Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kojarzycie ten moment, kiedy wasza bliźniaczka okazuje się zmiennokształtna, po czym znika, więc musicie podszywać się pod nią w nieludzkiej szkole? Nie? Erin Lanford chciałaby móc powiedzieć to samo. Jadąc do Mallaroy, spodziewała się wszystkiego, nawet własnej śmierci. To znaczy, wszystkiego poza palącym pragnieniem, by pociąć lidera wampirzej elity piłą mechaniczną. Alea Lanford za to nigdy nie myślała, że na jej barki spadnie obowiązek ratowania całego rodzaju. Ale hej, wszystko będzie w porządku, prawda...?
Spoiler: nieprawda.
A.M. Juna – absolwentka studiów humanistycznych, entuzjastka odzieży używanej, feministka intersekcjonalna i miłośniczka ciał niebieskich.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 509
1.
Alea Lanford pokonała schody, przeskakując po dwa stopnie naraz, po czym wpadła do pokoju zdyszana z powodu biegu w sierpniowym upale i nadmiaru emocji.
– Stałam się kotem! – rzuciła, odwracając się w stronę swojej siostry.
Jej wygląd był w tej chwili równie dramatyczny co słowa. Brązowe, sięgające łopatek włosy, zazwyczaj proste, obecnie sterczały na wszystkie strony, potargane. Biały top miała włożony na lewą stronę, a zwiewną spódnicę tyłem na przód. Oczy dziewczyny, które w zależności od oświetlenia wydawały się bardziej zielone lub bardziej szare, z drobinkami zagubionej żółci przy źrenicach, były teraz szeroko otwarte. Dało się w nich dojrzeć mieszankę strachu i niedowierzania. Twarz pokrywał róż rumieńca.
– Myślałam, że poszłaś na spacer…? – zapytała Erin, nie do końca rozumiejąc. Wcześniej leżała rozwalona na łóżku i słuchała muzyki, gapiąc się w sufit. Teraz odrzuciła słuchawki na bok i uniosła się na łokciu, by spojrzeć na siostrę.
Erin wyglądała tak samo jak Alea. To znaczy, pomijając ubrania, strach oraz niedowierzanie.
Siostry Lanford były bliźniaczkami. W wieku czternastu lat przeszły kryzys indywidualności i robiły wszystko, żeby wyglądać inaczej. (Tylko włosy zostawiły w spokoju, na wszelki wypadek, bo czasem sytuacje wymagały zamiany miejsc…) Faza odmienności minęła jednak dość szybko. Dziś miały lat szesnaście i nie przeszkadzało im, że posiadają takie same lekko zadarte nosy, okrągłe uszy, szorstkie łokcie, pełne uda i szerokie stopy.
– Poszłam na spacer! – odparła Alea, wciąż nie mogąc uspokoić oddechu. – Chodziłam dookoła osiedla, żeby w ciszy i spokoju nawdychać się świeżego powietrza i zastanowić się nad swoim życiem…
– Bardzo zdrowe – wtrąciła Erin, kiwając głową z aprobatą. – Bardzo potrzebne.
– I NATRAFIŁAM… – kontynuowała głośno Alea, podkreślając w ten sposób, że nie należy jej teraz przerywać – …na kota naszych sąsiadów. Na jednej z tych wąskich ścieżek, za sklepem spożywczym. Nie było tam nikogo poza nami. To znaczy, tylko ja i kot. I… wtedy zmieniłam się w niego – dokończyła już cicho. Brzmiała niepewnie, jakby sama nie mogła uwierzyć w to, co mówi. Wisiała nadal wzrokiem na swojej bliźniaczce, ale nie usiadła na łóżku obok niej. Stała pośrodku pokoju, odrobinę bezradna. – Byłam kotem, a po chwili znowu człowiekiem. Tylko że… no wiesz. Bez ubrań. Leżały na ziemi, E! Musiałam się ubrać! Na środku ścieżki! Poza tym wszystko było przez chwilę takie… Pofalowane. Nie wiem, jak to opisać. Prawie się porzygałam.
Erin zdecydowała się podnieść do pozycji w pełni siedzącej. Chwilę bawiła się brzegiem obszernej bluzki, którą miała na sobie. Podrapała się w nos. Poprawiła potarganą kitkę. Wreszcie jej wzrok spoczął na siostrze.
– Czy pamiętasz… – zaczęła wolno, przekrzywiając lekko głowę. W jej głosie czaiła się nuta podejrzliwości. – Czy pamiętasz – powtórzyła – jak ustaliłyśmy, że jeśli będziemy miały kiedyś okazję pierwszy raz w życiu zapalić zioło, to zrobimy to razem…?
– Erin. – Alea skrzyżowała ręce pod biustem. Wyraz jej twarzy mówił jasno, że ma obecnie ograniczoną cierpliwość na chaos, który jej siostra zazwyczaj trzymała przy sobie niczym zwierzątko domowe. Było to dość ironiczne, biorąc pod uwagę fakt, że to nie Erin zmieniła się w kota. – Ja mówię poważnie, okej? Wiem, że to brzmi tak niemożliwie, że aż się wydaje śmieszne, i obiecuję, że za pięć minut będę sobie z tego razem z tobą żartować, ale obecnie potrzebuję, żebyś wzięła pod uwagę fakt, że albo coś się stało z moją głową i trzeba mnie zabrać na badania, albo ten świat jest inny, niż nam się przez szesnaście lat wydawało, i właśnie zmieniłam się w kota.
Uśmiech na wargach Erin stracił nieco na szerokości, gdy dotarło do niej wreszcie, że jej siostra jest śmiertelnie poważna.
– Nie podoba mi się żadna z tych opcji – powiedziała wolno i poklepała miejsce na materacu obok siebie, czując nagłą potrzebę, żeby mieć Aleę bliżej.
– No mnie też nie! – rzuciła druga nastolatka, opadając ciężko na łóżko. – Nie pytam, co zamówimy na obiad, tylko mówię, że byłam kotem! O Kosmosie… – Głos się jej lekko załamał. Ukryła twarz w dłoniach.
– Okej. – Widząc u swojej siostry rosnącą frustrację, Erin wskoczyła w odpowiedzialny tryb, z tyłu głowy mieląc wszystkie możliwe rozwiązania sytuacji, na jakie potrafiła wpaść. – Okej. Dobra. Spokojnie. – Poklepała Aleę po plecach. – Kosmos nadal jest. Damy radę. – Urwała na moment i zmarszczyła brwi. – A możesz to bycie kotem powtórzyć…?
Alea spróbowała. Przyłożyła się do zadania starannie, zamykając oczy i wracając myślami do tego dziwnego uczucia, którego jeszcze niedawno doświadczyła. Nie miała jednak pojęcia, co robi. Nie wydarzyło się nic.
Siedziały na łóżku, niczym na wyspie, a otaczająca je rzeczywistość zdawała się przeciekać im przez palce, wpadając we wzburzone fale niewiadomego. Uchyliły drzwi do zupełnie innego świata, pełnego niebezpieczeństw i rzeczy pozornie niemożliwych, który – choć jeszcze o tym nie wiedziały – już niedługo miał nieodwracalnie zmienić ich życie.
Tego samego dnia wieczorem drzwi te otworzyły się na dobre z hukiem. Alea zmieniła się ponownie, w ich wspólnym pokoju. Tym razem Erin stała obok. Na własne oczy widziała, jak jej bliźniaczka kuli się, po czym znika w fałdach własnych ubrań, by po chwili wychynąć z nich w postaci burego kota, łudząco podobnego do kota ich sąsiadów. Na kilka krótkich sekund (które wydawały się trwać bardzo długo) dwie pary zielonkawych oczu – jedna ludzka, druga kocia – skrzyżowały spojrzenia. Siostry zamarły i zdawało się, że zamarł także czas. Erin zaczęło szumieć w głowie. Wstrzymała oddech i miała wrażenie, że nigdy go już nie odzyska.
To, co znane, przestało być znane. Oczywiste stało się niezrozumiałe. Świat nadal istniał i chyba nawet miał się dobrze, ale bliźniaczki Lanford były skłonne uwierzyć, że rozpadł się właśnie na kawałki.
(W rzeczywistości świat od zawsze składał się z dwóch części i siostrom, po szesnastu latach życia w jednej, przyszło właśnie odkryć tę drugą).
Telefon zadzwonił trzy razy. Pierwsze dwa Alea zignorowała, bo numer był nieznany. Za trzecim…
– Halo?
– Halo? – odpowiedziała Erin pytająco ze swojego końca pokoju. Dopiero potem podniosła głowę i zdała sobie sprawę, że Alea mówi do komórki. Obie spędzały ostatnie dni letnich wakacji na wylegiwaniu się i przeglądaniu social mediów na zmianę z oglądaniem seriali. Był to sprawdzony sposób na zahartowanie psychiki przed kolejnym rokiem nauki.
– Dzień dobry – odezwał się trzeci, również damski głos, tym razem słyszalny wyłącznie przez Aleę w głośniku urządzenia. – Kontaktuję się z panią w imieniu Szkoły Stypendialnej imienia Flanagana Mallaroya – oznajmił głos z pełną profesjonalizmu życzliwością. Potem, po krótkiej pauzie, padło jeszcze: – Rozmawiam z panią Aleą Lanford.
Ostatnie zdanie nie było pytaniem. Wypowiedziane zostało twierdząco i to z niezbitym przekonaniem, które sprawiło, że Alea poczuła w żołądku ucisk strachu. Ta pewność wydawała się jakaś… dziwna. Niepokojąca. Nie na miejscu. Jakby ktoś ją obserwował.
– To będzie bardzo ważna rozmowa, a przekazane przeze mnie informacje powtarzać można jedynie osobom upoważnionym – kontynuowała kobieta po drugiej stronie linii. Jej uprzejmość nie malała, do tonu wkradła się jednak nuta znużenia.
Po drugiej stronie pokoju Erin porzuciła swojego laptopa i usiadła czujnie, z przekrzywioną lekko głową, przyglądając się poczynaniom siostry. Z Alei wręcz promieniował dyskomfort i chociaż pozostawał bezgłośny, zdołał przykuć uwagę jej bliźniaczki. Znały się na wylot. Całe życie orbitowały wokół siebie jak dwa zdeterminowane księżyce, które zgubiły planetę. Czasem mogło się wydawać, że wręcz czytają sobie w myślach.
– Dzwonię oczywiście z powodu pani wczorajszej przemiany. Gratuluję osiągnięcia zmiennokształtnej dojrzałości. W zaistniałej sytuacji…
Alea się rozłączyła.
– Kto to był? – zapytała natychmiast Erin, szczerze zaniepokojona wyrazem twarzy swojej siostry.
– Szkoła – wydusiła z siebie Alea, wciąż nie do końca rozumiejąc, co się właśnie stało.
Na ekranie komórki znów pojawiło się połączenie przychodzące.
– Jaka szkoła? Nasza szkoła? Po co? – naciskała dalej Erin, zeskakując z łóżka. Przemaszerowała przez pokój i opadła na materac obok siostry.
– Inna szkoła – wyjaśniła Alea, wciąż gapiąc się w jakiś nieistniejący punkt. Potem wzdrygnęła się nagle, jakby wytrącona z transu, i odwróciła gwałtownie do Erin. – Jakaś kobieta z jakiejś szkoły! Wiedziała, kim jestem i że się… – wciąż miała problem z wypowiadaniem czegoś tak niedorzecznego na głos. – Pogratulowała mi zmiennokształtnej dojrzałości! – syknęła wreszcie rozgorączkowana.
– Co to niby znaczy?! – spytała Erin, także ściszając głos. Wibrujący wciąż telefon zaczynał ją rozpraszać.
– Nie wiem – odszepnęła Alea. – Rozłączyłam się.
– O jeżu… – jęknęła Erin.
– No spanikowałam!
Komórka między nimi ucichła. Dziewczyny zamarły, kiedy wibrowanie powróciło.
– Okej. – Alea przeczesała nerwowo palcami włosy. Jeden z jej wielu pierścionków prawie zahaczył o potargane kosmyki. – Okej – powtórzyła bardziej do siebie niż do siostry. – Okej, okej. Odbiorę. Odbiorę to. Teraz. Odbieram to – obwieściła, nie wykonała jednak żadnego ruchu.
– Okej – zgodziła się Erin jak echo, podzielając stres bliźniaczki. – Tylko daj na głośnik.
Alea zmarszczyła lekko nos.
– Ona jeszcze mi powiedziała, że nikt nie może tej rozmowy słuchać – wyjaśniła pospiesznie, teraz bojąc się, że zwleka za długo i zaraz telefon przestanie dzwonić. – Tak że musisz być kompletnie cicho – ostrzegła.
Nie było nawet mowy o tym, żeby naprawdę zastosowały się do polecenia. Albo raczej – obecność Erin się nie liczyła. Były jedną osobą w dwóch egzemplarzach! Teoretycznie. Zasadniczo. W pewnym sensie. Prawie. No, nie do końca, ale.
Erin skinęła głową i odsunęła się kawałek, żeby mikrofon nie złapał przypadkiem jej oddechu. Albo czkawki. Co, jeśli dostanie czkawki…?
Alea wzięła do ręki telefon i raz jeszcze odebrała połączenie, tym razem ustawiając tryb głośnomówiący.
– Em, halo? – rzuciła niepewnie. – Tu Alea. Lanford. Bardzo przepraszam, chyba nas… coś rozłączyło.
Erin wyszczerzyła się, słuchając odrobinę niezgrabnego kłamstwa siostry. Alea zrobiła niewinną minę.
– W porządku – odparł głos z słuchawki, zupełnie nieprzejęty i wciąż tak samo profesjonalnie uprzejmy. – Cieszę się, że udało się nam połączyć. Czy ma pani teraz czas na rozmowę? Jest kilka ważnych informacji, które muszę przekazać.
Pani. Obie siostry Lanford zawsze czuły się trochę dziwnie, gdy ktoś zwracał się do nich w ten sposób. Jasne, było to uprzejme, ale w ich głowach pozostawało zarezerwowane dla poważnych dorosłych. Gdy Alea słyszała skierowany do siebie zwrot „pani”, ogarniał ją natychmiast irracjonalny niepokój, że oto będzie od niej zaraz wymagane więcej, niż wypada wymagać od szesnastolatki.
– Yyy – rzuciła nad wyraz elokwentnie. – Tak. Mam czas. Mogę rozmawiać – oznajmiła, a potem dodała pospiesznie, niezdolna się powstrzymać: – Przepraszam, ale co to jest „zmiennokształtna dojrzałość”?
– Zmiennokształtna dojrzałość osiągana jest przez Zmiennokształtnych w momencie, gdy przebudzają się ich zdolności. Zazwyczaj dzieje się to między trzynastym a szesnastym rokiem życia.
Alea, do tej pory wpatrzona w komórkę, podniosła gwałtownie głowę, łapiąc wzrok Erin. Z niedowierzaniem poruszyła ustami, wypowiadając bezgłośnie: „zmiennokształtni!”. Erin rozłożyła bezradnie ręce w odpowiedzi.
– Na początku muszę sprawdzić, czy posiadane przeze mnie dane są właściwe – kontynuowała kobieta, która najwyraźniej nie zamierzała się przedstawić. – Rozmawiam z Aleą Lanford urodzoną ósmego marca, zamieszkałą w mieście Columbia, w stanie Illinois.
– Zgadza się.
– Pani pierwsza przemiana w zwierzę nastąpiła wczoraj.
– Em. Tak? – potwierdziła Alea, tym razem z lekkim zawahaniem. Jej umysł nadal nie mógł przywyknąć do tego, że jej dwukrotna już przemiana w kota jest prawdą. Wciąż czekała po cichu, aż stanie się coś, co podważy realność całej tej sprawy.
– Świetnie – oznajmiła tymczasem kobieta, nieświadoma wewnętrznego kryzysu nastolatki, a potem odchrząknęła cicho. – W naszej bazie danych nie znajduje się żaden Zmiennokształtny z panią spokrewniony. Czy dysponuje pani wiedzą na temat zmiennokształtności swoich rodziców?
Alea nie dysponowała wiedzą na temat żadnej zmiennokształtności. Zdecydowanie nie takiej, która miałaby coś wspólnego z jej rodzicami.
– Moi rodzice też mają… moce? – odparła pytaniem na pytanie.
Po drugiej stronie połączenia zapanowała na moment cisza.
– Zmiennokształtność jest dziedziczna. Zakładać więc należy, że przynajmniej jeden rodzic należy do tego rodzaju. Czy dobrze rozumiem, że w chwili obecnej nie posiada pani żadnej wiedzy na temat sentury?
Erin zrobiła przesadnie dramatyczną minę, a potem poruszyła ustami, przesyłając w stronę siostry bezgłośne: „że co?!”. Alea podzielała te emocje, ale pozostała bardziej opanowana.
– Przepraszam, ale jeśli mam być szczera, to generalnie nie mam pojęcia, co się dzieje. Może pani… em, bezpiecznie założyć, że nie posiadam żadnej wiedzy na żaden temat. Jeśli chodzi o… zmiennokształtność. Oraz… senturę – dodała. Obce słowo układało się dziwacznie na jej języku.
– Rozumiem – oznajmiła spokojnie i wciąż dość pogodnie kobieta, zupełnie niezbita z tropu. Zaczynała im obu przypominać robota. – Natura odpowiada za istnienie ludzi. Sentura odpowiada za istnienie Zmiennokształtnych, Czarodziejów, Łowców, Wampirów i Wilkołaków. Całej reszty dowie się pani w Szkole Senturalnej. Przy ludziach proszę używać nazwy „Szkoła Stypendialna”.
Kobieta po drugiej stronie linii zrobiła krótką pauzę. Tak, jakby była w stanie przewidzieć, że Lanford się… zawiesi. To znaczy obie Lanford się zawiesiły, ale udział Erin w rozmowie pozostawał tajemnicą. Patrzyły na siebie w osłupieniu, a w ich głowach natłok niedorzecznych informacji zmagał się z szumem absolutnej pustki.
– Pardon? – wykrztusiła wreszcie Alea, nie potrafiąc wydobyć z siebie niczego bardziej złożonego.
– Pod przykrywką systemu stypendialnego pozyskujemy wszystkich senturalnych uczniów w wieku licealnym, niezależnie od ich wyników w naturalnej nauce i statusu materialnego, nie wzbudzając podejrzeń wśród ludzi – kontynuowała kobieta. Brzmiała tak, jakby czytała to z jakiejś ulotki reklamowej. – Każdy senturalny ma bezwzględny obowiązek stawić się w wyznaczonej placówce. Pokrywamy oczywiście wszelkie koszty nauczania oraz pobytu w internacie.
W głowie Alei pojawiła się zbłąkana myśl, że cała ta sentura musi być bardzo, bardzo bogata. Tymczasem w oczach Erin błysnęło nagłe zrozumienie.
Kiedy chodziły jeszcze do szkoły podstawowej, w klasie wyżej był chłopiec, który zapadał w pamięć z powodu fioletowych oczu. Mutacja ta uchodziła za wyjątkową, ponieważ naukowcy do dzisiaj nie potrafili jednoznacznie powiedzieć, co dokładnie powoduje taki kolor i jakie są zasady jego dziedziczenia. Erin pamiętała dobrze, jak ich nauczycielka od matematyki lamentowała, gdy okazało się, że ten słaby w nauce chłopak po ukończeniu pierwszego etapu edukacji otrzymał miejsce w ekskluzywnej Szkole Stypendialnej, podczas gdy prymusami z jej przedmiotu nikt się nie zainteresował.
– Jutro lub pojutrze powinien do pani dojść oficjalny list informujący o przyjęciu do Szkoły Stypendialnej imienia Flanagana Mallaroya w Chicago, wraz z istotnymi dokumentami – odezwał się ponownie głos w telefonie, wytrącając Erin z zamyślenia i Aleę z kryzysu tożsamości. – Nie będzie w nim niczego związanego z senturą, ale każdy senturalny w tym kraju wie, czym tak naprawdę są Szkoły Stypendialne. Podzielenie się tym listem z rodziną powinno pani umożliwić odkrycie, po kim z rodziców lub dziadków odziedziczyła pani swoje zdolności.
Siostry wymieniły się znowu spojrzeniami nad telefonem komórkowym. Im dłużej trwała oficjalna rozmowa, tym bardziej wszystko stawało się prawdziwe. Niedowierzanie i lekko histeryczne rozbawienie wypierane były z wolna przez strach, stres i zagubienie. A także coś na kształt podekscytowania.
Kolejne minuty rozmowy wypełnione zostały następnymi dawkami informacji. Jak się okazało, dopuszczano specjalne procedury wtajemniczenia ludzkich członków najbliższej rodziny lub partnerów, wymagało to jednak dopełnienia konkretnych formalności. Alea otrzymała instrukcje, by skupić się na zidentyfikowaniu osoby zmiennokształtnej w swojej rodzinie (absolutnie normalne zadanie), bo reszta decyzji powinna odbyć się pod jej nadzorem. W ciągu najbliższych dni odwiedzić jej dom miał jakiś reprezentant Szkoły Stypendialnej imienia Flanagana Mallaroya, by załatwić formalności z rodzicami (lub przekonać ich do zmiany szkoły przez córkę, jeśli okażą się niechętni). Przy tej okazji Alea musiała także odpowiedzieć na serię pytań o ewentualne utrudnienia związane z otrzymaniem ich zgody. (Niepełnosprawność? Nietypowa sytuacja rodzinna? Alergie lub choroby przewlekłe?) Oraz zadeklarować, czy posiada jakieś wyróżnienia akademickie lub inny, niezwiązany z tradycyjną nauką talent, który może zostać wykorzystany jako pretekst do zaoferowania jej stypendium. (Radziła sobie dobrze na historii i geografii, to by było na tyle). Aż wreszcie dziewczyna została uprzedzona, że przez pierwsze tygodnie, a może nawet miesiące będzie miała zapewne trudności z przybieraniem zwierzęcej formy (całkowicie normalne, nie należy się stresować).
Przytłaczające? Ha. Przytłaczający był koniec lata. Przejście z jednej rzeczywistości do drugiej zasługiwało na znacznie bardziej dramatyczne określenie.
– Jeśli chce pani zacząć edukować się na własną rękę, mogę podać kilka książek, które opisują podstawy sentury – dodała kobieta.
Bliźniaczki przez chwilę patrzyły na siebie bezradnie, a potem Alea wyraziła chęć.
– Aleo?! Dziewczynki, czy to wy? Aleo, kochanie, nawet nie wiesz, jak się cieszę!
Ich matka ruszyła pospiesznie w stronę przedpokoju, gdy tylko usłyszała otwierane drzwi frontowe. Bliźniaczki zamarły z torbami w rękach i wymieniły zaniepokojone spojrzenia.
– Aleo! Jak mogłaś nam nic nie powiedzieć?! Jestem z ciebie taka dumna! Ale żeby to trzymać w sekrecie? Na pewno dostałaś już jakiegoś maila… Ach, ależ jestem dumna! – powtarzała Wenona Lanford, ściskając w ręku kopertę z listem. – Erin, ty pewnie wiedziałaś, co? Oj, dziewczyny, wy to jesteście… Aleo, no niech cię uściskam!
Kobieta ruszyła do przodu z zamiarem przytulenia córki, ale w ostatniej chwili zawahała się, zerkając to na jedną, to na drugą. Były dzisiaj podobnie ubrane, co zdarzało się bardzo rzadko.
Między bliźniaczkami, nawet jednojajowymi, zauważalne są zazwyczaj jakieś różnice, a bliskie osoby potrafią je odróżnić na pierwszy rzut oka. Jednak nie w przypadku sióstr Lanford. One od samego początku wyglądały jak swoje identyczne kopie i nie zmieniło się to z upływem lat, wprawiając nawet lekarzy w osłupienie. Zarówno ich rodzice, jak i siedem lat młodszy brat Derek czy bliscy przyjaciele rozpoznać je potrafili tylko po sposobie mówienia i gestykulowania oraz stylu ubierania się.
– To ja – rzuciła Alea, odkładając na ziemię papierowe torby. W jednej były zdobycze z second handu, w drugiej książki fantasy.
Jak się okazało, wszystkie senturalne informacje publikowane były we współpracy z pisarzami: wiedzę o dziwacznym, nadprzyrodzonym świecie przemycano w zmyślonych historiach czytywanych przez ludzi dla rozrywki. Każda z takich książek opatrzona była na ostatniej stronie lub skrzydełku logo z literą „S”. Kiedyś symbol ten był pieczęcią, potem logo specjalistycznego wydawnictwa, a teraz pojawiał się w prawie wszystkich senturalnych publikacjach, drukowany gdzieś na ostatniej stronie. Towarzyszyły mu zawsze liczby, które wskazywały na strony zawierające prawdziwą wiedzę.
Charakterystyczny symbol „S” znajdował się także nad wejściem do każdej z Senturalnych Szkół, o czym jedna z bliźniaczek miała się już niebawem przekonać.
– Ależ oczywiście, że to ty! – rzuciła matka z cieniem oburzenia w głowie, otrząsając się ze zwątpienia. Uścisnęła Aleę mocno, na chwilę uniemożliwiając jej oddychanie.
Wenona Lanford była osobą bardzo zdecydowaną, zaradną, inteligentną i wprost stworzoną do tego, by kierować ludźmi. Miała brązowe włosy zazwyczaj upięte w modną akurat fryzurę, bardzo jasną cerę z imponującą liczbą pieprzyków i plecy na zawsze wyprostowane przez zajęcia baletowe w dzieciństwie. Odznaczała się także nadwagą. Sama mówiła o sobie, że jest po prostu gruba, i robiła to z absolutną pewnością, bez jakiegokolwiek wstydu czy negatywnych konotacji, machając lekceważąco ręką na pozornie łagodniejsze terminy, takie jak „puszysta” czy „okrągła”. Była osobą grubą i niezwykle atrakcyjną. (Szok!) Niektórzy się przez to pozbierać nie mogli. Była też zazwyczaj najbardziej elegancka i najlepiej ubrana w każdym pomieszczeniu, do którego wkraczała. Ten szyk i gracja kontrastowały w prawie komiczny sposób z jej sposobem mówienia i gestykulowania – im głośniej i zamaszyściej, tym lepiej.
– Mamo, z całym szacunkiem, zaraz udusisz mi siostrę – ostrzegła Erin, przyglądając się krytycznie trwającemu wciąż uściskowi. Korzystając z nieuwagi matki, zabrała z jej dłoni pogiętą już nieco kopertę i zajrzała do środka.
Tak jak się spodziewała, był to list od Szkoły Stypendialnej imienia Flanagana Mallaroya w Chicago, która pragnęła pogratulować Alei Lanford znalezienia się na liście uczniów. Erin przełknęła ślinę i spróbowała zignorować ukłucie bólu gdzieś pod żebrami, które nazwała zawodem przede wszystkim po to, by nie nazywać go zazdrością.
Od kiedy Alea wpadła do pokoju, twierdząc, że posiada… moce, jakaś część Erin z niecierpliwością wyczekiwała na swoją kolej. Stawało się jednak coraz bardziej jasne, że to nigdy nie nadejdzie.
Przecież były takie same! Może miewały inne hobby czy gusta, ale to nie znaczyło nic. Całe życie bez problemu zamieniały się miejscami, czasem dla zabawy, czasem zdobycia lepszych ocen, czasem, by obejść zasady wprowadzone przez rodziców. Na co dzień odróżniał je głównie styl ubierania się – Erin wolała za duże T-shirty w neutralnych kolorach, luźne dżinsy i prostą biżuterię, Alea śledziła trendy, lubiła dziwne wzory, akcenty kolorystyczne i liczne akcesoria. Niemal wszystko inne je łączyło. Aż do teraz. Teraz wyglądało na to, że pojawiła się między nimi bardzo duża, bardzo niesprawiedliwa różnica.
Erin kochała swoją siostrę i nie była zazdrosna. Wcale nie była.
– Och, jestem taka dumna – powtórzyła znowu ich matka, odsuwając się w końcu od Alei na pół kroku. Potem powędrowała wzrokiem w stronę Erin i jej uśmiech stał się nieco bardziej zadziorny. – Ciebie, Erin, oczywiście nadal z ojcem kochamy – dodała.
Dziewczyna wydała z siebie przytakujące mruknięcie.
– Miło wiedzieć, że wasza miłość do córki nie jest warunkowana jej osiągnięciami akademickimi – rzuciła cynicznie, było to jednak w dużej mierze na pokaz. Obie z matką jedynie się przekomarzały.
Alei nie umknął fakt, że Erin użyła terminu „osiągnięcia akademickie”. Krótkie zerknięcie w bok pozwoliło jej ustalić, że dobór słów nie był przypadkowy. Ona sama wciąż czuła ucisk w żołądku, nie było bowiem jeszcze jasne, czego matka jej gratuluje.
– No więc, mamo – zaczęła, gdy już złapała porządny oddech i przesunęła torby z zakupami ze środka przedpokoju pod ścianę. – Co dokładnie wiesz o tej sieci Szkół Stypendialnych? – zapytała niewinnie. Erin wyciągnęła kopertę w jej stronę i Alea przyjęła ją z wdzięcznością, czując potrzebę, by zająć czymś dłonie. – Słyszałaś o nich?
– Chyba zrobimy jakieś zdjęcie rodzinne, żeby zapamiętać ten moment… – rozmarzyła się kobieta, na chwilę zapominając o stojących obok nastolatkach. – Moja własna córka!
– Mamo, błagam cię, wystarczy! – jęknęła Alea. Niewiedza zaczynała ją frustrować. – Słyszałaś moje pytanie?
– Oj, dziecko, daj mi się cieszyć! – skarciła ją Wenona. – I tak, słyszałam, spokojnie – dodała, kładąc wojowniczo jedną dłoń na biodrze. – Oczywiście, że słyszałam o szkołach! Wszyscy rodzice, którzy chcą dla swoich dzieci jak najlepiej, o nich słyszeli!
Osiem lat temu po całym kraju rozeszła się nowina, że rozpoczęto budowę sieci prywatnych, prestiżowych placówek edukacyjnych, które miały zamiar wdrożyć nowoczesne rozwiązania i zmienić sposób rozumienia terminu „osiągnięcia akademickie”. Po dwóch latach w całym kraju założono sto trzydzieści osiem szkół stypendialnych, które szybko zyskały rozgłos z powodu nietypowego systemu rekrutacji i całkowitego braku opłat. W Kanadzie w tym samym czasie otworzono ich szesnaście.
– To prywatne placówki, które same rekrutują uczniów. Same. I to wcale nie taką wielką ich liczbę, podkreślam! – kontynuowała Wenona, tak jakby już dzieliła się informacjami z innymi rodzicami, a nie z córkami. – Syn Petersonów ubiegał się o przyjęcie w zeszłym roku. Wiecie, jaki z niego przykładny uczeń, a i tak otrzymał odmowę. A ty?! – Spojrzała na Aleę, uśmiechając się szeroko. – Pełne stypendium! Ha!
Ich matka nie była senturalna. Ich matka nie była senturalna. Ich matka nie była senturalna! Alea nie zauważyła paniki, dopóki ta nie eksplodowała gdzieś z tyłu jej głowy.
Erin prawie poczuła we własnych mięśniach dreszcz, który przeszedł przez ciało jej siostry.
– A tata już wie? Mówiłaś mu? – zapytała matkę, obejmując na chwilę Aleę ramieniem.
– Tak, tak. – Kobieta machnęła ręką. – Wasz ojciec wie, ale utonął w ostatnich wynikach naszych badań i nie wypłynie z gabinetu, póki się z nimi nie upora – oznajmiła.
– I coś powiedział? Na temat szkoły? – podjęła Alea, ukrywając drżenie głosu. Oddała list w ręce Erin i zgarnęła torby, przemieszczając się w ślad za matką do salonu. Poczuła nagle, że ma nogi jak z waty.
– Też jest dumny – zapewniła Wenona, nagle zaabsorbowana własnymi myślami. – No, ale żeby informować tak w ostatniej chwili… Rok szkolny zaczyna się tam tydzień później niż standardowo, ale przecież i tak za moment! Opłaciliśmy już kolejny rok dla was obu w Bloomington, razem z pokojami. Będzie to teraz trzeba szybko odkręcić – mamrotała głównie do siebie. – No ale wasz ojciec to załatwi. SAMUELU! – Podniosła nagle głos, prawie przyprawiając własne córki o zawał. – Samuelu, trzeba odzyskać nasze pieniądze!
Wszystko wskazywało na to, że ojciec także nie był senturalny. Bliźniaczki pozostawiły matkę w salonie i pomknęły po schodach na górę, prawie wpadając po drodze na młodszego brata.
Sytuacja zaczynała robić się… skomplikowana. To znaczy nie żeby istnienie Wampirów, Wilkołaków, Łowców, Czarodziejów i Zmiennokształtnych samo w sobie nie było skomplikowane. Ale kiedy na dodatek twoi właśni rodzice nie mają o tym pojęcia? Potencjalnie problematyczne.
Szybko się okazało, że sentura jest wszędzie. Przenika się wciąż z naturą w każdym miejscu. Na przykład: dęby były naturalne, podczas gdy sosny – senturalne. Alea miała trudności z oceną, czy jest to informacja pocieszająca, czy wręcz przeciwnie. Z jednej strony poczuła odrobinę ulgi na myśl, że nie trafi do jakiegoś zupełnie obcego wymiaru. Z drugiej – wszechobecność sentury oznaczała, że wszystko, co wydawało się znane i normalne, mogło skrywać jakiś sekret. Tak jak, najwyraźniej, sosny. Tak jak – z czym wciąż nie mogła się do końca pogodzić – jej własne ciało.
Co gorsza, Alea pozostawała w swojej rodzinie anomalią. Dziadkowie od strony matki mieszkali w stanie Vermont, dziewczyna pochwaliła się im więc miejscem w Szkole Mallaroya przez telefon. Sądząc po ich reakcji, nie byli senturalni. Jej ojciec tymczasem był adoptowany i nie posiadali informacji na temat jego biologicznych rodziców.
W przedostatnim tygodniu sierpnia w domu zapanowała dziwna atmosfera – widniejący na horyzoncie początek roku szkolnego dla każdego oznaczał teraz coś innego i wzbudzał odmienne emocje.
Państwo Lanford byli mikrobiologami morskimi, z czym wiązały się częste wyjazdy na konferencje i do stacji badawczych. Dwa lata temu otrzymali ekscytującą ofertę realizacji projektu badawczego za granicą, który wymagałby nieobecności obojga w tym samym czasie. Po wielu rodzinnych dyskusjach skończyło się to tak: siostry, które akurat rozpoczynały naukę w szkole średniej, wybrały placówkę z internatem, a ich wówczas siedmioletni brat zamieszkał w Australii z ciocią, która szczęśliwym zbiegiem okoliczności miała syna w tym samym wieku.
Gdy po dziesięciu miesiącach projekt badawczy rodziców dobiegł końca, Derek wrócił na stałe do domu. Bliźniaczki tymczasem grzecznie, ale stanowczo oznajmiły, że mają już w szkole ułożone życie towarzyskie, lubią swoich nauczycieli oraz dobrze im się żyje w internacie, więc nie zamierzają się nigdzie przenosić. No i zostały.
Lanfordowie byli rodziną pełną miłości, ale nie głębokiej przyjaźni. Rodzice traktowali dzieci jak partnerów i nieraz polegali na ich niezależności, pochłonięci pasją zawodową. Derek od szóstego roku życia upierał się przy noszeniu eleganckich koszul i muszek, miał mózg introwertycznego geniusza, oczy starca i drobne ciałko dziecka, a większość czasu poświęcał na szachy, gry wideo lub samodzielną naukę. Bliźniaczki tymczasem żyły we własnym świecie (z niepokojącą liczbą niewinnych przekrętów i długim czasem wylegiwania się w łóżkach). Dorastały odrobinę skażone nadmierną potrzebą samowystarczalności, ale były w tym zawsze razem.
Wizja spędzenia kolejnego roku szkolnego z dala od rodzinnego domu nie była więc niczym nowym. Nic jednak nie przygotowało sióstr na to, że będą jechać w dwa zupełnie różne miejsca. Erin do znanej im placówki w małym i dość nudnym miasteczku Bloomington. Alea do nowego miejsca pełnego Wilkołaków czy Łowców…
– A podręczniki? – rzuciła niespodziewanie Wenona Lanford, gdy siedzieli przy obiedzie. – Czy na pewno napisali, że sami wam zapewnią podręczniki? No przecież nie będziesz takich ciężkich rzeczy wozić…
– Zapewnią – odparł ze spokojnym uśmiechem ojciec, pomagając bliźniaczkom wymiksować się z dyskusji.
Samuel Lanford, odmiennie od żony, zazwyczaj dążył do tego, żeby nie brać udziału w interakcjach społecznych, a gdy już został do takowych zmuszony, wychodził z założenia, że lepiej powiedzieć mniej niż więcej.
– A mundurki?! Noszą tam mundurki? Bo ja rozumiem, że to jest placówka prestiżowa i uczniowie muszą się prezentować godnie, ale żeby tak pozbawiać młodych własnego stylu…
– Mundurki są, ale dzieci muszą je wkładać tylko podczas oficjalnych uroczystości – wyjaśnił wciąż tak samo spokojny Samuel Lanford. Troszczył się o córkę tak jak matka, robił to jednak po cichu: zapoznając się z ogromem informacji dostępnych na stronie internetowej Szkół Stypendialnych i na witrynie placówki w Chicago. (W wersji dla ludzi, oczywiście).
– A pokoje? Czy są wystarczająco duże i zapewniają prywatność? Nie ma nic gorszego niż takie małe ciasne klitki…
– Mamo! – Erin przerwała matce zdecydowanym tonem, wbijając widelec w ziemniak. Potem spojrzała znacząco na swoją siostrę. Alea dłubała sztućcami w talerzu, nie jedząc prawie nic.
Dereka cieszył powrót do szkoły (co okazywał, utrzymując bardzo poważny wyraz twarzy), ich matka była przejęta, ojciec subtelnie zatroskany, a tymczasem Alea? Od kiedy Alea Lanford nie znalazła wśród najbliższych nikogo senturalnego, zagubienie zaczęło sączyć się powoli do jej głowy i teraz tworzyło tam już pokaźnych rozmiarów jezioro.
Jasne, mogła spróbować rozpocząć całe te oficjalne procedury wtajemniczania rodziców, tylko co jej po tym? I tak nie będą znali oni odpowiedzi na jej tysiące pytań. W dodatku oboje byli biologami. Sentury nie da się zbadać w naukowy sposób – tyle już z Erin zrozumiały. Inaczej dawno zostałaby odkryta. Alea nie wyobrażała sobie, jak jej rodzice mieliby dalej z pasją zajmować się swoimi badaniami, nagle obarczeni świadomością, że połowy rzeczy nie widzą i nigdy nie zobaczą przy pomocy swojego ludzkiego sprzętu.
Miała więc Erin. Tylko Erin i aż Erin, i to by jej w zupełności wystarczyło, gdyby nie fakt, że oto musiały się rozdzielić. Na cały rok szkolny. Z Erin u boku, Alea byłaby gotowa iść dziarsko w nieznane. Pewnie jeszcze śmiałyby się po drodze. Ale sama? Gdyby decyzja należała do niej: ekscytująca nowa moc i wielka przygoda czy dalsze dzielenie swojego życia z Erin… wybór nie byłby wcale łatwy.
Wyboru jednak nie dostała. Jedyne, co mogły teraz zrobić, to odliczać dni do rozłąki i próbować nauczyć się więcej o nowym świecie. Niełatwo było jednak brać senturalną wiedzę na poważnie, jeśli na kolejnej stronie czytanej książki jakiś Wampir, doświadczywszy kilkuset lat nieżycia, dochodzi do wniosku, że nic nie interesuje go bardziej niż siedemnastoletnia dziewczyna (wysoce podejrzane) i wyznaje jej miłość.
– To było w sumie dobre pytanie – odezwała się Erin, gdy już udało im się uciec od stołu do własnego pokoju. – O mundurkach – doprecyzowała w zamyśleniu. – Myślisz, że Zmiennokształtni dostają też wersje zwierzęce? Takie, wiesz, kubraczki dla psów i kotów…
– Dobra, dobra. Superśmieszne – rzuciła Alea ponuro, wywracając oczami.
– A jak ktoś jest na przykład wężem – kontynuowała Erin, szczerze zaabsorbowana. – To myślisz, że mu dają po prostu… skarpetę? Taką jedną…
Okej. Po krótkim namyśle Alea była w stanie uznać, że wizja spędzenia całego roku szkolnego bez Erin nie była wcale aż tak tragiczna.
Reprezentant szkoły przyjechał następnego dnia po południu, umówiwszy się uprzednio z rodzicami przez telefon. Był nudny. Frustrująco nudny.
Zdołał zamienić słowo z Aleą tylko raz, na samym wejściu, gdy zapanowało zamieszanie związane z przejściem od drzwi frontowych do salonu. Zapytał tylko, czy ktoś poza nią jest w rodzinie senturalny, a ona powiedziała, że chyba nie. Było to bardzo dziwaczne. Alea czuła, że nie tylko dla niej. Oficjalna rozmowa telefoniczna, którą odbyła z jakąś inną pracownicą, pokazała jasno, że cała ta sentura ma zorganizowany system. Tymczasem oto nudny gość w nudnym garniturze po nudnej czterdziestce pytał ją szeptem w progu o to, kto jest jakiego rodzaju. Myślała o tym cały czas, podczas gdy on i jej rodzice dopełniali ludzkich formalności.
Brak osoby senturalnej w jej najbliższej rodzinie musiał być bardziej niecodzienny, niż na początku zakładała. Przynajmniej u Zmiennokształtnych. Wyczytały już z Erin, że Łowców, Wilkołaki i Wampiry się przemienia. Zupełnie prawdopodobne jest więc, że wszyscy inni w rodzinie są ludźmi, ale jednocześnie nie da się być po przemianie tak samotnym jak ona, bo przecież już na starcie potrzebne są dwie osoby: przemieniony i przemieniający. Nawet Wilkołaki miały tyle przyzwoitości, żeby wywęszyć nowo ugryzioną osobę i wprowadzić ją w zasady sentury. Czarodziejstwo tymczasem było dziedziczne, tak jak zmiennokształtność, ale moce tamtych przejawiały się prawie od razu po urodzeniu.
Z powodu nieświadomości rodziców w rozmowie nie padało nic na temat sentury. Mężczyzna przedstawił cały program nauczania, ale przynajmniej połowa z tego musiała być kompletną ściemą, bo wszystko było ludzkie. Tymczasem prawne aspekty transferu nie interesowały Alei w ogóle. W efekcie, gdy tylko dostała pozwolenie, pożegnała się grzecznie i umknęła na górę do pokoju, gdzie czekała na nią niecierpliwie siostra.
– No i? – rzuciła Erin, kiedy tylko Alea się pojawiła.
– Powiedziałabym ci, ale szkoda mi energii, bo wiem, że podsłuchiwałaś.
Erin zrobiła dramatycznie urażoną minę, ale nie zaprzeczyła.
– Gość wygląda jak najbardziej przeciętny człowiek świata – przyznała.
– Prawda? Ja wiem, że chodzi właśnie o to, że sentury gołym okiem nie widać, ale myślałam, że teraz już będę w stanie przynajmniej powiedzieć, jakiego facet jest rodzaju!
Paradoksalnie tym razem Aleę niepokoiła normalność. Począwszy od przeciętnego wyglądu mężczyzny do poruszanych przez niego w rozmowie z rodzicami tematów – wszystko było do bólu zwyczajne i nastolatka zaczynała się zastanawiać, czy to nie jest jednak jakiś wielki dowcip lub przekręt. Od pierwszego dnia przemiany jej zdolności nie dały o sobie znać ponownie ani razu. Jeśli tak dalej pójdzie, zaraz będzie w stanie sama siebie z powrotem przekonać, że tylko jej się wydawało.
Dokładnie w tym momencie do pokoju dziewczyn przez otwarte okno wskoczyła kuna. Zwierzę wylądowało na łóżku Erin, przebiegło po materacu, zeskoczyło na ziemię i zmieniło się w nagą kobietę. Poziom normalności w pomieszczeniu natychmiast znacząco spadł. Bliźniaczki znów na moment się zawiesiły, wpatrzone w intruzkę z otwartymi ustami.
Kobieta wyglądała młodo – przed trzydziestką. Miała całkiem spory biust, wyraźnie miękki brzuch i wytrenowane mięśnie ud. Jednak mimo nagości największą uwagę przyciągał jej łobuzerski uśmiech i odważne, prawie wojownicze spojrzenie brązowych oczu. Przeniosła wzrok na stojące obok siebie siostry i zaśmiała się krótko.
– No nieźle. Naprawdę jesteście takie same – rzuciła z rozbawieniem, rozczesując palcami potargane kasztanowe włosy.
– No taka jest jakby idea bycia bliźniaczką – oznajmiła Erin z nutą wrogości w głosie. Jej słowa stłumiły nieco dłonie, w których ukryła swoją twarz, kiedy pierwsza fala szoku minęła. Czuła się dziwnie, patrząc na nagie ciało obcej osoby.
Kobieta z lekkim opóźnieniem zrozumiała tę reakcję.
– Ach, sorry – westchnęła i odwróciła się tyłem. Jej wzrok padł na szlafrok zwisający z oparcia krzesła. Chwyciła go bez pytania i narzuciła na opalone ciało. Nie był nawet specjalnie ciasny. Może odrobinę przykrótki. – Jak się cały dzień jest nagim zwierzęciem, to potem bycie nagim człowiekiem wydaje się zupełnie normalne.
Alea tymczasem miała chwilowy problem z odzyskaniem zdolności mówienia. Została praktycznie zahipnotyzowana postacią nieznajomej, gdy tylko ta się przed nimi pojawiła. Powinna pójść w ślady siostry i przestać się gapić, ale jakoś jej to nie wychodziło.
– To chyba nie jest kuna – wydusiła z siebie wreszcie cicho. W jej głowie ewidentnie zrobił się jakiś korek myślowy. – Jeżu, czy to jest sen? Ona mi wygląda na postać, która się objawia we śnie…
Stało się jasne, że mózg Alei przechodził obecnie restart. Erin zerknęła na siostrę najpierw w szoku, potem z cieniem podejrzliwości, odnotowując sobie z tyłu głowy, by zapytać ją później, jakie konkretnie miewa ostatnio sny… Jednak na razie skupiła uwagę na sprawach bieżących.
– Chyba nie rozumiem, co się teraz dzieje – oznajmiła, przenosząc spojrzenie z Alei na intruzkę.
– Dzięki – rzuciła tymczasem kobieta w odpowiedzi na pokraczny i chyba niekontrolowany komplement, posyłając Alei szeroki uśmiech. – A jeśli chodzi o ciebie – skierowała uwagę na Erin – wrzuć na niższy bieg, maleńka, okej? Wiem, jak działa bycie bliźniaczką. Mówię o tym, że jesteście teraz totalnie identyczne. Tak, no wiesz, totalnie. Nie mów, że innych to nie szokuje.
Tym razem żadna z sióstr nie znalazła właściwych słów. Były przyzwyczajone do zaskoczenia, jakie wywoływało ich podobieństwo, co nie znaczyło, że zawsze potrafiły na nie zareagować.
Kobieta rozejrzała się dookoła z niespecjalnie dużym zainteresowaniem, a potem z roztargnieniem wzięła jakąś ozdobną figurkę z zagraconego blatu. Zaczęła ją obracać bezmyślnie w dłoni.
– No to która to Alea? – zapytała, znów rozciągając pełne usta w łobuzerskim uśmiechu. Odstawiła figurkę i zerknęła w bok na swoje rozmówczynie. Zaraz jednak jej uwaga wróciła na biurko. Czekając na odpowiedź, przeciągnęła palcem po stosie romansów.
Alea podniosła rękę, nadal nie czując się na siłach, by coś powiedzieć. Ich nieproszony gość miał w sobie coś, co sprawiało, że potrafiła się tylko czerwienić ze wstydu.
– Cool. – Dziewczyna skinęła jej głową w ramach spóźnionego powitania. – Eve Monday – przedstawiła się w ramach rewanżu. Potem odwróciła się, oparła o biurko udami, skrzyżowała ręce pod biustem i utkwiła wzrok w bliźniaczkach na dobre. – Jesteś Echem, Aleo. Jeśli jeszcze ci tego nikt nie powiedział, to już wiesz.
Erin przyglądała się Eve Monday z coraz większą podejrzliwością i z coraz mocniej zmrużonymi oczami. Głupie imię i dziwne nazwisko.
Alea przełknęła ślinę.
– Myślałam, że jestem Zmiennokształtna?
– Zmiennokształtni to twój rodzaj, tak. Echo to termin określający osobę, u której w rodzinie zdolności senturalne całkowicie zaniknęły, a potem po wielu pokoleniach nagle pojawiają się niespodziewanie. Mówi się, że sentura wtedy „odbija się na kimś echem” – wyjaśniła spokojnie. Beztrosko. – Może się to zdarzyć Czarodziejom lub Zmiennokształtnym. Bo wcale nie jest tak, że musi się im urodzić senturalne dziecko. Szanse na człowieka są niższe, ale są. No i bywa tak, że w ciągu kilku pokoleń rodzina głównie senturalna zmienia się w ludzką. A potem może pojawić się Echo. – Wzruszyła ramionami. – Łowcy i Wilkołaki rodzą tylko ludzi, a Wampiry nie żyją, tak że im to się może odbić co najwyżej krwią, nie?
Dopiero gdy Erin poczuła, jak coś gorzkiego rozlewa się jej w myślach, zdała sobie sprawę, że nadal czekała na swoją przemianę. Z jakiegoś powodu dopiero ta krótka wypowiedź Eve przekonała ją na dobre, że nic takiego się nie wydarzy. Nie była zazdrosna. Wcale nie była.
– Sorry, ale co ty tu robisz? – wypaliła ostrzej, niż zamierzała, szukając upustu dla nieprzyjemnych emocji, które nagle w niej wezbrały.
– Sorry, ale wpadłam w trosce o twoją siostrę – odparła Eve z odrobinę niebezpiecznym uśmiechem, bez problemu dopasowując swoją energię do energii Erin. – Nie wierz we wszystko, co będą ci mówili w tej szkole, Aleo. Jesteś Echem, nie masz więc jak zweryfikować otrzymywanych od nich informacji, ostrzegam zatem: część tego ich pieprzenia o sojuszu jest czysto propagandowa. Wyglądasz mi na mądrą osobę, więc po prostu… miej oczy szeroko otwarte, to moja rada.
– Yyy – zaczęła Alea. Jej rumieniec w końcu zelżał i zaczynała dochodzić do siebie, ale i tak musiała urwać i odkaszlnąć cicho. – I postanowiłaś… wskoczyć tu przez okno, żeby mi to powiedzieć? Nie zrozum mnie źle, nie próbuję być niemiła, ale kim ty jesteś? Poza tym, że Eve Monday, Zmiennokształtną.
Eve wyszczerzyła się z dziwaczną aprobatą.
– Mówiłam, że wyglądasz na mądrą osobę. Jestem członkinią… Jak by to prosto powiedzieć… – Urwała na chwilę. – No to może tak. Pracuję dla pewnej politycznej grupy Zmiennokształtnych. Może być?
– Szczerze, to teraz jest jeszcze gorzej – oznajmiła Erin. – Pracownicy grup politycznych nie powinni raczej wskakiwać przez okna do sypialni nastolatek.
– Erin… – jęknęła błagalnie Alea, posyłając siostrze znaczące spojrzenie.
Eve zachichotała.
– Niezłe. To, co powiem teraz, jest top secret – oznajmiła, nagle poważniejąc. – Jesteś nie tylko Echem, Aleo. Jesteś Echem z pewnego bardzo ciekawego rodu Zmiennokształtnych, który już dawno temu wygasł. Miałaś może nietypowe przemiany?
Ach. Rewelacyjnie. Tego właśnie bliźniaczkom teraz brakowało: więcej sekretów i dziwnych mocy.
– Przemieniłam się dwa razy w kota sąsiadów – odparła Alea wolno. – Czy to jest nietypowe?
– Nie. To jest, jeśli mam być szczera, bardzo nudne – odparła Eve bez ogródek. – Cóż. Teraz to nieistotne. Tak czy inaczej jestem tu, żeby cię ostrzec. – Jej ton z beztroskiego, a nawet lekko zaczepnego, zmienił się w całkowicie poważny. W brązowych oczach przestała na chwilę tańczyć buntownicza iskierka. – Wiem, że się nie znamy. Wiem, że pojawiam się tu znikąd i mówię ci dziwne rzeczy, i trudno temu zaufać, ale obiecuję ci, że robię to w twoim interesie. Tak jak powiedziałam: w tej szkole nie wszystko jest takie, jakie się wydaje. Jeśli zaczniesz zauważać, że twoje możliwości odbiegają od tych podstawowych, nie mów im. Nie mów nikomu, bo ściągniesz na siebie straszne rzeczy. Rozumiesz? Nie daj się nabrać na ten cały pokój i życie w pięknie zorganizowanym systemie. Tam wszyscy kłamią.
Zapewne była to tylko ich wyobraźnia, ale obie siostry odniosły wrażenie, że w pokoju zrobiło się nagle zimniej i ciemniej. W ich głowach pojawiły się dziesiątki nowych pytań, ale coś w sposobie mówienia Eve sugerowało, że nie mają po co ich zadawać.
– Wybaczcie całe to napięcie – rzuciła Eve po chwili, najwyraźniej wyczytując niepokój z min bliźniaczek. – To jest dziwna sytuacja także dla mnie. A przy tym zaskakująco wielkiej wagi. Chciałabym powiedzieć ci więcej albo nie musieć mówić nic, ale to nie mój wybór. – Znowu wzruszyła ramionami. – Ale obiecuję ci, Aleo – oznajmiła z determinacją. – Wam obu, właściwie. Tu po prostu chodzi o twoje bezpieczeństwo. Nie ufaj wszystkim i nie mów nikomu o tej mocy – powtórzyła. Wyglądała na szczerze przejętą. Wskazywał na to także fakt, że była gotowa włamać się przez okno tylko po to, żeby je ostrzec. Szkoda tylko, że nie było wciąż jasne, przed czym.
Alea już miała zaryzykować i mimo wszystko dokładnie o to zapytać, ale Eve ją ubiegła.
– O – rzuciła, unosząc palec, i przechyliła głowę w stronę uchylonych wciąż drzwi od pokoju. – Nudziarz z dołu wreszcie skończył. W takim razie czas na mnie.
– Przyjechaliście tu razem?! – zdumiała się natychmiast Alea, bo nie pasowało to zupełnie do wszystkiego, co zostało do tej pory powiedziane.
– Och, nie, nie. – Eve znowu uśmiechnęła się łobuzersko. – Nie jestem tu z nim, tylko po to, żeby mieć na niego oko. W związku z czym… Adiós! Trzymajcie się, piękne!
Przez sekundę Erin myślała, że dziewczyna upada na kolana. Zaraz jednak szlafrok opadł bezwładnie na podłogę, a z jego fałdów w stronę okna czmychnęła brązowa kuna. Siostry chwilę stały w bezruchu i patrzyły w ślad za zwierzęciem. Im bardziej chciały jakoś przerwać ciszę, tym bardziej się ona przeciągała.
– Weź mi powiedz, czy ja dobrze rozumiem – zaczęła wreszcie Alea. – Dzwoni do mnie superszkoła i mówi, że umiem się zmieniać w kota, ale mam nie mówić ludziom. A potem przychodzi naga laska i mówi, że umiem się zmieniać w superkota, ale mam nie mówić o tym w szkole.
– No. – Erin zaczęła wolno kiwać głową. – No tak. Na moje oko to kiedy pojedziesz do tej szkoły, pojawi się starzec z laską innego typu i białą brodą i powie, że masz wyruszyć na wyprawę, ale nie możesz o tym mówić kobiecie kunie. A jak pójdziesz na wyprawę, to spotkasz błyszczącego Wampira, który powie, że ma skórę mordercy, ale nie możesz powiedzieć już zupełnie nikomu.
– Okej – odparła Alea beznamiętnie. – Fajnie.
2.
Rok szkolny zaczynał się dla Erin w ostatnim tygodniu sierpnia, dla Alei na początku września. W dodatku Bloomington leżało prawie dokładnie między ich rodzinną Columbią na południowym zachodzie stanu Illinois a Chicago na północnym wschodzie. Dzięki temu nietrudno było przekonać rodziców (oraz opiekunów internatu), by pozwolili Alei spędzić jej ostatni wolny weekend w dawnej szkole. Miała przenocować w pokoju siostry, a potem odbyć ostateczną podróż do Szkoły Stypendialnej imienia Flanagana Mallaroya już sama, pociągiem.
To Alea naciskała najmocniej na taki układ. Całe wakacje spędziła w przekonaniu, że po letniej rozłące wróci do dobrze już znanego miejsca i uściska szkolnych przyjaciół. Po czym nagle wszystko się zmieniło. Nie mogła zostać w Bloomington, chciała jednak mieć przynajmniej szansę pożegnać się ze wszystkimi osobiście.
Bliźniaczki miały za chwilę rozpocząć jedenastą klasę: trzeci rok z czteroletniego liceum. Miały być Juniorkami (tylko rok pod Seniorami) i wreszcie doświadczyć, jak to jest prawie wszystkich kojarzyć i prawie wszystko wiedzieć – rozumieć, którego nauczyciela unikać, które szafki się zacinają i które jedzenie w stołówce powoduje ból żołądka. Dla Erin wszystko to wciąż stało otworem. Alea zaczynała od nowa. Czekało ją wejście do obcej szkoły, do obcej rzeczywistości, od razu na trzeci rok. Jakby tego było mało, nauka we wszystkich tych elitarnych, wybitnych, niezwykłych, oszałamiających, no cholera, magicznych – dosłownie i w przenośni – Szkołach Stypendialnych trwała nie cztery, a pięć lat. Co oznaczało, że Erin wyprzedzi ją w życiu o rok i kto wie, czy Alea kiedykolwiek ją potem dogoni…?
Była podekscytowana. Jasne, że była. Kto by nie chciał mieć specjalnych mocy i fascynujących sekretów? Ale uczucie to wcale nie zamazywało wszystkich innych, które także ściskały ją za serce. Zmiany bowiem zachodzą niemal zawsze po postacią wymiany: starego na nowe. Aby coś zyskać, coś trzeba utracić. Alea Lanford nie była jeszcze do końca pogodzona ze swoimi stratami.
Ponieważ początek szkoły średniej był czasem, gdy bliźniaczki przechodziły kryzys indywidualności, uparły się wówczas, żeby nie mieszkać w tym samym pokoju. Alea wylądowała więc z Julie – sentymentalną dziewczyną, którą Kosmos chyba po prostu wyciągnął z Romea i Julii, i wrzucił do tej rzeczywistości. Erin dzieliła mały pokoik z Bethany – sprytną, uszczypliwą brunetką. Razem stworzyły zgraną czwórkę i spędziły dwa lata na wspólnym popełnianiu błędów, który to proces niektórzy nazywają dorastaniem.
Erin wyjechała do Bloomington pierwsza i pięć dni spędzone bez niej w domu rodzinnym było dla Alei nieprzyjemną próbką tego, jak dziwnie będzie przeżyć cały rok oddzielnie.
W sobotę wreszcie dołączyła do bliźniaczki i wraz z Julie oraz Bethany spędziły dzień na słodko-gorzkiej celebracji rozłąki. W niedzielę trójka wciąż zapisana do szkoły musiała zgłosić się na dodatkowe szkolenia BHP. Alea dała znać, że pójdzie w tym czasie na ostatni, sentymentalny spacer po budynku, gdy więc Erin i Bethany powróciły do pokoju, nieobecność dziewczyny nie była wcale podejrzana. To znaczy, dopóki Erin nie zobaczyła zostawionej na poduszce kartki papieru.
Eve mnie potrzebuje. Wrócę po rzeczy w sobotę. Ominę pierwszy tydzień szkoły. Kryj mnie. – A
– Kochana Aleo, byłabym wdzięczna, gdyby twoje wiadomości brzmiały mniej jak list od porywacza – wymamrotała pod nosem Erin. Ze zmarszczonymi brwiami obróciła kartkę kilka razy w dłoniach, upewniając się, że nie ma w niej żadnego dodatkowego, sekretnego przesłania. Potem przeniosła wzrok na poduszkę, gdzie leżał telefon komórkowy siostry. – No do cholery jasnej… – dodała, tym razem już wcale nie rozbawiona.
Czemu, czemu, czemu Alea zostawiła swój telefon i większość rzeczy? Miała wyjechać, owszem, ale jutro rano, na rozpoczęcie roku w Chicago! Dokąd pojechała z tą obcą Zmiennokształtną i po co? Na całe pięć dni, ot tak?!
– Co ta dziewczyna odwala, co? Kim jest Eve? Sobota jest prawie za tydzień!
Erin niemal podskoczyła w miejscu. Potem odwróciła się gwałtownie, zgniatając kartkę w dłoni, ale było za późno. Bethany ewidentnie przeczytała jej przez ramię całą treść. Skubana potrafiła być niesamowicie cicha.
– Nieważne – westchnęła Erin, próbując zdusić w sobie irytację. Wiedziała, że Alea jest rozsądna. Nie pojechałaby w ciemno bez powodu, nie zostawiłaby komórki, gdyby nie musiała, i pożegnałaby się osobiście, gdyby mogła. Racjonalna strona Erin to rozumiała. W żaden sposób nie pomagało to jednak uspokoić emocji. Frustracja. Niepokój. Zagubienie. Pismo było Alei, okoliczności wrzeszczały jednak: porwanie! Tylko że w grę wchodziła także cała ta szalona sentura, przez którą scenariusz stawał się nagle mniej mroczny i bardziej prawdopodobny. Albo może właśnie nie…?
W pokoju zaczynało się robić ciasno od samych domysłów Erin. Dobrze, że przynajmniej Julie teraz z nimi nie było, bo zabrakłoby miejsca.
Bethany w milczeniu obserwowała, jak Erin zaczyna nerwowo krążyć po ich niewielkiej wspólnej przestrzeni. Nastolatka zgarnęła komórkę Alei, przez chwilę bezmyślnie otwierała i zamykała kolejne aplikacje, potem przeszła do biurka z dziwnie nieobecnym spojrzeniem. Zajrzała do szafy, zajrzała do torby. Widać było, że potwierdza to, co i tak już wiedziała – Alea wzięła ze sobą tylko kilka rzeczy i zniknęła.
Potem nagle w oczach Erin błysnęło coś nowego. Dziewczyna zamarła, a następnie raz jeszcze podeszła do biurka. Tym razem chwyciła swój leżący na krześle plecak i zaczęła w nim nerwowo grzebać, aż wreszcie znalazła portfel. Otworzyła go i zamarła ponownie.
– Dobra, co się dzieje? – odezwała się w końcu Bethany, która wreszcie usiadła na swoim łóżku, ale nie spuszczała wzroku z przyjaciółki.
– Jak ci powiem, że nie mogę ci nic powiedzieć, ale musisz mi pomóc, to mi pomożesz? – zapytała Erin wolno, odkładając portfel na blat i odwracając się do Bethany.
– Nie – odparła dziewczyna natychmiast z grobową miną.
– Beth, ja mówię poważnie – jęknęła Erin. – To jest megaważne.
– No ja też mówię poważnie – nie odpuszczała Bethany, wciąż odrobinę wojowniczo nastawiona. – Laska, nie wiem, co ty i Alea znowu wykombinowałyście, ale to jest o krok za daleko, okej? Ona sobie w sekrecie pojechała gdzieś na kilka dni? Powaliło ją? My mamy po szesnaście lat, przecież z tego będą problemy dla szkoły i dla waszych rodziców, jak coś się stanie! Jak mi nie powiesz, co się dzieję, to wstanę i pójdę do sekretariatu ogłosić, że ktoś porwał twoją siostrę.
– O jeżu, no przecież…
– Nie no, poważnie mówię. – Bethany wzruszyła ramionami. – Jeśli mam ci pomóc, to musisz mi dokładnie powiedzieć w czym i dlaczego. I nawet nie próbuj kłamać, E. Wiesz dobrze, że zawsze potrafię rozpoznać, kiedy kłamiesz!
– Dobrze – oznajmiła wolno Bethany, kiedy wysiedziały już odpowiednio długą chwilę po tym, jak Erin skończyła nerwowo opowiadać całą historię. – Pozwól, że ja podsumuję. Alea pojechała z jakąś obcą Zmiennokształtną, podmieniła ci w portfelu twoje świeżo upieczone prawko jazdy na swoje i napisała „kryj mnie”. I twój piękny umysł uznał, że to znaczy, że musisz jutro pójść na rozpoczęcie roku w szkole pełnej dziwnych istot, o której nie powinnaś wiedzieć i nie powinnaś mi mówić. I w dodatku chcesz, żebym ja w tym czasie wszystkim mówiła, że leżysz tu w łóżku chora.
– Dlaczego patrzysz na mnie, jakbym postradała zmysły? – zapytała Erin, lekko urażona.
– Och, no nie wiem – rzuciła teatralnie jej przyjaciółka. – Może dlatego, że Al pewnie miała na myśli, żebyś… nie wiem. W sumie to nie wiem. Mam też pytanie za sto punktów, czemu ta kretynka zostawiła swój telefon! Zresztą tak czy inaczej, twoje przekonanie, że musisz pojechać za nią teraz do Chicago, to jest jakiś żart.
Erin zmrużyła oczy.
– Podejrzanie szybko i spokojnie zaakceptowałaś tę część, która mówi o istnieniu Zmiennokształtnych, Łowców, Czarodziejów, Wampirów i Wilkołaków – zauważyła.
– Meh. – Beth machnęła ręką lekceważąco. – Po prostu i tak uważam, że świat jest powalony. Istnienie Zmiennokształtnych nie rusza mnie bardziej od katastrofy klimatycznej.
– To chyba nie jest zdrowe.
– Dobra, nie zmieniaj tematu! Wiesz, co nie jest zdrowe? Człowiek w szkole dla Wampirów! Serio, Erin, no nie możesz mówić poważnie o tym wyjeździe. Alea ma wrócić w sobotę, tak? No to ominie ją pierwszy tydzień nauki. To nie koniec świata. Po cholerę ty się masz tam pchać?!
– Nie rozumiesz! – Erin zaczynała się niecierpliwić. Wszystko było skomplikowane i wymagało wyjaśnienia, a przy tym cały czas czuła, że zdradza nie swoje sekrety. Miała wrażenie, że nie ma wyboru, ale i tak ciążyło jej na sumieniu zdradzenie zaufania Alei. – Ta baba ze szkoły, która do nas dzwoniła…
– Do Alei – poprawiła ją uprzejmie Bethany.
– …podkreślała, że trzeba się stawić na rozpoczęcie. Że to jest superobowiązkowe. Te szkoły stypendialne nie są wyborem. Oni mają jakieś dziwne wewnętrzne polityki i rozkazują całej młodzieży senturalnej tam być. To jest jakiś dziwaczny nadzór! Wiedzą, kto nowy się przemienił, mają też jakiś system dobrowolnej rejestracji… No jeżu, nie mam pojęcia, jak to wszystko działa, ale jak Alea się nie pojawi, to zaczną jej szukać. Skontaktują się z rodzicami, to oczywiste, i już wtedy będzie wielki rozpierdol! Ale potem zaczną jej pewnie szukać tak… wiesz. Senturalną policją, czy co oni tam mają w tym swoim systemie. A Eve…
– Kobieta-kuna – wyjaśniła Beth, przede wszystkim samej sobie.
– …Eve mówiła, że to wszystko nie jest takie, jak się wydaje. Że im nie można ufać. Więc jak jutro na rozpoczęciu w szkole Alea się nie pojawi, to będzie rozpierdol z rodzicami i rozpierdol z Eve, i pewnie rozpierdol z nami, bo tu powinni nas pilnować, a zgubili Aleę. I na stówę uznają, że my wiedziałyśmy o jej ucieczce i nikomu nie powiedziałyśmy.
– Erin?
– Co?!
– My wiemy o jej ucieczce i nikomu nie mówimy.
– O mój jeżu! – jęknęła Erin dramatycznie, jakby nastawienie przyjaciółki ją wykańczało, ale kąciki jej ust drgnęły ku górze.
Uwaga była nie tylko słuszna, ale także całkiem zabawna. W taki gorzki, trochę bezradny sposób. Napięcie między nimi w dziwny sposób zostało rozładowane. Beth nadal siedziała na swoim łóżku, Erin chodziła tam i z powrotem, jakby buzująca w niej energia nie pozwalała jej się zatrzymać w miejscu. W końcu jednak stanęła, zwrócona twarzą do przyjaciółki, i wsparła ręce na biodrach z determinacją.
– Słuchaj. Ja wiem, że to brzmi, jakbym postradała zmysły, ale tylko na początku. Bilety na pociąg są kupione. Pojadę jutro, spędzę pięć dni jako Alea, wrócę tu w piątek, w sobotę przyjedzie Alea. Oddam jej telefon, odzyskam swoje prawko, pogadamy sobie, a potem ona pojedzie do Chicago i nikt się nigdy o niczym nie dowie. Ta dam! Proste. – Erin nawet samej siebie do końca nie przekonała, ale była gotowa uparcie brnąć w dyskusję, aż Bethany się ugnie i zgodzi jej pomóc.
– Chcesz wiedzieć, co myślę? – zapytała przyjaciółka z ciężkim westchnięciem.
– A myślisz coś, o czym chciałabym wiedzieć? – zręcznie odbiła piłeczkę Erin.
– Nie.
– No to nie chcę.
– To masz pecha. – Beth wzruszyła ramionami. – Słuchaj. Wy obie jesteście chyba jakieś uzależnione od adrenaliny. Jedna lezie w tajemnicy za praktycznie obcą osobą, cholera wie, po co i dokąd, druga się chce pchać do jakiejś magicznej szkoły.
– Senturalnej – poprawiła ją Erin.
– Nieważne. Nie pozwolę ci na to szaleństwo, E.
Z jednej strony Bethany zdawała się mieć absolutną rację. Erin rozumiała, jak niebezpieczne jest to, co chciała zrobić. Tylko że Bethany nie słyszała ostrzeżeń szkoły na temat złamania przepisów ani ostrzeżeń Eve na temat szkoły. Nie widziała na własne oczy, jak ktoś zamienia się w zwierzę. Nie okłamywała swoich rodziców i nie stała w obliczu ryzyka, że wszystko zaraz wybuchnie w jeden wielki chaos. Może Erin reagowała teraz emocjonalnie, ale i bez tych emocji powody pozostawały takie same! Bethany tymczasem zdawała się wchłaniać to wszystko jak jakiś film. Trudno było się jej dziwić, nie dostała żadnego dowodu, tylko masę wiadomości, które brzmiały jak kompletne szaleństwo. Może i wierzyła swojej przyjaciółce, ale chyba jej podświadomość jeszcze nie do końca dała się przekonać, że to jest… prawda. Dla Beth Erin i Alea znowu zamieniały się miejscami z jakiegoś tylko dla nich ważnego powodu. Erin czuła tymczasem, że musi to zrobić, bo inaczej przewróci się pierwszy klocek wielkiego, straszliwego domina.
– Beth, ja ciebie nie pytam o pozwolenie. Ja cię informuję z nadzieją, że zdecydujesz się mi pomóc.
– Tak, Erin. Racja. – Przyjaciółka przybrała wojowniczy, ironiczny ton. – Właśnie poinformowałaś mnie, że wybierzesz się do szkoły pełnej nieludzkich stworów, z których na pewno przynajmniej część będzie mogła zrobić sobie z ciebie kolację. I to żeby ukryć fakt, że twoją siostrę ktoś praktycznie porwał. To świetny plan, ma tylko jedną wadę: JEST DO DUPY.
Erin z oburzenia aż otworzyła usta.
– Myślisz, że mam wybór? Słuchałaś mnie w ogóle, kiedy ci mówiłam, że jeśli Alea się tam nie stawi, to nie tylko zaczną stresować naszych rodziców, ale jeszcze kogoś na nią naślą?! Rozpęta się piekło! Rozpęta się okropne piekło tylko dlatego, że jej przez chwilę nie będzie. Podczas gdy tak się składa, że ja mogę być Aleą!
– MOGŁAŚ, Erin, MOGŁAŚ być Aleą! Jeśli dobrze zrozumiałam, twoja siostra okazała się czymś więcej niż człowiekiem! Niby jak to obejdziesz? A poza tym może powinni jej szukać? Może powinni niepokoić twoich rodziców? Co to w ogóle za sytuacja, żeby szesnastolatka sobie znikała na pięć dni z kimś obcym!
– Hej! – Erin podniosła głos, wyrzucając z siebie to jedno słowo ostro, jak ostrzeżenie. W jej oczach płonął ogień. – To jest Alea! To ona zna wszystkie fakty, nie my! To ona może podjąć najlepszą decyzję, co z tym zrobić, więc jeśli mnie poprosiła, żebym ją kryła, to będę ją kryć. Rozumiemy się?! To jest jej sekret. To ona będzie musiała spędzić cały rok w miejscu, które jest dziwne, kontrolujące i najwyraźniej nie można mu ufać. Więc zrobię to, o co mnie poprosiła. Nie każ mi żałować, że ci to wszystko powiedziałam, Beth – dodała, wciąż rozzłoszczona, jednak już spokojniejszym tonem.
Bethany wzdrygnęła się lekko. Erin potrafiła wybuchnąć, ale nigdy dotąd na nią. Przez chwilę widać było w jej oczach strach, jednak jego powodem nie była sama złość Erin. Chodziło raczej o to, że dopiero ta pełna pasji reakcja uświadomiła Bethany, że to wszystko dzieje się naprawdę. Do tego momentu było wciąż całkowicie odrealnione, teraz nabrało ciężaru i osiadło między nimi w małym pokoju.
W jednym Erin z pewnością miała rację – to nie one wiedziały, co się tak naprawdę dzieje.
Cisza się przeciągała. Wreszcie Beth zacisnęła usta i skinęła głową. Wyglądało na to, że muszą trzymać się razem.
– Rozumiem – powiedziała. Patrzyła, jak ogień w oczach Erin gaśnie i pozostawia po sobie jedynie puste spojrzenie. Nastolatka opadła na krzesło jak szmaciana lalka.
– Sorry – rzuciła Erin po chwili. – To wszystko jest po prostu… Nie chciałam na ciebie naskoczyć.
Bethany kiwnęła głową na znak pojednania i znowu przez moment pozwoliły sobie na wspólne milczenie. Erin odchyliła głowę i spojrzała w sufit.
– Siostrzyczko, gdzie jesteś? – szepnęła cicho.
Sufit nie odpowiedział.
Gdy napięcie zelżało, Bethany na powrót podjęła temat, teraz z nieco wymuszoną nutą swobody w głosie.
– Naprawdę myślisz, że uda ci się udawać Aleę w tej szkole imienia Falaflona czy jak mu tam?
– Flanagana. Flanagana Mallaroya – poprawiła ją Erin i na jej ustach pojawił się cień uśmiechu.
– Jeżu, Flanagan. – Beth też uśmiechnęła się nieśmiało. – Jak szkoła, której patron ma tak na imię, może być w ogóle brana na poważnie? To musiał być niezły gość, ten Mallaroy, skoro mimo takiego imienia zrobili z niego patrona…
– No…
– To już Falafel Mallaroy byłby lepszy…
Spojrzały na siebie i nagle wybuchły śmiechem. To nie był wesoły, beztroski śmiech. To był głośny, nagły śmiech pełen niepewności. Taki, który ma zmyć stres z umysłu i niepokój z twarzy. Był im potrzebny i zadziałał. Kiedy w końcu udało im się opanować, obie czuły się odrobinę lepiej.
– Dobra, E, a tak serio. Mówiłaś, że coś tam już czytałyście o tych innych rodzajach? Naprawdę możesz tam jechać jako człowiek? Tak, żeby się nie dać zjeść ani zdemaskować…
– Wydaje mi się, że naprawdę tak – przytaknęła ostrożnie Erin.
Wiedziała już, że tylko Wilkołaki potrafią tak po prostu rozpoznać innych przedstawicieli swojego rodzaju – jakimś wilczym instynktem i trochę po zapachu. Wampiry tymczasem wyczuwały zapach ludzkiej krwi, ale tylko po wejściu w tryb polowania. Był to, jeśli dobrze zrozumiała, specyficzny trans i tylko wtedy ujawniały się ich kły. Tekst, który czytały z Aleą, zapewniał jednak, że mało kto to praktykuje. We współczesnym świecie Wampiry pozyskiwały krew w cywilizowany sposób. Ryzyko, że ktoś przy niej wejdzie w tryb polowania, była równa z tym, że w stołówce pozostali uczniowie będą patroszyć złowione przez siebie ryby.
Erin nie czuła się pewna ani swojej decyzji, ani swojego bezpieczeństwa. To znaczy – stresowała się jak cholera już teraz, chociaż nawet nie opuściła jeszcze własnego internatu. Wydawało jej się jednak, że irracjonalny jest właśnie ten strach, a nie jej plan. Wszyscy wyglądali jak ludzie. Alea była Echem, miała prawo na niczym się nie znać. Dodatkowo dopiero co obudziły się jej zdolności, normalne więc było, że nie potrafiła nad nimi w pełni panować i zmienić się na zawołanie. Dawało to Erin idealne warunki, by się pod nią podszyć. Poza tym to była szkoła! Jak niebezpieczny mógł być budynek pełen nastolatków, niezależnie od ich rodzaju?
Da radę. Prawda? Da radę. A jeśli ją nakryją… W najgorszym wypadku stanie się po prostu to, co stałoby się i tak, gdyby żadna z bliźniaczek nie pojawiła się na rozpoczęciu. Prawda…?
Jeśli nawet ręce jej się trochę trzęsły, gdy przepakowywała walizki, nikt nie musiał o tym wiedzieć.
– Mogę zadać ci obraźliwe pytanie? – odezwała się Bethany, kiedy światło było zgaszone i obie leżały w swoich łóżkach.
– Mhm – mruknęła Erin. Była wykończona stresującym dniem i jednocześnie zbyt przejęta, by zasnąć.
– Czy w jakimś małym stopniu nie robisz tego też dla siebie? Nie tylko dla Alei…
– Co? – odparła Erin zbyt szybko, a potem zacisnęła usta, podczas gdy wstyd objął ją w talii gorącymi dłońmi.
– No wiesz – rzuciła cicho Beth. Ton miała łagodny. Wyrozumiały. Prawie przepraszający. – Czy nie pchasz się tam też dlatego, żeby to wszystko zobaczyć. Czarodziejów, Łowców? Cały ten inny świat. Bo Alea jest teraz jego częścią, prawda? A my… my nie. My jesteśmy nadal tutaj i jutro rano zaczynamy od matematyki.
– Zazdrościsz jej? – zapytała Erin szeptem, omijając własną odpowiedź.
Przez moment leżały w ciszy.
– Trochę tak – przyznała wreszcie Bethany.
– Ja trochę też – zgodziła się ledwo słyszalnie Erin Lanford.
3.
Taksówka prawie najechała na jej stopy, z rozpędu pokonując krawężnik. Stary kierowca miał srogą twarz i wielkie pomarszczone dłonie. Pomógł dziewczynie załadować rzeczy do bagażnika, po czym zaczął beztroską konwersację.
Czy podoba jej się miasto? Czy jest pierwszy raz? Czy na długo?
Erin odpowiadała krótko, z uprzejmym uśmiechem, i marzyła, żeby się zamknął. Przepychali się przez ulice dobre czterdzieści minut i już kilka razy odniosła wrażenie, że nadkładają drogi, chociaż w ogóle przecież nie znała Chicago. Wiedziała, że zapłaci katastroficznie wielką sumę za tę przejażdżkę. Pewnie całą gotówkę, jaką dali jej rodzice. Rozważała nawet przez moment, czy się na końcu nie pokłócić albo może teatralnie rozpłakać w celu wzbudzenia litości, ale kierowca był starym, wielkim facetem. Nie miała odwagi.
Z każdą kolejną minutą dziewczyna czuła, jak niewidzialna dłoń zaciska się coraz mocniej na jej żołądku. W nocy spała beznadziejnie, w podróży w ogóle. W dodatku pociąg miał opóźnienie i nad Erin wisiało teraz widmo spóźnienia na uroczystość rozpoczęcia roku w Szkole Senturalnej imienia Flanagana Mallaroya.
Kierowca w którymś momencie zamilkł. Dziewczyna została sam na sam z niespokojnymi myślami i okazało się to tak nieprzyjemne, że prawie zatęskniła za jego nudnymi pytaniami. Wlepiła wzrok w widok za szybą, żeby jakoś się rozproszyć.
Dom jej rodziców znajdował się w małej Columbii, ale tuż obok pokaźnego Saint Louis, Erin myślała więc, że wielkie miasta nie są jej obce. Jednak, jak się okazało, wcale nie była gotowa na kolosa, jakim było Chicago. Wieżowce pięły się do nieba niczym posągi wzniesione dla kapitalistycznych bóstw. Lustrzane szyby budynków błyszczały majestatycznie w górze, w dole kolorowe szyldy zapraszały gdzieniegdzie do sklepów i kawiarni. Wszystko drgało w rytmie pośpiechu, a hałas przebijał się nawet do samochodu, mimo zasuniętych szyb. Budynków nie było tylko tam, gdzie pod kołami pojazdów przesuwał się asfalt.
Gdy taksówka wreszcie się zatrzymała, miejski gąszcz dookoła zdążył się nieco przerzedzić – budynki były niższe, ulice mniej zatłoczone, widać było nawet jakieś skrawki zieleni – niemniej wciąż znajdowali się bez żadnych wątpliwości w mieście. Erin ze skrzywioną miną zapłaciła niebotycznie wysoką cenę za przejazd i wyskoczyła na chodnik. Dopiero kiedy potężna walizka na kółkach i niewiele mniejsza torba znalazły się bezpiecznie przy jej stopach, dziewczyna rozejrzała się uważniej. Poczuła przede wszystkim zaskoczenie. Była przekonana, że szkoła będzie się znajdowała na jakimś odludziu. Na obrzeżach miasta albo w ogóle kawałek za nim. W szczerym polu, gdzie nikt się nie zapuszcza i skąd trudno się wydostać.
– Przepraszam, ale czy to na pewno ten adres?! – zapytała, pukając w szybę taksówki. Gdy ta zjechała w dół, Erin powtórzyła pytanie raz jeszcze, tym razem głośniej, przekrzykując silniki samochodów.
Kierowca kiwnął głową.
– Tu, zaraz za rogiem na lewo! – Wskazał niechętnie ręką w stronę skrzyżowania znajdującego się kawałek dalej. – Nie wjechałem na teren, bo nawet od taksówek wymagają dokumentów! Szkoda czasu! Dojdzie panienka, to dosłownie za rogiem! Tu paręnaście metrów do skrzyżowania, w lewo wzdłuż muru i już panienka jest w bramie!
Nie czekając na jej odpowiedź, zamknął szybę i odjechał. Erin prychnęła pod nosem. Za tyle pieniędzy mógł ją chociaż zawieźć dokładnie na miejsce, a nie gdzieś obok!
Chicago nie bez powodu nazywane było wietrznym miastem. Wiatr utykał na ulicach otoczonych budynkami i szarpał wszystkich za włosy i ubrania, szukając drogi ucieczki. Dzień był ciepły, więc Erin miała na sobie krótki rękaw i teraz na jej przedramionach pojawiła się gęsia skórka.
Minęła kawiarnię urządzoną na parterze biurowca i obeszła róg budynku, skręcając w lewo, jak polecił jej taksówkarz. Nieomal przejechała komuś po stopach kołami ciężkiej walizy.
Po przeciwnej, prawej stronie jezdni wszystko wyglądało wciąż normalnie – ciągnące się budynki, chodnik, śmietniki, lampy uliczne. Po lewej stronie jakiś czas jeszcze biegła ściana tego samego biurowca, dalej pojawiał się kawałek zieleni zasadzonej przed wąskim apartamentowcem, a potem… wyrastał mur. Był tak wysoki, że musiała zadrzeć głowę, żeby dosięgnąć wzrokiem szczytu.
Przystanęła, zszokowana. Mur wypełniał przestrzeń miejską niczym kolejny budynek, ale zdawał się nie kończyć, ogradzając komicznie wręcz wielki obszar. Wszystkie budowle naokoło błyszczały oknami, tymczasem on straszył swoją solidną powierzchnią.
Nie wiedząc właściwie czemu, Erin pomyślała o pieniądzach. Szkoły Stypendialne pojawiły się sześć lat temu jak grzyby po deszczu. Sto trzydzieści osiem na terenie Stanów Zjednoczonych, szesnaście w Kanadzie. To nie mogło być tanie, zwłaszcza jeśli budowali w dużych miastach. Cała ta organizacja senturalna musiała niesamowicie dobrze radzić sobie w naturalnej ekonomii i dziewczynę ogarnął nagle niepokój, że szkoła będzie pełna rozpuszczonych, bogatych dzieciaków…