Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Nikt nie dostaje życia na własność. Bliźniaczki Lanford wiedzą to aż za dobrze, wciągnięte w sieć intryg, kłamstw i poświęceń. Erin utknęła w niezwykłej szkole z internatem, udając swoją zmiennokształtną siostrę. Podejrzane układy z czarodziejką, łobuzerskie przepychanki z wilkołakiem i publiczne policzkowanie królewicza wampirów o dziwo nie ułatwiły ukrywania faktu, że jest człowiekiem. Alea nie może jej pomóc, bo podróżuje z grupą tajemniczych rewolucjonistów, by ratować kraj przed Wielkim Niebezpieczeństwem… w którego istnienie zaczyna wątpić. Kiedy część sekretów wychodzi wreszcie na jaw, wszystko jedynie bardziej się komplikuje, a za rogiem już czekają kolejne – tym razem bardziej złowrogie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 487
1.
Generalnie winę ponosiła Cynthia Strike. Kiedy używała telefonu komórkowego, jej obowiązkiem było upewnienie się, że Alei Lanford nie ma w pobliżu. Powinna być bardziej uważna, szczególnie gdy dzwoniła osoba szpiegująca dla nich w Mallaroy.
– Dzisiaj zaczynają się testy samokontroli. Mam coś w związku z tym zrobić?
Cynthia, wyraźnie niezadowolona, zmarszczyła brwi.
– To już? – rzuciła nieprzyjemnym tonem. Wrzesień przeleciał w zawrotnym tempie i nie przyzwyczaiła się jeszcze, że już jest październik, a przecież najwyraźniej trwał on od siedmiu dni. – Nie. Jeszcze nic nie rób. Dam ci znać, kiedy coś zdecyduję – oznajmiła po chwili zastanowienia. – Coś jeszcze?
Po drugiej stronie linii zapanowała na chwilę podejrzana cisza.
– Wczoraj wdała się w… bardzo publiczną kłótnię z dziedzicem Castalawów – zdradziła wreszcie osoba. – Nie wszystkich tutaj to oczywiście obchodzi, ale dziewczyna zdecydowanie nie jest tak niezauważalna, jak byście sobie życzyli.
– Co dokładnie oznacza „bardzo publiczna kłótnia”? Wyrażaj się jaśniej, nie mam całego dnia. – Cynthia westchnęła głośno.
– Spoliczkowała go w obecności połowy szkoły.
– Rewelacyjnie. – Kobieta zaczęła masować skronie wolną dłonią. – Jak tak dalej pójdzie, to okaże się, że zostawienie tam Alei Lanford byłoby mniejszym problemem niż wysłanie Erin do Mallaroy na jej miejsce!
– Wysłaliście moją siostrę do Mallaroy?!
Zresztą może Cynthia nie ponosiła całej winy i jakaś jej część leżała jednak po stronie Eve Monday? Dziewczyna miała szkolić Aleę poza domem. Gdzieś na połaci dzikiej, wyschniętej trawy po drugiej stronie szosy, która przecinała to odludzie, biegnąc – jak się wydawało – znikąd donikąd. Powinny tam siedzieć jeszcze dobrą godzinę i to dlatego Cynthia straciła czujność.
Gdy tylko usłyszała oskarżenie, natychmiast przerwała połączenie i odwróciła się gwałtownie w stronę dziewczyny.
Wreszcie: może wszystkiemu winna była Alea Lanford. Lub, mówiąc dokładniej, może sytuacja została przez nią przynajmniej w jakimś stopniu zaaranżowana. W końcu nigdy wcześniej nie poruszała się po domu tak cicho, jak zrobiła to tym razem. Cynthia powinna usłyszeć trzaśnięcie drzwi frontowych lub skrzypienie paneli podłogowych pod jej ludzkim ciężarem. Tymczasem ta mała Zmiennokształtna podkradła się bezszelestnie, mimo braku zwierzęcej formy, i teraz stała tuż przed nią.
– Erin jest w Mallaroy?! – spytała dziewczyna z niedowierzaniem. – W szkole z Wilkołakami i WAMPIRAMI? – Była wściekła. – Zmusiliście moją LUDZKĄ siostrę, żeby poszła do tej cholernej szkoły, i nikt mi nic nie powiedział?! Ile to już trwa?!
– Co tu się… – Eve, zwabiona hałasem, weszła do sypialni gościnnej, w której Cynthia odbywała rozmowę.
– Erin jest w Mallaroy! – rzuciła Alea wojowniczo, odwracając się do niej gwałtownie, ponieważ Cynthia na razie zachowała milczenie.
Eve zerknęła na starszą Zmiennokształtną. Jej spojrzenie zahaczyło o ściskany przez kobietę w dłoni telefon komórkowy. Zobaczyła skrzywiony wyraz twarzy Cynthii, a następnie wściekłość płonącą w oczach Alei i sama dopowiedziała sobie resztę.
– Cholera – mruknęła i uniosła dłoń, żeby potrzeć nieco nerwowo szyję. – Aleo, nie powiem ci, żebyś się uspokoiła, bo za dużo razy w życiu ktoś we mnie rzucał tym tekstem. Ale nie ma sensu rozmawiać o tym, kiedy jesteś tak wzburzona.
Nie wyglądała na bardzo przejętą. Zresztą Cynthia też nie. Były raczej tylko niezadowolone. Trochę… sfrustrowane. Tymczasem wściekłość Alei Lanford rozchodziła się niewidzialnymi, ale zdecydowanie wyczuwalnymi falami. W jej zielonkawych oczach umarła cała uprzejmość, cała cierpliwość i wyrozumiałość.
– Pieprz się – rzuciła w odpowiedzi do Eve przez zaciśnięte zęby. Bardzo rzadko zdarzało jej się przeklinać. – Byłam spokojna. Byłam posłuszna, byłam grzeczna i wykonywałam każde wasze polecenie! A teraz jestem wkurwiona! – Palce miała zaciśnięte w pięści. Wykonała kilka kroków do tyłu, żeby odsunąć się od stojącej w progu Eve. Chciała mieć obie Zmiennokształtne w zasięgu wzroku, zamiast stać pomiędzy nimi. – Nie tylko manipulujecie życiem mojej siostry i narażacie ją na niebezpieczeństwo, ale w dodatku przez cały ten czas mnie okłamywałyście!
Cynthia zerknęła na chwilę gdzieś w bok, potem przeniosła wzrok na Eve. Zajmowanie się kryzysami dziewczyny nie było wpisane w zakres jej obowiązków i nie zamierzała tego zmieniać z powodu nagłego wybuchu.
Eve wyczuła nastawienie Cynthii i posłała jej krótkie, pełne irytacji spojrzenie, a potem skupiła całą uwagę na rozwścieczonej Alei.
– Erin zgodziła się nam pomóc, nikt jej nie zmuszał – wyjawiła wreszcie. Nie chciała znowu kłamać, nie mogła też jednak wyjawić całej prawdy. Musiała więc dobierać słowa ostrożnie. – Gdyby nie ona, miałybyśmy na karku protektorów szukających Alei Lanford, może nawet zaangażowano by w to ludzką policję i twoich rodziców… Tymczasem dzięki niej musimy bronić cię tylko przed tymi, którzy nie znają twojej tożsamości i starają się jedynie zlokalizować ślady senturalne potomka Saldera.
W głowie Alei gniew pulsował ciemnoczerwonym światłem, utrudniając znacząco ocenę sytuacji. Miała mało wprawy z emocjami, które pojawiały się tak gwałtownie i z taką mocą. Zazwyczaj potrafiła do wszystkiego podchodzić racjonalnie. Teraz czuła się więc całkowicie bezsilna: oszukana przez Zmiennokształtne, odizolowana od wszystkich i wszystkiego, co znała, i pokonana przez własne uczucia. Mimo to nie opuściła głowy i nie zniżyła głosu.
– Więc dlaczego to nie ja jestem w Mallaroy?! Na początku miałam z wami wyjechać tylko na tydzień! To też było kłamstwo?! Czy po prostu dopiero później wpadło wam do głowy, że można nas podmienić, i wcisnęliście mi bzdury o tym, że wszystko zostało odpowiednio zaaranżowane?! – bardziej krzyczała, niż mówiła. – Do jasnej cholery, Eve! Jak mam ci teraz ufać?!
W tych ostatnich słowach oprócz gniewu rozbrzmiała także nuta goryczy. Alea zdążyła polubić tę dziesięć lat starszą od siebie Zmiennokształtną. Co więcej – naprawdę ją podziwiała. Może też trochę jej zazdrościła? Darzyła ją rodzajem sympatii, którego sama nie potrafiła jeszcze zidentyfikować. Zanim miała jednak okazję to przeanalizować, wszystko rozpadło się na kawałeczki.
– Czy ty zapominasz o tym, co jest tu stawką?! – wtrąciła się Cynthia ostro, wyraźnie zniecierpliwiona wybuchem Alei. – My wykonujemy polecenia Gallaghera, on odpowiada przed jeszcze innymi osobami. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, ilu ludzi jest w to zaangażowanych i jak wiele rzeczy wciąż się zmienia! Pozwól, że ci przypomnę: działamy w sytuacji kryzysowej. W obliczu wielkiego zagrożenia, przed którym próbujemy uratować cały rodzaj. Nasze plany ulegają zmianom, bo muszą, a nie dlatego, że chcemy ci zrobić na złość.
Alea nigdy jeszcze nie czuła tak wielkiej ochoty, by przywalić komuś pięścią w nos.
– A co z moją siostrą?! – syknęła, odwracając wściekłe spojrzenie na Cynthię. Z nią dziewczyna nigdy nie nawiązała takiej relacji jak z Eve, niewiele więc ją powstrzymywało. – Co z jej życiem? Z jej przyszłością? Jej szkołą! I nie pytam teraz, jak się wam udało zorganizować ten chory, nielegalny przekręt, tylko jakim cudem nie macie wyrzutów sumienia! – Urwała i wreszcie wzięła głębszy oddech. Gdy znowu się odezwała, jej ton był lodowaty, bo pojawiające się w nim opanowanie nie umniejszyło jej złości. – My mamy po szesnaście lat. Umknęło wam to gdzieś po drodze? Czy po prostu wykorzystywanie dzieci jest częścią tej waszej słynnej polityki?
Cynthia skrzywiła się wyraźnie, słysząc ten ostatni komentarz. W oczach Eve błysnęło nawet coś podobnego do współczucia.
– Młoda, to naprawdę nie jest tak – zaczęła niemal przepraszająco. – Wiem, że to wszystko jest cholernie trudne, ale naszym zadaniem naprawdę jest zapewnić wam bezpieczeństwo…
Alea prychnęła głośno, mając wciąż przed oczami wyobraźni widok swojej ludzkiej siostry w szkole z tymi Wilkołakami i Wampirami, o których tyle złego zdążyła się już nasłuchać od swoich pseudoopiekunek.
Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej zapragnęła porozmawiać z Erin, ale jednocześnie straciła całą determinację, by się tego domagać. Jeśli jej siostra była w Mallaroy, każdy kontakt z nią niósł ze sobą ryzyko zdemaskowania. Zwłaszcza że Alea mogła bezpiecznie używać tylko kartki i długopisu. Kto wie, czy w Mallaroy nie sprawdzali listów przed przekazaniem ich uczniom…
Chyba że cała ta senturalna lokalizacja też była bzdurą. Eve i Cynthia odsunęły ją od komórki i laptopa, twierdząc, że Łowcy mają jakieś dziwaczne systemy śledzące oparte na mieszaninie sentury z telekomunikacją. Może w ten sposób chciały ją jedynie odizolować od siostry i utrzymać w niewiedzy?
Zaczynało jej się kręcić w głowie. Wściekłość przekształciła się w bezradność, w panikę, w zgorzkniałą rezygnację, w ironię i niedowierzanie, aż wreszcie wskoczył awaryjny tryb odrętwienia, który chronił serce przed pęknięciem i mózg przed przegrzaniem.
Prychnęła raz jeszcze.
– No i po co to wszystko, co? – rzuciła. Jakimś cudem jej ton brzmiał jeszcze bardziej lodowato. – Na co tyle wysiłku?! Czym jest to wielkie straszne niebezpieczeństwo, o którym w kółko mówicie, nie udzielając absolutnie żadnych informacji. Poza pustymi formułkami takimi jak: „Zagłada całego rodzaju! Największe zagrożenie w całej naszej historii!” – zaczęła je przedrzeźniać, patrząc to na jedną, to na drugą.
Nastolatka spodziewała się natychmiastowej odpowiedzi, tymczasem cisza się przeciągała. Coś dziwnego zawisło w powietrzu i złość Alei stopniała nieco, zastąpiona podejrzliwością. Im dużej przesuwała wzrok między kobietami, tym wyraźniej dostrzegała, że coś jest nie tak. Szczególnie Eve wydawała się teraz spięta, a mowa jej ciała i wyraz twarzy były wyjątkowo…
– O Kosmosie, ty nie wiesz – oznajmiła nagle Alea, patrząc w zdumieniu na Eve. – Ty nie masz zielonego pojęcia, czym jest to Wielkie Niebezpieczeństwo! – powtórzyła i tym razem w jej głosie odezwała się nuta histerii. – A ty wiesz? – zwróciła się gwałtownie w stronę Cynthii i teraz to jej przyglądała się badawczo. Starszą Zmiennokształtną trudniej jednak było rozszyfrować. Alea podniosła ręce w przypływie całkowitej rezygnacji i zaśmiała się gorzko, patrząc w sufit. – To jest chore. Cała ta sytuacja jest powalona, a wy jesteście jakimiś wariatkami!
– Dla bezpieczeństwa misji nie każdy otrzymuje wszystkie informacje… – zaczęła Eve, ale na jej twarzy wciąż widniał grymas.
Alea zaśmiała się znowu, jeszcze bardziej histerycznie, tracąc wszelką nadzieję.
Widziała biuro Martina Gallaghera. Odwiedziła go w budynku firmowym, znalazła jego nazwisko w kilku książkach o senturalnej polityce, które Eve jej podsunęła. Francis Rowe też istniała, coś więc musiało być prawdą. Ale czy intryga była na tyle wielopiętrowa, że nawet podróżujące z nią na koniec kraju kobiety nie zostały wtajemniczone w to, co tak naprawdę się działo?!
Wszystko wydało jej się nagle tak głupie, naiwne i nierealne. Nie chciała płakać i nie miała siły walczyć z wiatrakami. Pozostało jej więc jedynie gorzko się śmiać.
***
Mimo wczesnej godziny przy ścianie plotek zebrał się spory tłum. Wieść o napisie rozbiegła się szybko (jak zawsze!) i wiele osób chciało go zobaczyć na własne oczy, zapewne licząc po cichu, że wybuchnie kolejna ekscytująca afera. Wczorajsze rozstrzygnięcie gry o klucze i dramatyczne spoliczkowanie Michaela Castalawa przez Aleę Lanford wciąż stanowiło ważny temat śniadaniowych dyskusji.
Lucas usłyszał informację jako pierwszy i razem z Keithem złapali dziewczyny w holu między ich bractwami, by mogli razem odwiedzić salę bilardową przed zejściem do jadalni. Kiedy zatrzymali się pod ścianą, spojrzenia wielu osób zwróciły się w ich stronę.
– Mówiłam – stwierdziła ponuro Tatiana, ale Erin nie mogła powstrzymać dumnego uśmiechu, który cisnął się jej na usta.
Napis głosił: „Castalaw 0 – 1 Lanford”.
Michael mógł się wypchać.
– Heeej! Wygrywamy! – wrzasnął entuzjastycznie Keith, otaczając Erin silnym ramieniem i przyciągając ją bliżej. Jakby patrzyli na wynik jakiegoś prawdziwego meczu. Może i tak właśnie było? Napis zdawał się ostatecznym potwierdzeniem, że wybuchła szkolna wojna. Erin nie była dumna z tego, że znowu straciła nad sobą panowanie i zrobiła wielką scenę. Czuła jednak satysfakcję, że sprzeciwiła się nieznośnemu Castalawowi i w dodatku ktoś przyznał jej za to punkty.
Lucas jako pierwszy zauważył grupę Wampirów wchodzących do sali i pociągnął Erin delikatnie za łokieć.
– Czas na śniadanie – oznajmił, zaganiając wszystkich w stronę drzwi.
Tatiana była do całej sprawy nastawiona oczywiście dość pesymistycznie, jednak przede wszystkim niewiele ją takie publiczne przepychanki interesowały. Lizzy czuła dumę, choć trochę się bała, Keith ekscytował się brakiem nudy. Lucas natomiast miał mieszane odczucia.
Nie zamierzał uciekać ze strachu przed dumnym liderem, ale jednocześnie nie widział sensu tak wszystkiego roztrząsać. Lubił wybierać swoje bitwy, przekonany, że nie na każdego warto marnować energię. Drani takich jak lider Wampirów wolał zbywać obojętnym wzruszeniem ramion, niż angażować się z nimi w jakiekolwiek potyczki. Tymczasem Lanford ciągnęła ich prosto w kierunku szkolnego tornada, zdeterminowana, a zarazem całkiem urocza w swoim uporze. Lubił patrzeć, jak ta dziewczyna stawia na swoim, miał jednak nieprzyjemne wrażenie, że to źle się skończy.
Czekały ich jeszcze dwa lata nauki w jednej szkole z Castalawem. Gdy Wampir wreszcie ukończy Mallaroy, czeka to także Tatianę, ich paczka zmieni się więc znacząco. Czy naprawdę warto poświęcać czas na spektakularne kłótnie z kimś tak nieistotnym?
– Ależ ja nie planuję żadnych spektakularnych kłótni! – odparła z niejakim oburzeniem Erin, kiedy ją o to zapytał. Wchodzili właśnie do jadalni.
Lucas prychnął, nie kryjąc swoich wątpliwości.
– Dobra, dobra. – Zmiękł jednak nieco pod jej roześmianym spojrzeniem. – Po prostu pamiętaj, że bycie w centrum uwagi to zawsze jeden wielki ból dupy. Wszyscy się potem wszystkiego czepiają.
Miał rację. Erin przyszło do głowy, że Lucas miewa rację prawie tak często jak Tatiana. Wpadła na niego chwilę po przekroczeniu murów Mallaroy i od tego czasu trzymali się razem. A przynajmniej ona się go trzymała, bo jego obecność sprawiała, że czuła się komfortowo. Jak gdyby swoboda chłopaka – taka ogólna, życiowa – udzielała się jej za każdym razem, gdy na niego patrzyła.
– Zapamiętam, o mistrzu – rzuciła zaczepnie.
Wilkołak odwzajemnił uśmiech, kręcąc z niedowierzaniem głową. Oparł się przesadnie mocno o jej ramię, próbując oddać jej cały swój ciężar, i dostał za to kuksańca. Przepychali się aż do bufetu, po drodze wciągając w to Keitha. Dopiero gdy w piątkę dotarli z tacami do swojego stolika, miny im zrzedły.
– Co to ma być?! – wypalił Keith z oburzeniem, uparcie nieznający pojęcia „dyskrecja”.
Ich stolik był zajęty. Siedziało przy nim sześć osób, wszystkie ze złotymi identyfikatorami pobłyskującymi na skórze, i spoglądało na nich wrogo. Ich miny były jednocześnie zdegustowane i pełne triumfu, jakby coś chcieli zademonstrować. I chyba im się to zresztą udało, biorąc pod uwagę fakt, że Michael Castalaw przyglądał się całej scenie z rozbawieniem ze swojego miejsca po drugiej stronie jadalni.
Erin zmarszczyła brwi z niezadowoleniem. Wampiry, które ich podsiadły, ewidentnie odgrywały się za wczorajszą zniewagę wobec swojego lidera. Robiły to jednak w tak dziecinny sposób, że chciało jej się śmiać. Niestety ten infantylny sposób działał. Z kilku stolików obok dobiegł ich drwiący chichot, z innych szepty. W końcu byli przecież w liceum. W jaki inny sposób można określić swój status społeczny niż przez kretyńskie stoliki w stołówce?
Dziewczyna najchętniej by to zignorowała i sądząc po palcach, które zaciskały się na jej talii i nieznacznie popychały do przodu, Lucas także tego pragnął. Tylko że wiele osób już się na nią gapiło. Michael – cóż za zaskoczenie – również.
Jeśli Erin teraz odwróci się posłusznie i zacznie szukać innego miejsca, straci w oczach tych wszystkich, którzy dopiero co przyznali jej punkty. Castalaw z pewnością odczuje satysfakcję i nim się obejrzą, jego paskudna dominacja powróci. Irytowała się na samą myśl o tym. Zacisnęła palce mocniej na krawędziach czerwonej tacy.
– Kończycie już? – zapytała ostro, patrząc wymownie na Wampiry przy ich stoliku. Cztery z nich nie miały przed sobą zupełnie nic. Tylko dwa piły krew z czarnych butelek.
– Nie – odezwał się jeden – ale za to ty jesteś skończona, Peacebreaker.
Jego towarzysze zachichotali złowrogo, zarabiając kolejne, pełne uznania kiwnięcia głowami ze strony elity Wampirów.
Erin wywróciła oczami. Co za dziecinada!
– Och, przepraszam bardzo. Jest jakiś regulamin, który mówi, że muszę padać na kolana przed liderem Wampirów? Bo to byłoby jedyne nieżałosne wytłumaczenie waszego zachowania – rzuciła, tracąc już cierpliwość. Nie tylko ona miała dość. Kiedy jedna z dziewczyn otwierała usta, by znów ją zaatakować, przerwał jej Keith.
– Ej! – zawołał z cieniem niedowierzania w głosie. – Powaliło was? Nie widzieliście nigdy stołu? Na niebiosa, nieboskłon i ziemski przysiad, no ja nie wytrzymam! Nic nawet nie jecie, to o co wam chodzi?! Będziecie ten blat przerabiać na deski i sprzedawać na sztuki? Bo jakbyście nie wiedzieli, to on jest, kurna, plastikowy!
Wilkołak wyrzucał z siebie z oburzeniem pół żarty, pół obelgi i paczka jego przyjaciół musiała natychmiast zdusić śmiech rodzący się w ich gardłach. Niektóre podsłuchujące ich osoby nie czuły jednak takiej potrzeby i naokoło rozległo się kilka rozbawionych prychnięć.
Wampirom przy stole na chwilę odjęło mowę. Widać było po ich twarzach, że zaczynają robić się na serio złe, ale Erin miała to gdzieś. Lucas tymczasem rozglądał się za innym wolnym stolikiem. Jak na złość wszystkie wyglądały na zajęte. Zeszli na śniadanie na ostatnią chwilę, czyli tak jak większość uczniów. Kolejna afera wisiała w powietrzu.
Z pomocą przyszła im niespodziewanie niska dziewczyna z ciemnymi włosami i z butelką krwi w dłoni.
– Chodźcie usiąść ze mną – rzuciła.
Miała uprzejmy wyraz twarzy i pogodny głos, ale było w nim także coś stanowczego. Spojrzała prosto na Erin z miną nieznoszącą sprzeciwu, a ona kiwnęła głową właściwie odruchowo, zupełnie zaskoczona.
Napięcie opadło, tak samo jak uwaga gapiów. Paczka przyjaciół ruszyła posłusznie za Wampirzycą, zostawiając wredną grupę bez słowa.
Dopiero kiedy zajęli miejsca przy jednym z większych stolików niedaleko okien, Erin zdała sobie sprawę, że kojarzy ich nową znajomą – to była Uprzejma Wampirzyca, która pomogła jej kiedyś na korytarzu w swoim bractwie – i przypomniała, że nie wszyscy tam są fanami Michaela!
– Jestem Sofía – przedstawiła się teraz z uśmiechem. – A to jest moja osoba partnerska, Lux, ale obecnie nie ma ochoty na interakcje społeczne.
Skinieniem głowy wskazała jasnowłosą osobę z onyksowym identyfikatorem na odsłoniętych obojczykach, która siedziała obok i w milczeniu konsumowała słodką bułkę. Tatiana zapałała do niej natychmiastową sympatią.
Jak się okazało, Uprzejma Wampirzyca Sofía była z piątego roku i miała tak naprawdę już dwadzieścia jeden lat, chociaż wyglądała oczywiście na mniej. Biła od niej dojrzałość pomieszana z serdecznością. Szybko dała im znać, że wcale nie zamierza się opowiadać po którejś ze stron przesadnie dramatycznego szkolnego sporu.
– Castalaw po prostu mnie czasem wkurza – przyznała, kiedy Lucas dopytał, czemu im w takim razie pomogła. – Trafiłam do Mallaroy rok wcześniej niż on i wierzcie mi, dało się tu żyć bez dziedzica Królewskiej Krwi. Ale teraz już nikt w to nie wierzy. Rody są nam potrzebne do bezpiecznego nieżycia, prawda, ale przecież nie znaczy to, że trzeba się codziennie kłaniać przed jakimś blondasem! No, ale połowa mojego bractwa nagle uznała, że tak powinno być. To takie… niedojrzałe. – Pokręciła głową z pobłażaniem, pociągając łyk krwi ze szklanej butelki.
Keith uśmiechnął się szeroko.
– Dziękuję! Ktoś wreszcie powiedział to na głos! – stwierdził uradowany.
Wampiry miały swój świat i swoje zasady, które inne rodzaje powinny szanować, jeśli chciały, by ich własne też szanowano. Nie było jednak sekretem, że archaiczna monarchia budziła powszechny niesmak. Może przełknąć ją było łatwiej na innych kontynentach, gdzie za dziedzica nie robił nadęty drań.
Towarzystwo Sofíi i Lux okazało się bardzo przyjemne i jedzone pospiesznie śniadanie można było uznać za udane. Erin rozpraszał jednak fakt, że wiele osób zerkało w ich stronę. Wczorajsze spoliczkowanie Castalawa sprawiło, że niektórzy pokazywali ją sobie palcami, plotkując przy swoich stolikach, a chichoty i miny temu towarzyszące nie zawsze były życzliwe. Te szepty były dla niej bardziej dotkliwe niż bezpośrednie ataki Castalawa. Uderzały zewsząd, wzmocnione jej własną paranoją oraz kompleksami. Pewnie jej wygląd też podlegał surowym ocenom. Mogła się przynajmniej lepiej ubrać albo staranniej nałożyć korektor na twarz…
No i był jeszcze Michael. Michael Castalaw również się na nią gapił, z tym swoim perfidnym uśmiechem na ustach. Nie patrzyła oczywiście w jego stronę, ale i tak wiedziała. Czuła, jak wzrok błękitnych oczu wypala jej dziurę w plecach.
No i to by było na tyle, jeśli chodzi o trzymanie głowy nisko i nieprzyciąganie kłopotów.
***
– Gapisz się – mruknął Jasper, nie przejmując się specjalnie morderczym spojrzeniem, jakie posłał mu w odpowiedzi Michael.
Pamela prychnęła, udając, że ją także zirytował Jasper. W rzeczywistości jednak złościło ją to, że Michael rzeczywiście się gapił. Mniej lub bardziej ostentacyjnie, ale jego spojrzenie wędrowało co chwila w stronę Lanford i jej żałosnych przyjaciół, od kiedy tylko pojawili się w jadalni.
Lider miał dzisiejszego ranka wyśmienity humor. Przede wszystkim dlatego, że Jasper zadbał, by nie zobaczył napisu na ścianie w sali bilardowej. Z pewnością informacja ta dotrze do Castalawa, nim dzień się skończy, ale w ten sposób mogli liczyć chociaż na spokojny poranek.
Pamela, która była królową plotek i wiedziała już o wszystkim, zdecydowanie nie popierała ukrywania prawdy przed Michaelem.
– Chcę siedzieć rano przy stole, który nadal jest w jednym kawałku – wyjaśnił Jasper ze znużeniem, kiedy na osobności zarzuciła mu kłamstwo.
To była jedna z wielu różnic pomiędzy nimi: Pamela gotowa była paść przed Michaelem na kolana, podczas gdy Jasper mógł co najwyżej opaść na jego kanapę, żeby zagrać w gry wideo.
Siedzieli więc teraz przy swoim stoliku w jadalni i Michael miał wyśmienity humor. Cała elita wspólnie przyglądała się z daleka sytuacji, w jakiej znalazła się paczka irytujących znajomych irytującej Zmiennokształtnej. Castalaw nawet stąd widział, jak Lanford zaciska usta, i był pewien, że jej oczy wypełniają się gniewem. Piękny widok.
Patrzył, jak jeden z jej żałosnych kumpli stara się ją delikatnie odciągnąć i jak drugi gada coś idiotycznego. Jakby to mogło cokolwiek wskórać. Prychnął, kiedy paczka wreszcie zrezygnowała i powlekła się usiąść gdzie indziej, w towarzystwie Wampirzycy, której imię oczywiście znał, bo taki był jego królewski obowiązek, nigdy jednak by się do tego nie przyznał. Być może i z nią trzeba będzie zrobić porządek. Na razie jednak upił łyk krwi i odwrócił się do swoich towarzyszy.
– Ktoś wie, kto to jest? – zapytał, ruchem głowy wskazując grupę, która tak ostentacyjnie podsiadła Lanford i jej przyjaciół. Wszyscy wzruszyli ramionami, więc chłopak westchnął ciężko.
– Dowiedz się – polecił, patrząc na Pamelę.
To nie było tak, że jej nie lubił. Jednak niczym mu nie imponowała i stawała się męcząca, z tą przesadzoną słodyczą i ciągłym udawaniem kogoś, kim nie była. Najchętniej w ogóle by się z nią nie zadawał, ale Paytonowie byli bliskimi sojusznikami Castalawów i ich dziedzice powinni być widywani publicznie razem. Skoro już więc tu siedziała, mogła się na coś przydać.
– Niech przyjdą wieczorem do sali bilardowej, chcę z nimi zagrać – polecił Michael, raz jeszcze zerkając na nieznaną, choć najwyraźniej wierną mu grupę.
Czarodzieje zdobyli pierwszeństwo do sali, nie mieli jej jednak zupełnie na wyłączność. W tygodniu szkolnym późnym wieczorem zazwyczaj tylko niepotrzebujące snu Wampiry miały czas na zabawę, nie powinno być więc problemu z wolnym stołem.
Pamela uśmiechnęła się paskudnie, po czym wstała z miejsca. Odrzuciła do tyłu lśniące, czarne, idealnie równo obcięte włosy, wygładziła obcisłą spódniczkę i ruszyła przed siebie, stukając obcasami. Za nią zerwały się Mandy i Becky – dwie wierne pomocniczki, które czasem nazywała znajomymi.
Christopher konsekwentnie ignorował wszystko naokoło, skupiając się na drugiej już butelce krwi. Za to Jasper uśmiechnął się lekko, choć bez przekonania, odprowadzając Pamelę wzrokiem. Wiedział dobrze, co Michael planował. Chciał publicznie wynagrodzić osoby, które dokuczyły Lanford, żeby szybko narodzili się ich naśladowcy.
Zerknął na przyjaciela, ale ten patrzył już gdzie indziej: znowu na Aleę Lanford. Jasper też na nią spojrzał i zastanowił się, jak silna jest w rzeczywistości i ile będzie w stanie wytrzymać.
***
Wszyscy powinni się spieszyć na poranne zajęcia, ale zamiast tego w holu internatu zebrał się tłum. Uczniowie gromadzili się po obu stronach drzwi prowadzących na dziedziniec, gdzie znajdowały się wielkie tablice ogłoszeniowe umieszczone za szkłem.
– Aleo, rozwieszono listy! – obwieściła Lizzy z entuzjazmem, którego nikt nie powinien mieć tak wcześnie rano.
– Jakie listy? – Erin zmarszczyła brwi. – O co chodzi?
– O Test Samokontroli, jak mniemam – mruknęła Tatiana. Wszyscy przystanęli kawałek za tłumem. – Wampiry przechodzą je w momencie przyjęcia do szkoły, pierwszoroczni Czarodzieje skończyli swoje chyba tydzień temu. Od dziś jest kolej na nowych Zmiennokształtnych.
Lizzy pokiwała głową, szeroko uśmiechnięta, tymczasem Erin zamarła, czując nagły ucisk strachu w żołądku.
Test Samokontroli. O cholera.
Jasne, dla Lizzy było to pewnie ekscytujące wydarzenie, bo kiedy ona przechodziła swój test na pierwszym roku, nie miała się czego bać. Dorastała w rodzinie Zmiennokształtnych, przeszła przemianę dość wcześnie i w dodatku jej pierwsza forma okazała się od razu właściwą. Doskonale panowała nad swoimi zdolnościami, a ponieważ miała w Mallaroy starszego brata, wiedziała też zawsze, czego się spodziewać.
Zresztą żaden senturalny nie musiał się bać – najgorsze, co mogło ich spotkać po oblaniu Testu Samokontroli, to przymusowe zapisanie na zajęcia z samokontroli. Sytuacja wyglądała nieco inaczej w przypadku kogoś, kto był człowiekiem i podszywał się pod siostrę bliźniaczkę na prośbę jakiejś super-duper ważnej (ale chyba sekretnej) organizacji politycznej. Tak się składało, że Erin znała jedną taką osobę.
Kosmosie, nawet nie zauważyła, jak mocno Mallaroy ją wessało. Gry, przyjaźnie, kłótnie, kary… Zaczęła żyć z dnia na dzień, niesiona przez burzliwe emocje i ekscytujące wydarzenia. Przyzwyczaiła się już nawet do reagowania na imię Alea. I to do tego stopnia, że nie wytrącało jej to z rozmowy. Nie zapomniała, że jest człowiekiem, ale straciła czujność.
Wszystko przez to, że różnice między rodzajami wcale nie były tak odczuwalne, jak mogłoby się wydawać. Kiedy siedziała na lekcjach fizyki lub angielskiego, nie miało znaczenia, kto ma jakiego koloru identyfikator. Wszyscy byli przede wszystkim nastolatkami: młodymi osobami szukającymi rozrywki, męczącymi się z zadaniami domowymi i przeklinającymi poranne wstawanie. W szkolnej społeczności najbardziej odstawały te Wampiry, które były wyjątkowo mało empatyczne, oraz ci Łowcy, których cechowała przerażająca wręcz praktyczność, ale w ich bractwach także nie brakowało osób zupełnie zwyczajnych. Ponieważ każdy był inny, wszyscy stawali się w pewnym stopniu tacy sami.
Erin nie czuła się tu już obco. Wręcz przeciwnie: znalazła w Mallaroy swoje miejsce, niezależnie od tego, jak bardzo nieprawdopodobnie to brzmiało. To zdecydowanie złagodziło jej lęk przed zdemaskowaniem.
Teraz nagle strach powrócił ze zdwojoną siłą.
– Jesteś tam? – Keith pstryknął palcami przed nosem Erin i dziewczyna powróciła na ziemię, ale ręce trzęsły się jej nieznacznie.
– Dlaczego ja o tym zapomniałam?! – wypaliła nienaturalnie wysokim głosem, na granicy paniki.
– Jeśli mielibyśmy zrobić listę powodów… – zaczęła pesymistycznie Tatiana, ewidentnie nie zamierzając kończyć zdania.
Oba Wilkołaki wyszczerzyły się, wyłapując żart mimo jej poważnego tonu.
– Myślałam, że wiesz! – jęknęła tymczasem Lizzy. – Może nie masz dzisiaj… – dodała i porzuciła przyjaciół, by sprawdzić listę.
Erin przez chwilę myślała, że kolana się pod nią ugną (nie myliła się). Strach stał się widoczny na jej twarzy, co nie uszło uwadze Lucasa. Chłopak zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc, czemu standardowy test wywołuje w niej aż tak wielkie emocje.
Lizzy przecisnęła się przez tłum z powrotem w ich stronę.
– O każdej pełnej godzinie piątka uczniów musi się stawić pod gabinetem Rady! – oświadczyła odrobinę zdyszana. – Al, ty jesteś wpisana na czternastą!
– Dzisiaj?! – Erin zaczęły pocić się dłonie, kiedy liczyła w myślach, ile godzin zostało do czternastej. – Dlaczego moja kolej jest tak wcześnie…? – zapytała lekko zachrypniętym od emocji głosem. Była na trzecim roku i miała nazwisko na L. Kosmos nie mógł być aż tak wredny.
– Kolejność jest losowa, bo element zaskoczenia dodaje realności – wyjaśniła Tatiana spokojnie.
– Lista na każdy dzień pojawia się dopiero rano! – potwierdziła entuzjastycznie Lizzy.
Poprawka: Kosmos mógł i był aż tak wredny.
Erin chwilę rozglądała się dookoła, próbując uspokoić pędzące myśli. Musiała wziąć się w garść i znaleźć odpowiedź na jedno ważne pytanie: czy Test Samokontroli wymagał przemiany w zwierzę? Jeśli tak, to pójdzie na dno w zawrotnym tempie i pociągnie za sobą prawdziwą Aleę Lanford.
Już otwierała usta, żeby dowiedzieć się tego od przyjaciół, ale ich uwagę odciągnął Lucas.
– Twój Łowca się zbliża, Tatiano – ostrzegł z nieco łobuzerskim uśmiechem.
Wszyscy stanęli bardziej prosto, bo sam widok Diego prowokował do przybrania nienagannej postawy. Tatiana nie odwróciła się i spróbowała zachować obojętny wyraz twarzy. Przez chwilę jej się to nawet udawało, potem silna ręka objęła ją nagle w talii. W ciemnych oczach Zmiennokształtnej błysnęło zaskoczenie, zaraz po nim zmieszanie z domieszką zadowolenia. Łowca przyciągnął ją delikatnie bliżej siebie i otoczył ją zapach świeżego prania i znajomego już dezodorantu.
Gest był… nad wyraz oczywisty. Zwłaszcza jak na tego konkretnego, wyjątkowo powściągliwego i poważnego chłopaka. Wszyscy nagle zaczęli wyglądać na niezwykle zaabsorbowanych własnymi butami lub sufitem. Tatiana odwróciła głowę i posłała Diego karcące spojrzenie. Odpowiedział jej cieniem zaczepnego uśmiechu. Spróbowała subtelnie wyplątać się z jego objęć, jednak z marnym skutkiem.
Niezręczna cisza na chwilę wybiła Erin z rytmu rozpaczy.
– Spóźniacie się na pierwsze zajęcia – oznajmił beznamiętnym tonem Łowca, nadal patrząc tylko na Tatianę.
– Tak jak połowa szkoły… – zauważył Lucas, zerkając na tłum kłębiący się wciąż pod tablicami ogłoszeniowymi. Powiedział to jednak cicho i bez przekonania, bo powaga Diego wszystkich ich nieco onieśmielała.
– Alea ma dziś Test Samokontroli! – palnęła Lizzy nerwowo i przesadnie głośno, próbując jakoś ich usprawiedliwić. Albo może po prostu rozładować napięcie.
Rozpacz powróciła.
Diego przeniósł wzrok na Erin i dziewczyna zadrżała lekko. Łowca miał zdolność zachowywania emocji dla siebie, przez co wyraz jego twarzy wydawał się całkowicie obojętny. Powinno to wzbudzać równie neutralne reakcje, u Erin jednak zawsze wywoływało stres. Może dlatego, że nosiła w sobie wiele niewygodnych sekretów, a on zdawał się zawsze przeglądać wszystkich na wylot.
– Nie masz się czego bać – odezwał się wreszcie Diego, zaskakując zebranych. Mimo beznamiętnego tonu brzmiało to bowiem jak próba dodania otuchy. Chłopak chyba nie dostrzegł w oczach Erin całej sterty kłamstw, wyłapał za to panikę. Prawdopodobnie czuł też jakąś potrzebę okazywania im uprzejmości ze względu na swoje uczucia wobec Tatiany. – Jeśli nie zmienisz się w zwierzę pod wpływem emocji, zdasz. Jeśli nie zdasz, zostaniesz zapisana na zajęcia, gdzie otrzymasz szkolenie z samokontroli. Żeby zmniejszyć ryzyko przypadkowej zmiany przy ludziach.
Ach! Bingo! Erin otrzymała odpowiedź na stresujące ją pytanie, nim zdążyła je zadać. Lodowate palce strachu wypuściły wreszcie jej żołądek z bolesnego uścisku. Nie będzie musiała się zmienić w zwierzę. Chyba wprost przeciwnie! O jeżu, była jednak szansa, że i ten kryzys uda jej się przetrwać!
Nie potrafiła powstrzymać głębokiego westchnienia ulgi. Keith przyczepił się do tego dźwięku, odzyskując uśmiech, który zbladł nieco po pojawieniu się Łowcy.
– Gdzie się podziała odważna dziewczyna policzkująca liderów na środku szkoły, co, Al? – rzucił żartobliwie.
Raz jeszcze Diego ubiegł ją, nim zdążyła odpowiedzieć.
– To nie była odwaga, tylko głupota – zauważył surowo. Wszyscy na nowo ucichli. Wszyscy poza Tatianą, która westchnęła ostentacyjnie.
– Jedno nie wyklucza drugiego – zauważyła ponuro, wyplątując się w końcu z jego uścisku.
Przyjaciele nie byli w stanie powiedzieć, czy Zmiennokształtna broni teraz Erin, czy zaczepnie przekomarza się z Diego. Ona i jej Łowca mieli swój własny, półniemy sposób komunikowania się, którego nikt inny nie pojmował.
– Ale z tym spóźnieniem to on miał rację… – zauważyła nieśmiało Lizzy. Tłum znacznie się przerzedził.
Ruszyli w stronę dziedzińca wspólnie, jednak już po kilku krokach Tatiana i Diego zostali nieco w tyle. Keith już zamierzał odwrócić się i ich pospieszyć, ale Lizzy szturchnęła go i pokręciła subtelnie głową. Dali więc parze spokój, zostawiając ich samych, nikt nie skomentował tego na głos, ale nie omieszkali wymienić między sobą znaczących spojrzeń.
***
– Moi znajomi się ciebie boją. – Tatiana podniosła oskarżycielskie spojrzenie na Diego.
Łowca wzruszył ramionami.
– To dobrze – oznajmił beznamiętnie. – Może przestaną cię wciągać w kłopoty.
– Też miałeś karę.
– Przez ciebie, Lennox.
Chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Tatiana niespecjalnie zgadzała się z jego oceną odpowiedzialności, ale nie zamierzała się kłócić. Dziedziniec pustoszał w zawrotnym tempie, bo było już po dzwonku. Oni wciąż stali w miejscu.
W sposób, o którym nie należało wspominać, Tatiana pozyskała plan lekcji Diego i wiedziała, że zaczyna on dzisiaj zajęcia dopiero o drugiej. Kusiło ją, żeby ominąć własną historię sentury i spędzić okienko w jego towarzystwie. Oczywiście Łowca wcale nie musiał wiedzieć, że poświęca z jego powodu dobrą frekwencję. Może dzisiaj wyjątkowo odwołali jej pierwsze zajęcia? Brzmiało to całkiem wiarygodnie. Nie takie rzeczy się zdarzały.
Odpłynęła niechcący myślami w stronę tego niewinnego kłamstewka i Diego przesunął delikatnie palcem po jej podbródku, by przywołać jej uwagę.
– Martwisz się o Aleę? – zapytał, błędnie odczytując jej minę.
Pokręciła głową, tym samym zmuszając go, by zabrał dłoń. Przesunął ją teraz na talię dziewczyny.
– Jak jej się nie uda, to będzie chodzić na zajęcia i tyle. To normalne. Wielu osobom się nie udaje – zauważyła z charakterystyczną ponurą nutą w głosie. Nie była z nim jednak do końca szczera.
Nie uszło jej uwadze, że czasem zwykłe zdanie czy komentarz potrafią wywołać u upartej, odważnej Alei nieuzasadnioną nerwowość. Cała sprawa czasem Tatianę niepokoiła. W połączeniu z dziwaczną historią ze zdjętym identyfikatorem na początku roku… Cóż. Alea Lanford albo coś przed nimi ukrywała, albo miała talent do tworzenia problemów tam, gdzie ich nie powinno być. Tak czy inaczej, Tatiana miała złe przeczucia. Nie zamierzała jednak zdradzać sekretów przyjaciółki, wolała więc w ogóle nie poruszać tego tematu z Diego.
Łowca przyglądał się jej cały czas, ale teraz w jego czarnych oczach pojawiła się czujność. Wyglądało na to, że oboje musieli płacić pewną cenę za podobieństwa, które postrzegali w sobie nawzajem jako atrakcyjne: byli cisi, ale przenikliwi i zawsze zwracali uwagę na szczegóły.
– Ten test jest po prostu paskudny, wiesz? – rzuciła wreszcie markotnie Tatiana, próbując zamknąć temat. – Nigdy nie musiałeś przez to przechodzić. Nie wiesz, jak to jest.
– Ty oczywiście zdałaś za pierwszym razem. – Diego oświadczył, zamiast zapytać. Dłoń leżąca wciąż na jej talii zacisnęła się lekko w intymnym geście uznania. – Jak było?
– Paskudnie – powtórzyła z uporem, ale tym razem nie powstrzymała delikatnego uśmiechu.
Pocałował ją wolno i spokojnie. Wiedziała dokładnie, co się szykuje, ale i tak wydawało jej się to niespodziewane. Mieli za sobą ponad miesiąc wspólnej nauki, półrandek i długich rozmów, ale wciąż każdy pocałunek zaskakiwał ją tak samo.
Jakiś czas temu uznała, że związek nie jest dla niej, bo nie potrafi sobie wyobrazić wspólnego spędzania z kimś czasu. Wystarczyło kilka godzin w towarzystwie innych osób i już czuła się emocjonalnie wyczerpana, tęskniąc za chwilą samotności. Ciągle nie mogła uwierzyć, że obecność Diego nie męczy jej ani trochę.
– Lepiej już idź – mruknął Łowca cicho, gdy wreszcie się rozdzielili. – Jesteś spóźniona na historię sentury.
Pocałował ją w czoło i odszedł. Tatiana poczuła gorąco wybuchające na policzkach, ale podniosło ją nieco na duchu, że nie tylko ona znała cudzy plan na pamięć.
***
Jedyne, o czym Erin potrafiła myśleć w czasie porannych zajęć, to Test Samokontroli. To, że siedziała w klasie bez wsparcia znajomych, bo tego ranka ich plany zupełnie się nie pokrywały, bynajmniej nie pomagało.
Co godzinę przez radiowęzeł wzywane były wytypowane osoby. Za każdym razem Erin zalewała nowa fala zimnego potu, choć doskonale wiedziała, kiedy ma nadejść jej kolej. Gdy wreszcie usłyszała własne nazwisko (i imię siostry), jej żołądek i tak ścisnął się boleśnie. Zachwiała się lekko, wstając z miejsca, i ruszyła w stronę sekretariatu, przez który wchodziło się do gabinetu Rady Dyrektorów.
Przy drzwiach Erin spotkała dwójkę innych Zmiennokształtnych. Sekretarka Samantha powitała ich jedynie złowrogim łypnięciem, poprawiając grube oprawki okularów. Ich intensywny fiolet podkreślał fiołkowe drobinki w jej jasnoszarych oczach.
– Macie to wypić – odezwała się swoim ropuchowatym głosem, wskazując palcem na niewielkie papierowe kubeczki stojące na kontuarze przed jej biurkiem. Wyraz jej twarzy mówił jasno, że byłaby znacznie szczęśliwsza, gdyby ich tu nie było. – I nie odzywać się ani słowem!
Dwie inne osoby siedziały już grzecznie na wąskiej ławeczce pod ścianą. Erin popatrzyła na nie nerwowo, potem wymieniła niepewne spojrzenia z tymi, którzy wkroczyli do pomieszczenia wraz z nią. Nic nie integruje w szkole bardziej niż niepewność.
Sekretarka mruknęła coś niewyraźnie, po czym powtórzyła już głośniej:
– Pić. Do dna. I ani słowa. Podkreślam, potem ani słowa! Jeśli po wypiciu zaczniecie gadać, to cały efekt się zmarnuje. No, raz, raz! – pogoniła ich i na nowo utkwiła wzrok w monitorze komputera, pozostawiając uczniów samych sobie.
Erin niepewnie sięgnęła po papierowy kubeczek, po czym zajrzała do środka. Jego zawartość stanowił przezroczysty płyn, który mienił się perłowym blaskiem w dziwnym świetle. Pochyliła się nad nim niepewnie i uderzył ją zapach plaży – albo raczej mokrego piasku. Zmarszczyła brwi.
Picie podejrzanej substancji było ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę. Co jeśli dla ludzi jest to trujące?! Ta myśl pojawiła się w jej głowie nagle i Erin zamarła. Tymczasem chłopak obok niej uniósł kubek w geście toastu, a potem wypił całą zawartość jednym haustem i odszedł do pozostałych, w milczeniu opierając się o ścianę. Erin chwilę jeszcze zwlekała, było jednak jasne, że nie ma już jak wykręcić się z tej sytuacji. Zamknęła oczy, wstrzymała oddech i wlała sobie ciecz do ust.
Następnie o mało jej nie wypluła.
W kubku płyn wydawał się niewiele gęstszy od wody, ale w jej ustach nabrał konsystencji gęstego żelu. Nie miał praktycznie żadnego smaku, był jednak dziwacznie chłodny, a jego odstręczająca konsystencja sprawiła, że dziewczyna wzdrygnęła się dwa razy, zanim udało jej się przełknąć. Kiedy to wreszcie zrobiła, rozejrzała się dookoła niepewnie, w obawie że wszystko zacznie wirować. Jednak nic takiego się nie wydarzyło.
Chwilę poświęciła na pozbycie się dziwnej, żelowej substancji z języka, po czym wyrzuciła kubeczek do śmietnika i przysiadła obok innych.
Ten etap przetrwała. No i co dalej?
Jakby w odpowiedzi na jej pytanie w drzwiach gabinetu pojawił się Benedict Alard i zanim ktokolwiek zdążył choćby spojrzeć w jego stronę, uniósł ostrzegawczo dłoń.
– Nic nie mówić! – zaalarmował, po czym usatysfakcjonowany ciszą, skinął im głową na powitanie. Uśmiechnął się też, już spokojniej, i zerknął na trzymaną w ręku listę.
– Bandini? – wyczytał pierwsze nazwisko i znów dodał szybko: – Nic nie mów!
Ciemnowłosa dziewczyna z identyfikatorem roztartym na kości policzkowej podniosła się z ławeczki z lekko zmarszczonymi brwiami. Oboje zaraz zniknęli w gabinecie.
Erin Lanford pozostało czekać. I czekać. I czekać… Przez zakaz otwierania ust pozostali uczniowie nie mogli nawet rozładować napięcia jakąś głupią rozmową o pogodzie. Zamiast tego cisnęli się wszyscy w rogu sekretariatu, mniej lub bardziej zestresowani.
Erin zdecydowanie należała do tych bardziej.
Wreszcie drzwi otworzyły się ponownie i ciemnowłosa Zmiennokształtna opuściła gabinet. Wyglądała… niepokojąco. Była potargana, miała wypieki na policzkach i lekko załzawione oczy. Erin zemdliło na ten widok.
Co oni jej tam zrobili?!
– Lanford – wyczytał Benedict Alard i podniósł wzrok na Erin.
Ewidentnie pamiętał ją z powodu kary. Dziewczyna nie mogła się ruszyć z miejsca. Nie chodziło o to, że nie chciała. Nogi po prostu odmawiały jej posłuszeństwa. Otworzyła szerzej oczy, rozpaczliwie licząc, że ziemia się rozstąpi i ją pochłonie. Była człowiekiem. Była cholernym człowiekiem i Mallaroy to ostatnie miejsce, w jakim powinna się znaleźć!
– Aleo – powtórzył profesor z charakterystyczną dla siebie serdecznością. – Nic ci się nie stanie. – Kiwnął na nią zachęcająco ręką i zaraz szybko dodał znowu: – Tylko proszę, nic nie mów.
Erin wreszcie udało się ruszyć z miejsca i powlokła się do gabinetu z sercem walącym w klatce piersiowej tak głośno, że z pewnością wszyscy w pomieszczeniu mogli je usłyszeć. Przynajmniej tak jej się zdawało.
W gabinecie za biurkiem czekała Lucille Landerson, odrobinę przygarbiona. Uśmiechnęła się lekko na widok dziewczyny i pomarszczoną dłonią wskazała jej miejsce na jednym z foteli. Benedict Alard oparł się o zamknięte drzwi, pogodny, choć też wyraźnie zmęczony.
Erin usiadła, rozglądając się nerwowo dookoła. Nie dostrzegła żadnych narzędzi tortur, co było całkiem dobrą wiadomością. Nie żeby się ich spodziewała, ale z drugiej strony…
– Rozpoczniemy teraz twój Test Samokontroli – oznajmiła profesor Landerson spokojnie. Erin po raz kolejny poczuła zaskoczenie, jak silny głos ma ta krucho wyglądająca staruszka. – Napój, który przyjęłaś, znacznie wzmocni przeżywane przez ciebie emocje, kiedy tylko zaczniesz mówić. W ten sposób sprawdzimy, czy mimo wewnętrznego rozchwiania jesteś zdolna utrzymać przemianę pod kontrolą. Jeśli zachowasz ludzką formę przez cały czas trwania testu, zostaniesz zwolniona z obowiązku uczęszczania na lekcje Samokontroli. Zawsze jednak możesz zapisać się na nie dobrowolnie. Jeśli silne emocje spowodują u ciebie niekontrolowaną transformację, zostaniesz zapisana na Samokontrolę i poddana testowi ponownie pod koniec roku szkolnego. Celem jest oczywiście zminimalizowanie ryzyka przypadkowej demonstracji senturalnych zdolności na oczach ludzi. Czy wszystko jest jasne?
Erin skinęła niepewnie głową. Zasady brzmiały dla niej bardzo korzystnie, ale stresowała się i tak, bo wciąż nie była pewna, czy substancja, którą przyjęła, działa na ludzi tak samo jak na senturalnych. Wszystko wciąż mogło się źle potoczyć. Wszystko zawsze mogło się źle potoczyć.
Profesor Landerson odchyliła się do tyłu, usadawiając wygodniej na szerokim krześle.
– Zanim przejdziemy do części testowej, będziesz musiała odpowiedzieć na kilka podstawowych pytań. Wywar zacznie działać już po kilku zdaniach, bądź więc przygotowana na drobne trudności. Czy możemy zaczynać?
Erin kiwnęła głową raz jeszcze i przesunęła dłońmi po udach, wycierając spocone dłonie o dżinsy.
– Świetnie. Powiedz, kiedy przemieniłaś się po raz pierwszy?
– Siedemnastego sierpnia tego roku – odparła Erin nieco sztywno, z lekkim niepokojem. Doskonale pamiętała ten dzień: Alea wbiegła do ich wspólnego pokoju z szaloną informacją, że zmieniła się w kota, i od tego momentu nic już nie było takie samo.
Stara czarodziejka pokiwała wolno głową i zanotowała coś na kartce, całkowicie ignorując w pełni sprawny komputer stojący tuż obok.
– W jakie zwierzę?
– W burego kota, podobnego do tego, który mieszkał u sąsiadów…
Coś zaczynało się dziać. Trudno było określić, co takiego. Erin była zestresowana, jasne, ale teraz stres ten wypełnił cały żołądek i zaczął pełznąć w górę po jej kręgosłupie.
– Ile razy zmieniłaś się od tamtego czasu?
To brzmiało jak przesłuchanie. Jakby wiedzieli, że zmieniła się nie ona, ale Alea. Chcieli złapać ją na kłamstwie. Czy wszystko to było jakąś wielką intrygą przygotowaną specjalnie po to, by ją zdemaskować?!
Czuła, jak stres pełznie coraz wyżej, do jej gardła, i nagle wydało jej się, że nie może oddychać. Pokój zawirował, jej myśli szalały już bez nadzoru. Wiedzą, o Kosmosie, wiedzą!
– Cztery – wyrzuciła wreszcie z siebie odpowiedź.
To było kłamstwo. Brudne, paskudne kłamstwo. Alea zmieniła się dwa razy, a później straciły kontakt. Musiała jednak zawyżyć liczbę, żeby brzmieć bardziej wiarygodnie. Serce waliło jej w piersi. Odzyskała oddech i dla odmiany wciągała teraz powietrze nerwowo: płytko i szybko, jakby właśnie przebiegła długi dystans.
– Czy odkryłaś swoją prawdziwą formę?
Jasne, że tak. Człowiek. To jest jej prawdziwa forma!
Na czole dziewczyny pojawiły się kropelki potu.
Nie była Zmiennokształtną. Była oszustką, skończoną oszustką! Zrobiło jej się nagle niedobrze na myśl o własnych kłamstwach i miała ochotę ukarać samą siebie za to, jak traktowała przyjaciół w Mallaroy. Nic im nie powiedziała, a oni tak bardzo ją wspierali… O tak, była najgorszym człowiekiem na świecie. Tak beznadziejnym, że nikt już nigdy nie powinien jej wybaczyć. Świat nie potrzebował takich ludzi jak ona.
– Aleo? – Silny głos profesor Landerson wyrwał ją ze spirali okrutnych myśli. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że uciekła w głąb własnej głowy i nawet nie odpowiedziała na pytanie.
Odetchnęła głęboko, próbując odzyskać kontrolę.
– Nie – wykrztusiła łamiącym się głosem. – Nie odkryłam prawdziwej formy.
Nagle ogarnęła ją ciekawość. Czy Alea już swoją odkryła? Chciała to wiedzieć. Tak bardzo zapragnęła zdobyć tę informację, że zacisnęła ręce na podłokietnikach fotela, gotowa wybiec z gabinetu i rozpocząć próby skontaktowania się z siostrą. Musiała wiedzieć. Musiała! Natychmiast.
Ciekawość wiła się w niej jak wąż i dziewczyna zaczęła się wiercić w fotelu, skacząc wzrokiem od ściany do ściany.
– To koniec formalności – oświadczyła tymczasem Czarodziejka. Zapisała ostatnią rzecz na kartce i podniosła głowę, by uważnie przyjrzeć się dziewczynie. Erin czuła, że profesor Alard też na nią patrzy. – Powiedz mi teraz coś o swoich rodzicach.
Nastolatka uśmiechnęła się nieznacznie, potem szerzej, a po chwili szczerzyła się już jak idiotka na samą myśl o rodzicach.
– Tęsknię za nimi – oświadczyła, już bez cienia stresu i mogłaby przysiąc, że w powietrzu poczuła nagle znajomy zapach domu. – Ale tak bez przesady, bo odkąd pamiętam, wyjeżdżali często na konferencje… To znaczy, nie żebym czuła się samotna! – Zapewniła szybko. – Zawsze miałam przy sobie siostrę. Rodzice po prostu lubią pracować i czasem bywa to wkurw… umm – zmieszała się, bo przez nieuwagę prawie przeklęła w gabinecie dyrektorów – bywa to wkurzające… ale tak generalnie to są super. Zawsze nas wspierają. Dereka też, chociaż on udaje starego dziadka…
Mogłaby mówić w nieskończoność. Sama myśl o rodzinie sprawiała, że czuła się bezpiecznie i komfortowo, a przy tym beztrosko. Miała ochotę podzielić się śmiesznymi historiami, opowiedzieć o wakacyjnych wyjazdach i ulubionych przepisach. Śmiać się ze wzruszenia i wzdychać z lekkiej tęsknoty. Po chwili jej rozważania powędrowały jednak w stronę Alei i na nowo ogarnął ją paraliżujący strach. Zaczęła drżeć w miękkim fotelu, wyobrażając sobie jednocześnie dwa horrory: że ją tu nakryją oraz że jej siostra jest teraz gdzieś sama na końcu świata i wcale nie ma się dobrze.
Wszystko to zdawało się ciągnąć godzinami. Po raz pierwszy odczuła, jak dosłowne znaczenie może mieć zwrot „emocjonalny rollercoaster”. Dziwny, pachnący piaskiem wywar sprawił, że każda najmniejsza kropla emocji zmieniała się w jej głowie w ocean i ciało zalewały burzliwe fale uczuć. Jakby naprawdę przeżywała tu zarówno najwspanialsze, jak i najgorsze momenty swojego życia.
Podczas opowiadania o Bethany wpadła w niekontrolowany chichot, przypominając sobie wszystkie wspólne żarty. Zapytana o otrzymaną karę zaczęła mówić o Michaelu i tym razem nie była w stanie powstrzymać siarczystych przekleństw. Gdy padło pytanie o smutne wspomnienie, Erin zaczęła szlochać jak małe dziecko z powodu rybki, która zdechła, kiedy ona i Alea miały po osiem lat.
Z tego wszystkiego zapomniała na chwilę, dlaczego w ogóle się tu znajduje. Przypomniała jej o tym dopiero Lucille Landerson, oznajmiając, że dziewczyna przeszła Test Samokontroli pomyślnie.
Cóż. Jeśli chodziło o niezmienianie się w zwierzęta, Erin była prawdziwą profesjonalistką. Mogła się nie zmieniać niezależnie od sytuacji.
Benedict Alard podał jej kolejny, jeszcze mniejszy papierowy kubeczek z dziwną pigułką, która miała zniwelować działanie żelowego wywaru. Przełknęła ją bez popijania i przez chwilę trwali tak w trójkę w niezręcznym milczeniu. Nauczyciele nie zamierzali jej bowiem wypuścić, dopóki w pełni nie ochłonie.
Opuściła gabinet potargana i zaczerwieniona, na chwiejnych nogach.
Zatrzymała się za zakrętem korytarza, gdzie akurat nikogo nie było. Dopiero w samotności, z dala od gabinetu Rady, poczuła prawdziwą ulgę. Wzięła głęboki oddech i wypuszczając powietrze, oparła się o chłodną ścianę, przymykając na chwilę oczy.
Udało się. Przeżyła. Po raz kolejny najadła się strachu, ale wciąż była w Mallaroy i nikt nie odkrył jej sekretu.
Prawie usłyszała łomot kamienia, który spadł z jej serca.
***
Alea miała wrażenie, że obiektyw kamery obserwuje ją czujnie, niczym oko żywej istoty. Wiedziała, że to irracjonalna myśl wywołana przez stres, nie zatrzymało to jednak dreszczy, które przebiegły po jej plecach.
Bała się. Wściekłość wezbrała i odpłynęła niczym fala, pozostawiając po sobie mniej dynamiczne, ale trwalsze emocje. Gorycz i strach. W ciągu szesnastu lat życia zdążyła się już nauczyć, że o ile odczuwać warto wiele, o tyle okazywać – już niekoniecznie. W każdym razie nie zawsze. Siedziała więc sztywno na drewnianym krześle i przyglądała się swojemu miniaturowemu odbiciu w rogu ekranu, próbując sprawiać wrażenie niewzruszonej. Wychodziło jej to całkiem, całkiem, bo jeśli nawet nie była niewzruszona, to na pewno zdeterminowana.
Eve opuściła kuchnię, kiedy tylko ustawiła laptopa ze słuchawkami na stole i zainicjowała połączenie. Alea była jednak pewna, że czają się obie z Cynthią gdzieś za rogiem – w otwartym na przedpokój salonie lub na korytarzu po drugiej stronie kuchni. Nie dawały jej prywatności, ale jedynie jej iluzję. Wyglądało na to, że był to motyw przewodni całej ich dotychczasowej znajomości.
Okno z obrazem z cudzej kamery wreszcie ożyło, ukazując Martina Gallaghera.
Alea odkaszlnęła nerwowo, czując, jak pod wpływem przenikliwego spojrzenia szarych oczu wzbiera w niej zwątpienie. Wzrok mężczyzny nie tracił swojej przenikliwości nawet zapośredniczony przez ekran laptopa.
Gallagher nic nie powiedział. Nawet się nie przywitał. Włączył obraz i po prostu siedział w swoim słabo oświetlonym gabinecie, wpatrując się w Aleę Lanford z bardzo czytelnym rozczarowaniem.
Ona wytrzymała i jego milczenie, i jego spojrzenie. On wytrzymał jej upór. Sięgnął poza kadr po papierosa, a gdy go zapalił, Alea mogła przysiąc, że czuje zapach dymu.
Odkaszlnęła raz jeszcze, bo zaschło jej w gardle.
– Myślałam, że używanie laptopa naraża mnie na zlokalizowanie.
Martin podrapał się po orlim nosie. Alea dowiedziała się już, że jego prawdziwą formą jest orzeł. Zastanawiała się, czy ta zbieżność jest przypadkowa.
– Naraża – przyznał spokojnie, lekko zachrypnięty. – Jest to jeden z wielu powodów mojego niezadowolenia, ale jeśli dobrze rozumiem, nie dało się przemówić ci do rozsądku. – Gallagher znalazł chwilę na tę szopkę tylko dlatego, że Eve doniosła mu o całkowitej odmowie współpracy ze strony Alei. Kobiety bały się, że jeśli nie ustąpią jej chociaż trochę, naprawdę będzie próbowała uciec. – Cynthia musiała się mocno postarać, by umożliwić to połączenie…
– Oczywiście, że tak… – mruknęła Alea sama do siebie z powątpiewaniem, czując, jak irytacja wypiera część strachu. Ponad miesiąc żyła odcięta od komórki i laptopa, po czym wystarczyło tupnąć nogą i nagle Cynthia znalazła rozwiązanie. Jasne.
– …ale i tak nie jest to w pełni bezpieczne. Nie możemy rozmawiać długo – skończył Martin spokojnie, chociaż celowo głośniej niż wcześniej, i dopiero wtedy skomentował jej wtrącenie. – Nie rób tego.
– Słucham? – Alea poczuła się zdezorientowana.
– Nie udawaj teraz upartego, rozwydrzonego bachora – sprecyzował mężczyzna dość obojętnym tonem. – Zdążyłaś nam już pokazać, że potrafisz być bardzo dojrzała.
Alea zacisnęła mocno dłonie na ramie krzesła. Podłokietniki były drewniane, stawiły więc natychmiast opór, ale i tak napierała coraz mocniej i mocniej, czując rozpaczliwą potrzebę, by się w coś wbić. Wgryźć. Coś złapać.
Nie odwróciła wzroku.
– To było wtedy, kiedy myślałam, że mówicie prawdę – zauważyła.
„Nie okazuj strachu” – przypominała sobie z każdą kolejną chmurą dymu, która wypływała na ekran z ust Martina Gallaghera.
– Ach, tak. – Mężczyzna pokiwał głową z rezygnacją, a potem wygładził czarną brodę. Teraz dostrzegła, że jest zmęczony. Wszystko w jego ruchach i tonie sugerowało, że nie bierze jej buntu na poważnie, ale oczy… To właśnie jego wzrok karmił jej lęki. – Eve powiedziała mi, że zażądałaś powrotu do Mallaroy? – rzucił prawie pytająco, jakby nie był pewien, czy dobrze zapamiętał. – By zająć miejsce swojej siostry…
– Tak – odparła twardo.
Od tego się zaczęło. Wczoraj przyłapała Cynthię na rozmowie przez telefon i wyszło na jaw, że Erin jest w Mallaroy. Od tego czasu Alea mocowała się na słowa z dwiema starszymi Zmiennokształtnymi.
Chciała wracać. Nie czuła się już bezpiecznie. Miała wrażenie, że coś wyrwało ją ze snu i teraz, po fakcie, im dłużej analizowała nocne wizje, tym bardziej przypominały one koszmar. Chciała wrócić tam, gdzie było jej miejsce. Dla siebie i dla siostry. Nie było mowy, żeby świadomie pozwoliła tym Zmiennokształtnym na trzymanie Erin w senturalnej szkole. Z Wampirami?! Z tak wielkim sekretem spoczywającym na jej barkach?!
Od tego się zaczęło, a skończyło się właśnie tym: rozmową wideo między Zmiennokształtnym politykiem i nastolatką, w której on pokładał jakieś nadzieje.
– A jeśli ci powiem, że twoja siostra całkiem dobrze się w tej szkole odnajduje? – zapytał po chwili, unosząc lekko krzaczaste brwi.
Gdyby onieśmielał ją trochę mniej, Alea prychnęłaby głośno.
– Skąd mam wiedzieć, że to nie kolejne kłamstwo? – zapytała odważnie. Dłonie drżały jej mimo wszystko. Zaczęły, gdy tylko rozluźniła uścisk na podłokietnikach krzesła. Całe szczęście pozostawały jednak poza kadrem.
Martin Gallagher westchnął ciężko. Demonstrował swoje rozczarowanie bez skrępowania. Alea nie potrafiła powiedzieć, czy było to szczere, czy jedynie próbował ją w ten sposób zmanipulować. Obstawiała to drugie.
– Mam ważniejsze rzeczy do roboty niż konstruowanie kłamstw na potrzeby szesnastolatki – oznajmił z cieniem irytacji w głosie i jakby dla podkreślenia tych słów zerknął na zegarek. – Więc? Jak wygląda sytuacja? – Papieros zniknął gdzieś poza kadrem, zapewne w popielniczce. – Wiele osób ma zginąć, bo poczułaś się urażona? Nie możemy wyjawić ci wszystkich tajnych informacji o zagrożeniu na skalę pięciu rodzajów, więc obrazisz się i przestaniesz nam pomagać?
– To nie tak – zaoponowała, czując, jak jej mentalna zbroja trzeszczy pod wpływem tych prawie kpiących oskarżeń. – Przekręcasz moje słowa.
– Nie. – Martin na powrót się odprężył i odchylił do tyłu. Naciskał i odpuszczał. Jakby próbował zbudować w niej jakąś odporność. – Ustawiam po prostu wszystko we właściwej perspektywie. Jesteś zła, urażona i chcesz wracać do domu. Coś się nie zgadza?
Albo nie był w stanie dostrzec, że złość i uraza są jedynie przykrywką dla strachu, albo nie chciało mu się nawet próbować. Tak czy inaczej, Alea poczuła dziwną mieszankę triumfu i samotności.
– Jestem nieufna – poprawiła go ostrożnie. Nie mogła sobie pozwolić na rozzłoszczenie tego mężczyzny, ale coś jej mówiło, że zupełnym podporządkowaniem także nie wzbudzi w nim empatii. Gallagher ewidentnie chciał patrzeć na nią tak jak na Eve lub Cynthię. Jakby była kolejnym dorosłym żołnierzem w jego dziwacznej armii. – Kłamaliście na temat mojej siostry. Skąd mam wiedzieć, czy nie kłamiecie także na temat całego tego Wielkiego Niebezpieczeństwa? Nie mówicie mi niczego ważnego.
– Mówimy – zaprzeczył mężczyzna, po czym sięgnął po kolejnego papierosa. Alei zaczynało się robić duszno od samego patrzenia. – Mówimy tyle, ile możemy ci bezpiecznie powiedzieć: że nadciąga zagrożenie, którego główną ofiarą będą Wampiry i Wilkołaki, ale przez sojusz pięciu rodzajów my także pójdziemy z nimi na dno. Dlatego musimy się uzbroić do walki i zerwać łączące nas układy.
Tak, Alea znała dalszy ciąg tej przemowy: była pierwszą od bardzo dawna Zmiennokształtną potomkinią Salderów, którzy posiadali niegdyś specjalną zdolność imaginacji. Prowadzono więc badania na jej krwi, by sprawdzić, czy nie da się tych obudzonych nagle na nowo zdolności jakoś przekazać pozostałym przedstawicielom rodzaju, żeby mieli większe szanse na przetrwanie. Drugim poruszanym tematem była Zmiennokształtna prezydentka Francis Rowe, która odmawiała chronienia własnego rodzaju poprzez złamanie sojuszu, bo jej żona była Wilkołaczką. Gallagher zamierzał ją zdyskredytować i zrzucić z urzędu. Istnienie Alei było mu tu bardzo na rękę, bo Rowe podczas kampanii wyborczej kłamała na temat własnego powiązania z historycznymi Salderami.
– Powiedzieliśmy ci bardzo, bardzo dużo – powtórzył Gallagher. – O nadejściu Wielkiego Niebezpieczeństwa nie wie prawie nikt poza liderami i reprezentantami senturalnych rodzajów. Myślisz, że zaangażowalibyśmy tyle osób w kreowanie tak skomplikowanego kłamstwa specjalnie dla ciebie? – prychnął cicho. – Po co?
Alea nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Słowa Martina brzmiały logicznie. Prosto i przekonująco. A jednak nie mogła pozbyć się uczucia, że jest tą postacią z horroru, która schodzi do piwnicy pierwsza, podczas gdy widzowie krzyczą, żeby zawracała. Jeszcze niewiele ponad miesiąc temu była w domu z rodziną. Teraz, na innym końcu kraju, nie wiedziała nic i nie miała nad niczym kontroli.
Może winna była jednak sentura, nie ona sama, Eve Monday, Cynthia Strike czy Martin Gallagher? Może cała jej dezorientacja, strach i złe przeczucia brały się z tego, że jej świat bezpowrotnie wywrócono do góry nogami. Paranoicznie doszukiwała się wielkiego podstępu, ponieważ w rzeczywistości jakaś jej część nie była gotowa zaakceptować tego, co odkrywała.
Poczuła cień wstydu. Oto siedziała przed laptopem, zabierając czas ważnemu, wiecznie zajętemu politykowi, bo… co? Bo chciała wrócić do domu…?
Coraz częściej miała problemy ze zrozumieniem, co sama czuje i czego chce. Brakowało jej gruntu pod nogami. A także perspektywy.
Odkaszlnęła nerwowo po raz kolejny.
– Ale jakie mam dowody? – zapytała cicho. – Poza waszymi słowami? Skąd mam wiedzieć, w co wierzyć… – Pytanie wydało jej się teraz idiotyczne i nie była właściwie pewna, po co je zadaje.
– Nie dostałaś senturalnych książek? Nie widziałaś naszych senturalnych gazet? Francis Rowe istnieje i jest prezydentką Zmiennokształtnych. Ja istnieję, byłaś w biurze, w którym pracuję. Sojusz istnieje, dostałaś list od jednej ze szkół i rozmawiałaś przez telefon z ich reprezentantem – zaczął wymieniać dowody. – Aleo. Wiem, że zrobienie ze mnie wroga przyniesie ci zapewne na chwilę ulgę. Jakiś cel, w którym możesz ulokować wszystkie negatywne emocje. To bardzo zrozumiałe, ale naiwne. Bądź, proszę, rozsądna. Myślisz, że… co? Uknuliśmy to wszystko, żeby cię porwać? Po co? – zapytał raz jeszcze. Potem pokręcił głową z niedowierzaniem. – Wiesz, ile to wszystko kosztuje? Wynajęcie każdego domu, w którym się zatrzymałyście. Opłacenie benzyny na podróż przez kraj. Pokrycie kosztów życia: twoich, Cynthii i Eve. Rekompensata dla nich za zakłócenie personalnego i profesjonalnego czasu tak niestandardową misją. Zorganizowanie transportu pobieranych ci próbek krwi we właściwych warunkach oraz fundusz na prace laboratoryjne. Wszelkie senturalne zapewnienia waszego bezpieczeństwa… Wiesz, ile środków zostało na to przeznaczone? – Słychać było, że nie oczekuje odpowiedzi. – Myślisz, że zainwestowalibyśmy tego rodzaju sumy w bezcelowe uprowadzenie zmiennokształtnej nastolatki z Illinois? Ocknij się, Aleo. Wszystko dookoła ciebie jasno wskazuje, że jesteś częścią czegoś znacznie większego i niezwykle ważnego. Zachowuj się adekwatnie.
Ostatnie słowa miały zabrzmieć karcąco, ale Alea, siedząc ze spuszczoną głową i wpatrując się we własne kolana, odnalazła w nich coś na pograniczu groźby. Przez chwilę nie podnosiła wzroku, chowając tym samym twarz przed kamerą i przed przenikliwym spojrzeniem Gallaghera.
Kosmosie. Chciała wierzyć temu zanurzonemu w papierosowym dymie politykowi. Prawie mu wierzyła. A jednak jakieś złe przeczucie wlazło jej pod skórę i wciąż nie potrafiła go z siebie wyrzucić.
Wdech i wydech. Musiała znaleźć jakieś miejsce między czujnością a paranoją.
Chciała im pomóc. Nadal, cały czas. Brakowało jej jednak twardego, niezbywalnego znaku, że to wszystko zmierza we właściwym kierunku. Tylko czy nie zawsze tak jest? Czy nie każde ryzyko wiąże się ze zwątpieniem?
Podniosła głowę, żeby znowu spojrzeć mężczyźnie w oczy.
– Czy moja siostra naprawdę jest tam bezpieczna?
Wszystko w jej tonie i głosie wskazywało na to, że już dała się przekonać. Martin jedynie pokiwał głową. Potem znowu zerknął na zegarek.
Rozmowa dobiegała końca. Alea czuła, że zyskała wszystko i nic. Znów zacisnęła ręce na krześle i wygrzebała z siebie ostatnie porcje determinacji. Gallagher cały czas ją onieśmielał. Nawet gdy ją irytował, pozostawał… większy, starszy, ważniejszy. Powinna pewnie do niego mówić „proszę pana”, ale obcowanie z Eve ją od tego odwiodło. Tak czy inaczej, nie było mowy o równorzędnej rozmowie i może dlatego robiła takie dziwaczne wolty.
– Mam jedno życzenie – oznajmiła nieco ciszej, niż planowała. – Rozmawiamy teraz, więc jednak da się jakoś zabezpieczyć połączenie…
– Wyjątkowo. Z wielkim trudem i dużymi kosztami – wszedł jej w słowo Martin, przewidując, do czego zmierza. – Kontakt z Erin zrodzi nie tylko ryzyko, że system Łowców cię zlokalizuje, ale także narazi twoją siostrę na problemy w Mallaroy. Ktoś zawsze może ją tam podsłuchać, wszystko może wyjść na jaw. Eve i Cynthia już ci to tłumaczyły.
Alea wyprostowała się na krześle.
– Nie mam na myśli Erin.
***
Wspólne wieczory w salonie stały się już pewnym rytuałem dla paczki przyjaciół z trzeciego roku (oraz Tatiany, która była na roku czwartym). Przychodzili usiąść na kanapach w jednym z kątów salonu, żeby przez chwilę udawać, że nie muszą odrabiać lekcji. Chociaż, mówiąc szczerze, nad zadaniami szkolnymi także często pracowali razem, mimo nieco różnych przedmiotów i niespójnych planów zajęć.
Teraz siedzieli rozwaleni: Keith na wielkim miękkim fotelu, Tatiana i Lizzy na grubych poduchach, Erin i Lucas na kanapie naprzeciwko. Między nimi leżał niewielki dywanik, na którym bezwstydnie rozpłaszczył się Yorick.
Leżał na plecach, zupełnie rozciągnięty, eksponując jasne futro na brzuchu, i nie poruszył się zupełnie przez ostatnie dziesięć minut.
– Czy on jeszcze żyje? – zapytał Keith z cieniem wątpliwości i nachylił się, by dźgnąć zwierzę lekko palcem. Yorick otworzył jedno oko i posłał Wilkołakowi tak mordercze spojrzenie, że ten cofnął dłoń gwałtownie, jak oparzony. – Demon, nie królik – wymamrotał pod nosem.
Lizzy udała, że tego nie usłyszała.
– Więc? – głos zabrał Lucas. – Jak ci dzisiaj poszło?
Erin wzruszyła lekko ramionami.
– No, zdałam. – Uśmiechnęła się zadowolona.
– Naprawdę?! Super! – Lizzy uśmiechnęła się promiennie. – Wiesz, nie chciałam wcześniej nic mówić, żeby cię nie stresować, ale wydawało mi się, że może być ci ciężej, bo jesteś Echem. Wszystko jest jakby… dwa razy bardziej nowe, co nie?
Przyjaciele nigdy jeszcze nie widzieli Erin w zwierzęcej formie. Utrzymywała przed nimi, że wciąż nie ma prawie żadnej kontroli nad swoimi mocami. Status Echa – osoby senturalnej, która urodziła się w rodzinie od kilku pokoleń zupełnie ludzkiej – sprawiał, że było to bardziej wiarygodne. Nic więc dziwnego, że wszyscy po cichu oczekiwali od niej negatywnego rezultatu z Testu Samokontroli.
Erin poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie Tatiany, ale nie spojrzała na przyjaciółkę. Zamiast tego uśmiechnęła się trochę na siłę.
Jasne, że zdała. Nietrudno zdać, jak jest się cholernym człowiekiem. Nie mogła im jednak powiedzieć prawdy, postanowiła więc rozluźnić atmosferę żartem.
– Lucas, czy możesz powiedzieć Lizzy, dlaczego zdałam? – zapytała słodko i zamrugała ostentacyjnie rzęsami, próbując wcielić się w Pamelę Payton w czasie rozmowy z Michaelem Castalawem.
Wilkołak podjął grę bez mrugnięcia okiem. By wejść w rolę, ułożył ramię na oparciu kanapy za dziewczyną i rozpostarł nogi szerzej, uśmiechając się perfidnie.
– Oczywiście, słońce. – Przeszedł momentalnie od udawania Michaela do udawania Jaspera, a potem kontynuował już we własnym stylu. – Widzisz, moja droga Elizabeth – spojrzał na Lizzy, która zmarszczyła nos na dźwięk swojego pełnego imienia – nasza kochana Alea Lanford jest, można powiedzieć, oazą spokoju. Jest jak trzcina na wietrze: mocna, ale elastyczna. Jest, mówiąc bardziej precyzyjnie, zdolna w pełni kontrolować swoje emocje, czego oczywiście mamy liczne dowody. Zapytaj o to chociażby lidera Wampirów.
Keith i Lizzy parsknęli śmiechem. Wargi Tatiany drgnęły. Erin szturchnęła Lucasa łokciem.
– I ty? I ty, Brutusie, przeciw mnie?! – Załkała teatralnie, choć powstrzymywała szeroki uśmiech.
W chwilach takich jak ta czuła, że naprawdę odnalazła w Mallaroy swoje miejsce i tęsknota za rodziną oraz dawnymi przyjaciółmi stawała się bardzo odległa. Potem przypominała sobie, że ma to wszystko tylko do grudnia. Jeszcze niedawno błagała, żeby Alea wróciła. A teraz? Nie była w stanie sobie wyobrazić, jak obie udźwigną kolejną zamianę.
Jej rozmyślania przerwały wibracje komórki. Z niechęcią odkleiła się od poduszek kanapy i wygrzebała telefon z kieszeni dżinsów. Skrzywiła się lekko na widok napisu „mama” na wyświetlaczu. Jej ukochana matka Wenona Lanford była osobą niezwykle wyedukowaną, ale jakimś cudem wciąż nie zdobyła jeszcze wiedzy na temat tego, że rozmowy telefoniczne mogą trwać krócej niż pół godziny.
– Dom – rzuciła do znajomych i podniosła się, by znaleźć bardziej prywatne miejsce na rozmowę.
***
– Halo? Córeczko?
– Cześć, mamo! – Na wszelki wypadek Erin przybrała wyjątkowo radosny ton. – Co tam?
– Wszystko dobrze, wszystko dobrze. Słuchaj, dziecko, pamiętasz, że za tydzień są urodziny ojca, tak? Może wrócisz do domu? Spędzilibyśmy razem weekend. Hmm?
Erin na chwilę ogarnęła ekscytacja. Czasem łapała się na tym, że emocje, które odczułaby w dawnym życiu, wyrywały się naprzód i dopiero po nich pojawiała się świadomość obecnych komplikacji. A obecne komplikacje były takie, że udawała przed matką obie bliźniaczki jednocześnie, w tym jako Alea do końca października nie mogła opuszczać Mallaroy z powodu kary za wybryki związane z grą o klucz (bójki, sabotaż radiowęzła, włamanie do pokoi liderów oraz, ekhem, pożar). Oznaczało to jeszcze trzy długie tygodnie bez weekendowych wypadów do miasta.
Znajdowała się na mało uczęszczanym korytarzu za salą bilardową i obecnie nikogo innego tam nie było. Oparła się więc bezwstydnie czołem o chłodną ścianę w geście desperacji.
– Hej, słuchasz mnie? – ponagliła ją mama. – Zamierzam upiec tort! – Erin natychmiast się skrzywiła, ale jej rodzicielka nie mogła jej zobaczyć, więc kontynuowała: – Wiem, że rok temu wyszedł mi paskudny. Tak samo jak dwa lata temu i trzy. Oraz cztery i pięć. Twoja matka nie jest dobra w kuchni, co na to poradzę? Nic. To znaczy, nie no. Poradzę. Coś poradzę. W tym roku już wyjdzie, tak myślę. Derek upiera się, żebyśmy zamówili zapasowy w cukierni, ale ja takiego braku wiary w moje umiejętności tolerować nie będę, prawda? Przyjedź, to mnie wesprzesz! Skoro twój brat ewidentnie nie ma zamiaru…
– Mamo – Erin udało się znaleźć moment, by przerwać ten monolog – bardzo bym chciała przyjechać, ale nie mogę. Mam mnóstwo roboty, wiesz, jak to jest… W dodatku wszystko jest nadal dość nowe tu w Mallaroy, trzeba zrobić jak najlepsze wrażenie, skoro dali to superstypendium…
– Erin, dziecko, co ty wygadujesz? – przerwała jej kobieta z rozbawionym zniecierpliwieniem. – Przecież to Alea jest w Mallaroy! Co ty mi tu ściemniasz za siostrę, co? No poważnie, dziewczyno…
Erin gwałtownie odsunęła komórkę od ucha, żeby na nią szybko spojrzeć.
Cholera jasna. Pomyliła telefony. Miały z Aleą dokładnie ten sam model i Erin celowo zmieniła kolorową nakładkę siostry na kopię swojej własnej, przezroczystej. Dzięki temu wyglądały prawie identyczne i nikt nie mógł jej przyłapać na tym, że w ciągu dnia wielokrotnie używa dwóch różnych komórek. Zazwyczaj dobrze jej szło pilnowanie, który jest który. Każdy miał własne miejsce w jej plecaku i inną tapetę. Dzisiaj całą jej uwagę pochłonął jednak Test Samokontroli. Pisała z bratem jako Alea, potem z Beth jako Erin. W którymś momencie musiała się zakręcić i w jej kieszeni wylądowała nie ta komórka, która powinna.
Co za głupi, głupi błąd.
– Em. No tak – rzuciła zmieszana. – Miałam na myśli Aleę, mamo. W sensie, ja mam dużo roboty u siebie, a ona nie będzie mogła przyjechać z powodu intensywnej nauki w Mallaroy…
– Dziecko, przecież wiem! – Wenona Lanford zaśmiała się cicho pod nosem. – Rozmawiałam już z Aleą. Dzwonię do CIEBIE i pytam się CIEBIE, przestań mi mówić o swojej siostrze. Doprawdy, dziewczynki, od was coś wyciągnąć to jest prawdziwe święto. Pomyślałby kto, że każda informacja jest jakimś wielkim sekretem!
Erin zakrztusiła się powietrzem i dostała napadu dzikiego kaszlu. Kiedy wreszcie złapała oddech, jej oczy łzawiły, a policzki były czerwone.
– Halo? Erin? Oddychasz? Co się tam dzieje? Nie no, doprawdy, rozmowa z tobą to jest prawdziwa przygoda, córeczko…
– Jak to rozmawiałaś z Aleą?!
Wszystkie rozmowy z rodzicami w imieniu siostry przez ostatni miesiąc odbywała ona! I z pewnością takiej rozmowy nie odbyła! Prawdziwa Alea miała być zupełnie odcięta od urządzeń telefonicznych! Co się, cholera, znowu działo?!
Myśli Erin galopowały. Miała już dziesięć teorii i każda brzmiała nierealnie.
– Jak to „jak to”? – żachnęła się Wenona. – Zadzwoniła do mnie chwilę temu. Widzisz, Erin, niektóre dzieci same dzwonią do swoich matek pełne ochoty na rozmowę. Inne tymczasem krztuszą się do słuchawki po tygodniu milczenia.
– Mamo!
– No już, już. Alea zadzwoniła, nie zachowuj się, jakby to był aż tak wielki skandal. Pożyczyła nawet specjalnie telefon od jakiejś znajomej, bo jej się akurat rozładował…
– Masz ten numer?! – wypaliła Erin, z trudem się kontrolując. – Tej znajomej? Możesz mi go podać?!
– Dziecko, czy wszystko w porządku? – zapytała po krótkiej pauzie Wenona. Wcześniej mówiła wciąż dość żartobliwym tonem, teraz spoważniała, ewidentnie zauważając, że wzburzenie córki jest zbyt wielkie jak na tak błahą sprawę. – Czy ty i twoja siostra jesteście w trakcie jakiejś kłótni…?
– Nie – zaprzeczyła Erin po krótkiej pauzie. Matka podsunęła jej nieświadomie całkiem wiarygodną wymówkę, ale dziewczyna wolała nie komplikować wszystkiego jeszcze bardziej. – Wszystko jest okej. Po prostu… mam pilną sprawę i się akurat nie mogę do niej dobić. Pewnie nadal ma rozładowaną komórkę, tak jak powiedziałaś… – Przymknęła oczy i znowu oparła się o ścianę, tym razem plecami. – Dopiero się zaczynam przyzwyczajać, że nie mam jej już na wyciągnięcie ręki, wiesz? – dodała i tym razem nie musiała kłamać. – Do tej pory byłyśmy zawsze razem…
– Och, córeczko – westchnęła ze współczuciem kobieta. – Wiem, że to musi być dla ciebie trudne. Zresztą dla was obu. Alea przynajmniej pięć razy podkreślała, żebym się do ciebie odezwała, i przekazała pozdrowienia od niej. Pięć razy! Pozdrowienia przekazane przeze mnie? Ha! Przecież wy z pewnością prowadzicie równolegle trzy różne konwersacje w trzech różnych aplikacjach, co? Czasem obie jesteście rozkosznymi dziwadłami, naprawdę. No, ale. Co do numeru: ta jej znajoma chyba zaraz wyjeżdża. Coś takiego… Nie wiem, ale Alea od razu mi powiedziała, że to jakaś jednorazowa sytuacja i nie mam go sobie nawet zapisywać. No więc musisz ją złapać inaczej, córciu. Ale pozdrawiam cię od twojej siostry serdecznie. Proszę. Żeby nie było, że obiecałam, a nie zrobiłam!
A więc to był jednorazowy kontakt? O czym rozmawiały? Jak miała o to zapytać, nie wzbudzając kolejnych podejrzeń?! Kosmosie! Co za bałagan…
– Czyli Alea będzie mogła przyjechać czy nie? – dopytała się Erin, łapiąc się jeszcze tej jednej nadziei. Może u jej siostry coś się zmieniło? Może wraca już teraz, nie w grudniu…? No, ale przecież cała ta tajna organizacja dałaby chyba o tym Erin znać!
Tymczasem Wenona Lanford westchnęła głośno.
– Erin Lanford, rozmowa z tobą jest katastrofą – oznajmiła dramatycznie. – Alea nie przyjedzie, ma za dużo pracy. Sama przecież mi to chwilę temu powiedziałaś! Ona twierdziła dokładnie to samo. Bardzo to niefortunne, ale cóż, jest w prestiżowej szkole, niech się uczy i korzysta, ile może! No a ty? Na pewno nie dasz rady wpaść chociaż na sobotę? Ojciec bardzo się ucieszy! Pomyśl o torcie, Erin. Pomyśl o torcie.
Niezależnie od tego, jakim imieniem się do niej zwracano, Erin nadal nie mogła się ruszyć z Mallaroy. Obecnie to nie mogła się nawet ruszyć z korytarza. Stała i patrzyła w sufit, starając sobie jakoś to wszystko poukładać, ale prawda była taka, że już zupełnie nie wiedziała, na czym stoi.
– Naprawdę nie mogę, mamo – westchnęła wreszcie ciężko. – Dostałam szlaban za jeden głupi wybryk i muszę siedzieć w internacie – dodała, wiedząc, że bez tego argumentu będzie musiała przetrwać kolejne dwadzieścia minut przekonywania, a obecnie nie miała w sobie na to siły.
Miała ochotę zaśmiać się ponuro, bo jej dwie role mieszały się coraz bardziej.
Dobra. Nieważne. Pozytywy. Erin w końcu otrzymała znak, że Alea ma się dobrze. Zadzwoniła do matki i zachowywała się najwyraźniej normalnie, podtrzymując całą przykrywkę, a potem kazała pozdrowić Erin. Wszystko wskazywało na to, że jest wciąż uwikłana w coś dziwacznego, ale bezpieczna.
– Erin Lanford. – Tym razem ton jej matki zrobił się naprawdę surowy. – Jesteś poza domem ledwo sześć tygodni i już wpadłaś w kłopoty? No błagam cię! Jaki wybryk?!
Ups. Po namyśle: mogła jednak tę informację zostawić dla siebie.
– Yyy. Mamo? Bo ja muszę kończyć, wiesz? No ja wiem, wiem, bardzo dziwny zbieg okoliczności, ale akurat w tym momencie muszę się rozłączyć. Też cię kocham! Pozdrów tatę i Dereka! No i Aleę. Ha, ha. Okej, super, dzięki, paaaa!
Rozłączyła się szybko i odetchnęła głęboko, wracając wzrokiem na sufit. Okłamywanie matki wyssało z niej resztki energii, ale udało jej się chyba pomyślnie wybrnąć z wszystkich komplikacji.
Niestety nowe problemy od pewnego czasu czekały za rogiem.
Wiecie, jak wielkiego miała pecha?
TAK wielkiego:
– Alea ma się dobrze, Lanford? Może pozdrowisz ją także ode mnie?
Michael Castalaw stał na korytarzu zaledwie kawałek od niej i uśmiechał się kpiąco. Wyglądał bardzo dobrze i bardzo irytująco, czyli tak jak zawsze.
W ciągu szkolnego tygodnia sala bilardowa nie cieszyła się wielką popularnością, więc choć Wampiry przegrały rywalizację o pierwszeństwo, elita Wampirów umówiła się na grę bez lęku, że zabraknie stołu. Jasper, Pamela i Christopher czekali już w sali, w towarzystwie grupy, która heroicznie pozbawiła Erin i jej przyjaciół miejsca podczas śniadania. Michael tymczasem wybrał okrężną drogę. Chciał zebrać myśli przed kolejnym pokazem władzy, jednak zamiast tego wpadł na Lanford.
Erin nie zareagowała na jego zaczepkę od razu, bo była zbyt zaskoczona. Czy Castalaw słyszał całą rozmowę?! Nie, niemożliwe. Zauważyłaby go, to po pierwsze. A po drugie, gdyby usłyszał jej wielki sekret, uśmiechałby się paskudniej.
– No co jest, Lanford? – Michael wsunął nonszalancko dłonie do kieszeni ciemnych spodni i zbliżył się kilka kroków. – Jeszcze chwilę temu mówiłaś o sobie w trzeciej osobie, a teraz nie chcesz mówić wcale?
Drań.
– Zjeżdżaj, Michael, jestem zajęta – warknęła jednocześnie zła i zestresowana.
Wykonała krok, próbując go ominąć. Zaszedł jej drogę.
– Mów tak do mnie dalej, to długo w tej szkole nie pociągniesz.
Wciąż uśmiechał się podle i Erin zdała sobie nagle sprawę, że chłopak ma dobry humor. Castalaw w każdym stanie był gotów uprzykrzać jej życie, ale gdy miał dobry humor, miał też nad sobą kontrolę i stawał się trudniejszym przeciwnikiem. Brakowało jej teraz na to i czasu, i siły.
– Jest mi tu bardzo dobrze, dziękuję za troskę – rzuciła, nie kryjąc zniecierpliwienia. – Mogę przejść?!
Znów wykonała krok, by go ominąć, ale on po raz kolejny zablokował jej drogę. Nie wpychał się jednak wcale przesadnie w jej przestrzeń osobistą i Erin musiała z niechęcią przyznać, że z ich dwójki to ona bardziej zasługiwała na miano fizycznego dręczyciela. Dręczycielki. Koniec końców dała mu niedawno w twarz.
Szkoda, że to gościa nie zachęciło do trzymania się od niej z daleka.
– No, nie wiem. Czy Alea zgadza się, żebyś przeszła?
Erin poczuła, że musi zamknąć ten temat, zanim chłopak zacznie brać go na poważnie.
– Słyszałeś kiedyś, że kilka osób może nosić to samo imię? – zapytała wyzywająco. Chciała przejść, chciała wrócić do salonu i udawać, że nie jest uwikłana w dziwaczne intrygi. NIE chciała za to użerać się z księciem Wampirów. – Tak się składa, że mam przyjaciółkę Aleę. Zadowolony? Zjeżdżaj mi z drogi, Michael, mówię poważnie.
Wampir zmarszczył brwi i zaczął przyglądać się jej uważniej. Cokolwiek dostrzegł, sprawiło, że spoważniał nieco, a przynajmniej dał sobie spokój z podłym uśmieszkiem. W odpowiedzi nie padła także żadna nowa zaczepka.
Zapadła cisza. Castalaw po prostu się gapił. Im dłużej to trwało, tym trudniej Erin było odnaleźć się w sytuacji. Bez bariery z ciętych komentarzy i grymasów niechęci niewiele broniło ją przed wampirzym czarem. Kosmosie, najwyższy czas wrócić do śledzenia jakiegoś boysbandu. Może jak się napatrzy na ładnych chłopaków w internecie, to kontakt z jednym na żywo nie będzie taki… rozpraszający.
Dziwaczne napięcie rosło. Zerknęła bez celu na swoją komórkę, potem gdzieś w bok, a następnie na rękę ze złotą smugą i sygnetem na palcu, aż wreszcie znów na twarz Wampira.
Michael przez chwilę wydawał się jeszcze poważny, potem nagle odprężył się, przeczesał palcami jasne włosy i na jego usta wypełzł wolno uśmieszek osoby, która wie, jak wygląda, i potrafi zauważyć, gdy robi to na kimś wrażenie.
Erin zdała sobie sprawę, że się gapiła i że została przyłapana. Oraz, co gorsza, że chłopak celowo to wyreżyserował.