Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy wiesz, co mówią do nas kwiaty? I jak nauczyć się ich języka, a tym samym osiągnąć sukces w uprawie?
Niezależnie od tego, czy dopiero zaczynasz przygodę z roślinami i wciąż jeszcze gubisz się w gąszczu porad, czy już masz swój ogród i chcesz lepiej o niego zadbać, ta książka jest dla Ciebie!
Znajdziesz tu czterdzieści opowieści o roślinach i ich wyjątkowych kwiatach wraz z praktycznymi poradami dotyczącymi sadzenia oraz pielęgnacji. W każdej części, odpowiadającej jednej porze roku, Łukasz Skop, ogrodnik i biotechnolog roślin, przedstawia różne kwiaty, dzięki którym będziesz cieszyć się kolorowym ogrodem przez cały rok. Poznasz gatunki łatwe w uprawie i te bardziej wymagające, aksamitne w dotyku lub podobne do waty cukrowej, czarujące zapachem, zmieniające kolor albo świecące w ciemności. A co najważniejsze: nauczysz się, jak każdy z nich zasadzić w swoim ogrodzie.
Dzięki dodatkowym rozdziałom inaczej spojrzysz na szkodniki i chwasty oraz opanujesz zasady tworzenia kwiatowych kompozycji. Dowiesz się, kiedy domki dla owadów mają sens, co zrobić z liśćmi jesienią oraz czy łąki kwietne zawsze są potrzebne?
Lektura tej książki pomoże Ci zobaczyć ogrodowe kwiaty takimi, jakie są naprawdę: bez filtrów i bez ogródek.
Łukasz Skop pisze o kwiatach przystępnie i z humorem. Widać, że doskonale czuje się w świecie roślin. Autor prowadzi czytelnika przez cztery pory roku, a w każdej z nich odkrywa nieoczywiste piękno i zapewnia wiele praktycznych porad.
Katarzyna Bellingham – OGRÓD BELLINGHAM
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 330
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wierzymy, że książki mogą zmienić świat. Wydajemy książki o przyrodzie, o naszych relacjach z dzikim światem, o tym, dokąd zmierza. Nasze książki pozwalają oderwać umysł, przynoszą ukojenie i pobudzają wrażliwość.
Chcemy pomóc Wam odkryć swoje zielone, naturolubne serce.
Chcemy przybliżyć Wam różnorodność naszej planety.
Bo to, co dzikie, nas zachwyca.
Inne naturolubne książki Wydawnictwa Poznańskiego:
Łukasz Skop, Zrób ten zielnik
Jacek Karczewski, Zobacz ptaka. Opowieści po drodze
John Lewis-Stempel, Szarak za miedzą. Prywatne życie pola, przeł. H. Jankowska
John Lewis-Stempel, Prywatne życie łąki, przeł. M. Miłkowski
Łukasz Łebek, Co gryzie weterynarza
Dara McAnulty, Dziki rok. Zapiski młodego przyrodnika, przeł. K. Bażyńska-Chojnacka
David Attenborough, Życie na naszej planecie. Moja historia, wasza przyszłość, przeł. P. Surniak
Łukasz Łukasik, Magdalena Sarat, Łosie w kaczeńcach. O czym milczy Biebrza
Robert Macfarlane, Podziemia. Podróż w głąb czasu, przeł. J. Konieczny
Jacek Karczewski, Noc Sów. Opowieści z lasu
Jakub Chełmiński, Smog. Diesle, kopciuchy, kominy, czyli dlaczego w Polsce nie da się oddychać?
Jacek Karczewski, Jej wysokość gęś. Opowieści o ptakach
Daniel C. Taylor, Yeti. Jak poszukiwania legendarnego człowieka śniegu uratowały Himalaje, przeł. K. Bażyńska-Chojnacka
Robert Macfarlane, Góry. Stan umysłu, przeł. J. Konieczny
Robert Macfarlane, Szlaki. Opowieści o wędrówkach, przeł J. Konieczny
Magdalena Bloch, A Adi powiedział...
Ewa Piątek, Paweł Piątek, Pasieka dredziarza
Charles Foster, Jak zwierzę. Intymne zbliżenie z naturą, przeł. J. Konieczny
WSTĘP
Nigdy nie jest ani za wcześnie, ani za późno, żeby zainteresować się kwiatami. Ich nagła uroda może cię uderzyć zupełnie niespodziewanie lub skradać się i błąkać po głowie od dawna i dawać o sobie znać w najmniej spodziewanych momentach. W ponure zimowe dni przebłyski letnich kolorów i zapachów mogą okazać się wybawieniem i... utrapieniem, szczególnie kiedy nie wiesz, od czego zacząć. Czy już można coś posadzić? Czy nie jest za wcześnie, żeby wysiać nasiona? Jaka ziemia jest najlepsza? Czy to dobra pora na cięcie? A może nie wolno jeszcze przycinać? Na te wszystkie pytania możesz nie znaleźć jednoznacznej odpowiedzi, bo gdy na zachodzie kraju już dawno wszystko rozkwitło i ze wszystkim się spóźniasz, to na wschodzie zima trzyma i masz jeszcze mnóstwo czasu na przygotowania. Najlepsze, co możesz zrobić w takiej sytuacji, to wyjść i sprawdzić, co na ten temat twierdzi przyroda w twoim ogrodzie i okolicy. To właśnie tam dzieją się niewyobrażalne rzeczy, cuda, na które na co dzień być może wcale nie zwracasz już uwagi, a które z pewnością zasługują na to, żeby zostać na nowo odkryte. W skomputeryzowanym, pędzącym do przodu świecie ogrodnictwo może wyglądać na zajęcie archaiczne, nieciekawe i nieprzyszłościowe, jednak nie sposób zaprzeczyć, że każdy człowiek potrzebuje kontaktu z naturą, od której nie da się zupełnie odciąć. Nawet jeśli wielu z nas się od niej odsunęło, to taką nadszarpniętą więź można na szczęście łatwo odbudować. Mam nadzieję, że ta książka o kwiatach pomoże ci wykonać pierwszy krok do umocnienia relacji na linii człowiek–roślina.
Kiedy podczas prowadzonych przeze mnie ogrodniczych warsztatów próbuję wyjaśnić, czego potrzebują różne gatunki do dobrego wzrostu i rozwoju, często mówię uczestnikom: „Wyobraźcie sobie, że jesteście roślinami...” – i niezależnie od tego, co powiem dalej, na twarzach natychmiast pojawiają się uśmiechy. No bo jak to, roślinami? A czego one mogą takiego chcieć, czego nie moglibyśmy im łatwo zapewnić? Rośliny przede wszystkim muszą mieć pewność, że będą mogły się rozmnożyć, a do tego wiele z nich wykorzystuje kwiaty. Tak się natomiast składa, że te kwiaty są obiektem pożądania ogrodniczek i ogrodników, a ja sam jestem jednym z nich – i do tego też przyczyniły się kwiaty! Pierwsza oczarowała mnie niepozorna portulaka, którą zresztą sam zasiałem i byłem z niej wyjątkowo dumny. Satysfakcja płynąca z własnoręcznie wypielęgnowanych roślin sprawia wiele radości i nie może się z niczym równać, o czym z pewnością doskonale wie każdy, kto kiedykolwiek pomógł zakwitnąć przynajmniej jednej roślinie. A czy ty już wiesz, jakie to uczucie?
Przepis na kwiaty wydaje się prosty: słońce, woda, dwutlenek węgla i trochę składników pokarmowych zmieszanych we właściwych proporcjach. Jeśli pomyślisz teraz, że to wszystko tylko brzmi tak prosto, a w rzeczywistości potrzeba jeszcze czegoś więcej, to masz rację. Ogrodnictwo to magiczna sztuka, w której teoria i praktyka to jedno, a umiejętność wyczucia potrzeb roślin – to drugie. W tej książce na to wszystko zwracam szczególną uwagę. Bo chociaż rośliny kwitną najlepiej wtedy, gdy mogą rozwijać się w swoim rytmie, to żeby tak się stało, przydaje się od czasu do czasu pomocna ręka ogrodniczki lub ogrodnika. Na tej współpracy obie strony mogą tylko skorzystać!
Na Kwiaty bez ogródek składają się opowieści o czterdziestu roślinach, które można spotkać w ogrodach, i ich wyjątkowych kwiatach. Są wśród nich gatunki zarówno dobrze znane i lubiane, jak i te rzadziej spotykane, a wszystkie razem dostarczają kwiaty przez okrągły rok, kwitnąc od najwcześniejszych dni zimy do najpóźniejszych dni jesieni. W każdej części, odpowiadającej danej porze roku, przedstawiam dziesięć wyjątkowych roślin i zdradzam sekrety, których znajomość nie tylko pomoże ci odnieść sukces w ich uprawie, ale też pozwoli spojrzeć na kwiaty z zupełnie nowej, nieznanej strony. W sekcji Zejdź na ziemię poznasz praktyczne informacje o każdym gatunku, w tym jego wymagania siedliskowe, sposoby pielęgnacji oraz przydatne ciekawostki. W Razem raźniej podpowiadam, w towarzystwie jakich roślin dany gatunek najpełniej zaprezentuje swoje walory. Mów łaciną przybliża pochodzenie łacińskich nazw roślin, co pomoże ci je zapamiętać i powtórzyć bezbłędnie w szkółce lub centrum ogrodniczym, ale przede wszystkim znaleźć wspólny język z innymi pasjonatami roślin. Portrety wszystkich kwiatów wykonała Bożka Piotrowska, która jak nikt potrafi na zdjęciach oddać to, co ja staram się opisać słowami.
Inspiracją do powstania tej książki stały się Sekrety kwiatów – mój autorski cykl felietonów, które od czerwca 2015 roku do lutego 2022 roku ukazywały się w miesięczniku ogrodniczym „Mam Ogród”. Opowieści, które tutaj znajdziesz, są częściowo oparte na dawnych felietonach, które rozwinąłem i uzupełniłem. W większości jednak na książkę składają się nowe, niepublikowane dotąd teksty, poprzeplatane dodatkowymi rozdziałami poruszającymi różne bieżące tematy ogrodnicze. Napisałem je czasami bardziej poetycko, a niekiedy zupełnie potocznie, ale zawsze bez ogródek, czyli tak, jak najbardziej lubię opowiadać o roślinach.
ZIMA
W OGRODZIE
Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby zima była prawdziwą zimą, jak z obrazka – białą i srebrzystą, z soplami zwisającymi z dachów, ze szronem na suszkach kwiatów i szybami pociągniętymi mrozem. Takie zimy najbardziej lubię, bo wtedy ogrodnicy mogą się nudzić. Przykryte śniegiem rośliny mają ciepło i sucho i w ogóle nie trzeba się o nie martwić. Najgorzej jest wtedy, kiedy zima nie jest sobą, a nie jest sobą coraz częściej. Zaczyna mi wtedy robić przedziwne niespodzianki. Już kilka razy wymyśliła na przykład, że egzotyczna męczennica może przezimować w gruncie. I przezimowała, chociaż w zasadzie nie powinna. Nie mogę się o to obrażać, ale taka zima przez cały czas utrzymuje mnie w stanie radosnego oczekiwania, które staje się w końcu nie do zniesienia.
Kiedy nie ma ani śniegu, ani mrozu, to ciągle się wydaje, że zaraz wszystko zacznie rosnąć. Czemu nie? W końcu dwa czynniki, które w tym roślinom przeszkadzają, są nieobecne. I rzeczywiście: zdarza się, że nawet w środku zimy coś zakwitnie, coś się zazieleni. Wtedy musisz tego pilnować, bo ocieplenie może być chwilowe, a obudzone z zimowego odrętwienia rośliny nie są już takie odporne na chłody, które mogą w każdej chwili wrócić. Przygotuj wcześniej dodatkową porcję ściółki, grubą włókninę, słomianą matę i trochę suchych liści i wykorzystaj te materiały, aby zapewnić roślinom dodatkową izolację.
Kiedy nie ma ani śniegu, ani mrozu, to aż niedorzeczne wydaje się marnowanie czasu na ogrodowe nicnierobienie. Każdy, kto ma działkę lub ogród i już się nim zajmuje, doskonale wie, o czym mówię. Wtedy relaksowanie się przed początkiem sezonu bardziej przypomina czekanie w gotowości przed wyjściem na ring. Rozgrzewasz wszystkie mięśnie, żeby zaraz ruszyć do walki – nawet jeśli to rozgrzewanie polega na popijaniu gorącej herbaty i gapieniu się w okno.
Kiedy nie ma ani śniegu, ani mrozu, to jest mokro i chłodno. To najgorsze, co może się roślinom przytrafić. W mokrej ziemi mnożą się zarazki, korzenie gniją, a nasiona marnieją. W takich warunkach nawet odporne na mróz rośliny mogą nie przetrwać. Znacznie bezpieczniej by było, gdyby wszystko zasypał śnieg izolujący rośliny przed mrozem, a później chwycił mróz, żeby śnieg się nie roztopił.
Tymczasem śnieg i mróz to teraz w zimie rarytas. Uważnie obserwuj przyrodę, która tak samo jak ty trzyma rękę na pulsie i w cieplejsze dni może cię naprawdę zaskoczyć. To tu, to tam niespodziewanie pojawiają się pojedyncze kwiaty, które trudno jeszcze uznać za pełnoprawne zwiastuny wiosny, ale które sprawiają tak wiele radości. Pierwiosnki czy bratki nieraz wcale nie czekają na całkiem ciepłe dni, lecz pierwsze kwiaty otwierają w pełni zimy. Zimokwiaty, oczary, leszczyny czy ciemierniki również pomagają nam przetrwać ten trudny czas, a jeśli one nie boją się chłodu, to warto wziąć z nich przykład i wyjść do ogrodu na rekonesans. Co możesz znaleźć? Sprawdź na kolejnych stronach, które rośliny rozwijają kwiaty zimą.
Zimokwiat wczesny
Zimokwiat
Zaczynać od kwiatów, które kwitną zimą – tego się nie robi roślinom! Czy nie więcej mają do zaoferowania o każdej innej porze roku, w bardziej cywilizowanych warunkach niż w środku zimy? Kiedy słońce zachęca je do kwitnienia, deszcz rosi liście i wszystko jest takie świeże, bujne i soczyste, że nie pozostaje nic innego, jak tylko zanurzyć się w tej obfitości? A i roślinne sekrety łatwiej jest podejrzeć przez dziurkę w liściu niż przez dziurkę od klucza, za którą tylko mróz i śnieg. Jednak to właśnie na początku nowego roku, kiedy zima dopiero nabiera rozpędu, w ogrodzie kwitną już pierwsze rośliny. To o tej porze roku najbardziej ich wyczekujemy i możemy je naprawdę docenić – nie trzeba się z niczym tak spieszyć jak wiosną, kiedy ilość ogrodniczych obowiązków może wydawać się przytłaczająca, a liczba kwiatów konkurujących ze sobą o naszą uwagę jest znacznie większa. Ale nawet mimo to nie każda zima będzie zachwycać kwitnącymi zimokwiatami – przynajmniej z kilku powodów.
Po pierwsze, nie ma dwóch takich samych zim. Każda jest wyjątkowa i każda inaczej traktuje rośliny. Jedna jest dla nich łagodna i wyrozumiała, inna – sroga i niszczycielska, a zwykle po prostu nieprzewidywalna. Chociaż częściej zaskakuje drogowców niż ogrodników, zawsze może przynieść taką kombinację czynników, które z pewnością dla jakiejś rośliny będą wystarczająco niekorzystne, żeby ją pokonać. Na przykład chłodny i mokry dzień może być o wiele groźniejszy dla roślin niż mroźny i suchy. Gdy zimą często pada deszcz, wolne przestrzenie powietrzne pomiędzy cząstkami gleby zostają zalane wodą i korzenie, które również muszą oddychać, zaczynają się dusić. W mokrym i zimnym podłożu błyskawicznie namnażają się także bakterie i grzyby powodujące liczne choroby, w tym także te prowadzące do gnicia korzeni. Z tego powodu to, co uważa się za prawdziwą zimę, nawet w styczniu może być już tylko wspomnieniem, a co za tym idzie – radośnie i zgodnie z prawdą można wtedy powiedzieć, że roślin kwitnących zimą mamy w bród. Z kolei jeśli do końca marca będzie trzymać mróz, nikt w rośliny kwitnące w pełni zimy słusznie nie uwierzy.
Po drugie, zimowe kwiaty trzeba się nauczyć doceniać. Nie jest to trudne zadanie, ponieważ konkurencję mają nieliczną, no i najczęściej albo są to drobne kwiaty zdobiące nagie gałązki, albo kruszyny przebijające się przez zmarzniętą ziemię. W tym tkwi ich siła i piękno, i jestem pewien, że gdyby przebiśniegi kwitły latem, to nie wzbudzałyby żadnej sensacji. Zimowym kwiatom rzadko towarzyszą liście, a przy braku zielonego tła ich odbiór i wrażenie, które wywierają, mogą być zupełnie inne.
Po trzecie, nieposadzenie ani jednej kwitnącej zimą rośliny to zbrodnia jeszcze większa, niż narzekanie na zapaszek fermentującego nawozu z pokrzyw: to zwyczajnie ogrodnikowi nie przystoi. Co więcej, takie zaniechanie jest jak celowe odłączenie ogrodu od prądu nawet na kilka miesięcy. I chociaż niewskazane jest sadzenie wszystkiego, co się da, to przynajmniej jedną roślinę posadzić warto – dla dobrego samopoczucia własnego i ogrodu.
Wracając zaś do pierwszego zimowego bohatera, zimokwiatu wczesnego (Chimonanthus praecox), prawdopodobnie najwcześniejszego ze wszystkich gatunków, które kwitną w ogrodzie, łatwiej jest go poczuć, niż zobaczyć. Jego kwiaty to ledwie szkliste naparstki: pastelowożółte płatki, lekko tylko zabarwione i pokryte karminowymi żyłkami. Nie widać ich na tle gałązek, nie odróżniają się też od zimozielonych roślin ani nieba, czy to pogodnego, czy zasnutego chmurami. Są, ale jakby ich wcale nie było, przynajmniej dla spragnionych barw oczu. Szczęśliwie zimokwiat dostarcza fantastycznie słodkiego zapachu, wyjątkowo intensywnego i łatwo wyczuwalnego, który może wprawić w osłupienie każdego przechodnia. Obserwowanie ludzi mijających rozkwitnięte zimokwiaty w ogrodach botanicznych lub parkach to całkiem dobra zabawa – rozglądają się z zainteresowaniem, obwąchują gałązki, poszukują wzrokiem źródła zapachu, a zimokwiat jak w ukrytej kamerze podgląda to wszystko, nie zdradzając wyglądem swojej obecności.
Jeśli zima dokucza siarczystym mrozem, zimokwiat niechętnie się budzi. Można mu wtedy trochę pomóc – gałązki zimokwiatów doskonale nadają się do pędzenia, czyli przyspieszania kwitnienia w warunkach domowych. Dzięki nim zimowy zapach szybko wypełni cały dom, niezależnie od pogody. Gdy sroga zima nie odpuszcza i powstrzymuje pąki kwiatów przed rozwojem, zetnij kilka gałązek zimokwiatu i wstaw je do wazonu z wodą ustawionego w ciepłym pomieszczeniu. Po kilku dniach pąki widocznie napęcznieją i rozwiną się z nich kwiaty o przyjemnym, słodkim, typowo kwiatowym zapachu, który mi przypomina zapach frezji. W chłodniejszych pomieszczeniach, np. w przedpokoju lub holu, zapach będzie bardziej rześki i wyrazisty.
Zimokwiat należy do niewielkiej rodziny kielichowcowatych, znanych nie tylko z wyjątkowo intensywnie pachnących kwiatów, ale również z wydzielającej szczególnie przyjemny zapach kory. Oprócz zimokwiatu wczesnego w ogrodach sporadycznie gości również jego krewniak, kielichowiec wonny (Calycanthus floridus), kwitnący latem. Jego ukryte wśród liści burgundowe kwiaty, podobne do miniaturowych lilii wodnych, wydzielają zdumiewający, winny zapach o mocnej nucie fermentujących truskawek. Kielichowca łatwiej da się i wyczuć, i zauważyć niż zimokwiat, a już pewnością – sfotografować. Zimokwiat otwiera kwiaty tylko w ciepłe zimowe dni, a ich porcelanowo-przezroczyste płatki są szczególnie kłopotliwe do sfotografowania. Myślę jednak, że udało się przełamać lody i na zdjęciu pokazał pełnię swoich wdzięków. Gdyby tylko strony tej książki można było potrzeć i powąchać...
Zejdź na ziemię
Krzewy zawiązują pąki kwiatowe na przynajmniej dwa sposoby: jedne robią to jesienią poprzedniego roku, a drugie wiosną tego samego roku, w którym kwitną. Wcześnie kwitnący zimokwiat należy do tej pierwszej grupy, zatem o rozwoju kwiatów decyduje pogoda w poprzednim sezonie ogrodniczym. Ciepła i słoneczna jesień sprzyja zawiązywaniu pąków kwiatowych, a łagodna i krótka zima pomaga im przetrwać w dobrej formie i umożliwia rozwój już w pierwszych miesiącach roku.
Sposób wytwarzania pąków kwiatowych determinuje także termin przycinania poszczególnych gatunków. Wcześnie kwitnących krzewów nie należy ciąć na przedwiośniu ani wiosną – w przeciwnym wypadku usuniemy część, jeśli nie większość pędów z pąkami, które właśnie szykują się do rozwoju. Jeśli zachodzi taka potrzeba, to gatunki takie należy przyciąć tuż po kwitnieniu, a jeszcze przed intensywnym rozwojem liści i pędów (zazwyczaj w maju). I odwrotnie: gatunki kwitnące późną wiosną i latem można przyciąć wczesną wiosną, co pobudzi je do wydania wielu silnych pędów uzbrojonych w pąki, a następnie w kwiaty. Sztandarową ofiarą niewłaściwego wyboru terminu przycinania jest rokrocznie forsycja. Rozentuzjazmowani nadejściem wiosny, a niedoświadczeni albo niedbali ogrodnicy przycinają ją w marcu lub kwietniu i tym samym ogałacają ją z najlepszych długich pędów, na których rozwija się najwięcej kwiatów (więcej o tej katastrofie opowiem w rozdziale poświęconym abeliofylum i forsycji).
Ogrodowi niecierpliwcy (a ogrodnictwo zarówno uczy, jak i wymaga cierpliwości, co jednak często przychodzi niełatwo) powinni wybrać do posadzenia przynajmniej kilkuletnią sadzonkę zimokwiatu, ponieważ krzew ten w przypadku roślin otrzymanych generatywnie, czyli z wysiewu nasion, kwitnie dopiero w wieku kilkunastu lat[1]. Rozmnażanie wegetatywne, poprzez ukorzenianie pędów, nie należy do najłatwiejszych, lecz przyspiesza kwitnienie młodych roślin.
Zimokwiat skorzysta na osłoniętym od zimnych wiatrów miejscu w ogrodzie, w którym cała roślina, a w szczególności pąki i kwiaty, nie będzie narażona na przemarznięcie. Osłonę zimokwiatowi mogą zapewnić zimozielone iglaki, żywopłot, gęsty płot lub mur. Dobrym rozwiązaniem jest także posadzenie rośliny w pobliżu południowej ściany budynku, nagrzewającej się w ciągu dnia i oddającej ciepło nocą, a przy tym zapewniającej częściową ochronę przed wiatrem. Krzew należy posadzić w takiej odległości od ściany, aby mógł się swobodnie rozrastać i sięgać korzeniami po wilgoć znajdującą się w ziemi (przy samym murze może być zbyt sucho!), ale jednocześnie niezbyt daleko, w przeciwnym razie sąsiedztwo ściany nie zapewni wystarczającej osłony. Chociaż nie jest to szczególnie dekoracyjne rozwiązanie, posadzenie wrażliwych na niską temperaturę roślin przy ścianie budynku lub murze daje jeszcze jedną możliwość ochrony przed zimnem. Nad rośliną można przymocować płachtę materiału, np. zimowej włókniny, którą – jak peleryną lub markizą opuszczaną z góry – będzie się osłaniać roślinę przed drastycznie niską temperaturą. To stosunkowo łatwe rozwiązanie może uratować życie niejednego zimowego superbohatera-wrażliwca, a zimokwiat z pewnością do nich należy.
Razem raźniej
Towarzystwo innych roślin nie ma większego znaczenia dla zimokwiatu, który kwitnie w tak wczesnym okresie roku. Z pewnością zyska jednak na atrakcyjności, jeśli zostanie posadzony na tle zimozielonych gatunków, na przykład mahoni, ostrokrzewów czy różaneczników, a nieszczególnie (pod względem samego wyglądu) ekstrawaganckie kwiaty będą znacznie lepiej widoczne na tle ciemnozielonych cisów, które dodatkowo mogą pełnić funkcję zimowej osłony. Zimokwiat powinien być jednak przede wszystkim twoim towarzyszem. Wybierz dla niego takie stanowisko, gdzie będzie mógł roztaczać swój wspaniały zapach, a ty będziesz się nim delektować: w pobliżu okna, przy drzwiach wejściowych, obok tarasu, przy bramie wejściowej lub często uczęszczanej ścieżce.
Mów łaciną
Nazwa rodzajowa Chimonanthus pochodzi od greckich słów cheimon i anthos, oznaczających odpowiednio zimę oraz kwiat. Bardzo adekwatnie! Nazwa gatunkowa praecox pochodzi natomiast z łaciny i znaczy tyle, co „bardzo wcześnie”. Cykl życiowy zimokwiatu może i jest zaskakujący, ale pod względem nazwy nie mogło być prościej.
Oczar pośredni ‘Diane’
Oczar
Styczniowe wypady do ogrodu mają więcej wspólnego ze złem koniecznym niż z przyjemnością: zamiast kwiatów zbierasz śnieg ze ścieżek, kontakt z zielenią zamienia się w kontakt z łopatą do odśnieżania, a zamiast rozsypywać kompost, po którym wszystko rośnie jak na drożdżach, sypiesz popiół lub fusy z kawy, aby zapobiec przyrastaniu kolejnych warstw lodu na ścieżkach. Nawet pozwiązywane sznurkami iglaki nie ukrywają swojego niezadowolenia, trzeszcząc i jęcząc pod ciężarem lodowych czap – na szczęście krępujące je sznury zapobiegną połamaniu gałęzi. I to wszystko i tak tylko w tym najlepszym przypadku, czyli o ile styczeń rzeczywiście dopisze śniegiem. W przeciwnym razie pozostaje tylko obserwować zamrożony krajobraz we wszystkich odcieniach szarości. Tak, styczeń zdecydowanie lepiej wygląda obserwowany przez okno. Trzeba tylko pamiętać, żeby znaleźć się po właściwej stronie szyby.
Ale nie wszyscy mieszkańcy ogrodu dostają gęsiej skórki na myśl o zimie. Oczary na przykład bardzo ją sobie chwalą. Kiedy styczeń ma się ku końcowi, one ochoczo szykują się do kwitnienia. O tej porze roku oczary to najlepsze, co może się przytrafić każdemu ogrodnikowi. Ich cytrynowe, słonecznożółte, miedziane, a nawet rubinowe kwiaty wyglądają jak stadko kolorowych pająków, które rozpierzchły się po bezlistnych jeszcze gałęziach krzewu. Kiedy zaświeci słońce, pająki rozkładają swoje kończyny i wygrzewają się w jego promieniach, a kiedy chwyci mróz, kulą się pospiesznie, dygocząc z zimna. Na szczęście nie musisz się ich bać – zamiast tego podejdź bliżej, ujmij kwiat oczaru w dłonie, chuchnij na niego ciepłym powietrzem i szybko powąchaj. Poczujesz słodko-cytrusowy aromat! Tak właśnie czarują oczary: w sekundę zapomnisz, że stoisz po kolana w śniegu. Delikatny zapach oczarowych kwiatów i ich pajęcze płatki (przypominające też niektóre rzadkie orchidee) migiem przeniosą cię do tropikalnej szklarni. W cieplejszym powietrzu i przy bezwietrznej pogodzie zapach kwiatów będzie silniej wyczuwalny, dlatego zamiast stać na mrozie i chuchać jak wariat, zetnij kilka kwitnących gałązek i wstaw je w domu do wazonu. Doskonałym uzupełnieniem kompozycji będą ciemnozielone, masywne liście aspidistry lub każdej innej rośliny, która podkreśli filigranową urodę tych kwiatów.
Co ciekawe, nie wszystkie oczary zakwitają na początku roku. Oczar wirginijski (Hamamelis virginiana) jest wyjątkiem kwitnącym jesienią, w czasie kiedy jego liście zaczynają się już przebarwiać i opadać – chociaż i to nie zawsze ma miejsce. Można u niego, ale też u innych oczarów zaobserwować ciekawe zjawisko nazywane marcescencją. Może ono występować na wszystkich gałęziach lub tylko na ich części, a także na wszystkich albo tylko niektórych liściach na całym krzewie. Dotyczy ono nie tylko oczarów, ale też buków, grabów czy dębów. Marcescencja polega na utrzymywaniu się liści na gałęziach drzew liściastych... zrzucających liście przed nadejściem zimy. Takie drzewa i krzewy, szykujące się do zimowego odpoczynku, odzyskują część składników odżywczych z liści i transportują je do pnia – soki zaczynają płynąć w przeciwnym kierunku niż wiosną, kiedy mają zasilać rozwijające się pąki. Liście wkrótce zostaną zrzucone, więc w miejscu wyrastania każdego liścia, u nasady ogonka, formują się dwie warstwy komórek odcinających go od gałęzi. Jedna warstwa, ta od strony liścia, jest cienka i łamliwa, zatem szybko pęka, natomiast druga warstwa ma funkcję ochronną i tworzą ją komórki korka. To one zabezpieczają ranę po oderwanym, a raczej odciętym liściu i tworzą bliznę liściową – liścioślad. Wpływ na prawidłowy przebieg tego procesu mają po trosze i pogoda, i genetyka. Wczesne jesienne przymrozki mogą zakłócić prawidłowy przebieg procesu odcinania w różnym stopniu u różnych okazów tego samego gatunku, nawet rosnących obok siebie.
Przyjrzyj się zimą grabowym żywopłotom, a łatwo zauważysz, że niektóre tworzące je graby są zupełnie gołe, a inne wciąż ubrane od stóp do głów w zaschnięte liście. Jak widać, roślinom, tak jak ludziom, zima może doskwierać w różnym stopniu. Wiosną rozwijające się pąki wypychają stare liście, które w końcu łaskawie opadają na ziemię, a ogrodnicy dopiero wtedy z rozpaczą zdają sobie sprawę, ile dodatkowej pracy wymaga taki żywopłot. W przypadku oczarów utrzymujące się przez całą zimę liście mogą trochę przeszkadzać w docenieniu urody kwiatów pochowanych pomiędzy nimi, ale na szczęście u gatunków innych niż oczar wirginijski, w tym u najpopularniejszego w ogrodach oczaru pośredniego (Hamamelis × intermedia), marcescencja nie występuje aż tak często.
Chociaż swoje pięć minut sławy oczary mają zimą, to jesienią powtórnie roztaczają swoje uroki – wtedy intensywnie przebarwią się ich liście. Tak, te krzewy są właśnie takimi czarodziejami, co jak już machną różdżką, to od razu sypią się iskry, a do tego potrafią wyczarować coś z niczego – bo jak inaczej traktować kwiaty rozwijające się w środku zimy na nagich gałęziach? Może właśnie dzięki temu niegdyś w Anglii rozwidlone oczarowe gałązki były wykorzystywane do tworzenia różdżek – narzędzi pracy radiestetów.
Buszując zimą po ogrodzie, nie zapomnij oderwać się na chwilę od odgarniania śniegu (lub marzeń o śnieżnej zimie), by nacieszyć się pięknem oczarów, które – podobnie jak wszystkie zaklęcia – szybko przemija. I nie martw się, jeśli nagle przysypie je biały puch, bo one i na to mają swój sposób: kiedy zrobi im się zbyt zimno, po prostu zwiną płatki, a gdy się trochę ociepli, rozprostują je z powrotem.
Nawet jeśli czujesz się królem albo królową swojego ogrodu, niewiele przyjemności odnajdziesz w nim zimą. Jedną z nich na pewno będą kwitnące oczary, bo dla nich nie ma rzeczy niemożliwych. Uśmiechnij się do nich, kiedy czarują w twoim ogrodzie, nawet jeśli wciąż jeszcze siedzisz w domu z nosem przyklejonym do okna – według oczarów najwyraźniej od tej niewłaściwej strony.
Zejdź na ziemię
W ogrodzie posadź oczar na tle zimozielonych krzewów, aby jednocześnie lepiej podkreślić słabo widoczne z daleka kwiaty oraz zapewnić roślinie dobrą osłonę przed mroźnym wiatrem, który może jej zimą zaszkodzić. Szczególnie dobrze oczary prezentują się na tle ciemnozielonych cisów.
Największe wrażenie wywołują zdecydowanie odmiany o cytrynowych i słonecznożółtych kwiatach. Pomarańczowo i czerwono kwitnące odmiany, bo są i takie, jak ‘Orange Beauty’ lub ‘Ruby Glow’, ładniej wyglądają podziwiane z bliska – to też dobry powód, żeby posadzić je blisko okna, do którego zimą mogą zastukać ukwieconymi gałęziami.
Oczary tworzą bardzo efektowne korony, które rzadko wymagają kształtowania cięciem (jeśli już chcesz je przyciąć, zrób to w marcu lub kwietniu). Przeważnie mają one kształt lejka lub, jak ja to widzę, małego tornada: są wąskie na dole i szerokie u góry. To ułatwia posadzenie pod oczarami niższych roślin.
Razem raźniej
Do moich ulubionych towarzyszy oczarów należą ścielący się po ziemi bluszcz pospolity (Hedera helix) – tylko nie pozwól mu wspiąć się po pniu oczara! – ciemierniki, np. ciemiernik cuchnący (Helleborus foetidus), barwinki, a także niskie formowane krzewy, np. bukszpany lub ostrokrzewy. Wszystkie te rośliny mają wspólną cechę: zasłonią gołą ziemię zimozielonymi liśćmi i dadzą oczarom fantastyczne podbicie, bo chociaż kwiaty w środku zimy same w sobie są nie lada atrakcją, każdy wielki występ potrzebuje supportu. Przebiśniegi i wcześnie kwitnące odmiany narcyzów również będą dla oczarów nieocenionym towarzystwem: zaczną kwitnąć, kiedy oczary będą kończyć popisy, zatem miejsce ich posadzenia nie przestanie przyciągać uwagi, ale zaserwuje drugą turę kwiatów, tym razem bliżej ziemi.
Mów łaciną
Nazwa rodzajowa oczarów pochodzi od starogreckiego Hamamēlís oznaczającego tyle, co „razem z owocami” i odnosi się do kwiatów, które kwitną obok utrzymujących się jeszcze z poprzedniego roku owoców.
Oczar wirginijski (H. virginiana) pochodzi ze wschodniego wybrzeża USA, zatem rośnie też w stanie Wirginia, który użyczył mu nazwy gatunkowej.
Oczar pośredni (H. × intermedia) powstał ze skrzyżowania oczaru omszonego (H. mollis) oraz oczaru japońskiego (H. japonica). Po rodzicach odziedziczył cechy pośrednie, co znalazło odzwierciedlenie w nazwie, a także w jej zapisie, w którym znajduje się znak mnożenia.
Rannik zimowy
Rannik
Wyobraź sobie, że budzisz się w zimowy poranek, a ukochana osoba zwraca się do ciebie: „Dzień dobry, ranniku zimowy” – i już wiesz, że to rzeczywiście będzie dobry dzień. Kwiaty potrafią wyrazić wiele uczuć, niosą ze sobą symboliczne znaczenia, powstała zresztą cała mowa kwiatów: „W XVIII wieku, omijając konwenanse epoki, przekazywano zaszyfrowane wiadomości, stosując kod kwiatowy”[2]. Nie wszystkie kwiaty dostąpiły jednak tego zaszczytu, ponieważ nie wszystkie są równie pospolite i łatwe do podarowania, pojedynczo czy w bukiecie. Rannik zimowy (Eranthis hyemalis) ze swoją niską posturą mógłby o tym tylko pomarzyć, ale jak dobrze wyraża on marzenie o wiośnie, o dobrym dniu i życzenie spełnienia się tego marzenia.
Życie ranników zimowych nie należy do szczególnie skomplikowanych i jest podobne do życia wielu innych późnozimowych czy wczesnowiosennych roślin. Jest ich całkiem sporo: ziarnopłony, złocie, zawilce, pierwiosnki, śledziennice, cieszynianki... Przypływają całymi ławicami, trzymają się blisko ziemi, błyszczą przez chwilę mocnym kolorem, a później gwałtownie znikają. Wszystkie kwitną na żółto, ponieważ obok białego to jeden z ulubionych kolorów zbliżającej się wiosny (za preferencje kolorystyczne wiosny odpowiadają pszczoły i inne owady zapylające, które są jej oczami i najchętniej wybierają kwiaty o takich właśnie barwach[3]). Zanim jednak przypłyną inne gatunki, jako pierwsze obudzą się ranniki. Polowanie na kwitnące ranniki bardziej przypomina grzybobranie niż wędkowanie. Tutaj nie warto siedzieć i czekać z założonymi rękami – lepiej aktywnie szukać, a jeden kwitnący rannik będzie znakiem, że w pobliżu mogą ukrywać się następne. Podobnie jak grzyby, ranniki lubią wilgoć w ziemi, która dobrze utrzymuje się pod opadłymi z drzew liśćmi. W próchniczym podłożu, u stóp drzew, kwiaty te zakładają całe kolonie.
Mimo dość krótkiego i prostego cyklu rozwojowego – a może właśnie z tego powodu – ranniki muszą mierzyć się z licznymi pogodowymi wyzwaniami. Zimowe kwitnienie to z jednej strony duża szansa: rośliny mają swobodny dostęp do słońca, którego nie zasłaniają wysokie drzewa, o tej porze roku wciąż pozbawione liści. Można też do woli korzystać z wilgoci, której w ziemi jest teraz całkiem sporo po roztopionym śniegu, a którą doskonale zatrzymuje liściasta ściółka. Z drugiej jednak strony pod drzewami rozgrywa się wyścig, a nie wszystkie rośliny mają wystarczające siły i zasoby, żeby wziąć w nim udział. Czy ma je mały rannik?
Rannik przede wszystkim wypracował ciekawy sposób na wysunięcie się na przód peletonu. Znaczną część energii poświęca na wydanie łodygi z kwiatem – niewielkiej i wcale nie tak silnej, ale przecież musi się nią przebić przez warstwę liści, często dodatkowo zmrożonych. Aby wykorzystać w pełni wszystkie swoje siły, przebija się na powierzchnię łodygą wyposażoną nie tylko w kwiat, ale także w okółek podsadkowych liści, które tworzą pod kwiatem okrągłą kryzę. Kiedy ranniki pączkują z ziemi, podsadki ochraniają delikatne płatki. Później ich rola szybko się zmienia: odżywiają i kwiat, i całą roślinę, zbierając każdy promień światła, jak antena satelitarna zbiera fale elektromagnetyczne. To może nie do końca odpowiednie porównanie, ponieważ podsadki nie odbijają i nie skupiają promieni (jak antena) na kwiecie, ale z pewnością zbierają światło – precyzyjniej będzie je więc przyrównać do paneli fotowoltaicznych.
Starsze, bardziej rozrośnięte kępy ranników stać już nawet na pewnego rodzaju ekstrawagancję, która przejawia się w wypuszczaniu jednego lub dwóch dodatkowych liści towarzyszących kwiatowi, chociaż rozwijają się one w pełni, kiedy kwiaty już przekwitną, i zwykle są trochę wyższe niż łodygi z kwiatami. Szczerze mówiąc, to wciąż jednak bardzo praktyczna ekstrawagancja. Jeśli roślina znalazła na tyle dobre warunki, że umożliwiły jej zakwitnięcie, warto się najeść do syta (słońcem, jak to u roślin!). Umożliwia to inwestycja w dodatkowe panele, a cała zebrana ze słońca energia zostanie zgromadzona w podziemnym akumulatorze, u ranników mającym postać kulistawej małej bulwy.
Jak wszyscy członkowie rodziny jaskrowatych również ranniki zimowe są trujące dla ludzi ze względu na zawarte we wszystkich częściach rośliny glikozydy nasercowe, które działają na mięsień sercowy i po spożyciu mogą spowodować nudności, wymioty, a nawet nagłe zatrzymanie krążenia[4]. Dość łatwo sobie wyobrazić, że jeden z niewielu zimowych zielonych kąsków może być także obiektem pożądania dzikich zwierząt, ale i one trzymają się z daleka od ranników – jelenie czy sarny omijają je szerokim łukiem. Za rannikami przepadają za to pierwsze owady zapylające, które po zimie poszukują nektaru. Pszczoły są najbardziej aktywne, kiedy temperatura powietrza wzrośnie powyżej 10°C, a trzmielom do rozpoczęcia oblotów wystarcza już 8°C[5]. W słoneczne dni kwiaty ranników otwierają się przeciętnie pomiędzy 8:00 a 13:00, przy czym najbardziej rozkwitnięte są pomiędzy 10:00 a 12:00[6]. Nietrudno zatem wyobrazić sobie prostą zależność pomiędzy rannikami a zapylaczami: kwiaty się otwierają, kiedy jest najcieplej, ponieważ wtedy wylatują zapylacze, a tak się składa, że najcieplej jest około południa – słońce od wschodu stopniowo rozgrzewa i kwiaty, i zapylacze. I tylko polska nazwa ranników, które rzekomo powinny otwierać się rankiem, nie do końca oddaje ich naturę, ale niech zgłosi się ten, kto nigdy nie usłyszał „dzień dobry”, wstając w południe.
Zejdź na ziemię
Ranniki wspaniale prezentują się w dużych grupach i skupiskach, które z czasem tworzą. Przez pierwsze dwa lata od wykiełkowania nasion pojawiają się tylko pojedyncze liście, następnie każda roślina wydaje pojedyncze kwiaty, a później się rozrasta, tworząc małe poduszki, większe poduchy i w końcu – całe rozkwitnięte kobierce zlewające się w żółte dywany. Ranniki można rozmnażać zarówno przez wysiew nasion, które najlepiej zebrać w kwietniu lub maju i wysiać jesienią, jak i przez wykopanie bulw rozrośniętych egzemplarzy, rozdzielenie ich i ponowne posadzenie[7].
Stanowisko do ich uprawy powinno być słoneczne, przynajmniej w czasie ich wzrostu i kwitnienia – latem nie będzie im przeszkadzał cień wyższych od nich bylin, krzewów czy drzew. I chociaż pod drzewami czują się i rosną bardzo dobrze, należy pamiętać, że pod koronami drzew o płytkich korzeniach, takich jak klony, brzozy czy jabłonie, może być dla nich zbyt sucho, szczególnie jeśli będą to drzewa wcześnie budzące się do życia i korzystające z wilgoci w ziemi w tym samym czasie co ranniki, a szczególnie tuż po ich przekwitnięciu.
Uroki ranników zazwyczaj doceniamy, oglądając je z góry, jednak zachęcam także do dosłownego zejścia na ziemię i obserwacji tych roślin z pozycji żaby. Nie tylko wyraźnie widać wówczas ich piękną posturę małych baletnic, ale też można wyraźniej poczuć delikatny i przyjemny zapach kwiatów.
Razem raźniej
Towarzysko ranniki nie wypadają najlepiej. Nie mogą za bardzo kumplować się z wiosennymi starszakami, ponieważ kwitną znacznie wcześniej od nich. Niemal nic nie kwitnie też wcześniej od ranników, jeśli szukamy wśród gatunków o podobnych rozmiarach. Najlepszymi kompanami będą więc dla nich drobnocebulowe krokusy, cebulice, śnieżniki, przebiśniegi i pokrewne im kwiaty, przy czym często zaledwie przebijają się one na powierzchnię w czasie, gdy ranniki wchodzą w pełnię kwitnienia. Można znaleźć tutaj jednak pewien kompromis i połączyć ranniki np. z żonkilami, dając i jednym, i drugim częściowo słoneczne i odsłonięte stanowisko. Żółte żonkile, jak niska i wcześnie kwitnąca odmiana ‘Tête-à-tête’, stworzą z rannikami dywanik, który dłużej będzie zachwycał wyrazistym kolorem. Do żółci ranników ładnie dopasuje się też błękit miodunek. Wszystkie te gatunki można posadzić nieopodal magnolii, które kwitną co prawda wcześnie, ale liście wydają dostatecznie późno, aby nie zabrać rannikom ani grama zimowego słońca.
Mów łaciną
Nazwa rośliny Eranthis hyemalis pochodzi od greckich słów: er – „wiosna” i ánthos – „kwiat” oraz łacińskiego hiems – „zima, niepogoda”.
Ciemiernik wschodni ‘Double Ellen Purple’
Ciemiernik
Muszę przyznać, że dawniej nie byłem miłośnikiem ciemierników. Żadna siła nie była w stanie mnie przekonać, że ich zielonkawe, kremowe, a nawet różowo-bordowe kwiaty są tym, czego należy oczekiwać od roślin kwitnących, gdy cały ogród jest jeszcze uśpiony. Żółto kwitnące oczary to jest dopiero widowisko, ale ciemierniki? Wolałem już prędzej poczekać na pierwsze krokusy, które chociaż są małe, to przynajmniej kwiaty mają wybarwione na słuszne, jaskrawe kolory i wesoło uśmiechają się do słońca, zwiastując rychłe nadejście wiosny. Nie to, co ciemierniki. Niby kwitną, ale tak naprawdę tylko ponuro zwieszają się ku ziemi i nigdy nie wiadomo, czy przypadkiem nie dają do zrozumienia, że oto zima jest w pełni: sroga, mroźna i pozbawiona kolorów.
Tak było kiedyś, jednak dla ciemierników czasy błyskawicznie się zmieniły. Świadomi zalet tych roślin hodowcy wykorzystali swoje umiejętności i światło dzienne ujrzały odmiany o niebo lepsze od swoich przodków. Kwiaty dzisiejszych ciemierników przyozdobione są licznymi plamkami i cętkami w kontrastowych zestawieniach, a nad odmianami o pojedynczych kwiatach (z jednym okółkiem płatków) biorą górę odmiany pełnokwiatowe (o kwiatach z wieloma okółkami płatków). Coraz śmielej spoglądają też ku górze, ponieważ właśnie ta cecha jest faworyzowana podczas ich rozmnażania. Dzwonkowate kwiaty wydają się delikatne i kruche, jednak to tylko pozory, ponieważ są zaskakująco tęgie w dotyku i utrzymują się na roślinach nie kilka dni, ale nawet do kilku tygodni czy wręcz miesięcy. Nie opadają szybko nawet wtedy, kiedy ulegną zapyleniu, i często w ich środkach można już dostrzec mieszki z formującymi się nasionami. To wszystko brzmi fantastycznie, tylko po co kwiatom ciemierników płatki, kiedy już nie muszą przywabiać owadów zapylających? Czyżby hodowcy postarali się aż tak niebywale, że stworzyli ciemierniki na przekór naturze i mroźnej, zimowej aurze?
Okazuje się, że w ciemiernikach mimo wszystko jedno nigdy nie uległo zmianie, chociaż mało kto o tym wie: brzmi to niewiarygodnie, jednak nawet najnowsze odmiany nie tylko nie mają ładnych płatków, lecz, podobnie jak przodkowie, tak naprawdę nie mają ich wcale. Po raz kolejny to, na co patrzymy, nie jest tym, na co wygląda.
Jednak nie oceniaj ciemierników tylko po ich płatkach. Na szczęście dla nas (i dla ciemierników) ich działki kielicha, zwane sepalami, stały się tak okazałe i ozdobne, że przejęły funkcje płatków, dlatego na pierwszy rzut oka pewnie nawet nie zauważysz różnicy, a ciemierniki będą i dla ciebie już tylko coraz piękniejsze. I to pięknem trwałym i nieprzemijającym tak szybko, jak w wypadku kwiatów wypełnionych zwykłymi płatkami, które są nietrwałe i szybko opadają. Fałszywe ciemiernikowe płatki, powstałe z działek kielicha, nie opadną, dopóki nie zaschnie cały kwiat. To daje im sporą przewagę i umożliwia kwitnienie na przekór trudnym zimowym warunkom. Spójrz zresztą tylko na ciemiernika cuchnącego (Helleborus foetidus), nie zrażając się jego nazwą. Dla niego to nic nadzwyczajnego wypuścić kwiatostany w grudniu i utrzymać je nawet do samej wiosny. Podobnie zresztą podczas łagodnych zim zachowuje się ciemiernik ogrodowy (Helleborus × hybridus). Dla lepszego wyeksponowania kwiatów oraz zachowania roślin w dobrym zdrowiu kiedy tylko nowe przyrosty zaczną się wykluwać na powierzchnię, można całkowicie wyciąć utrzymujące się jeszcze na roślinach liście z ubiegłego roku.
Wracając do samych kwiatów – w czasie kwitnienia coś się jednak w nich oczywiście zmienia. Kwiaty zarówno barwnych, jak i biało kwitnących odmian po zapyleniu zielenieją, ponieważ jaskrawe barwy nie są już potrzebne do wabienia zapylaczy, a dodatkowa ilość zielonego barwnika pomoże wykarmić pęczniejące w mieszkach nasiona. I chociaż fałszywe płatki nie opadają, tylko zyskują nową funkcję, to jednak ciemierniki pozbywają się czegoś w zamian: zrzucają rurkowate nektarniki, które tworzyły wianuszek dookoła pręcików i słupków. Czy nie wydaje się to podejrzane? Oczywiście! W kwiatach ciemierników zaszły naprawdę porządne roszady. Tak jak działki kielicha przejęły funkcję płatków, tak płatki zamieniły się w nektarniki. Były szczególnie potrzebne w trakcie kwitnienia, aby nieliczne owady, które o tej porze są w stanie oblatywać kwiaty, mogły zatankować solidną porcję paliwa – nektaru.
Kiedy poznasz już mały sekret ciemierników, szybko przekonasz się o kolejnym, którego wcale nie ukrywają. Ciemierniki rozsiewają się bardzo łatwo, a jeszcze szybciej krzyżują między sobą, wiec nigdy nie wiadomo, jakie kwiaty wyprodukuje nowa roślina. Jeśli więc poszukujesz roślin, które zakwitną w ogrodzie już w grudniu i będą nadal kwitły aż do wiosennego wybuchu zieleni, nie szukaj zwykłych kwiatów – wybierz ciemierniki. Ja też już jestem ich fanem!
Zejdź na ziemię
Ciemierniki w ogrodach prezentują się nadzwyczaj dostojnie – dodają klasycznej elegancji zarówno swoimi ciemnozielonymi, skórzastymi liśćmi, jak i wytwornymi kwiatami (czasami też frywolnymi, kremowymi w piegi lub w kolorze wina). Ponieważ w porze kwitnienia ciemierników wybór innych roślin kwitnących jest ograniczony, często bywają oferowane jako domowe kwiaty doniczkowe. W ciepłych pomieszczeniach ich żywot jest krótki. Liście szybko zasychają i zmieniają fakturę z miękkiej skóry na pordzewiałą blachę. Wyjątkowo nie służy im grzejnikowe ciepło i suche powietrze. Zamiast dekorować nimi wnętrza, lepiej będzie wystawić je na zewnątrz, choćby na balkon. Ciemierniki zupełnie nie boją się śniegu ani przymrozków i zdecydowanie dłużej utrzymają tam swoją urodę.
Chociaż ciemierniki rzadko poważnie chorują, to jednak mają uprzykrzającego im życie grzyba Microsphaeropsis hellebori, wywołującego chorobę zwaną czarną plamistością ciemiernika. Objawia się ona czarnymi plamami na liściach, które w chłodzie i przy wysokiej wilgotności powietrza szybko rozprzestrzeniają się na roślinie. Usunięcie zarażonych liści ogranicza jej występowanie – lepszy dostęp światła i powietrza utrudnia grzybowi życie.
Razem raźniej
Każdy, kto nie chce mieć na głowie ciemiernikowego potomstwa radośnie rozbiegającego się po ogrodzie, może wybrać sterylne odmiany. Zazwyczaj są nimi rośliny o pełnych kwiatach. Nie zawiązują nasion, zatem nie dadzą samosiejek. Rozmnaża się je tylko przez podział większych egzemplarzy.
Wszystkim ciemiernikom natomiast warto zaoferować towarzystwo bylin w podobnej palecie kolorów, a wśród nich niezrównane będą żurawki. One także, podobnie jak ciemierniki, najlepiej czują się w półcieniu i lubią lekką, próchniczą ziemię. Większymi kompanami dla ciemierników mogą być ozdobne porzeczki i derenie o barwnych pędach, a ciekawy efekt dadzą ciemierniki wmieszane pomiędzy niskie turzyce.
Mów łaciną
Nazwa rodzajowa Helleborus może pochodzić od hebrajskiego helibar lub helebar, oznaczających człowieka obłąkanego, lub też od greckich helein („ranić”) oraz borá („pożywienie”) – oba wyjaśnienia mają wspólny mianownik, ponieważ ciemierniki należą do roślin śmiertelnie trujących, a niegdyś były używane do uzyskiwania trucizn. I dzisiaj należy się z nimi obchodzić ostrożnie.
Kwiaty ciemiernika cuchnącego (H. foetidus) wcale nie wydzielają nieprzyjemnego zapachu – to liście, kiedy ulegną uszkodzeniu, mogą wonieć ziemiście i gryząco, ale jeśli nie będziesz ich niepokoić, nie zaprotestują zapachem.
Dużo zamieszania może wprowadzić ciemiernik biały (H. niger), którego łacińska nazwa gatunkowa mówi, że jest czarny, a polska – że biały. Czarne, a właściwie ciemne, są jego korzenie, natomiast białe ma kwiaty. Ciemierniki białe nazywane są też w krajach anglosaskich różami Bożego Narodzenia (Christmas rose) ze względu na porę kwitnienia, chociaż u nas wypada ona przeważnie nieco później. Podobne do nich ciemierniki wschodnie (H. orientalis) nazywane są natomiast różami wielkopostnymi (Lenten rose).
W ogrodach najczęściej zaś sadzi się ciemiernika mieszańcowego (H. × hybridus), zwanego po prostu ogrodowym.
Kalina bodnantska ‘Dawn’
Kalina
Klasyczne oznaki przedwiośnia to bazie na wierzbach,