32,50 zł
Wznowienie głośnej książki, na podstawie której BBC One nakręciła w tym roku popularny serial sensacyjny pod tym samym tytułem. McMafia to panoramiczna opowieść o rozwijającej się i coraz bardziej globalizującej przestępczości zorganizowanej w Rosji, krajach byłego ZSRR, na Bliskim Wschodzie, w Indiach, Afryce i Kanadzie. Autor skupia się na tym, co łączy gangsterów Wschodu i Zachodu. Pokazuje ich żądzę pieniądza, bezwzględność i cynizm oraz ujawnia niebezpieczne powiązania środowisk mafijnych z polityką.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 668
Tytuł oryginału:
McMAFIA: Seriously Organised Crime
Copyright © 2018 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © Misha Glenny 2008
Copyright © 2018 for the Polish translation by Maria Jaszczurowska
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński
Korekta: Lena Marciniak-Cąkała, Krzysztof Maciejewski / Słowne Babki
Wydawca oświadcza, że dołożył wszelkich starań, aby dotrzeć do wszystkich właścicieli i dysponentów praw autorskich do zamieszczonych map i wykresów.
Wszystkie postacie pojawiające się w serialu telewizyjnym BBC są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób żywych lub zmarłych jest całkowicie przypadkowe.
ISBN: 978-83-8110-644-3
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o. o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2018
Skład wersji elektronicznej:
konwersja.virtualo.pl
Był wieczór trzydziestego kwietnia 1994 roku; wiosna już na dobre rozkwitła w Woking, w hrabstwie Surrey. Osiedle Barnesbury nie należy do klasy średniej, ale w tej części południowej Anglii ludzie również mają nie lada aspiracje. Gdy zmierzch zapadał na Willow Way, cichej uliczce domków szeregowych, samochody stały już w garażach, a rodziny zasiadały do kolacji przed telewizorami, rozpoczynając sobotni wieczór.
O godzinie dziewiątej z czerwonej toyoty zaparkowanej przed szeregowcem numer 31 wysiadł mężczyzna. Podszedł do drzwi domku, niosąc płaskie biało-niebieskie pudełko, po czym zapukał. W środku Karen Reed, trzydziestotrzyletnia pani geofizyk, gawędziła z przyjaciółką przy kieliszku białego wina, kiedy usłyszała stłumiony męski głos zza okna:
– Zamawiała pani pizzę?
Karen otworzyła drzwi. W tym momencie doręczyciel pizzy wyjął pistolet kalibru 38, z chłodnym wyrachowaniem oddał kilka strzałów w jej głowę, po czym uciekł do auta i odjechał.
To nie Karen Reed miała być tej nocy ofiarą. Istniał jednak powód pomyłki mordercy. Jego celem miała być siostra pani Reed, Alison Ponting, producentka stacji BBC World Service, która tymczasowo mieszkała u Karen, ale tego wieczoru nie było jej w domu. Zabójstwa dokonano prawdopodobnie na zlecenie Dżochara Dudajewa, prezydenta Republiki Czeczenii.
W 1986 roku Alison poślubiła czarującego korpulentnego Ormianina, Gacica Ter-Oganisjana, którego poznała kilka lat wcześniej, kiedy studiowała filologię rosyjską. Małżeństwo to uruchomiło w sennym miasteczku Woking lawinę przedziwnych wypadków, które osiem lat później doprowadziły do rozpętania huraganu śmierci, imperializmu, wojny domowej, ropy naftowej, gangsterstwa i nacjonalistycznych walk, znanego pod nazwą Północny Kaukaz.
Osiemnaście miesięcy przed zabójstwem Karen dwaj bracia Rusłan i Nazarbek Ucyjewowie przybyli do Londynu jako posłowie Dudajewa z misją wydrukowania paszportów i banknotów dla nowego państwa czeczeńskiego. Rusłan był najbardziej zaufanym doradcą kapryśnego prezydenta i nieprzejednanym politykiem w administracji opanowanej przez szereg stronnictw. Jego brat był ekspertem w dziedzinie sztuk walki oraz, ogólnie rzecz biorąc, najemnikiem. Poza upoważnieniem do wydrukowania dokumentów dla nowo powstałej republiki bracia mieli kilka innych zadań do wypełnienia: załatwienie dwustu pięćdziesięciu milionów dolarów pożyczki od amerykańskiego biznesmena na modernizację czeczeńskich rafinerii, zakończenie negocjacji z niemiecką firmą energetyczną Stinnes AG dotyczących szybkiej sprzedaży czeczeńskiej ropy po cenach światowych oraz, jak później odkryto, zakup dwóch tysięcy rakiet stinger typu ziemia–powietrze. Aby zrealizować tak złożone przedsięwzięcie, przedstawiciele rządu czeczeńskiego potrzebowali dobrego tłumacza i pracownika technicznego. Rusłan pamiętał, że kiedyś udzielał wywiadu producentce BBC Alison Ponting, więc to do niej zwrócił się o pomoc. Zaproponowała swojego męża, Ter-Oganisjana, w nadziei, że zapewni mu dochodowe zajęcie.
Podczas pobytu w Londynie mąż Alison zdobył doświadczenie jako kombinator. Ter-Oganisjan zajmował się przemytem, tworzył fikcyjne firmy do prania brudnych pieniędzy, a czasami wykonywał najgorsze prace fizyczne, kiedy akurat nie było żadnej szemranej roboty. Na początku kaukaskie trio dobrze się dogadywało, od czasu do czasu wydając huczne imprezy, na które zapraszano tłumy call girls. Nic zatem dziwnego, że Alison coraz mniej podobało się zachowanie męża i jego dwóch czeczeńskich współpracowników. Nie byli tym również zachwyceni bogaci mieszkańcy Bickenhall Mansions, apartamentowca stojącego niedaleko domniemanej siedziby Sherlocka Holmesa przy Baker Street 221b, w którym mieszkali bracia Ucyjewowie.
W pewnym momencie stosunki Ormianina z Czeczenami uległy pogorszeniu. Później angielski Urząd Prokuratury Publicznej uznał, jakoby Ter-Oganisjan odkrył, że stingery miały być użyte przez Azerbejdżan podczas wojny z jego ojczyzną, Armenią. Powstała również inna teoria – według niej rakiety miały faktycznie jechać do Czeczenii, a Ucyjewowie pokłócili się z Ormianinem o pieniądze. Pewne jest, że Ter-Oganisjan ostrzegł armeńskie KGB przed działalnością wysłanników Dudajewa, a w wyniku tego ostrzeżenia z Los Angeles, głównej siedziby ormiańskiej diaspory w Stanach Zjednoczonych, wysłano do Londynu kilku płatnych zabójców.
Bracia Ucyjewowie zostali w okrutny sposób zamordowani (pocięte na kawałki ciało Rusłana odkryto dopiero, gdy wypadło ze skrzyni w drodze do Harrow na północnych przedmieściach Londynu). Ter-Oganisjan odsiaduje teraz karę dożywocia za ich zabójstwo, a drugi oskarżony w tej sprawie, oficer armeńskiego KGB, powiesił się w więzieniu Belmarsh, czekając na proces.
Kiedy po raz pierwszy czytałem o tym wszystkim, byłem przerażony, między innymi dlatego, że odkryłem, iż ojcem Alison i Karen był David Ponting, wykładowca na wydziale sztuki teatralnej uniwersytetu w Bristolu, gdzie studiowałem. Jego monodram o Dylanie Thomasie wywarł na mnie ogromne wrażenie. David uczył mnie produkcji radiowej, a umiejętności nabyte podczas tych zajęć wykorzystałem później, kiedy pracowałem jako korespondent BBC w Europie Środkowej.
Po zabójstwie siostry Alison zgodziła się wziąć udział w programie ochrony świadków. Osamotniony David przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, gdzie przez jakiś czas pracował jako aktor. Później i on zniknął.
Pontingowie byli spokojni i skromni. Trudno sobie wyobrazić, żeby taka rodzina mogła być uwikłana w zabójstwa na tle politycznym, dokonane przez mafię z byłego Związku Radzieckiego. Ale jak zauważył jeden z policjantów, którzy zajmowali się sprawą braci Ucyjewów: „Ni stąd, ni zowąd mieliśmy do czynienia ze zbrodnią i z polityką takiego zakątka świata, o którym nikt z policji w Londynie ani w Surrey wcześniej nie słyszał. Nie wiedzieliśmy nic na temat ich wojen, zbrodni ani polityki – prawdę mówiąc, nie mieliśmy o tym zielonego pojęcia”.
Cały świat był świadkiem narodzin nowego rodzaju państwa – państwa uszkodzonego. Części źle działającej maszyny po raz pierwszy zawitały do Wielkiej Brytanii.
Porządek ustalony po drugiej wojnie światowej zaczął się chylić ku upadkowi w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych. Rozpad ten nie postępował wedle żadnego ustalonego schematu, na pozór wyglądało to jak seria oddzielnych, niepowiązanych ze sobą wydarzeń: spektakularny wzrost japońskiego przemysłu samochodowego, tajne podchody komunistycznych Węgier do Międzynarodowego Funduszu Walutowego (IMF) w celu zbadania możliwości udziału, ekonomiczna stagnacja w Indiach, pierwsze dyskretne kontakty prezydenta Frederika W. de Klerka z przebywającym w więzieniu Nelsonem Mandelą, początek reform Deng Xiaopinga w Chinach czy zdecydowana konfrontacja Margaret Thatcher z brytyjskim ruchem związków zawodowych.
Wydawało się, że każde z tych wydarzeń odzwierciedla codzienne zmagania polityczne. Mogło też wyglądać na to, że były to próby przystosowania się do światowego porządku. Ale w istocie stojące za tym potężne ruchy zainicjowały szereg ekonomicznych kryzysów i okazji – szczególnie poza wielkimi bastionami w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych – które niosły ze sobą znaczące konsekwencje dla zjawiska, nazywanego dziś globalizacją.
Jeden z tych kierunków rozwoju miał jednak swoje źródło w Ameryce i jej europejskim sojuszniku, Wielkiej Brytanii. Świat stawiał pierwsze kroki na drodze ku liberalizacji międzynarodowych rynków finansowych i towarowych. Amerykańskie i europejskie korporacje oraz banki zaczęły otwierać rynki, które do tej pory ściśle kontrolowały zagraniczne inwestycje i wymianę walutową.
Później, w 1989 roku, nastąpił upadek komunizmu – najpierw w Europie Wschodniej, a potem w samym potężnym dotychczas Związku Radzieckim. Jako że skończyły się pomysły i pieniądze, a wyścig zdobyczy technologicznych pozostawiał te kraje w tyle, odejście komunizmu mierzy się w dniach, a nie w latach. To wydarzenie o wielkim znaczeniu historycznym w połączeniu z procesami globalizacji uruchomiło gwałtowny wzrost szarej strefy. Owe ekonomiczne i polityczne zmiany odcisnęły piętno na każdej części naszej planety.
Ogólnie zaobserwowano światowy wzrost handlu, inwestycji i budowania zasobów. Te ostatnie jednak zostały nierówno rozdzielone. Wiele krajów znalazło się wówczas w czyśćcu zwanym stanem przejściowym, czyli terytorium o stale zmieniających się granicach. Na tych nieurodzajnych terenach ekonomiczne przetrwanie często oznaczało, że trzeba chwycić za broń i brać, co się da.
Upadek komunizmu był oczywiście wielkim zwycięstwem Zachodu, ponieważ udało się wykazać wyższość światowych demokracji nad dyktaturą komunistyczną pod każdym względem. Europa świętowała zjednoczenie Niemiec oraz wyzwolenie wielu krajów wschodniej części kontynentu. Wydawało się, że nowa Rosja bez oporów rezygnuje z militarnej kontroli nad całym regionem, rozwiązując niegdysiejszego rywala NATO, czyli Układ Warszawski. Moskwa, z początku niechętnie, zezwoliła innym republikom dogorywającego Związku Radzieckiego na utworzenie własnych, niepodległych państw, tym samym umożliwiając realizację ich narodowych aspiracji.
Z perspektywy czasu muszę przyznać, że był to najlepszy okres mojego życia. Jako nastolatek angażowałem się w działalność zachodnich organizacji popierających osaczoną opozycję w krajach Europy Wschodniej, jak na przykład „Solidarność” w Polsce czy „Kartę 77” w Czechosłowacji. Zajmowałem się wszystkim, od tłumaczenia dokumentów po dostarczanie rozłożonych na części kserokopiarek dysydentom za żelazną kurtyną. Kiedy stałem kilka metrów za wielkimi przywódcami moralnymi Czechosłowacji Vàclavem Havlem i Alexandrem Dubczekiem, gdy przemawiali do tłumów z balkonu przy placu Wacława w Pradze w listopadzie 1989 roku, czułem satysfakcję z własnego osiągnięcia, a zarazem ostrożny optymizm w kwestii przyszłości Europy i świata.
Początkowa euforia została jednak stłumiona przez dochodzące z odległych miejsc sygnały, że nowy porządek pokoju i demokracji rodzi się w bólach. Z Kaukazu raz po raz dochodziły wieści o walkach. W niektórych krajach Afryki, takich jak na przykład Angola, starcia, które rozpoczęły się jako zastępczy konflikt między siłami amerykańskimi a sowieckimi, wcale nie miały się zakończyć zimną wojną – wręcz przeciwnie, przybierały na sile. Później była Jugosławia pogrążyła się w krwawej wojnie domowej, stawiając tym samym nowo zjednoczoną Europę przed wyzwaniem, którego ta nie była w stanie podjąć.
Nowe okoliczności zaskoczyły istniejące instytucje międzynarodowe. Wszyscy musieli improwizować i nikt właściwie nie rozumiał, do czego miały prowadzić podjęte działania.
Istniała jednak grupa ludzi, która w tej przedziwnej mieszaninie wstrząsów, nadziei i niepewności upatrywała swojej szansy. Ci mężczyźni (i kilka kobiet) podświadomie rozumieli, że coraz wyższy standard życia na Zachodzie, zwiększony handel i migracja oraz mniejsza zdolność rządów do wprowadzania kontroli policyjnej mogą stać się żyłą złota. Chodzi tu o przestępców, działających w organizacjach lub poza nimi. Ludzie ci byli również zdolnymi przedsiębiorcami i kapitalistami, gotowymi poddać się prawom podaży i popytu. Doceniali ekonomię skali, tak samo jak międzynarodowe korporacje, więc poszukiwali zagranicznych partnerów i rynków, by rozwijać interesy w takim samym stopniu kosmopolityczne, jak Shell, Nike czy McDonald’s.
Pierwsze tego rodzaju grupy pojawiły się w Rosji i Europie Wschodniej, ale wywierały znaczny wpływ również na odległe kraje, jak na przykład Indie, Kolumbię czy Japonię. Zauważyłem je na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy byłem korespondentem zagranicznym BBC na Europę Środkową i akurat opracowywałem doniesienia na temat wojny w byłej Jugosławii. Łupy przywiezione przez oddziały paramilitarne po zniszczeniu miast i wsi w Chorwacji oraz Bośni posłużyły jako kapitał do utworzenia wielkich imperiów przestępczych. Szefowie tych syndykatów bardzo szybko się wzbogacili. Niedługo potem stworzyli organizacje przemycające nielegalne towary oraz usługi z całego świata do konsumenckiego raju w Unii Europejskiej.
Podczas pobytu na Bałkanach jako pisarz byłem zapraszany na wiele konferencji, na których omawiano polityczne kwestie stojące za zgubnymi w skutkach wojnami w regionie. Nie minęło wiele czasu, a zacząłem otrzymywać zaproszenia na zebrania organizowane w celu przedyskutowania spraw związanych z bezpieczeństwem. Politycy, policja oraz organizacje pozarządowe chciały się dowiedzieć, co stoi za potęgą zorganizowanej przestępczości na Bałkanach i poza nimi. Niemniej znaczna część wiedzy na temat nowej fali światowej przestępczości opierała się tylko na anegdotach. Nikt nie potrafił wskazać dokładnych przyczyn.
Z początku przyglądałem się sieciom i motywom grup działających na Bałkanach, ale szybko się zorientowałem, że aby zrozumieć tamtejszą przestępczość, muszę rozszerzyć obserwacje na inne części świata: regiony wytwarzające dobra, którymi interesują się syndykaty – takie jak Rosja, Ameryka Południowa, Afryka, Indie czy Chiny – oraz na regiony, które z owych dóbr korzystają, czyli Unię Europejską, Amerykę Północną, Japonię i Środkowy Wschód.
Jedną z wielu konsekwencji upadku Związku Radzieckiego było powstanie szerokiego pasma terenu niestabilnego, który rozciągał się od Bałkanów poprzez Kaukaz, tak zwane s t a n y, czyli dawne republiki sowieckie w Azji Środkowej, aż po zachodni kraniec Chin i północno-zachodnią granicę Pakistanu.
Był to Nowy Jedwabny Szlak, wielopasmowa przestępcza autostrada łącząca niestabilny obszar z innymi rejonami, w których istniały problemy, takimi jak Afganistan. Umożliwiono tym samym szybki i łatwy przerzut ludzi, narkotyków, gotówki, zagrożonych gatunków oraz cennego drewna z Azji do Europy i dalej do Stanów Zjednoczonych.
Ta zwarta grupa niepewnych nowych państw na południu dawnego imperium rosyjskiego powstała, gdy globalizacja nabrała szybszego tempa. Kiedy na Nowym Jedwabnym Szlaku rozpoczęła się walka o władzę, jeszcze bardziej wzrosło zapotrzebowanie na pieniądze konieczne do zagwarantowania wpływów politycznych. Ci, którzy pokładali swoje ambicje w niestabilnych państwach, potrzebowali tego zanarchizowanego terytorium do trzech rodzajów transakcji: do lokowania gotówki w bezpiecznych bankach zachodnich i w nieruchomościach, do sprzedaży nielegalnych towarów i usług do krajów Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych i na wschód do Japonii oraz do kupna i sprzedaży broni na terenie byłego Związku Radzieckiego oraz do jej eksportu w punkty zapalne na całym świecie.
– Na przełomie 1993 i 1994 roku rozpocząłem pracę w organach kontroli, wiedząc, że globalizacja zyskuje coraz większy wpływ na wiele kwestii – powiedział mi Jon Winer, siedząc w obitym pluszem gabinecie kilka budynków za Białym Domem. Jako projektodawca strategii administracyjnej do spraw przestępczości zorganizowanej za kadencji Clintona Winer dostrzegał nowe kierunki rozwoju wcześniej niż inni.
– Przykładem był Salwador – ciągnął. – Po wojnie ludzie postanowili wykorzystać swoje magazyny broni, żeby zarobić pieniądze, działając w gangach. A potem zorientowaliśmy się, że prawicowe oddziały paramilitarne i lewicowe partyzantki zaczęły w s p ó ł p r a c o w a ć! Napady rabunkowe, porwania, kradzieże samochodów...
Winer natknął się na coś, co nadal dręczy organizacje pokojowe, próbujące powstrzymać wojny, które wyniszczają niestabilne rejony. Kiedy dyplomatom udaje się doprowadzić do zakończenia walk, stają twarzą w twarz ze zrujnowaną lokalną gospodarką i społeczeństwem zdominowanym przez młodych, żądnych krwi mężczyzn, którzy nagle zostali bez pracy, ale zdążyli się przyzwyczaić do tego, że wszystko im wolno. Chcąc uzyskać długotrwałą stabilizację, należy znaleźć im pożyteczne zajęcia. W przeciwnym wypadku nie będą się umieli oprzeć pokusie wstąpienia do organizacji przestępczych. Z perspektywy czasu, jak stwierdził Winer, skala tego problemu w Salwadorze oraz innych miejscach konfliktów z lat osiemdziesiątych była niczym w porównaniu z tym, co miało nas czekać w latach dziewięćdziesiątych.
Głównymi źródłami dochodu w Salwadorze nie były kradzieże samochodów ani narkotyki. Ale na Bałkanach i Kaukazie główne źródło j e s t natury kryminalnej. I oto mamy zupełnie inny model!
Zacieśniające się więzy globalizacji wzmacniają wpływ olbrzymich rozłamów w porządku międzynarodowym, takich jak upadek Związku Radzieckiego. Przez pierwszych kilka lat po tym wydarzeniu nikt nie miał najmniejszego pojęcia, co tak naprawdę oznaczało nagłe zwiększenie zasobów mineralnych i kryminalnych zysków w całej gospodarce, wliczając szarą strefę. Wprawiało to często w zakłopotanie tych, którzy obserwowali niektóre zmiany w światowym porządku. Co zwykły glina w spokojnej mieścinie Woking miał wiedzieć na temat morderczych walk na Kaukazie?
Naukowcy i badacze włożyli wiele wysiłku w zrozumienie procesów „legalnej” globalizacji, która w znacznej mierze była regulowana i mierzalna. Ale od momentu liberalizacji międzynarodowych rynków finansowych i towarowych oraz od upadku komunizmu szara strefa zdobyła spory odsetek udziału w globalnym produkcie krajowym brutto. Według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Banku Światowego i instytutów badań w Europie i Ameryce Północnej obecnie udział szarej strefy wynosi między 15 a 20 procent globalnego obrotu.
Oczywiście, w grę wchodzi wiele nadużyć, jak na przykład uchylanie się od płacenia podatków, którego nie można przypisać wzrostowi międzynarodowej konspiracji przestępczej. Ale biorąc pod uwagę to, że szara strefa zyskała spore znaczenie ekonomiczne na świecie, zadziwia fakt, że poświęcamy tak mało uwagi systematycznym próbom zrozumienia sposobu, w jaki działa i jak łączy się z legalnymi gałęziami gospodarki. Szara strefa wcale aż tak bardzo nie różni się od swojego legalnego odpowiednika, który sam w sobie jest często mniej przejrzysty, niż byśmy sobie życzyli. Zarówno w bankowości, jak i w handlu towarami przestępcy działają w sposób znacznie nam bliższy, niż przypuszczamy.
Ten olbrzymi nieuregulowany obszar gospodarczy jest jak bagno zawierające wartościowe składniki, będące pożywką dla problemów związanych ze sferą bezpieczeństwa. Międzynarodowy terroryzm również na tym korzysta, ale ze względu na śmierć i spustoszenie, jakie ze sobą niesie, jest prymitywnym i stosunkowo nieistotnym czynnikiem. Przestępczość i pogoń za pieniądzem lub potęgą polityczną okazały się nieporównanie groźniejsze w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci. Przeznaczanie ogromnych sum na walkę z terroryzmem przy jednoczesnym zaniedbaniu innych problemów związanych z bezpieczeństwem jest konsekwencją długotrwałego niewłaściwego kierowania gospodarką, szczególnie pod rządami George’a W. Busha. Co ciekawe, wszystkie sondaże opinii publicznej przeprowadzone w Iraku po amerykańskiej inwazji wskazują na korupcję i przestępczość na równi z terroryzmem jako główne przyczyny niezadowolenia obywateli. A przecież efekty dwóch pierwszych czynników – nie tylko w Iraku, ale także na całym Środkowym Wschodzie – utrzymają się jeszcze długo po tym, jak zmniejszy się skala terroryzmu.
Z Bałkanów, które już dobrze znałem, wyruszyłem w podróż dookoła świata, chcąc prześledzić historię zaskakującego wzrostu przestępczości zorganizowanej i szarej strefy w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Podczas podróży spotkałem wiele fascynujących postaci, obdarzonych wysoką inteligencją, energią, odwagą, błyskotliwością i siłą ducha. Znaczna część z nich to przestępcy, niektóre to ofiary, jeszcze inne to politycy, policjanci lub prawnicy. Prawie wszyscy ci ludzie chętnie dzielili się swoimi dziwnymi, przerażającymi, a nawet zabawnymi historiami. Specyfika tematu sprawiła, że większość z nich była gotowa rozmawiać ze mną anonimowo; z tego też powodu wiele nazwisk zostało zmienionych1. Chciałbym podziękować wszystkim, z którymi rozmawiałem lub których prosiłem o pomoc, za czas mi poświęcony oraz głębokie spostrzeżenia.
Liczę na to, że historie tych ludzi przyczynią się do rozwiązania zagadki funkcjonowania przestępczości zorganizowanej w zglobalizowanym świecie. Mam również nadzieję, że posłużą politykom i policji jako wskazówka, jak radzić sobie z podobnymi problemami, by w przyszłości chronić osoby takie jak Karen Reed przed działaniami zbrodniczych organizacji.
Dzwony rozbrzmiewały przez piętnaście minut bez przerwy, kiedy trumnę wnoszono do katedry Świętej Niedzieli. Na czele procesji szedł patriarcha Maksym, głowa Bułgarskiego Kościoła Prawosławnego, a za nim kroczyło kilka tysięcy żałobników. Wydawało się, że cała Sofia przyszła w ten koszmarnie zimny piątkowy poranek w marcu 2003 roku, aby złożyć ostatni hołd Ilii Pawłowowi, człowiekowi, który dla obywateli utożsamiał lata dziewięćdziesiąte.
Po zakończonej mszy drzwi cerkwi zamknęło trzydziestu członków loży masońskiej, do której należał zmarły, czyli Rytu Szkockiego Dawnego i Uznanego. Ubrani w czarne garnitury mężczyźni, trzymając w dłoniach bukiety białych kwiatów, odprawili tajemny rytuał, mający pomóc „bratu Pawłowowi w dotarciu na Wieczny Wschód”. Następnie cały strój masona, łącznie z rękawiczkami i godłem loży, „podążył za bratem Pawłowem do Wielkiego Architekta Wszechświata”.
Jeden z ministrów przyniósł wiadomość od premiera Symeona Sakskoburggotskiego. Niegdysiejszy król Bułgarii, szczupły i dystyngowany, zrezygnował z roszczeń do tronu, aby wyprowadzić swój kraj i jego rząd z trudnej sytuacji, w jakiej znalazło się państwo bułgarskie pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Partia polityczna Symeona odniosła miażdżące zwycięstwo w wyborach w 2000 roku.
„Zapamiętamy Ilię Pawłowa, ponieważ stworzył miejsca pracy dla wielu rodzin w tak trudnym dla nas czasie – pisał premier. – Będziemy go pamiętać za to, jakim był biznesmenem, oraz za jego niespotykaną energię”.
Członkowie parlamentu, artyści, szefowie najważniejszych kompanii naftowych i banków, dwie byłe Miss Bułgarii oraz wszyscy zawodnicy drużyny piłkarskiej CSKA (dla Bułgarów to jak Manchester United i Yankees w jednym) przyłączyli się do pogrążonej w żałobie rodziny Pawłowa. Obecna była również inna, równie znacząca grupa jego znajomych, lepiej znanych bułgarskiej opinii publicznej z pseudonimów: „Czacha”, „Dziób”, „Dimi Rosjanin” i „Doktor”.
Wielkim nieobecnym na uroczystości był amerykański ambasador w Bułgarii Jim Pardew. Ambasada przeprowadziła natychmiastowe śledztwo tydzień wcześniej, siódmego marca, kiedy pocisk snajpera trafił Ilię Pawłowa kwadrans przed godziną ósmą wieczorem, gdy biznesmen rozmawiał przez telefon przed siedzibą swojej korporacji Multigroup. Śmierć znamienitego i zamożnego obywatela amerykańskiego na obczyźnie poważnie zaniepokoiła przedstawicieli Stanów Zjednoczonych.
Pawłow nigdy nie dostałby się do Białego Domu, jako że nie urodził się w Ameryce. Był jednak jednym z dumnych żołnierzy armii naturalizowanych imigrantów do Stanów Zjednoczonych. Jedyną zagadkową kwestią w jego chęci uzyskania amerykańskiego obywatelstwa było to, że dwóch kolejnych ambasadorów USA w Sofii było mu zdecydowanie przeciwnych. Obaj dyplomaci osobiście apelowali do Waszyngtonu, próbując zapobiec wpuszczeniu Pawłowa do Stanów Zjednoczonych, nie mówiąc już o przyznaniu mu obywatelstwa. Ale Bułgar miał na miejscu swoich stronników. Mimo dochodzenia FBI w kwestii jego dotychczasowej działalności, jak również rygorów wprowadzonych po 11 września, Pawłow otrzymał amerykański paszport.
W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych tylko Rumunia i Albania były postrzegane jako gorsze miejsca do życia w Europie niż Bułgaria. Pamiętam przechadzki po zamglonych ulicach Sofii, kiedy przedzierałem się przez szare chmury, próbując znaleźć jakąś restaurację lub kawiarnię, żeby nieco urozmaicić panującą wszędzie nudę. Jako obcokrajowiec i dziennikarz w ramach miejscowej gościnności otrzymałem dwóch towarzyszy z DS (bułgarskich służb bezpieczeństwa), którzy chodzili za mną krok w krok. Ich obecność sprawiała, że za każdym razem, kiedy udawało mi się skłonić miejscowych do rozmowy, kończyło się w najlepszym razie na pogaduszkach o pogodzie.
Powoli jednak zrozumiałem, że za tymi resztkami konformizmu kryją się działania, czasami dość intensywne, dające pożywkę ciekawym stylom życia – nie cierpiętniczemu męczennictwu intelektualistów i dysydentów, którzy dzielnie walczyli z niesprawiedliwością komunizmu, ale egzystencji ludzi, którzy szczęśliwym zbiegiem okoliczności znajdowali sposób na to, by choć po części wyciągnąć korzyści z istniejącego systemu.
Jako nastolatek dorastający w atmosferze lat siedemdziesiątych Ilia Pawłow posiadał jedną umiejętność, która wyróżniała go spośród rówieśników – był znakomitym zapaśnikiem. Zdobył nawet mistrzostwo Bułgarii w swojej wadze. Gdyby odznaczał się wyjątkową inteligencją lub gdyby był utalentowanym gitarzystą rockowym, mógłby się wpakować w kłopoty, jako że te zdolności zwykle prowadziły młodych ludzi do buntu albo nieposłuszeństwa. Ale w Bułgarii największymi bohaterami nie byli piłkarze ani tenisiści, lecz siłacze. Przed upadkiem komunizmu dyscypliny takie jak podnoszenie ciężarów, zapasy i boks były zdominowane przez kraje bloku wschodniego, które litrami pompowały w sportowców sterydy, pragnąc zdobyć olimpijskie medale.
Nieznany z nazwiska zawodowiec, w tym wypadku utalentowany zapaśnik, miał szansę zyskać rozgłos (i dodatkowe bonusy, takie jak seks na zawołanie), pieniądze, mieszkanie oraz samochód (ostatnie dwa dobra były dostępne tylko dla najzamożniejszej młodzieży). Pawłow właśnie na to liczył, kiedy wybrano go do Instytutu Kultury Fizycznej w Sofii, czyli elitarnej kuźni przyszłych olimpijczyków.
Ilia z pewnością miał pewną przewagę, jako że jego ojciec prowadził w Sofii restaurację i bar, gdzie zatrudnił swojego młodego, silnego syna.
– W tamtych czasach bycie barmanem lub kelnerem automatycznie podnosiło status społeczny – wyjaśnia Emil Kjulew, absolwent Akademii Policyjnej, który trenował w instytucie w tym samym czasie co Pawłow. – On obracał się wśród osiłków, więc ludzie go podziwiali. W ten sposób również zetknął się ze służbami bezpieczeństwa.
Niewykształconemu młodzieńcowi, jakim był Pawłow, DS nie jawił się jako Orwellowski element represji, którym bez wątpienia był dla ludzi na Zachodzie. Dla niektórych Bułgarów współpraca ze służbami bezpieczeństwa była drogą do wpływów i wysokiego statusu społecznego. Jeżeli, jak twierdzą liczni, Pawłow był informatorem DS, mógł liczyć na nagrody. Najważniejsza z nich pojawiła się w osobie młodej, atrakcyjnej kobiety, Toni Szergełanowej, która przyjęła oświadczyny zapaśnika w 1982 roku. Jeszcze bardziej atrakcyjny mógł się wydawać jej ojciec, Petyr Szergełanow, pracownik służb bezpieczeństwa. Ilia wstąpił w pierwsze szeregi tajnej policji.
Bułgarskie służby bezpieczeństwa były niezwykle poważane przez swoich sowieckich zwierzchników ze względu na swą skuteczność i niezawodność. Zwykle działały z ukrycia, ale kiedy już przyciągały publiczną uwagę, zawsze spisywały się na medal. To DS zaplanował śmierć bułgarskiego dysydenta Georgi Markowa, który w 1978 roku zginął ukłuty zatrutą końcówką parasola podczas spaceru po Waterloo Bridge, w czasie gdy pracował dla BBC w Londynie.
Eliminowanie wrogów państwa w stylu le Carrégo było tylko wierzchołkiem góry lodowej. Najważniejszym i najbardziej lukratywnym obszarem działalności bułgarskich tajnych służb był przemyt – narkotyków, broni i nowości technologicznych.
– Przemyt jest naszym dziedzictwem kulturowym – powiedział mi Iwan Krastew, czołowy bułgarski politolog. – Nasze terytorium zawsze gnieździło się między wielkimi ideologiami, między prawosławiem a katolicyzmem, między islamem a chrześcijaństwem, między kapitalizmem a komunizmem. Imperia pełne wrogości i wzajemnych podejrzeń były jednak ojczyzną wielu ludzi, którzy zamierzali prowadzić handel przez zamknięte granice. Tutaj, na Bałkanach, wiemy, jak sprawić, żeby te granice zniknęły. Potrafimy przemierzyć wzburzone morze i przejść najwyższe góry. Znamy każde tajne przejście, a kiedy to zawiedzie, cenę każdego strażnika granicznego.
Wzmacniany potęgą państwa totalitarnego DS w pełni korzystał z owej romantycznej tradycji. Już w latach sześćdziesiątych powstała firma Kintex z monopolem na eksport broni z Bułgarii, która znajdowała rynki zbytu w punktach zapalnych, takich jak Środkowy Wschód czy Afryka. Pod koniec lat siedemdziesiątych DS rozwinął Kintex, powołując do życia Zarząd Ukrytego Tranzytu, którego podstawowym zadaniem był przemyt broni dla afrykańskich grup powstańczych, ale powstałe w ten sposób kanały wykorzystywano również do nielegalnego handlu ludźmi, szmuglowania narkotyków, a nawet dzieł sztuki i antyków.
Inne firmy specjalizowały się w sprzedaży rodzimej produkcji amfetaminy, znanej pod nazwą kaptagon, na Środkowy Wschód, gdzie substancja ta stała się wyjątkowo popularna jako afrodyzjak. Z kolei około osiemdziesiąt procent heroiny przeznaczonej na rynki zachodnioeuropejskie trafiało w punkcie granicznym Kapetan Andriejewo z Turcji do Bułgarii prosto w ręce DS. W ten sposób Bułgarska Republika Ludowa nie tylko zarabiała olbrzymie pieniądze, ale również podkopywała kapitalistyczną Europę Zachodnią, zalewając ją tanią heroiną.
DS umożliwił Bułgarii odegranie decydującej roli w rozprowadzaniu nielegalnych dóbr i usług między Europą, Środkowym Wschodem a Azją Środkową. Jednocześnie stanowczo utrudniał innym podmiotom udział w tego rodzaju handlu. Bułgarskie służby graniczne były bezwzględne – surowe kary czekały każdego, kogo złapano na przemycie narkotyków lub broni bez odpowiedniego zezwolenia. Takie postanowienie nie zrodziło się z chęci poparcia normy prawnej (to pojęcie było zupełnie obce służbom bezpieczeństwa), lecz miało służyć umocnieniu monopolu gospodarczego DS.
Według wytycznych kiepsko działającego stowarzyszenia handlowego bloku wschodniego RWPG, które określało „międzynarodowy socjalistyczny podział pracy”, Bułgaria miała być centrum przemysłu elektronicznego, podczas gdy Czechosłowacja otrzymała od Moskwy rozkaz, by skupić się na produkcji turbin dla elektrowni, Polska zaś – by produkować nawozy sztuczne.
W wyniku takich ustaleń z końcem lat siedemdziesiątych Bułgaria (najbardziej rolniczy kraj w całej Europie Środkowej) rozwinęła się w niesamowite centrum przemysłu komputerowego oraz dysków magnetycznych. Wtedy właśnie narodził się Prawec – pierwszy socjalistyczny komputer w Europie, produkowany w miasteczku o tej samej nazwie, czterdzieści kilometrów na północny wschód od Sofii, będącym (nieprzypadkowo) miejscem urodzenia Todora Żiwkowa, długoletniego dyktatora Bułgarii.
Moskwa oskarżyła DS o zaburzenie porządku narzuconego przez COCOM – organ kontrolujący, ustanowiony przez Stany Zjednoczone, w skład którego wchodziły kraje Europy Zachodniej i Japonia. COCOM powołano do życia, aby zapobiec przewożeniu za żelazną kurtynę do Związku Radzieckiego czułego sprzętu elektronicznego, który potencjalnie mógł mieć zastosowanie militarne.
DS zaangażował najlepszych bułgarskich naukowców, zlecając im opracowanie dla Bułgarii i Związku Radzieckiego zaawansowanych technologii, na które COCOM nałożył embargo. Dwa lata później założono za granicą tajne przedsiębiorstwa, do których spływały dochody rzędu miliardów dolarów, pochodzące z nielegalnej sprzedaży technologii.
Najważniejszym efektem ubocznym tego działania była firma zajmująca się produkcją dysków (znana jako DZU), zatrudniająca zespół utalentowanych programistów i speców od sprzętu komputerowego. Okazała się ona dochodowym interesem.
– Nasi klienci szacują, że w latach 1981–1986 roczny dochód z działalności wywiadu technologicznego i naukowego wynosił 580 milionów dolarów – to znaczy, taka byłaby cena tych technologii, gdybyśmy je kupili – przyznał później były szef bułgarskiego wywiadu.
Wszystkie trzy gałęzie przemysłu – broń, narkotyki i nowoczesne technologie – uważano za elementy o olbrzymiej wartości strategicznej dla Bułgarii. Centrum operacji związanych z przemytem był kontrwywiad militarny, II Zarząd DS, który kontrolował wszystkie granice Bułgarii. A na czele tego organu stał generał Petyr Szergełanow, teść Ilii Pawłowa.
W 1986 roku, gdy Michaił Gorbaczow umocnił swą władzę w Moskwie, zachodni przywódcy nie byli świadomi faktu, że hegemonia Związku Radzieckiego w Europie Wschodniej dobiega końca. Bułgarskie służby bezpieczeństwa nie miały podobnych złudzeń co do tego systemu. Jako doświadczeni obserwatorzy sowieckiej sceny politycznej przywódcy DS obliczyli, że komunizm nie ma przed sobą długiej przyszłości.
Pod presją Gorbaczowa Bułgarska Partia Komunistyczna wydała Dekret 56., który z dnia na dzień otwierał możliwość tworzenia prywatnych przedsiębiorstw w Bułgarii i zezwalał na powoływanie spółek akcyjnych. Wielu nieprzejednanych członków partii było zaskoczonych takim rozwojem spraw, ponieważ wyglądało to na pierwsze przejawy kapitalizmu. Ale służby bezpieczeństwa, które zwykle podporządkowywały ideologię swemu umiłowaniu władzy, postanowiły obrócić sytuację na swoją korzyść.
– Kiedy spojrzałem na rejestr handlowy z roku 1986, od razu rzuciło mi się w oczy, że pierwsza firma została założona w tydzień po wejściu w życie Dekretu 56., właśnie przez służby bezpieczeństwa – wyjaśnia Stanimir Waglenow, bułgarski dziennikarz zajmujący się zagadnieniem korupcji i przestępczości zorganizowanej. – A w ciągu roku członkowie DS założyli 90 procent nowych spółek akcyjnych!
Podczas gdy większość uciśnionej ludności bułgarskiej musiała nadal wysłuchiwać frazesów o świetlanej przyszłości socjalizmu, najważniejsi przedstawiciele reżimu uczyli się zarabiać pieniądze. Duże pieniądze. Po czterdziestu pięciu latach objaśniania szarym obywatelom teoretycznych zagrożeń, jakie niesie kapitalizm, tajna policja była gotowa zademonstrować je w praktyce.
W 1988 roku, niedługo przed upadkiem komunizmu, Ilia Pawłow założył Multiart, przedsiębiorstwo zajmujące się eksportem i importem antyków oraz dzieł sztuki (używając do tego celu kanałów, które stworzył DS do sprzedaży broni przez Zarząd Ukrytego Tranzytu Kinteksu). Interes się rozwijał i wkrótce były zapaśnik stał się sławny. Krążyły opowieści o tym, jak bawi się w jednej z nowo otwartych prywatnych restauracji w asyście oszałamiająco pięknych kobiet – jaszczurka zyskała ogon.
– Multiart był w istocie jednym wielkim bałaganem – przyznał później Pawłow, opowiadając o początkach swojej kariery. – Rozwinęliśmy wiele przedsięwzięć, nie nadając im konkretnego kierunku.
Jednym z dyrektorów Multiartu był Dimityr Iwanow, szef szóstego Zarządu DS. On to przedstawił Pawłowa Andrejowi Łukanowowi, czołowemu reformatorowi komunistycznemu. Ilia Pawłow, jednorazowy mistrz w zapasach, wszechstronny twardziel i dandys, stał u progu nowej kariery.
Od Andreja Łukanowa bił szelmowski blask, kiedy oglądaliśmy chaotyczne działania parlamentu w ostatnich dniach 1989 roku.
– Wszystko idzie w miarę dobrze, nie sądzi pan? – Byłem nieco zakłopotany. – Ale czy nie martwi pana, jak zwykli obywatele zareagują na komunistów takich jak pan? – zapytałem go.
– O nie, Misha, nie panikuj – odparł nieskazitelną angielszczyzną. – Zawsze chciałem się zmienić, a sprawy niedługo przybiorą znacznie lepszy obrót.
Mimo twarzy chochlika Łukanow posiadał mnóstwo uroku osobistego (w przeciwieństwie do większości innych zatwardziałych komunistów). Ludzie, w tym również ja sam, pałali do niego sympatią od pierwszego wejrzenia. Ten poliglota ze świetną gadką polityczną urodził się w Moskwie, gdzie wypracował rozbudowaną sieć koneksji. Po obaleniu dyktatora Todora Żiwkowa w 1989 roku został premierem i razem z Ilią Pawłowem oraz innymi przyjaciółmi z DS planował opanowanie bułgarskiej gospodarki. Ludzie ci obsadzili prawie wszystkie punkty strategiczne: Łukanow kontrolował machinę polityczną, Dimityr Iwanow budował sieć służb bezpieczeństwa, zaś Ilia i jego kompani zapaśnicy zapewniali obstawę.
Brakowało tylko poparcia demokratycznej opozycji. Nowo powstały Związek Sił Demokratycznych z nieograniczonym finansowym i politycznym wsparciem amerykańskiej ambasady moralnie opanował scenę polityczną Bułgarii po przewrocie w 1989 roku. Był wrogo nastawiony do komunistów, winiąc ich za zniszczenia, jakich dokonali w kraju. Pawłow i jego towarzysze byli związani z komunistycznym reżimem, zatem mieli za zadanie zneutralizować wszelkie próby udaremnienia własnych planów biznesowych ze strony opozycji.
W 1990 roku Ilia wymyślił rozwiązanie tego problemu. Był dobrym przyjacielem zastępcy przewodniczącego Podkrepy, niezależnego antykomunistycznego bułgarskiego związku zawodowego, który miał silne wsparcie rządu amerykańskiego. Pawłow przekonał szefów Podkrepy, że prawdziwymi wrogami zwykłych pracowników byli mianowani przez komunistów dyrektorzy wielkich fabryk państwowych.
– Ilia prowadził prostą grę – mówi z przekonaniem Bojko Borysow, czterdziestoparoletni były dyrektor generalny Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, posiadacz czarnego pasa w karate. Zanim został ochroniarzem premiera Sakskoburggotskiego, pracował w branży ubezpieczeniowej. Jeden z czołowych kłusowników stał się nagle strażnikiem zwierzyny, znał więc od wewnątrz kryminalne sprawy Bułgarii.
– Gra nazywała się Pułapką Pająka. Ilia wszedł do biura dyrektora Kremikowcy, jednej z największych hut stali w Europie Wschodniej. Razem z nim był przewodniczący najpotężniejszego związku zawodowego i Dimityr Iwanow, który jeszcze niedawno kierował zarządem szóstym. I powiedzieli dyrektorowi kombinatu: „Masz wybór: pracujesz z nami albo cię zniszczymy!”.
Pawłow oznajmił dyrektorowi huty, że od tej chwili ten będzie kupował surowce nie bezpośrednio od Rosjan po cenie subsydiowanej, ale od jednego z jego przedsiębiorstw po cenie rynkowej. A potem, zamiast sprzedawać produkt końcowy bezpośrednio konsumentowi, dyrektor będzie musiał sprzedać go po cenie minimalnej innej firmie Ilii, która następnie wprowadzi produkt na wolny rynek. W ten sposób Pawłow kontrolował wejście i wyjście z kombinatu: Pułapka Pająka.
Prostota i skuteczność tego systemu spodobały się Ilii. Rząd kierowany przez Łukanowa jeszcze przez wiele lat przyznawał przedsiębiorstwu dotacje.
– Przedsięwzięcie nie upada tak od razu – powiedział Emil Kjulew, jeden z najbogatszych bułgarskich bankierów, zamordowany w październiku 2005 roku. – Wiesza się kozę na haku, a ona powoli umiera, wykrwawiając się, ta agonia może trwać całe lata. Pawłow i jego towarzysze stworzyli takie spółki holdingowe w niemal każdej branży bułgarskiej gospodarki: w rolnictwie, transporcie, przemyśle i energetyce. Jego holdingi działały równolegle z branżowymi organizacjami Podkrepy. Gdziekolwiek pojawiła się Podkrepa, Ilia tworzył spółkę holdingową.
Po przewrocie w 1989 roku upadł system ubezpieczeń społecznych, pozostawiając po sobie zniszczenia i nędzę. Kraj otrzymał potężny cios, wychodząc z podziemnej egzystencji gospodarki socjalistycznej prosto w oślepiający blask gospodarki wolnorynkowej. W reżimie komunistycznym fabrykom udawało się przetrwać dzięki znacznym dotacjom rządowym, podczas gdy blok sowiecki zapewniał tandetnym produktom zbyt na rynkach Europy Wschodniej. Kiedy w 1989 roku upadł mur berliński, rynki bułgarskie zawaliły się wraz z nim.
Podczas gdy przemysł przechodził głęboki kryzys, rolnictwo – tradycyjna podstawa gospodarki Bułgarii – jeszcze bardziej zyskało na znaczeniu, ale ten sektor również znalazł się w tarapatach. Unia Europejska nie chciała zwiększać nieznacznego importu bułgarskich płodów rolnych, ponieważ wtedy zachwiałaby się protekcjonistyczna machina ukryta pod dumną nazwą Wspólnej Polityki Rolnej (WPR). Światowe potęgi, wychwalając rewolucyjne znaczenie globalizacji na początku lat dziewięćdziesiątych, pomijają jej niedociągnięcia. Kiedy wiele krajów otworzyło swoje rynki w nadziei na lepszą współpracę z potężną gospodarką Zachodu, Unia Europejska, Stany Zjednoczone i Japonia zażądały, by państwa te zgodziły się na sprzedaż produktów pochodzenia europejskiego, amerykańskiego i japońskiego. Jednocześnie domagały się niskich stawek podatku korporacyjnego w zamian za nowe inwestycje, a wśród zachodnich korporacji zapanowała moda na outsourcing jako sposób obniżenia kosztów siły roboczej.
Kilka miesięcy po upadku komunizmu firmy takie jak Snickers, Nike, Swatch, Heineken czy Mercedes rozpoczęły niemożliwy do powstrzymania marsz na wschód, w ciągu kolejnych tygodni podbijając te części Europy, które oparły się nawet Napoleonowi i Hitlerowi. Oczarowani nowoczesnością i jakością zachodnich towarów mieszkańcy Europy Wschodniej (oraz Afryki i Azji) wydawali ostatnie grosze, by posiąść nowe symbole statusu społecznego.
Jedna z powszechnie znanych prawd na temat międzynarodowego handlu głosi, że importując towary i usługi do swojego państwa, należy eksportować inne dobra, aby móc za nie zapłacić (im biedniejszy kraj, tym pilniejsza ta potrzeba – bogatym państwom, takim jak Stany Zjednoczone, taniej zaciągać gigantyczne długi). Wysokiej jakości owoce, bawełna, róże, wina i zboże z Bułgarii mogły odegrać istotną rolę w stawianiu na nogi osłabionej gospodarki – ich eksport prawdopodobnie mógł zrównoważyć część kosztów poniesionych na zakup nowych zachodnich produktów zalewających rynek. Niestety, był on niemiłosiernie ograniczany przez instytucje takie jak WPR, które blokowały sprzedaż produkcji rolnej. Bułgarskie dobra konsumpcyjne nadal miały socjalistyczny charakter (czytaj: były brzydkie i nie działały) i jako takie nie stanowiły konkurencji dla towarów zachodnich. Pozostawał więc problem, jak zapłacić za rosnącą liczbę importowanych produktów.
Podczas gdy większość Bułgarów doświadczała nagłego pogorszenia standardu życia, niewielka ich grupa w najlepsze korzystała z powstałego chaosu. W 1992 roku Ilia Pawłow był multimilionerem z perspektywami dzięki przekształceniu majątku państwowego w prywatny kapitał płynny przy użyciu Pułapki Pająka. Przekroczywszy trzydziestkę, założył filię swego przedsiębiorstwa w Vienna, w stanie Wirginia, niedaleko Waszyngtonu. Za pośrednictwem utworzonego w ten sposób Multigroup US kupił dwa kasyna w Paragwaju.
Po powrocie z Ameryki Pawłow zatrudnił kilka firm, aby rozpowszechnić obraz dynamicznego sukcesu oraz patriotyzmu – i stał się twarzą nowej Bułgarii. Był teraz najbardziej rozpoznawalnym biznesmenem w kraju; jego poczynania śledziły gazety i programy telewizyjne. Zaproszenia na imprezy, jak na przykład jego przyjęcie urodzinowe szóstego sierpnia – tradycyjnie organizowane w jednym z najbardziej luksusowych hoteli w Warnie, kurorcie nad Morzem Czarnym – stały się obiektem pożądania, gdyż goście Ilii mieli okazję spotkać się ze znamienitymi przedstawicielami elity politycznej i gospodarczej. Pokazanie w banku zdjęcia z Pawłowem gwarantowało dużą pożyczkę na preferencyjnych zasadach. Na początku setki, później tysiące, aż wreszcie dziesiątki tysięcy spragnionych pieniędzy i pracy Bułgarów uzależniały swoje „być albo nie być” od komercyjnych operacji prowadzonych przez Multigroup i jemu podobne korporacje, pojawiające się w każdym zakątku kraju. Oczywiście, wielu krytykowało metody Pawłowa. Inni byli po prostu zazdrosnymi konkurentami, którzy konspirowali z nim i przeciwko niemu w półświatku tworzącej się dopiero gospodarki rynkowej. Na tym etapie trudno było zauważyć różnice między działalnością legalną, szarą strefą a przestępczością. Tak czy owak, większość Bułgarów postrzegała Ilię jako autentycznego, energicznego i sympatycznego przedsiębiorcę, któremu leży na sercu dobro kraju i który zapewnia pracę w rejonach, gdzie państwo niespodzianie spełniło katastrofalną przepowiednię Marksa, wycofując swą ingerencję.
Siedziba nowej korporacji Pawłowa, Multigroup, mieściła się pod Sofią, w posiadłości na górze Bystrica, gdzie onegdaj spędzali wakacje najważniejsi członkowie bułgarskich związków zawodowych. Budynek został sprzedany za bezcen Robertowi Maxwellowi, brytyjskiemu magnatowi medialnemu, który przez kilka lat utrzymywał kontakty z komunistycznymi przywódcami Związku Radzieckiego i Bułgarii. Przykład Maxwella pokazuje, jak szybko niektórzy drapieżni biznesmeni z Zachodu nawiązywali stosunki z oligarchami Europy Wschodniej w celu umiędzynarodowienia grabieży majątków nowych demokracji. Maxwell znalazł się w awangardzie przestępczego przemysłu, który pod koniec lat dziewięćdziesiątych wymknął się spod kontroli – mowa tutaj o praniu brudnych pieniędzy. Razem z premierem Łukanowem zaaranżował transfer 2 miliardów dolarów z Bułgarii do zachodnich rajów podatkowych. Kolejne rządy bułgarskie nie zdołały dowieść, co naprawdę stało się z tymi pieniędzmi, choć wiemy na pewno, że gotówka nie dotarła do funduszu emerytalnego „Daily Mirror”, który Maxwell w owym czasie również okradał na setki milionów funtów.
Dla większości Bułgarów początek lat dziewięćdziesiątych wyglądał ponuro: kraj utracił rynki zbytu, Pawłow i jego towarzysze ogołocili gospodarkę ze wszystkiego, co wartościowe, nikt nie chciał kupować bułgarskich towarów, a co gorsza, jako że Bułgaria była raczkującą demokracją, Stany Zjednoczone i Międzynarodowy Fundusz Walutowy domagały się, aby Sofia dotrzymała słowa i zaczęła spłacać dziesięć miliardów długu zaciągniętego przez rozrzutny reżim komunistyczny.
W tym samym czasie kolejne rządy, chcąc zyskać popularność, zaczęły zwalniać tysiące policjantów. Posady tracili wszelkiego rodzaju funkcjonariusze: pracownicy tajnych służb, oficerowie kontrwywiadu, komandosi sił specjalnych, strażnicy graniczni, detektywi z wydziałów zabójstw, a nawet gliniarze z drogówki. Zwolnieni policjanci znali się między innymi na inwigilacji, przemycie, zabójstwach, szantażach oraz rozbudowywaniu sieci kontaktów. W 1991 roku już czternaście tysięcy byłych funkcjonariuszy było bezrobotnych i szukało nowego zajęcia w kraju, którego gospodarka kurczyła się w zastraszającym tempie. Jeden sektor jednak rozwijał się z niespotykaną dotąd dynamiką i tak się złożyło, że idealnie odpowiadał niezadowolonym ekspolicjantom, jeśli chodzi o rodzaj wykonywanej pracy. Tym sektorem była przestępczość zorganizowana.
Podobnego losu doświadczyła niedługo kolejna grupa uprzywilejowanych – zapaśnicy, bokserzy i ciężarowcy. Gdy kryzys budżetowy zbiegł się w czasie z duchem wolności, dzięki któremu zredukowano policję do minimum, kluby sportowe w całym kraju przekształcano w małe prywatne siły bezpieczeństwa. Ze swoją siłą fizyczną oraz wysokim poziomem wzajemnego zaufania sportowcy natychmiast rozpoczęli akcję publicznego zastraszania na szeroką skalę, po drodze zgarniając pod swe skrzydła drobnych złodziejaszków i gangi uliczne. W 1992 roku zapaśnicy sprawowali surowe rządy w największych miastach Bułgarii, choć gdzieniegdzie mieli za rywali byłych policjantów i funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa. Najbłyskotliwsi z nich potrafili połączyć umiejętności typowe dla obu profesji: siłę fizyczną sportowców i policyjną zdolność konstruowania sieci kontaktów. Stworzone w ten sposób organizacje rozrosły się na tyle, by zdominować gospodarkę, a dwie grupy, znane pod akronimami SIC i VIS, stały się niekwestionowanymi liderami na rynku.
SIC i VIS przedstawiały się jako firmy ubezpieczeniowe.
– Wszedłem w posiadanie mojego mercedesa w czerwcu 2002 roku – opowiada jeden z sofijskich taksówkarzy. – Rzecz jasna, wykupiłem ubezpieczenie w państwowej firmie, żeby zmniejszyć kwotę łapówek dla gliniarzy z drogówki. W tamtych czasach zatrzymywano nas co parę kilometrów i policjanci domagali się pieniędzy bez podawania konkretnych powodów. Ale jeśli złamało się jakieś przepisy drogowe, na przykład jechało się bez ubezpieczenia, trzeba było zapłacić podwójną sumę. Niedługo potem jednak podeszło do mnie kilku osiłków – takich wytatuowanych, z krótkimi włosami i w skórzanych kurtkach – i powiedzieli, że muszę wykupić ubezpieczenie w SIC. Tak też zrobiłem – nie chciałem z nimi zadzierać. Ale niektórzy kierowcy odmówili i w ciągu kilku godzin skradziono im samochody. Mogli je odzyskać, tylko płacąc składki SIC... Z odsetkami, ma się rozumieć!
To już nie było tylko wymuszenie. Jeżeli skradziono samochód komuś, kto już był ubezpieczony w SIC, bandziory dokładały starań, żeby odzyskać auto. Świadczyli prawdziwe usługi (choć poparte groźbami) i mieli na oku mniejsze grupy próbujące wkroczyć na ich teren.
SIC, VIS, a później jeszcze TIM stały się potężnymi przedsiębiorstwami, zajmującymi się różnymi gałęziami gospodarki, legalnymi i nielegalnymi. Często wydawało się, że to ci ludzie, a nie rząd, kierują krajem.
– Nie mówimy tylko o gościach z tęgimi karkami, obwieszonych złotymi łańcuchami, którzy zajmują najlepsze miejsca w twojej ulubionej restauracji! – wykrzyczał jeden z europejskich dyplomatów, nie mogąc powstrzymać oburzenia. – Oni mieli odwagę i czelność zablokować wszystkie ulice w centrum Sofii tylko dlatego, że chcieli zjeść lunch, nie słuchając odgłosów ruchu drogowego!
Niektórzy oligarchowie zarządzający holdingami takimi jak Multigroup zlecali ochronę swoich przedsiębiorstw firmom SIC i VIS. Inni woleli stworzyć własne drużyny zbirów. Później Ilia Pawłow bardzo ostrożnie zrywał powiązania z tymi grupami. Ale zanim to nastąpiło, przyjaźnił się z kilkoma najważniejszymi gangsterami. Szczególnie blisko współpracował z jednym z szefów SIC, Mładenem Michajlewem (lepiej znanym jako Madżo) – również dlatego, że ów zaczynał karierę jako szofer Pawłowa. Niesprawiedliwie byłoby jednak obwiniać Ilię Pawłowa o to, że wybrał życie na granicy korupcji, rozboju i przestępczości zorganizowanej. Nie był człowiekiem o mocnym kręgosłupie moralnym. Ale skorzystał ze swojej szansy w czasie, kiedy państwo bułgarskie było bliskie upadku. Ludzie w Europie Wschodniej odkrywali, że kiedy zaczyna się swobodne upadanie państwa, prawo jest pierwszym elementem, który nie wytrzymuje naporu transformacji. Kapitalizm nie istniał przed rokiem 1989, więc słabe państwa, które wyłoniły się z byłego bloku sowieckiego, nie potrafiły rozróżnić, co jest legalne, a co nie. Nie miały ani wystarczających środków, ani doświadczenia, by kontrolować nowinki wymiany komercyjnej. Ci, którzy dobrze się ustawili w ciągu pierwszych trzech lat po upadku komunizmu, mogli później ustalać reguły nowej rzeczywistości.
Był ciepły, słoneczny dzień wiosny 1991 roku, kiedy podjechałem pod hotel Esplanade przy ulicy Gajewej w centrum Zagrzebia. Czterogodzinna jazda z Wiednia poszła jak z płatka dzięki mojemu czarnemu audi quattro. Był to bez wątpienia najlepszy samochód, jakim kiedykolwiek jeździłem, lepszy od pojazdów, które mieliśmy na standardowym wyposażeniu BBC; po kilku ryzykownych podróżach odbytych w trakcie przewrotu w 1989 roku w zamieciach na niepewnych nawierzchniach dróg Europy Wschodniej uparłem się na auto z napędem na cztery koła. Kiedy wysiadłem, nowy, nieco podenerwowany portier poprosił mnie o kluczyki, żeby zaparkować mi samochód. W Esplanade była to zwyczajowa procedura, więc wręczyłem mu je.
Wszyscy kręcili się w okolicach Esplanade: mediatorzy, jak Cyrus Vance czy lord David Owen, oraz ministrowie – lokalni, ale również z Unii Europejskiej i ze Stanów Zjednoczonych. Siedzieli przy stołach tuż obok najemników, którzy zjechali tu, spodziewając się zyskownych konfliktów, lub obok młodych członków chorwackiej diaspory z Edmonton albo z Cleveland w Ohio, gotowych zaryzykować życie za ojczyznę, której nigdy wcześniej nie widzieli na oczy.
Następnego ranka poszedłem na parking, by znaleźć moje audi. Nie było go tam. Jeszcze o tym nie wiedziałem, ale moje auto wyruszyło w nieznaną podróż, która miała się zakończyć kilka tygodni później na giełdzie używanych samochodów trzysta kilometrów dalej, w Mostarze, stolicy zachodniej Hercegowiny. Do tego czasu zdążyłem już pobrać pieniądze z ubezpieczenia (na szczęście austriackie firmy ubezpieczeniowe nie zerwały jeszcze umowy z Jugosławią, tak jak wycofały się z Polski, Rumunii, Bułgarii i Albanii) i nigdy więcej już nie ujrzałem mojego ukochanego audi, które z pewnością trafiło w ręce członka którejś z nowo powstałych milicji w Bośni i Hercegowinie.
W ten sposób padłem ofiarą najszybciej rozwijającego się przemysłu europejskiego – kradzieży samochodów. Co miesiąc tysiące pojazdów znikały z ulic północnej Europy, by nielegalnie przedostać się na wschód i na Bałkany. W 1992 roku widziałem, jak wielki kontenerowiec rozładowuje towary w zniszczonym albańskim porcie Durrës. Dziesiątki bmw, peugeotów, hond, a przede wszystkim mercedesów, mercedesów i jeszcze więcej mercedesów (głównie z ulubionej przez niemieckich, skandynawskich i holenderskich taksówkarzy serii 200) wyjeżdżały na kamienne, pokryte rdzą nabrzeże. Na wpół śpiący celnicy nie zwracali uwagi na podekscytowanych, zakurzonych i brudnych facetów, wsiadających do samochodów, z których jeszcze nie zdjęto oryginalnych tablic rejestracyjnych, nie wyrzucono odświeżaczy zapachów, rodzinnych zdjęć dyndających na lusterkach ani starych paczek po papierosach.
Samochody były w Albanii dozwolone tylko do użytku publicznego – drogi zaprojektowano tak, by mogło nimi przejechać kilka ciężarówek dziennie, a nikt poza małą grupą państwowych szoferów nie umiał prowadzić. W chaosie upadającego reżimu komunistycznego bramy zostały otwarte i każdy, kto miał okazję wejść w posiadanie (kradzionego) auta, wyjeżdżał na publiczne autostrady w śródziemnomorskim stylu, mimo że nigdy wcześniej nie siedział za kółkiem. Koszmar! Kraj przeobraził się w olbrzymi, niebezpieczny tor kartingowy, a każdy samochód był łakomym kąskiem dla złodziei (zważywszy na to, że wszystkie i tak były kradzione, trudno było jednoznacznie ustalić prawo własności). Auta, które nie zostały na miejscu, w Albanii, były sprzedawane w Macedonii, Bułgarii, Rosji, na Środkowym Wschodzie, na Kaukazie i w krajach byłego Związku Radzieckiego w Azji Środkowej.
Wtedy nie doceniałem jeszcze znaczenia tego, że mój samochód został skradziony. Nie dostrzegałem czubka góry lodowej, tworzącej się pod wzburzonym morzem rewolucji, wolności, nacjonalizmu i przemocy, które pochłonęło Europę Wschodnią. Wielu ludzi wyrównywało stare porachunki. Inni dokładali starań, by zachować przywileje, którymi cieszyli się za poprzedniego reżimu, ale w społeczeństwie, w którym „komunizm” nabrał nagle negatywnego znaczenia.
Firmy wymuszające haracze za ochronę, takie jak SIC i VIS, były zaangażowane w przemyt samochodów. Transgraniczny charakter handlu zapewniał nawiązanie kontaktów między tworzącymi się bułgarskimi syndykatami a podobnymi grupami w innych krajach bałkańskich i wschodnioeuropejskich. Każde z tych państw specjalizowało się w handlu określonym rodzajem dóbr. W byłej Jugosławii, na przykład, handlowano bronią i papierosami. W Bułgarii – samochodami. Na Ukrainie handlowano siłą roboczą i kobietami. Handel narkotykami odbywał się wszędzie.
Węgry i Czechosłowacja zajmowały szczególne miejsce w nowej sieci powiązań przestępczych dzięki kontaktom ekonomicznym i komercyjnym, które nawiązały z państwami sąsiadującymi, czyli Niemcami i Austrią, w poprzedniej dekadzie. Ale jako kraje byłego bloku socjalistycznego nadal utrzymały ruch bezwizowy z Europą Wschodnią. Kazachowie, Gruzini, Bułgarzy, Mołdawianie, Jugosłowianie i Łotysze mogli bez żadnego problemu osiedlać się tymczasowo na terenie obu tych państw.
Taką możliwość mieli również Rosjanie, ma się rozumieć.
Wyjątkowo dynamiczny rynek wymiany walut powstał na Węgrzech, które początkowo stały się centrum największych operacji prania brudnych pieniędzy. Węgry stanowiły tak atrakcyjną bazę międzynarodowych operacji przestępczych, że niebawem najpotężniejsze rosyjskie grupy mafijne wybrały Budapeszt na swoją bazę wypadową w Europie Środkowej, próbując rozszerzyć działalność w kierunku zachodnim. Bułgarzy byli zmuszeni działać na innym terenie.
– Kiedy nadeszli Rosjanie, nowa bułgarska mafia została zepchnięta do Czechosłowacji – wyjaśnia Jowo Nikołow z Sofii, główny ekspert w dziedzinie bułgarskiej przestępczości zorganizowanej. Na początku chodziło tylko o większy przemyt samochodów. – Ale potem dostrzegli inną szansę.
Inną szansą była silnice hanby, czyli Droga Wstydu – autostrada łącząca Drezno i Pragę, wiodąca przez centrum kompleksu przemysłu ciężkiego w Czechosłowacji, w północnych Czechach. W przygnębiającej i chaotycznej atmosferze ekonomicznej Czeszki zaczęły sprzedawać się za niewielkie pieniądze przy drodze E55. Za cenę skromnego posiłku nastolatki zaspokajały pragnienia niezliczonej rzeszy spoconych kierowców bmw i otyłych szoferów ciężarówek kursujących między Czechami a Saksonią.
„Ludzie przybywają z całej Europy Wschodniej do «granicy dobrobytu», aby sprzedawać usługi młodych prostytutek starzejącym się Niemcom” – pisał wówczas „Der Spiegel”. Narodowy aspekt tego seksualnego Drang nach Osten dodawał obrzydliwemu procederowi dreszczyku emocji, jako że wielu klientów pochodziło z Niemiec Wschodnich (a więc pośród bmw znalazło się kilku spoconych kierowców trabantów).
Kobiety pracujące przy Drodze Wstydu robiły to z własnej woli oczywiście, sytuacja ekonomiczna zmusiła je do prostytucji, ale nikt nie wywierał na nie fizycznej presji. Niektóre były wciągane w proceder przez alfonsów, ale większość pracowała z wyboru, chcąc w ten sposób zarobić na życie. Spory odsetek stanowiły młode kobiety pochodzenia romskiego, które musiały liczyć się z podwójną dozą ostracyzmu jako prostytutki i jako Romki.
Bułgarscy bossowie przebywający w Pradze i północnych Czechach zauważyli brak jakiejkolwiek skutecznej kontroli spontanicznego handlu ludźmi w celach seksualnych. Potencjalny rynek był ogromny – wiadomo, że tysiące Niemców co roku jeździło na Karaiby i do południowo-wschodniej Azji, by korzystać z uroków seksturystyki. Dlaczego nie odpowiedzieć na ten popyt, oferując im piękne młode kobiety po bardzo niskich cenach tuż za granicą niemiecką, w warunkach nieco bardziej relaksujących niż pobocze autostrady E55? Bułgarskie gangi wykupiły, zbudowały lub wynajęły tanie motele w północnych Czechach. Chcąc zmaksymalizować zyski, gangsterzy potrzebowali uległych kobiet, słabo związanych z lokalną społecznością. Szukali zatem swoich rodaczek. Jednak w przeciwieństwie do Czeszek, Bułgarki niezbyt chętnie wchodziły w ten rodzaj biznesu – wiele z nich nie miało nawet pojęcia, co je czeka. Dziewiętnastoletnia Stanimira wynajmowała obskurne mieszkanie w Ruse, zanieczyszczonym porcie nad Dunajem w północnej Bułgarii. Pewnego dnia jej współlokatorka zaproponowała, żeby się stamtąd wyrwały.
– Powiedziała, że dostała świetną posadę jako sprzedawczyni i ja też miałabym szansę. Miesięczna pensja miała wynosić 3000 marek2. Z Bułgarii pojechałyśmy prosto do Dubi w Czechach, przez Węgry i Słowację. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, kiedy zobaczyłam naszą kwaterę, to zakratowane okna.
Budynek w Dubi, mieście na północy Czech, należał do byłego bułgarskiego zapaśnika i mieścił się niedaleko Drogi Wstydu. Czterdziestoparoletni Swetomir Bełczew, ukończywszy Akademię Sportu w Razgradzie w Bułgarii, zarzucił sportową karierę i wstąpił na drogę przestępstwa. W wieku dziewiętnastu lat został skazany na dwanaście lat więzienia za próbę zabójstwa, a niedługo po odbyciu kary znów wylądował za kratkami.
„Przebywając w zakładzie karnym, założył partię polityczną «Odnowa», która miała bronić praw więźniów” – taki zapis widnieje w aktach Bełczewa w bułgarskim Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, co wskazuje, że musiał być niesamowicie inteligentnym więźniem. „Jako przewodniczący partii organizował w więzieniu strajki, bunty i protesty w 1990 roku. Rok później kandydował na prezydenta”.
Gdy jego kariera polityczna zmierzała ku końcowi, Bełczew przeniósł się do Czech, by z dala od ciekawskich oczu bułgarskiej policji badać szanse na rozwinięcie biznesu. Jego matka została w Bułgarii, by wyszukiwać odpowiednie dziewczęta.
Po przyjeździe do Dubi Stanimirze powiedziano, że nie będzie pracowała jako kelnerka, ale jako prostytutka. Na początku kategorycznie odmówiła współpracy.
– Bełczew stłukł mnie na kwaśne jabłko, bił mnie i kopał w pawilonie naprzeciwko hotelu Sport. Kopał mnie butami z ćwiekami. Kopał mnie po plecach i okładał krzesłem. Wezwał przez krótkofalówkę swoich kumpli, Krassiego i Blackiego, i kazał im również mnie pobić. Zabrali mnie do piwnicy, gdzie tych dwóch dalej mnie kopało i biło, głównie w podbrzusze. Blackie ścisnął mi głowę i uderzył pięściami. Kiedy zemdlałam, oblali mnie wodą, a kiedy odzyskałam przytomność, przykuli mi rękę kajdankami do kaloryfera. Bardzo to było bolesne. Siedziałam przykuta do grzejnika cały dzień. Potem Bełczew zgwałcił mnie w jednym z pokoi w domku na wsi.
Bełczew i jego pomocnicy torturowali i gwałcili każdą z czterdziestu kobiet, które uratowano podczas policyjnego nalotu na dom publiczny w Dubi w 1997 roku. Podczas pobytu w niewoli musiały one zarobić minimum dwa tysiące funtów miesięcznie (oczywiście nigdy nie widziały na oczy tych pieniędzy). Jeżeli im się nie udawało, były bite. Podobnie kończył się również każdy akt nieposłuszeństwa (Bełczew miał swoje informatorki wśród zatrudnianych kobiet). Jeśli nie chciały sypiać z członkami gangu, były bite i gwałcone, a podejrzenie jednego z czeskich śledczych, jakoby jedną dziewczynę zamordowano, potwierdziło się kilka lat później po aresztowaniu Bełczewa, kiedy na terenie agencji znaleziono zakopane zwłoki. Młode, wystraszone, bez paszportów i znajomości lokalnego języka Bułgarki były przedmiotem ostracyzmu jako prostytutki, a do tego całkowicie uzależnione od swoich dręczycieli.
Przypadek Bełczewa był rzadkością, bo w końcu go złapano, zlikwidowano agencję i uwolniono kobiety (co ciekawe, Bełczew w dalszym ciągu zarządzał trzema domami publicznymi z więzienia za pomocą telefonu komórkowego, który przemycił mu jego adwokat). Jednak wszędzie dookoła, zanim jeszcze opadł kurz po murze berlińskim, gangsterzy i oszuści tworzyli olbrzymią siatkę handlu żywym towarem, która sięgała każdego zakątka Europy. Bułgarskie gangi szybko przejęły wiodącą rolę w tym interesie dzięki strategicznemu położeniu ich kraju. Każda granica stwarzała możliwości lukratywnego handlu. Południowa, z Grecją, stanowiła najkrótszą drogę do Unii Europejskiej – po przekroczeniu tej granicy kobiety można było przewieźć do każdego miejsca w Unii (poza Wielką Brytanią i Irlandią) bez konieczności przechodzenia przez kontrole policyjne. Południowo-wschodnia, z Turcją, była zarezerwowana dla rozwijającego się dopiero przewozu kobiet na Środkowy Wschód, a w szczególności do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Droga na zachód wiodła do handlarzy z Albanii i Macedonii (a później również z Kosowa), gdzie popyt gwałtownie wzrósł w 1994 roku, gdy tylko przybyły pierwsze kontyngenty wojska będące częścią Sił Pokojowych Narodów Zjednoczonych (gros bałkańskiego wewnętrznego handlu żywym towarem bazuje na żołnierzach ONZ i międzynarodowych urzędnikach państwowych). Podróżując na północ, gangi przewoziły kobiety do Czech i do Niemiec, wracając później do Bułgarii kradzionymi autami.
Rewiry handlarzy żywym towarem i przemytników samochodów w znacznej mierze się pokrywały. Dzielili trasy i wydatki, ale policja postrzegała ich jako oddzielne przedsięwzięcia. W myśl ogólnej zasady za handel kobietami odpowiadają małe komórki, które przewożą ludzi z regionu do regionu, nie zdając sobie sprawy, dokąd zabierze ich kupujący. Kradzież samochodów na wielką skalę jest bardziej złożona i wymaga kierownictwa większych oraz lepiej zorganizowanych syndykatów. Mimo że większość towarów i usług się pokrywa (szczególnie jeśli chodzi o trasy, którymi podróżują), to rodzaj towaru, jego pochodzenie i miejsce przeznaczenia określają, czy jest on rozprowadzany przez duże, czy przez małe syndykaty.
Kobiety są dla przestępców atrakcyjne jako towar klasy podstawowej. Mogą legalnie przekraczać granice i nie przyciągają uwagi psów tropiących. Początkowe nakłady są zaledwie ułamkiem sumy, jaka jest konieczna w przypadku kradzieży samochodów, koszty ogólne są minimalne, a jako dostawca usług towar (kobieta) generuje coraz to nowe dochody. Jedna kobieta jest w stanie zarobić dla swojego sutenera od trzech do sześciu tysięcy funtów miesięcznie. Te obliczenia nie biorą jednak pod uwagę koszmarnej rzeczywistości wielokrotnych gwałtów i niewyobrażalnego wykorzystywania ludzi. Jednak ani dostawca (gangster), ani konsument (bogaci Europejczycy z Zachodu) nie pojmują tej relacji w ujęciu innym niż ekonomiczne. Gangster żyje w środowisku, które jest w znikomym stopniu regulowane – jeśli on nie sprzeda tej kobiety, zrobi to ktoś inny. Zachodni Europejczycy najwyraźniej potrafią zostawić sumienie na wieszaku razem z płaszczem i kapeluszem.
Dla policji w Europie Wschodniej przejście na kapitalizm było wyjątkowo trudnym procesem. Wielu krytykowało organa ścigania za współudział w represjonowaniu przeciwników w reżimie komunistycznym. Ciężka praca funkcjonariuszy w systemie nowej demokracji kontrastowała z pełnym uciech życiem, jakie wiedli niektórzy z ich byłych kolegów po fachu, pomagający tworzyć wielkie imperia przestępcze. W nowych warunkach rynkowych płace policjantów były śmiesznie niskie – za każdym razem, kiedy przejeżdżałem przez Bułgarię, Jugosławię lub Rumunię w pierwszych latach po upadku komunizmu, musiałem płacić co najmniej trzydzieści funtów nieoficjalnych mandatów nakładanych przez zubożałych gliniarzy z drogówki. Litera prawa, tak ważna w budowaniu zaufania publicznego w skonfliktowanych społeczeństwach, była fikcją.
Później – nie po raz ostatni zresztą – Zachód zrobił coś naprawdę głupiego. 30 maja 1992 roku Rada Bezpieczeństwa ONZ w Nowym Jorku przyjęła rezolucję 754., która nakładała sankcje ekonomiczne na Serbię i Czarnogórę. Bałkany – zniszczone wojną, zubożałe i nadal jeszcze w szoku – miały przekształcić się w machinę przemytu i przestępczości, która w dotychczasowej historii nie miała sobie równych. Podczas gdy cały świat załamywał ręce nad bezwzględnymi dążeniami narodowymi ludów jugosłowiańskich, mafie bałkańskie powoli odsuwały na bok różnice etniczne, nawiązując zapierającą dech w piersiach współpracę przestępczą.
Trasy przemytu na Bałkanach w latach dziewięćdziesiątych
– Pięć minut, Dick – rzucił Sandy Berger, doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Billa Clintona. – Dostanie pięć minut na rozmowę z prezydentem, ani chwili dłużej.
Dick Sklar był zawiedziony. Wydawało mu się, że prezydent Czarnogóry Milo Dźukanović zasługuje na więcej ze strony swojego amerykańskiego odpowiednika. Ale Berger wyraził się jasno.
Przez kilka lat Sklar pracował za kulisami jako nieprzejednany kombinator działający w imieniu Clintona. Dobrze znał zdanie swojego zwierzchnika na temat Bałkanów, ale był zaskoczony szorstkim potraktowaniem młodego Dźukanovicia. Wprawdzie prezydent Czarnogóry reprezentował mało znane górzyste państewko na Bałkanach, które było tematem żartów w literaturze od Johna Buchana po Agathę Christie, był jednak również najzagorzalszym sojusznikiem NATO podczas kampanii w Kosowie. A to właśnie zwycięstwo w tej wojnie pozwoliło Clintonowi i jego ludziom na beztroski nastrój owego czerwcowego dnia 1999 roku, kiedy przybyli do Słowenii, alpejskiego kraju położonego między Bałkanami a Europą Środkową.
Kilka tygodni wcześniej wojska jugosłowiańskie poprosiły o zawieszenie broni, ku wyraźnej uldze Clintona i jego najbliższych doradców. To była ciężka wojna – nie jakaś tam krótkotrwała przepychanka, jak przewidywali niektórzy wysoko postawieni urzędnicy z waszyngtońskiej administracji, zanim jeszcze zaczęły się zamieszki. Prezydent USA przybył właśnie do Europy, by wyrazić wdzięczność swoim osiemnastu sojusznikom z NATO oraz innym stronnikom za poparcie słusznej sprawy.
Czarnogóra była młodszą siostrą Serbii, kapryśnego i skłonnego do przemocy członka dysfunkcyjnej federalnej rodziny zwanej Jugosławią. Ale choć jugosłowiańskie wojska kontrolowały lotniska, porty i granice Czarnogóry podczas wojny w Kosowie, pełen wdzięku były zawodowy koszykarz, który teraz został czarnogórskim prezydentem, okazał się poważnym kłopotem dla serbskiego dyktatora Slobodana Miloševicia. Dźukanović nie tylko popierał politykę Zachodu (mimo że od 1992 roku jego kraj ucierpiał z powodu ostrych sankcji ekonomicznych nałożonych przez ONZ), ale również udzielał schronienia przeciwnikom Miloševicia, dbając tym samym o to, by bunt w Serbii nie został stłumiony. Serbski dyktator groził Dźukanoviciowi, ale Czarnogórzec nie tracił zimnej krwi – a to wymagało nie lada odwagi.
Wojna Dźukanovicia była niezwykle niezręczna. NATO zbombardowało dziesiątki miejsc w Czarnogórze podczas kampanii, a jednak jej prezydent poparł te ataki obcego agresora na własną republikę.
Dick Sklar sądził, że dzięki ryzyku podjętemu w imieniu Zachodu Dźukanović zasługuje na więcej niż pięć minut pogawędki w zamku Brdo na północ od stolicy Słowenii Lublany. Ale kiedy tylko obaj prezydenci usiedli naprzeciwko siebie, wątpliwości Sklara zniknęły. Clinton od razu nabrał sympatii do Dźukanovicia – odrzucili etykietę i ponad godzinę rozmawiali na różne tematy. Dyskutowali o Miloševiciu, o wojnie w Kosowie i o przyszłości Bałkanów. Dźukanović był później mile zaskoczony wiedzą Clintona na temat historii Czarnogóry – amerykański prezydent jak zwykle odrobił pracę domową. Była jednak kwestia, w której Dźukanović zachował niezwykłą dyskrecję: papierosy. Mogłoby wydawać się dziwne, że niepalący Clinton poruszył taki temat. Ale poinformowano go, że skłonność do papierosów jest największą słabością prezydenta Czarnogóry, więc czuł się w obowiązku napomknąć swemu rozmówcy o zagrożeniach dla zdrowia.
Przez większą część lat dziewięćdziesiątych Czarnogóra z populacją zaledwie 600 tysięcy ludzi (legendarnie uznawanych przez resztę mieszkańców Bałkanów za leniwych) była ogniskiem wartego wiele miliardów dolarów przestępczego biznesu, który generował dochody od Ameryki przez Środkowy Wschód, Azję Centralną, Maghreb, Bałkany aż po Europę Zachodnią.
Każdego tygodnia tony nielegalnych dostaw papierosów lądowały na dwóch głównych lotniskach w kraju, po czym transport ten był sprawnie przewożony do portu w Barze. Wiosną 1996 roku jechałem pustymi drogami Czarnogóry, ciesząc się na niezwykły widok, jaki miał mnie powitać po dotarciu na wybrzeże Adriatyku na północ od Jeziora Szkoderskiego. Jaskrawożółty klif wznosił się setki metrów nad niebezpieczną przybrzeżną drogą. Woda w tej części Adriatyku jest przejrzyście niebieska, nie ma ani śladu czarno-zielonego nalotu wypluwanego przez włoskie fabryki z piekła rodem przy północno-zachodnich wybrzeżach. Ale gdy przy okazji spojrzałem w dół na port w Barze, zobaczyłem setki malutkich motorówek stłoczonych w marinie. Napakowane nielegalnymi papierosami, zwiększały obroty, szykując się do dwustukilometrowego skoku przez cieśninę Otranto, by przybić do bliźniaczego portu w Bari, gdzie włoska mafia już czekała, by rozładować transport.
Każdy karton papierosów podlegał czemuś, co Dźukanović nazwał „podatkiem tranzytowym”. W Belgradzie Milošević zablokował dopływ funduszy federalnych do Czarnogóry, ograniczając go do minimum. Dźukanović twierdził, że „podatek tranzytowy” był jedynym sposobem, by zapewnić byt małemu państewku, a jednocześnie uwolnić je od serbskiej presji.
Wszyscy na Bałkanach wiedzieli, że region ten jest centrum nielegalnego handlu papierosami. Wkrótce po wybuchu wojny w byłej Jugosławii w 1991 roku sześcioletni chłopcy przemykali się między restauracjami w Zagrzebiu, Belgradzie i Sarajewie z zawieszonymi na szyjach drewnianymi tackami pełnymi najwyższej jakości zachodnich papierosów. Na chodnikach pomarszczeni staruszkowie o twarzach długoletnich palaczy stali co dwadzieścia parę metrów, oferując na sprzedaż winstony i marlboro w kartonach po dziesięć paczek. W Londynie taki karton kosztowałby 75 dolarów, w Nowym Jorku może 40. Ale na Bałkanach można było kupić cały „wagonik” za dziesięć baksów. Taka różnica w cenie sprawiła, że palenie stało się w miarę dostępnym nałogiem nawet w trudnych wojennych warunkach. Ponad połowa mieszkańców Bałkanów paliła – rynek był naprawdę bogaty.
Miałem regularnego dostawcę, pyskatego chłopaka z Belgradu, o potarganej brązowej czuprynie. Nazywał się Miko. (Drogi czytelniku, możesz być spokojny – od tamtego czasu pozbyłem się już tego nałogu). Zbudowanie pełnej zaufania relacji z dostawcą było ważne, ponieważ istniały dwa rodzaje nielegalnych papierosów, nie do rozpoznania gołym okiem, ale jednak bardzo od siebie różne. Jeden rodzaj był wyprodukowany przy użyciu niskiej jakości lokalnego tytoniu, a następnie pakowany jak produkt zachodni. Wyglądało to jak oryginalna paczka fajek, ale smakowało jak trociny zmieszane z kozimi bobkami.