w po­bliżu okna, przy drzwiach wej­ścio­wych, obok ta­rasu, przy bra­mie wej­ścio­wej lub czę­sto uczęsz­cza­nej ścieżce.

Mów ła­ciną

Na­zwa ro­dza­jowa Chi­mo­nan­thus po­cho­dzi od grec­kich słów che­imon i an­thos, ozna­cza­ją­cych od­po­wied­nio zimę oraz kwiat. Bar­dzo ade­kwat­nie! Na­zwa ga­tun­kowa pra­ecox po­cho­dzi na­to­miast z ła­ciny i zna­czy tyle, co „bar­dzo wcze­śnie”. Cykl ży­ciowy zi­mo­kwiatu może i jest za­ska­ku­jący, ale pod wzglę­dem na­zwy nie mo­gło być pro­ściej.

Oczar po­średni ‘Diane’

Oczar

Stycz­niowe wy­pady do ogrodu mają wię­cej wspól­nego ze złem ko­niecz­nym niż z przy­jem­no­ścią: za­miast kwia­tów zbie­rasz śnieg ze ście­żek, kon­takt z zie­le­nią za­mie­nia się w kon­takt z ło­patą do od­śnie­ża­nia, a za­miast roz­sy­py­wać kom­post, po któ­rym wszystko ro­śnie jak na droż­dżach, sy­piesz po­piół lub fusy z kawy, aby za­po­biec przy­ra­sta­niu ko­lej­nych warstw lodu na ścież­kach. Na­wet po­zwią­zy­wane sznur­kami iglaki nie ukry­wają swo­jego nie­za­do­wo­le­nia, trzesz­cząc i ję­cząc pod cię­ża­rem lo­do­wych czap – na szczę­ście krę­pu­jące je sznury za­po­bie­gną po­ła­ma­niu ga­łęzi. I to wszystko i tak tylko w tym naj­lep­szym przy­padku, czyli o ile sty­czeń rze­czy­wi­ście do­pi­sze śnie­giem. W prze­ciw­nym ra­zie po­zo­staje tylko ob­ser­wo­wać za­mro­żony kra­jo­braz we wszyst­kich od­cie­niach sza­ro­ści. Tak, sty­czeń zde­cy­do­wa­nie le­piej wy­gląda ob­ser­wo­wany przez okno. Trzeba tylko pa­mię­tać, żeby zna­leźć się po wła­ści­wej stro­nie szyby.

Ale nie wszy­scy miesz­kańcy ogrodu do­stają gę­siej skórki na myśl o zi­mie. Oczary na przy­kład bar­dzo ją so­bie chwalą. Kiedy sty­czeń ma się ku koń­cowi, one ocho­czo szy­kują się do kwit­nie­nia. O tej po­rze roku oczary to naj­lep­sze, co może się przy­tra­fić każ­demu ogrod­ni­kowi. Ich cy­try­nowe, sło­necz­no­żółte, mie­dziane, a na­wet ru­bi­nowe kwiaty wy­glą­dają jak stadko ko­lo­ro­wych pa­ją­ków, które roz­pierz­chły się po bez­list­nych jesz­cze ga­łę­ziach krzewu. Kiedy za­świeci słońce, pa­jąki roz­kła­dają swoje koń­czyny i wy­grze­wają się w jego pro­mie­niach, a kiedy chwyci mróz, kulą się po­spiesz­nie, dy­go­cząc z zimna. Na szczę­ście nie mu­sisz się ich bać – za­miast tego po­dejdź bli­żej, uj­mij kwiat oczaru w dło­nie, chuch­nij na niego cie­płym po­wie­trzem i szybko po­wą­chaj. Po­czu­jesz słodko-cy­tru­sowy aro­mat! Tak wła­śnie cza­rują oczary: w se­kundę za­po­mnisz, że sto­isz po ko­lana w śniegu. De­li­katny za­pach ocza­ro­wych kwia­tów i ich pa­ję­cze płatki (przy­po­mi­na­jące też nie­które rzad­kie or­chi­dee) mi­giem prze­niosą cię do tro­pi­kal­nej szklarni. W cie­plej­szym po­wie­trzu i przy bez­wietrz­nej po­go­dzie za­pach kwia­tów bę­dzie sil­niej wy­czu­walny, dla­tego za­miast stać na mro­zie i chu­chać jak wa­riat, ze­tnij kilka kwit­ną­cych ga­łą­zek i wstaw je w domu do wa­zonu. Do­sko­na­łym uzu­peł­nie­niem kom­po­zy­cji będą ciem­no­zie­lone, ma­sywne li­ście aspi­di­stry lub każ­dej in­nej ro­śliny, która pod­kre­śli fi­li­gra­nową urodę tych kwia­tów.

Co cie­kawe, nie wszyst­kie oczary za­kwi­tają na po­czątku roku. Oczar wir­gi­nij­ski (Ha­ma­me­lis vir­gi­niana) jest wy­jąt­kiem kwit­ną­cym je­sie­nią, w cza­sie kiedy jego li­ście za­czy­nają się już prze­bar­wiać i opa­dać – cho­ciaż i to nie za­wsze ma miej­sce. Można u niego, ale też u in­nych ocza­rów za­ob­ser­wo­wać cie­kawe zja­wi­sko na­zy­wane mar­ce­scen­cją. Może ono wy­stę­po­wać na wszyst­kich ga­łę­ziach lub tylko na ich czę­ści, a także na wszyst­kich albo tylko nie­któ­rych li­ściach na ca­łym krze­wie. Do­ty­czy ono nie tylko ocza­rów, ale też bu­ków, gra­bów czy dę­bów. Mar­ce­scen­cja po­lega na utrzy­my­wa­niu się li­ści na ga­łę­ziach drzew li­ścia­stych... zrzu­ca­ją­cych li­ście przed na­dej­ściem zimy. Ta­kie drzewa i krzewy, szy­ku­jące się do zi­mo­wego od­po­czynku, od­zy­skują część skład­ni­ków od­żyw­czych z li­ści i trans­por­tują je do pnia – soki za­czy­nają pły­nąć w prze­ciw­nym kie­runku niż wio­sną, kiedy mają za­si­lać roz­wi­ja­jące się pąki. Li­ście wkrótce zo­staną zrzu­cone, więc w miej­scu wy­ra­sta­nia każ­dego li­ścia, u na­sady ogonka, for­mują się dwie war­stwy ko­mó­rek od­ci­na­ją­cych go od ga­łęzi. Jedna war­stwa, ta od strony li­ścia, jest cienka i łam­liwa, za­tem szybko pęka, na­to­miast druga war­stwa ma funk­cję ochronną i two­rzą ją ko­mórki korka. To one za­bez­pie­czają ranę po ode­rwa­nym, a ra­czej od­cię­tym li­ściu i two­rzą bli­znę li­ściową – li­ścio­ślad. Wpływ na pra­wi­dłowy prze­bieg tego pro­cesu mają po tro­sze i po­goda, i ge­ne­tyka. Wcze­sne je­sienne przy­mrozki mogą za­kłó­cić pra­wi­dłowy prze­bieg pro­cesu od­ci­na­nia w róż­nym stop­niu u róż­nych oka­zów tego sa­mego ga­tunku, na­wet ro­sną­cych obok sie­bie.

Przyj­rzyj się zimą gra­bo­wym ży­wo­pło­tom, a ła­two za­uwa­żysz, że nie­które two­rzące je graby są zu­peł­nie gołe, a inne wciąż ubrane od stóp do głów w za­schnięte li­ście. Jak wi­dać, ro­śli­nom, tak jak lu­dziom, zima może do­skwie­rać w róż­nym stop­niu. Wio­sną roz­wi­ja­jące się pąki wy­py­chają stare li­ście, które w końcu ła­ska­wie opa­dają na zie­mię, a ogrod­nicy do­piero wtedy z roz­pa­czą zdają so­bie sprawę, ile do­dat­ko­wej pracy wy­maga taki ży­wo­płot. W przy­padku ocza­rów utrzy­mu­jące się przez całą zimę li­ście mogą tro­chę prze­szka­dzać w do­ce­nie­niu urody kwia­tów po­cho­wa­nych po­mię­dzy nimi, ale na szczę­ście u ga­tun­ków in­nych niż oczar wir­gi­nij­ski, w tym u naj­po­pu­lar­niej­szego w ogro­dach oczaru po­śred­niego (Ha­ma­me­lis × in­ter­me­dia), mar­ce­scen­cja nie wy­stę­puje aż tak czę­sto.

Cho­ciaż swoje pięć mi­nut sławy oczary mają zimą, to je­sie­nią po­wtór­nie roz­ta­czają swoje uroki – wtedy in­ten­syw­nie prze­bar­wią się ich li­ście. Tak, te krzewy są wła­śnie ta­kimi cza­ro­dzie­jami, co jak już machną różdżką, to od razu sy­pią się iskry, a do tego po­tra­fią wy­cza­ro­wać coś z ni­czego – bo jak ina­czej trak­to­wać kwiaty roz­wi­ja­jące się w środku zimy na na­gich ga­łę­ziach? Może wła­śnie dzięki temu nie­gdyś w An­glii roz­wi­dlone ocza­rowe ga­łązki były wy­ko­rzy­sty­wane do two­rze­nia róż­dżek – na­rzę­dzi pracy ra­die­ste­tów.

Bu­szu­jąc zimą po ogro­dzie, nie za­po­mnij ode­rwać się na chwilę od od­gar­nia­nia śniegu (lub ma­rzeń o śnież­nej zi­mie), by na­cie­szyć się pięk­nem ocza­rów, które – po­dob­nie jak wszyst­kie za­klę­cia – szybko prze­mija. I nie martw się, je­śli na­gle przy­sy­pie je biały puch, bo one i na to mają swój spo­sób: kiedy zrobi im się zbyt zimno, po pro­stu zwiną płatki, a gdy się tro­chę ocie­pli, roz­pro­stują je z po­wro­tem.

Na­wet je­śli czu­jesz się kró­lem albo kró­lową swo­jego ogrodu, nie­wiele przy­jem­no­ści od­naj­dziesz w nim zimą. Jedną z nich na pewno będą kwit­nące oczary, bo dla nich nie ma rze­czy nie­moż­li­wych. Uśmiech­nij się do nich, kiedy cza­rują w twoim ogro­dzie, na­wet je­śli wciąż jesz­cze sie­dzisz w domu z no­sem przy­kle­jo­nym do okna – we­dług ocza­rów naj­wy­raź­niej od tej nie­wła­ści­wej strony.

Zejdź na zie­mię

W ogro­dzie po­sadź oczar na tle zi­mo­zie­lo­nych krze­wów, aby jed­no­cze­śnie le­piej pod­kre­ślić słabo wi­doczne z da­leka kwiaty oraz za­pew­nić ro­śli­nie do­brą osłonę przed mroź­nym wia­trem, który może jej zimą za­szko­dzić. Szcze­gól­nie do­brze oczary pre­zen­tują się na tle ciem­no­zie­lo­nych ci­sów.

Naj­więk­sze wra­że­nie wy­wo­łują zde­cy­do­wa­nie od­miany o cy­try­no­wych i sło­necz­no­żół­tych kwia­tach. Po­ma­rań­czowo i czer­wono kwit­nące od­miany, bo są i ta­kie, jak ‘Orange Be­auty’ lub ‘Ruby Glow’, ład­niej wy­glą­dają po­dzi­wiane z bli­ska – to też do­bry po­wód, żeby po­sa­dzić je bli­sko okna, do któ­rego zimą mogą za­stu­kać ukwie­co­nymi ga­łę­ziami.

Oczary two­rzą bar­dzo efek­towne ko­rony, które rzadko wy­ma­gają kształ­to­wa­nia cię­ciem (je­śli już chcesz je przy­ciąć, zrób to w marcu lub kwiet­niu). Prze­waż­nie mają one kształt lejka lub, jak ja to wi­dzę, ma­łego tor­nada: są wą­skie na dole i sze­ro­kie u góry. To uła­twia po­sa­dze­nie pod ocza­rami niż­szych ro­ślin.

Ra­zem raź­niej

Do mo­ich ulu­bio­nych to­wa­rzy­szy ocza­rów na­leżą ście­lący się po ziemi bluszcz po­spo­lity (He­dera he­lix) – tylko nie po­zwól mu wspiąć się po pniu oczara! – cie­mier­niki, np. cie­mier­nik cuch­nący (Hel­le­bo­rus fo­eti­dus), bar­winki, a także ni­skie for­mo­wane krzewy, np. buksz­pany lub ostro­krzewy. Wszyst­kie te ro­śliny mają wspólną ce­chę: za­sło­nią gołą zie­mię zi­mo­zie­lo­nymi li­śćmi i da­dzą ocza­rom fan­ta­styczne pod­bi­cie, bo cho­ciaż kwiaty w środku zimy same w so­bie są nie lada atrak­cją, każdy wielki wy­stęp po­trze­buje sup­portu. Prze­bi­śniegi i wcze­śnie kwit­nące od­miany nar­cy­zów rów­nież będą dla ocza­rów nie­oce­nio­nym to­wa­rzy­stwem: za­czną kwit­nąć, kiedy oczary będą koń­czyć po­pisy, za­tem miej­sce ich po­sa­dze­nia nie prze­sta­nie przy­cią­gać uwagi, ale za­ser­wuje drugą turę kwia­tów, tym ra­zem bli­żej ziemi.

Mów ła­ciną

Na­zwa ro­dza­jowa ocza­rów po­cho­dzi od sta­ro­grec­kiego Ha­ma­mēlís ozna­cza­ją­cego tyle, co „ra­zem z owo­cami” i od­nosi się do kwia­tów, które kwitną obok utrzy­mu­ją­cych się jesz­cze z po­przed­niego roku owo­ców.

Oczar wir­gi­nij­ski (H. vir­gi­niana) po­cho­dzi ze wschod­niego wy­brzeża USA, za­tem ro­śnie też w sta­nie Wir­gi­nia, który uży­czył mu na­zwy ga­tun­ko­wej.

Oczar po­średni (H. × in­ter­me­dia) po­wstał ze skrzy­żo­wa­nia oczaru omszo­nego (H. mol­lis) oraz oczaru ja­poń­skiego (H. ja­po­nica). Po ro­dzi­cach odzie­dzi­czył ce­chy po­śred­nie, co zna­la­zło od­zwier­cie­dle­nie w na­zwie, a także w jej za­pi­sie, w któ­rym znaj­duje się znak mno­że­nia.

Ran­nik zi­mowy

Ran­nik

Wy­obraź so­bie, że bu­dzisz się w zi­mowy po­ra­nek, a uko­chana osoba zwraca się do cie­bie: „Dzień do­bry, ran­niku zi­mowy” – i już wiesz, że to rze­czy­wi­ście bę­dzie do­bry dzień. Kwiaty po­tra­fią wy­ra­zić wiele uczuć, niosą ze sobą sym­bo­liczne zna­cze­nia, po­wstała zresztą cała mowa kwia­tów: „W XVIII wieku, omi­ja­jąc kon­we­nanse epoki, prze­ka­zy­wano za­szy­fro­wane wia­do­mo­ści, sto­su­jąc kod kwia­towy”[2]. Nie wszyst­kie kwiaty do­stą­piły jed­nak tego za­szczytu, po­nie­waż nie wszyst­kie są rów­nie po­spo­lite i ła­twe do po­da­ro­wa­nia, po­je­dyn­czo czy w bu­kie­cie. Ran­nik zi­mowy (Eran­this hy­ema­lis) ze swoją ni­ską po­sturą mógłby o tym tylko po­ma­rzyć, ale jak do­brze wy­raża on ma­rze­nie o wio­śnie, o do­brym dniu i ży­cze­nie speł­nie­nia się tego ma­rze­nia.

Ży­cie ran­ni­ków zi­mo­wych nie na­leży do szcze­gól­nie skom­pli­ko­wa­nych i jest po­dobne do ży­cia wielu in­nych póź­no­zi­mo­wych czy wcze­sno­wio­sen­nych ro­ślin. Jest ich cał­kiem sporo: ziar­no­płony, zło­cie, za­wilce, pier­wiosnki, śle­dzien­nice, cie­szy­nianki... Przy­pły­wają ca­łymi ła­wi­cami, trzy­mają się bli­sko ziemi, błysz­czą przez chwilę moc­nym ko­lo­rem, a póź­niej gwał­tow­nie zni­kają. Wszyst­kie kwitną na żółto, po­nie­waż obok bia­łego to je­den z ulu­bio­nych ko­lo­rów zbli­ża­ją­cej się wio­sny (za pre­fe­ren­cje ko­lo­ry­styczne wio­sny od­po­wia­dają psz­czoły i inne owady za­py­la­jące, które są jej oczami i naj­chęt­niej wy­bie­rają kwiaty o ta­kich wła­śnie bar­wach[3]). Za­nim jed­nak przy­płyną inne ga­tunki, jako pierw­sze obu­dzą się ran­niki. Po­lo­wa­nie na kwit­nące ran­niki bar­dziej przy­po­mina grzy­bo­bra­nie niż węd­ko­wa­nie. Tu­taj nie warto sie­dzieć i cze­kać z za­ło­żo­nymi rę­kami – le­piej ak­tyw­nie szu­kać, a je­den kwit­nący ran­nik bę­dzie zna­kiem, że w po­bliżu mogą ukry­wać się na­stępne. Po­dob­nie jak grzyby, ran­niki lu­bią wil­goć w ziemi, która do­brze utrzy­muje się pod opa­dłymi z drzew li­śćmi. W próch­ni­czym pod­łożu, u stóp drzew, kwiaty te za­kła­dają całe ko­lo­nie.

Mimo dość krót­kiego i pro­stego cy­klu roz­wo­jo­wego – a może wła­śnie z tego po­wodu – ran­niki mu­szą mie­rzyć się z licz­nymi po­go­do­wymi wy­zwa­niami. Zi­mowe kwit­nie­nie to z jed­nej strony duża szansa: ro­śliny mają swo­bodny do­stęp do słońca, któ­rego nie za­sła­niają wy­so­kie drzewa, o tej po­rze roku wciąż po­zba­wione li­ści. Można też do woli ko­rzy­stać z wil­goci, któ­rej w ziemi jest te­raz cał­kiem sporo po roz­to­pio­nym śniegu, a którą do­sko­nale za­trzy­muje li­ścia­sta ściółka. Z dru­giej jed­nak strony pod drze­wami roz­grywa się wy­ścig, a nie wszyst­kie ro­śliny mają wy­star­cza­jące siły i za­soby, żeby wziąć w nim udział. Czy ma je mały ran­nik?

Ran­nik przede wszyst­kim wy­pra­co­wał cie­kawy spo­sób na wy­su­nię­cie się na przód pe­le­tonu. Znaczną część ener­gii po­święca na wy­da­nie ło­dygi z kwia­tem – nie­wiel­kiej i wcale nie tak sil­nej, ale prze­cież musi się nią prze­bić przez war­stwę li­ści, czę­sto do­dat­kowo zmro­żo­nych. Aby wy­ko­rzy­stać w pełni wszyst­kie swoje siły, prze­bija się na po­wierzch­nię ło­dygą wy­po­sa­żoną nie tylko w kwiat, ale także w okó­łek pod­sad­ko­wych li­ści, które two­rzą pod kwia­tem okrą­głą kryzę. Kiedy ran­niki pącz­kują z ziemi, pod­sadki ochra­niają de­li­katne płatki. Póź­niej ich rola szybko się zmie­nia: od­ży­wiają i kwiat, i całą ro­ślinę, zbie­ra­jąc każdy pro­mień świa­tła, jak an­tena sa­te­li­tarna zbiera fale elek­tro­ma­gne­tyczne. To może nie do końca od­po­wied­nie po­rów­na­nie, po­nie­waż pod­sadki nie od­bi­jają i nie sku­piają pro­mieni (jak an­tena) na kwie­cie, ale z pew­no­ścią zbie­rają świa­tło – pre­cy­zyj­niej bę­dzie je więc przy­rów­nać do pa­neli fo­to­wol­ta­icz­nych.

Star­sze, bar­dziej roz­ro­śnięte kępy ran­ni­ków stać już na­wet na pew­nego ro­dzaju eks­tra­wa­gan­cję, która prze­ja­wia się w wy­pusz­cza­niu jed­nego lub dwóch do­dat­ko­wych li­ści to­wa­rzy­szą­cych kwia­towi, cho­ciaż roz­wi­jają się one w pełni, kiedy kwiaty już prze­kwitną, i zwy­kle są tro­chę wyż­sze niż ło­dygi z kwia­tami. Szcze­rze mó­wiąc, to wciąż jed­nak bar­dzo prak­tyczna eks­tra­wa­gan­cja. Je­śli ro­ślina zna­la­zła na tyle do­bre wa­runki, że umoż­li­wiły jej za­kwit­nię­cie, warto się na­jeść do syta (słoń­cem, jak to u ro­ślin!). Umoż­li­wia to in­we­sty­cja w do­dat­kowe pa­nele, a cała ze­brana ze słońca ener­gia zo­sta­nie zgro­ma­dzona w pod­ziem­nym aku­mu­la­to­rze, u ran­ni­ków ma­ją­cym po­stać ku­li­sta­wej ma­łej bulwy.

Jak wszy­scy człon­ko­wie ro­dziny ja­skro­wa­tych rów­nież ran­niki zi­mowe są tru­jące dla lu­dzi ze względu na za­warte we wszyst­kich czę­ściach ro­śliny gli­ko­zydy na­ser­cowe, które dzia­łają na mię­sień ser­cowy i po spo­ży­ciu mogą spo­wo­do­wać nud­no­ści, wy­mioty, a na­wet na­głe za­trzy­ma­nie krą­że­nia[4]. Dość ła­two so­bie wy­obra­zić, że je­den z nie­wielu zi­mo­wych zie­lo­nych ką­sków może być także obiek­tem po­żą­da­nia dzi­kich zwie­rząt, ale i one trzy­mają się z da­leka od ran­ni­ków – je­le­nie czy sarny omi­jają je sze­ro­kim łu­kiem. Za ran­ni­kami prze­pa­dają za to pierw­sze owady za­py­la­jące, które po zi­mie po­szu­kują nek­taru. Psz­czoły są naj­bar­dziej ak­tywne, kiedy tem­pe­ra­tura po­wie­trza wzro­śnie po­wy­żej 10°C, a trzmie­lom do roz­po­czę­cia ob­lo­tów wy­star­cza już 8°C[5]. W sło­neczne dni kwiaty ran­ni­ków otwie­rają się prze­cięt­nie po­mię­dzy 8:00 a 13:00, przy czym naj­bar­dziej roz­kwit­nięte są po­mię­dzy 10:00 a 12:00[6]. Nie­trudno za­tem wy­obra­zić so­bie pro­stą za­leż­ność po­mię­dzy ran­ni­kami a za­py­la­czami: kwiaty się otwie­rają, kiedy jest naj­cie­plej, po­nie­waż wtedy wy­la­tują za­py­la­cze, a tak się składa, że naj­cie­plej jest około po­łu­dnia – słońce od wschodu stop­niowo roz­grzewa i kwiaty, i za­py­la­cze. I tylko pol­ska na­zwa ran­ni­ków, które rze­komo po­winny otwie­rać się ran­kiem, nie do końca od­daje ich na­turę, ale niech zgłosi się ten, kto ni­gdy nie usły­szał „dzień do­bry”, wsta­jąc w po­łu­dnie.

Zejdź na zie­mię

Ran­niki wspa­niale pre­zen­tują się w du­żych gru­pach i sku­pi­skach, które z cza­sem two­rzą. Przez pierw­sze dwa lata od wy­kieł­ko­wa­nia na­sion po­ja­wiają się tylko po­je­dyn­cze li­ście, na­stęp­nie każda ro­ślina wy­daje po­je­dyn­cze kwiaty, a póź­niej się roz­ra­sta, two­rząc małe po­duszki, więk­sze po­du­chy i w końcu – całe roz­kwit­nięte ko­bierce zle­wa­jące się w żółte dy­wany. Ran­niki można roz­mna­żać za­równo przez wy­siew na­sion, które naj­le­piej ze­brać w kwiet­niu lub maju i wy­siać je­sie­nią, jak i przez wy­ko­pa­nie bulw roz­ro­śnię­tych eg­zem­pla­rzy, roz­dzie­le­nie ich i po­nowne po­sa­dze­nie[7].

Sta­no­wi­sko do ich uprawy po­winno być sło­neczne, przy­naj­mniej w cza­sie ich wzro­stu i kwit­nie­nia – la­tem nie bę­dzie im prze­szka­dzał cień wyż­szych od nich by­lin, krze­wów czy drzew. I cho­ciaż pod drze­wami czują się i ro­sną bar­dzo do­brze, na­leży pa­mię­tać, że pod ko­ro­nami drzew o płyt­kich ko­rze­niach, ta­kich jak klony, brzozy czy ja­bło­nie, może być dla nich zbyt su­cho, szcze­gól­nie je­śli będą to drzewa wcze­śnie bu­dzące się do ży­cia i ko­rzy­sta­jące z wil­goci w ziemi w tym sa­mym cza­sie co ran­niki, a szcze­gól­nie tuż po ich prze­kwit­nię­ciu.

Uroki ran­ni­ków za­zwy­czaj do­ce­niamy, oglą­da­jąc je z góry, jed­nak za­chę­cam także do do­słow­nego zej­ścia na zie­mię i ob­ser­wa­cji tych ro­ślin z po­zy­cji żaby. Nie tylko wy­raź­nie wi­dać wów­czas ich piękną po­sturę ma­łych ba­let­nic, ale też można wy­raź­niej po­czuć de­li­katny i przy­jemny za­pach kwia­tów.

Ra­zem raź­niej

To­wa­rzy­sko ran­niki nie wy­pa­dają naj­le­piej. Nie mogą za bar­dzo kum­plo­wać się z wio­sen­nymi star­sza­kami, po­nie­waż kwitną znacz­nie wcze­śniej od nich. Nie­mal nic nie kwit­nie też wcze­śniej od ran­ni­ków, je­śli szu­kamy wśród ga­tun­ków o po­dob­nych roz­mia­rach. Naj­lep­szymi kom­pa­nami będą więc dla nich drob­no­ce­bu­lowe kro­kusy, ce­bu­lice, śnież­niki, prze­bi­śniegi i po­krewne im kwiaty, przy czym czę­sto za­le­d­wie prze­bi­jają się one na po­wierzch­nię w cza­sie, gdy ran­niki wcho­dzą w peł­nię kwit­nie­nia. Można zna­leźć tu­taj jed­nak pe­wien kom­pro­mis i po­łą­czyć ran­niki np. z żon­ki­lami, da­jąc i jed­nym, i dru­gim czę­ściowo sło­neczne i od­sło­nięte sta­no­wi­sko. Żółte żon­kile, jak ni­ska i wcze­śnie kwit­nąca od­miana ‘Tête-à-tête’, stwo­rzą z ran­ni­kami dy­wa­nik, który dłu­żej bę­dzie za­chwy­cał wy­ra­zi­stym ko­lo­rem. Do żółci ran­ni­ków ład­nie do­pa­suje się też błę­kit mio­du­nek. Wszyst­kie te ga­tunki można po­sa­dzić nie­opo­dal ma­gno­lii, które kwitną co prawda wcze­śnie, ale li­ście wy­dają do­sta­tecz­nie późno, aby nie za­brać ran­ni­kom ani grama zi­mo­wego słońca.

Mów ła­ciną

Na­zwa ro­śliny Eran­this hy­ema­lis po­cho­dzi od grec­kich słów: er – „wio­sna” i án­thos – „kwiat” oraz ła­ciń­skiego hiems – „zima, nie­po­goda”.

Cie­mier­nik wschodni ‘Do­uble El­len Pur­ple’

Cie­mier­nik

Mu­szę przy­znać, że daw­niej nie by­łem mi­ło­śni­kiem cie­mier­ni­ków. Żadna siła nie była w sta­nie mnie prze­ko­nać, że ich zie­lon­kawe, kre­mowe, a na­wet ró­żowo-bor­dowe kwiaty są tym, czego na­leży ocze­ki­wać od ro­ślin kwit­ną­cych, gdy cały ogród jest jesz­cze uśpiony. Żółto kwit­nące oczary to jest do­piero wi­do­wi­sko, ale cie­mier­niki? Wo­la­łem już prę­dzej po­cze­kać na pierw­sze kro­kusy, które cho­ciaż są małe, to przy­naj­mniej kwiaty mają wy­bar­wione na słuszne, ja­skrawe ko­lory i we­soło uśmie­chają się do słońca, zwia­stu­jąc ry­chłe na­dej­ście wio­sny. Nie to, co cie­mier­niki. Niby kwitną, ale tak na­prawdę tylko po­nuro zwie­szają się ku ziemi i ni­gdy nie wia­domo, czy przy­pad­kiem nie dają do zro­zu­mie­nia, że oto zima jest w pełni: sroga, mroźna i po­zba­wiona ko­lo­rów.

Tak było kie­dyś, jed­nak dla cie­mier­ni­ków czasy bły­ska­wicz­nie się zmie­niły. Świa­domi za­let tych ro­ślin ho­dowcy wy­ko­rzy­stali swoje umie­jęt­no­ści i świa­tło dzienne uj­rzały od­miany o niebo lep­sze od swo­ich przod­ków. Kwiaty dzi­siej­szych cie­mier­ni­ków przy­ozdo­bione są licz­nymi plam­kami i cęt­kami w kon­tra­sto­wych ze­sta­wie­niach, a nad od­mia­nami o po­je­dyn­czych kwia­tach (z jed­nym okół­kiem płat­ków) biorą górę od­miany peł­no­kwia­towe (o kwia­tach z wie­loma okół­kami płat­ków). Co­raz śmie­lej spo­glą­dają też ku gó­rze, po­nie­waż wła­śnie ta ce­cha jest fa­wo­ry­zo­wana pod­czas ich roz­mna­ża­nia. Dzwon­ko­wate kwiaty wy­dają się de­li­katne i kru­che, jed­nak to tylko po­zory, po­nie­waż są za­ska­ku­jąco tę­gie w do­tyku i utrzy­mują się na ro­śli­nach nie kilka dni, ale na­wet do kilku ty­go­dni czy wręcz mie­sięcy. Nie opa­dają szybko na­wet wtedy, kiedy ule­gną za­py­le­niu, i czę­sto w ich środ­kach można już do­strzec mieszki z for­mu­ją­cymi się na­sio­nami. To wszystko brzmi fan­ta­stycz­nie, tylko po co kwia­tom cie­mier­ni­ków płatki, kiedy już nie mu­szą przy­wa­biać owa­dów za­py­la­ją­cych? Czyżby ho­dowcy po­sta­rali się aż tak nie­by­wale, że stwo­rzyli cie­mier­niki na prze­kór na­tu­rze i mroź­nej, zi­mo­wej au­rze?

Oka­zuje się, że w cie­mier­ni­kach mimo wszystko jedno ni­gdy nie ule­gło zmia­nie, cho­ciaż mało kto o tym wie: brzmi to nie­wia­ry­god­nie, jed­nak na­wet naj­now­sze od­miany nie tylko nie mają ład­nych płat­ków, lecz, po­dob­nie jak przod­ko­wie, tak na­prawdę nie mają ich wcale. Po raz ko­lejny to, na co pa­trzymy, nie jest tym, na co wy­gląda.

Jed­nak nie oce­niaj cie­mier­ni­ków tylko po ich płat­kach. Na szczę­ście dla nas (i dla cie­mier­ni­ków) ich działki kie­li­cha, zwane se­pa­lami, stały się tak oka­załe i ozdobne, że prze­jęły funk­cje płat­ków, dla­tego na pierw­szy rzut oka pew­nie na­wet nie za­uwa­żysz róż­nicy, a cie­mier­niki będą i dla cie­bie już tylko co­raz pięk­niej­sze. I to pięk­nem trwa­łym i nie­prze­mi­ja­ją­cym tak szybko, jak w wy­padku kwia­tów wy­peł­nio­nych zwy­kłymi płat­kami, które są nie­trwałe i szybko opa­dają. Fał­szywe cie­mier­ni­kowe płatki, po­wstałe z dzia­łek kie­li­cha, nie opadną, do­póki nie za­schnie cały kwiat. To daje im sporą prze­wagę i umoż­li­wia kwit­nie­nie na prze­kór trud­nym zi­mo­wym wa­run­kom. Spójrz zresztą tylko na cie­mier­nika cuch­ną­cego (Hel­le­bo­rus fo­eti­dus), nie zra­ża­jąc się jego na­zwą. Dla niego to nic nad­zwy­czaj­nego wy­pu­ścić kwia­to­stany w grud­niu i utrzy­mać je na­wet do sa­mej wio­sny. Po­dob­nie zresztą pod­czas ła­god­nych zim za­cho­wuje się cie­mier­nik ogro­dowy (Hel­le­bo­rus × hy­bri­dus). Dla lep­szego wy­eks­po­no­wa­nia kwia­tów oraz za­cho­wa­nia ro­ślin w do­brym zdro­wiu kiedy tylko nowe przy­ro­sty za­czną się wy­klu­wać na po­wierzch­nię, można cał­ko­wi­cie wy­ciąć utrzy­mu­jące się jesz­cze na ro­śli­nach li­ście z ubie­głego roku.

Wra­ca­jąc do sa­mych kwia­tów – w cza­sie kwit­nie­nia coś się jed­nak w nich oczy­wi­ście zmie­nia. Kwiaty za­równo barw­nych, jak i biało kwit­ną­cych od­mian po za­py­le­niu zie­le­nieją, po­nie­waż ja­skrawe barwy nie są już po­trzebne do wa­bie­nia za­py­la­czy, a do­dat­kowa ilość zie­lo­nego barw­nika po­może wy­kar­mić pęcz­nie­jące w miesz­kach na­siona. I cho­ciaż fał­szywe płatki nie opa­dają, tylko zy­skują nową funk­cję, to jed­nak cie­mier­niki po­zby­wają się cze­goś w za­mian: zrzu­cają rur­ko­wate nek­tar­niki, które two­rzyły wia­nu­szek do­okoła prę­ci­ków i słup­ków. Czy nie wy­daje się to po­dej­rzane? Oczy­wi­ście! W kwia­tach cie­mier­ni­ków za­szły na­prawdę po­rządne ro­szady. Tak jak działki kie­li­cha prze­jęły funk­cję płat­ków, tak płatki za­mie­niły się w nek­tar­niki. Były szcze­gól­nie po­trzebne w trak­cie kwit­nie­nia, aby nie­liczne owady, które o tej po­rze są w sta­nie ob­la­ty­wać kwiaty, mo­gły za­tan­ko­wać so­lidną por­cję pa­liwa – nek­taru.

Kiedy po­znasz już mały se­kret cie­mier­ni­ków, szybko prze­ko­nasz się o ko­lej­nym, któ­rego wcale nie ukry­wają. Cie­mier­niki roz­sie­wają się bar­dzo ła­two, a jesz­cze szyb­ciej krzy­żują mię­dzy sobą, wiec ni­gdy nie wia­domo, ja­kie kwiaty wy­pro­du­kuje nowa ro­ślina. Je­śli więc po­szu­ku­jesz ro­ślin, które za­kwitną w ogro­dzie już w grud­niu i będą na­dal kwi­tły aż do wio­sen­nego wy­bu­chu zie­leni, nie szu­kaj zwy­kłych kwia­tów – wy­bierz cie­mier­niki. Ja też już je­stem ich fa­nem!

Zejdź na zie­mię

Cie­mier­niki w ogro­dach pre­zen­tują się nad­zwy­czaj do­stoj­nie – do­dają kla­sycz­nej ele­gan­cji za­równo swo­imi ciem­no­zie­lo­nymi, skó­rza­stymi li­śćmi, jak i wy­twor­nymi kwia­tami (cza­sami też fry­wol­nymi, kre­mo­wymi w piegi lub w ko­lo­rze wina). Po­nie­waż w po­rze kwit­nie­nia cie­mier­ni­ków wy­bór in­nych ro­ślin kwit­ną­cych jest ogra­ni­czony, czę­sto by­wają ofe­ro­wane jako do­mowe kwiaty do­nicz­kowe. W cie­płych po­miesz­cze­niach ich ży­wot jest krótki. Li­ście szybko za­sy­chają i zmie­niają fak­turę z mięk­kiej skóry na po­rdze­wiałą bla­chę. Wy­jąt­kowo nie służy im grzej­ni­kowe cie­pło i su­che po­wie­trze. Za­miast de­ko­ro­wać nimi wnę­trza, le­piej bę­dzie wy­sta­wić je na ze­wnątrz, choćby na bal­kon. Cie­mier­niki zu­peł­nie nie boją się śniegu ani przy­mroz­ków i zde­cy­do­wa­nie dłu­żej utrzy­mają tam swoją urodę.

Cho­ciaż cie­mier­niki rzadko po­waż­nie cho­rują, to jed­nak mają uprzy­krza­ją­cego im ży­cie grzyba Mi­cro­spha­erop­sis hel­le­bori, wy­wo­łu­ją­cego cho­robę zwaną czarną pla­mi­sto­ścią cie­mier­nika. Ob­ja­wia się ona czar­nymi pla­mami na li­ściach, które w chło­dzie i przy wy­so­kiej wil­got­no­ści po­wie­trza szybko roz­prze­strze­niają się na ro­śli­nie. Usu­nię­cie za­ra­żo­nych li­ści ogra­ni­cza jej wy­stę­po­wa­nie – lep­szy do­stęp świa­tła i po­wie­trza utrud­nia grzy­bowi ży­cie.

Ra­zem raź­niej

Każdy, kto nie chce mieć na gło­wie cie­mier­ni­ko­wego po­tom­stwa ra­do­śnie roz­bie­ga­ją­cego się po ogro­dzie, może wy­brać ste­rylne od­miany. Za­zwy­czaj są nimi ro­śliny o peł­nych kwia­tach. Nie za­wią­zują na­sion, za­tem nie da­dzą sa­mo­sie­jek. Roz­mnaża się je tylko przez po­dział więk­szych eg­zem­pla­rzy.

Wszyst­kim cie­mier­ni­kom na­to­miast warto za­ofe­ro­wać to­wa­rzy­stwo by­lin w po­dob­nej pa­le­cie ko­lo­rów, a wśród nich nie­zrów­nane będą żu­rawki. One także, po­dob­nie jak cie­mier­niki, naj­le­piej czują się w pół­cie­niu i lu­bią lekką, próch­ni­czą zie­mię. Więk­szymi kom­pa­nami dla cie­mier­ni­ków mogą być ozdobne po­rzeczki i de­re­nie o barw­nych pę­dach, a cie­kawy efekt da­dzą cie­mier­niki wmie­szane po­mię­dzy ni­skie tu­rzyce.

Mów ła­ciną

Na­zwa ro­dza­jowa Hel­le­bo­rus może po­cho­dzić od he­braj­skiego he­li­bar lub he­le­bar, ozna­cza­ją­cych czło­wieka obłą­ka­nego, lub też od grec­kich he­lein („ra­nić”) oraz borá („po­ży­wie­nie”) – oba wy­ja­śnie­nia mają wspólny mia­now­nik, po­nie­waż cie­mier­niki na­leżą do ro­ślin śmier­tel­nie tru­ją­cych, a nie­gdyś były uży­wane do uzy­ski­wa­nia tru­cizn. I dzi­siaj na­leży się z nimi ob­cho­dzić ostroż­nie.

Kwiaty cie­mier­nika cuch­ną­cego (H. fo­eti­dus) wcale nie wy­dzie­lają nie­przy­jem­nego za­pa­chu – to li­ście, kiedy ule­gną uszko­dze­niu, mogą wo­nieć zie­mi­ście i gry­ząco, ale je­śli nie bę­dziesz ich nie­po­koić, nie za­pro­te­stują za­pa­chem.

Dużo za­mie­sza­nia może wpro­wa­dzić cie­mier­nik biały (H. ni­ger), któ­rego ła­ciń­ska na­zwa ga­tun­kowa mówi, że jest czarny, a pol­ska – że biały. Czarne, a wła­ści­wie ciemne, są jego ko­rze­nie, na­to­miast białe ma kwiaty. Cie­mier­niki białe na­zy­wane są też w kra­jach an­glo­sa­skich ró­żami Bo­żego Na­ro­dze­nia (Chri­st­mas rose) ze względu na porę kwit­nie­nia, cho­ciaż u nas wy­pada ona prze­waż­nie nieco póź­niej. Po­dobne do nich cie­mier­niki wschod­nie (H. orien­ta­lis) na­zy­wane są na­to­miast ró­żami wiel­ko­post­nymi (Len­ten rose).

W ogro­dach naj­czę­ściej zaś sa­dzi się cie­mier­nika mie­szań­co­wego (H. × hy­bri­dus), zwa­nego po pro­stu ogro­do­wym.

Ka­lina bod­nant­ska ‘Dawn’

Ka­lina

Kla­syczne oznaki przed­wio­śnia to ba­zie na wierz­bach,